Plan Wilka. Najciekawsze kryminały PRL. Tom 1 - Tadeusz Starostecki - ebook + audiobook

Plan Wilka. Najciekawsze kryminały PRL. Tom 1 ebook i audiobook

Starostecki Tadeusz

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Dolny Śląsk, tuż po II wojnie światowej ... W leśniczówce na uboczu, w której przebywa dwóch przyjaciół, dochodzi do niewytłumaczalnych zdarzeń. Właściciel dostaje anonimy z pogróżkami oraz żądaniem opuszczenia domku na parę dni. Mieszkańcy są zastraszani, kilkakrotnie cudem unikają śmierci. Tajemnicze krzyki w środku nocy, strzały w ciemności, kałuża krwi w środku lasu, która znika w niewyjaśniony sposób. Przyjaciele domyślają się, że leśniczówka, która dawniej należała do niemieckiego barona, skrywa jakieś sekrety, o których ktoś przypadkiem się dowiedział. W mieście zaczyna krążyć legenda o ukrytym skarbie barona. Prawda jednak jest o wiele bardziej przerażająca. Czy przyjaciołom uda się rozwikłać zagadkę domu i udaremnić złowrogi Plan Wilka? To pierwszy tom w serii Najciekawsze kryminaly PRL i historia z lata 50.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 265

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 43 min

Lektor: Tadeusz Starostecki

Oceny
4,0 (20 ocen)
9
6
1
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aleksandra022

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka trzyma w napięciu do końca.
00
Gamarra

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka
00

Popularność




Tadeusz Starostecki

Plan Wilka

Najlepsze kryminały PRL Lata 50.

Rozdział I

Opowiadanie Tomasza trwało długo. Nic dziwnego. Tyle zagadkowych wypadków, tyle trudnych do wytłumaczenia zdarzeń, dziwnych, uderzających swoją niecodziennością, nawet jak na tutejsze, nieuregulowane jeszcze, twarde życie pionierskie.

Ze wschodu na zachód, z zachodu na wschód płynęły przez te ziemie rzeki ludzi. Dziki nurt wyrzucał na brzeg pianę, wszelaką szumowinę, osadzał na mieliznach zmęczonych lub tych, którzy żadnego nie mieli przed sobą portu. Mniej licznie lądowali tu ci, którzy na tej pięknej, a tak spustoszonej, pokaleczonej barbarzyństwem wojny ziemi świadomie chcieli budować nowe życie.

Do takich ludzi należał Tomasz Gruza. Wracając z oflagu, zatrzymał się tutaj, rozejrzał i postanowił zostać. Leśnik z zawodu, nie szukał innych sposobów łatwiejszego bytowania, lecz zgłosiwszy się do właściwego urzędu, objął wskazaną leśniczówkę i na podległym sobie obszarze z zapałem organizował nowoczesne gospodarstwo leśne. Jakoś jesienią, od przypadkowo spotkanego znajomka, dowiedział się Tomasz adresu swojej starej, sprzed wojny, gospodyni. Napisał do niej i babina w krótkim czasie zjechała na leśniczówkę, przywożąc ocalałe resztki Tomaszowego gospodarstwa. Janowa – bo tak kazała siebie nazywać – było to stworzenie nad miarę pyskate; nie otarłszy jeszcze łez rozczulenia, wylanych przy powitaniu, już zaczęła zrzędzić na kawalerskie porządki panujące w domu i obejściu. Razem z dodaną sobie do pomocy Niemką, Trudą, wzięły się do roboty i po paru dniach Tomasz nie poznawał własnego domu, tak wszystko lśniło porządkiem i czystością.

Lecz od pewnego czasu w jako tako uregulowany tryb życia Tomasza wdzierać się zaczęły wypadki – początkowo błahe, niby niepowiązane ze sobą, ale o coraz przybierającej sile i znaczeniu i coraz bardziej bezpośrednio zwrócone przeciwko niemu.

Teraz właśnie Gruza kończył opowiadanie o tych wydarzeniach. Rafał Żychoń przybył zaledwie przed paru godzinami wezwany naglącym listem przyjaciela i teraz, słuchając, starał się wiązać poszczególne wypadki w jakiś logiczny łańcuch.

