Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Janek nie może uwolnić się od traumy przeszłości i bolesnych relacji z ojcem, które kładą się cieniem na jego losach. Pije i pozwala, by życie przepływało obok. Znów traci pracę.
Gdy dostaje etat w magazynie, rozumie, że to szansa, być może ostatnia, na zmianę. Pełen nadziei obiecuje sobie solennie, że odstawi butelkę i zacznie przyzwoicie żyć. Udaje się! Z poznaną w pracy Wiktorią połączą go dobre i silne uczucia, młodzi stają się dla siebie całym światem i podporą. Po latach Janek wraca też do malowania – wreszcie czuje się wolny i wyzwolony z objęć demonów. Znów robi to, co kocha i co potrafi najlepiej, jest doskonałym artystą. Zostaje zauważony i dostaje propozycję wernisażu. Gdy przyszłość stoi przed nim otworem, w blasku i spokoju, nałóg i demony ponownie dają o sobie znać…
– Pięćset – rozbrzmiał głos znikąd. Silny, bez krzyku przyćmił pozostałe. Wszyscy zamilkli, szukając źródła tego mistycznego głosu. – Pięćset – powtórzyła kobieta w czarnych okularach przeciwsłonecznych. Podchodziła powoli krokiem, który Janek dobrze zapamiętał. Performance się skończył, licytacja również. Ludzie odeszli. – Marnujesz się na tej ulicy – powiedziała. Okrywał ją czarny płaszcz z dużymi guzikami. Misternie ułożone czarne włosy nie poddawały się terrorowi wiatru. Kształtne usta poruszały się powoli, a słowa wychodziły z nich wyraźne. I ta biel zębów szukająca promieni słońca. – Jak ci na imię? – zapytała.
– Janek – odpowiedział, stojąc jak słup soli.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 152
Rok wydania: 2017
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dźwięk uderzenia skórzanym pasem zabrzmiał głośno w pokoju, odbijając się od pustych ścian. Chłopiec zagryzł zęby. Wiedział, że ojciec weźmie jeszcze jeden zamach. Znów przeraźliwy ból przeszył jego ręce. Łzy zaczęły samoczynnie wypływać z oczu. Bezbronny posłusznie poddawał się karze.
– Cholerny smarkaczu! Nie dziwię się, że matka cię zostawiła, skoro nie potrafisz nawet porządnie trzymać pędzla! – krzyczał ojciec, a jego chrypliwy głos roznosił się po pomieszczeniu. Po chwili poszedł pić dalej.
Chłopiec został sam ze swoim bólem, płaczem i pędzlem. Pragnął jedynie zadowolić ojca. Nieudolność w malowaniu dobijała go bardziej niż kary cielesne. Ostra metoda ojca pozostawiała na skórze rąk blizny. Kazał wystawiać je przed siebie, wyciągał pas i smagał nim, nie zostawiając na rękach miejsca, które nie zaznałoby bólu. To wszystko tylko dlatego, że chłopiec nie potrafił właściwie trzymać pędzla. Jego dłonie nie słuchały, palce nie układały się poprawnie. Ojcowska frustracja wybuchała za każdym razem, gdy próbował nauczyć syna techniki.
Chłopiec powoli uspokajał się. Wziął kilka głębokich oddechów, przerywanych westchnięciami, masował obolałe miejsca i próbował ćwiczyć sam. Gdy tylko usłyszał, że ojciec chrapie pijany wódką, wykradał się na zewnątrz. Spokojny świat sprawiał, że mógł chłonąć kolory niezbrukane szarością alkoholowej rzeczywistości.
Dzień wolny. Janek kupił w monopolowym pięć kartonów taniego wina. Wino było jego przepustką do śmiechu i zapomnienia. Podczas codziennej pracy na hali produkcyjnej po dwanaście godzin w głowie gromadziło mu się mnóstwo myśli, które nawet w dzień wolny nie opuszczały go. Znalazł sposób na to, by uciec od tego przytłaczającego obowiązku, porażającego jego codzienność. Człowiek nieustannie myśli o pracy, rozmawia o pracy, narzeka na nią. Janek chciał zrzucić z siebie ten ciężar. Wino miało mu pomóc. I towarzystwo. Chwycił za słuchawkę telefonu i wykręcił numer.
– Halo – odezwał się kobiecy głos.
– Cześć, Mariola, Janek z tej strony. Mam dzisiaj wolne i pomyślałem, że może wpadniesz i napijemy się.
– Nie dam rady dzisiaj. Muszę zostać z dzieckiem.
– Szkoda. Może innym razem. Pa.
– Pa – pożegnała się Mariola, a jej głos zastąpiło pikanie w słuchawce.
Janek nie zniechęcił się. Wyciągnął ze spodni zgniecioną serwetkę z numerem. Dostał ją od blondynki, do której zagadał całkiem niedawno w barze. Wykręcił numer. Po każdej wybranej cyfrze tarcza miło kręciła się, wracając do początkowej pozycji. Janek czekał cierpliwie, słuchając niespiesznego, przeciągającego się skamlenia telefonu. Nie odbierała. Odłożył słuchawkę, nastawił płytę w gramofonie i nalał wina do kieliszka. Siedząc na kanapie, popijał i wsłuchiwał się w dźwięki muzyki. Po dwóch kartonach wina, małym posiłku i krótkim odpoczynku poczuł się wprawiony na tyle, by wyjść na miasto. Banknoty w portfelu dusiły się. Pragnęły wyjść światło dzienne i wraz z dzwonkiem kasy fiskalnej wrócić do szaleńczego obiegu. Bar Czarny Koń był idealnym miejscem na wypuszczenie papierków z podobiznami zmarłych ludzi. Tamtejszy barman i zarazem właściciel to stary przyjaciel Janka. Poza tym miejsce to odwiedzali ludzie szukający możliwości odsapnięcia od robotniczego biegu.
Przed wyjściem Janek wszedł do łazienki ogarnąć się na wypadek, gdyby nadarzyła się okazja poznania kobiety stojącej samotnie przy ladzie i czekającej, aż ktoś postawi jej drinka. W ciasnej łazience znajdowały się porcelanowy kibel, kabina prysznicowa i mała umywalka z wiszącym nad nią lustrem. Spojrzał w to lustro, myjąc się i poprawiając resztki włosów. Ciężko przeżyte lata odciskały swoje piętno na jego twarzy. Zachowywał jednak męski wygląd, który przyciągał kobiety. Niebieskimi oczami ze śmiechem przyglądał się łysiejącej czaszce. Nie ukrywał zakoli. Zaczesywał włosy do tyłu. Uśmiechnął się do siebie, rozciągając skórę na kościach policzkowych. Dłońmi klepnął się z obu stron kwadratowej szczęki i wyszedł. Prędko ruszył w stronę baru.
– Kogo moje piękne oczy widzą! – wykrzyknął barman. Niektórzy ze zgromadzonych w barze unieśli kufle, witając stałego bywalca.
– Kolejka dla wszystkich! – zawołał Janek. – Ja stawiam – dodał, wzbudzając radosne poruszenie. Wszyscy zbiegli się do lady i pociągnęli równo z pełnych kieliszków. Barman nie żałował ani jednej kropli. Atmosfera rozgorzała, wypełniając bar zgiełkiem rozmów. Alkohol uderzył w tętnice i wydobył na jaw ludzkie charaktery.
– Masz wolne, Janek? – zapytał barman.
– W końcu. Mam dość pracujących sobót. Dobrze, że niedzieli nie ruszają – odpowiedział.
– No cóż. Ja tu jestem codziennie! – zaśmiał się barman, a jego gęsty, siwiejący wąs uniósł się.
– Stasiek, a co innego mógłbyś robić?
– Nic – przyznał szczerze. – Ten bar to wszystko, co mam. – Posmutniał, spuszczając wzrok.
– Nadal ci ciężko?
– Nie mogę spać. Wydaje mi się, że ona może wrócić w każdej chwili – powiedział Stasiek.
– Była dobrą kobietą – rzekł Janek, nie wiedząc, co jeszcze może powiedzieć, by pocieszyć przyjaciela.
– Tak – odparł krótko Stasiek, ze wzrokiem utkwionym w podłogę. – No, dość tego. Napijmy się – powiedział po chwili i polał wódkę do dwóch kieliszków.
– Za piękne wspomnienia. – Janek uśmiechnął się i wypili razem.
Barman odwzajemnił uśmiech i wrócił do czyszczenia szklanek, a on został sam. Odwrócił się, opierając łokcie na ladzie, i rozglądał się po barze. Ludzie siedzieli przy stolikach ze szklankami i kuflami, rozmawiając. Niektórzy woleli samotność i ciszę, by rozmyślać i sączyć swój ulubiony trunek. Przy kontuarze zauważył kobietę, która przykuła jego uwagę. Przyciągała wzrok szczupłymi nogami odzianymi w czarne rajstopy, które opierała na obręczy stołka. Krótka spódnica zakrywała część ud, potęgując męski apetyt. Brązowe włosy leniwie opadały na ramiona. Bluzka w czarne i białe paski kryła tajemnice kształtu jej talii. Szarozielone oczy nieznajoma wbijała w szklankę. Janek postanowił spróbować. Podszedł powoli, łapiąc głęboko oddech.
– Hej. Jestem Janek, a ty? – powiedział z uśmiechem.
Spojrzała na niego spokojnym wzrokiem. Nie odpowiedziała od razu.
– Anna. – Odwzajemniła uśmiech. – Postawisz mi drinka?
– Jasne. Miło cię poznać.
– To się okaże.
– Stasiek, polej to, co pani piła. Dwa razy. – Janek przywołał barmana, który podszedł i polał, uśmiechając się do obojga.
Wieczór zapowiadał się znakomicie. Procenty wchodziły gładko do głowy, a rozmowa kleiła się książkowo. Rozmawiali żywo i nieprzerwanie, nie licząc chwil, gdy wlewali w siebie zawartość szklanek. Nieuchronnie zbliżała się noc. Chłód wyszedł na ulicę. Bar opustoszał. Barman patrzył przez chwilę na tę dwójkę młodych ludzi przy ladzie. Zastukał szklanką o drewno. Spojrzeli na niego zdziwieni.
– Zamykasz już? – spytał Janek.
– Łupie mnie w kręgosłupie. Położę się.
– Odpocznij. Dobrej nocy.
– Dobranoc – pożegnała się Anna.
– Bawcie się dobrze, dzieciaki – odpowiedział Stasiek.
Drzwi zamknęły się za parą, ściskającą swoje biodra. Janek czuł, jak skończy się ten wieczór. Wracał do domu, a ona bez słowa szła z nim. Nie potrzebowali żadnych pytań. To po prostu się działo. Księżyc miał ich połączyć tej nocy, a wschód słońca sprawdzić ich intencje. W mieszkaniu Janka napili się jeszcze wina i tańczyli do muzyki z gramofonu. Zanim płyta się skończyła, schowali się przed nocą w łóżku. Ich rozluźnione ciała przylgnęły do siebie i zwarły w głębokim uścisku.
Budzik ostrym mechanicznym stukaniem wyciągnął Janka z błogiego snu. Leniwie wyłączył go i rozpoczął walkę ze swoim ciałem. Obok leżała Anna, ciepła i naga. Poniedziałek. Dwadzieścia minut po czwartej rano. Na szóstą Janek miał stawić się w pracy, by spędzić tam dwanaście godzin. Zakrył się z powrotem kołdrą, przytulił do Anny i zasnął. Kilka godzin później obudził go zapach jajecznicy i smażonego boczku. Wstał i poszedł nastawić wodę w czajniku.
– Hej – przywitała go Anna, nie odrywając wzroku od patelni.
– Hej – odparł. – Dziękuję, że przygotowujesz śniadanie, ale nie zjemy go razem.
– Jak to? – zapytała zdziwiona, podnosząc głowę i odkładając patelnię.
– Muszę lecieć do pracy – skłamał i podszedł do niej, dając jej całusa w czoło. – Odezwę się do ciebie – dodał i wszedł do łazienki.
Anna usłyszała szum spadającej wody. Janek brał prysznic. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Poczuła się odrzucona. Nawet wściekła. Myślała, że wszystko poszło, jak należy, że zjedzą razem, i miała nadzieję na dalszy ciąg. Nigdy nie przypuszczałaby, że Janek to jeden z tych typów, którzy chcą kobiety na jedną noc. Anna stłumiła w sobie emocje, jak to robiła już wcześniej dziesiątki razy. Teraz jednak potrzebowała kogoś, kto by się nią zaopiekował bardziej niż kiedykolwiek. Zrezygnowana wyszła, trzaskając za sobą drzwiami.
Janek usłyszał to spod prysznica. Zacisnął mocno pięści i przyłożył je do głowy. Uderzył się kilka razy, aż usłyszał parującą wodę, przeciskającą się przez gwizdek czajnika. Wyszedł, zostawiając za sobą mokre plamy na podłodze. Wyłączył gaz, zalał herbatę i wziął kubek ze sobą pod prysznic. Postawił go na małej półce i stał pod strumieniem wody, rozmyślając, dlaczego kolejny raz kogoś zranił. Może mogliby się zbliżyć z Anną i żyć razem. Może udałoby im się stworzyć rodzinę. Te perspektywy przerażały go. Nie czuł się gotowy na spędzenie z kimś dłuższego czasu w ciasnym mieszkaniu. Nie chciał jednak jej zranić, a zaskoczenie na jej twarzy i zawód w szarozielonych oczach prześladowały Janka cały dzień. Nie mógł sobie z tym poradzić i walczył z samym sobą. Wypił resztę wina, jaka mu została, leżąc na kanapie. Gdy okazało się, że to za mało, by zaznać spokoju, wyciągnął butelkę whisky. Bursztynowy trunek lśnił w szklanej butelce, zbierając się na dnie. Dwie ostatnie szklanki wypił szybko i zasnął na kanapie.
Czas wolny od myśli mijał, a sny nie przychodziły. Głośne pukanie do drzwi obudziło Janka. Za oknem już zmierzchało. Krótka drzemka trwała dłużej, niż zamierzał. Domyślał się, kto to może być. Zwlekał z zapłatą za czynsz. Właścicielka, od której wynajmował kawalerkę, przyszła w końcu po pieniądze. Pukała głośno i irytująco jak na starszą panią. Czuł, jakby pukała bezpośrednio w jego czoło. Wciąż leżąc, spojrzał na stolik przy kanapie. Opróżniona butelka whisky leżała na krawędzi. Znajdowała się w takiej samej pozycji jak on. Krok dzielił ich od upadku. „Czy roztrzaskałbym się jak szkło, czy też odbiłbym się od ziemi?” – pytał siebie Janek. Popchnął delikatnie palcem butelkę. Spadła z hukiem na podłogę, nie rozbijając się. Teraz nie mógł udawać, że nie ma go w domu. Wstał i doszedł do drzwi. Otworzył je. Nikogo nie było. Wyjrzał na korytarz i zobaczył pustkę. Ciemna klatka obleczona kurzem sprawiała wrażenie, jakby nikt nie postawił na jej zimnej posadzce stopy od bardzo dawna. Zamknął drzwi i poszedł do kuchni. Zajrzał do lodówki. Ostało się jedno piwo i pół cytryny. Wycisnął owoc do szklanki i wypił, krzywiąc się. Niesmak w ustach zalał gorzkim piwem, wracając na kanapę, by dokończyć przerwany sen. Zapewniając sobie dawkę witamin, zasnął szybko i spał aż do budzika.
*
Słońce leniwie unosiło się, obwieszczając poranek czysty od chmur. Miasto budziło się bez pośpiechu, czekając na ludzką krew, dzięki której będzie tętnić zgiełkiem, szumem, tłumem. Budzik zadzwonił. Janek wstał i wskoczył pod prysznic. Czuł się lepiej niż wczoraj. Dzisiaj zamierzał iść do pracy. Gasił w sobie wszelkie myśli, odradzające mu tę decyzję. Miał niedługo znaleźć się w miejscu, w którym każdy wrzeszczy na każdego. Jeśli kogoś nie opieprzasz w tej pracy, to prawdopodobnie opieprzają ciebie. Wspaniała społeczność ludzi kopiących pod sobą dołki. Smutna rzeczywistość pracujących za osiem złotych za godzinę, którzy przyzwyczajeni do swojego losu, beznamiętnie harują dla kogoś, kogo nigdy nie widzieli na oczy i raczej nie zobaczą. Janek złapał się na patrzeniu w sufit. Dał się ponieść, siedząc na kanapie z kubkiem herbaty. Dopił ją i zebrał się szybko. W trakcie jazdy autobusem zdał sobie sprawę, że zapomniał sprawdzić pieniądze odłożone na czynsz. W kieszeni miał ściśnięte pięćdziesiąt złotych. Zestresował się. Pozwolił unieść się nadziei, że to nie są jego ostatnie pieniądze i poczuł się lepiej. Dzień piękniał stopniowo z nadejściem większej ilości światła. Budynek firmy wciąż jednak budził nienawiść w Janku. Kwadratowy, szary kolos zbudowany po to, by łudzić ludzi. By wmawiać im, że warto tutaj pracować, dla abstrakcyjnego komfortu zwanego szczęściem. Przed wejściem stał znajomy Janka, Adam – młody gość z czarną czupryną włosów, okularami i papierosem w ustach.
– Siema – przywitał się Adam, paląc cały czas papierosa.
– Siema – odpowiedział Janek i podał mu rękę.
– Co tu robisz?
– Jak to co? Do roboty przyszedłem.
– Nie dzwonili do ciebie?
– A bo ja wiem. Co jest grane? – zapytał zmieszany.
– Zwolnili cię – odparł beznamiętnie.
– Jak to? – Janek nie ukrywał zdziwienia.
– Wczoraj miałeś trzecią nieobecność, co skutkuje zwolnieniem.
– Cholera. Zapomniałem. – Złapał się za głowę.
– Idź do biura. Chociaż wątpię, żebyś coś ugrał.
– Dzięki, stary – rzekł Janek, odchodząc.
Adam zaciągał się wciąż dymem, póki nie wybijał dzwonek zwołujący pierwszą zmianę. Stres kłębił się w brzuchu Janka. Odkaszlnął i zapukał do drzwi biura.
– Proszę – odpowiedział głos kobiety suchym tonem.
Janek wszedł do środka.
– Dobry – przywitał się.
– Proszę, proszę. Pan czego tu szuka?
– Przyszedłem do pracy – zaczął Janek niepewnie.
– W takim razie powinien pan przebierać się już w szatni – mówiła bez zaangażowania, z oczami utkwionymi w papierach. – Ach, tak. Jest pan zwolniony. Pańskie papiery leżą na biurku obok. Proszę znaleźć swoje nazwisko, wziąć co pana i odejść.
– Ja bardzo przepraszam za wczorajszą nieobecność. Byłem chory i nie mogłem przyjść– tłumaczył się Janek.
– Zaświadczenie od lekarza?
– Nie mam.
– Co pan próbuje wskórać? Niechże pan już idzie – powiedziała kobieta nieprzyjemnie, machając ręką.
– Chciałbym odebrać w takim razie wynagrodzenie za przepracowane dni.
– Pan sobie żartuje. Pokryliśmy z pańskiej pensji grzywnę.
– Jaką grzywnę?
– Kara za niestawienie się do pracy i niepoinformowanie pracodawcy o nieobecności. Wszystko jest w umowie – powiedziała twardo kobieta, unosząc się.
Janek wyszedł bez słowa. Czuł się okradziony. Był wściekły, że tak po prostu zabrali mu jego pieniądze, a on nic z tym nie może zrobić.
– I jak? – zapytał Adam, zauważając pospiesznie wychodzącego kolegę.
– Szkoda gadać. Chociaż tyle, że wkurzyłem tę babę z biura.
– Czyli jednak nie są pozbawione emocji – zaśmiał się, a papieros w jego ustach wahał się w górę i dół.
– Na razie – odparł Janek.
– Trzymaj się – pożegnał kolegę Adam. Prawdopodobnie widzieli się po raz ostatni. Obaj o tym wiedzieli.
Janek szedł gniewnie, poirytowany tą sytuacją. Nie spodziewał się tego. Praca była ciężka, warunki surwiwalowe, a płaca marna. Postanowił wrócić piechotą i zastanowić się nad wszystkim. Głęboko liczył, że dostanie mimo wszystko jakiś grosz, pozwalający mu przetrwać. Lodówka już pusta. Musi jak najszybciej znaleźć pracę. Pragnął jedynie skrawka wolności, a za każdym razem słono płacił za sprzeciwianie się systemowi. Idąc, włożył ręce do kieszeni. Natrafił na banknot. Uśmiech wrócił na jego twarz. „Co się odwlecze, to nie uciecze” – pomyślał i poszedł w stronę baru. Znał miejsce, w którym zawsze rządzi noc. Postanowił zostawić za sobą falę bezsilności i gniewu. Dzisiaj jeszcze zrobi sobie wolne. Przyspieszył kroku i niedługo później znalazł się przed barem. Wszedł do niego z impetem, a puste pomieszczenie wypełnił dźwięk jego kroków. Przywitały go chłód, mrok, znikome sztuczne oświetlenie i wszechobecny przeciąg. Stanął za ladą i zastukał dwa razy kostkami pięści. Barman wyszedł powoli z zaplecza. Bujny, nieprzycięty wąs rozchodził się na wszystkie strony, a okazały brzuch nie pozwalał podejść za blisko baru.
– Co podać? – spytał obojętnym tonem.
– Wódkę – odparł Janek z nieukrywaną euforią.
Wąsacz postawił przed nim kieliszek i wlał do niego przeźroczystą substancję, wypływającą gęsto ze szklanej butelki. Janek wyciągnął banknot i położył na ladzie. Szybko chwycił kieliszek i przechylił, a zawartość wpłynęła wprost do gardła. Poczuł się zdecydowanie lepiej. Barman zrozumiał, co się święci.
– Będzie pan jeszcze pił? – zapytał.
– Tak.
– Zapłaci pan później.
– W takim razie jeszcze jednego – rzekł zadowolony.
Pochłonięty emocjonalną burzą, uciekł instynktownie do wódki. Pragnął znów zapomnieć o rzeczywistości. Przyćmić na chwilę wszystkie problemy, z jakimi musiał się zmierzyć. Znał do tego najszybszą drogę. Bar wypełniał się z każdą godziną spragnionymi gardłami. Wraz z nimi na chwilę przez drzwi wchodziło słońce. W końcu było go coraz mniej, a ludzi coraz więcej. Janek, już mocno wstawiony, siedział przy barze. Nie miał już dokąd uciekać. Znajdował się daleko poza świadomością beznadziei. Delikatne znużenie osadzało się na jego powiekach.
– Siema, Janek – powiedział nagle głos znikąd. Janek spojrzał na mężczyznę. Jego twarz była spokojna, zaciemniona kilkudniowym zarostem, a małe, brązowe oczy spoglądały troskliwie spod czarnych kresek brwi. Janek nie mógł sobie przypomnieć, kim jest ów mężczyzna. – Nie poznajesz mnie?
– Nie – odrzekł skonsternowany, przyglądając się brązowookiemu z uwagą.
– Widzę, że już trochę wypiłeś. Postaw mi kielicha, to przypomnę, skąd się znamy.
– Barman! – krzyknął pijackim tonem Janek. – Dwa razy wódka.
Wezwany sprawnie rozlał do dwóch kieliszków wysokoprocentową ciecz. Tajemniczy mężczyzna stuknął się kieliszkiem z Jankiem i wypili, strzepując pozostałości na podłogę.
– Opowiadaj – zażądał Janek.
– W zeszły sezon pracowaliśmy razem na budowie. Pijaliśmy tam przed jedynym sklepem, jaki znajdował się na tamtej wsi.
– Poczekaj. – Janek zastanowił się, próbując przypomnieć sobie tamtą sytuację i imię nieznajomego. Coś mu świtało. – Artur! – wybuchł w końcu, przypominając sobie.
– Brawo! Należy ci się kolejka. Barman! – zawołał Artur. – Za dobre czasy – powiedział, wznosząc kieliszek.
– Zdrowie – odparł Janek. Znów stuknęło szkło o szkło. – A pamiętasz Patryka?
– Tego młodego?
– Tak, tego, który mieszał cement z własnymi rzygami – zaśmiał się.
– Pamiętam. To była sekretna mieszanka – śmiał się głośno Artur. – Dobry chłopak, ale żołądek miał słaby.
– Za to kierownik był niezniszczalny. Pił równo z nami, a następnego dnia był monter.
– Cholera. Ten to miał nadprzyrodzone moce – przyznał.
Czas upływał, a razem z nim wódka. Rozmowa ciągnęła się do późna. Bar wypełnił się ludźmi. Przy stolikach, ladzie, na ulicy przed budynkiem – klasa robotnicza. Do takich miejsc nie przychodziły cwaniaczki w garniturach. Jedynie ludzie, którzy potrzebowali spokoju. Całe życie wmawiano im, że uczciwa praca przynosi sukces. Czyż nie pracowali uczciwie, jak woły, na śmieciowych umowach, za najniższą krajową?
– Piękne czasy – powiedział z uśmiechem Janek, wspominając zeszłe lato bogate w nietuzinkowe zdarzenia. – Co właściwie robisz w mieście?
– Jestem przejazdem. Muszę załatwić jutro parę spraw i ruszam dalej w drogę – wyjaśnił Artur.
– Gdzie cię niesie?
– Nad morze. Robota na kutrze.
– Świetna sprawa. Uciekłbym z tobą.
– Pisałbyś się na to?
– Jasne. Nic mnie tu nie trzyma. Wywalili mnie z roboty.
– Zapisz mi swój numer. Zadzwonię, jak się czegoś dowiem – rzekł znajomy.
Janek zapisywał numer telefonu na barowej chusteczce, zamykając jedno oko, żeby lepiej widzieć. Płomień nadziei rozpalił się w nim, a słowa Artura ukazały mu szerszą perspektywę. Nie musiał już gnić w tym mieście.
– Dobrze, że na ciebie wpadłem, stary – powiedział, z wdzięcznością klepiąc Artura po ramieniu.
– Idę do kibla – oznajmił tamten.
– Poczekaj, napijmy się jeszcze jednego – zatrzymał kumpla Janek.
Wypili, aż w głowie zabuzowało. Artur odszedł do toalety. Miło było pogadać, popić i posiedzieć. Janek czuł się znużony, ale szczęśliwy. Rozmyślał o pracy na morzu. Słońce, świeże powietrze, ryby, dziewczyny i plaża. Widział cudowny horyzont, rysujący się daleko. Przestrzeń go przyciągała. Kisił się w mieście, zamknięty między jego uliczkami. Wydawało mu się, że już jest nad morzem i kołysze się w rytm fal, a promienie słońca go ogrzewają. Przysnął na ladzie.
– Halo! Wstawaj pan. – Obudził go nieprzyjemny głos i ręce szarpiące za ramię.
– Co, co? – Powoli wracał do rzeczywistości.
– Płać pan i zjeżdżaj stąd! – wrzeszczał barman. Janek wyłożył pięćdziesięciozłotowy banknot i zaczął się zbierać. – Gdzie reszta?
– Spieprzaj, gościu – powiedział Janek, machając ręką.
– Chłopaki, zajmijcie się nim – polecił barman dwóm rosłym facetom.
Ci chwycili solidnie Janka za fraki i wyrzucili za drzwi. Nikt nie zwrócił na to uwagi, a barman z gorzkim grymasem wrócił za ladę. Janek próbował zrozumieć, co się dzieje, zebrać myśli, ale nie dali mu na to zbyt wiele czasu. Znowu chwycili go i rzucili nim dalej jak workiem śmieci. Upadł na ziemię kolejny raz, ale próbował wstać. Zanim podeszli, udało mu się stanąć na nogi i unieść ręce do gardy.
– Ja wam poka… – Potężne kopnięcie przerwało jego groźbę. Skulił się z bólu i zaraz dostał łokciem w plecy. To był koniec. Nie miał już sił wstawać i walczyć. Skulił się i chwycił głowę rękami, chroniąc ją od kopnięć. Buty opryszków uderzały każde miejsce. Polała się krew, a gdy jęki Janka ustały, wyrzucili go do rynsztoka, przeszukali kieszenie, a gdy nic nie znaleźli, zostawili w sporej odległości od baru. Stracił przytomność, leżąc na zimnej ulicy.
Pierwsze promienie słońca zaczęły ogrzewać zziębnięte miasto. Ludzie pojawili się na ulicach. Kolejny dzień rodził kolejne zmartwienia. Janek nadal leżał przy krawężniku, pobity, zmarznięty, skończony. Przechodnie nie zwracali uwagi. Takie sytuacje przestały ich dziwić. „To się zdarza. Tak bywa” – myślał niejeden z nich, jeśli myślał cokolwiek.
– Widzisz tego pana? – spytała matka swojego dziecka, które kurczowo trzymało jej dłoń. – Jak nie będziesz się uczyć, skończysz jak ten pan. – Groziła maluchowi, wywołując przerażenie na jego twarzy.
Na ulicę wyszedł mężczyzna z miotłą. Energicznymi ruchami zamiatał chodnik.
– Witam, panie Mirku – zagadnął sprzątacza pieszy, unosząc beret z głowy.
– A, dzień dobry.
– Co to, kolejny się panu trafił? – Z uśmiechem zapytał przechodzień.
– Dzień jak co dzień – odpowiedział pan Mirek, śmiejąc się. Podszedł do Janka i szturchnął go miotłą. – Wstawaj, gościu. Zaraz policja cię zgarnie – powiedział, budząc go.
Janek wstał z wielkim trudem, cały obolały. Pan Mirek, widząc jego twarz, przeraził się – była cała spuchnięta, obdarta, pokryta siniakami i zasychającą krwią. Janek ledwo łapał równowagę, ale za wszelką cenę chciał wrócić do domu. Głowa bolała go niemiłosiernie, a z całego ciała dobiegały sygnały cierpienia. Każdy krok był torturą. Po ciężkiej wędrówce w końcu znalazł się pod kamienicą. Nie mógł zgiąć jednej nogi, więc wejście po schodach było męką. Gdy doszedł na swoje piętro, zobaczył właścicielkę mieszkania. Jej wzrok przeszył go, pełen pogardy. Nie powiedziała ani słowa. Otworzył drzwi i wpuścił ją do środka. Stali obok siebie.
– Nie interesuje mnie, co pan robi, tak długo, jak płaci pan czynsz – przerwała ciszę. Mówiła chłodno, głosem pozbawionym uczuć. Jej oddech jednak był przyspieszony i usilnie starała się uspokoić.
Janek zaczął szukać pieniędzy. Sprawdził w schowku, gdzie odkładał na czynsz. Pusto. Ani grosza. Załamał się. Nie miał już nic poza mieszkaniem, a teraz miał stracić i je. Jego świadomość wracała z coraz mocniejszym poczuciem bezsilności. Łzy zaczęły spływać po jego policzkach. Podszedł, kulejąc na jedną nogę, do właścicielki. Starał się coś powiedzieć. Ciężko było mu ruszać szczęką i ustami. Kobieta widziała jego strach i ból. Zdawał się bezbronny.
– Okradła mnie – wydukał z siebie łamiącym się głosem i upadł na podłogę. Nie powstrzymywał łez. Było mu wszystko jedno.
Poruszył ją. Zniknął w niej gniew, a pojawiło się współczucie. Wyszła na chwilę, a gdy wróciła, zwilżyła szmatkę gorącą wodą, przykucnęła przy Janku i obmyła jego twarz.
– Wyżej głowę – powiedziała.
Janek posłusznie uniósł brodę. Z bliska jego oblicze wyglądało jeszcze gorzej. Kobieta zaczęła wycierać brud i krew. Opatrzyła rany, nasmarowała go maścią, którą zostawiła obok na podłodze. Wstała i zastanowiła się przez chwilę, patrząc na niedolę młodego człowieka. Zrozumiała, że się zagubił, stracił panowanie nad własnym życiem.
– Żadnej z ran nie trzeba szyć. Ma pan szczęście, że ma jeszcze oczy. Proszę smarować się tą maścią. Opuchlizna powinna szybciej zejść. Przyjdę w następnym miesiącu. Jeśli wtedy pan nie zapłaci, wyrzucę pana – oznajmiła szybko i skierowała się do wyjścia.
– Proszę pani – Janek zatrzymał ją jeszcze i odwróciła się – dziękuję – powiedział ciepło i szczerze.
Uśmiechnęła się, zamykając drzwi.
Pędzle w kieliszku
Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8083-667-9
© Patryk Beniamin Grabiec i Wydawnictwo Novae Res 2017
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczytjakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazuwymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Barbara Kaszubowska
KOREKTA: Emilia Kapłan
OKŁADKA: Krystian Żelazo
KONWERSJA DO EPUB/MOBI: InkPad.pl
WYDAWNICTWO NOVAE RES
al. Zwycięstwa 96 / 98, 81-451 Gdynia
tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Wydawnictwo Novae Res jest partnerem
Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.