Ostatnie piętro - Louise Candlish - ebook + audiobook + książka

Ostatnie piętro ebook i audiobook

Louise Candlish

3,8
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Spiralne schody prowadzą na dach, ona ma lęk wysokości…

Zrozpaczona matka obsesyjnie pragnie zemsty

W wypadku samochodowym ginie Lucas. Rozpędzone auto wpada do wody, w środku jest ich dwóch – on i Kieran. Kieranowi udaje się wydostać na brzeg. Jechał bez prawa jazdy. I, jak twierdzi, niczego nie pamięta. Za spowodowanie śmiertelnego wypadku w wyniku nieostrożnej jazdy zostaje skazany na dwa lata więzienia.

Matka Lucasa Ellen Saint, oburzona rażąco niskim wyrokiem, postanawia sama wymierzyć sprawiedliwość, gdy tylko sprawca wychodzi na wolność. Ogarnia ją obsesja na punkcie Kierana. Nigdy nie lubiła tego chłopaka, uważała, że miał na Lucasa demoralizujący wpływ. Teraz go nienawidzi. By pomścić śmierć syna posuwa się do opłacenia, przez pośredników, płatnego zabójcy.

Gdy po jakimś czasie na tarasie na dachu wieżowca widzi kogoś, kto przypomina kolegę Lucasa, żądza zemsty odżywa w niej ze zdwojoną siłą. Młody mężczyzna ma wprawdzie zmieniony wygląd, zmienione nazwisko, ale Ellen nie ma wątpliwości – to on. Kieran. Mieszka w luksusowym apartamencie na najwyższym piętrze. I żyje! Ellen postanawia go odwiedzić…

Jaki będzie finał tej konfrontacji na ostatnim piętrze?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 387

Data ważności licencji: 11/30/2026

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 53 min

Lektor: Maciej Jabłoński

Data ważności licencji: 11/30/2026

Oceny
3,8 (234 oceny)
88
56
53
29
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Melisa2004

Całkiem niezła

Z trzech powieści Louise Candlish, które przeczytałam, ta była najsłabsza. Główną bohaterką jest zrozpaczona matka, która chce ukarać byłego przyjaciela swojego syna za sprowadzenie go na złą drogę, spowodowanie wypadku, w którym zginął i nieudzielenie pomocy, która mogła mu uratować życie. Lubię w książkach motyw zemsty i wymierzanie kary na własną rękę, gdy wymiar sprawiedliwości zawodzi, ale tutaj czegoś mi zabrakło - chyba przede wszystkim wartkiej akcji i napięcia.
10
ulrika

Dobrze spędzony czas

Książka dziwna, ale wciąga. co do audiobooka to polecam słuchać na 1.20 albo szybciej, bo lektor nie umie czytać, a szybsze tempo niweluje tę tragedię :/
10
magdala36

Całkiem niezła

Do czego jest zdolna matka, która pochowała swoje dziecko? Ellen, główna bohaterka, po latach, przypadkiem, spotyka mężczyznę, którego wini za śmierć Lucasa swojego syna. I postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i wymierzyć sprawiedliwości. Książka jest bardziej powieścią psychologiczna niż thrillerem. O kobiecie ogarniętej żądzą zemsty. Też o idealizacji zmarłego. Pamięć jest wybiórcza, po latach zostaje w niej to co chcemy, przede wszystkim dobre wspomnienia. Dostajemy też narrację z perspektywy ojca Lucasa, byłego partnera Ellen. On na wydarzenia, z przeszłości i obecne, będzie patrzył inaczej. Pojawia się też modny ostatnio wątek książki w książce. Powieść czyta się dobrze, autorka stara się wciągnąć nas w świat bohaterki, żebyśmy się z nią identyfikowali, współczuli. A zakończenie zaskakujące.
10
mmarywoje

Z braku laku…

Książka porusza trudne tematy, jednak nie wciągnęła mnie. Opisy się dłużyły, nie czułam dreszczyku emocji.
10
Melisa2004

Całkiem niezła

Z trzech powieści Louise Candlish, które przeczytałam, ta była najsłabsza. Główną bohaterką jest zrozpaczona matka, która chce ukarać byłego przyjaciela swojego syna za sprowadzenie go na złą drogę, spowodowanie wypadku, w którym zginął i nieudzielenie pomocy, która mogła mu uratować życie. Lubię w książkach motyw zemsty i wymierzanie kary na własną rękę, gdy wymiar sprawiedliwości zawodzi, ale tutaj czegoś mi zabrakło - chyba przede wszystkim wartkiej akcji i napięcia.
00



Tytuł oryginału: The Heights

Projekt okładki: Tomasz Majewski

Redaktor prowadzący: Mariola Hajnus

Redakcja: Barbara Milanowska/Lingventa

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Lilianna Mieszczańska, Lena Marciniak-Cąkała/Słowne Babki

Fotografia wykorzystana na okładce

© Kevin Matos/Unsplash

Ta książka to fikcja. Imiona, postacie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób żyjących lub zmarłych, wydarzeń i miejsc jest przypadkowe.

Copyright © 2021 by Louise Candlish

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2022

© for the Polish translation by Beata Słama

ISBN 978-83-287-2009-1

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2022

Ta książka jest dla wszystkich przyjaciół, których nie widziałam podczas pisania, włączając Matsa i Jo.

CZĘŚĆ PIERWSZA

Czas zabijania

– Najtrudniej napisać pierwsze zdania – mówi znany wszystkim Felix Penney. Jest autorem trzech podręczników pisania i dziewięciu powieści kryminalnych, a także jednym z najbardziej popularnych wykładowców kreatywnego pisania w Wielkiej Brytanii, prowadzącym zajęcia w londyńskim King’s College.

– Jak zaczniesz swoją książkę? – zwraca się do mnie, sprytnie uprzedzając pytanie, które chcę mu zadać.

– Od opisu scenerii – odpowiadam, podejmując grę.

– Niezły wybór. Dobry i bezpieczny początek każdej narracji.

Tak więc z błogosławieństwem pana Penneya wyobraźcie sobie, że jesteście w małej bibliotece na peryferiach średniej wielkości miasta o nazwie Berkshire. To zwyczajna, niedofinansowana przestrzeń publiczna ze sfatygowanymi meblami i z dwoma grzejnikami dającymi tylko tyle ciepła, aby chłód nie przenikał do szpiku kości. W bladym zimowym słońcu wirują drobiny kurzu.

Jestem tu, by wziąć udział w zajęciach prowadzonych przez Penneya, co jest szybkim sposobem zyskania rozgłosu poza tymi wytapetowanymi książkami ścianami, i gdy przybywają kursanci, uważam się za niesamowitą szczęściarę, że mam z nimi tak niewiele wspólnego. Wykład ma dotyczyć tego, jaki wpływ na ich życie wywarła zbrodnia. Głównie brutalna zbrodnia.

– Dysponujecie tym wszystkim, przez co przeszliście. Drążcie tak głęboko, jak się ośmielicie – zachęca Penney słuchaczy kursu. – Będziecie zdumieni mocą, jaką macie, by odkryć brakujące elementy historii.

– Ale ja nadal nie wiem, jak zacząć! – narzeka jedna z kobiet, dając nam coś w rodzaju powolnego rozbiegu, szczególnie że grupa spotyka się dopiero po raz trzeci.

– Nikt tego nie wie – odpowiada Penney ze współczuciem i namawia inną słuchaczkę, która poczyniła nieco większe postępy, by przeczytała na głos to, co napisała.

Gdy czyta (pierwsze zdanie jest niesamowite, sami się przekonacie), uważnie jej się przyglądam. Szczupła, o jasnej karnacji, nie jest już tak piękna, jak kiedyś – wydaje mi się, że bliżej jej do pięćdziesiątki niż do czterdziestki – widać w niej jednak pewną szlachetność i nie sposób oderwać od niej oczu. Emanuje charyzmą i patosem.

Oczywiście rozpoznaję tę twarz. I właściwie już znam historię tej kobiety.

Tak mi się przynajmniej wydaje.

Michaela Ross

„Sunday Times”, grudzień 2021

Ellen SaintŚWIĘTA CZY GRZESZNICA

Rozdział 1

Kiedy widzę Kierana Wattsa na dachu budynku w Shad Thames, nie żyje już od ponad dwóch lat.

Jest październik 2019 roku, poniedziałek, który powinien być zwyczajny.

Tym, którzy nie znają tego miejsca, powiem, że Shad Thames to zabytkowa część Londynu, położona nad rzeką na południowy wschód od Tower Bridge. Cofnijcie się w czasie i wyobraźcie sobie nabrzeża z dźwigami, chodniki i brukowane alejki spływające krwią minionych zbrodni (no dobrze, to w złym guście, przepraszam).

Tym, którzy nie znają tego człowieka, powiem, że Kieran Watts jest potworem i zrujnował mi życie. I mógłby dręczyć moją duszę, dopóki bym nie umarła, a pewnie i dłużej, bo to do niego podobne. Piszę to z jego powodu, z jego powodu tu jestem. Powiedziałam kiedyś mojej córce Frei, choć na jej twarzy dostrzegłam wyraz obrzydzenia: „Nigdy mu nie wybaczę”.

Naprawdę. Nigdy.

Jestem w Shad Thames w związku z pracą. Przez całą noc padało i paleta barw nabrzeża to sadza i kamień z żyłkami rdzy na ciemnych metalowych okuciach. Moja nowa klientka nazywa się Selena, ma około trzydziestki, jest białą Brytyjką ze stylową południowoeuropejską domieszką. Pracuje w finansach, co tłumaczy, dlaczego kupiła mieszkanie na czwartym piętrze Jacob’s Wharf, jednego ze zrewitalizowanych magazynów, którego okna wychodzą na wschód, na kanał St Saviour’s. Chociaż mieszkanie jest piękne, są w nim niewygodne małe okna, dlatego potrzebna jest opinia eksperta od oświetlenia, który powie, jaka powinna być ich dopuszczalna wielkość. Z tego właśnie powodu zostałam zaproszona przez architekta, którego zatrudniła Selena, by przeprowadził remont. To pierwsze spotkanie ma dać mi pojęcie o stylu jej życia i upodobaniach estetycznych. Oczywiście Selena chce zarówno nastrojowego półmroku, w którym spiskują przemytnicy kryjący się w ciemnych zakamarkach, jak i korzystnego jasnego światła tak lubianego przez milenialsów (to jej określenie, nie moje).

Ale to nie musi was interesować.

Zapewniłam Selenę, że pięknie ją oświetlę. Ważniejsze jest jednak to, co się wydarzyło po konsultacji.

Siedzimy w kąciku śniadaniowym przy oknie nad filiżankami espresso i herbatnikami – Selena twierdzi, że upiekła je w mikrofali – kiedy rzuca, wskazując budynek naprzeciwko:

– Tam nie musiałabyś stosować swoich sztuczek, prawda?

To smukła budowla wciśnięta między dwa magazyny, jej szczyt wygląda jak wydłużona głowa osadzona na szerokich ramionach. Na każdym piętrze znajduje się duże okno z diagonalnymi szprosami – z widokiem na rzekę, a obok jeszcze jedno, o tradycyjnym kształcie. Te drugie okna układają się na fasadzie w odblaskowy pas.

Chociaż na wszystkie piętra dociera naturalne światło, ostatnie przypomina atrium lub wielki świetlik rozpostarty nad tarasem biegnącym przez całą szerokość budynku.

– Z tego tarasu musi być piękny widok na Tower Bridge – mówię. Odgryzam kęs herbatnika, a na moim języku rozpuszczają się kryształki cukru. – To niezwykła budowla, prawda?

– Powstała chyba we wczesnych latach dziewięćdziesiątych – odpowiada Selena. – Nie wiem, jak dostali pozwolenie na zbudowanie czegoś tak wysokiego.

– Och, wtedy był tu Dziki Zachód. Niektórzy z nas znają to z doświadczenia. – Unoszę brwi, patrząc na nią, a ona robi to samo. Uśmiecham się.

„Ellen, szukaj ludzi, którzy poprawiają ci nastrój”, powiedział mi kiedyś terapeuta, wtedy jednak na taką radę było jeszcze za wcześnie. Teraz lepiej ją rozumiem.

– To chyba najwyższy budynek w Shad Thames – dodaje Selena. – A on wygląda jak król na zamku, spójrz.

Wyciągam szyję, żeby zerknąć, i dostrzegam mężczyznę, który właśnie wyszedł na taras i stanął przy przezroczystej szklanej balustradzie. Zawsze, gdy widzę kogoś, kto, jak ten mężczyzna, stoi kilka centymetrów od krawędzi, moją pierwszą myślą jest: zamierza skoczyć. Przechyli się przez krawędź, spojrzy w dół i usłyszy zew otchłani, tak jak ja go słyszę. A potem skoczy.

Mówię to Selenie, a ona wykrzykuje przerażona:

– Ale dlaczego miałby chcieć skoczyć?!

– Nie on, ja. Gdybym stała tam, gdzie on. Ale bez obaw, to nie ma nic wspólnego z myślami samobójczymi. To po prostu taki stan. Nazywany jest zewem otchłani.

– To coś jak zawrót głowy?

– Bardziej uczucie wirowania, jak na filmie. Rodzaj ir­racjonalnego impulsu. Ale nie każdy tego doświadcza. – Wskazuję mężczyznę na tarasie na dachu. Jest spokojny i opanowany jak zawodowy nurek, który chce sięgnąć po złoto. – On na pewno nie.

– No cóż, jeśliby to zrobił, to nie byłoby już najlepsze miejsce do mieszkania – stwierdza Selena z uśmiechem, a mężczyzna odwraca się i idzie przez taras w stronę swojego apartamentu wychodzącego na rzekę.

I wtedy to się dzieje. Jest niemożliwe. I groteskowe. Sposób, w jaki mężczyzna unosi brodę, zdradza pewność siebie, a ja rozpoznaję jego przesadnie sprężysty chód. To sprawia, że unoszę rękę do ust, by stłumić westchnienie, a moje serce zaczyna wybijać w piersi dziki rytm.

To on.

Mam ochotę uciec, lecz jednocześnie nie mogę oderwać od niego wzroku, chcąc dostrzec jak najwięcej przez tę krótką chwilę. Wchłonąć wszystkie detale. Dzieli nas zbyt duża odległość, bym mogła rozpoznać jego rysy, widzę jednak rozjaśnione włosy. Waży dobrych kilkanaście kilogramów mniej, niż gdy widziałam go ponad dwa i pół roku wcześniej.

Nie, to nie może być on. To musi być jakiś jego krewny. Mówił co prawda, że nie ma żadnej rodziny, nie oznacza to jednak, że ona nie istnieje. To może być kuzyn lub przyrodni brat, ktoś, kogo nigdy nie spotkał.

Rozpościera ręce, po czym unosi je nad głowę, łącząc dłonie w czymś w rodzaju medytacyjnego gestu. W przeszłości nigdy nie był taki opanowany, wiercił się nawet w sądzie. Mam w gardle kulę, która przesuwa się w stronę ust.

– Dobrze się czujesz? – pyta Selena, a między jej brwiami pojawia się zmarszczka świadcząca o trosce. – Kręci ci się w głowie? Pozwól, że zamknę okno…

Przełykam i odejmuję dłoń od ust.

– Nie, nie, wszystko w porządku. Czy… czy znasz tamtego faceta?

– Znam to za dużo powiedziane. Widziałam go w tej kawiarni przy Mill Street. Zawsze kupuje największy kubek kawy. A nie, chyba raz z nim rozmawiałam, nie pamiętam. A dlaczego pytasz?

– Przypomina mi kogoś. – Muszę bardzo się wysilać, by kontrolować mięśnie twarzy, czuję jednak, że się krzywię. – Kogoś… Nie sądziłam, że jest w Londynie.

Selena przysuwa się do okna, żeby lepiej widzieć, i ogranicza mi widok.

– Wygląda dość młodo, prawda? Musi być bankierem. Albo nie, jakimś specjalistą, bankier nie siedziałby w domu o dziesiątej rano. A może jest bogatym studentem z zagranicy? Wielu ich tu mieszka. Przeważnie Rosjan.

W duchu marzę, by się przesunęła, lecz kiedy wreszcie to robi, mężczyzny już nie ma.

– Gdzie on się podział? – pytam głupio.

– Wszedł do mieszkania. Nie martw się, nie skoczył. A gdyby skoczył, to chyba wylądowałby w wodzie, bo chodniki są dość wąskie.

Gdy wychyla się przez okno, żeby spojrzeć na chodnik pod budynkiem, tłumię drżenie i wstaję.

– Na mnie już czas.

Selena odprowadza mnie do drzwi, a ja z ulgą wsiadam do windy, zupełnie jak ktoś ewakuowany drogą powietrzną ze strefy wojny. Teraz, gdy jestem sama w tym lustrzanym pudle, pozwalam sobie z całą intensywnością poczuć gniew, jaki wywołuje we mnie wspomnienie chłopaka, który nazywał się Kieran Watts, i władzy, jaką miał nad moim synem Lucasem. I oczywistej reakcji Lucasa na będącą darem od Boga zajebis­tość Kierana.

Naturalnie na tym etapie gry – gdy jest się w średnim wieku – wiadomo, że słowo „zajebisty” jest innym określeniem kogoś nadpobudliwego czy lekkomyślnego.

Nieostrożnego.

Zanim winda staje, lekko szarpie. Drzwi się rozsuwają i wysiadam. Hol wygląda tak samo jak wtedy, gdy tu przyszłam, mam jednak wrażenie, że podłoga pod moimi stopami faluje niczym ruchome piaski i żeby nie upaść, muszę oprzeć się ręką o ceglaną ścianę.

To niemożliwe, żeby to był Kieran Watts, mówię sobie. Jeśli ktoś może być tego pewny, to tylko ja.

Ponieważ jestem osobą, która go zabiła.

Rozdział 2

Przyciągnęłam waszą uwagę.

W każdym razie taką mam nadzieję. Jeśli nie, równie dobrze mogę przestać się wygłupiać, skończyć z tą pisaniną i pójść na jakiś inny rodzaj terapii. Doświadczyć katharsis w łatwiejszy sposób, ponieważ ten jest trudny, naprawdę trudny. Czuję się tak, jakbym zamiast atramentu używała płynów ustrojowych – krwi syna, łez córki. I czerpała z niekończącego się źródła adrenaliny.

Jestem pierwszą, która przyzna, że moja wizyta w Jacob’s Wharf spowodowała, że popełniałam jeden katastrofalny błąd za drugim. Nie mogę zaprzeczyć. No ale za to usłyszycie tę historię z pierwszej ręki. Doceńcie kontekst.

Pozwólcie, że zabiorę was w przeszłość, w czasy, kiedy spotkałam tego człowieka po raz pierwszy we wrześniu 2012 roku. Był dzieckiem – a właściwie mężczyzną-dzieckiem, bo takim jest się w wieku szesnastu lat – i dołączył do klasy Lucasa w szkole średniej. Jako uczeń specjalnej troski zgodnie z prawem znalazł się na samej górze listy kandydatów. I słusznie. Nie zrozumcie mnie źle, ale współczułam mu jak każdemu pokrzywdzonemu dziecku. Przecież tego oczekiwano ode mnie jako rodzica chłopaka uczącego się w Foxwell Academy w Beckenham. Było to typowe podmiejskie bajorko z odpowiedzialnym rodzicielstwem, zdrową żywnością i pomaganiem w odrabianiu lekcji. Czyste delikatne prześcieradła i miękkie poduszki. Chcieliśmy, żeby wszystkie dzieci miały równe szanse, i tak było. Oczywiście tak długo, jak długo nic nas to nie kosztowało.

– Czy on mieszka w domu dziecka? – zapytałam Lucasa, kiedy wychowawca poinformował nas drogą e-mailową, że nasz syn został wyznaczony na opiekuna tego problematycznego nowego ucznia. Nie słyszałam, by w pobliżu była taka placówka, przeczytałam jednak w „Guardianie”, że są to przyjazne i przytulne miejsca, w ogóle nieprzypominające posępnych instytucji, jakie wszyscy sobie wyobrażają.

– Nie, wydaje mi się, że jest w rodzinie zastępczej – odrzekł Lucas. – Nazywa się… Nie wiem, jakoś tak śmiesznie. Mieszka gdzieś w South Norwood.

– To kawał drogi od szkoły.

– Kieran dojeżdża tramwajem. A gdy tylko skończy siedemnaście lat, zamierza zrobić prawo jazdy. Jego przybrana matka za to zapłaci. Super.

No, super. Lucas zawsze w taki sposób kończył zdania. Nawet teraz, kiedy ktoś tak mówi, czuję ucisk w żołądku.

Lucas nie wiedział nic o biologicznych rodzicach nowego ucznia, wkrótce jednak poczta pantoflowa doniosła, że jego matka miała problemy z nauką, zażywała narkotyki i nie mogła się nim zajmować. Na kilka lat wzięła go babcia, ale gdy zmarła na raka, był w paru rodzinach zastępczych. Nieoczekiwanie dobrze zdał egzaminy i mógł się uczyć w klasie maturalnej. Nic więc dziwnego, że na opiekuna tego, jak sobie wyobrażałam, trudnego, lecz jeszcze nie zdemoralizowanego chłopaka, wybrano Lucasa, w tamtym czasie gwiazdę szkoły, który miał opinię osoby dobrze dogadującej się z innymi.

– Mam nadzieję, że będziesz dla niego miły – powiedziałam. – Biedny dzieciak, miał trudny start.

– Pewnie tak.

– Czy wydaje się smutny?

– Smutny? Kieran? Jest bardzo wesoły.

Lucas był typowym szesnastolatkiem, nieszczególnie empatycznym, choć być może, jak wszyscy z jego pokolenia, po prostu niczym się nie przejmował. Polityka tożsamości dopiero startowała, pojawiły się nowe oszałamiające sposoby definiowania się jako jednostki, a to, że żyło się w tradycyjnej wielopokoleniowej rodzinie, było tak oldskulowe, że niewarte nawet wzmianki.

Rodzina Lucasa nie dawała powodów do unoszenia ze zdziwieniem brwi. Mieszkał ze mną, swoim ojczymem Justinem i przyrodnią siostrą Freyą w pięknej edwardiańskiej willi oddalonej piętnaście minut spacerem od bloku z lat osiemdziesiątych, w którym mieszkał jego ojciec. Kursował między nami – używa się tego słowa, prawda? Tak więc kursował, a właściwie spacerował, popalając skręty, z nadzieją, że nikt o tym nie wie.

Zanim podejmę opowieść, powinnam opisać wygląd Lucasa, ponieważ większość ludzi widziała tylko jego zdjęcie w prasie, jedno z tych zrobionych na plaży w Grecji. Mokre włosy, nagie ramiona i szeroki uśmiech na opalonej twarzy. Tak żywy, że aż zapiera dech. Podczas pierwszego semestru miał trzy czy cztery lata więcej niż jego ojciec, gdy go poznałam, podobieństwo było uderzające. Lucas miał takie same atramentowoczarne oczy i jedwabiste ciemne włosy, które odgarniał z czoła jak spaniel, lecz twarz w kształcie serca odziedziczył po mojej rodzinie. Myślę, że wyglądał młodo jak na swój wiek. (Później, kiedy na scenę wkroczył aktor Timothée Chalamet, Freya powiedziała, że mógłby zagrać Lucasa w filmie o jego życiu, ale nie sądzę, byśmy kiedykolwiek go zobaczyli. No chyba że ktoś kupi prawa do mojej historii).

Zanim zobaczyłam Kierana, usłyszałam go. Gdy kilka tygodni po rozpoczęciu roku szkolnego wróciłam wieczorem po pracy do domu, do moich uszu dotarł wybuch śmiechu dobiegający z pokoju w piwnicy, głęboki baryton, którego nie rozpoznałam. Uchyliłam drzwi, zajrzałam do pokoju i zobaczyłam Lucasa i jego kolegę Toma grających na konsolach leżących na ich kolanach. Zapytałam, czy chcą jakąś przekąskę. I wtedy zauważyłam trzeciego chłopaka siedzącego na podłodze przy drugim końcu sofy.

– Cześć, chyba się nie znamy. Jestem mamą Lucasa, mam na imię Ellen.

– Cześć. – Nie przedstawił się ani nie nawiązał ze mną kontaktu wzrokowego.

Lucas zlitował się nade mną:

– Mamo, to jest Kieran.

– Och, a więc to ty jesteś Kieran. Dużo o tobie słyszałam.

Nowy chłopak roześmiał się drwiąco, choć nie było jasne, czy drwi sobie ze mnie, z Lucasa czy po prostu z tego, że ktoś w ogóle postanowił z nim porozmawiać.

Weszłam z uśmiechem do pokoju, chcąc mu się przyjrzeć. Muszę przyznać, że jego wygląd mnie zaskoczył. Od początku krążyły opowieści o jego śmiałych wyczynach – jak wspiął się na zamkniętą bramę, uniemożliwiającą uczniom opuszczanie terenu szkoły w porze lunchu; jak przejechał ślizgiem przez środek tramwaju, gdy do środka napadał deszcz, i został przez pasażerów nagrodzony oklaskami – a ja wyobrażałam go sobie jako wysokiego złotowłosego sportowca, czyli tak, jak często wyglądają bohaterowie w tym wieku.

Kieran Watts w ogóle tak nie wyglądał. Był niski i pulchny, miał ciemnorude włosy, które zwykł mierzwić, i cerę naznaczoną trądzikiem. Na pierwszy rzut oka wyglądał tak, jak większość ludzi wyobraża sobie antybohatera.

Chłopcy grali w Grand Theft Auto V albo jakąś inną pełną przemocy grę, która pojawiła się w tamtym roku, i wyglądało na to, że czekają, aż odwiesi się internet, więc zwlekałam z odejściem, by pogadać.

– Jesteś nowy w Foxwell, prawda? Zadomowiłeś się już?

– Wszystko w porządku – odrzekł, zbywając moje idiotyczne pytanie.

– Nauczyciele są wspaniali, nie sądzisz?

Kieran posłał Lucasowi spojrzenie, a ja byłam pewna, że oznaczało: „O co jej, kurwa, chodzi?”.

– Nie sądzę, by przejmował się nauczycielami – wyjaśnił Tom (lubiłam go).

– No cóż, chyba powinien – powiedziałam ostrożnie. – Kiedy zdajesz egzamin dopuszczający do matury, Kieranie?

Tym razem odpowiedział za niego Lucas:

– Nie będzie zdawał tutaj. Jego stara szkoła jest w Croydon. Liceum Horville, prawda?

– Raczej Kurwille – wycedził Kieran, a Lucas i Tom zachichotali.

– O, internet się odwiesił – oznajmił Tom, wymachując kontrolerem.

– Super, kurwa! – zawył Kieran z nieoczekiwaną energią. – Lecimy!

Wycofałam się. Jego zachowanie mówiło jasno, że nie dba o to, czy zrobi jak najlepsze pierwsze wrażenie, nie sądziłam jednak, by miało to coś wspólnego z tym, że wychowywał się w rodzinach zastępczych. Wiele dzieciaków w jego wieku jest pewnych siebie, chowają się za przeklinaniem i durnymi żartami. Mimo to nie podobało mi się, że Freya może podsłuchać takie żarty, jak ten o Kurwille.

Pół godziny później Tom przyszedł się pożegnać, a Lucas krzyknął z holu:

– Wychodzę!

– Dokąd? – spytałam, wybiegając z kuchni, a on rzucił mi spojrzenie mówiące: „Nie rób mi obciachu przy kolegach”.

– Do kumpla Kierana.

– A gdzie on mieszka?

– K? – zwrócił się Lucas do Kierana.

– Co? West Croydon.

– To kawał drogi stąd! A co z kolacją, Lucasie?

– Nie będzie mnie, mamo!

Gdy przed moim nosem zamknęły się drzwi, mogłam tylko stać z rozdziawionymi ustami, jak matka na filmie dla nastolatków wprawiona w osłupienie swoim niestosownym zachowaniem. Zanim jednak wyszli, zdążyłam podchwycić pełne niechęci i pogardy spojrzenie nowego kolegi mojego syna. Nazywają to morderczym spojrzeniem, prawda?

Powiem wam, że było tak mordercze, że aż mnie zmroziło i zadrżałam, mimo że miałam na sobie sweter z wełny merynosów.

Rozdział 3

Ale to tylko spojrzenie – możecie powiedzieć. To przecież Beckenham, a nie świat Chłopców z ferajny. Kieran był zaniedbanym dzieckiem, a ja uprzywilejowaną dorosłą i miałam moralny obowiązek rozstrzygnąć wątpliwości na jego korzyść.

Oczywiście nie zamierzałam mówić o tym Justinowi, jeszcze nie. Po dwudziestu dwóch latach małżeństwa rozwinęłam w sobie instynkt podpowiadający mi, kiedy wtajemniczać go w moje neurotyczne obsesje – tak nazywał to Vic, gdy byliśmy razem – a kiedy hodować je w tajemnicy.

Jestem głęboko przekonana, że w miarę jak będziecie to czytali, zaczniecie podziwiać Justina, a nawet go pożałujecie. Powiecie, że jest wyjątkowy i za dobry dla mnie. I będę musiała się z wami zgodzić. Nie jest jednak za dobry dla naszej córki i teraz tylko to się liczy.

Ja i Justin poznaliśmy się w kolejce do automatu z kawą w piwnicy South Beckenham Technical College. Byłam jeszcze z Vikiem, zajmowaliśmy małe mieszkanie w Sydenham. Ja uczyłam się na kursach dla dorosłych poświęconych podstawowej wiedzy z zakresu elektryczności, zdobywając niezbędne kwalifikacje potrzebne, by zostać specjalistką od oświetlenia, Justin pracował w firmie organizującej szkolenia, prowadził kursy i jednocześnie był na studiach inżynierskich. Od razu zauważyłam, że jest sympatyczny. Podczas gdy Vic coraz częściej się na mnie złościł („Ellen, na miłość boską, przestań histeryzować” – to jego najczęstsza reakcja), Justin był rozsądny i zawsze miał dobry humor. Niczym psycholog, którego nigdy nie przerażało dziwne zachowanie, raczej cieszył się, że może znaleźć jego przyczynę.

Gdy automat wypluwał wrzącą lurę, a ledowe pas­ki stanowiące oświetlenie migały z prędkością wywołującą migrenę, żartowaliśmy, że doprawdy trudno znaleźć mniej wytworne miejsce, by umówić się na kawę. A potem prześcigaliśmy się w wyliczaniu, kto był w najbardziej wytwornym.

– Właśnie wróciłem z Singapuru. Była tam kawiarnia na dachu, bezkonkurencyjne miejsce – powiedział Justin. Miał szczerą twarz i pomyślałam, że jego rysy układają się pod łagodnymi kątami, a jego wzrok jest taki spokojny.

– Wierzę ci na słowo. Nie mogłabym tam pójść, a gdybym to zrobiła, kofeina przyprawiłaby mnie o atak serca – odrzek­łam, na określenie mojej przypadłości używając francuskiego określenia l’appel du vide, ponieważ brzmiało bardziej romantycznie, jak dolegliwość jakiegoś artysty czy poety.

– Czy to dlatego masz platynowe włosy? Taki ukłon w stronę Kim Novak[1]?

– Ależ skąd. – Przeczesałam palcami krótkie kosmyki, jeszcze trochę sztywne po farbowaniu. – Po prostu lubię ten kolor. A poza tym to postać grana przez Jamesa Stewarta miała lęk wysokości. Kim wspinała się na wysokie wieże i nie czuła strachu.

– Ten film widziałem dawno temu – przyznał Justin, a w jego szarych oczach pojawiło się coś niejednoznacznego, uroczego i zarazem kruchego, ja zaś wiedziałam, że na tym skorzystam.

– A jaka jest twoja hitchcockowska fobia? – zapytałam go, gdy manewrowaliśmy plastikowymi kubkami, trzymając je za krawędzie, żeby się nie poparzyć.

– No cóż… – Uśmiechnął się. – Nie mogę powiedzieć, że byłbym uszczęśliwiony, gdyby zaatakowało mnie z powietrza stado kruków.

*

Wracajmy jednak do Kierana. Wkrótce po naszym pierwszym spotkaniu odbyła się kolacja urodzinowa Frei. Była to październikowa sobota, a ona dzień wcześniej skończyła dwanaście lat. Pamiętam, jak szukałam vintage’owej zielono-złotej lampy w kształcie tukana, którą chciałam dać jej w prezencie. O ile wiem, wciąż stoi na jej biurku.

Zajrzałam do pokoju Lucasa, by mu powiedzieć, że powinniśmy już wychodzić. Jak zwykle nie wygłosiłam komentarza na temat potwornego bałaganu i mieszaniny zapachów z całego tygodnia, jaka unosiła się w niewietrzonym pomieszczeniu.

– Jesteś gotowy?

– Na co?

– Na urodziny Frei.

– Och… – Spojrzał na mnie zdezorientowany. – Sądziłem, że były wczoraj.

– Wczoraj była herbatka dla jej przyjaciół, dzisiaj idziemy do Ichi Ni na sushi.

– Och… – powtórzył. Sushi nie było ulubioną potrawą Lucasa, z okazji jego urodzin poszliśmy na hamburgery. Częścią mitologii naszej patchworkowej rodziny było to, że Freya miała bardziej wyrafinowany gust dziecka z zamożniejszej rodziny, podczas gdy Lucas dźwigał brzemię skromnego życiowego startu. – Właściwie to nie mam czasu.

– Dlaczego?

– Jest impreza u Maca. Powiedziałem, że przyjdę.

– Kto to jest Mac?

– Kumpel Kierana.

– Z Foxwell?

– Nie.

– Więc skąd?

– Chodzi ci o szkołę? A co to za różnica?

Lucas mógł prowadzić takie gierki godzinami, co nie było szczególnie pomocne.

– Zadzwoń do niego i powiedz, że nie przyjdziesz. To są urodziny twojej siostry i ta kwestia nie podlega negocjacjom.

Freya wyłoniła się ze swojego pokoju przebrana i gotowa do wyjścia.

– No to trudno – powiedziała, zdecydowanie chcąc uniknąć awantury.

– W czym problem?! – krzyknął Justin stojący u stóp schodów.

– Lucas nie idzie! – odkrzyknęła Freya. – Wybiera się na imprezę!

Justin wszedł na górę.

– Może pójdziesz po kolacji? – zasugerował.

Lucas jęknął.

– Jeżeli zjemy szybko, to może tak.

Tak więc niepodlegająca negocjacjom kwestia została wynegocjowana, przesunęliśmy rezerwację na pół godziny wcześniej i weszliśmy do niemal pustej restauracji.

– Czy musimy siedzieć przy oknie? – marudził Lucas, sadowiąc się naprzeciwko mnie tak, by być tyłem do ulicy, po czym przez większość czasu odwracał się co chwila, by zerknąć przez okno. Zanim wepchnął do ust ostatni kawałek katsu curry, na ulicy zatrzymał się samochód i usłyszeliśmy serię krótkich trąbnięć.

– To chyba odpowiedź na twoje SOS – powiedział rozbawiony Justin, a ja się wyprostowałam, żeby zobaczyć, kto siedzi za kierownicą. Nikt z klasy Lucasa chyba jeszcze nie zdał egzaminu na prawo jazdy, więc musiał to być czyjś starszy kolega lub krewny. Nie miałam jednak problemu z rozpoznaniem chłopaka, który zeskoczył z siedzenia pasażera.

Dostrzegłszy Lucasa przez okno, Kieran podszedł do szyby i zrobił głupią minę, na co Lucas odłożył widelec tak gwałtownie, że ten spadł na podłogę, po czym mój syn, prawie się nie żegnając, ruszył do wyjścia. Spodziewałam się, że Kieran spotka się z nim w drzwiach, lecz on nie ruszył się z miejsca i patrzył wprost na mnie ponad pustym krzesłem Lucasa, a błazeńską minę zastąpił bezczelny zwycięski uśmieszek. Trwał tak, mimo że Lucas przeszedł za nim i wcisnął się na tylne siedzenie samochodu. Dopiero klakson sprawił, że Kieran w końcu się odwrócił i dołączył do reszty, prawą rękę trzymając za plecami i pokazując nam środkowy palec. Ponieważ Justin siedział odwrócony plecami do okna, a Freya, wstydząc się kolegów starszego brata, wbiła oczy w talerz, ten gest pogardy, który nie pozostawiał wątpliwości co do intencji Kierana, widziałam tylko ja.

– W kogo się tak wpatrujesz? – spytał Justin.

– W nikogo – odrzekłam z uśmiechem, z myślą o Frei.

– To był Kieran – zwróciła się do ojca. – Przyjaciel Lucasa.

– Mam nadzieję, bo jeśli nie, byliśmy właśnie świadkami porwania – zażartował i oboje się roześmiali.

– Tak czy inaczej, nie gapiłam się – powiedziałam, czując, że palą mnie policzki. To on się gapił. – Jestem po prostu rozczarowana, że Lucas wyszedł w połowie kolacji.

– Ale nie byłabyś zadowolona, gdyby nigdzie go nie zapraszano – zauważył Justin i miał rację.

– Tak, mamo, nienawidziłabyś tego – wtrąciła się Freya. Tych dwoje tworzyło zespół. I kiedy dochodziło do sytuacji, gdy dzieliliśmy się na frakcje, ja w naturalny sposób byłam z Lucasem, a Justin z Freyą. Czy to, że Lucas tak bardzo spieszył się, by wyjść, oznacza, że zostałam sama? Że wkraczamy w erę dwoje na jedną?

– Zamówimy pudding tutaj czy może pójdziemy do lodziarni? – spytałam, a oni popatrzyli na siebie w reakcji na tak oczywistą zmianę tematu.

– Poproszę lody – powiedziała Freya.

*

Tamtego wieczoru, gdy brałam prysznic, zastanawiałam się, czy wylać moje żale przed Justinem. Kiedy włożyłam górę od piżamy i szłam do sypialni, podjęłam decyzję.

– Naprawdę nie widziałeś, w jaki sposób Kieran na mnie patrzył? – spytałam.

Justin, już w łóżku, nie oderwał wzroku od książki. Czytał thriller zatytułowany Umrzeć, próbując.

– Nie, siedziałem tyłem do niego.

– To było naprawdę groźne. Nie chciałam mówić tego przy Frei, ale pokazał mi jeszcze środkowy palec.

– Co? – Justin spojrzał na mnie, unosząc brew. – Mówisz poważnie?

– Tak. – Położyłam się na łóżku, odrzucając kołdrę i prostując palce u nóg. – Czekał na moment, gdy nikt nie będzie na niego patrzył. Tylko ja.

Justin miał wątpliwości.

– Ale dlaczego miałby to robić?

– Nie mam pojęcia. Bezinteresowna złośliwość? Przecież nie zrobiłam niczego, co mogłoby go obrazić.

– Może źle to zrozumiałaś? – zasugerował Justin. (Przysięgam, na moim nagrobku będzie widniało epitafium: Tu leży Ellen Saint. Może coś źle zrozumiała). – A może to było skierowane do ekipy w samochodzie?

– Ekipy? – Zachichotałam. – Nie, nie sądzę. Tak czy inaczej, niezły z niego… – szukałam milszej alternatywy dla słów, które przychodziły mi do głowy: „cham”, „bydlak”, „zadymiarz” – …wolny duch. Nie jestem pewna, czy Lucas akurat tego potrzebuje w tym semestrze, zgodzisz się ze mną? Pamiętasz, co powiedział wychowawca na spotkaniu przed rozpoczęciem roku? „Ukończenie liceum to wielki krok i chłopcy nie mogą się dłużej obijać”.

Przyznaję, miałam ambicje związane z Lucasem. Był w naturalny sposób błyskotliwy – mówili mi to nauczyciele – i wszechstronny, co tak uwielbiają na najlepszych uniwersytetach. „Kieran może być ekspertem od komputerów, jednak nie odnoszę wrażenia, by jego priorytetem były akademickie dysputy”. Bezpieczniej było odnosić się do kwestii szkolnych, a nie społecznych. Nie chciałam zostać przyłapana na tym, że jestem snobką – choćby tylko w tym przypadku – nawet przez własnego męża.

Justin zamknął książkę.

– Czy Lucas ma z nim jakieś wspólne zajęcia?

– Tylko geografię. Matematyki czy biologii nie.

– Sądzę, że sam musi zdecydować, z kim chce się zadawać. – W świetle lampy spojrzenie Justina było niejednoznaczne: współczuł mi czy mnie ostrzegał? Trudno było to stwierdzić. – I uczyć się na błędach – dodał.

– A więc sądzisz, że Kieran jest takim błędem?

– Prawie nic o nim nie wiem. Lecz jeśli jest, to Lucas musi dojść do tego wniosku, nie my.

– Ale to nie oznacza, że nie możemy go odciągnąć, jeśli wpadnie w złe towarzystwo.

Justin się uśmiechnął.

– A jeśli jest cały tłum Kieranów?

– Nie jestem pewna, ale wygląda na to, że zna mnóstwo dzieciaków z innych szkół. – Gorszych szkół pełnych takich chłopców jak Mac (dlaczego nie domagałam się jego adresu?). Myślałam o wypadku samochodu, którym jechali – prawdopodobnie nie było w nim tylu pasów, żeby wszyscy mogli się przypiąć. – To trudne środowisko.

– Czyste zło? Postaraj się nie przywiązywać do takiego tabloidowego stylu, dobra?

Justin szybko zasnął, jak to ludzie zrównoważeni, podczas gdy ja leżałam bezsennie, dopóki nie usłyszałam nierównych kroków na ścieżce i zgrzytu przekręcanego w zamku klucza.

Lucas był bezpieczny w domu.

Rozdział 4

Wychodzę z Jacob’s Wharf i już mam rękę na klamce, gotowa otworzyć drzwi, gdy te lecą nagle w moją stronę, a ja krzyczę.

– Przepraszam. – Wchodząca osoba, starsza kobieta na wysokich obcasach z wypchaną zakupami torbą z Tate Modern, przytrzymuje mi drzwi, demonstracyjnie zachowując dystans.

– To ja przepraszam – mówię. – Przestraszyła mnie pani.

Nie odpowiada. Przekonałam się, że niektórych ludzie nerwowi odstraszają.

Na dworze potrzebuję chwili, by się pozbierać. Nie mogę spędzić najbliższej przyszłości na kuleniu się ze strachu. Zanim jednak podejmę jakieś decyzje, potrzebuję potwierdzenia, że mężczyzna, którego widziałam, to on, że nie postradałam zmysłów.

Przechodzę koło Butler’s Wharf i przez kładkę nad kanałem St Saviour’s. Po lewej stronie płynie wzburzona szara rzeka. Z kładki gorzej, niż się spodziewałam, widać budynki stojące naprzeciwko domu Seleny. Kąt, pod jakim patrzę, daje mi frus­trująco fragmentaryczny widok na gzyms dachu. Przechodzę pasażem na Mill Street, gdzie znajdują się wejścia do budynku. Nazywa się Heights. Nazwa jest wyryta na kamiennej płycie, napisana małymi literami z wydłużonym „h”. Wygląda na to, że na każdym piętrze znajduje się jeden apartament, a jako powiew luksusu do każdego przypisana jest mosiężna plakietka z przyciskiem, taka, jakie można znaleźć w weneckich kamienicach. Gdy widzę nazwisko osoby zajmującej apartament numer dziesięć na ostatnim piętrze – S. Harding – oddech więźnie mi w gardle. Harding to moje nazwisko panieńskie. Zbieg okoliczności czy rodzaj chorego hołdu? Albo żart.

Po prawej stronie budynku biegnie wąski zaułek prowadzący do podziemi, gdzie prawdopodobnie znajdują się parking i pomieszczenia techniczne, po prawej ogrodzone przejście prowadzące do wyjścia ewakuacyjnego. Chociaż nic tu nie wygląda na zaawansowane technologicznie, do wszystkich tych miejsc można się dostać, jeśli się zna kod.

Nagle przychodzi mi do głowy pewien pomysł. Najpierw sprawdzam, czy mam na sobie coś, co mógłby rozpoznać Kieran – ciemnoszary płaszcz przeciwdeszczowy kupiłam w tym roku na wyprzedaży, „rybacki” włochaty kapelusz dostałam na ostatnie urodziny od Frei – po czym spuszczam głowę i naciskam guzik apartamentu numer dziesięć.

Nic. Płyty chodnikowe pod moimi stopami lśnią w słabym świetle, pomiędzy nimi płyną strumyczki wody. Znów naciskam guzik. I znów nic. Dlaczego nie odpowiada? Odkąd go widziałam, nie minęło więcej niż dziesięć minut. Gdzie mógł zniknąć? Nagle uderza mnie przerażająca myśl: czy to, że ja go widziałam, oznacza, że on mógł zobaczyć mnie? I zamierza mnie zastraszyć.

Starając się opanować, przyciskam kolejne guziki, aż ktoś odpowiada i wpuszcza mnie do środka, bym mogła zostawić paczkę. Drzwi się otwierają i moje buty stukają na marmurze. Tuż po prawej stoi konsola z ciemnoszarym blatem, a na niej kilka paczek z Amazona, na wprost jest winda, a po prawej drzwi. Na jednych widnieje tabliczka z rysunkiem schodów, na drugich napis „Wstęp wzbroniony”. Głowę wciąż mam spuszczoną, bo chociaż budynek jest starszy niż mania monitorowania wszystkiego, a hol za mały, by mógł urzędować w nim konsjerż, niewykluczone, że gdzieś kręci się jakiś pracownik techniczny lub jest monitoring.

Słyszę nadjeżdżającą windę, więc wślizguję się przez drzwi prowadzące na klatkę schodową i patrzę przez szklany panel, jak winda się zatrzymuje i wysiada z niej młoda kobieta. Zanim zmienię zdanie, zaczynam wchodzić po schodach. Klatka schodowa jest zabudowana, na każdym piętrze umieszczono małe okrągłe okienko wychodzące na ceglaną ścianę sąsiedniego domu, więc nic nie wzbudza mojego strachu, ale na dziesiątym piętrze, gdy popycham drzwi ewakuacyjne na piętro, pojawia się problem: przede mną jest wysokie okno wychodzące na wodę. Przejrzysta szyba sięgająca od sufitu do podłogi może wywołać panikę, mój mózg uznaje ją za przepaść. Powinnam unikać patrzenia w tamtą stronę i skupić się na drzwiach apartamentu z numerem dziesięć na chromowanej tabliczce.

Gdy moje kłykcie od zapukania dzielą centymetry, zadaję sobie pytanie, co właściwie zamierzam. Czy oczekuję, że zostanę zaproszona do środka? Że porozmawiamy? Myśl, że będę blisko niego – blisko żywego Kierana – sprawia, że włosy stają mi dęba i opuszczam rękę. Przez całą minutę nie wykonuję żadnego ruchu, tylko czekam i nasłuchuję. Po chwili robię krok do przodu i niemal przykładam ucho do drzwi.

I nagle słyszę oddech. Cichy, równy, ludzki. Wystraszona odskakuję w lewo i zanim się orientuję, stoję tuż przy tafli szkła, z rozpłaszczonymi na nim dłońmi, dziesięć pięter nad nabrzeżem. Poniżej faluje woda, mam wrażenie, że budynek się kołysze, i słyszę swój pełen przerażenia jęk. Wydaje mi się, że szkło ulega rozpuszczeniu, a ja lecę w pustkę. Spadam na oślep, a w mojej głowie wiruje to, co powiedziała Selena: „Gdyby skoczył, to chyba wylądowałby w wodzie, bo chodniki są dość wąskie”.

Mam nogi jak z waty, cofam się chwiejnym krokiem, opierając ręce o ścianę i szukając czegoś, czego mogłabym się przytrzymać na tym rozkołysanym statku, i wychodzę na klatkę schodową. Cokolwiek mnie tutaj przywiodło, znika, a ja, potykając się, zbiegam po schodach i wypadam z budynku, nie oglądając się za siebie. Przedzieram się przez Mill Street w stronę Tooley Street, a potem biegnę Tower Bridge Road. W bocznej uliczce dostrzegam kawiarnię, chronię się w niej i zamawiam earl greya na wynos. Oddycham.

Czekam i dostrzegam powiązania. To ta sama kawiarnia, w której zabijałam czas w dniu, kiedy Justin zabrał Lucasa i Freyę na ostatnie piętro nowo otwartego wieżowca Shard, zanim wszyscy poszliśmy na lunch. Siedemdziesiąt dwie kondygnacje, to był – i nadal jest – najwyższy budynek w Londynie. Pamiętam irracjonalną wdzięczność, kiedy wszyscy wrócili, to, jak mocno uściskałam moje dzieci, i znów czuję ciało mojego syna, wystające kości jego klatki piersiowej i brodę opartą o czubek mojej głowy.

Biorę z lady herbatę i orientuję się, że płaczę. Od dawna nie płakałam przy ludziach.

Kiedy wchodzę do wysokiej hali stacji London Bridge, jestem już na tyle spokojna, żeby znaleźć komórkę i zostawić wiadomość na poczcie głosowej osoby – jedynej osoby – która powinna wiedzieć, co się wydarzyło.

– Zadzwoń do mnie, gdy tylko to odsłuchasz. Vic, to naprawdę pilne!

Rozdział 5

Powinnam wyjaśnić, że choć często nazywa się Vica moim eksmężem, nigdy nie byliśmy małżeństwem. Kiedy urodził się Lucas, mieliśmy po dwadzieścia trzy lata i nie czuliśmy presji, żeby nadać formalny charakter naszej nowej rodzinie – i tak nie przetrwalibyśmy trzęsienia ziemi, jakim jest posiadanie dziecka, nawet z tartinkami z wędzonym łososiem i zespołem wygrywającym mechanicznie sentymentalne rockowe covery.

Po rozstaniu wciąż byliśmy ze sobą blisko. Tak naprawdę nasze relacje bardzo się poprawiły, a dyskusje na temat rodzicielstwa, które wcześniej kończyły się kłótniami, teraz nas łączyły. Vic, tak jak ja i Justin, przeprowadził się do Beckenham i byliśmy rodzicami w stylu, który można by nazwać świadomym lub autentycznym, lecz my uważaliśmy go za zdroworozsądkowy. Dla dobra Lucasa.

I nagle „dla dobra Lucasa” dotyczyło Kieran.

– Co sądzisz o nowym najlepszym kumplu Lucasa? – zapytałam, gdy spotkaliśmy się na szybkim drinku w pobliżu stacji.

Vic jest atrakcyjnym facetem, z rodzaju tych muskularnych i fascynujących. Jeśli coś jest fajne, on to ma. Jak już wspomniałam, kiedy Lucas dorastał, wyglądał jak ojciec, dorównywał mu wzrostem, co, moim zdaniem, musiało spowodować swego rodzaju przychylność dla jego urody – nacechowaną nepotyzmem.

Pracował jako menadżer w firmie leasingowej, w której wymagano od niego formalnego ubioru, jednak poza pracą nosił wytarte dżinsy i stare podkoszulki z zespołami. O ile pamiętam, tego dnia byli to Doorsi. Zauważyłam, choć tego nie skomentowałam, że zapuszcza hipsterską brodę, co oznaczało, że ma kolejne spotkanie z inwestorem, któremu chce zaprezentować swój pomysł na rzemieślnicze piwo.

– Przypuszczam, że masz na myśli Kierana? – Skrzywił się nad szklanką piwa. – A ty co o nim sądzisz?

– Sądzę, że to kawał lenia – odpowiedziałam.

– To prawda. To miło, że szkoła skonsultowała się z nami, zanim obarczyła naszego syna tym problematycznym dzieciakiem.

– Gdyby chodziło tylko o szkołę, nie byłoby tak źle, ale rzecz w tym, co dzieje się poza szkołą. Są nierozłączni.

– Musimy mieć na nich oko – stwierdził Vic. – Chłopak zwiastuje kłopoty.

– Cieszę się, że ktoś ma podobne zdanie jak ja – powiedziałam i poczułam rodzaj wstydu, że żywię tak paskudne uprzedzenia. – Uważam, że jest bardzo nieuprzejmy, ale Justin twierdzi, że tylko tak mi się wydaje. Przez całą tę sprawę z rodziną zastępczą sądzi chyba, że moje podejście jest trochę niepoprawne politycznie.

– Sam mógłby czuć się nieco niepoprawny politycznie, gdyby to Freya podążała za Kieranem jak za Szczurołapem z Hameln – odrzekł Vic.

– Och, bez wątpienia. – Chociaż powiedziałam to z czułością, oboje wiedzieliśmy, że Justin uwielbia Lucasa tak jak my, i czułam się nielojalna, mówiąc w ten sposób.

Co było błahostką, zważywszy, co ja i Vic mieliśmy ukrywać potem przed Justinem.

Przerażająco szybko Lucas prawie przestał bywać w domu – nawet w dni, kiedy chodził do szkoły – a gdy już się zjawiał, on i Kieran byli nierozłączni. Wciąż grali w piwnicy w gry komputerowe, a kiedy Tom lub inny chłopak chcieli iść do domu odrabiać lekcje albo na kolację, Kieran zawsze sugerował, że mogliby pójść na imprezę czy się powłóczyć. Chociaż nie wykonywał już więcej obraźliwych gestów (a może po prostu ich nie widziałam), coraz bardziej nienawidziłam jego sprężystego kroku – jakby nie nauczył się stawiania pięt na ziemi – gdy prowadził mojego syna korytarzem do drzwi, by zabrać go do niebezpiecznych dzielnic.

Wtedy nie było jeszcze możliwości lokalizacji telefonu, a jeśli była, ja o tym nie słyszałam (później, ze zrozumiałych względów, śledziliśmy w ten sposób Freyę). Zamiast tego polegaliśmy na SMS-ach od Lucasa, w których pisał, że jest bezpieczny. Takie staromodne zaufanie. Vic był niezły w wyciąganiu go z imprez i wyglądało na to, że Lucas woli takie rozwiązanie, może dlatego że służbowe auto Vica, czarne mondeo, mogło uchodzić za taksówkę, podczas gdy moje, wypasiony srebrny dżip z nalepką „Dziecko na pokładzie”, którą zapomniałam odkleić, wyglądało jak samochód neurotycznej mamuśki.

Od czasu do czasu w środku nocy pod nasz dom zajeżdżał stary czerwony opel corsa, który przywoził Lucasa. Jak się dowiedziałam, był to wóz zastępczej matki Kierana, Priski.

Wykorzystam okazję i powiem, że lubiłam Priscę, nadal ją lubię, mimo tego wszystkiego, co się między nami wydarzyło, i niemożności prawdziwego porozumienia. Poznałam ją na wywiadówce podczas pierwszego semestru klasy maturalnej, gdy obie stałyśmy w kolejce do nauczyciela geografii. Była wtedy tuż po pięćdziesiątce, miała na sobie bezkształtną bluzę z kapturem i podrabiane uggsy. W porównaniu z typowymi mamami z Foxwell, które były ambitne i operatywne w swoim rodzicielstwie, sprawiała wrażenie miłej babci.

– Jesteś Prisca – zagaduję, kiedy chłopcy się zrywają, a ona potwierdza, że tak i że dobrze wymówiłam jej imię: Pris-ca. – A ja Ellen.

Wygląda na to, że nie jest pewna, co nas łączy.

– Twój Kieran przyjaźni się z moim synem Lucasem.

Przyzwyczajona do kultury schlebiania dzieciom na każdym kroku – „To czarujący chłopak”, „Powinien zostać modelem”, „Jest tak bystry, że może iść na Oxford” (wyobrażacie to sobie?) – czuję się dziwnie, gdy Prisca ani trochę nie komplementuje Lucasa. Ja zresztą też nie mam zamiaru wygłaszać pochwał na temat Kierana.

– Zakumplowali się, żeby Kieran się tu zadomowił – przypomniałam jej.

– Och tak, oczywiście. Foxwell jest świetna. W starej szkole Kierana był raczej wóz albo przewóz.

– I dlatego się przeniósł?

– Z różnych powodów. – Chociaż była otwarta i prostolinijna, zręcznie unikała odpowiedzi na moje pytania.

– Masz jakieś dzieci poza Kieranem?

– W tej chwili nie. Ale i tak w moim domu przesiaduje stado nastolatków.

– No tak – potwierdzam, chociaż u mnie jest inaczej: Lucasa ciągle nie ma. Proponuję, żebyśmy wymieniły się numerami, a ona na to przystaje z miną osoby, która wie, jak unikać bezsensowej wymiany zdań. Kiedy kolejka do nauczyciela posuwa się do przodu i Prisca wzywa Kierana, nie mogę powstrzymać wrażenia, że postrzega mnie jako osobę niewartą uwagi.

*

Pod koniec listopada Lucas skończył siedemnaście lat.

– Może zaprosisz gości na urodzinowy wieczór? – zasugerowałam, a on się roześmiał, słysząc takie określenie. Przekonałam się, że taka gadka z „wyższych sfer” jest dla niego bardziej akceptowalna, niż gdy próbuję być jego kumpelką. („Każdy, kto mówi, że jest kumplem swoich dzieci, tak naprawdę nim nie jest”, mawia Vic). – Zabierzemy Freyę do dziadka i babci, więc będziesz miał na ten wieczór pusty dom.

– Może – odpowiedział Lucas.

Może, no tak. Pusty dom, takiej okazji się nie przepuszcza. Poza powieszeniem ozdobnych lampek w kuchni i oranżerii, z nieśmiałą nadzieją, że nie będą przekraczali linii demarkacyjnej strefy imprezowej, ograniczyłam moją ingerencję do minimum. Jak zwykle przypomniałam, żeby nie reklamował imprezy w mediach społecznościowych. Oczywiście wiedziałam, że nie mogę wprowadzać ograniczeń, jeśli chodzi o listę gości, bo i tak zostaną zignorowane. Wiedziałam też, że na pewno będzie Kieran.

Zdając sobie sprawę, że uczniowie klasy maturalnej raczej nie są wstrzemięźliwi i będą potrzebowali alkoholu, postanowiliśmy im go zapewnić, zamiast pozwolić, żeby sami kupili sobie czterdziestoprocentową wódkę.

Żadnych narkotyków i papierosów, powiedzieliśmy, ale nie byliśmy idiotami. Nie mieliśmy złudzeń, że pojawią się także małe pojemniki z gazem rozweselającym.

– Nie martwicie się, że zdemolują wam dom? – spytała mnie moja przyjaciółka Sheridan. Była matką Jade, dziewczyny, która podobała się Lucasowi i, moim zdaniem, do niego pasowała: atrakcyjna, czarująca, dobra uczennica. W poprzedniej klasie nie mieli wspólnych zajęć, lecz teraz chodzili razem na lekcje dwóch przedmiotów. – Albo że będą używali waszych łóżek?

– Co z oczu, to z serca – skwitowałam, bardziej z nadzieją niż z beztroską. – W razie czego pod telefonem będzie Vic, ojciec Lucasa.

Jej twarz się rozjaśniła.

– Och, znamy Vica.

Co oznaczało, że Jade także spędzała czas w mieszkaniu Vica. Mogłam tylko pomarzyć, że nie było tam Kierana.

– Moja szwagierka na szesnastce swojej córki zamontowała ukrytą kamerę.

– Kamerę?

– Tak, wiesz, że możesz widzieć obraz z niej w iPhonie? Jest taka apka – detektor ruchu.

– To brzmi trochę przerażająco. – W naszym domu w drzwiach nie ma zamków, nawet w sypialniach. Czy rząd zamkniętych drzwi powstrzyma szalejące hormony nastolatków? Wątpiłam.

Sheridan skrzywiła się i powiedziała:

– Ja nie mam z tym problemu. Poczekaj, Ellen, a się przekonasz.

– Co masz na myśli? – spytałam zaskoczona.

– No… twoje drugie dziecko. To z dwoma chromosomami X.

– Ach, no tak. Przepraszam, jestem trochę za bardzo zaabsorbowana Lucasem.

Kiedy się roześmiałyśmy, pomyślałam o tych wszystkich matkach, które tak głupio się zamartwiają. Macierzyństwo to praca na cały etat i nie ma znaczenia, że dzieci właściwie są już dorosłe. Zawsze będą naszymi młodymi, zawsze będą potrzebowały naszej ochrony.

*

Tamtą noc zapamiętałam jako jedną z ostatnich z beztros­kich czasów.

Pojechaliśmy do Kentu, na wybrzeże, by spotkać się w St Margaret’s, koniuszku Anglii najbliższym Francji. Freya, Justin i moja mama poszli do latarni morskiej, a ja i tata zostaliśmy w kawiarni. Po operacji stawu biodrowego jeździł na wózku.

Chociaż widok ścieżki biegnącej krawędzią klifu mnie niepokoił, kochałam moje rodzinne wybrzeże i jego kolory – zieleń trawy, błękit oceanu, kredową biel skał – zawsze były moimi ulubionymi. Przez lata namalowałam nieskończoną liczbę wariantów domu rodziców. Aranżacja jego wnętrz nie dorówna żadnej innej na świecie.

Gdy spacerowicze wrócili, mieli zaczerwienione policzki i rozwiane w dziwne kształty włosy.

– Jest dość wietrznie – zaraportował Justin. – Przez minutę myślałem, że zwali nas z nóg!

– Nie chcę tego słuchać – odpowiedziałam z uśmiechem.

– Kiedy moja mama się dowiedziała, że ma lęk wysokoś­ci? – spytała Freya babcię, gdy stali w kolejce, by złożyć zamówienie.

Moją przypadłość wyjaśniłam dzieciom tak: to strach przed upadkiem, a nie przymus skoczenia w przepaść.

– Gdy miała pięć czy sześć lat – odpowiedziała moja mama. – Spacerowaliśmy po klifie, ale inną ścieżką, a ona tak mocno trzymała mnie za rękę, że następnego dnia miałam siniaki.

– Lubię być wysoko – oznajmiła Freya. – Kiedy dorosnę, chcę mieszkać w wysokim bloku. Kieran też chce.

– A kto to jest Kieran? – zainteresowała się mama, stawiając na stoliku szklanki z napojami, gdy znaleźliśmy miejsca w tym ścisku.

– To nowy przyjaciel Lucasa. – Posłałam jej znaczące spojrzenie. – Ostatnio miał problemy, bo wszedł na dach szkoły.

– Powiedział, że kiedy wyprowadzi się z domu, zamierza mieszkać w apartamencie w centrum Londynu – poinformowała Freya.

– Zanim to się stanie, musi poprawić oceny – zauważyłam, mając nadzieję, że nie zabrzmiało to zbyt pogardliwie.

– Czy Lucas wciąż myśli o którymś z najlepszych uniwersytetów? – chciał wiedzieć mój tata.

– Mam nadzieję. Jeśli przeczyta wszystkie dodatkowe lektury, powinien się dostać. Oczywiście nie zrobi tego dziś wieczorem.

Rozmowa zeszła na oceny Frei, na herbatę, którą zamierzaliśmy wypić, gdy wrócimy do domu. Miały być też cias­teczka z bitą śmietaną, a sąsiad rodziców przyniósł słoik dżemu z rabarbaru domowej roboty.

Dżem rabarbarowy, jakież to angielskie! Wszystkie te szczegóły tak bardzo mnie teraz poruszają, są symbolem bezpieczeństwa, wsparcia i miłości. Możecie powiedzieć, że to samozadowolenie. Nie sądzę, naprawdę. Jestem zbyt wielką katastrofistką, żeby kiedykolwiek być z siebie zadowoloną.

*

Mimo że dostałam od Vica uspokajającego SMS-a, kiedy w niedzielny wieczór zajechaliśmy przed dom, wciąż się spodziewałam, że zamiast szybek w drzwiach wejściowych zobaczę dziury. Szkło było jednak nienaruszone. Wnętrze też. Koledzy, którzy zostali na noc, wszystko rano posprzątali, wyjaśnił Lucas i wymienił od niechcenia imię Jade.

Rodzice nie zostawili na poczcie głosowej wiadomości o płukaniu żołądków na SOR-ze, pod drzwiami nie tłoczyli się sąsiedzi narzekający na dudniącą muzykę czy porysowane samochody.

– Dobrze się bawiliście? – spytałam Lucasa.

– Tak, było w porządku.

– Jak dużo ludzi przyszło?

– Może ze trzydzieścioro.

– Pomnóż to przez dwa – odezwał się Justin. – Ktoś wymiotował?

Słysząc teatralne pochrząkiwania Frei, Lucas tylko się uśmiechnął.

Zaniosłam nasze bagaże do sypialni i nagle poczułam ostry zapach moich cedrowych perfum, których butelka stała na komodzie pod oknem. Otwarta. Okno było uchylone, a kiedy je zamykałam, wyczułam na zasłonach cień zapachu trawki.

Pamiętając ostrzeżenie Sheridan, szukałam więcej oznak najazdu. Nie byłam z siebie dumna, gdy obmacywałam niedokładnie wygładzoną kołdrę i oglądałam krótkie rude włosy, które na niej znalazłam. Nie potrzebowałam ukrytej kamery, żeby wiedzieć, kto tutaj był. W sekundę zdarłam pościel, wiedziałam jednak, że nie wyrzucę z głowy obrazu Kierana Wattsa kotłującego się na naszym łóżku z jakąś dziewczyną lub samego. Zapalającego światło, rozrzucającego przybory toaletowe, przeszukującego pokój.

Niedbającego o przestrzeń, do której się wprosił, i ludzi, których wykorzystał.

Czas zabijania (cd.)

Co wiemy o Ellen Saint? Co pamiętamy z jej krótkiej obecności w brytyjskich mediach?

Przede wszystkim, że była typem matki tygrysicy. To napędzało kampanię „Dłuższy Wyrok”, mającą na celu wydłużenie kar więzienia, którą zapoczątkowała w 2015 roku przy wsparciu ogólnokrajowego tabloidu. Mniej znany jest fakt, że była także konsultantką od oświetlenia, z  gronem zamożnych klientów. (Przedstawianie jej historii w kategoriach ciemności i światła jest pójściem na łatwiznę. Ona też oparła się tej pokusie, co przemawia na jej korzyść).

Dorastała w North Downs, niedaleko słynnych klifów Dover, a więc w miejscu nie najlepszym dla osoby z lękiem wysokości. Jej przypadłość to odmiana lęku zwana fenomenem wysokich miejsc lub zewem otchłani. Jego cechą charakterystyczną jest pojawienie się u cierpiącej na niego osoby nagłego impulsu, by skoczyć, co może się wydawać sprzeczne z osobowością kogoś zwykle unikającego ryzyka. Zapytana o to w wywiadzie prasowym, powiedziała: „Jeśli chodzi o położone wysoko miejsca, mam natrętne myśli, lecz nigdy im nie ulegam”. I dodała: „Liczy się działanie. Ludzie nie powinni być osądzani za swoje myśli. Bóg wie, że gdybyśmy byli, niejeden odsiadywałby dożywocie w Holloway”.

O Ellen Saint wiemy coś jeszcze: ma poczucie humoru.

„Sunday Times”

grudzień 2021

Rozdział 6

Chciałabym podkreślić, że rzadko odczuwałam aż taką wrogość – to było bezprecedensowe. Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć osoby, których szczerze nie lubiłam w dorosłym życiu.

A moim nemezis był siedemnastoletni chłopak! Powinnam była być mądrzejsza. Powinnam była działać lepiej. Ale czy samodoskonalenie zmieniłoby wynik? Naprawdę nie wiem.

Co do Lucasa, jeśli przeszło mu przez głowę, że wolałabym wersję klasy maturalnej bez Kierana Wattsa jako jego kolegi, to po incydencie na promie na pewno już nie miał w tym względzie wątpliwości.

Nadszedł semestr wiosenny i obaj powinni byli być na wycieczce geograficznej w dolinie Wye. O dziewiętnastej dostałam od Lucasa niezrozumiałego SMS-a, w którym pisał, że wrócił, a teraz jest u Kierana i może u niego zjeść. Mniej więcej pół godziny później byłam w łazience, kiedy Justin odebrał telefon z policji i dowiedział się, że chłopcy zostali wyprowadzeni z płynącego przez Kanał promu, gdy ten przybił do Dover, ponieważ przyłapano ich na paleniu trawki na jednym z pokładów.

– Prom kursujący przez Kanał? To oni byli we Francji? – Przez ułamek sekundy był zdezorientowany. – Szkoła zmieniła cel wycieczki?

A potem nastąpiło wściekłe zrozumienie: zadzwonili, że są chorzy, i urządzili sobie wypad bez pozwolenia.

– Dzięki Bogu to była tylko trawa, dziś policja nie zawraca sobie głowy takimi rzeczami – uspokajał mnie. – Zostali pouczeni i wypuszczeni, ale nie są w stanie sami dotrzeć do domu. Może twoja mama mogłaby ich wziąć do siebie, a ja pójdę do Priski i zdecydujemy, co robić?

Zostało postanowione, że mama weźmie chłopców na noc, a rano Justin pojedzie ich odebrać. Wiedział, że ja będę zbyt zdenerwowana, żeby prowadzić. Mama potwierdziła moje odczucia, gdy zadzwoniłam, żeby porozmawiać z Lucasem.

– On nie mówi z sensem. Pozwól mu to odespać, a jutro dotrzemy do sedna sprawy.

Dobrze wiedziałam, co jest „sednem sprawy”, a raczej kto. Cały ten wybryk pachniał tym, co było specjalnością Kierana – łamaniem zasad. Bez problemu imprezował w tygodniu, właził na dach publicznego budynku i urządzał sobie całodniową narkotykową wycieczkę, kiedy powinien być na lekcjach.

Tamtej nocy prawie nie spałam, więc gdy Justin przygotowywał się rano do wyjazdu, byłam rozbudzona. Na dworze kosy i rudziki darły się na cały głos, lecz ja słyszałam tylko pogardliwy śmiech Kierana ponad sto kilometrów stąd, co sprawiało, że misja ratunkowa Justina wydawała się kolejną przesadną reakcją rodziców.

– Przypuszczam, że najpierw podrzucisz do domu Kierana? – odezwałam się, leżąc w łóżku.

– Właściwie to nie. Jego sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana – odrzekł Justin. – Pojechali samochodem Priski, więc podrzucę ją do portu, żeby mogła go zabrać. Potem pojedzie ze mną do twoich rodziców i zabierze Kierana.

Wyprostowałam się gwałtownie.

– On prowadził? Chcesz powiedzieć, że byli sami? Tylko on i Lucas?

– Tak zrozumiałem.

– I Prisca nie zauważyła, że zniknął samochód albo kluczyki?

– Chyba była w pracy.

– Justinie, on ciągle ma nalepkę z literą L! Ktoś, kto robi kurs na prawo jazdy, nie może jechać autostradą, chyba że jest z instruktorem!

– Nie wiem, którą drogą pojechali – odpowiedział Justin irytująco zasadniczo. – Może jakąś boczną.

– Oni nie mogą jeździć po żadnej drodze! – krzyknęłam. Wiadomość o wagarach i narkotykach potwornie mnie zirytowała, ale teraz byłam przerażona.

– Prisca powiedziała, że za kilka tygodni Kieran ma test. Wygląda na to, że potrafi prowadzić.

Potrafi to on popełniać przestępstwa.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wczoraj wieczorem?

– Ponieważ byłaś już wystarczająco zdenerwowana. – Justin odwrócił się do mnie plecami. – Słuchaj, muszę już jechać. Zadzwonię, gdy dotrę na miejsce.

Kiedy Freya zeszła na śniadanie, musiałam bardzo się starać, by nie okazywać emocji. Nie zapomniałam żartobliwej, ale jednak, uwagi Sheridan: „Hej, a twoje drugie dziecko?”. Z powodu opłakanego wpływu, jaki miał na niego Kieran, moim priorytetem był Lucas, ostatnią jednak rzeczą, jakiej chciałam, było zaniedbywanie córki. Zrobiłam jej gofry z nutellą, co było znakiem, że zakopałam głęboko złe wieści.

– Kiedy Lucas wróci? – zapytała.

– Dziś przed południem.

– Ma kłopoty?

– Niewielkie, nic, czym musiałabyś się przejmować.