Kiedy Tomasz skończył, siedzieli jeszcze dłuższą chwilę milcząc, przetrawiając w myślach słowa i zdania, z których wyłaniać się zdawał groźny cień nieznanego. Wreszcie Rafał zapalił papierosa, zaciągnął się głęboko kilka razy, wstał i podszedł do okna. Za szybą noc czarna matową kurtyną przesłaniała świat. Łagodne, przyćmione światło lampy, wiszącej nad stołem, miękko opływało sylwetkę Rafała, rysując jego postać na lśniącym ekranie lustrzanych tafli weneckiego okna.

– Moim zdaniem, Tomaszu…

Nie dokończył rozpoczętego zdania. Nad jego głową z cichym, suchym brzękiem rozpękła się gwiaździsto szyba, kula stuknęła twardo o przeciwległą ścianę, odbijając tynk. Prawie jednocześnie rozległ się przytłumiony huk wystrzału.

– Światło! Zgaś lampę!

Tomasz dygocącymi rękami usiłował pochwycić nad stołem gruszkę kontaktu. Wymykała mu się spomiędzy palców, rozhuśtana pierwszym, nieudanym chwytem.

– Uff!

Gęsta, namacalna prawie ciemność bezksiężycowego wieczoru zalała pokój. Wróciło poczucie utraconego bezpieczeństwa. Dokoła panowała niczym niezamącona cisza. Słabo pojaśniały prostokąty okien. Rafał bezszelestnie podszedł do siedzącego nieruchomo Tomasza.

– Słuchaj, stary, nie przejmuj się, to na moją cześć…

Rafał starał się nawet intonacją głosu dodać otuchy przyjacielowi, uspokoić go. Znał stan jego nerwów.

Tomasz potrząsnął niecierpliwie głową.

– Nie mam prawa! Nie mam prawa cię narażać! – wybuchnął. – Nie chcę brać na moje sumienie…

Zerwał się z wygodnego fotela i szybkimi krokami odszedł gdzieś w ciemność. Skrzypnęły głośno i nieprzyjemnie jakieś drzwi. Rafał, oswoiwszy oczy z panującym mrokiem, ostrożnie podszedł ku oknu. Najbliższe krzewy bzów, dotykające nieledwie okien, okryte przekwitającymi już kiściami kwiecia, zgęszczały ciemność, czyniły ją nieprzenikliwą dla oka, zazdrośnie osłaniały kryjącą się za nimi przestrzeń.

Rafał otworzył okno. Monotonny szmer drobnego deszczu tłumił każdy dźwięk, jakby owijał go w watę. Daleko na prawo, nad postrzępionymi wierzchołkami drzew, wisiała łuna odległego miasta.

Naraz w tę ciszę, nasyconą wilgocią i jednostajnym szumem deszczu, wtargnął brutalnie dźwięk obcy i groźny. Urwany w połowie krzyk człowieka. I wystrzał. Wysoki, nieartykułowany krzyk, dźwięczący grozą, zgaszony został suchym trzaskiem wystrzału, jak zbyt wybujały płomień świecy. I co najdziwniejsze, Rafałowi wydawało się, że on zna ten głos, zmieniony co prawda w krzyku, ale skądś znany. Słyszał go już gdzieś. Na pewno. Nie było czasu na zastanawianie się.

– Tomasz! Tomasz! – zawołał półgłosem.

Nikt nie odpowiadał. Widocznie Gruza nie wrócił. Rafał przełożył nogi przez parapet okna i ostrożnie opuścił się na ziemię. Chwilę nasłuchiwał, lecz nic poza szmerem deszczu i pluskiem spływającej rynnami wody nie usłyszał. Krzyk rozległ się na prawo od niego, jak mógł się zorientować, na skraju świerkowego lasu, podchodzącego tu pod sam ogród leśniczówki, o sześćdziesiąt, siedemdziesiąt metrów od domu. Rafał przymknął okno i powoli, skradając się, ruszył w tamtą stronę.

