Pora burzy - Katarzyna Redmerska - ebook + audiobook + książka

Pora burzy ebook i audiobook

Katarzyna Redmerska

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czy zagadka romansu z czasów wojny zostanie rozwiązana? Greta Bernstem-Różańska wciąż ma nadzieję na wyjaśnienie tajemnicy śmierci ukochanego, kapitana Friedricha von Welfow. Zadania podejmuje się popularna pisarka Karolina Rokoszy, która marzy o przygodzie na podobieństwo tych, jakie spotykają jej bohaterki. Prośba wnuka Grety, Marcina Różańskiego urzeczywistnia to marzenie. Czy wspólne dążenie do prawdy zbliży ich do siebie? Czy zagmatwana przeszłość stanie się początkiem pięknej przyszłości? Nic nie jest przesądzone... Pytań jest więcej. Co wspólnego z Gretą, babką Marcina, ma Hermann Göring? Czy pogłoski o skarbie ukrytym przez nazistów w Lesicy na Ziemi Kłodzkiej to prawda? Czym tak naprawdę zajmował się kapitan Friedrich von Welfow? Co wspólnego z całą historią ma żydowska dziewczynka, Ilza Herscheles? Dlaczego Karolina otrzymuje oszczercze anonimy? Odpowiedzi znajdziemy w książce. „Jeżeli ma mi się udać, to jedynie z twoją pomocą”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 711

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 22 godz. 37 min

Lektor: Mirella Rogoza-Biel

Oceny
4,3 (28 ocen)
13
13
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
galziel

Dobrze spędzony czas

Ciekawa fabuła, choć chwilami akcja mało wartka, nieco rozwleczona. Mimo wszystko polecam.
00

Popularność




I

Karolina Rokoszy była autorką poczytnych romansów i niewątpliwie kobietą sukcesu. Mogła poszczycić się ponad dwudziestoma powieściami, z których większość stała się bestsellerami. Dużą popularność zyskała w Niemczech i Szwecji, gdzie wiele jej książek doczekało się ekranizacji. Ostatnim jej sukcesem było wykupienie przez BBC prawa do sfilmowania dwóch powieści. Rozkwit życia zawodowego nie szedł niestety w parze z rozkwitem życia osobistego. Mimo ukończonych czterdziestu lat, Karolina wciąż pozostawała w stanie wolnym i nic nie zapowiadało, aby w najbliższym czasie miało to ulec zmianie. Czytając jej pełne uczuć książki, nikomu nawet przez myśl by nie przeszło, że ktoś, kto tak pisze, może być singlem. A jednak Karolina Rokoszy była singielką i jeszcze do niedawna bardzo jej to odpowiadało. Wszystko zmieniło się wraz z ukończeniem magicznej czterdziestki. Wtedy to zaczęły nachodzić ją przemyślenia dotyczące jej życia uczuciowego, a konkretnie jego braku. Niebagatelny wpływ na rozbudzenie owych przemyśleń mieli rodzice i ich coraz częściej zadawane trudne pytania. Prym wiódł tutaj ojciec. Waldemar Rokoszy, rosły siedemdziesięciolatek w typie Gregory’ego Pecka, był niegroźnym, lecz momentami męczącym despotą. Bezgranicznie kochał jedynaczkę i bardzo chciał, by u jej boku wreszcie znalazł się odpowiedni mężczyzna. Przy każdej możliwej okazji wytykał córce brak partnera, dzieląc się swoimi przemyśleniami na ten temat i dając rady, czym doprowadzał ją do szewskiej pasji, powodując wybuchy niepohamowanego gniewu. W tym miejscu należy nadmienić, że pannę Rokoszy cechował oprócz urody także choleryczny temperament, tak więc atmosfera rodzinnych dyskusji wiele razy była gorąca. Zmęczona ciągłymi docinkami rodzica, dla świętego spokoju dała się wreszcie namówić na spotkanie z jednym z jego współpracowników – i to był duży błąd. Pojawienie się w jej życiu Pawła Dziekońskiego przyniosło jedynie rozczarowanie, którego zresztą spodziewała się od samego początku, gdy tylko poznała tego mężczyznę.

– A niech to cholera weźmie! – warknęła Karolina, energicznie omijając jedną z kałuż. Obcasy jej sandałków rytmicznie stukały o chodnikowe płyty, błyszczące srebrzyście od niedawnego deszczu.

Było późne lipcowe popołudnie, szła ulicą Parkową, zmierzając do restauracji Grape, w której umówiła się z Pawłem. To był jego pomysł, by spotkać się właśnie tutaj. Gdyby to zależało od niej, wybrałaby coś znacznie skromniejszego. Grape Hotel & Restaurant było to jedno z bardziej ekskluzywnych miejsc we Wrocławiu. Odnowiona przedwojenna willa zachwycała nie tylko architekturą fasady, ale i wytwornością wnętrza. Paweł uwielbiał luksus, czuł się w nim jak przysłowiowa ryba w wodzie, ona wręcz przeciwnie, nigdy nie przepadała za przepychem. Omijając kolejną kałużę, Karolina westchnęła zrezygnowana. W całej jej sylwetce i ruchach widoczne było rozdrażnienie. Postronny obserwator, patrząc na jej twarz, na której malował się chmurny grymas, mógł się domyślać, że przepełnia ją złość na otaczający świat i uczucie buntu. Ręce wbiła w kieszenie sukienki, zaciskając mocno usta i gniewna szła na umówione spotkanie. Aura potęgowała przygnębienie, ciemne chmury przykrywały szczelnie niebo, wisząc nisko nad dachami. Co jakiś czas padał deszcz i zrywał się przenikliwy wiatr. W powietrzu unosił się zapach wilgoci i dymu. Srebrzysta poświata dodawała krajobrazowi niesamowitości. Mimo że było jeszcze w miarę wcześnie, robiło się coraz ciemniej.

Karolina rzeczywiście była nie w humorze. Na ten stan wpłynęło wiele spraw. Przede wszystkim nastrój psuła jej nowa powieść i brak weny do jej zakończenia. Jeszcze się nie zdarzyło, by miała z tym problem, do teraz. Była rozdrażniona, tym bardziej że wydawca upominał się o książkę licznymi telefonami i mailami. Kolejnym problemem był Paweł i to cholerne spotkanie. Zamierzała mu oznajmić, że nie widzi dla nich wspólnej przyszłości. Mimo że od początku ich znajomości trzymała dystans, miała poczucie, że w pewnym sensie daje mu nadzieję na coś więcej. Nie było miłe występować teraz w roli wrednej harpii. Liczyła się z tym, że usłyszy kilka przykrych słów. A jeszcze ten incydent w tramwaju. Wciąż nie mogła ochłonąć. Otóż, ku wielkiemu zaskoczeniu Karoliny, młody chłopak zrobił jej miejsce. Jeszcze nigdy jej się to nie przytrafiło. Czy wyglądam tak, jakbym potrzebowała miejsca siedzącego?! – pytała z goryczą w myślach. – Czy wyglądam, cholera, na staruszkę?!

Moment, w którym uświadamiamy sobie, że młodość bezpowrotnie minęła, mimo wiadomej nieuchronności tego zdarzenia, zawsze bywa dla każdego tak samo zaskakujący i dotkliwy. Nie inaczej było w przypadku Karoliny.

Boże! Jestem już prawie stara – przemknęło jej przez głowę i aż przystanęła, tak ją ta myśl oszołomiła. Wzrok jej padł na szybę wystawową mijanego właśnie sklepu. Odbijała się w niej sylwetka wysokiej, szczupłej kobiety o długich, jasnych, kręconych włosach. Kobiety atrakcyjnej i jeszcze młodej – co do tego nie było wątpliwości.

– Uhrr – wymruczała złowrogo do swojego odbicia, wprowadzając w popłoch przechodzącego nieopodal starszego mężczyznę z gazetą pod pachą.

Typ intelektualisty, w drucianych okularach i z siwą, modnie przystrzyżoną brodą, oddaliwszy się nieco, odwrócił i się spojrzał na Karolinę z miną wyrażającą, co myśli o tego typu zachowaniu przedstawicielki płci pięknej. Jej było w tej chwili wszystko jedno. Kompletnie ignorując nieznajomego, zacisnęła mocniej pasek wokół zgrabnej talii, odwróciła się i poszła dalej. Nie opuszczał jej natłok myśli kręcących się wokół przemijania i męczące przekonanie, że coś w jej życiu właśnie się skończyło, pewien etap minął definitywnie i tylko do siebie może mieć żal, że nie wykorzystała tego czasu należycie. Nagle poczuła się przegrana. Czego ja tak naprawdę chcę? – zastanawiała się, a jej myśli bezwiednie popłynęły w stronę Pawła. Gdy kilka dni temu zaproponował wspólny wyjazd, poczuła mdłości. Często tak reagowała na zbyt natarczywe umizgi mężczyzn. Swoją drogą, była to dziwna reakcja organizmu. Może powinna zasięgnąć opinii psychiatry? Wizja, jaką nagle ujrzała: ona na lekarskiej kozetce, wyznająca, że zainteresowanie mężczyzn wywołuje u niej odruch wymiotny, rozbawiła ją. Te mdłości to po prostu instynkt samozachowawczy, który ostrzega przed niewłaściwym mężczyzną – wytłumaczyła sobie. Wszystko dobrze, tylko że czas leci, a ten właściwy jakoś nie staje na jej drodze. A może staje, stanął i to nie raz, tylko lata pisania romansów zbytnio wyidealizowały w jej wyobraźni obraz kochanka i w efekcie przeoczyła prawdziwą miłość? Obraz Marka przemknął jej przez głowę, po czym zniknął, przegoniony zniecierpliwionym cmoknięciem. Nie, nie będziesz do tego wracać – przywołała się do porządku.

Gdyby tak nie grymasiła, dawno byłaby żoną i matką – podsumowała, wciąż zastanawiając się nad przyczynami braku partnera. Jej koleżanki nie przebierały i mają teraz rodziny. Wiele z nich ma już dzieci na studiach i nawet drugiego męża. Czego ja tak naprawdę chcę? – uporczywe pytanie wciąż męczyło. Odpowiedź znała tak naprawdę od dawna. Jednakże jej infantylizm zawstydzał, dlatego spychała owo wytłumaczenie w najdalsze części podświadomości. Niestety, teraz odpowiedź wybrzmiała z całą mocą, wyświetlając się w jej głowie niczym neon w psychodelicznych barwach. Co było pragnieniem Karoliny Rokoszy? Pragnęła przeżyć wielką przygodę na podobieństwo bohaterek jej powieści. Zaznać z mężczyzną czegoś niesamowitego. Poczuć dreszczyk emocji. Unieść się na różowej chmurce, zatracając w błogostanie. Jednak to, co przydarza się bohaterkom romansów, kobietom żyjącym w realnym świecie – zaznaczmy: kobietom dojrzałym – niekoniecznie musi. Karolina doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Ze mną musi być coś nie tak – krytycznie oceniła swoje tęsknoty, otwierając z werwą drzwi do restauracji.

***

Oranżeria hotelu Grape była stylowa – przestronne, jasne wnętrze urządzono ascetycznie, ale ze smakiem. Przez oszklone ściany widoczne były drzewa i bujna roślinność.

– Z tobą musi być coś nie tak. Innego wytłumaczenia nie ma – usłyszała z ust Pawła. Nie dotknęło jej to stwierdzenie, była przecież tego samego zdania. – To nie jest normalne, by kobieta będąca w kwiecie wieku odrzucała awanse mężczyzny, któremu niczego nie można zarzucić – ciągnął dalej swój wywód.

– Trochę rzeczy by się znalazło – mruknęła, przyglądając się drobnym koniczynkom na obrusie.

– Bardzo proszę, tylko bez ironii – uniósł dłoń w geście protestu. – Mogłabyś mieć doprawdy na tyle przyzwoitości, by sobie odpuścić takie uwagi. Mam prawo reagować wzburzeniem po usłyszeniu rewelacji, którymi mnie właśnie obdarowałaś. Mam prawo powiedzieć to, co myślę – uściślił gniewnie.

– A czy ja ci zabraniam? Mów – zabrzmiało to dość nonszalancko, jeszcze bardziej rozjuszając Pawła.

– Ależ oczywiście, że powiem. I zapewniam, może cię to zaboleć, tak jak mnie zabolały twoje słowa.

Karolina mimowolnie westchnęła pod jego pełnym przygany spojrzeniem.

O ileż prościej jest opisać taką rozmowę jak ta w książce – pomyślała. – Proza życia to nie lada wyzwanie.

Nagle doznała przypływu autoironii i wezbrała w niej złość. Oto ona, która zawsze musi mieć ostanie słowo i znana jest z ciętego języka, siedzi teraz jak trusia i pozwala sobie ciosać kołki na głowie. Godzi się na obrzucanie gorzkimi epitetami przez siedzącego naprzeciw mężczyznę, choć nie ponosi żadnej winy za zaistniałą sytuację. Przy ostatnich słowach obudziło się w niej wrodzone poczucie sprawiedliwości, które nakazało wprowadzić małą korektę do ostatniego zdania – ona również po części ponosi za to winę, niestety.

– Nie dałaś naszej relacji żadnej szansy. Powiem więcej, ty ją brutalnie zdeptałaś – rzucił oskarżycielsko Paweł.

– Zdaję sobie sprawę, że możesz czuć się dotknięty – odezwała się w tonie pojednawczym, co niestety, nie pomogło, a tylko jeszcze bardziej wszystko skomplikowało.

– Dotknięty?! A to dobre – roześmiał się głośno, ściągając na siebie spojrzenia innych gości znajdujących się w lokalu i personelu. Przejawiał dokuczliwe upodobanie do teatralności i wzbudzania zainteresowania ogółu. Uwielbiał być w centrum uwagi. Teraz postanowił wykorzystać okazję do cna. – Zabawiłaś się mną, wykorzystałaś, poniżyłaś, potraktowałaś nieludzko – grzmiał, wyraźnie się rozkręcając.

– Chyba trochę przesadzasz.

– Gdy ja planowałem romantyczny wyjazd na Kretę, podczas którego chciałem nas do siebie zbliżyć, ty właśnie spisywałaś naszą znajomość na straty – nie słuchał jej. – Czym był dla ciebie nasz związek? – zapytał, oczekując jednoznacznej odpowiedzi.

– Nie było żadnego związku.

– To jakiś żart? – oburzył się, mimo że w duchu musiał przyznać jej rację.

Od samego początku ich znajomości Karolina utrzymywała dystans, to on był stroną aktywną. Zależało mu na tej kobiecie i na wszystkim, co się z nią wiązało. Zbyt długo planował każdy szczegół, aby teraz odpuścić. Przyrzekł sobie zrobić wszystko, co w jego mocy, by zatrzymać ją przy sobie.

– Spotkaliśmy się raptem kilka razy – odparła beznamiętnie, po czym dodała, wyraźnie akcentując ostatnie słowo: – Zawsze traktowałam cię jedynie po przyjacielsku.

Zapanowała cisza. Karolina zajęła się jedzeniem, czując na sobie ciężkie spojrzenie Pawła. Dobrze wiedziała, że to dopiero początek przedstawienia, swoistego rodzaju uwertura. Nie myliła się.

– Śmiem przypuszczać, że potrzebny ci byłem jedynie jako materiał do kolejnego romansidła – gniewnie odsunął od siebie pusty talerz.

– Przeceniasz mnie – rzekła kpiąco.

– Zastanawiam się, jak możesz pisać te ckliwe powieści, sama będąc wyzutą z wszelkich uczuć.

– Nie uważasz, że robisz się trochę patetyczny? – uniosła wymownie brwi.

– Bynajmniej. Mówię jedynie to, co widzę. Mamisz kobiety nierealnymi miłostkami. Głupieją po lekturze twoich książek, tyle ci powiem.

– Będziesz teraz poddawać krytyce moją twórczość?

W odpowiedzi jedynie prychnął pod nosem. Karolina miała dość tego spotkania. Z trudem panowała nad tym, by nie wybuchnąć. Gdyby mogła teraz dać upust swojemu temperamentowi, uderzyłaby pięścią w stół, a następnie rozbiła na głowie Pawła jeden z leżących na stole talerzy, na koniec oblewając go sosem z sosjerki. Wyobrażenie całej sceny nieco poprawiło jej samopoczucie.

– Szkoda mi twojego ojca – odezwał się po chwili Paweł.

– A co on ma tu do rzeczy?

– Bardzo mu zależało, byśmy zostali parą.

– Przeboleje to.

– Waldemar jest bardzo zawiedziony.

– Czym? – zainteresowała się.

– Tym, że nie wyszłaś za mąż. Ubolewa nad twoim staropanieństwem. Myślę, że wstydzi się, iż jego córka wciąż pozostaje panną pomimo takich warunków – tu omiótł ją wymownym spojrzeniem.

Nader wybujała wyobraźnia Karoliny skrystalizowała przed jej oczami obraz ojca, który z zaaferowaną miną wylewa przed Pawłem swoje żale, a ten spieszy z zapewnieniem pociechy i pomocy, i parsknęła śmiechem. Jej towarzysz nie takiej spodziewał się reakcji. Zacisnął usta, wyraźnie hamując się przed powiedzeniem czegoś, czego mógłby później pożałować. Tymczasem Karolina nie przestawała chichotać.

– Wybacz – wydusiła wreszcie.

– Mogę wiedzieć, co cię tak rozbawiło?

– Nie możesz – ponownie ogarnęło ją rozbawienie. Burleska z ojcem i Pawłem w roli głównej nie chciała zniknąć z jej głowy.

Paweł przyglądał się jej, rytmicznie stukając palcami o blat stołu. Na jego twarzy widoczne było napięcie.

– Chcesz stabilnego związku i dzieci, tylko się boisz – odezwał się po chwili namysłu. – Wiele kobiet, które osiągnęły sukces zawodowy, ma z tym problem. Obawiają się, że mąż i wychowywanie dzieci odbije się na ich karierze. Że przystopuje ich zawodowy rozwój. Że…

Karolina postanowiła wyłączyć fonię i skupiła się jedynie na wizji. Paweł był przystojnym mężczyzną, musiała to przyznać. Typ południowca, o oliwkowej cerze i ciemnych oczach. Wysoki, wysportowany, ubierał się ze smakiem. Wiedział, że podoba się kobietom, i perfidnie to wykorzystywał. Lubił flirtować. Flirt był mu potrzebny do upewniania się o niesłabnącej atrakcyjności. Był zdolnym architektem. Przez jakiś czas pracował w Nowym Jorku, ale postanowił wrócić do kraju. Karolina była zdziwiona jego decyzją, gdy dowiedziała się, w jak renomowanej firmie pracował. Nie lubił wspominać tamtego okresu, więc nie pytała. Po powrocie zatrudnił się w pracowni architektonicznej jej ojca. Waldemar Rokoszy nie mógł się go nachwalić, a to było rzeczą rzadko spotykaną. Rokoszy, uznany architekt z wieloma międzynarodowymi sukcesami, znany był w zawodowych kręgach jako osoba wymagająca i kapryśna. Z rozmyślań wybił ją ostry głos Pawła. Dotarło do niej, że pyta ją o coś kolejny już raz.

– Słucham? – starała się skupić rozproszone myśli.

– Pytałem, dlaczego nie chcesz dać nam szansy? Myślę, że gdybyśmy tylko chcieli, moglibyśmy stworzyć udany związek.

– Nie pociągasz mnie – postanowiła mówić wprost.

Ostre cięcie, jak mawiała ciotka Tekla, zawsze jest najlepsze. Choć zazwyczaj nie spotyka się ze zrozumieniem osoby, na której zostało przeprowadzone. Karolina miała teraz tego najlepszy przykład. Paweł wyglądał na zszokowanego. Dotychczas żadna kobieta nie powiedziała mu takich słów prosto w twarz. Przez chwilę przetrawiał jej słowa.

– Co ci się we mnie nie podoba?

– Uszy na przykład.

Pierwsze, na co Karolina zwracała uwagę u mężczyzn, były uszy. Wiedziała, że to śmieszne oceniać człowieka po uszach, ale tak po prostu miała. Precyzując: uszne płatki Pawła były za grube. Szczerą odpowiedź jej towarzysz odebrał jako uszczypliwość i postanowił przemilczeć tę uwagę.

– I co teraz? – spytał po chwili. – Zaproponujesz, byśmy zostali przyjaciółmi? – w pytaniu aż nadto słyszalna była nonszalancja.

Karolina milczała. Jaki sens było komentować rzeczy oczywiste. Nie chciała poza tym dolewać oliwy do ognia i podsycać i tak już gorącej atmosfery.

– Wiesz, jak takie słowa działają na mężczyznę? – kontynuował.

Mimowolnie się uśmiechnęła. Paweł przyglądał się jej w ciszy przez dłuższy czas.

– Ten wasz kobiecy altruizm – bąknął. – Ranicie z miłosierdziem.

– „Najwyższym obowiązkiem jest miłosierdzie” – odpowiedziała cytatem.

– Słucham?

– Napisał to norweski pisarz Gulbranssen w powieści A lasy wiecznie śpiewają. Proponuję ci ją przeczytać. Opowiada o miłości i szacunku.

– Nie przepadam za tego typu literaturą.

– Wiele tracisz.

– Poza tym nie mam czasu na czytanie.

– Czytanie dobrze robi na styl.

Mężczyzna spojrzał na nią z autentycznym respektem.

– Ostry języczek, ostry charakterek odbijający się na ślicznej buzi, ostrzegano mnie przed tobą. Ale to mnie właśnie w tobie kręci – wyjawił.

– Ostry języczek, charakterek czy śliczna buzia? – zgasiła go.

Paweł parsknął śmiechem.

– Całość – uściślił, wpadając nagle w świetny humor. Przywołał kelnerkę.

– Masz ochotę na deser? – zapytał.

– Nie, dziękuję.

– A ja mam i to wielką. Co słodkiego poleciłaby pani mężczyźnie, który dowiedział się właśnie, że nie pociąga kobiety, którą uwielbia bezgranicznie? – tu wskazał na swoją partnerkę, wciąż manifestując dobry humor.

Kelnerka uśmiechnęła się lekko pod nosem, dyskretnie obrzucając Karolinę wzrokiem, w którym dało się odczytać niedowierzanie, że taki facet może nie wzbudzać uczuć.

– Czekoladowy torcik jest bardzo dobry – odparła.

– W takim razie poproszę torcik. I co jest jeszcze dobrego? – spytał, roztaczając przed nią cały swój urok.

– Polecam też sernik z polewą pistacjową, babeczki z malinami, ptysie, eklerki – wymieniała, oblewając się rumieńcem pod siłą jego spojrzenia.

Paweł czuł się w swoim żywiole. Rozparł się wygodnie na krześle i szczerzył do kelnerki ładne białe zęby.

– To w takim razie wezmę jeszcze sernik i babeczkę z malinami – oznajmił, mrugając do niej. – Słodkości podane przez panią na pewno będą smakować obłędnie.

Kelnerka zachichotała nerwowo, a Karolina wzniosła oczy ku górze.

– Pękniesz – odezwała się, gdy zostali sami.

– Bez obaw, znam swoje możliwości. W planach miałem spróbowanie nieco innej słodyczy, ale muszę obejść się smakiem – wbił w nią wyzywający wzrok.

Karolina postanowiła puścić jego uwagę mimo uszu. W chwilę później zachwycona kelnerka położyła przed nim zamówione ciasta.

– Smacznego – uśmiechnęła się szeroko.

– Dziękuję – odrzekł uwodzicielsko.

– Gdyby pan sobie jeszcze czegoś życzył…

– Niechybnie dam znać – wszedł jej w słowo, robiąc przy tym wymowną minę.

– Przystopowałabym z tym flirtem – odezwała się nie bez uszczypliwości Karolina.

– Ja nie molestuję, ja jedynie ocieplam kontakty – bezbłędnie odgadł jej myśli.

– Takie „ocieplanie kontaktów” może cię drogo kosztować.

Paweł roześmiał się, po czym z charakterystyczną dla siebie hardością, rzekł:

– Zaryzykuję.

Wzruszyła ramionami i sięgnęła po filiżankę z kawą. Przyglądała się, jak ze smakiem pałaszuje. W jego zachowaniu jak zwykle widoczny był akcent megalomanii. Była niemal pewna, że jutro pożałuje tego obżarstwa.

– Delicje – ocenił, gdy skończył jeść, bez powodzenia kryjąc przesyt deserem. Zamówił jeszcze herbatę, nie przerywając ani na moment flirtu z wyraźnie zadowoloną kelnerką.

Karolina przyglądała się swojemu towarzyszowi z politowaniem. Nie opuszczało jej przekonanie, że cała ta błazenada jest dla niej, to coś w rodzaju: „patrz, co tracisz, głupia”. Nie chciała, by ją odwoził do domu, ale się uparł. Dla świętego spokoju zgodziła się. W samochodzie milczeli oboje, dopiero przed domem Karoliny Paweł przerwał ciszę:

– Masz czterdzieści lat. Nie sądzisz, że czas dorosnąć? – spytał wyzywająco.

Nie spodobało się jej to, co usłyszała. Rozumiała, że może czuć się zawiedziony, ale rekompensowanie złego samopoczucia w taki sposób było zwyczajnym prostactwem. A tego Karolina nie tolerowała. Nawet gdyby miała cieplejsze uczucia względem Pawła, po czymś takim wygasłyby one natychmiast.

– Chyba za dużo sobie pozwalasz – rzekła lodowato.

– Marzenie o księciu na białym koniu dobre jest dla małych dziewczynek, a nie dojrzałych kobiet – ciągnął dalej, całkowicie ignorując jej uwagę.

– Dlaczego uważasz, że marzę właśnie o kimś takim?

– Nie pisałabyś tych wszystkich swoich czytadeł, gdyby było inaczej. Z tych historyjek wręcz wylewają się twoje pragnienia.

– Przejrzałeś mnie.

– Potrzebny ci jest mężczyzna z krwi i kości – zignorował jej jawną złośliwość.

– Taki jak ty? – pokpiwała nadal. – Flirciarz z syndromem Piotrusia Pana? Jeśli ktoś tu jest niedojrzały, to na pewno nie ja.

Paweł milczał. Patrzył przed siebie, zaciskając dłonie na kierownicy. Karolina zachęcona jego reakcją, pozwoliła sobie na jeszcze kilka gorzkich słów:

– Jesteś ostatnią osobą, która mogłaby się wypowiadać na temat dojrzałości.

Odwrócił głowę i spojrzał jej w oczy. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.

– Dlaczego się ze mną spotykałaś, Karolino? – pytanie zabrzmiało oficjalnie i arogancko zarazem.

Poczuła nagle wszechogarniający wstyd, zdradliwe rumieńce zabarwiły jej policzki.

Dobre pytanie – mruknęła w myślach. Sama by chciała znać na nie odpowiedź. Pierwsze spotkanie wymuszone było namową ojca, ale następne? Przecież tak naprawdę od samego początku wiedziała, że nie jest to mężczyzna dla niej. Więc dlaczego? Czyżbym podświadomie bała się samotności? Czy w desperacji zdecydowałabym się na związek z niekochaną osobą? – myśli te wywołały w niej jednocześnie gniew i wstyd.

– Nie wiem – wyznała szczerze i szybko wysiadła z samochodu.

– Ja się tak łatwo nie poddaję – rzucił za nią, przechylając się na siedzenie pasażera i odprowadzając ją wzrokiem do furtki. Nie odezwała się, znikając za szpalerem z ligustru.

Komórka Karoliny zadzwoniła, gdy ta ledwo zamknęła za sobą drzwi do mieszkania. Na wyświetlaczu pokazało się imię „Beata”.

– Tylko nie to – jęknęła, wyłączając telefon i odkładając go na stojący w holu stolik przy lustrze.

Miała dość wrażeń na dzisiaj. Rozmowę z wydawcą postanowiła odłożyć na następny dzień. Czuła się tak zmęczona, jakby przebiegła maraton. Odłożyła torebkę na półkę pod wieszakiem, niedbale zrzuciła sandałki i skierowała kroki do kuchni. Zrobiła sobie herbaty z dzikiej róży, po czym klapnęła na najbliższe krzesło. Oparłszy brodę na dłoni, wpatrywała się w zegar ścienny wiszący naprzeciw niej. Wskazówki rytmicznie przesuwały się do przodu, czas nieubłaganie mijał sekunda po sekundzie. Im dłużej patrzyła w duży cyferblat, tym większa ogarniała ją chandra.

– Dość tego! Przecież takie dołki psychiczne to nie w moim stylu – odezwała się stanowczo, odwracając wzrok od zegara z silnym postanowieniem.

Potrzebowała terapii wstrząsowej, a taką mogła jej zagwarantować jedynie Tekla. Tylko ona była w stanie postawić ją ponownie do pionu. Siostra ojca, szorstka dama z wyjątkową trzeźwością umysłu, była dla Karoliny autorytetem. Uwielbiała ciotkę bezgranicznie od dziecka, często naśladowała jej sposób wysławiania się, gesty. Zawsze chciała być taka jak ona: silna i niezależna. Uwielbienie było obustronne.

Tekla przepadała za jedyną bratanicą, a rozpoznawanie w niej odbicia samej siebie jedynie to uczucie potęgowało. Mogły rozmawiać godzinami, nigdy nie kończyły się im tematy do dyskusji.Tekla miała siedemdziesiąt pięć lat, od kilku lat pozostawała na emeryturze. Wcześniej pracowała na uczelni, była filologiem klasycznym. Ku zaskoczeniu rodziny wraz z przejściem na emeryturę ta dotąd zagorzała panna, która gatunek męski uważała za dopust boży, wyszła nagle za mąż za kolegę z wydziału i wyprowadziła się z Wrocławia na wieś. Obecnie wiodła szczęśliwe i spokojne życie w Lesicy, urokliwym przysiółku na ziemi kłodzkiej. Ojciec Karoliny uważał, że tylko czekać, jak siostra pogoni męża i skruszona powróci na miejskie łono, które jeszcze do niedawna tak uwielbiała. Niemożliwością jest bowiem, by tak z dnia na dzień zmieniły się człowiekowi upodobania. Czas jednak biegł, a Tekla wciąż cieszyła się niesłabnącym szczęściem w wiejskim zakątku, u boku kochanego mężczyzny. I nic nie wskazywało, aby stan ten miał ulec jakiejś radykalnej zmianie. Na aluzje brata Tekla reagowała zawsze tym samym cytatem jej ulubionego filozofa Arystotelesa: „Nie ma nic w umyśle, czego by przedtem nie było w zmysłach”, ucinając tym samym rozmowę.

Złożenie sobie postanowienia zawsze dobrze robi na samopoczucie. Decyzja wyjazdu do Lesicy wpłynęła na poprawę nastroju Karoliny. Już cieszyła się na perspektywę zobaczenia Tekli, Bernarda oraz Moniki, jego siostry, która z racji swojej niepełnosprawności pozostawała pod ich opieką. Kto wie – myślała – może i książkę uda mi się tam dokończyć.

II

Karolina zbudziła się w nadspodziewanie dobrym humorze. Wspomnienie minionego dnia przemknęło w jej myślach jak cień, wywołując na twarzy lekki grymas, lecz szybko znikło. Niemałą w tym zasługę miała piękna, słoneczna pogoda za oknem. Na błękitnym niebie nie widać było ani jednej chmurki. Lekki wiatr wpadający przez uchylone okno do sypialni przynosił z ogrodu słodko-gorzki zapach kwiatów i ziół, wydymając firankę niczym żagiel. Karolinie przypomniały się wakacje spędzane z rodzicami w Augustowie i wspólne żeglowanie z ojcem. Uwielbiała ten czas. Uśmiechnęła się do siebie. To będzie cudowny dzień – pomyślała.

Przygotowywała właśnie śniadanie (tradycyjnie musli z owocami i jogurtem), gdy odezwał się telefon. Dzwoniła jej matka, Jowita.

– Witaj, mamuś – odezwała się ciepło.

– Cześć. Jadłaś już swoją ptasią karmę? – zapytała wesoło.

Śniadanie córki określała tym właśnie mianem. Uważała, że pierwszy posiłek dnia powinien być zdecydowanie bardziej treściwy niż miseczka otrąb z dodatkami.

– Właśnie się zabierałam, a co?

– Zapraszam na śniadanko do nas. Upiekłam cynamonowe bułeczki.

– Ooo! – zareagowała entuzjastycznie Karolina, która je uwielbiała.

– Radzę pośpiech, bo twój ojciec pożre wszystko – ostrzegła, a w tle dał się słyszeć stanowczy męski głos sprzeciwu.

– Lecę.

Karolina dzieliła z rodzicami bliźniak. Dom projektu ojca, wybudowany w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, był przykładem rozłożystej, surowej bryły, z plastycznym smakiem wkomponowanej w bujną roślinność. Zachwycał prostotą i harmonią minimalizmu. Wcześniej w tej części domu, która obecnie należała do niej, mieszkali dziadkowie – rodzice matki. Karolina otrzymała go w spadku. Z początku nie chciała tu zamieszkać, myśląc o wynajęciu nieruchomości, a nawet jej sprzedaży. Po studiach wyprowadziła się od rodziców, oznajmiając, że to będzie służyć ich wzajemnym relacjom. Dobrze jej było we własnych czterech kątach, nie chciała tego zmieniać. Racje, jakie przedstawili jej rodzice, dotyczące zamieszkania obok nich, a jednak osobno, przekonały wreszcie córkę. Jak widać, los chciał, aby mieszkała przy najbliższych.

Partynice należały do urokliwych dzielnic. Przed drugą wojną światową była to wieś, która w 1928 roku została włączona do Wrocławia, niegdyś Breslau. Główną atrakcją tego zakątka był tor wyścigowy. Niedaleko znajdował się park Południowy. Ponadto dzielnica, gdzie w zabudowie dominowały domy jednorodzinne, hotele i obiekty handlowe, charakteryzowała się doskonałym połączeniem komunikacyjnym z każdą częścią miasta. Właśnie ten fakt przeważył ostatecznie o decyzji Karoliny co do powrotu do domu. Nie lubiła poruszać się po Wrocławiu samochodem, łatwy dostęp do komunikacji miejskiej był więc dla niej idealny.

Bliźniak łączyły ze sobą wewnętrzne drzwi znajdujące się w korytarzu. Nie zamykano ich na klucz ani za życia dziadków, ani obecnie, gdy zamieszkała tu Karolina. Nie było takiej potrzeby, domownicy jednego i drugiego mieszkania szanowali swoją prywatność i bez uprzedzenia nie nachodzili się wzajemnie, no chyba że był ku temu wyraźny powód. Po kilku latach mieszkania blisko rodziców Karolina musiała przyznać, że taki układ ma swoje dobre strony. Nie martwiła się już, kto dopilnuje mieszkania i kwiatów pod jej nieobecność – z racji spotkań z czytelnikami często wyjeżdżała. Możliwość łatwego kontaktu z matką, z którą dobrze się rozumiała, także nie była tu bez znaczenia. Jowita była pierwszym recenzentem powieści córki, która ceniła sobie jej zdanie. Matka świetnie wyłapywała wszelkie niuanse fabuły, dając trafne uwagi.

Karolina weszła do zalanej słońcem jasnej i przestronnej kuchni rodziców. Ojciec siedział za stołem i zajadał z błogim wyrazem twarzy. Mama, uroczo zarumieniona od gorącego piekarnika, wyciągała właśnie kolejną blachę bułeczek. Uczesana jak zwykle w fikuśny koczek, z którego wymykały się niesforne kosmyki, i przepasana w pół wymyślnym fartuszkiem z falbaną, przypominała żywą reklamę perfekcyjnej gospodyni domowej. W całym pomieszczeniu rozchodził się smakowity zapach ciasta drożdżowego, cynamonu i świeżo zaparzonej kawy.

– Czołem – odezwała się córka.

– Czołem – odpowiedział Waldemar i wskazał dłonią miejsce obok siebie, gdzie było przygotowane nakrycie. Z kurtuazją nalał jej kawy do filiżanki, podsunął salaterkę z twarożkiem, talerz z pomidorami i świeżą bazylią oraz półmisek z bułeczkami.

– Wyglądają jak zwykle smakowicie, mamuś – oceniła Karolina, czym prędzej sięgając po świeżutką bułeczkę.

– Wszystkie tej samej wielkości, pulchne, są idealne – rozwodził się ojciec. – I pomyśleć, że gdy brałem twoją matkę za żonę, jej rodzice ostrzegali mnie, że w kuchni to pociechy żadnej mieć z niej nie będę. A tu taka niespodzianka! – pokiwał głową. – Najlepszy przykład na to, że miłość potrafi czynić cuda – przesłał żonie szeroki uśmiech.

– Zwłaszcza w kuchni – odezwała się Karolina

– Co w kuchni? – nie zrozumiał ojciec, wciąż przebywając myślami w świecie potęgi małżeńskich uczuć.

– Miłość potrafi czyni cuda – uściśliła, zatapiając zęby w puchatym miąższu.

– Co do miłości i uczuć właśnie – zignorował jej kąśliwą uwagę. – Miałem wczoraj dramatyczny telefon od Pawła.

Karolina momentalnie straciła apetyt. Już wiedziała, po co ten cały cyrk z cynamonowymi bułeczkami i rodzinnym śniadankiem. Rzuciła matce znad stołu pełne wyrzutu spojrzenie. Jowita uśmiechnęła się bezradnie.

– Był zdruzgotany po tym, jak go rzuciłaś – mówił dalej Waldemar.

– Nie rzuciłam go.

– Jak to? – spojrzał na nią zaskoczony.

– Nie byliśmy parą, więc nie mogłam go rzucić. Proste jak drut.

– On to widzi inaczej, biedak.

– Powinien zatem udać się do okulisty, wzrok mu szwankuje.

– Karolina, ja cię bardzo proszę…

– A ja cię proszę – weszła mu w słowo – nie układaj mi życia i nie szukaj mi na siłę partnera. Jestem dorosła i sama potrafię go sobie znaleźć.

– Właśnie to widzę – rzekł z przekąsem, wymownie poruszając brwiami.

– Cholery można dostać! – zdenerwowała się. – To ciągłe wtrącanie się jest nie do wytrzymania. Mam tego serdecznie dość.

– Mówisz do ojca – upomniała ją Jowita. – Ty także mógłbyś przystopować, Waldi – reprymenda dostała się i mężowi.

– Ja tylko informuję o zranionych uczuciach Pawła. Być może reaguję zbyt pobudliwie, przyznaję – odparł skruszony.

– Dobrze powiedziane – mruknęła żona.

– To wszystko wynika z mojej delikatnej natury. Nic na to nie poradzę, że jestem uczuciowy – tłumaczył się pod jej ganiącym wzrokiem.

– Coś ty się tak uparł z tym swataniem mnie?! – córka wciąż była zła.

– Bo już najwyższa pora, byś wyszła za mąż, drogie dziecko.

– Tato, litości! Wykształcony człowiek, a plecie takie bzdury.

– Kobieta stworzona jest do małżeństwa.

– Czyżby? – ze złości skubała bułkę na drobne kawałeczki. – Może mi jeszcze powiesz, że mąż podnosi pozycję społeczną kobiety? – prychnęła.

– Poniekąd tak – stwierdził z lekkim wahaniem, wiedząc, jaka będzie reakcja córki.

– Mamy dwudziesty pierwszy wiek, tato! Dwudziesty pierwszy wiek – powtórzyła z naciskiem. – Mężczyzna nie jest już wyznacznikiem statusu i nie jest doprawdy do niczego kobiecie potrzebny.

– No tu bym dyskutował – szelmowski uśmiech okrasił jego twarz.

– Jak widzę, dobrze się bawisz – zauważyła chłodno.

Waldemar pokręcił przecząco głową.

– Przebóg, gdzieżbym śmiał – zaklinał się. – Ja się martwię – oznajmił z powagą.

– Doprawdy nie masz czym – powiedziała uspokajająco.

– Człowiek jest zwierzęciem stadnym – obwieścił złotą myśl.

– Aha, czyli teraz sugerujesz, że partner chroni przed samotnością?

– To też.

– Antoni Czechow mówił, że jeśli się boisz samotności, to nie żeń się – z satysfakcją przytoczyła słowa jego ulubionego autora.

– Ja nie chcę, byś się żeniła, tylko wyszła za mąż – błysnął szerokim uśmiechem, rad z riposty.

– Punkt dla ciebie, tatku – doceniła kontrargument.

Waldi zrobił ruch dłonią, jakby chciał obronić się przed pochwałą, i Karolina musiała się wreszcie rozchmurzyć. Ojciec patrzył na nią usatysfakcjonowany, w tym spojrzeniu była tylko miłość.

– W swoich powieściach przedstawiasz bohaterki poszukujące miłości – odezwał się po chwili.

– Mała korekta: to miłość je znajduje.

– Więc? – zawiesił wzrok na jej ustach, ciekawy odpowiedzi.

– Więc jak mnie znajdzie, nie będę się wzbraniać. Pod warunkiem jednak, że delikwent będzie mi odpowiadać – dodała.

– Otóż to – westchnął głośno.

– Co? – spojrzała na ojca podejrzliwie.

– Paweł to taki uroczy chłopiec. Świetny fachowiec – powrócił do początkowego tematu.

Bardzo mu się podobał jego pracownik. Mądry, wykształcony, błyskotliwy, z perspektywami na przyszłość, do tego przystojny. Czegóż kobieta może chcieć więcej od mężczyzny? – zastanawiał się. Był bardzo rozczarowany, że jego starania połączenia tych dwojga nie dały zamierzonego efektu.

– To go adoptuj, jak ci tak odpowiada.

– Niezła myśl – zachichotał. – A tobie co w nim nie odpowiada?

– Całokształt.

– Bardzo lakoniczna odpowiedź.

– Musi ci wystarczyć.

– Był naprawdę zasmucony, kiedy dzwonił.

– Zapewnij go o jego niewzruszonej pozycji w firmie, a szybko dojdzie do siebie – rzuciła cierpko.

Waldemar puścił mimo uszu jej przytyk względem Pawła.

– Zaspokój, proszę, moją ciekawość i powiedz, jaki jest twój typ mężczyzny? – zapytał. – To, że musi odznaczać się świętą cierpliwością jest bezdyskusyjne, ale poza tym?

– Musi mieć to coś.

– Znowu lakoniczna odpowiedź. Sprecyzuj z łaski swojej.

– Musi mieć kształtne uszy – uściśliła wedle życzenia, odgryzając się za jego wcześniejszą uwagę.

Jowita stłumiła śmiech, schylając się czym prędzej nad zmywarką i z zapamiętaniem segregując w niej naczynia. Waldemar chwilę milczał, córka go jednak nie doceniła.

– Rozumiem, że z Pawła uszami jest coś nie tak? – dopytywał.

Karolina nie udzieliła odpowiedzi, nakładając sobie na talerz twarożku.

– Wiesz, obecnie chirurgia plastyczna potrafi skorygować wszelkie defekty – nie dawał za wygraną. – Może nie skreślaj go tak od razu – poradził.

Jowita nie wytrzymała i wybuchnęła głośnym śmiechem. Waldemar także się uśmiechnął. Jedynie Karolinie daleko było do wesołości.

– Swoje lata mam i cieszyłbym się, widząc cię w szczęśliwym stadle małżeńskim. Zamykałbym oczy uspokojony – rzekł, poważniejąc.

– Tego się nie da słuchać. To jakiś absurd – kręciła głową córka.

– Gwoli ścisłości, nie mam zamiaru wybierać się jeszcze na łono Abrahama – kontynuował. – Jednakże przezorny zawsze ubezpieczony.

– Dawniej obce ci były przysłowia – zauważyła ironicznie.

– Z wiekiem zaczynam mieć do nich słabość – przyznał szczerze. – Domagam się wnuków – obwieścił z mocą, a z Karoliny uszło powietrze. – Nie zapominaj, ile mam lat. Chcę jeszcze być im przydatny, a nie żeby one miały obowiązki i podawały mi na przykład chodzik, wyprowadzając do parku – zakończył przyciszonym głosem i zrobiło się bardzo poważnie.

– Trzymajcie mnie, bo oszaleję! – chwyciła się za głowę. – Ratunku! Mamo, powiedz coś – zwróciła się o pomoc do Jowity, ta jednak uniosła ręce w obronnym geście, dając do zrozumienia, że dystansuje się od sprawy.

– Mama też pragnie wnuków – ojciec postanowił iść na całość.

– Waldi, w moim imieniu się nie wypowiadaj – zastrzegła żona.

– Przecież sama nie tak dawno wspominałaś…

Jowita zgromiła go ciężkim spojrzeniem, podziałało, umilkł jakby nagle odłączony od fonii.

– Dorobić jeszcze kawy? – wtrąciła zaraz potem mediacyjnie, ale jej pytanie pozostało bez odpowiedzi. Rozmowa ojca i córki dopiero nabierała kolorów.

– Kiedyś powiedziałaś, że mężczyźni od ciebie stronią. Zapadły mi te słowa w pamięć – Waldemar z uporem drążył wątek.

Karolina czuła, że zaraz wybuchnie. Sięgnęła po kolejną bułkę i zaczęła się nią ostentacyjnie opychać. Pełne usta były gwarancją, że nie powie tego, czego nie powinna. Ojciec, niezniechęcony bynajmniej jej reakcją, mówił dalej:

– Wiem już, dlaczego płeć męska jedynie omiata cię wzrokiem i trzyma się od ciebie z daleka – żona i córka jednocześnie utkwiły w nim wzrok. Waldemar, widząc zainteresowanie, ze smakiem wyłuszczył swoją teorię. – Wszystkiemu jest winien choleryczny charakter, na pierwszy rzut oka widoczny na twojej uroczej buzi. Mężczyzn to odstrasza i dlatego uciekają – pokiwał głową, znacząco mrugając do córki. Następnie nachylił się w jej stronę i konspiracyjnym szeptem dodał: – Oni się ciebie zwyczajnie boją.

– Waldi! – jęknęła Jowita, bo tylko tyle potrafiła z siebie, zszokowana, wydusić. Czym prędzej skierowała wzrok na córkę, oczekując reakcji gwałtownej, nie wyłączając ataku furii, co tym razem byłoby zrozumiałe. Doprawdy, małżonek nieco się zagalopował. Jakież było jej zaskoczenie, gdy Karolina zamiast spodziewanej złości zareagowała wyjątkowym, choć może lekko wymuszonym spokojem. Wyglądało, że nie zamierza komentować odkrywczej teorii ojca, niespiesznie kończyła jeść śniadanie.

Cisza się przedłużała, aż w końcu zrobiła się męcząca. Waldemar zaczął nerwowo kręcić się na krześle, zdając sobie sprawę, że chyba przesadził. Mógł ująć swoją myśl delikatniej.

Z drugiej strony, jak niby można by było to inaczej ująć? – zastanawiał się, zerkając bokiem na córkę.

– Doceniam twoją teorię – odezwała się wreszcie Karolina, a zdumienie, jakie w tym momencie odmalowało się na twarzy Waldemara, było godne zapamiętania. – Ale ona, niestety, nie zawsze się sprawdza. Niektórych mężczyzn to kręci.

– Tak? – wiedział, że to brzmi głupkowato, ale nie umiał w tej chwili wykrztusić nic innego.

– Na przykład Pawła. Ten twój chodzący ideał.

– Ooo!

– Nie dalej jak wczoraj wyznał mi, że kręci go mój ostry charakterek odbijający się na mej ślicznej buzi – wyjawiła z tak charakterystyczną dla niej kąśliwą ironią.

– Cóż… wyjątki się zdarzają, prawda? – Waldemar starał się wyjść z twarzą. – Ty jednak wzgardziłaś tym chłopcem. Mniemam, że nie tylko z powodu uszu.

– Nie zaczynaj znowu, tato – ostrzegła z błyskiem w oku.

– W każdym razie uważam, że powinnaś być bardziej przystępna – ponownie wstąpiła w niego wola walki.

– Może przykleję sobie kartkę z napisem „Otwarte” – poddała pomysł.

– Grubiaństwem bynajmniej mnie nie zniechęcisz – zastrzegł stanowczo.

– Nie miałam takiego zamiaru.

– Jesteś jak ta brzytwa. Powinnaś być bardziej eteryczna, jak motyl albo…

– Ćma?

– Karolina! – zirytował się wreszcie.

– No co? Tylko pytałam. A tak na marginesie, nie wiem, czy upodabnianie się do owadów uskrzydlonych jest najlepszym pomysłem na uwodzenie. Owady nie kojarzą się zbyt dobrze – pokręciła nosem. – Są często bardzo natrętne – dodała z szyderczym uśmieszkiem.

– Oprócz motyli, właśnie. To jedne z urokliwszych dzieł natury. Zachwycają finezją – nie poddawał się, broniąc swojej tezy.

– Powinieneś otworzyć autorski kącik w botanicznym periodyku, gwarantowany hit – mruknęła, dolewając sobie kawy.

Waldemar wyprostował się na krześle, miną dając do zrozumienia, co myśli o słowach córki. Jowita już od dłuższej chwili nie mogła powstrzymać śmiechu.

– Nie uważasz, tato, że twoja roszczeniowa postawa względem mnie to lekka przesada? Żądasz zięcia, wnuków. Może jeszcze mam ci Nobla zdobyć? – zapytała bojowo.

– Myślałem o tym. Ale ta nagroda ostatnimi czasy bardzo się zdewaluowała – rzekł autorytatywnie.

– Tyle mówisz o miłości, więc skoro mnie kochasz, pozwól mi przeżyć życie po swojemu – poprosiła poważnie.

Przez chwilę nikt nic nie mówił. Słychać było jedynie śpiew wilgi dolatujący z ogrodu przez otwarte drzwi wiodące na taras. – Amor vincit omnia*[1] – pozwoliła sobie przełamać ciszę Jowita, filolog klasyczny z wykształcenia i zamiłowania. – Niech to będzie puenta naszej rozmowy.

– Nie wiem, czy Wergiliusz jest w tym przypadku najodpowiedniejszy, moja droga – odezwał się do żony Waldemar.

Z racji pozostawania długie lata jej mężem przyswoił sobie wiele łacińskich sentencji i znał ich autorów.

– Uważam, że jest idealny. Czyż nie o miłość nam głównie chodzi? – spytała z filuternym błyskiem w oku.

– Poniekąd tak – przyznał, niezupełnie przekonany.

– A właśnie, jeśli już pozostajemy w temacie miłości. Wybieram się tego lata do Tekli i jej miłosnego gniazdka – poinformowała Karolina, korzystając z nadarzającej się okazji.

– Czemu mnie to nie dziwi – mruknął Waldi.

– Masz jakieś obiekcje? – zapytała.

– Jedź, jedź. Moja siostrzyczka nawtyka ci do głowy kolejnych bzdur, nastawi przeciwko mnie, utwierdzi w twoich przekonaniach et caetera[2].

– Nie przesadzaj, tato. Doprawdy nie rozumiem tej twojej wrogości względem Tekli.

– Kocham moją siostrę – zadeklarował dziarsko. – Ale jest to kobieta niebezpieczna. W ciągu kilku lat zrobiła z Bernarda pantoflarza. Pamiętam go z wcześniejszego okresu, jako mężczyznę stanowczego, prawdziwego samca alfę. A teraz co? Je jej z ręki. Boże! – pokręcił głową. – Aż żal na to patrzeć. Podczas naszego ostatniego pobytu w Lesicy Monika wyjawiła mi… – zaczął enigmatycznie.

Żona z córką objawiły nagłe zainteresowanie, nastawiając uszu i wpatrując się w niego wyczekująco. Waldemar poczuł się doceniony, lubił odgrywać rolę opiniotwórcy. Kontynuował więc swój wywód w iście mentorskim tonie:

– Otóż Monika wyjawiła mi tajemnicę pochodzenia zdrobnienia Benek, jakim pieszczotliwie Tekla zwraca się do Bernarda. Niebywałe, ale moja siostra zapożyczyła je od nazwy żwirku dla kota – tu zrobił znaczącą minę, po czym dodał: – Swój wybór uzasadniła ciepłem, jakie to określenie emituje. Pytam, jak nazwa… jak nazwa produktu toaletowego dla zwierzęcia może emitować ciepło?!

Karolina z matką parsknęły śmiechem. Nie takiej reakcji oczekiwał Waldemar Rokoszy.

– Jesteście zupełnie niepoważne – orzekł szczerze zdegustowany.

– Nie zapominaj, że Tekla nas ze sobą poznała – odezwała się Jowita, wciąż śmiejąc się, obejmując go czule i całując w głowę. – Już przez to powinieneś mieć więcej tolerancji dla charakteru swojej siostry.

– Jakże mógłbym o tym zapomnieć – pocałował jej dłoń. – Nie zmienia to jednak faktu, że z niej okropna harpia. I chce mi jedyne dziecko przekabacić na swoją stronę. Zresztą czy już tego nie zrobiła... – machnął ręką.

– Co do tego ostatniego to akurat powinieneś być zadowolony – zareagowała wesoło Karolina.

– Niby dlaczego? – zrobił się czujny.

– Jest nadzieja, że przed siedemdziesiątką wyjdę za mąż.

Waldemar już-już zamierzał odwzajemnić się córce należytą ripostą, gdy nagle zmienił zdanie i poruszył kolejny frapujący temat:

– Dlaczego, kochane dziecko, ty nie chcesz jadać z nami posiłków, jak jest to przyjęte w normalnej rodzinie? – zapytał tonem odkrycia. – Dlaczego my musimy cię zapraszać oficjalnie, jakbyś była co najmniej angielską królową?

– Znowu zaczynasz, tatku? – odezwała się znużona. – Godząc się zamieszkać za ścianą, zastrzegłam sobie prawo do prywatności. Wydawało mi się, że przyjąłeś ten warunek do wiadomości.

– Ale co ma prywatność do wspólnego jedzenia z rodzicami?

Karolina nie zamierzała odpowiadać, przewróciła jedynie wymownie oczami.

– Ha! Milczysz, bo nie masz argumentów – rzekł zadowolony, wyciągając w jej kierunku palec wskazujący.

– To już dziesiąta – zauważyła niby mimochodem, spoglądając na kuchenny zegar.

Zgodnie z jej przypuszczeniami ojciec wystrzelił z miejsca niczym pocisk, momentalnie zapominając o rozmowie.

– O, niebiosa! – zakrzyknął, miotając się po kuchni. – Za pół godziny powinienem być na drugim końcu miasta. Mam spotkanie z klientem.

– Zdążysz – uspokajała żona.

– Gdzie aktówka, gdzie marynarka?! Na pewno się spóźnię.

– Aktówka i marynarka są w przedpokoju. A tu masz bułeczki na drugie śniadanie – pomachała mu wesoło papierową torbą.

– Co ja bym bez ciebie zrobił, gołąbeczko – cmoknął ją w policzek.

– Niechybnie byś zginął – odpowiedziała bez krzty skromności.

– Bez wątpienia masz rację – zgodził się. – Co do ciebie, córciu, to my sobie jeszcze porozmawiamy – pochylił się i pocałował ją w czoło. – To nie koniec – dodał dla podkreślenia wagi tematu.

– A już miałam nadzieję – odpowiedziała Karolina.

Ojciec skwitował jej słowa półuśmiechem. Uwielbiał toczyć z córką słowną szermierkę. Kochał swoje dziecko bezgranicznie. Był pełen dumy z jej literackich osiągnięć. Słowami uznania obdarowywał jednak Karolinę skromnie, uważając, że przesada w niczym nie jest wskazana. Ponadto o rzeczach oczywistych nie trzeba mówić. Zdawał sobie sprawę, że jego ciągłe nudzenie o małżeństwie, które stało się już swoistego rodzaju natręctwem, jest irytujące. Było to jednak silniejsze od niego. Chciał, aby córka znalazła męską opiekę i miłość. Przestarzałe poglądy? Poniekąd tak, ale takie właśnie miał.

– No to lecę – oznajmił i wyszedł szybko z kuchni.

Po chwili dało się słyszeć odgłos uruchamianego silnika, warkot odjeżdżającego samochodu, po czym nastąpiła cisza.

– Ojciec staje się nieznośny – pożaliła się matce Karolina.

– Kocha cię i chce dla ciebie jak najlepiej.

– Pięknie to doprawdy okazuje – bąknęła, opierając się na krześle i gniewnie zakładając ręce na piersi.

Jowita spojrzała na córkę. Poranne słońce obrysowywało twarz Karoliny ciepłą cytrynową barwą, uwydatniając nie tylko szlachetność rysów, ale i malującą się na twarzy zadziorność. We włosach koloru dojrzałego zboża, promyki słońca tworzyły feerię złocistych iskierek. Tak mogłaby wyglądać mityczna nimfa Dafne – pomyślała. – Symbol miłości niedostępnej i dziewictwa. To porównanie wywołało w niej nagłe rozczulenie, chcąc zapanować nad natłokiem uczuć, czym prędzej powróciła do rozmowy:

– Powinnaś już przywyknąć do uwag ojca.

– Chyba nie potrafię – westchnęła mimowolnie, zwieszając głowę.

Przez chwilę siedziały w milczeniu. Wilga w ogrodzie wciąż śpiewała jak nakręcona, w rogu kuchni cicho pracowała zmywarka.

– Co cię trapi, córeczko? – zapytała delikatnie Jowita.

Spojrzenia matki i córki skrzyżowały się – dwie pary bardzo do siebie podobnych oczu, zielonych ze złotymi refleksami.

– Niby dlaczego ma mnie coś trapić?

– Już ja cię znam. Jak tylko weszłaś, od razu zauważyłam, że coś cię gnębi. I dobrze wiem, że nie chodzi tutaj o Pawła. Nawiasem mówiąc, jeśli mam być szczera, mnie on też się nie podoba. To pozer.

Ależ ta mama spostrzegawcza, swoją drogą – skonstatowała w duchu Karolina. Wydawało się jej, że uporała się z ciężkimi myślami. A tu, jak się okazuje, wcale tak nie jest. I, co najgorsze, wszystko ma wypisane na twarzy. Westchnęła ponownie.

– No dalej, powiedz, co ci leży na sercu – zachęcała matka.

Karoliny nie trzeba było dłużej namawiać.

– Wczoraj w tramwaju pewien młody człowiek ustąpił mi miejsca – spochmurniała na wspomnienie tamtej chwili.

– I to cię tak zmartwiło? – Jowita nie kryła rozbawienia.

– Jestem już stara! – zabrzmiało jak krzyk rozpaczy.

– Kochanie, popadasz w pretensjonalność. To nie w twoim stylu – wykpiła ją z typowo macierzyńską nutą.

– Starość mnie dopadła, ot co.

– Chłopak zachował się jak dżentelmen. Może mu się spodobałaś? A może cię rozpoznał? Ostatnio było o tobie sporo w mediach. Ja bym to odebrała jako bardzo miły gest.

Karolina oklapła jak suflet.

– Jasne, na pewno to był mój fan – prychnęła. – Od dzisiaj rezygnuję z publicznych środków transportu – podjęła decyzję. – Pozwoli mi to uniknąć podobnie przykrych sytuacji.

Matka czule pogłaskała ją po policzku.

– Jeżeli ty jesteś stara, to ja w takim razie jestem już starowinką – odezwała się z lekkim uśmiechem.

– No wiesz?! – oburzyła się córka. – Masz dopiero sześćdziesiąt pięć lat.

– A ty czterdzieści – odbiła piłeczkę. – Jedynie czterdzieści. To piękny wiek dla kobiety.

– Uhm – odezwała się Karolina. – Wybacz, ale jakoś mnie nie przekonują twoje słowa.

– Spójrz w lustro, naprawdę widzisz w nim starą kobietę? – zapytała z rozbawieniem.

– No niby nie.

Jowita roześmiała się na widok jej miny, po czym rzekła:

– Seneka Młodszy mawiał, że od konieczności się nie ucieknie, ale można ją zwyciężyć.

– Niegłupie – oceniła po namyśle Karolina. – Chyba rzeczywiście nie ma innego wyjścia, jak pogodzić się z tym, co nieuchronne. I po prostu umieć znaleźć plusy w każdej sytuacji.

– Otóż to.

– Otrząsnę się – przyrzekła.

– Najlepszym lekarstwem na głupie myśli jest zajęcie ich czymś przyjemnym. Twój wyjazd do Londynu wypadł w odpowiednim momencie. Odzyskasz energię. Jak tam przygotowania? – zapytała, wiedząc dobrze, co rozchmurzy córkę.

– Jestem już prawie spakowana – zgodnie z przypuszczeniami matki, twarz Karoliny rozjaśniła się w uśmiechu.

– Tata i ja jesteśmy tacy dumni z ciebie. Waldi chwali się wszystkim wkoło, że BBC podjęło się ekranizacji twoich powieści.

– Doprawdy? – w jej głosie dało się słyszeć powątpiewanie.

– Jest w pełni usatysfakcjonowany. Dawno pogodził się z tym, że porzuciłaś architekturę na rzecz pisarstwa – bezbłędnie trafiła w jej myśli.

– Zawiodłam tatę – odezwała się Karolina, znowu pochmurniejąc. – Uważa, że zmarnowałam talent. On wciąż wierzy, że powrócę do zawodu, a ja go jeszcze w tym utwierdzam, godząc się od czasu do czasu pomóc przy projektach.

– Ależ co ty za głupstwa pleciesz – oburzyła się matka, przypominając sobie moment, gdy córka obwieściła swoje plany na przyszłość.

Na wieść, że Karolina rezygnuje z zawodu architekta i poświęca się pisaniu, Waldemar zareagował impulsywnie. Padło wiele gorzkich słów pomiędzy ojcem i córką. Jowita przyjęła rolę mediatora. Jej nieustępliwość w kwestii pogodzenia dwójki najbliższych osób przyniosła wreszcie zwycięstwo. Wypracowano kompromis. Jednakże pewien rodzaj rozgoryczenia pozostał, jako naturalne podsumowanie zawiedzionych nadziei.

– Dobiłam ojca brakiem męża i dzieci – westchnęła Karolina. – Ja naprawdę wychodzę na okropną córkę.

– Bez przesady. Znam gorsze przypadki – Jowita starała się obrócić rozmowę w żart.

Karolina wpatrywała się w matkę.

– Chciałabyś, żebym założyła rodzinę? – Nie było to pytanie, raczej stwierdzenie faktu.

– Ja pragnę tylko, byś była szczęśliwa, córeczko.

– Dlaczego to życie jest tak cholernie skomplikowane? – rzuciła pytanie w przestrzeń.

– Gdyby było proste, nie umielibyśmy docenić chwil prawdziwego szczęścia.

– Czy to słowa kolejnego starożytnego myśliciela?

– Uważasz, że twoja matka nie potrafi sklecić kilku mądrych słów i może jedynie posiłkować się cytatami? – oburzyła się.

– Nie, no co ty – pospieszyła z zapewnieniem Karolina. – Przez lata przyzwyczaiłaś jednak człowieka do cytatów – tłumaczyła się.

Ucichły. Ich myśli biegły w podobnym kierunku, bo gdy spojrzały na siebie, obie twarze rozjaśnił uśmiech zrozumienia.

– Będziesz miała wpływ na dobór obsady? – dopytywała Jowita, wciąż pozostając w londyńskim temacie.

– Nie – zaprzeczyła ruchem głowy.

– Stacja ZDF zaproponowała ci obecność na castingu.

– To było bardziej z grzeczności. Tak naprawdę autorzy mają nikły wpływ na to, kto gra, i jaki kształt ma scenariusz. Co do adaptacji przez BBC, wiem, że nie zmienią zakończenia powieści ani nie będą pomijać ważnych scen.

– To chyba dobrze?

– Bardzo dobrze. Najgorsze są właśnie te innowacje w scenach bądź przerysowywanie ich na siłę. Takie zmiany zmieniają sens całej fabuły. A co gorsze, wyglądają groteskowo.

– Byłoby wspaniale, gdyby główną postać męską zagrał Ewan McGregor bądź Christian Bale – rozmarzyła się Jowita, wymieniając ulubionych brytyjskich aktorów.

– To nie produkcja hollywoodzka – roześmiała się Karolina. – Tu nie grywają gwiazdy takiego formatu.

– Jeszcze i Hollywood się o ciebie upomni, zobaczysz.

– No, no. Masz aspiracje, mamuś.

– Mam zdolną córkę, tyle wiem – puściła do niej oko. – Jak samopoczucie przed wywiadem w brytyjskiej telewizji?

– Lepiej nie pytaj. Ostatnio byłam tak zdenerwowana, jak zdawałam na studia. Boję się kompromitacji.

– Spotkania w telewizji czy radio to przecież dla ciebie nie pierwszyzna?

– Ale to jest BBC. Marka sama w sobie – odparła wymownie.

– Dasz radę. Wierzę w ciebie.

– Ty to naprawdę umiesz podnieść człowieka na duchu – przechyliła się przez stół i pocałowała matkę w policzek.

– Co włożysz? – zapytała z typowo kobiecą ciekawością.

– Tę niebieską ołówkową sukienkę. Kupowałyśmy ją razem w zeszłym roku, pamiętasz?

Jowita skinęła głową.

– Czyli stawiasz na klasykę.

– Jest zachowawcza, ale zawsze się obroni.

– Co racja, to racja – przyznała matka. – I nie spinaj włosów, dodają ci uroku. Nie potrzeba już wtedy żadnej biżuterii – z czułością pociągnęła ją za loczek nad czołem.

– Czeka mnie niezły maraton w tym Londynie: telewizja, spotkanie autorskie, podpisywanie książki w jednej z księgarń. I to wszystko w ciągu trzech dni.

– Będzie dobrze.

– Musi być – uśmiechnęła się. – Dzięki za pyszne śniadanko i bułeczki. Na mnie już czas.

– Zostań jeszcze. Ostatnio widywałyśmy się jedynie w przelocie.

– Chętnie, ale czekają na mnie zajęcia.

– Pracujesz nad książką? – matka nie kryła miłego zaskoczenia.

– Nie wspominaj mi o książce – sposępniała.

– Wciąż zastój? – zapytała. Była wtajemniczona w problemy córki dotyczące jej pracy nad najnowszą powieścią.

– Zupełny brak weny. To znaczy wiem, co chcę napisać, ale gdy już napiszę, wychodzi to jakoś tak nijak. Nie ma tej głębi. Być może wyczerpały mi się pokłady romantyczności. I to efekt – uśmiechnęła się kwaśno.

– To się nigdy nie kończy – pospieszyła z zapewnieniem Jowita.

– Liczę, że pobyt w Lesicy pomoże mi odzyskać moc twórczą. Zmiana otoczenia zawsze dobrze robi.

– Wrażeń ci tam na pewno nie zabraknie.

– Mówisz o naszej wspaniałej rodzince? – zachichotała na wspomnienie barwnych charakterów trójki bliskich jej osób.

– Nie tylko – rzekła tajemniczo matka.

– A o czym jeszcze? – zamieniła się w słuch.

– Nie zapominaj, że Lesica to wieś skrywająca wiele tajemnic – zawiesiła głos, po czym dodała: – Nawiedzony dom Grety, w tle postać Göringa, skarb zakopany w ogrodzie. Pole dla wyobraźni przeogromne – zakończyła wesoło.

– Ty naprawdę wierzysz w to wszystko? – weszła w jej lekki ton.

– Nawet tak rozsądna Tekla uważa, że coś jest na rzeczy.

– To jeden wielki mit. Przez lata ludzie dopisali sobie własną historię – zauważyła trzeźwo.

– No nie do końca. Faktem jest, że stryj Grety gościł u siebie Hermanna Göringa.

– Greta nigdy tego faktu nie potwierdziła.

– Ale i nie zaprzeczyła.

– Po prostu nie chciała wchodzić w głupie dyskusje. Znała ludzkie charaktery i dobrze wiedziała, że jak by nie zareagowała, ludzie i tak dopiszą swój scenariusz.

– A jeżeli Göring jednak był u jej stryja? – zapytała matka, ściszając nagle głos, jakby obawiała się mówić głośniej. – To była szycha, a tacy nie odwiedzają byle kogo.

– Göring bywał na ziemi kłodzkiej, bo lubił polować na tych terenach. Prawda znana nie od dziś – odezwała się wyjaśniająco Karolina. – Nazywano go wielkim łowczym Rzeszy. Z tego, co wiem, stryj Grety był zagorzałym myśliwym. Był także adiutantem jakiegoś kapitana i to pewnie ów kapitan, wiedząc o tym i chcąc nabić sobie punktów u takiej persony jak Hermann Göring, zorganizował spotkanie i wspólne polowanie.

– Ależ ty umiesz tworzyć historie – stwierdziła z uznaniem.

– To jedynie łączenie faktów i zbieranie ich w logiczną całość – zaznaczyła przemądrzale.

– Ale polować w czasie wojny? – matka obstawała przy swoim.

– A co ma jedno z drugim wspólnego?

Jowita w zamyśleniu wzruszyła ramionami.

– Pewnie przywiózł mu do przechowania fragment bursztynowej komnaty – wykpiła jej domysły Karolina. – I to jest ten wielki skarb.

– Kto wie – nie dała się zbić z pantałyku. – Sama Tekla mówiła, że jest dużo niewiadomych wokół Grety.

– Pani Greta była skrytą osobą i stąd te niestworzone historie.

– Swoją drogą – popadła w zadumę Jowita – to niezły materiał na powieść.

– Sensacyjną i owszem – roześmiała się Karolina. – Z dużą dozą wyssanych z palca wydarzeń.

– A ja myślę, że trochę informacji mogłabyś wykorzystać w swojej kolejnej książce – nie dawała za wygraną.

– Pozwól, że najpierw skończę jedną – rzekła rozbawiona.

Karolina przez chwilę intensywnie nad czymś myślała, wpatrując się w stojącą przed sobą filiżankę z resztką kawy.

– Wiesz, to nie jest wcale głupi pomysł z tą książką – zauważyła nagle.

– No, przecież mówię.

– Ale bynajmniej nie o postać Göringa mi tutaj chodzi.

– A o co? – Jowita spojrzała na córkę wyczekująco.

– Miłosna historia Grety i porucznika Kamila Różańskiego naprawdę zapiera dech. Dla niego Greta nie wyjechała po wojnie do Niemiec, została tu i nauczyła się polskiego. On świata poza nią nie widział. Sąsiad Tekli, pan Raptus, opowiadał mi historię powstania altany w ogrodzie, którą dla Grety wybudował jej mąż. Teraz już takich uczuć nie ma, niestety  – westchnęła, a potem odezwała się gwałtownie, coś sobie nagle przypominając: – Porucznik Różański!

– No? – matka wbiła w nią zaciekawione spojrzenie.

– Był polskim oficerem. Po wojnie, po demobilizacji jego pułku służył w jednostce Wojsk Ochrony Pogranicza w Kłodzku. Myślisz, że gdyby Greta miała coś na sumieniu, mógłby sobie spokojnie pracować w wojsku? Dokładnie ją sprawdzili. Nie ma co snuć teorii spiskowych.

– Ale w domu Grety straszy – nie ustępowała Jowita, a widząc na sobie zdegustowane spojrzenie córki, dodała: – Wiele osób we wsi tak mówi.

– Solidny argument, nie ma co – pokręciła głową Karolina.

– Tekla sama widziała błyski światła, gdy Greta była szpitalu.

– Jak Greta się rozchorowała, przyjechał jej syn. To i nie dziwne, że było światło – skwitowała trzeźwo.

– Raptus widywał tajemnicze postaci, które nocą kręciły się w pobliżu domu.

– Zbysław Raptus to rzeczywiście wiarygodny świadek – parsknęła śmiechem Karolina. – Przecież on rzadko kiedy jest trzeźwy.

– Może i racja, że to wszystko to jedna wielka konfabulacja – matka dała wreszcie za wygraną.

– Nawet w najbardziej niedorzecznej historii jest ziarnko prawdy – Karolina postanowiła oddać sprawiedliwość znanemu powiedzeniu. – Ale nie można popadać w przesadę.

– Pewnie rodzina sprzeda dom – zastanawiała się Jowita.

– Zapewne tak. Tekla mówiła, że nieruchomość odziedziczył wnuk Grety, a on często przebywa w Nowym Jorku. To trochę daleko. Tak sobie pomyślałam, że gdyby był na sprzedaż ten dom, no i cena byłaby przystępna, to bym go kupiła.

– Nie mówisz teraz poważnie? – zapytała Jowita, zdumiona planami córki.

– Bardzo poważnie. Podoba mi się ten dom. Warto go kupić już dla samej urokliwej oszklonej werandy i widoku na ogród oraz malowniczy górzysty pejzaż.

– Mówią, że w tym domu powiesił się człowiek – zawiesiła głos matka.

– Mówi się także, że krasnoludki istnieją naprawdę.

– Ale…

– Mamuś, dajże spokój tym głupotom – przerwała jej zniecierpliwiona.

– Nieruchomość w takim miejscu to na pewno lokata kapitału. Jednakże czy to musi być akurat ten dom?

– Mamo!

– Dobrze już – odezwała się, podnosząc ręce w obronnym geście. – Zamykam temat. Kiedy chcesz jechać do Tekli?

– Po powrocie z Londynu.

– Zazdroszczę ci. Po naszym pobycie w Lesicy w długi majowy weekend twój tato nieprędko tam pojedzie. On po trzech dniach na wsi dostaje alergii. Przykład prawdziwego mieszczucha – zakończyła cierpko.

– A co z waszymi wakacjami? Ojciec zdecydował wreszcie, gdzie się wybierzecie?

– Tak. Wykupił w Kołobrzegu turnus zdrowotny – poinformowała z wymowną miną.

– A dokładniej? – zainteresowała się Karolina.

– Pobyt będzie obfitować w zabiegi, ćwiczenia rehabilitacyjne, jogę, wykłady z psychologii oraz medycyny naturalnej.

– Ooo!

– Jest tego więcej – rzekła grobowym głosem.

– To nie turnus zdrowotny, a obóz kondycyjny – podsumowała z uśmieszkiem córka.

– Dajże spokój – zrezygnowana Jowita machnęła ręką.

– Co tatę naszło z takim urlopem?

– Stwierdził, że musimy poddać się radykalnej poprawie kondycji. Sytuacja tego wymaga.

– Oho. Jak widzę, muszę czym prędzej znaleźć mężulka i spłodzić z nim potomstwo, bo mi się tatko jeszcze przetrenuje – zachichotała, w mig odgadując intencje, jakie kierowały ojcem.

– Małpa z ciebie – roześmiała się matka.

– Na mnie już naprawdę pora – Karolina spojrzała na zegarek, po czym podniosła się z miejsca.

– Zapakować ci kilka bułeczek?

– Pytanie!

Jowita szczodrze wypchała bułeczkami papierową torebkę.

– Nie przejmuj się ojcem – poradziła na pożegnanie, gdy Karolina stała już na progu. – Zrzuć wszystko na karb starzenia się.

Córka odwróciła się.

– Mamo, twoja postawa daleka jest od wychowawczej – zauważyła żartobliwie.

– Już dawno cię z ojcem wychowaliśmy. Wyszło nam to całkiem dobrze – mrugnęła znacząco.

– Tato czasem naprawdę jest niemożliwy, ale to nie efekt starzenia się, on po prostu lubi rządzić. Natura autorytatywna, niestety. Jednakże nemo sine vitiis est[3].

– Lepiej bym tego nie ujęła – uśmiechnęła się Jowita.

– Wiesz – Karolina oparła się o ścianę – tak sobie myślę, że może to wcale nie taki głupi pomysł z tym spiknięciem mnie z Pawłem. Że może… – zawahała się – tato dostrzega coś, czego ja nie widzę. Paweł jest… bardzo dobrym architektem. Tato miałby komu przekazać biuro, wszystko zostałoby w rodzinie.

– Oj, dziecko – matka pokiwała głową.

– Ja tylko głośno się zastanawiam – odparła, tłumacząc się.

Jowita spojrzała w oczy córki, w których widoczne było zagubienie.

– W życiu nic nie dzieje się bez przyczyny – odezwała się. – Zawsze uważałam, że naszymi decyzjami kieruje siła wyższa.

– Wszystko jest gdzieś tam zapisane, bez względu na to, co byśmy nie zrobili – dopowiedziała Karolina.

– Dokładnie – przytaknęła.

– Kto wie, może gdzieś tam w świecie żyje sobie mój wybranek i tylko czekać dobrego momentu, kiedy się odnajdziemy.

– Nie kpij – ostrzegła matka. – Los bywa przewrotny.

– Aha. To ja już lepiej pójdę – roześmiała się. – Dzięki za pyszne śniadanie i bułeczki. Buziaczki.

***

Po słonecznym poranku nadeszło deszczowe popołudnie. Nad Wrocław nadciągnęły nagle z zachodu ciemnogranatowe burzowe chmury, zasłaniając szczelnie słońce i błękit nieba. Zza skłębionych obłoków dochodziły pomruki grzmotów. Na razie jeszcze niezbyt intensywnych, ale nieuchronnie zapowiadających nadejście nawałnicy. Gorące powietrze zmieszane z gryzącym zapachem spalin męczyło.

Karolina z zakupami dotarła przed dom na wpół żywa. Przez niemal pół godziny musiała wysłuchiwać relacji właścicielki warzywniaka pani Darii, która było świeżo po obejrzeniu w telewizji Romantica filmu według jej książki Dwór nad urwiskiem. Do rozmowy przyłączył się także małżonek. Rozgorzała gorąca dyskusja – pani Daria piała z zachwytu jako jedna z większych fanek Karoliny, jej mężowi nie podobał się bohater, za mało męski jego zdaniem.

W tej chwili Karolina marzyła jedynie o orzeźwiającym prysznicu. Była już przy furtce, gdy w torebce zadźwięczała komórka. Dzwoniła Beata. Przez moment toczyła ze sobą wewnętrzną walkę, co wybrać – prysznic czy telefon i zapewne długą rozmowę. Zwyciężyło poczucie obowiązku – odebrała telefon.

– Cześć – odezwała się i przysiadła z koszem zakupów na ławeczce pod rozłożystym orzechem. Tutaj było w miarę chłodno.

– Cieszę się, że raczyłaś wreszcie odebrać telefon – w słuchawce zadźwięczał ciepły alt podszyty lekką urazą. – Nie uważasz, że to unikanie rozmowy jest dziecinne?

– Wcale jej nie unikam. Po prostu tak jakoś wyszło.

– Wczoraj dzwoniłam cztery razy – rzekła z wyrzutem Beata.

– Wczoraj miałam ważniejsze rzeczy niż paplanie przez telefon. Odprawiałam z kwitkiem potencjalnego kandydata na męża.

– A był taki?! – głos w słuchawce wyraźnie się ożywił.

– Wyobraź sobie, że był! – prychnęła, schylając się energicznie do koszyka i biorąc z niego mirabelkę.

– Biedaczek. Bardzo to przeżył? – dopytywała zaciekawiona.

– Podszedł do tego jak facet, któremu nadepnięto na nieco przerośnięte ego – wytarła śliwkę o spodnie, po czym zjadła ją z apetytem.

– Czyli nie obyło się bez małego pandemonium? – domyśliła się rozmówczyni.

– Było treściwie i dosadnie.

 – Strasznie grymasisz z tymi mężczyznami – wybuchnęła śmiechem przyjaciółka.

– I to mówi dwukrotna mężatka? – zapytała kpiąco.

– Ale zawsze mężatka – Beata nie pozostała jej dłużna.

– Pozostanę singielką i basta! – sięgnęła po kolejny owoc.

– Jeszcze w tym roku poznasz mężczyznę swojego życia – zadźwięczał autorytatywnie alt. – A w przyszłym roku o tej porze będziesz już szczęśliwą mężatką.

– Co ty mówisz?! – zdumiała się bezgranicznie Karolina, a kolejna śliwka zawisła w połowie drogi do ust.

– Mówię, że już niedługo wyjdziesz za mąż, staruszko – wyjaśniła pogodnie.

– Nawąchałaś się czegoś? – Karolina spałaszowała kolejny owoc.

– Co ty tam zajadasz? Mlaszczesz tak apetycznie – zainteresowała się Beata.

– Wcale nie mlaszczę – oburzyła się. – Jem mirabelki. Nie zmieniaj tematu.

– Niczego nie wąchałam. Jestem wiedźmą. Nie mówiłam ci?

– No jakoś nie.

– Czasem mnie dopada przeczucie.

– Przeczucie?

– No dobra, jest to zdrowy rozsądek. Mówi mi on, że to niepojęte, by taka kobieta jak ty nie wpadła wreszcie w sidła miłości. Po prostu musisz się zakochać, innej opcji nie ma. Posiadanie męża ma wiele zalet – rozwijała swój wywód.

– Mówisz z własnego doświadczenia? – pokpiwała.

– A żebyś wiedziała, że tak – odparła buńczucznie.

– No, co takiego daje mężuś? Konkrety, proszę.

– Poczucie bezpieczeństwa, seks, naprawi, jak coś się zepsuje – wymieniała, nic sobie nie robiąc z dochodzących z słuchawki chichotów. – I wiele, wiele innych ważnych rzeczy – zakończyła.

– Teraz rozumiem, dlaczego się rozwiodłaś i to dwa razy – parsknęła głośnym śmiechem Karolina.

– Wariatka – spuentowała Beata.

– Jeśli już jesteśmy w temacie mężczyzn – zaczęła. – Nie uważasz, że moi bohaterowie mają w sobie za mało samczej władczości?

– Czego mają za mało?

– Zwierzęcego magnetyzmu.

– Coś ty nagle wyskoczyła z tą zoologią?

– Mąż mojej czytelniczki zarzucił mi, chociaż to nie najlepsze określenie, zwrócił uwagę, że przedstawiam mężczyzn jako ciepłe kluchy.

– Idiota – podsumował głos w słuchawce. – Kolejny jaskiniowiec z nadmiarem testosteronu.

– Może powinnam się jednak nad tym zastanowić.

– Bzdura! Wszystko to pokłosie tej cholernej grafomańskiej „literatury instruktażowej”, wmawiającej kobietom, że w sypialni musi być ostro, ordynarnie i wymyślnie. Nic dziwnego, że chłopy powariowały i wyskakują jak ten twój spec z podobnymi teoriami. Oni po prostu dostosowują się do ogólnie przyjętych norm wzoru prawdziwego faceta – brutala traktującego kobietę przedmiotowo.

– Przykre – odezwała się zamyślona Karolina.

– Mnie to mówisz? Szlag mnie trafia, jak widzę te wypociny na półkach w księgarni.

– Ale te książki się podobają – nie ustępowała.

– Wszystko, co się kręci wokół seksu, zawsze wzbudza zainteresowanie. Pytanie, ile można tego czytać, by wciąż tak samo podniecało.

– Może jednak powinnam wprowadzić nieco więcej pikanterii do powieści – upierała się Karolina.

– W żadnym razie! – zaprotestowała stanowczo. – Pisz tak, jak piszesz. Czytelniczki kochają cię właśnie za ten specyficzny styl. A temu facetowi poradź, by sobie obejrzał boks bądź zapasy, tam znajdzie samczej władczości od cholery.

Karolina wybuchnęła śmiechem.

– Beti, jesteś jedyna w swoim rodzaju – skomplementowała ją.

– Wiem o tym. Ale cieszę się, że to zauważasz i doceniasz.

Zamilkły obie na chwilę. Temat książki wypłynął samoczynnie.

– Karolina, co z książką?

– Będzie, jak napiszę. Nie naciskaj, proszę.

– Teraz jest idealny moment na wydanie jej, gdy taki szum wokół ciebie.

– A ty ciągle swoje – zareagowała ostro.

– Droga do zapomnienia to będzie kolejny bestseller – nie poddawała się, ignorując wzburzenie Karoliny. – Te kilka rozdziałów, które mi przesłałaś, pochłonęłam jednym tchem. Dawno mnie tak nie wciągnęła żadna powieść.

– Jeżeli chcesz, żeby to był bestseller, daj mi czas.

– Skończysz do jesieni? – dopytywała.

– Boże! Nie wiem – odezwała się bojowym tonem.

Znowu zapanowała cisza, którą przerwał głośny grzmot rozrywający powietrze. W duchotę wniknął delikatny podmuch wiatru, który wprawił w ruch okazałe liście orzecha.

– Zadzwonisz, jak wrócisz z Londynu? – zapytała Beata, postanawiając roztropnie zmienić temat.

– Przecież dobrze wiesz, że tak.

– Dobra, kończę. Mam sporo pracy. Nie wszyscy autorzy lenią się tak jak ty – zakomunikowała, nie darując sobie małej uszczypliwości na koniec rozmowy.

– Nie wszyscy autorzy przynoszą ci takie zyski jak ja – rzekła jadowicie, odwzajemniając się jej z nawiązką.

– Ty cholero jedna – parsknęła śmiechem. – Ale właśnie za to cię tak lubię. Jesteś ostra jak papryczka chili. No to pa, pa.

– Pa, pa.

Karolina schowała telefon do torebki i wygodniej rozparła się na ławce. Coraz silniejsze podmuchy wiatru mile chłodziły rozgrzane ciało. Ogarnęło ją rozleniwienie. Potoczyła wzrokiem po zadbanym ogrodzie. Srebrny świerk, odgrywający rolę żywopłotu oddzielającego jej część od części rodziców, imponująco się rozrósł i teraz zupełnie zasłaniał sąsiadujące ze sobą posesje. Ulubione róże babci Jadwigi, o które Karolina starała się dbać jak najlepiej, oszałamiały zapachem i paletą barw. Zwłaszcza herbaciane, pnące się po drewnianej kratce nieopodal tarasu, zachwycały urodą. Z rogu ogrodu, gdzie rosła jabłoń, dochodził słodko-winny zapach dojrzewających jabłek. Karolina skonstatowała, że przed wyjazdem do Londynu należałoby zająć się uprzątnięciem spadów. Z błogości wyrwał ją cichy szum deszczu, który zaczął rytmicznie stukać o liście. Orzeźwiająca mgiełka zawisła w powietrzu, w nozdrza uderzał intensywny zapach ziemi wilgotniejącej pod naporem coraz intensywniejszego deszczu. Karolina chętnie by sobie jeszcze posiedziała w tym zaciszu, ale liście orzecha pod naporem dużych i ciężkich kropel przestały tworzyć naturalny parasol. Podniosła się z miejsca, czuła, że dojrzała do filiżanki aromatycznej herbaty i cynamonowej bułeczki.

[1] Miłość zwycięża wszystko (łac.).

[2] I tak dalej (łac.).

[3] Nikt nie jest bez wad (łac.).