Porwana. Porwana Tom 2 - Rudak Karolina - ebook

Porwana. Porwana Tom 2 ebook

Rudak Karolina

4,0

Opis

Przeszłość nigdy nie opuszcza nas na dobre.

Mija dziesięć miesięcy od dnia, w którym Alex Krycek podjął radykalną decyzję.

Dziesięć miesięcy, podczas których siedemnastoletnia Cassandra odbudowywała swój świat na nowo, odcinając się psychicznie od amerykańskiej mafii. Nie wie jeszcze, że niespodziewany wyjazd jej starszego brata do Stanów Zjednoczonych znowu pogmatwa jej życie oraz wpędzi pod nogi znanych oprawców. Ponowne spotkanie swojego największego Koszmaru obedrze ją z tego, na co długo pracowała. Co, jeśli to teraz Alex będzie jedyną odpowiedzialną osobą za odzyskanie wolności dziewczyny? Na jaw wyjdą nie tylko szczere słowa, nieprawdopodobny powrót bliźniaka, ale również plany dotyczące stawienia czoła potężnej mafii.

Jednak tym razem Koszmar nie pozwoli Cassie tak łatwo uciec…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 273

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (8 ocen)
4
2
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
muckers

Z braku laku…

naiwność autorki nie ma granic
00
Justynawetson

Nie oderwiesz się od lektury

Czekam na kolejna czesc , co będzie dalej z alexem i cassie
00

Popularność




Re­dak­cja: Ro­bert Ci­chow­las
Ko­rekta przed skła­dem: Ola Ju­rysz­czak (www.ola­ju­rysz­czak.com)
Ko­rekta po skła­dzie: Bar­bara Wrona (www.tekst­na­nowo.pl)
Pro­jekt okładki i skład: Ma­rek Jad­czak
Co­py­ri­ght by Ka­ro­lina Ru­dak 2023
Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion by Wy­daw­nic­two Nocą, War­szawa 2023
ISBN 978-83-96779-02-1
WY­DAW­NIC­TWO NOCĄ ul. Fi­li­piny Pła­sko­wic­kiej 46/89 02-778 War­szawa NIP: 9512496374www.wy­daw­nic­two­noca.pl e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­noca.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla tych, któ­rzy cią­gle wal­czą

A co, je­śli po­zna­li­śmy się tylko po to,by mógł po­wstać je­den wiersz?

Anna Ciar­kow­ska

PRO­LOG

Przez ostat­nie trzy dni nie­mal cały czas pa­dał deszcz. Po uli­cach to­czyły się sa­mo­chody. Cza­sem można było na­po­tkać spo­koj­nie spa­ce­ru­ją­cych prze­chod­niów. Po wszyst­kich złych wspo­mnie­niach zo­stały tylko nie­wy­raźne szlaczki, któ­rych ni­gdy już nie za­mie­rza­łam łą­czyć.

Kiedy wró­ci­łam do swo­jego domu, do Pol­ski, osła­bie­nie spo­wo­do­wane wy­da­rze­niami ostat­nich mie­sięcy spra­wiło, że po po­ło­że­niu się we wła­snym łóżku obu­dzi­łam się do­piero po szes­na­stu go­dzi­nach snu. Za­wi­nięta w swoją świeżą, czy­stą koł­drę, z wtu­lo­nym we mnie psem, śni­łam o to­tal­nej pu­stce. Po­ja­wiały się też rze­czy, które nie po­winny się ni­komu śnić, ale i one nie były w sta­nie mnie wy­bu­dzić.

Mia­steczko prak­tycz­nie od razu do­wie­działo się o moim „po­wro­cie”. Zro­bił się nie­mały szum i wtedy przez dwa albo trzy dni sie­dzia­łam przy oknie, sły­sząc z tyłu głowy gło­sik, który upar­cie po­wta­rzał, że ktoś po mnie przy­je­dzie. Kła­dłam się zmę­czona wy­cze­ki­wa­niem i za­sy­pia­łam osa­czona nie­przy­jem­nymi, drę­czą­cymi snami. Przez pierw­szy ty­dzień nie wy­cho­dzi­łam z domu i na szczę­ście ani ro­dzice, ani mój brat nie zmu­szali mnie do spa­ce­rów. Nie­chciane my­śli na­wie­dzały mnie w każ­dej moż­li­wej chwili, do­pro­wa­dza­jąc w końcu do okrop­nego stanu emo­cjo­nal­nego. By­łam silna tak długo, jak po­tra­fi­łam, jed­nak z cza­sem wszystko za­częło mnie przy­tła­czać i du­sić. W pew­nym mo­men­cie nie wy­trzy­ma­łam pre­sji po­wra­ca­ją­cej do mnie prze­szło­ści, która wy­da­rzyła się za­ska­ku­jąco nie­dawno, i zgo­dzi­łam się pójść do psy­cho­te­ra­peuty, który był przy­ja­cie­lem taty. Nie mia­łam za­miaru już ni­gdy wię­cej do­świad­czać ata­ków pa­niki czy pła­kać w po­duszkę przy ko­lej­nym wspo­mnie­niu o Ma­xie albo o tym, czego się do­pu­ścił.