Rzadkie drzewa owocowego sadu nie dawały schronienia przed szpiegującymi oczami przeciwnika. Ktoś patrzący z lasu mógłby łatwo dojrzeć na tle białych ścian domu skradającą się sylwetkę. Rafał zdawał sobie z tego sprawę i dlatego skokami, zatrzymując się co chwilę, przemykał od drzewa do drzewa. Przylegał szczelnie do chropawych pni rozrosłych jabłoni, chronił się na moment w objęciach rozrastających się nisko gałęzi i znów kilkoma skokami posuwał się naprzód do upatrzonego drzewa. Dotarł do płotu okalającego ogród. Dalej był las. Lekki wiatr wiał górą, kołysząc czubami wyniosłych drzew.

Rafał namyślał się, czyby nie iść do furtki, znajdującej się na skraju ogrodu między sadem i warzywnikiem, gdy najwyraźniej posłyszał jęk. Głęboki, niezbyt głośny i bolesny. Przerzucił się błyskawicznie przez niewysoki parkan i stanął, natężając słuch i wzrok. Ciemność panowała zupełna, najbliższe pnie drzew majaczyły niewyraźnymi zarysami, jak czarne kolumny podtrzymujące sklepienie piekieł. I cisza…

Bezustanny szum wiatru i deszczu zdawał się jeszcze pogłębiać tę ciszę, nabrzmiałą niebezpieczeństwem i grozą. Rafał, usłyszawszy jęk, umiejscowił sobie jego źródło. To było tuż na skraju lasu, trochę bardziej na lewo. Z tego też mniej więcej miejsca rozległ się krzyk i strzał.

Ostrożnie postąpił kilka kroków w głąb mrocznego lasu.

Zachrzęściła mu pod stopą gałązka. Przystanął. Nic. Cisza. Wyjął rewolwer. Cichutki, metaliczny szczęk bezpiecznika dodał mu pewności siebie. Nie wiadomo, co mogło grozić w tej pustce i ciszy.

Na oślep, omackiem błądził od drzewa do drzewa. Nie był nawet pewien, czy zachowuje właściwy kierunek. Co parę kroków przystawał i nasłuchiwał. Oczekiwał, że jęk się powtórzy. Jednakże natężony słuch nie chwytał żadnego dźwięku.

Po dłuższym czasie beznadziejnego błądzenia Rafał zdecydował się pomóc sobie latarką. Wyciągnął rękę w lewo i rzucił wiązkę ostrego światła w bezdenną ciemność. Na mgnienie oka z jaskrawą bezpośredniością ujrzał sinawe, o popękanej korze, pnie świerków, grube igliwie u ich stóp i wątłą, bladozieloną trawę.

Zgasił latarkę i natychmiast ciemność objęła znów wszystko, wessała w siebie i pochłonęła bez reszty. Oślepione oczy znów przecz chwilę nie mogły nic dojrzeć. Rafał przylgnął do ziemi – spodziewał się, że w jego kierunku posypią się kule zaczajonego gdzieś tutaj wroga. Prowokował go. Bez skutku. Cisza i ciemność trwały niezakłócone żadnym odgłosem, żadnym błyskiem strzału.

Po dłuższej chwili podniósł się i już śmielej zapalił latarkę. Trzymał ją od siebie na odległość wyciągniętej ręki, naprężony i czujny, gotów w każdym momencie paść plackiem na ziemię. Może go tylko chcą ośmielić, skłonić do zaniechania ostrożności? Ale tak jak i poprzednio nie było reakcji, której się spodziewał.

Wstał tedy i teraz już pewniejszy, bacznie omiatał ziemię pękiem blasku. Nie uszedł nawet dziesięciu kroków, gdy obok pnia wielkiej jodły, na rdzawym podścielisku opadłego igliwia, spostrzegł ciemną plamę. Wątła trawa wokoło była wygnieciona. Opodal plamy widniały głęboko wgniecione w ziemię odciski dwóch dużych, męskich obcasów. Ciemnoczerwony kolor rozlanej cieczy nie pozostawiał najmniejszej wątpliwości.

Krew!

Rafał ukląkł i w świetle latarki przyjrzał się jej dokładnie z bliska. Zaczynała już tężeć. Nieregularna, o ostro zarysowanych konturach kałuża krwi miała wielkość złożonej na pół gazety mniejszego formatu. Zastanowiło Rafała na chwilę to, że brzegi krwawej plamy nie były nigdzie zamazane, jakby krew spływała z góry, a nie sączyła się z rany leżącego człowieka. Właśnie! Rafał rozejrzał się dokoła. Gdzież jest ów człowiek? Nie było go nigdzie w promieniu zasięgu latarki. Odczołgał się? Niemożliwe. Zostawiłby ślady…

Posuwając się ostrożnie, badał ziemię wokół krwawej plamy. Absolutnie żadnych śladów. Raniony, sądząc po ilości wybroczonej krwi, nie mógł ot tak sobie wstać i odejść. Nie miałby sił. Ale nawet zakładając, że miał herkulesowe nogi, to przecież idąc, zostawiałby krwawe ślady.

Zabójca, a raczej zabójcy – bo musiało być ich dwóch co najmniej – usunęli rannego. Usunęli tak ostrożnie i przebiegle, że nie zostawili żadnych śladów poza tą ciemną plamą krwi, połyskującą na rdzawym podścielisku świerkowego igliwia. Rafał pochylił się i dotknął powierzchni zastygłej kałużki. Zimna, lepka ciecz przylgnęła do czubka palca.

Fu! Nieprzyjemne wrażenie. Starannie wytarł palec o korę najbliższego drzewa. Jeszcze raz rzucił spojrzenie w ślad za kręgiem światła. Nic. Pustka i cisza. Tylko las szumiał niezmiennie, jednostajnie.

Nie miał tu co robić dłużej. Zgasił latarkę. Spojrzał w kierunku leśniczówki i zdziwił się. Wielki budynek, ciemny i mroczny, gdy go opuszczał, jarzył się teraz wszystkimi oknami, oświetlony od piwnic aż do szczytu. Rafał przyśpieszył kroku. Niewątpliwie coś się tam działo. Ale nic złego chyba, skoro dom oświetlony tak rzęsiście…

Przesadził płot i ostrożnie podszedł do okna, którym wydostał się z domu. Było zamknięte. Obszedł tedy dokoła i zadzwonił do frontowych drzwi. Na dźwięk dzwonka prawie natychmiast pogasły wszystkie światła w całym domu. Ktoś podszedł do drzwi powolnym krokiem. Przystanął i dopiero po chwili zapytał ostro:

– Kto tam?!

Był to głos Tomasza.

– Ja jestem. Otwieraj śmiało!

Rafał musiał jednakże odczekać, zanim Gruza uporał się z zamkami i zasuwami. Wreszcie w szparze uchylonych drzwi pojawił się języczek światła ręcznej latarki.

– Sam jesteś? – wydało się Rafałowi, że w głosie Tomasza zadźwięczało zdziwienie i ulga.

– Sam. Dziwisz się temu? Spodziewałeś się, że Dziewicę Orleańską ze sobą przyprowadzę?

Tomasz machnął ręką. Podszedł do ściany i przekręcił wyłącznik. Światła zapłonęły w całym domu. Wszystkie drzwi, wiodące do obszernego hallu pootwierane były na oścież.

„Co tu się działo?” – pomyślał Rafał.

Tomasz przyglądał mu się zdziwionymi i uradowanymi jednocześnie oczami. W ręku trzymał niezgaszoną jeszcze latarkę, której światło w blasku silnych żarówek bladło i niknęło.

– Słuchaj, Rafał, ty sam wyszedłeś z domu?

– Czy ty oszalałeś, człowieku? Najpierw zdziwiony jesteś, że sam wracam, później dopytujesz się, czy sam wyszedłem!… Starej Janowej miałem proponować romantyczny spacer przy księżycu? Nawet nie ma księżyca.

Tomasz nie czuł się dotknięty drwinami Rafała. Przeważała radość z jego powrotu.

– Nie, mój drogi. Ja, widzisz, bałem się o ciebie! Piekielnie się bałem. Pamiętasz, gdy odszedłem od stołu, wpadłem tu, do hallu, bo tu jest wyłącznik światła na cały dom. Wyłączyłem światło. Naraz usłyszałem strzał. Gdzieś tu za domem, blisko. Tak mi się przynajmniej zdawało. Gdy wróciłem do stołowego pokoju, ciebie nie było. Okno zastałem otwarte. Przeszukałem cały dom. Nie znalazłem cię… wówczas pomyślałem, że cię uprowadzili. I ten strzał… Bałem się o ciebie. Bardzo się bałem.

– No, już jestem, wszystko w porządku. Nie martw się, chłopie.

Tomasz desperackim ruchem chwycił się za głowę. Trzymaną w ręku niezgaszoną latarkę rzucił na stojący obok kwietnik.

– Ja… ja zawiadomiłem milicję, że zostałeś uprowadzony… że cię porwali. Przecież muszę to teraz odwołać!

Nakręcał tarczę nerwowymi ruchami. Trzęsące się palce nie trafiały do właściwych otworów. Mylił cyfry. Wyłączył aparat i znów nakręcał.

– Halo! halo! Tak… posterunek milicji? Halo!… Proszę komendanta! Jest pan? Panie komendancie, chciałem zawiadomić, że mój przyjaciel wrócił. Przed chwilą. Nie, sam wyszedł. Przepraszam, to było moim obowiązkiem… Dzieją się takie rzeczy… Nie, to wasz obowiązek. A gdyby naprawdę to był wypadek? Zresztą, to już w tej chwili nieważne…

Rafał podszedł do aparatu i odebrał z rąk Tomasza słuchawkę.

– Halo! Obywatelu komendancie! Tu mówi Rafał Żychoń. Tak, ten rzekomo uprowadzony… Słucham… No nie, mój przyjaciel miał wszelkie powody, aby tak sądzić, gdyż… – tu Rafał opowiedział dokładnie przebieg zdarzenia. – A poza tym, panie komendancie, mam powody sądzić, że zostało popełnione morderstwo.

– Morderstwo? Ou, to poważna sprawa! – komendant był wyraźnie poruszony wiadomością.

– Tak sądzę, panie komendancie.

– Hm, tak… Niech pan uważa na to, co powiem: przy zwłokach trzeba kogoś postawić. Trzeba je zabezpieczyć. I nie ruszać z miejsca ani nie zmieniać położenia. Rozumie pan? To wszystko jest ważne dla śledztwa.

– Rozumiem, ale tu nie ma żadnych zwłok.

– Jak to? Nie ma zwłok? Przecież pan wyraźnie mówi, że popełnione zostało morderstwo.

– No tak… takie mam wrażenie…

– Po co tu wrażenia, obywatelu! Skoro zostało popełnione morderstwo, to musi być trup!

Rafał ruszył niecierpliwie ramionami.

– Czasem zdarza się, że nie ma, obywatelu komendancie. Melduję władzy o zaszłych wypadkach. Skoro pan uważa, że można je zlekceważyć…

– To moja sprawa, co ja uważam – odpowiedział szorstko. – W ogóle to wszystko jest zagadkowe i nie podoba mi się. Najpierw pański przyjaciel alarmuje, że jacyś nieznani sprawcy porwali pana, później pan się znajduje i opowiada, że kogoś zamordowano, ale trupa nie ma.

– Podaję fakty…

– Nie, podajecie swoje tłumaczenie faktów. A może się ktoś w nos uderzył o drzewo i stąd krew?

Żychoń cierpliwie wyjaśnił, choć w duchu zżymał się na uparty sceptycyzm milicjanta.

– Panie komendancie!… Ktoś dokonał na mnie zamachu, strzelając. Niedługo po tym na skraju lasu pod leśniczówką usłyszałem strzał i krzyk. Widziałem w lesie, mniej więcej w tym miejscu, skąd pochodziły te odgłosy, krew, kałużę krwi… Ma pan fakty, gołe fakty. Niech je pan tłumaczy po swojemu.

– Dobrze, dobrze – odpowiedział tamten znużonym głosem. – Przyjadę rano, to się zobaczy.

Słuchawka z tamtej strony została odłożona zdecydowanym ruchem. Rafałowi nie pozostało nic innego, jak i swoją zawiesić. Zatarł ręce, jakby je umywał.

Rozdział II

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Polecamy również

KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały przedwojennej Warszawy

Marek Romański

, Mord na Placu Trzech Krzyży. Tom 1

Stanisław Antoni Wotowski

, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy. Tom 2

Stanisław Antoni Wotowski

, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich. Tom 3

Stanisław Antoni Wotowski

, Upiorny dom w Pobereżu. Tom 4

Marek Romański

, W walce z Arsène Lupin. Tom 5

Marek Romański

, Mister X. Tom 6

Marek Romański

, Miss o szkarłatnym spojrzeniu. Tom 7

Marek Romański

, Szpieg z Falklandów. Tom 8

Marek Romański

, Tajemnica kanału La Manche. Tom 9

Marek Romański

, Pająk. Tom 10

Marek Romański

, Znak zapytania. Tom 11

Marek Romański,

Prokurator Garda. Tom 12

Marek Romański,

Złote sidła, pierwsza część. Tom 13

Marek Romański,

Defraudant, druga część. Tom 13

Marek Romański

, Małżeństwo Neili Forster. Tom 14

Marek Romański,

Serca szpiegów, pierwsza część. Tom 15

Marek Romański

, Salwa o świcie, druga część. Tom 15

Marek Romański

, Zycie i śmierć Axela Branda. Tom 16

Kazimierz Laskowski,

Agent policyjny. Papiery po Hektorze Blau. Tom 17

Walery Przyborowski

, Czerwona skrzynia. Tom 18

Walery Przyborowski

, Widmo na kanonii (pierwsza i druga część). Tom 19

Antoni Hram

, Upiór podziemi. Tom 20

Inspektor Bernard Żbik

Adam Nasielski

Alibi. Tom 1

Opera śmierci. Tom 2

Człowiek z Kimberley. Tom 3

Dom tajemnic w Wilanowie. Tom 4

Grobowiec Ozyrysa. Tom 5

Skok w otchłań. Tom 6

Puama E. Tom 7

As Pik. Tom 8

Koralowy sztylet i inne opowiadania. Tom 9

Najciekawsze kryminały PRL

Tadeusz Starostecki

, Plan Wilka. Tom 1

Zuzanna Śliwa

, Bardzo niecierpliwy morderca. Tom 2 

Janusz Faber

, Ślady prowadzą w noc. Tom 3

Kazimierz Kłoś

, Listy przyniosły śmierć. Tom 4

Janusz Roy

, Czarny koń zabija nocą. Tom 5

Zuzanna Śliwa

, Teodozja i cień zabójcy. Tom 6

Jerzy Żukowski

, Martwy punkt. Tom 7

Jerzy Marian Mech

, Szyfr zbrodni. Tom 8

G.R Tarnawa

, Zakręt samobójców. Tom 9

I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik

, Trucizna działa. Tom 10

Klasyka angielskiego kryminału

Edgar Wallace

Tajemnica szpilki. Tom 1

Czerwony Krąg. Tom 2

Bractwo Wielkiej Żaby. Tom 3

Szajka Zgrozy. Tom 4

Kwadratowy szmaragd. Tom 5

Numer Szósty. Tom 6

Spłacony dług. Tom 7

Łowca głów. Tom 8

Detektyw Asbjørn Krag

Sven Elvestad

Człowiek z niebieskim szalem. Tom 1

Czarna Gwiazda. Tom 2

Tajemnica torpedy. Tom 3

Pokój zmarłego. Tom 4

NOWE POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały Warszawskie

Wojciech Kulawski

Lista sześciu. Tom 1. 

Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści. Tom 2.

Zamknięci. Tom 3

Poza granicą szaleństwa. Tom 4

Komisarz Ireneusz Waróg

Stefan Górawski

Sekret włoskiego orzecha. Tom 1

W cieniu włoskiego orzecha. Tom 2

Kapitan Jan Jedyna

Igor Frender

Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa. Tom 1

Mordercza proteza. Tom 2

Tim Mayer

Wojciech Kulawski

Syryjska legenda. Tom 1

Meksykańska hekatomba. Tom 2

www.lindco.se

e-mail: [email protected]

lindcopl (facebook & instagram)

Tytuł oryginału:

Tadeusz Starostecki

Plan Wilka

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Lind&Co.

Wydanie I, 1956. Ta edycja na podstawie wydania II, 2016.

Wspołpraca: Wydawnictwo CM, Warszawa

Projekt okładki: Studio Karandasz

Zdjęcia na okładce: Digital-Clipart / AdobeStock, visivasnc / AdobeStock

Copyright © dla tej edycji: Wydawnictwo Lind & Co, Stockholm, 2021

ISBN 978-91-8019-021-3

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek