Pod wspólnym dachem - Natalia Przeździk - ebook + audiobook + książka

Pod wspólnym dachem ebook i audiobook

Przeździk Natalia

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.
Opis

TAM, GDZIE KWITNĄ UCZUCIA, ROZKWITA TEŻ ODWAGA.

Zuzia zacieśnia relacje z mieszkańcami miasteczka. Zaprzyjaźnia się z Noemi, która prowadzi wyjątkową kwiaciarnię, gdzie każdy może złapać oddech i nacieszyć się towarzystwem... kwiatów. Ale w Brzysku kwitną nie tylko kwiaty – kwitnie też miłość między Markiem i Zuzią. Dziewczyna prędko przekonuje się, że spora różnica wieku to ich najmniejszy problem. Na horyzoncie pojawia się barwna, choć niekoniecznie życzliwa postać – Marzenka, która ma niecne plany wobec znanego pisarza.
Czy intrygi Marzenki nie zniszczą tego, co zaczęło łączyć zakochanych? Kto i dlaczego zaczął prześladować Noemi?
Opowieść, która pokazuje, jak trudne wydarzenia mogą dać początek czemuś nowemu, niezwykłemu i pięknemu. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 280

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 20 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Monika ChrzanowskaChrzanowska Monika

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Natalia Przeździk, 2025

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

Wydanie I, Poznań 2025

Projekt okładki: Zofia Stybor

Zdjęcie na okładce: foto-pixel.web.de/Depositphotos

Redakcja: Magdalena Kawka

Korekta: Olga Smolec-Kmoch, Marta Akuszewska

Skład i łamanie: Dariusz Nowacki

PR & marketing: Andżelika Wojtkiewicz

ISBN: 978-83-8402-494-2

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

Książkę dedykuję wszystkim, którzy chcą pomagać.Proszę, róbcie to mądrze!

1. Kiedy opadną liście

Wiał chłodny wiatr. Tegoroczny listopad postanowił wkroczyć z przytupem i po październikowych, niemal letnich upałach zafundował wszystkim zimny prysznic. I to całkiem dosłownie, bo od rana deszcz tłukł o szyby, stukając miarowo.

Zuzia przebudziła się dość wcześnie i skrzywiła, widząc, co się dzieje za oknem. Miała nadzieję na ładną pogodę, która opromieniłaby ją miodowozłotym światłem i choć trochę pomogła poradzić sobie ze smutkiem w sercu. Bo tego roku początek listopada był trudniejszy niż zwykle.

Zwykle lubiła ten świąteczny czas, zarówno pierwszego, jak i drugiego dnia odwiedzała cmentarze, chłonąc wyjątkowy nastrój. Przechadzała się alejkami wśród wirujących w powietrzu ostatnich złotych liści, cieszyła się widokiem dywanu kwiatów i morza migoczących świateł. Często wybierała się tam tuż przed zachodem słońca, by móc patrzeć, jak czerwone niebo coraz bardziej ciemnieje, aż w końcu zmienia się w czarną płachtę przetykaną drobinkami gwiazd. Właśnie wtedy było najpiękniej, gdy mrok rozpraszało światło różnobarwnych zniczy, świadcząc o tym, że nawet pośród ciemności można zachować nadzieję. Nadzieję na to, że po każdej nocy nadchodzi poranek.

Obdarzona ogromną wrażliwością zawsze wyczuwała, że w tym obrazie chodzi o coś więcej, że jest metaforą życia, które mimo kruchości i zmienności trwa nadal. Nie była specjalnie wierząca, do kościoła chodziła jedynie z przyzwyczajenia, bo tak nauczyli ją rodzice i babcia. Ale nie miała wątpliwości, że życie się nie kończy i gdzieś tam jest jakiś inny świat, do którego trafia wszystko to, co dobre i godne miłości. Nie miała wątpliwości, że to właśnie tam znajduje się obecnie babcia Marysia. Czuła jej obecność przez cały czas, choć od pogrzebu minęło już wiele miesięcy, a wczesne lato zdążyło zamienić się w późną jesień.

Nie zmieniało to faktu, że był to pierwszy taki listopad, podczas którego mogła odwiedzić babcię tylko tam, na cmentarzu, w nadziei, że jest gdzieś obok, choć jej nie widać, i cieszy się z obecności wnuczki. Nie mogła już usłyszeć jej głosu i poznać kolejnej ciekawej historii. Nie mogła popatrzeć w roześmiane oczy. Nie mogła dotknąć dłoni o delikatnej, pokrytej plamkami skórze. Nie mogła się przytulić i poczuć łagodnego, kwiatowego zapachu, który tak kojarzył jej się z babcią. To, co namacalne, odeszło na zawsze. Zostały fotografie, kilka przypadkowo zapisanych w telefonie rozmów, dzięki którym Zuzka miała nadzieję, że nie zapomni ukochanego głosu. Szal, który nadal pachniał Marysią, choć aromat zaczął się powoli ulatniać, wisząca w szafie babcina sukienka, pierścionek, którego już nie ogrzewało ciepło palców. A także inne drobiazgi świadczące o tym, że kiedyś w tym domu, skrytym pod dorodnym kasztanem, mieszkała pełna życia kobieta, która śmiała się, kochała, tańczyła w świetle poranka w swoim ukochanym ogrodzie i śpiewała podczas zmywania naczyń. Drobiazgi, które wraz z odejściem ich właścicielki także wydawały się coraz bardziej martwe, przypominające jedynie pamiątki przeszłości jak te w muzealnych gablotach.