Na spo­tka­nia cho­dzi­łam raz w ty­go­dniu i je­dyne, czego się oba­wia­łam, to że mój psy­cho­te­ra­peuta nie zro­zu­mie mnie ani mo­ich pro­ble­mów. Na szczę­ście od razu wzbu­dził we mnie za­ufa­nie i już po trze­ciej se­sji po­czu­łam, że po­woli za­czy­nam wra­cać do ży­cia. Mar­twi­łam się je­dy­nie tym, czy to wszystko nie działo się za szybko, ale z każ­dym dniem, kiedy otwie­ra­łam oczy, czu­łam się troszkę le­piej. Dzięki spo­tka­niom z przy­ja­cie­lem taty ro­bi­łam wi­doczne po­stępy i nie mia­łam za­miaru oglą­dać się za sie­bie. Za­czę­łam wy­cho­dzić na ze­wnątrz – oczy­wi­ście pod okiem ro­dzi­ców, brata lub przy­ja­ciółki. Pew­nego dnia stwier­dzi­łam, że nad­szedł czas, by wró­cić do szkoły. Mama i tata dali mi dwa dni na prze­my­śle­nie tej de­cy­zji, ale osta­tecz­nie któ­re­goś po­nie­działku sta­nę­łam przed gru­bymi mu­rami no­wej szkoły.

Udało mi się spo­koj­nie po­za­li­czać wszyst­kie spraw­dziany i kart­kówki, któ­rych nie pi­sa­łam wcze­śniej, i zdać se­mestr. Do­piero pod ko­niec grud­nia od­wa­ży­łam się – albo ra­czej do­sta­łam po­zwo­le­nie – na sa­motny spa­cer z psem. Cały czas trzy­ma­łam te­le­fon w dłoni, aby w ra­zie czego szybko wy­ko­nać po­łą­cze­nie, choć sta­ra­łam się nie pa­ni­ko­wać.

W stycz­niu świat na chwilę wstrzy­mał od­dech, kiedy w Sen­dai, w Ja­po­nii, wy­kryto nie­bez­pieczną grypę. Do­sko­nale wie­dzia­łam, kogo do­ty­czyła ta sprawa, cho­ciaż nie spo­dzie­wa­łam się, że po tych kilku mie­sią­cach co­kol­wiek jesz­cze zdzia­łają. Nie było mi wtedy ab­so­lut­nie do śmie­chu, bo przez in­for­ma­cję o pa­nu­ją­cej w Ja­po­nii epi­de­mii szybko wró­ciły do mnie ułamki wspo­mnień. Ja­poń­ski rząd bar­dzo szybko do­pro­wa­dził cały kraj do cał­ko­wi­tego za­mknię­cia oraz od­izo­lo­wa­nia wszyst­kich oby­wa­teli. Dzięki bły­ska­wicz­nemu za­re­ago­wa­niu pań­stwo za­trzy­mało roz­prze­strze­nia­nie się wi­rusa, który po ja­kimś cza­sie oka­zał się nie tak nie­bez­pieczny, jak prze­wi­dy­wano wcze­śniej.

Na po­czątku marca po po­wro­cie ze szkoły do­wie­dzia­łam się, że mój brat wy­le­ciał z Pol­ski do któ­re­goś z miast znaj­du­ją­cych się w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Jego na­zwę zwy­kle za­po­mi­na­łam, bo była nie­przy­jem­nie długa i po­plą­tana. Wie­dzia­łam, że pla­no­wał ten lot od dwóch ty­go­dni i że był zwią­zany z po­dróżą do jego przy­ja­ciela, ale nie przy­szłoby mi do głowy, że przed po­dróżą mnie nie uści­ska. Brak po­że­gna­nia za­kłuł mnie de­li­kat­nie w sam śro­dek serca, dla­tego na­wet nie mia­łam ochoty z nim po­tem roz­ma­wiać.

Pod ko­niec kwiet­nia ostatni raz spo­tka­łam się ze swoim psy­cho­te­ra­peutą, który sam stwier­dził, że po dzie­się­ciu mie­sią­cach so­lid­nej pracy nie po­trze­buję już jego po­mocy.

W pierw­szy czwar­tek mie­siąca miała się od­być dys­ko­teka szkolna wień­cząca setną rocz­nicę pla­cówki. Nie mia­łam ochoty w niej uczest­ni­czyć, bo nie prze­pa­da­łam za żad­nymi im­pre­zami, ale tak się zło­żyło, że szła cała moja klasa, a przy­ja­ciółka nie do­pu­ści­łaby do tego, bym zo­stała w miesz­ka­niu i ob­że­rała się chrup­kami w sa­mot­no­ści.

Od­da­ła­bym jed­nak wiele, by zo­stać tam­tego dnia w domu...

ROZ­DZIAŁ 1

Alex28.07.2015

Tutej­sze ulice były pu­ste. Su­ną­łem wolno po uśpio­nym mie­ście, bo ni­g­dzie mi się nie spie­szyło. Mu­zyka w mo­jej ulu­bio­nej sta­cji le­ciała prak­tycz­nie od po­czątku na­szej po­dróży, ale to­wa­rzy­szyła mi też w naj­prze­róż­niej­szych mo­men­tach w moim ży­ciu. Za­wsze pod­czas jazdy sa­mo­cho­dem po­trze­bo­wa­łem odro­biny dźwię­ków, bo ina­czej nie po­tra­fi­łem się sku­pić, a bez tego ko­lejne ki­lo­me­try wle­kły się w pa­skud­nie wol­nym tem­pie.

Wes­tchną­łem i spoj­rza­łam na sie­dzącą obok mnie osobę. Opie­rała głowę o szybę i spała w naj­lep­sze. Gdy­bym pół roku temu po­my­ślał, że moje ży­cie za­wali ja­kaś szes­na­sto­latka... Za dużo prze­ży­łem. Za dużo wy­cier­pia­łem i wy­pła­ka­łem, aby znowu wszystko się spie­przyło.

Do­sko­nale pa­mię­ta­łem tam­ten mo­ment sprzed czte­rech lat. Mia­łem dwa­dzie­ścia lat i skoń­czoną szkołę z wy­róż­nie­niem, wspa­niałą matkę, naj­lep­szego przy­ja­ciela Eli­jaha oraz brata bliź­niaka. Te trzy osoby wy­star­czały mi do szczę­śli­wego ży­cia. W pew­nej chwili wszystko za­częło ode mnie ucie­kać, a na końcu po­zo­stało mi grzą­skie dno i ciem­ność ma­fii.

Po­now­nie wes­tchną­łem. Zro­bi­łem gło­śniej mu­zykę, cho­ciaż już cał­kiem po­chło­nęły mnie wspo­mnie­nia. Ry­su­jący się w pa­mięci ob­raz, gdy zo­sta­wia­łem mo­jej matce je­dy­nie na­prędce skre­ślony list, był nie do znie­sie­nia. Do dzi­siaj nie chcia­łem my­śleć, jak mo­gła na niego za­re­ago­wać. Zo­sta­wi­łem tę kartkę w cza­sie, kiedy była w swo­jej ulu­bio­nej pracy, a gdy ją czy­tała, ja praw­do­po­dob­nie sie­dzia­łem już w sa­mo­cho­dzie obok któ­re­goś fa­ceta z gangu oraz po­wstrzy­my­wa­łem łzy.

Mamo, dzię­kuję za wszystko, co dla mnie zro­bi­łaś. Pro­szę Cię, abyś nie zgła­szała mo­jego znik­nię­cia na po­li­cję. Bar­dzo Cię ko­cham.

Alex

Wes­tchną­łem raz jesz­cze. Dużo wzdy­cha­łem w ostat­nim cza­sie.

Eli­jaha po­zna­łem w szkole pod­sta­wo­wej. Usia­dłem obok niego pod­czas uro­czy­sto­ści roz­po­czę­cia roku szkol­nego, a on, jak gdyby ni­gdy nic, do mnie za­ga­dał. Od­kąd pa­mię­ta­łem, był cho­ler­nym ga­dułą, ale uwiel­bia­łem to jego ga­da­nie, mimo że cza­sem kom­plet­nie nie miało sensu. Skła­da­li­śmy ra­zem sa­mo­loty, ukła­da­li­śmy puz­zle oraz bu­do­wa­li­śmy prze­ogromne for­tece z krze­seł, po­du­szek i ko­ców. Moja matka trak­to­wała go jak trze­ciego syna, a Eli­jah był za to bar­dzo wdzięczny, gdyż wy­cho­wy­wał się tylko z oj­cem, za­tem ide­al­nie się to uzu­peł­niało. W końcu za­czę­li­śmy grać w war­caby, a kiedy od­kry­li­śmy sza­chy, prze­ko­pa­li­śmy całe bi­blio­teki: czy­ta­li­śmy o naj­więk­szych mi­strzach świata, o hi­sto­rii sza­chów, a w osta­tecz­no­ści spę­dza­li­śmy go­dziny nad na­uką tej gry. Na­wet po wielu la­tach nie za­prze­sta­li­śmy wspól­nych roz­gry­wek, cho­ciaż ni­gdy nie od­wa­ży­li­śmy się za­pi­sać na ja­kiś kon­kurs czy też wstą­pić do ja­kie­goś klubu.

Po odej­ściu z domu ni­gdy już nie za­gra­łem w sza­chy.

Ostatni raz spoj­rza­łem na śpiącą Cas­sie, a po­tem pod­je­cha­łem pod dom jej babci.

To ona była je­dyną osobą, która przy­tu­liła mnie pierw­szy raz od chwili, gdy do­łą­czy­łem do ma­fii. Po­czu­łem się do­syć nie­swojo, dla­tego szybko od­go­ni­łem ją od sie­bie, ale w środku po­czu­łem coś cie­płego, coś, czego mi bar­dzo bra­ko­wało.

Pa­mię­ta­łem, że gdy się ze mną po­że­gnała, to wi­dzia­łem już tylko, jak szła szybko w stronę tam­tego domu, a ja sta­łem oparty o ma­skę sa­mo­chodu i do­cho­dzi­łem do sie­bie po jej nie­spo­dzie­wa­nym do­tyku. Kiedy za­uwa­ży­łem, że znik­nęła w ciem­no­ści, roz­kle­iłem się. Z tę­sk­noty, z żalu, z po­wodu wszyst­kiego, po­nie­waż naj­gor­sze było jesz­cze przede mną.

