Pięć spraw prokuratora Karskiego - Grzegorz Skorupski - ebook + audiobook

Pięć spraw prokuratora Karskiego ebook i audiobook

Skorupski Grzegorz

2,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

„Pięć spraw Adama Karskiego” to ponowne spotkanie z bohaterem nagrodzonej serii powieści kryminalnych retro. Tym razem gostyński prokurator zmierzy się z pięcioma wyjątkowo skomplikowanymi zagadkami, a nawet zostanie wplątany w działania przedwojennego kontrwywiadu. To czwarta część serii mrocznych kryminałów o Adamie Karskim, który staje w szranki z okrutnymi i inteligentnymi mordercami, by wciąż przekonywać się, że zło czynione przez człowieka nie zna granic i może przybierać niejedną maskę. Opowieść „Gra o Rewolucję” zdobyła trzecie miejsce w ogólnopolskim konkursie Stulecie polskiego kryminału.
„Świetna, jest w niej pasja historyczna , ciekawy wątek kryminalny i dobre pióro” – Opinia Słuchacza „Dłoni śmierci”
Polecamy również kolejne części serii: "Smak błękitu", "Dłonie śmierci" oraz „Dom pod czerwonym dębem”.
Grzegorz Skorupski to solidna marka w świecie polskiego retrokryminału, a jego powieść Dom pod czerwonym dębem potwierdza pisarską klasę... ekstraklasę!” – Ryszard Ćwirlej.
Grzegorz Skorupski – Urodzony w 1969 roku. Absolwent Wydziału Historii UAM w Poznaniu. Autor artykułów, książek historycznych i beletrystycznych. Człowiek tak niejednoznaczny, jak różne są jego gusta muzyczne: Black Sabbath, Primus, Sade, Lacrimosa, Pink Floyd, Godsmack, Killer Be Killed.
Autor powieści kryminalnych retro z prokuratorem Adamem Karskim: "Smak błękitu" , "Dłonie śmierci" oraz „Dom pod czerwonym dębem”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 224

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 37 min

Lektor: Kamil Pruban

Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lsmedowski

Z braku laku…

.
00

Popularność




Grzegorz Skorupski

Pięć spraw prokuratora Karskiego

Tom 4 cykl Prokurator Adam Karski

LIND & CO

LIND & CO

@lindcopl

e-mail: [email protected]

Tytuł oryginału:

Pięć spraw prokuratora Karskiego

Tom 4, cykl Prokurator Adam Karski

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.

Wydanie I, 2023

Projekt okładki: Karandasz

Grafika na okładce:

Ronny sefria, Strumyk, Tryfonov/Adobe Stock

Copyright © dla tej edycji: 

Wydawnictw0 Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2023

ISBN 978-83-67718-46-2

Opracowanie ebooka Katarzyna RekWaterbear Graphics

Córce, od której ciągle się uczę…

Złoty kerykejon

I biała epifania kapłanki Odyna Z brzęczeniem pszczół w jej włosów złocistych pożarze: – Zbłąkanej karawany mych myśli miraże!

Stanisław Korab-Brzozowski – Czas żarów.

Poniedziałek, 1 kwietnia 1912 roku Lissa, Kaiser – Wilhelm Strasse[1]

Elegancki mężczyzna w naciągniętym na czoło kapeluszu minął budynek Poczty Królewskiej i rozglądając się uważnie dookoła, wszedł do kamienicy. Zaczekał, aż oczy przyzwyczają się do półmroku klatki schodowej, po czym zaczął wspinać się po wytartych schodach. Kiedy stanął przed niepozornymi drzwiami na trzecim piętrze, był już mocno zziajany. Zdjął na chwilę kapelusz, wytarł pot, przygładził wąsa i energicznie zapukał. Drzwi prawie natychmiast otworzyły się.

– Jest pan punktualny, to lubię. – Mężczyzna w drzwiach odsunął się robiąc miejsce. Był dużo niższy od przybysza. Przez lewy policzek ciągnęła się długa blizna. Poprawił ciągle zsuwający się cwikier. – Myślę, że nasza rozmowa będzie obiecująca. Pozwoli pan, w gabinecie przygotowałem już kawę i ciasto z pobliskiej ciastkarni. Mają wyborne serniczki.

Gospodarz zamknął drzwi na dwa, wyjątkowo skomplikowane zamki i zerknął przez judasza. Uspokojony poprowadził gościa do niewielkiego pokoju, gdzie na okrągłym stoliku stały już dwie filiżanki i dzbanek z kawą.

– Sprawa jest wyjątkowo dyskretna. Z uwagi na naszą dotychczasową współpracę, wzorcową współpracę – podkreślił elegancki mężczyzna, kiedy usiedli – postanowiłem zwrócić się do pana o pomoc.

– Cieszę się, że jest pan zadowolony z moich usług. Moja, hmm… branża jest ograniczona do kilkunastu specjalistów.

– Łączy pan wyjątkową inteligencję z wiedzą konieczną w tym delikatnym fachu. Do tego dyskrecję i pewną bezwzględność, konieczną czasami, żeby zrealizować zlecenie.

– Niech pan przejdzie do rzeczy, nie jestem panienką do uwodzenia. Sądząc po ilości komplementów, jakie mi pan prawi, zadanie jest wyjątkowo skomplikowane. Jakaś wyjątkowo poszukiwana książka, która w dodatku znajduje się w Luwrze? – Zaśmiał się gospodarz, drapiąc się po przystrzyżonej na jeża głowie.

– Chodzi o kaduceusz…

– O co?

– Kaduceusz. Kerykejon. – Przybysz pochylił głowę. – Oryginalny kaduceusz.

– Mityczną laskę heroldów?

– Wierzymy, że Zeus ofiarował Hermesowi kaduceusz, który miał mu posłużyć do stworzenia świata z czterech żywiołów.

– I ja mam zdobyć ten oryginał? – Gospodarz się zdziwił. – Tylko tyle?

– Nie wiem czy oryginał, ale na pewno bardzo stary, może pochodzący z I wieku naszej ery kaduceusz. Według legendy miał należeć do samego Hermesa Trismegistosa.

– Boga Thota… – zakpił gospodarz, ale zaraz spoważniał. – Pewnie to dla was – mocno zaakcentował ostatnie słowo – bardzo cenna rzecz.

– Bardzo. I nie widzę w tym nic śmiesznego. Kiedyś wszyscy zrozumieją, że to my mamy rację.

Gość wyprostował się i spiął. Spojrzenie oczu nie było przyjazne.

– To nierealne. Mam tracić czas i pieniądze poszukując czegoś, co nie istnieje?

– Zawsze płacimy bardzo dobrze. I pokrywamy wszystkie koszty.

– To nie będzie tanie. Mówimy o czymś wyjątkowo cennym.

– A my prawie wiemy, gdzie on jest…

Na chwilę zapadła cisza. Było słychać tylko szybkie oddechy obu mężczyzn, wpatrujących się w siebie bez cienia życzliwości.

– Pan mówi, jakby już miał ten kerykejon. Ale sądzę, że to nie jest takie oczywiste. Bez mojej pomocy go pan nie znajdzie… – zaczął mężczyzna z cwikierem.

– Pan też go nie ma…

– Proszę nie przerywać! Chcę wiedzieć, dlaczego i na co narażać mam swoich ludzi.

– Kerykejon to rzecz cenna, ale też wyjątkowa. We właściwych rękach staje się źródłem siły, w niewłaściwych – tylko niepozornym antykiem. – Elegancki mężczyzna przetarł dłonią rondo kapelusza. – Długo tropiliśmy jego historię. Udało się ustalić, że jeszcze przed zamachem jakobinów był we Francji. Potem zaczęła się jego wędrówka na wschód. Trafiłem na kilka informacji wskazujących na wykorzystywanie go w obrządkach masonów w Niemczech. Ślad urywał się w czasie zawieruchy wojen napoleońskich.

– Mam szukać igły w stogu siana?

– Niekoniecznie. Od zawsze szukałem różnych tajemnych artefaktów…

– Kilka razy pomogłem – wtrącił mężczyzna ze szramą na policzku.

– Dlatego i w tym przypadku zwracam się do pana. Wracając do tematu, niespodziewanie kilka dni temu odezwał się do mnie mój człowiek z Poznania. Znalazł coś ciekawego, dokument, dotyczący masonerii i Gostynia. I co jeszcze ciekawsze, pada w nim słowo kerykejon! To nie może być przypadek! To działanie sił wyższych!

– Ma pan ten dokument?

– Niestety nie jest jeszcze w moim posiadaniu.

– Jeszcze?

– To właśnie będzie pana zadanie. Dokument znajduje się na terenie Rosji. Tu jest adres. – Wyjął małą, złożoną na czworo kartkę. – Nie będę omawiał szczegółów. Dokument może zawierać wskazówkę, gdzie dokładnie może znajdować się ten artefakt. Po pierwsze, należy sprawdzić dokument i jeśli jest cenny, pozyskać go. Po drugie, sama wskazówka będzie prawdopodobnie zagmatwana. Dlatego muszę prosić pana o pomoc. I ofiarować dużą kwotę za pomoc w odnalezieniu kaduceusza. To zaliczka. – Podał grubą kopertę.

– Dużo – mruknął mężczyzna, nerwowo poprawiając cwikier.

– To trzydzieści procent całości.

– Rozumiem, że jeżeli będę musiał posunąć się do…

– Takie sprawy n a s – znowu mocno zaakcentował – nie interesują – przerwał mu przybyły, wstając. – Spotykamy się za cztery dni w Gostyniu. Wie pan, gdzie mnie znaleźć. Pozwoli pan, że się pożegnam.

Kiedy elegancki mężczyzna wyszedł na ulicę, owiał go przyjemny, chłodny powiew. Wykonał swoje zadanie, ale nie był w pełni zadowolony. Powierzanie tej samej sprawy także ludziom w Poznaniu nie uważał za dobry pomysł. Ten młody głupiec chciał się wykazać zaangażowaniem. Że zna… Że pojedzie… Że powie… Że załatwi… Bo chciał się popisać znajomościami, gówniarz jeden! – mruknął do siebie.

Stojąca w bramie kwiaciarka skupiła na nim wzrok, ale spłoszona nie odważyła się złożyć propozycji zakupu małego bukietu sezonowych kwiatów.

Za dwa dni wiele się okaże, pomyślał. I nie będzie już wówczas pełni księżyca…

* * *

Czwartek, 4 kwietnia 1912 roku Ostrowo, wieś pod Gostyniem

Z osmalonego dymem kociołka nagle buchnął płomień, oświetlając twarz pochylonej nad paleniskiem kobiety. Popękane usta wymawiały bezgłośnie jakąś modlitwę czy zaklęcie, a oczy wpatrywały się w bulgoczący płyn. Powierzchnią co jakiś czas wstrząsały pękające pęcherzyki powietrza oraz spadające kawałki ziół czy innych produktów wrzucanych przez staruszkę. Wyciągnięta dłoń lekko drżała, a powykręcane artretyzmem, zakończone długimi, żółtymi paznokciami palce kruszyły wysuszone na wiór części roślin.

W małej izdebce roznosił się ostry zapach, od którego siedzącym w kącie na drewnianej ławie dwóm mężczyznom zaczęło kręcić się w głowie.

– Czy to konieczne? – spytał szeptem młodszy, przecierając chusteczką zaczerwienione od dymu oczy. Ze zdziwieniem obejrzał ciemne smugi pozostawione na jasnym, jedwabnym kawałku materiału. Zdjął kapelusz i wytarł czoło. Miał około czterdziestu lat, ale na spoconej głowie nie został mu ani jeden włos. – Czy aby nie zniżamy się do poziomu prymitywnych guseł polskiej wsi? To zabobony, a nie magia.

– Każde działanie, które opiera się na intuicji, a nie rozumie, już jest magią. Czasami nie wszystko rozumiemy, bo nie rozum tu potrzebny a właśnie magia. – Drugi mężczyzna przygładził wąsa. Mówił spokojnym, cichym głosem, jak ojciec, który nigdy nie tracąc cierpliwości, wyjaśnia dziecku, dlaczego nie powinno wkładać ręki do pieca. – Od tej heksy możemy się wiele nauczyć. Te obrzędy mają moc, z której nasi mistrzowie korzystają od wieków.

Nerwowe syknięcie zniecierpliwionej staruszki przerwało rozmowę. Mężczyźni pokornie zamilkli, pochylając głowy. Stara wróciła do miarowego mamrotania słów, których tylko strzępki dochodziły do ich uszu. Zresztą, i tak niewiele mogli zrozumieć.

Kiedy znad kotła zaczął unosić się jasnozielony dym, kobieta ciężko wstała i podeszła do stołu. Wzięła elegancką spinkę do mankietów, która mocno kontrastowała z ubogim, i co tu ukrywać, niechlujnym wystrojem pomieszczenia. Chwilę przyglądała jej się z zaciekawieniem, po czym zanurzyła na chwilę w garnku i szybko wrzuciła ociekający gęstą mazią przedmiot w ogień. Buchnęło, aż małe kawałki rozpalonego drewna wyskoczyły pod powałę i opadły na klepisko.

– To wszytko, zrobiłam com mogła. – Ciężko dysząc, kobieta oparła się o niczym nie ozdobioną drewnianą ścianę izby.

Młodszy mężczyzna dopiero teraz zauważył, czego brakowało w wystroju tej wiejskiej chatki. Nie bywał często w chłopskich zagrodach, ale wiedział, jak wyglądają. I te biedne, w których ludzie dzielili jedną izbę ze zwierzętami, i te bogatych gospodarzy, których tu nie brakowało, gdzie ściany były odmalowane. Nie jeden stawiał już murowane budynki. Wszystkie miały swój charakter, ale łączyła je specyficzna ludowa religijność. W pomieszczeniu, gdzie się znaleźli nie było ŻADNEGO świętego obrazu czy choćby krzyża!

Z zamyślenia wyrwało go klepnięcie w udo. Sięgnął do kieszeni i wyjął z eleganckiego portfela banknot dwudziestomarkowy. Zawahał się, czy podać go do ręki kobiecie, ale na widok dłoni, pokrytej zaschniętymi plamami, wyciągniętej w jego stronę, położył pieniądze na stole.

– Reszta jak będą widoczne efekty.

Stara, widząc jego zakłopotanie, zarechotała i szybkim ruchem schowała pieniądze za paskiem spódnicy.

– Polecam się szanownym panom. – Jej ukłon zdecydowanie można było zakwalifikować jako szyderczy.

Starszy mężczyzna udał, że nie widzi pogardy w oczach staruszki i nie fatygując się, aby uchylić kapelusza na pożegnanie, skierował się do wyjścia.

Księżyc w pełni oświetlał im drogę. Dorożkę zostawili dwieście metrów dalej. Nie chcieli, żeby ktoś wiedział, dokąd się udawali.

– Czy to zadziała? – spytał łysy.

– Według tej heksy, do następnej pełni księżyca powinien już być martwy. Wtedy zaczynamy akcję!

– Biała i czarna magia zawsze się uzupełniały – dodał po chwili. – Nie bez przyczyny od wieków Kościół walczył z magią, wiedźmami, upiorami i strzygami. Jak myślisz? Gdyby nie było to coś poważnego, to poświęcałby na to tyle energii i czasu? Minęło osiem lat od Równonocy Bogów… Siła magii niepoznanej ludzkim rozumem jest ogromna!

– Tylko czy musimy się posuwać do…

– Czyńcie, co chcecie, będzie całością Prawa!

– A dlaczego właśnie on?

– Mamy misję do spełnienia. A w tym mieście jest niewielu, którzy mogliby nam przeszkodzić. Nie warto ryzykować, on musi wypaść z gry! Jest zbyt inteligentny, by pozostawić go na naszej drodze.

Młodszy mężczyzna ze zrozumieniem pokiwał głową. Prokurator Adam Karski bez wątpienia był przeciwnikiem, którego należało wyeliminować już na początku rozgrywki.

* * *

Piątek, 5 kwietnia 1912 roku Gostyń, Bahnhof Strasse[2]

– Możecie, posterunkowy Krzyżostaniak, nie wzywać mnie do każdego zapijaczonego śmiecia, którego znajdziesz?

Wachmistrz Leibnitz nie był zadowolony. Inaczej zaplanował sobie dzisiejszy dzień. Miał być wiedeński serniczek i pierniczki upieczone przez jego żonę dla wnucząt. Zamiast tego stał w deszczu i czekał na przybycie Adama Karskiego. Prokuratora, którego szczerze nienawidził i który nie omieszkał zawsze skierować jakąś uszczypliwość pod adresem dowódcy gostyńskiej policji.

Młody posterunkowy niewiele sobie robił z nastroju swojego przełożonego. Delikatnie gładził wąską bródkę, przyglądając się intensywnie czemuś na styku wąskiego chodnika i jezdni.

– Widzi pan, wachmistrzu, ta twarz wydaje mi się znajoma. I to nie z interwencji podczas pijackich burd.

– To znajdźcie, posterunkowy, jego dokumenty i po sprawie. Zaraz będziemy wiedzieli, kto nam sprawił takiego figla, umierając na ulicy.

Zbliżała się już ósma wieczorem i z każdą kolejną minutą wizja serniczka oddalała się coraz bardziej. Szczególnie, że młode latorośle rodziny Leibnitzów wykazywały się wielką żarłocznością. Wachmistrz tupnął nogą ze zniecierpliwienia.

– Ale panie wachmistrzu, on nie umarł! On został zamordowany! – stanowczo zaprzeczył posterunkowy.

Leibnitz już miał ostro zareagować na podważanie zdania przełożonego, kiedy zauważył zbliżającego się szybkim krokiem wysokiego mężczyznę. Kołnierz białej koszuli zdobiła jedwabna apaszka. Ciemny garnitur wyglądał tak, jakby wczoraj wyszedł spod igły krawca, a wypastowane buty w słoneczny dzień mogłyby oślepiać przejeżdżających ulicą woźniców. Całość uzupełniała elegancka laseczka z bukowego drzewa, zakończona metalową głową jakiegoś potwora z piekła rodem. Stwór miał otwarty pysk i był tak przerażający, że przechodnie przyglądali mu się ze wstrętem i przerażeniem. Ten jeden szczegół nie współgrał z obrazem znudzonego arystokraty lub przemysłowca, który spaceruje ulicami i nie wie, czym zająć swój wolny czas.

– Krzywy, co mamy tym razem? – Przybysz uniósł prawie niezauważalnie melonik w kierunku wachmistrza i zwrócił się bezpośrednio do posterunkowego. – Dawno nie było jakiegoś ciekawego trupa.

Oddał laskę w ręce policjanta i przykucnął przy zwłokach.

– Panie prokuratorze Karski, to niepotrzebna wizyta. – Leibnitz postanowił podkreślić, że to jego teren – Jakiś polski pijak wracał z targowiska, tam pełno knajp. Albo przyjechał pociągiem i wpadł po drodze na parę piw. Szedł pijany, przewrócił się i walnął w łeb. Myślę, że…

– Niech pan nie przesadza – przerwał mu Karski, nie odwracając głowy.

– Z czym mam nie przesadzać? – Zaskoczony Leibnitz uniósł brwi.

– Z tym publicznym chwaleniem się.

– Jakim znowu chwaleniem?

– Że niby pan myśli. – Karski podniósł się i stanął twarzą w twarz z wachmistrzem. – Już kiedyś panu powiedziałem: ma pan siedzieć na posterunku, czekać na policyjną emeryturę i nie przeszkadzać mi w pracy! Więc teraz może już pan wrócić do domu i pozwolić innym pracować!

Czerwony z wściekłości Niemiec tylko chrząknął i oddalił się w stronę centrum miasta, ignorując pełne szacunku pozdrowienie dwóch Żydów, zmierzających do oddalonej o kilka kamienic synagogi.

– Za mocno, panie prokuratorze, za mocno. – Krzyżostaniak pokręcił głową z niezadowoleniem.

– Irytuje mnie jego głupota niemożliwie – wysyczał Karski.

– Ale to on się potem na nas wyżywa za swoje upokorzenia.

– Co się stało według ciebie, Krzywy? – Prokurator rozumiał problemy małego posterunku na prowincji, ale nie mógł sobie odmówić wskazania grubemu bufonowi miejsca w szeregu.

– On musiał stamtąd wylecieć. – Posterunkowy wskazał ręką na ścianę pobliskiego hotelu.

– Zapomniał, że nie umie latać?

– Ktoś go musiał pchnąć. – Teraz Krzyżostaniak pochylił się nad zwłokami. – Na chodniku widać miejsce uderzenia ciała w kamienne podłoże. Choć ktoś musiał zmienić jego położenie po śmierci.

– Z którego okna mógł wypaść?

Cofnęli się na skraj chodnika i zadarli głowy. Budynek miał dopiero kilkanaście lat i był typowym hotelem prowincjonalnego miasteczka, które dopiero zaczynało się rozwijać. Dwupiętrowy, z ze spadzistym dachem, idealnie wpisywał się w zapotrzebowanie okolicznych przedstawicieli drobnej burżuazji czy ziemiaństwa, przyjeżdżających w interesach do Gostynia. Wiatr wywiał firankę na parterze. Pięć solidnych okien na pierwszym piętrze było jednak zamkniętych.

– Jeżeli wypadł, to sam po sobie okna nie zamknął – mruknął Karski. – Ma jakieś dokumenty?

– Brak portfela. Może zostawił w pokoju?

– Zegarek też? Wątpliwe.

– A jednak coś jest. – Krzyżostaniak wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki zamordowanego mały kartonik. – To wizytówka!

– Christian Lolentz – Privatdetektiv. Lissa. Telefon 243 – odczytał Karski. – Ale zamordowany to nie Lolentz. Znam Christiana. Miałem nieprzyjemność go poznać. Krętacz i kombinator od spraw ciemnych i na pograniczu prawa. Ciekawy trop, ciekawy trup…

– Morderca okradł go i ułożył w innej pozycji?

– Zamknął okno i zbiegł na dół? Po czym przeszukał ciało i ułożył go w tej pozycji? To zbyt ryzykowne. Dopiero co zrobiło się ciemno. W hotelu jest pełno ludzi. Wyleciał z okna hotelu, a tam nie mieszkają ludzie, którzy mordują dla zegarka.

– Czyli, szefie, jakiś miejscowy ejber przez przypadek zobaczył, że facet leży i zaopiekował się jego sikorem i pularysem?

– Na to wygląda. Pójdziesz połazić po okolicznych bramach i dowiesz się, kto i za co dziś stawia okowitę, a ja popytam w hotelu.

– Zaraz! Tu jest jeszcze taka skrytka.

– Co?

– Ukryta kieszeń w marynarce. I jest to. – Krzyżostaniak ostrożnie podał zniszczone zdjęcie.

– No i od tego zaczniemy! – Karski strzepnął z zadowoleniem niewidoczny kurz z melonika. Zapowiadała się ciekawa sprawa.

* * *

Gostyń, Hotel Centralny

Hotel Centralny wybudowano z rozmachem, licząc na spore zyski ze względu na położenie w bliskiej odległości od dworca kolejowego oraz miejscowego targowiska. Parter zajmowały pomieszczenia biurowe, kuchnia i część restauracyjna. Na pierwszym piętrze ulokowano pięć pokoi i salon, gdzie goście mogli posiedzieć i wypalić cygaro, czytając najnowszą prasę. Z parteru wchodziło się szerokimi schodami pośrodku korytarza, a po obu stronach jego końcach, znajdowały się schody prowadzące na kolejne piętro.

Recepcjonista Tomasz Mazgul nie potrafił zapanować nad drżeniem rąk, jakby śmierć człowieka na chodniku, kilkanaście metrów od niego, wynikała bezpośrednio z jego zaniedbania. Karski poprosił o wezwanie osób przebywających w hotelu do pomieszczenia restauracyjnego i przygotowanie imiennej listy gości.

– Ależ nie mogę opróżnić restauracji. Tam jeszcze są ludzie, panie prokuratorze. – Recepcjonista był zrozpaczony. – Mam ich wyprosić? To już tu nie wrócą, a konkurencja czeka na każdego naszego klienta.

– To mam się z nimi spotkać na korytarzu? – warknął Karski.

– Mamy salon na pierwszym piętrze – nieśmiało zaproponował Mazgul.

– Proszę wysłać jakąś pokojówkę i wszystkich tam poprosić. A pan niech nie wypuszcza nikogo z gości hotelowych i przygotuje mi listę zajętych pokoi i nazwiska gości. Czy z restauracji można przejść do części hotelowej, omijając recepcję?

– Nie, to niemożliwe! Od szóstej trzydzieści siedzę tutaj na dyżurze i nawet na chwilę nie opuściłem stanowiska. Nikt z zewnątrz nie wchodził do hotelu. I nikt nie wychodził.

Karski wszedł na pierwsze piętro schodami wyłożonymi czerwonym dywanem. Lekki półmrok delikatnie rozjaśniały stylowe kinkiety i światła umieszczone wzdłuż schodów, prowadzących na wyższe piętro.

Ku zaskoczeniu Karskiego w salonie zastał już miejscowego księdza Ignacego Popławskiego oraz grubego jegomościa, który nerwowo palił cygaro, zdając się ignorować duchownego, który coś mu perorował.

– Witam księdza. – Prokurator nie bawił się w konwenanse. – Na chodniku przed budynkiem leżą zwłoki człowieka, ale ja nie przychodzę z prośbą o ostatnią przysługę. – Ruchem dłoni powstrzymał Popławskiego, który poderwał się z fotela. – Księdza znam, za chwilę porozmawiamy o tym, co ksiądz tutaj robi, ale najpierw niech się przedstawi ten jegomość.

– Ignacy Kierowski – mężczyzna mówił z charakterystycznym wschodnim akcentem, śpiewnie zaciągając końcówki. – A mieszkam tu obok w pokoju numer 1. Wychodziłem akurat na cygaro, a tu siedzi ksiądz. No to zaczęliśmy rozmawiać.

– Kiedy?

– Słucham?

– Kiedy wyszedł pan z pokoju i spotkał obecnego tu księdza?

– Pięć, może dziesięć minut temu. Ledwo co cygaro mi się z czubka upaliło.

Karski spojrzał na zegarek. Czyli Kierowski pojawił się w salonie już po śmierci tajemniczego mężczyzny.

– Czym pan się zajmuje i co robi w Gostyniu?

Mężczyzna otarł czoło chusteczką i nerwowo wciągnął dym z cygara. Miało przyjemny, słodkawy zapach.

– Jestem kupcem. Mam we Lwowie mały sklepik. Jechałem do Poznania w interesach.

– Czyli przyjechał pan z zagranicy, z Rosji do Poznania przez Gostyń? Dziwna trasa.

– Lubię kościoły oglądać, a wy tu i farę starożytną, i piękny kościół na Świętej Górze macie. A przecież…

Jego dalszy wywód przerwało wejście postawnego mężczyzny przed czterdziestką. Na głowie nosił starannie wypolerowany melonik. Rozejrzał się i nie zawracając sobie głowy zasadami savoir vivre᾿u, skinął tylko nieznacznie głową, po czym zwrócił się do Karskiego.

– To pan jest śledczym, który nas tu zgromadził? Czas mnie goni. Mam inne zajęcia.

– Jedynym pańskim zajęciem przez najbliższe pół godziny będzie siedzenie w tym pomieszczeniu i odpowiadanie na moje pytania – powiedział spokojnie Karski, nie siląc się nawet na odwrócenie głowy w stronę przybyłego. – A ksiądz siedział tutaj od dawna?

– Ja? – Duchowny spojrzał ze zdziwieniem, jakby pytanie go o cokolwiek związanego ze sprawą morderstwa było szczytem nietaktu. – Chyba od siódmej byłem tutaj z panem Jerzym, wyszedł pięć minut przed pojawieniem się pana Kierowskiego.

– To pan jest owym Jerzym? – Karski dopiero teraz zwrócił się do mężczyzny w meloniku.

– Nie! Nazywam się Wacław Chmura.

– To ja mam na imię Jerzy. Jerzy Kantor. I ze mną ksiądz rozmawiał przez godzinę, zanim przyszedł pan Kierowski. – Uśmiechnął się młody, może trzydziestoletni mężczyzna, wchodząc do pokoju. Tuż za nim pojawiła się kolejna osoba, chyba jeszcze młodsza, z rzadkim zarostem, który miał stanowić zalążek wąsów i brody.

Mały salon hotelowy zapełnił się tak, że zaczynało brakować miejsca na eleganckich fotelach. Dym z cygar i papierosów stworzył gęstą zawiesinę. Karski wyjął z kieszeni marynarki papierośnicę, która jednak okazała się pusta.

– Proszę. – Chmura podsunął mu własną złotą papierośnicę, rzeźbioną w motywy dwóch węży i czegoś, co przypominało koronę. – Nie wiem, jakie pan pali, ale mnie przypadły do gustu Dubec.

– Drogie – zauważył Karski.

– Jestem wielkim miłośnikiem nikotynizmu. – Uśmiechnął się mężczyzna, podając ogień. – Zawsze kupuję wyroby nie u żydowskich kupców, którzy podrabiają towar, ale w sklepie przyfabrycznym. Polecam panu.

Prokurator z przyjemnością zaciągnął się dymem. Był lekko słodkawy, o wyraźnym korzennym zapachu. Bił na głowę papierosy Patria, które palił na co dzień. Chmura chciał chyba zatrzeć początkowe złe wrażenie.

– Panie prokuratorze, mam dla pana listę. – W drzwiach pojawił się recepcjonista. Szybko podał Karskiemu papier i kaszląc, zniknął w korytarzu.

Karski z zadowoleniem przyglądał się kartce. Zawierała nie tylko nazwiska gości, ale też plan pierwszego piętra z naniesionymi informacjami o tym, kto wynajmował dany pokój. Już chyba wiedział, jak nazywał się zamordowany człowiek leżący na ulicy.

– Proszę potraktować naszą dzisiejszą rozmowę jako wstęp do śledztwa. Na oficjalne przesłuchanie przyjdzie czas – zaczął Karski. – Pana Ignacego już poznałem i powiedział mi parę słów o sobie. Po kolei, w pokoju numer 2 mieszkał pan Arkadiusz Płanica.

– To ja. – Podniósł rękę mężczyzna, który jako ostatni pojawił się w salonie. – Od wczoraj wynajmuję ten pokój.

– Gdzie pan był pomiędzy siódmą a ósmą wieczorem?

– Byłem w pokoju i czytałem.

– Czy wychodził pan z pokoju?

– Nie widziałem potrzeby. – W głosie młodego człowieka Karski wyczuł wahanie. – To nowoczesny hotel i w każdym pokoju jest łazienka.

– Po co przyjechał pan do Gostynia?

– Mam do załatwienia kilka interesów, często tu bywam.

– Czym pan się zajmuje?

– Oprócz interesów w branży rolniczej, jestem zafascynowany historią. Macie wspaniałą starożytną farę.

– Jest sporo starych ksiąg na probostwie. Niestety po łacinie. Zna pan łacinę? Przydałby się ktoś, kto opisze historię tego miasteczka.

– Niestety, tylko polski i niemiecki. – Roześmiał się odprężony Płanica. – Uczę się od niedawna hebrajskiego, ale daleko mi do samodzielności czytania.

– Gdzie pan mieszka na stałe?

– Krotoszyn. Ale często bywam w Gostyniu.

– Panowie sobie tu gawędzą o dupie Maryni, a my czas tracimy. – Wacław Chmura znów nie mógł okiełzać swojego zniecierpliwienia.

Głowy wszystkich zwróciły się w stronę mężczyzny z melonikiem na kolanach. Zapalał kolejnego papierosa, tym razem nie częstując nikogo.

– No to pokój numer 3, pan Wacław Chmura. – Karski posłał uśmiech w jego stronę, udając, że nie zauważył irytacji w głosie. – Sądząc po akcencie, pan również z zagranicy.

– Z Krakowa.

– Często pan odwiedza Wielkopolskę?

– A niby po co? Pierwszy raz jestem w Poznańskiem. W sumie zaledwie parę godzin temu przekroczyłem granicę.

– Pociągiem?

– Dziś to najszybszy środek transportu. – Roześmiał się Wacław. – Z Krakowa do Wrocławia. Potem do Leszna, a dziś Leszno ma aż siedem połączeń. Między innymi do Gostynia.

– Co pana do nas sprowadza?

– Interesy. Nie chciałbym zdradzać szczegółów, sprawy związane z tajemnicą zawodową moich kontrahentów.

– Co pan robił między siódmą a ósmą?

– Czytałem gazetę. Przyniósł mi recepcjonista. Nawet świeża. Z rana.

– No to miał pan szczęście. „Kurier Poznański”?

– Nie, „Dziennik Poznański”. To ma jakieś znaczenie?

– Tutejsze mieszczaństwo woli „Kuriera”, jest narodowy. Ale pan z zagranicy. Coś ciekawego w prowincjonalnym piśmie pan znalazł?

– Nudne jak flaki z olejem. Ale ciekawostkę z Galicji znalazłem, że ludność w ciągu 100 ostatnich lat z trzech do prawie pięciu milionów wzrosła. Ale ostatnio Galicja wyhamowała i szybciej rozwija się Poznańskie.

– Miło to słyszeć – skomentował Karski i odwrócił do ostatniego gościa. – Pan Jerzy Kantor. Też z zagranicy?

– Nie – mężczyzna odpowiedział krótko. – Poznaniok z krwi i kości.

– Między siódmą a ósmą był pan w swoim pokoju?

Wiatr uderzył w budynek Hotelu Centralnego, jakby chciał wtrącić się do rozmowy w salonie. Gdzieś w korytarzu przeciąg, pewnie spowodowany otwartym oknem, targnął drzwiami.

– Czy mi się wydaje – Kantor bawił się leżącym na stoliku nożem do otwierania kopert – czy pan nas wszystkich podejrzewa?

– W rzeczy samej. – Prokurator powiódł wzrokiem po obecnych. – Ktoś wyrzucił człowieka przez okno na bruk. A tylko panowie byli na tym piętrze. Pan też, panie Kantor?

– Tak, ale nie przypominam sobie, żebym kogoś wyrzucał przez okno – rzucił z drwiną w głosie. – Przyjechałem do Gostynia wczoraj.

– I też zapewne w interesach?

– A nie! Działalność naukowa. My w Poznaniu też przykładamy dużą wagę do działalności kulturalnej i naukowej.

– Nie zauważyłem w Gostyniu zbiorów godnych wyprawy z Krakowa.

– Ale na Świętej Górze tak. Szukam informacji o Stanisławie Mycielskim.

W salonie było bardzo cicho. Dawało się wyczuć silne napięcie. Karski miał wrażenie, że wszyscy przysłuchują się kolejnym przepytywanym ze szczególną uwagą. Tak jakby, mimo że byli sobie obcy, coś ich łączyło.

Spojrzał na przyniesiona przez recepcjonistę kartkę.

– No to brakuje nam pana Paula Randersa. Czy ktoś z panów go znał? Może rozmawiał z nim?

Żaden z mężczyzn nie odpowiedział na pytania. Karski postanowił nie przerywać krępującej ciszy. Wyjął znalezione przy zwłokach zdjęcie i przyjrzał mu się uważnie. Fragment starych drzwi z dziwnym napisem. Dlaczego właśnie ta, z pozoru nic nieznacząca fotografia, została ukryta? Co mogą oznaczać wyryte litery? Już chyba gdzieś je widział? Tylko gdzie? Przesuwanie krzeseł i foteli przerwało jego rozmyślania. Karski podniósł głowę i ze zdziwieniem zauważył, że fotografia wywołała ogromne zainteresowanie prawie wszystkich obecnych w salonie.

* * *

Sobota, 6 kwietnia 1912 roku Gostyń

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] Leszno, ulica Słowiańska.

[2] Ulica Kolejowa.