Zuzia liczyła, że jakoś łatwiej będzie raz jeszcze pogodzić się ze stratą pośród skąpanych w promieniach słonecznych pustych pól, które tylko czekały na to, by po ciemnych miesiącach znów pokryć się zielenią. Wśród drzew o nagich gałęziach, w których jednak wciąż krążyły soki, gotowych na nowo wypuścić młode pączki. Przyroda lepiej niż ktokolwiek inny mówiła, że koniec jest jednocześnie nowym początkiem.

Tymczasem panująca za oknem szaruga tylko pogłębiała uczucie smutku. Niebo zasnute było grubą warstwą chmur. W pokoiku panował przygnębiający półmrok. Zuzia zatrzęsła się z zimna.

„Chyba będę musiała przyzwyczaić się do palenia w kotłowni” – pomyślała z żalem, bo do tej pory musiała to robić jedynie wieczorami, które, począwszy od września, były już chłodne. Dbała, by w domu było ciepło, nie tyle ze względu na siebie, co na dziadziusia. Starszy pan wprawdzie dzięki obecności wnuczki czuł się całkiem nieźle i radził sobie teraz o wiele lepiej niż tuż po śmierci żony, kiedy z powodu szoku zaczął zachowywać się niemal jak dziecko. Zuzka wiedziała jednak, że dziadek nie ma mocnego zdrowia i trzeba o niego dbać. Dawniej to zadanie spoczywało na barkach babci Marysi. A teraz na Zuzinych, na jej własne życzenie. Sama o tym zadecydowała i zrezygnowała na jakiś czas ze studiów, by zająć się dziadziusiem w jego domku na wzgórzu, na skraju niewielkiej wsi Podwołki, leżącej w zachodniej części województwa podkarpackiego. Rodzice bardzo namawiali ją do powrotu do miasta, gotowi sami zająć się dziadkiem Janem, ona jednak była nieugięta. Podczas kilku letnich miesięcy przekonała się, że miejsce, które do tej pory kojarzyło jej się z bocznym torem – w przenośni i dosłownie, bo tuż obok znajdowały się pozostałości nieczynnej linii kolejowej – okazało się wręcz stworzone dla niej. Oczywiście bardzo pomogli w tym jej przyjaciele: koleżanka ze studiów Walerka, jej chłopak, młody początkujący poeta Przemek, jego ciocia Olga, artystka o łemkowskich korzeniach… No i Marek, dobiegający czterdziestki pisarz, w którym Zuzka zakochała się bez pamięci, gdy tylko odkryła, że pod maską cynicznego gbura skrywa się wrażliwy człowiek z ciężkim bagażem doświadczeń.

Na myśl o drogich jej osobach uśmiechnęła się lekko. Potem jednak pomyślała o czekającej ją wyprawie na cmentarz i znów spochmurniała.

„To nie będzie łatwy dzień” – stwierdziła. „Dobrze, że później przyjadą rodzice, może zabiorę się z nimi samochodem. Chociaż chciałam pobyć z babcią sam na sam…”

Ciche rozmowy na cmentarzu stały się jednym ze zwyczajów dziewczyny. To wtedy zwierzała się babci ze swoich rozterek, dzieliła się marzeniami, prosiła o radę. I zazwyczaj otrzymywała odpowiedź, choć musiała mieć oczy szeroko otwarte. Zazwyczaj po takiej wizycie u babci działo się coś, co pomagało Zuzce rozwiązać jej problem. Teraz też miała nadzieję na coś takiego i czuła się rozczarowana. Patrząc na tańczące po szybie krople deszczu, zaczęła mamrotać do siebie cicho jeden z wierszy swojego ukochanego autora, wybijając rytm. Słowa, dość ponure jak na dającego zwykle nadzieję poetę, idealnie oddawały nastrój tego poranka.

O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny

I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,

Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…

Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną

I światła szarego blask sączy się senny…

O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…

Wieczornych snów mary powiewne, dziewicze

Na próżno czekały na słońca oblicze…

W dal poszły przez chmurną pustynię piaszczystą,

W dal ciemną, bezkresną, w dal szarą i mglistą…

Odziane w łachmany szat czarnej żałoby

Szukają ustronia na ciche swe groby,

A smutek cień kładzie na licu ich młodem…

Powolnym i długim wśród dżdżu korowodem

W dal idą na smutek i życie tułacze,

A z oczu im lecą łzy… Rozpacz tak płacze…

Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny…

Kto? Nie wiem… Ktoś odszedł i jestem samotny…

Ktoś umarł… Kto? Próżno w pamięci swej grzebię…

Ktoś drogi… wszak byłem na jakimś pogrzebie…1

Zuzka mówiła coraz głośniej i bardziej dobitnie, ponuro. Poezja pozwalała jej wyrazić to, co czaiło się na dnie serca. Z każdym wersem czuła się lżejsza, jakby ulatujące słowa zabierały ze sobą część jej smutku. Gdy skończyła, drżała lekko i oddychała pośpiesznie, a po jej twarzy płynęły łzy. W środku jednak odczuwała ulgę. Żal gdzieś zniknął, razem z wierszem i łzami.

– I to się właśnie nazywa katharsis, oczyszczenie – powiedziała na głos, jakby znów znajdowała się wśród studentów polonistyki i właśnie brała udział w zajęciach.

„Polonistką się nie bywa, polonistką jest się zawsze” – pomyślała z humorem i wreszcie wstała z łóżka, by zacząć nowy dzień.

Czy listopad miał zamiar być ponury, czy też nie, należało zadbać o dziadziusia. I o siebie, bo zbyt wiele osób potrzebowało Zuzi właśnie takiej. To była jedna z najważniejszych lekcji, którą miała okazję przyswoić podczas tegorocznych wakacji.

*

Rodzice przyjechali koło południa. Właśnie wtedy, gdy skończyła przygotowywać obiad. Towarzyszył jej w tym dziadziuś, który zmienił nieco zwyczaje i już nie tkwił całymi dniami w swoim pokoju. Obecność wnuczki sprawiła, że nabrał chęci do życia. Gdy było jeszcze ciepło, nieraz prosił o wystawienie krzesła do ogrodu, by mógł obserwować otaczający go świat. Teraz, gdy ten świat utonął w strugach zimnego deszczu, dziadziuś nie przejął się zbytnio i przy pomocy Zuzi zajął honorowe miejsce przy kuchennym stole.

– Ładny ten dywanik, co go Basia przywiozła, tak, tak. – Cieszył się, patrząc na kolorowy chodnik, o który Zuzia poprosiła jakiś czas temu mamę. – I te zasłonki. Inne, niż lubiła Marysia, ale też mi się podobają.

Po śmierci babci Zuzka wprowadziła kilka zmian w wystroju pomieszczeń, by czuć się tu bardziej u siebie. Tylko pokój dziadków pozostał taki, jak za czasów Marysi, to był azyl dziadka. Ale w swoim pokoju oraz w kuchni, w której często pracowała, Zuzia chciała mieć poczucie, że już nie jest tylko gościem, ale domownikiem. Gospodynią, która nadaje domowi rytm i charakter. Dlatego choć pozostawiła wiele pamiątek po babci i walczyła jak lew, by nie wyrzucać niektórych drobiazgów, które zdaniem mamy były zupełnie niepotrzebne, jednocześnie postarała się przenieść nieco z atmosfery swojego mieszkania w mieście. Jej pokoik w niczym nie przypominał dość nijakiego, dawnego, „wakacyjnego” pokoju, pełniącego funkcję sypialni podczas pobytu gości. Stare zasłonki ustąpiły miejsca patchworkowym, o fioletowo-złotych barwach. Łóżko Zuzki ozdobiła piękna narzuta wykonana w podobnym stylu, a obok niego na podłodze pysznił się przywieziony z miasta puszysty dywanik. Na ścianie zawisło kilka obrazków i grafik, a także wizerunek zimorodka, prezent od cioci Olgi. Zuzia wymieniła także lampę.

Kuchenne rewolucje były mniej widoczne, a jednak tutaj też można było dostrzec rękę nowej gospodyni. Nie chodziło tylko o zasłony czy dywan. Dawna, typowo wiejska kuchnia nabrała teraz nieco prowansalskiego charakteru, bo właśnie taki podobał się Zuzce najbardziej. Lubiła lawendowy kolor i starała się nim otaczać, podobnie zresztą jak kwiatami lawendy, które kwitły w kilku stojących obok siebie jasnych donicach w rogu wielkiego stołu, bo tylko tam było dla nich miejsce. Na parapecie bowiem nadal królowały babcine czerwone pelargonie. Lawenda znajdowała się także na niewielkich obrazkach na ścianach, podobnie jak kilka widoczków przedstawiających typowo francuskie krajobrazy. A na kuchennej półce, obok babcinych zeszytów z przepisami i kilku starych książek kucharskich, rozpierały się nowoczesne tomiszcza o grubych okładkach i pięknych ilustracjach. Jedna pozycja traktowała o kuchni kaszubskiej – był to prezent od Walerki. Z kolei darem od cioci Olgi był przepiśnik łemkowski, spisany ręcznie przez wiekową artystkę i uzupełniony praktycznymi uwagami oraz wspomnieniami. Rodzina cioci została po drugiej wojnie światowej wysiedlona w ramach akcji „Wisła” na dalekie Mazury, podobnie jak rodzina Przemka. Olga jednak bardzo dobrze zapamiętała rodzinne obyczaje, bo jej rodzice i dziadkowie starali się zachować tradycję mimo zmiany miejsca zamieszkania i odcięcia od korzeni, od ziemi, w której spoczywały kości przodków.

Tym sposobem do starego domku pamiętającego czasy Galicji zawitały zupełnie nowe klimaty. I, o dziwo, okazało się, że bardzo dobrze się uzupełniały z atmosferą podkarpackiej wsi. Zuzia, tęskniąca za wielokulturowością, jaka dawniej panowała w okolicznych miasteczkach, z radością stwierdzała, że pustka po żydowskich, cygańskich czy łemkowskich mieszkańcach zaczyna się znowu wypełniać. Razem z Walerką śmiały się zresztą, że najlepszym tego przykładem jest turecki sprzedawca kebabu, Yusuf, który na dobre wrósł w krajobraz pobliskiego Brzyska i zdążył się zaprzyjaźnić z obiema dziewczynami. Yusuf jak nikt inny kibicował Walerce podczas remontu starego domu, który Kaszubka chciała przerobić na karczmę. Dopingował także Zuzkę, podziwiał ją za decyzję pozostania przy dziadku i zawsze starał się poprawić jej humor drobnym żartem lub fantazyjnie podanym posiłkiem.

– Zuziu, a zrobisz mi kluseczki z jajka do rosołku? – spytał dziadziuś, wyrywając dziewczynę z zamyślenia.

– Oczywiście, dziadku. Zrobię takie, jak lubisz – odparła, uśmiechając się do niego wesoło.

Uwielbiała sprawiać przyjemność starszemu panu, nie tylko dlatego, że czuła się wtedy potrzebna. Po prostu wzruszała ją więź, jaka narodziła się między nimi w ciągu ostatnich miesięcy. Wiedziała, że gdyby babcia żyła, być może nigdy nie dowiedziałaby się, jaki naprawdę jest jej dziadziuś, dawniej raczej skryty i wycofany. Teraz spędzali razem większość wieczorów, zwierzali się sobie z różnych sekretów.

„Nigdy nie pogodzę się tak naprawdę z odejściem babci” – pomyślała Zuzia. „Ale nawet z takiego zła, jakim była jej przedwczesna śmierć, wynikło coś dobrego. I ta świadomość sprawia, że życie wydaje się jeszcze bardziej bogate i pełne niespodzianek”.

Wprawnym ruchem wbiła do kubeczka żółtka i wsypała mąkę oraz szczyptę soli. Starannie wymieszała, a potem zaczęła stopniowo wlewać gęstą masę do gotującego się rosołu na kaczce (prezent od sąsiadki, pani Kasi, na Wszystkich Świętych!). Obserwowała tworzące się na powierzchni śmieszne esy-floresy.

– To prawie jak lanie wosku w andrzejki! – zawołała. – Ciekawe, co mogę wywróżyć z lanych klusek?

– Ja wiem co! – oznajmił stanowczo dziadek Jan. – Bardzo smaczny obiad!

– I to jest świetna odpowiedź – odparła ze śmiechem, po czym dodała: – Chociaż ja tu widzę coś, co wygląda jak korona! Czyżbym miała zostać królową?

Dziadziuś podniósł się z krzesła i podreptał w stronę kuchenki, po czym z zainteresowaniem zajrzał do garnka.

– Oj, Zuziu, przecież to nie korona! To obrączka. Szykuje się ślub – powiedział z błyskiem w oku.

Zuzka drgnęła nerwowo, wlewając więcej masy, niż zamierzała.

– No pięknie, dziadku. Teraz mam nową wróżbę. Wyszedł mi wielki bałwan. Na drugi raz proszę nie mówić mi o ślubach w trakcie, bo mnie to dekoncentruje – skwitowała pół żartem, pół serio.

Dalszą rozmowę przerwało im donośne trąbienie. To tata dawał znać, że właśnie zajechali pod furtkę.

– Basia przyjechała! – Dziadziuś się ucieszył i poszedł, by przywitać się w przedpokoju.

Zuzia obserwowała go uważnie i radowała się w duchu. Jeszcze nie tak dawno czekałby na odwiedziny w swoim pokoju. Teraz coś się w nim zmieniło i zaczął sam szukać obecności bliskich. Być może było to spowodowane pustką, jaką zostawiła po sobie Marysia. Starszemu panu jednak ruch wychodził na dobre i pomagał lepiej funkcjonować, a także szybciej kojarzyć fakty.

„Obyś był zdrowy jak najdłużej, dziadziusiu” – pomyślała Zuzia. „Bardzo cię potrzebuję…”

*

Na cmentarz pojechali we czwórkę. Dziadziuś nie wyobrażał sobie, by mogło być inaczej. Dlatego mimo niesprzyjającej pogody mama i tata wzięli go pod ramiona i zaprowadzili do samochodu. Zuzka szła za nimi z parasolem, który rozpostarła nad głową dziadka.

Droga zajęła im więcej czasu niż zwykle, bo tata jechał bardzo powoli, niewiele widząc w strugach deszczu. W końcu jednak zaparkowali jak najbliżej cmentarnej bramy i poszli na grób babci Marysi, utrzymując ten sam szyk. Tym razem Zuzia oprócz parasola niosła jeszcze torbę ze zniczami i zapałkami oraz wielki kwiatowy wieniec, przywieziony aż z miasta.

Mimo zimna i wilgoci alejkami spacerowało mnóstwo ludzi. Chodzili grupkami od grobu do grobu, poprawiali kwiaty, zapalali świece. Większość miała tu bardzo wielu bliskich. Jak to na wsi, gdzie ludzie byli ze sobą spokrewnieni, żyli, zacieśniając rodzinne więzi, i umierali w tym samym miejscu, gdzie przyszli na świat. Zuzka wiedziała, że powtarzające się często na mijanych nagrobkach nazwiska to nie przypadek. Na tym cmentarzu spoczywało także wielu jej krewnych ze strony dziadka Jana. Podobnie zresztą jak na cmentarzyku w miasteczku, gdzie leżeli krewni ze strony taty oraz dalsza rodzina babci Marysi. Początkowo planowała odwiedzić także tamte groby, teraz pomyślała jednak, że przesunie to na następny dzień. Wędrówka po zalanych wodą alejkach, w dużej mierze pokrytych teraz błotnistą mazią, nie należała do przyjemności.

– Przynajmniej płyty nagrobnej nie trzeba myć, oj tak – mruknął dziadek na widok wypłukanej przez deszcz powierzchni.

Mama się zaniepokoiła.

– Mam nadzieję, że wiatr nie zdmuchnie wieńca i zniczy.

– Nic na to nie poradzimy. Zresztą to nie ma znaczenia. Marysia i tak wie, że tu jesteśmy i pamiętamy. Reszta to tylko znaki… – oznajmił tata.

Zuzia przyznała mu rację. Drżącymi z zimna rękami zapaliła świecę i włożyła do przezroczystej lampki ozdobionej wizerunkiem róży. Powtórzyła tę czynność jeszcze dwa razy i ustawiła znicze jak najbliżej tablicy, by coś choć trochę osłaniało je od wiatru. Mama ułożyła wieniec, który okazał się na tyle ciężki, że nawet podmuchy nie mogły go przesunąć.

– Jest dobrze – powiedziała ucieszona. – A teraz pomódlmy się o wieczną radość dla babci Marysi.

Wyszeptali razem znaną formułkę, a potem pogrążyli się w milczeniu. Każde dodawało własną modlitwę, taką bardziej od serca. Dzięki temu mieli poczucie, że znów są bliżej babci, że mogą z nią rozmawiać. I byli niemal pewni, że ich słyszy, choć głośno nie powiedzieli ani słowa.

„Jak dobrze mieć nadzieję, że śmierć nie jest końcem” – pomyślała Zuzia. „To takie… ludzkie, widoczne w tylu kulturach w wielu częściach świata. Trzeba się bardzo postarać, żeby stracić tę intuicję”.

Wracali do samochodu w milczeniu. Najchętniej zostaliby na cmentarzu dłużej, ale bali się o zdrowie dziadka. Ten jednak bardzo ich zaskoczył.

– Wiecie, co zrobiłaby Marysia? – spytał, gdy tylko wsiadł do pojazdu.

Spojrzeli na niego z zaskoczeniem.

– Pojechałaby teraz do „Galicji” na kawkę i napoleonkę! – zawołał.

– Zapewne masz rację… – Zuzia nie bardzo wiedziała, do czego dziadziuś zmierza.

– No to na co czekamy? Jedźmy!

– Ale tato… Przecież ty tam nigdy nie byłeś. – Basia się zdumiała.

– No i co z tego, że nie byłem? To teraz chcę być! I robić to, co robiłaby Marysia. Dość już się nasiedziałem w domu, oj tak!

– Tato, nie powinieneś…

– A dlaczego nie? – Zuzia przerwała mamie. – Skoro dziadziuś tego chce, to możemy to zrobić!

– No nie, wyście chyba oszaleli! – Mama chwyciła się za głowę. – Tomek, powiedz im coś!

Tata zacisnął dłonie na kierownicy i myślał nad czymś intensywnie.

– Kochanie, rozumiem, że jesteś wzburzona, ale twój tata chyba najlepiej wie, co dla niego dobre. A jeśli Zuzia nie widzi w tym nic złego, to powinnaś jej posłuchać. W końcu to ona się nim opiekuje – stwierdził.

Odpowiedziało mu fuknięcie żony i radosny okrzyk Zuzi i dziadka Jana.

– Jeśli coś się stanie, to nie będzie moja wina! – burknęła Basia ponuro.

– Oczywiście – odparła Zuzka. – Jeśli napoleonka będzie niesmaczna, to zwalimy to na obsługę…

*

Dziadziuś z zainteresowaniem spoglądał za okno. Deszcz siąpił trochę słabiej, więc widać było mury miasta zaczynające się nieco po prawej stronie, tuż nad rzeką. Wieża górującego nad okolicą kościoła ginęła w gęstej mgle. Wiekowe kamienice sprawiały nieco przygnębiające wrażenie.

– Sceneria jak z kryminału – powiedział żartem tata.

– A wiecie, że ja ostatnio trafiłam na bardzo ciekawy kryminał? – Mama zapomniała o tym, że postanowiła być obrażona do wieczora, i niemal podskoczyła na siedzeniu. – W dodatku akcja rozgrywa się w tych stronach! Nieco zbyt krwawy i momentami wulgarny, ale za to jaką miał fabułę! Do końca nie mogłam zgadnąć, kto zabił!

Zuzia drgnęła i zerknęła na nią podejrzliwie.

– Pamiętasz może nazwisko autora?

Mama pamiętała, ale wymienione nazwisko nic Zuzce nie mówiło. Postanowiła zanotować je w pamięci razem z tytułem.

– Ale właściwie dlaczego o to pytasz, Zuziu? Przecież ty nigdy nie lubiłaś kryminałów. – Mama się zdziwiła.

To była prawda i wszyscy o tym wiedzieli. Zuzka uwielbiała czytać, ale wyjątkowo nie przepadała za tym rodzajem powieści. Zraziła się po tym, jak sięgnęła po kilka modnych pozycji i po kilku rozdziałach musiała odłożyć je z obrzydzeniem, bo nie dość, że epatowały niepotrzebnym okrucieństwem, to zwyczajnie brakowało w nich jakiegokolwiek sensu.

– Jeśli ta parszywa pogoda będzie się utrzymywać, to czekają mnie długie godziny w domu. Mam zamiar czytać wszystko, co wpadnie mi w ręce – odparła Zuzka z kamienną twarzą.

Wiedziała, że jej ukochany oprócz wyrafinowanych powieści pisuje całkiem poczytne, choć jego zdaniem tandetne, kryminały, oczywiście pod pseudonimem. Nie chciał jej jednak zdradzić żadnego z tytułów, o pseudonimie nie wspominając. Czyżby mama przez przypadek trafiła właśnie na jego książki?

– Nie wiem, czy to dla ciebie, Zuziu. Tam są takie sceny… – Mama urwała i zaczerwieniła się jak burak.

Zuzka nie miała wątpliwości, o co chodzi. Marek bardzo sprawnie radził sobie z opisami zbliżeń. Niekiedy trudno jej było nie wspominać przeczytanych scen, gdy byli razem na randce… W rzeczywistości mężczyzna był bardziej powściągliwy w okazywaniu uczuć niż jego bohaterowie, a Zuzię traktował z szacunkiem i nigdy dotąd nawet nie proponował niczego więcej. Dziewczyna sama nie wiedziała, czy ją to cieszy, czy martwi.

„Może on uważa, że jestem dla niego za młoda i mimo wszystko nie myśli o mnie poważnie?” – zastanawiała się czasem. Potem jednak przypominała sobie spojrzenia, jakimi ją obrzucał, jego gesty, dotyk. Nie, niemożliwe, żeby była mu obojętna. Po prostu miała szczęście trafić na człowieka, który potrafił myśleć głową, a nie inną częścią ciała.

„Niesamowite, że autor powieści może tak bardzo różnić się od stworzonych przez siebie postaci” – myślała. „Dzięki niemu mogę się więcej dowiedzieć o literaturze i procesie tworzenia niż na uniwerku. Niech żyją zajęcia w terenie!” – kwitowała z humorem, którego jej nigdy nie brakowało.

To właśnie jej ostry język i kąśliwe komentarze zwróciły uwagę Marka podczas pamiętnego spotkania autorskiego. Nienawykły do tak szczerego traktowania pisarz nie mógł nie zapamiętać dziewczyny, zwłaszcza że jej słowa, choć wyprowadzały go z równowagi, okazywały się niespodziewanie trafne. A na pewno różniły się od podejścia zafascynowanych nim ślepo fanek oraz oburzonych tematyką jego powieści gorliwych parafianek.

– Po Dekameronie mogę przeczytać wszystko. – Zuzia puściła oko do mamy. – Jestem już dorosła, mamuś…

Dłonie taty drgnęły nerwowo na kierownicy. Zerknął w lusterko wsteczne na twarz swojej jedynaczki. Nie był gotowy na tego typu wyznania, choć od dawna podejrzewał, że chęć Zuzki do pozostania przy dziadziusiu nie była tak do końca bezinteresowna.

– Dziecko, ty masz dopiero dwadzieścia jeden lat! – Mama zaprotestowała.

– Dawniej kobiety w moim wieku były otoczone wianuszkiem dzieci – powiedziała Zuzia.

– To było dawniej! – Mama prychnęła. – Teraz są inne czasy, na szczęście. Masz jeszcze kilka lat, by dorosnąć. Trzeba skończyć studia…

Zuzka westchnęła cicho. Kończenie studiów było w tym momencie ostatnim, o czym myślała.

„I jak ja im mam powiedzieć o Marku?” – pomyślała ponuro. „Przecież dostaną zawału! Nie, na razie to musi pozostać tajemnicą”.

Było jej trochę przykro, bo marzyła o tym, by – jak Walerka i Przemek – móc mówić o swoim związku otwarcie, snuć plany na przyszłość i dzielić się nimi z bliskimi. Tymczasem wkopała się w relację, która niekoniecznie musiała skończyć się błogosławieństwem rodziców. I choć bardzo liczyła się z ich zdaniem, to ostatnio coraz częściej pozwalała sobie na niezależność i samodzielne wybory. Nawet jeśli miała w przyszłości się sparzyć, to chciała mieć świadomość, że ponosi konsekwencje swoich, a nie cudzych decyzji. Wbrew temu, co myślała mama, Zuzia wiedziała, że czas na dorosłość już nadszedł i trzeba wziąć życie we własne ręce.

*

Mimo świątecznego dnia w „Galicji” było dość gwarno. Zuzia szybko zorientowała się jednak, że jej ulubione miejsce pod portretem cesarza jest wolne. Przysunęła do stolika dwa nieużywane krzesła i ukłoniła się dwornie przed dziadziusiem i zażartowała:

– Franciszek Józef prosi do stołu.

Dziadziuś pokiwał głową z uśmiechem.

– Zamówisz mi jakieś ciasteczko? Takie, jakie chciałaby Marysia?

– Tak jest! – Zasalutowała i poszła złożyć zamówienie.

Mama podążyła za nią.

– Myślisz, że przyjście tutaj to dobry pomysł? – mruknęła cicho. – Boję się, że dziadziuś da się ponieść emocjom i później to odchoruje. Popatrz, pierwszy listopad bez mojej mamy, a on jest niemal radosny!

– Miał czas, by się oswoić z myślą, że babcia odeszła – szepnęła Zuzia. – Nie broń mu tej radości. To dobrze, że próbuje uczcić pamięć babci w taki sposób, jaki by jej się spodobał.

– Wcześniej nie był taki – powiedziała mama usprawiedliwiająco. – I trochę się o niego boję.

– A ja właśnie takiego go poznałam i takim go lubię. Wiem, że wcześniej żył nieco w cieniu babci i był raczej domatorem, ale jej odejście wywróciło jego świat do góry nogami. Nic dziwnego, że próbuje go odbudować. I bardzo dobrze, że robi to w ten sposób, a nie pogrążając się w marazmie – tłumaczyła Zuzia. – Wiesz, on teraz jest dla mnie często bardziej przyjacielem niż dziadkiem. Naprawdę dobrze nam się rozmawia. Zaufaj. Wiemy, co robimy. A teraz mam prośbę.

– Jaką?

– Pomożesz mi przenieść te nieszczęsne napoleonki. Zawsze się bałam, że potknę się w progu sali i wyląduję nosem w różowej masie – skwitowała Zuzka wesoło.

Oczywiście kelner mógłby przynieść ciastka, ale Zuzia lubiła choć trochę wyręczać obsługę kawiarni. To sprawiało, że czuła się tu jak domownik. Poza tym w ten sposób skracała czas oczekiwania na napoje.

Złożyły zamówienie, po czym zaniosły do stołu cztery talerzyki z ciastkami. Stolik był nieco za mały, by pomieścić cztery siedzące przy nim osoby, ale nikomu to nie przeszkadzało. Dzięki temu mieli okazję do jeszcze większej bliskości.

– To prawie jak wigilia. – Dziadziuś zachichotał pod nosem. – Rodzina w komplecie i dobre jedzenie. Marysia na pewno jest szczęśliwa, widząc nas razem.

Rodzice spojrzeli na niego badawczo, nieprzyzwyczajeni do takiego rodzaju świętowania tego raczej smutnego dnia.

– Skąd pomysł na wyjście do kawiarni, tato? – zapytała Basia.

Dziadek Jan wzruszył ramionami.

– To wpływ młodości. Odkąd zamieszkała ze mną Zuzia, sam czuję się młodszy. Obawiam się, że już jej do was nie puszczę.

– Nigdzie się nie wybieram, dziadziusiu. – Zuzka uspokoiła go, zanim mama zdążyła otworzyć usta, by zaprotestować. – Zostanę tutaj, jak długo będziesz chciał.

Przez chwilę jedli w milczeniu. W tle Mieczysław Fogg śpiewał o jesiennych różach. Stary przebój wspaniale współgrał z wystrojem kawiarni i czarno-białymi fotografiami zawieszonymi na ścianach.

„Sama nie wiem, czy bardziej chciałabym się przenieść do czasów piosenkarza i móc posłuchać go na żywo, czy choć na chwilę zerknąć na Galicję w czasach rozbiorów. Owszem, panowała tak wyśmiewana przez innych galicyjska bieda, ale jednak… za czymś tęsknię, choć trudno to ubrać w słowa” – pomyślała Zuzia.

Zawsze czuła się niedzisiejsza, jakby duchem należała do zupełnie innej, dawno minionej epoki. Nie przepadała za hałaśliwymi utworami na listach przebojów. Nie podobały jej się sprzedawane w pośpiechu, napisane bez ładu i składu książki „wydmuszki”, traktowane przez autorów i wydawców jak produkty o krótkim terminie ważności. Unikała jak ognia galerii handlowych i pędzących gdzieś przed siebie ludzi. Teraz, po kilku miesiącach życia na wsi, jej gust nie tylko nie uległ zmianie, ale wręcz stał się bardziej wyrazisty. Jeśli tęskniła za jakimś elementem dawnego, miejskiego życia, to wymieniłaby tylko spacery brukowanymi uliczkami wśród wiekowych kamienic i wizyty w kawiarence łudząco podobnej do „Galicji”. Ale to tutaj, wśród pól i lasów, w domu przy bocznym torze czuła się spełniona i szczęśliwa.

Zanurzyła łyżeczkę w różowym kremie o słodkomdlącym posmaku i uśmiechnęła się kącikiem ust. Dziadek Jan miał świetny pomysł, by tu przyjść. Smak i zapach napoleonki sprawiały, że myśli od razu szybowały ku babci Marysi. Wystarczyło zamknąć oczy, by ją zobaczyć, uśmiechniętą, pełną życia, żartującą z samej siebie.

„A jednak to prawda” – pomyślała Zuzia. „Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Dobrze widzi się tylko sercem”.

Uwielbiała Małego Księcia i coraz częściej do niego wracała. Jej serce pamiętało babcię, każdy szczegół. I tak już miało pozostać na zawsze. Pamięci serca nie da się wymazać.

*

Atmosfera kawiarni i słodycz ciastek sprawiły, że wszystkim poprawiły się humory i zapomnieli wreszcie o padającym na dworze deszczu. Dziadziusiowi rozwiązał się język i sypał jedną anegdotą za drugą. Tata wspominał chwile, gdy jeszcze mieszkał w miasteczku. Mama uśmiechała się i z rozmarzeniem nagle zaczęła opowiadać o ich pierwszych randkach. A Zuzia słuchała wszystkiego z uśmiechem i czuła się jak w niebie. Uwielbiała rodzinne opowieści. I o wiele bardziej lubiła słuchać ludzi, niż sama opowiadać.

– Mieliśmy w gąszczu krzaków w parku dworskim sekretne boisko. Spotykaliśmy się z chłopakami po szkole i graliśmy w piłkę – opowiadał tatuś. – Trzeba było tylko uważać, żeby nikt nas nie zauważył, bo pewnie inni też by chcieli je zająć. A nie było to łatwe, bo w tamtym czasie szkoła znajdowała się w starym dworze, który wyglądał o wiele gorzej niż teraz, gdy jest tam biblioteka… A czasem w tajemnicy przed rodzicami szliśmy na wagary. Oczywiście głównie wtedy, gdy baliśmy się jakiegoś sprawdzianu. I wiecie co? Zwykle chowaliśmy się właśnie tam, na naszym boisku. Tuż pod nosem nauczycieli! Ale były emocje! – Tacie roześmiały się oczy na wspomnienie dziecięcych lat.

– A pamiętasz, jak zaprosiłeś mnie na lody do cukierni na rynku? – Mama bawiła się długą łyżeczką i mieszała nią w kawie przybranej bitą śmietaną i posypanej wiórkami czekoladowymi. – Okazało się, że zapomniałeś z domu portfela i musiałam za wszystko zapłacić. Dobrze, że miałam przy sobie pieniądze!

– Nie przypominaj mi tego – odparł tata z zaczerwienionymi policzkami. – Po tym wszystkim byłem pewny, że już więcej nie umówisz się ze mną!

– A ja byłam pewna, że jesteś wart tego wydatku, jakim były dwie gałki lodów śmietankowych. – Mama zachichotała. – Już byłeś upolowany, choć nie miałeś o niczym pojęcia!

– Kobiety… – mruknął tata. – Mężczyźni są przekonani, że o wszystkim decydują, a potem okazuje się, że byli tylko marionetkami…

– Takie jest życie – skwitował dziadziuś Jan filozoficznie. – Nie miałem wątpliwości przez te wszystkie lata, kto tak naprawdę rządzi w naszym domu. A moja mama chętnie oddała ster w ręce Marysi. Lubiły się bardzo i traktowały jak przyjaciółki, pamiętam te ich rozmowy i wspólne kawki o poranku. W ilu domach moich znajomych trwały wojny między żonami a matkami, a u nas spokój… Piękne czasy. Tyle życia było wtedy w naszym domku.

– A teraz go nie ma? – spytała Zuzia, unosząc znacząco brew.

– A teraz ono wróciło. Godnie zastąpiłaś Marysię. – Dziadek pogładził ją po dłoni.

– Przestańcie, bo się rozkleję. – Mama pociągnęła nosem.

– To dobrze. – Zuzka wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Chciałaś przecież rzewnego nastroju zamiast zabawy w kawiarni. O wszystko zadbaliśmy!

Dziadziuś przyglądał się im z błyszczącymi radością oczami, a potem spytał podstępnie:

– A ty, Zuziu? Kiedy przyniesiesz nam jakąś upolowaną zdobycz?

– Jaką zdobycz? – Zuzka zdębiała.

– Oczywiście męską. – Dziadziuś puścił do niej oko.

Spiorunowała go wzrokiem. Jako jedyny w rodzinie dobrze wiedział o jej relacji z Markiem. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że czas zdradzić to rodzicom. Właśnie teraz, kiedy Zuzka miała zupełnie inne refleksje na temat ich gotowości do rozmowy.

– Oj dziadziuś, nie naciskaj. – W jej odpowiedzi brzmiało delikatne ostrzeżenie. – Na wszystko przyjdzie czas.

– Daj dziewczynie spokój. – Mama ją poparła, niezbyt dobrze interpretując zmieszanie Zuzki. – Przepraszam was, muszę za potrzebą…

Rozmawiali przez chwilę we trójkę, czekając na mamę. Gdy ta wreszcie do nich dołączyła, była dziwnie wzburzona.

– Słuchajcie, jakiego gbura spotkałam po drodze… Chciałam tylko przejść do toalety, a ten nie dość, że mnie nie zauważył i potrącił jak taran, to nawet nie przeprosił. Gdy mu zwróciłam uwagę, burknął coś pod nosem jak ostatni burak. Co za ludzie! – dodała, a potem odwróciła się i ściszyła głos, bo właśnie zauważyła rzeczonego buraka.

Zuzia też go dostrzegła i zakrztusiła się gorącą czekoladą.

Do salki wszedł Marek we własnej osobie. Widać było, że zamierzał zająć stolik, przy którym siedzieli, i zatrzymał się jak wryty na ich widok. Spostrzegł kaszlącą Zuzię, jej dziadka i dwoje ludzi, którzy musieli być jej rodzicami. Matką okazała się upiorna kobieta, która dopiero co zrobiła mu awanturę, przerywając rozmyślania na temat nowej powieści. Jeszcze przed chwilą miał ochotę utopić ją w kawiarnianej toalecie, ale teraz zrobiło mu się zwyczajnie głupio. Zaczął się zastanawiać, czy w takich okolicznościach wypada przywitać się z Zuzią i poprosić o przedstawienie go, jednak szybko dostrzegł jej gorączkowe przeczące znaki. Kiwnął lekko głową, odwrócił się na pięcie i wyszedł z sali.

Zuzka wreszcie odzyskała oddech. Złowiła ironiczne spojrzenie dziadka, który jako jedyny wiedział, co się święci. Zerknęła w górę. Franciszek Józef spoglądał na nią z powagą. Bardzo mu się dziwiła. Był świadkiem niejednej sceny i rozmowy Zuzi i Marka przy tym stoliku i w tym momencie, zdaniem Zuzki, powinien wybuchnąć szyderczym śmiechem.

– Na szczęście sobie poszedł – szepnęła mama. – Nie wyobrażam sobie siedzieć w jednym pomieszczeniu z kimś takim!

Zuzia ukryła twarz w dłoniach.

– Wszystko w porządku? – Tata się zaniepokoił.

– Tak, jestem tylko zmęczona. To był dzień pełen wrażeń.

– Masz rację. – Dziadziuś poparł ją niespodziewanie. – Chyba czas zbierać się do domu. Dopijcie wszystko i jedźmy!

Mama zerknęła na niego podejrzliwie, ale nic nie powiedziała.

A w tle Fogg śpiewał rzewną piosenkę o ostatniej niedzieli i tym, że nadchodzi czas rozstania. Zuzka po raz pierwszy w życiu miała ochotę podejść do baru i poprosić o zmianę utworu.

1  Deszcz jesienny, Leopold Staff.

2. Biały dom i kwiaty, czyli o przyjaźni słów kilka

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

3. Książki, świece i czekolada

Dostępne w wersji pełnej

4. Nurkując w grudniu

Dostępne w wersji pełnej

5. Jak poczuć święta

Dostępne w wersji pełnej

6. Przez ciemność

Dostępne w wersji pełnej

7. Głód

Dostępne w wersji pełnej

8. Marcowe wyzwania

Dostępne w wersji pełnej

9. Walka

Dostępne w wersji pełnej

10. Słowa, słowa…

Dostępne w wersji pełnej

11. Znów zakwitły magnolie

Dostępne w wersji pełnej

Słowo od autora

Dostępne w wersji pełnej