Jed­nak na­dal sta­łem.

Ma­rzy­łem, by jesz­cze raz mnie przy­tu­liła.

Cas­sie5.05.2016

Stą­pa­łam spo­koj­nie po mo­krym be­to­nie, trzy­ma­jąc jedną ręką trzy­me­trową smycz z psem. Sta­ra­łam się każ­dego dnia wy­cho­dzić do po­bli­skiego parku na spa­cer. Wia­domo, że cza­sami mu­sia­łam so­bie od­pu­ścić, kiedy pa­dał deszcz lub mia­łam okrop­nego le­nia, ale dla mo­jej Sary po­goda ani moje sa­mo­po­czu­cie nie sta­no­wiły żad­nej prze­szkody. Jej oczom ciężko było od­mó­wić.

Mia­łam jesz­cze nie­całe cztery go­dziny do wyj­ścia. Po­cią­gnę­łam psinę w kie­runku jed­nej z bram w parku, ale za­miast pójść do domu, skie­ro­wa­łam się w bar­dziej ru­chliwą stronę mia­sta. Chcia­łam jesz­cze tro­chę po­cho­dzić, ale nie za długo, aby ni­kogo nie­po­trzeb­nie nie stre­so­wać. Scho­wa­łam wolną rękę do kie­szeni i nieco przy­spie­szy­łam, gdy po­wiało mi po no­gach; ma­jowa po­goda w tym roku była bar­dzo zmienna.

Sa­mo­chody na jezdni su­nęły w stronę skrzy­żo­wa­nia. Sko­rzy­sta­łam z przej­ścia dla pie­szych, prze­szłam obok jed­nostki straży po­żar­nej, mi­nę­łam przy­sta­nek au­to­bu­sowy, po czym stwier­dzi­łam, że pora wra­cać. Tro­chę zmar­z­łam, a ciem­nie­jące nie­po­ko­jąco chmury za­częły przy­kry­wać niebo. Nie mia­łam za­miaru mok­nąć, dla­tego przy­spie­szy­łam kroku i wy­cią­gnę­łam z kie­szeni klu­cze do drzwi wej­ścio­wych w bloku.

Na klatce scho­do­wej jak za­wsze było chłodno i pu­sto. Wie­czo­rami to miej­sce wy­glą­dało nie do znie­sie­nia. Do­tar­łam prędko na dru­gie pię­tro i z ulgą we­szłam do cie­płego wnę­trza mo­jego miesz­ka­nia. Ode­zwa­łam się jesz­cze w progu do sie­dzą­cej w kuchni mamy, in­for­mu­jąc ją, że już wró­ci­łam. Wy­tar­łam po­słusz­nie cze­ka­ją­cej Sa­rze łapy i po­zwo­li­łam po­gnać do in­nego po­koju i na­pić się wody. Zdję­łam buty i po­drep­ta­łam w pu­cha­tych kap­ciach do kuchni.

– Co tam go­tu­jesz? – zwró­ci­łam się do mamy, pod­cho­dząc do ku­chenki ga­zo­wej, na któ­rej stał gar­nek pe­łen zupy.

– Twój oj­ciec na­pro­sił się o zupę gu­la­szową – od­po­wie­działa moja uko­chana ciem­no­włosa ko­bieta, sie­dząca przy stole z te­le­fo­nem w ręce.

– No tak. – Za­śmia­łam się pod no­sem, po czym wsta­wi­łam czaj­nik na drugi pal­nik i wy­ję­łam z szafki wy­soki ku­bek.

– O któ­rej mam cię pod­wieźć do szkoły? – spy­tała po chwili, pod­cho­dząc do ku­chenki, aby za­mie­szać zupę.

– Mo­żemy wy­je­chać o wpół do szó­stej. Za­po­wia­dają, że ta szkolna im­preza skoń­czy się koło dwu­dzie­stej dru­giej, ale ni­gdy nie wia­domo, więc będę do cie­bie dzwo­nić – od­par­łam. – Moż­liwe zresztą, że przy­jadę z Paulą, to nie bę­dziesz mu­siała ury­wać się z pracy.

– Zo­ba­czymy. – Uśmiech­nęła się.

* * *

Po­mimo wszyst­kich wi­zyt u przy­ja­ciela taty, który wy­pro­wa­dził mnie z de­pre­sji i wszel­kiego zła, złego do­tyku czło­wieka, po­ni­ża­ją­cych słów, nie udało mu się po­wstrzy­mać mnie przed my­śle­niem o jed­nym męż­czyź­nie. Do dzi­siaj za­sta­na­wia­łam się, co by się ze mną stało, gdyby wtedy nie zo­sta­wił mnie u babci w Sta­nach. By­łam pewna, że przez ten czas spo­tka­łyby mnie naj­kosz­mar­niej­sze sce­na­riu­sze i jest wielce praw­do­po­dobne, że już bym nie żyła. Nie po­win­nam była wściu­biać nosa w sprawy Alexa, ale cie­ka­wiło mnie to, czy na­dal był w ma­fii, co się stało, gdy Mike do­wie­dział się, że zna­la­złam się w domu, i naj­waż­niej­sze – czy nie zo­stał za­bity.

Po­czu­łam się znowu tak, jakby sie­dział obok mnie i opo­wia­dał ja­kiś frag­ment hi­sto­rii na te­mat ma­fii albo swo­jego brata. Na­dal pa­mię­ta­łam jego zi­ry­to­wany wy­raz twa­rzy, kiedy py­ta­łam go o po­zwo­le­nie na wy­ko­ny­wa­nie każ­dej czyn­no­ści. Przy­po­mnia­łam so­bie zimne i pu­ste oczy, gdy pierw­szy raz spo­tkał mnie w le­sie, ma­jąc pew­ność, że by­łam ja­poń­skim szpie­giem. W końcu zo­ba­czy­łam ja­kiś blask w jego oczach, a po­tem za­sko­czył mnie ła­godny głos, który usły­sza­łam po raz ostatni.

Wie­dzia­łam, że mi­nie jesz­cze dużo czasu, za­nim za­cznę mniej o nim my­śleć.

Zwle­kłam się z łóżka pro­sto w kie­runku ła­zienki, za­bie­ra­jąc uszy­ko­waną już kilka go­dzin wcze­śniej czarną su­kienkę. Wsko­czy­łam pod prysz­nic, kiedy woda była jesz­cze nie­przy­jem­nie chłodna – mia­łam jed­nak za­miar się do­bu­dzić i prze­sta­wić na ko­lejne ak­tywne go­dziny. Po dłuż­szym prysz­nicu wsu­nę­łam na nogi raj­stopy, a na­stęp­nie wło­ży­łam su­kienkę. Wy­gła­dzi­łam rę­koma jej dół i wy­gię­łam do tyłu ręce, aby bez pro­blemu za­su­nąć za­mek.

Ze względu na późną go­dzinę po­spie­szy­łam się z su­sze­niem wło­sów. Sta­łam chwilę przed lu­strem, by się po­ma­lo­wać, ale jak za­wsze skoń­czyło się na pro­stych kre­skach i tu­szu do rzęs. Umy­łam zęby, a gdy wy­szłam z ła­zienki, na­po­tka­łam mamę.

– Ślicz­nie wy­glą­dasz. – Do­pięła mi do końca za­mek su­kienki. – Wy­cho­dzimy?

– Dzięki – po­wie­dzia­łam i uśmiech­nę­łam się. – Jesz­cze chwilkę.

Wró­ci­łam do swo­jego po­koju, aby spa­ko­wać do ma­łego ple­caka dresy i bluzę na zmianę. Wy­cią­gnę­łam z szu­flady port­fel, zna­la­złam chu­s­teczki i za­bra­łam te­le­fon z łóżka. Mama już na mnie cze­kała, więc wsu­nę­łam czarne trampki oraz ścią­gnę­łam z wie­szaka cienką kurtkę.

– Nie zmar­z­niesz? – spy­tała, otwie­ra­jąc drzwi.

– W szkole bę­dzie cie­pło. – Po­gła­ska­łam psa na po­że­gna­nie i ra­zem wy­szły­śmy z bloku.

Po­de­szły­śmy do na­szego auta i prędko we­szły­śmy do środka. We­wnątrz pa­no­wał chłód, na szczę­ście już po krót­kiej chwili cie­płe po­wie­trze z kli­ma­ty­za­cji nas ogrzało. Droga au­tem do szkoły wy­no­siła nie­całe pięt­na­ście mi­nut, więc nie mia­łam obaw, że się spóź­nię.

Wy­pro­sto­wa­łam się na sie­dze­niu i wy­cią­gnę­łam te­le­fon, aby na­pi­sać do Mo­niki, że nie­długo będę pod szkołą. Na ulicy nie było za du­żego ru­chu, dla­tego nie mu­sia­ły­śmy stać przez kilka mi­nut na świa­tłach.

Nim się obej­rza­łam, zo­ba­czy­łam do­brze znany mi bu­dy­nek szkoły. Mama wje­chała na miej­sce par­kin­gowe.

– Baw się do­brze.

– Po­sta­ram się – od­po­wie­dzia­łam i przy­tu­li­łam ją. – Będę pi­sać. – Od­pię­łam pas i wy­sia­dłam.

Kiedy mama od­je­chała, ru­szy­łam do bu­dynku, gdzie pod du­żymi drzwiami cze­kała na mnie moja przy­ja­ciółka. Wtu­li­ły­śmy się w sie­bie i po chwili we­szły­śmy do cie­płego, dusz­nego środka. Po ko­ry­ta­rzach nio­sła się ci­cho mu­zyka, a my skie­ro­wa­ły­śmy się do na­szej klasy, gdzie zo­sta­wi­ły­śmy przy­nie­sione rze­czy. Przy­wi­ta­łam się z resztą osób, a po­tem więk­szą grupą po­szli­śmy w stronę eks­tra­wa­gancko przy­ozdo­bio­nej ma­łej sali w od­cie­niach ciem­nego fio­letu i złota. Nikt z nas nie spo­dzie­wał się ta­kiego wy­stroju. Było już kilka mi­nut po osiem­na­stej, gdy któ­ryś z uczniów z rów­no­le­głej klasy za­pro­sił przez mi­kro­fon dy­rek­tora szkoły. Męż­czy­zna zja­wił się do­syć szybko w ele­ganc­kim gar­ni­tu­rze, kra­wa­cie w kaczki oraz ka­pe­lu­szu węd­kar­skim. Wszy­scy przy­wi­tali go okla­skami, a na­stęp­nie umil­kli, by star­szy męż­czy­zna wy­gło­sił krótką mowę i na za­koń­cze­nie ży­czył hucz­nej, choć grzecz­nej za­bawy.

Na sa­mym po­czątku pu­ścili słynne „Ka­czu­chy”, aby „roz­grzać to­wa­rzy­stwo”, więc do­bre trzy czwarte osób sta­nęło w wiel­kim kółku i wy­ko­ny­wało ge­sty w rytm mu­zyki. W tym kółku by­łam rów­nież ja, bo im wię­cej lu­dzi znaj­do­wało się na par­kie­cie, tym mniej by­łam skrę­po­wana. Nie prze­pa­da­łam za im­pre­zami czy po­tań­ców­kami – za­wsze wo­la­łam swój wolny czas spę­dzić sa­mot­nie na czy­ta­niu lub ry­so­wa­niu niż w więk­szym gro­nie osób. Cał­ko­wi­tym prze­ci­wień­stwem była moja przy­ja­ciółka, ale ja­koś wy­trwa­ły­śmy ze sobą przez te dzie­więć lat.

My­śla­łam, że zejdę z par­kietu już po pierw­szym utwo­rze, ale na­stępny był tak do­bry i skoczny, że zo­sta­łam. Do­piero po ja­kimś cza­sie, gdy na­stała krótka prze­rwa, po­de­szły­śmy do sto­li­ków z prze­ką­skami oraz na­po­jami. Na­la­ły­śmy so­bie po kubku soku i skie­ro­wa­ły­śmy się do na­szej klasy, żeby od­po­cząć. Od razu do­łą­czyło do nas kilka osób, bo reszta po­sta­no­wiła wyjść na świeże po­wie­trze albo za­szyć się w to­a­le­cie i prze­sie­dzieć tam resztę czasu.

Za­gra­li­śmy na ta­blicy w wi­sielca, po czym wró­ci­li­śmy na salę w jesz­cze lep­szych hu­mo­rach. Chło­pak od­gry­wa­jący rolę di­dżeja ide­al­nie do­bie­rał pio­senki. Ba­wi­łam się tak do­brze, że już te­raz czu­łam pul­su­jący ból ły­dek oraz lek­kie mro­wie­nie w skroni. Ko­lejna prze­rwa za­częła się o wiele póź­niej niż ta pierw­sza, więc by­li­śmy jesz­cze bar­dziej wy­czer­pani. Przez chwilę po­czu­łam ta­kie zmę­cze­nie, że za­ma­rzy­łam o po­wro­cie do domu, ale przy­szła do nas na­sza wy­cho­waw­czyni, która mo­men­tal­nie przy­wró­ciła nam do­bry hu­mor. Ko­bieta roz­ma­wiała z nami tak, jak­by­śmy wcale nie byli jej uczniami, tylko do­brymi zna­jo­mymi.

Było już kilka mi­nut po dwu­dzie­stej pierw­szej, lecz nikt nie li­czył czasu do za­koń­cze­nia hucz­nej im­prezy, do któ­rej do­łą­czyli na­wet nie­któ­rzy na­uczy­ciele. Mu­zyka grała w naj­lep­sze, było tak gło­śno, że na pewno pio­senki były sły­szane w du­żej od­le­gło­ści od szkoły.

Gdy koń­czy­łam jeść ba­beczkę, je­den z uczniów rów­no­le­głej klasy po­pro­sił moją przy­ja­ciółkę Mo­nikę do tańca. Sta­łam jesz­cze przez mo­ment i pa­trzy­łam, jak blon­d­włosa dziew­czyna uśmie­cha się do swo­jego ko­legi. Jej gruby war­kocz pod­ska­ki­wał w rytm tańca. Ten wi­dok prze­niósł mnie do na­szych dzie­cię­cych lat, kiedy to przy­pad­kowo po­zna­ły­śmy się na huś­tawce pod blo­kiem. Po­tem tań­czy­ły­śmy do ja­kiejś gło­śnej mu­zyki, która do­cho­dziła z jed­nego z miesz­kań. Obie mia­ły­śmy uple­cione war­ko­cze, a brudne ko­lana tylko wska­zy­wały, jak do­brze się ba­wi­ły­śmy. Od tam­tego spo­tka­nia mi­nęło dzie­więć lat. Na­wet do te­raz zda­rza nam się mieć brudne ko­lana czy po­dobne fry­zury.

Uśmiech­nę­łam się.

Nie­stety ból głowy do­bi­jał mnie o wiele bar­dziej niż jesz­cze chwilę temu, dla­tego oświad­czy­łam Mo­nice, że wyjdę na ze­wnątrz, by na­brać świe­żego po­wie­trza.

Wzię­łam ze sobą te­le­fon, by od razu za­dzwo­nić do ro­dzi­ców i po­in­for­mo­wać ich, że mam z kim wra­cać do domu. Otwo­rzy­łam ma­sywne drzwi, a chłód ude­rzył w moje po­liczki. Ucie­szy­łam się, że wzię­łam ze sobą let­nią kurtkę. Na­rzu­ci­łam na sie­bie kap­tur i przy­sia­dłam na po­bli­skim murku, żeby chwilę ode­tchnąć. Wiał przy­jemny, lekki wiatr, który był dla mnie bło­go­sła­wień­stwem.

Spraw­dzi­łam z cie­ka­wo­ści me­dia spo­łecz­no­ściowe, gdzie już kilka osób po­wsta­wiało zdję­cia z dzi­siej­szego wie­czoru.

My­śla­łam, że już nic nie po­psuje tego dnia, kiedy na­gle do­sta­łam po­wia­do­mie­nie o otrzy­ma­nym SMS-ie. Od razu po­my­śla­łam o swoim bra­cie, który już od dwóch mie­sięcy sie­dział w Sta­nach Zjed­no­czo­nych i spo­ra­dycz­nie się od­zy­wał.

Wy­bra­łam w te­le­fo­nie ikonkę skrzynki od­bior­czej i w chwili, gdy w nią we­szłam, po moim ciele prze­pły­nęło lo­do­wate zimno.

NU­MER NIE­ZNANY: Wra­caj do domu.

W tam­tym mo­men­cie nie wie­dzia­łam, czy za­cząć pa­ni­ko­wać, czy za­cho­wać spo­kój. Wpa­try­wa­łam się w ekran swo­jego te­le­fonu, ma­jąc na­dzieję, że to ja­kiś głupi żart. Nie chcia­łam wie­rzyć w to, co pod­po­wia­dały mi moje my­śli. Wzię­łam głęb­szy wdech – już do­syć nie­spo­kojny.

JA: To chyba po­myłka.

Li­czy­łam na to, że za chwilę do­stanę po­twier­dza­jącą od­po­wiedź lub ja­kieś prze­pro­siny za błęd­nie wy­słaną wia­do­mość, lecz po nie­ca­łej mi­nu­cie otrzy­ma­łam ko­lej­nego SMS-a. To­tal­nie zmro­ził krew w mo­ich ży­łach. Zsu­nę­łam się z murka i po­czu­łam, jak miękną mi nogi.

NU­MER NIE­ZNANY: Po­spiesz się.

NU­MER NIE­ZNANY: Le­piej, żeby nikt nie do­wie­dział się o tej wia­do­mo­ści, bo po­leci czy­jaś głowa.

NU­MER NIE­ZNANY: Nie chcesz mieć na su­mie­niu swo­jego ta­tu­sia, prawda?

O mało co nie upu­ści­łam te­le­fonu na chod­nik. Moje ciało drgnęło, a mię­śnie mo­men­tal­nie się na­pięły, po­wo­du­jąc ból ca­łego ciała. Ukuc­nę­łam, cho­wa­jąc twarz w dło­niach i sta­ra­jąc się spo­koj­nie my­śleć, jed­nak strach za­pu­kał do mo­jej głowy z siłą, ja­kiej nie pa­mię­ta­łam od paru do­brych mie­sięcy. Po po­licz­kach spły­nęło kilka drob­nych łez, które na­ka­pały na moją su­kienkę.

JA: Kim je­steś?

Kiedy pi­sa­łam tę wia­do­mość, trzę­sły mi się ręce. Nie mia­łam za­miaru uwie­rzyć, że prze­szłość wła­śnie pu­kała do mo­ich drzwi i na­tar­czy­wie sta­rała się wejść do środka. Kiedy po­my­śla­łam o tych wszyst­kich złych oso­bach, o któ­rych udało mi się już pra­wie za­po­mnieć, zro­biło mi się pa­skud­nie duszno i nie­do­brze.

NU­MER NIE­ZNANY: Twoim Kosz­ma­rem.

NU­MER NIE­ZNANY: Gęba na kłódkę, bo po­ża­łu­jesz.

Unio­słam lekko głowę, ale przez za­lane łzami oczy wi­dzia­łam tylko roz­my­wa­jący się ciemny par­king oraz kilka drzew. By­łam w ab­so­lut­nym szoku i nie wie­dzia­łam, co w tej sy­tu­acji po­win­nam zro­bić, mimo że ta osoba w swo­ich wia­do­mo­ściach za­de­cy­do­wała już za mnie. Za­pa­dłam się w so­bie i nie mia­łam siły wstać ani na­wet wy­ko­nać ja­kie­go­kol­wiek ru­chu. Nie mia­łam czasu, aby to wszystko prze­my­śleć. Do­dat­kowo prze­stra­szy­łam się uchy­la­ją­cych się drzwi.

– Tu je­steś! – za­wo­łała moja przy­ja­ciółka. – Co się dzieje? – za­py­tała, pod­cho­dząc do mnie.

By­łam mię­dzy mło­tem a ko­wa­dłem, bo z jed­nej strony chcia­łam jej wszystko po­wie­dzieć, a z dru­giej czu­łam, że nie mogę tego zro­bić. Nie po­tra­fi­łam też za­trzy­mać czasu, aby za­sta­no­wić się nad od­po­wie­dzią. SMS-y wy­raź­nie mó­wiły o tym, że gdy­bym wspo­mniała o nich sło­wem, to ko­muś mo­gła stać się krzywda, a ja ni­gdy bym so­bie tego nie wy­ba­czyła.

– Źle się czuję... – skła­ma­łam i prze­łknę­łam łzy, kon­ty­nu­ując bar­dziej opa­no­wa­nym gło­sem: – Za-dzwo­ni­łam do mamy, żeby po mnie przy­je­chała – do­da­łam z wiel­kim ża­lem w sercu.

– Ej, spo­koj­nie. Po­ło­żysz się nie­długo do łóżka i po­czu­jesz le­piej. – Po­gła­dziła moje ra­mię. – Pójdę po twoje rze­czy, do­brze?

– Chcę się prze­brać... – wy­pa­li­łam sko­ło­wana i po­woli się pod­nio­słam.

– To idź do ła­zienki, a ja przy­niosę ci ple­cak.

Spoj­rza­łam na jej za­tro­skaną twarz i przy­tak­nę­łam, po czym od­wró­ci­łam głowę, zer­ka­jąc za sie­bie.

Wie­dzia­łam, że ktoś mnie ob­ser­wo­wał.

We­szłam do cie­płego ko­ry­ta­rza, który tylko po­gor­szył mój stan fi­zyczny. Po­wstrzy­my­wa­łam się od pła­czu, mimo co­raz sil­niej­szego na­poru łez. Przy­bra­łam ma­skę, aby inni nie do­py­ty­wali, co się stało. Ża­ło­wa­łam te­raz, że wy­szłam na ze­wnątrz, ale nie chcia­łam się oszu­ki­wać – je­żeli pla­no­wali wzglę­dem mnie ja­kieś ru­chy, to z bie­giem czasu i tak ktoś by się ode­zwał.

Na trzę­są­cych no­gach uda­łam się do pra­wie pu­stej ła­zienki i po­de­szłam do umy­walki, aby prze­myć kil­ku­krot­nie twarz chłodną wodą, która ja­kimś cu­dem zmyła z mo­ich po­wiek kre­ski i tusz do rzęs. Wy­tar­łam twarz pa­pie­ro­wym ręcz­ni­kiem i do­strze­głam w lu­strze Mo­nikę.

Wzię­łam od niej ple­cak i za­mknę­łam się sa­mot­nie w to­a­le­cie. Po­trze­bo­wa­łam po­być sama, spró­bo­wać uwol­nić my­śli od SMS-ów, które otrzy­ma­łam. Ścią­gnę­łam su­kienkę oraz raj­stopy, a na­stęp­nie wło­ży­łam swoje dresy, skar­petki i bluzę. Prze­bie­ra­nie dłu­żyło mi się nie­mi­ło­sier­nie, a pod ko­niec, gdy wło­ży­łam ciemną kurtkę, do­sta­łam ostat­niego SMS-a.

NU­MER NIE­ZNANY: Czas goni.

Z uda­wa­nym spo­ko­jem wy­szły­śmy z Mo­niką z ła­zienki. Okła­ma­łam przy­ja­ciółkę, mó­wiąc, że moja mama czeka już na par­kingu i żeby ze mną nie szła.

Z ca­łego serca nie chcia­łam wy­cho­dzić ze szkoły. Uda­wa­łam przed samą sobą, że do­trę spo­koj­nie do swo­jego miesz­ka­nia, a to wszystko było je­dy­nie ja­kimś kre­tyń­skim dow­ci­pem. Ści­ska­łam w dłoni te­le­fon, drżały mi wargi, a nogi z każ­dym kro­kiem od­ma­wiały po­słu­szeń­stwa.

Szłam dziel­nie już od trzech mi­nut, mo­cząc po­je­dyn­czymi łzami po­liczki, bo nie mia­łam siły na to, by się roz­pła­kać. Tak bar­dzo chcia­łam już uj­rzeć swój blok, ale nie prze­szłam jesz­cze po­łowy drogi. Po­twor­nie się ba­łam. Otar­łam wil­gotne po­wieki, bo wy­peł­nia­jące moje oczy łzy co­raz moc­niej za­ma­zy­wały mi pole wi­dze­nia. W uszach sły­sza­łam dud­niącą krew, do­ku­czały mi ostre skur­cze brzu­cha i po­my­śla­łam, że na pewno za­raz ze­mdleję.

Od­blo­ko­wa­łam te­le­fon, ale nie zdą­ży­łam na­wet do­tknąć pal­cem ekranu, bo ja­kaś silna, mę­ska ręka ob­jęła mnie wo­kół ta­lii. W no­sie po­czu­łam du­szący za­pach, a męż­czy­zna oka­zał się tak mocny, że zre­zy­gno­wa­łam z walki. Po­cią­gnął mnie w miej­sce, gdzie nie do­cie­rało świa­tło la­tarni, i siłą po­pchnął na chod­nik. Po krót­kim cza­sie sub­stan­cja, którą wdy­cha­łam, osła­biła mnie jesz­cze moc­niej, dla­tego na­past­nik od­su­nął chu­s­teczkę i od­gar­nął po­je­dyn­cze ko­smyki z mo­jej twa­rzy.

– Miło cię znowu wi­dzieć, Cass.

Ten głos, któ­rego już ni­gdy wię­cej mia­łam nie usły­szeć, znowu do mnie po­wró­cił.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki