44,99 zł
Bractwo Kruków powraca — poznaj historię z perspektywy Dominica Kinga!
Dominic King ma proste zasady. Jajecznica nieścięta, kawa czarna, piwo zimne, muzyka głośna, samochody – szybkie.
Nikt nie wie, co tak naprawdę kryje się za kamienną fasadą mężczyzny, dopóki w jego życiu nie pojawia się Cecelia. Córka wroga. Dziewczyna najlepszego przyjaciela. I jego największe zakazane pragnienie.
Miała być tylko środkiem do celu. Kolejnym krokiem w misji Bractwa. Ale szybko staje się kimś więcej — promieniem światła, które przywraca go do życia, gdy gubi się w ciemności, głosem, który przedziera się przez jego milczenie.
Jednak każdy wybór ma swoją cenę. I kiedy Dominic będzie musiał ją zapłacić… nie będzie już odwrotu.
Uwielbiamy deszczowe dni, prawda, kochanie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 558
Data ważności licencji: 8/19/2029
Tytuł oryginałuOne Last Rainy Day
Copyright © 2023 by Kate Stewart First published 2024 by Pan an imprint of Pan Macmillan, a division of Macmillan Publishers International Limited
Copyright © for the translation by Natalia Hipnarowicz-Kostyrka
W książce wykorzystano fragmenty poprzednich tomów w przekładzie Katarzyny Agnieszki Dyrek oraz Grażyny Woźniak.
Projekt okładki Eliza Luty
Ilustracja w książce Eliza Luty
Grafika na zadruku wewnętrznym © khius | Adobe Stock
Redaktorka nabywająca Aleksandra Ptasznik
Redaktorka prowadząca Katarzyna Homoncik
Korekta Kinga Kosiba, Joanna Kłos
Weryfikacja krindżu Karolina Wieczorek @zamknietawksiazkach
Opieka promocyjna Aleksandra Kosman
ISBN 978-83-8427-648-8
Znajdź nas na: TikToku @flow.books Instagramie @flow_books
Flow Books ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków e-mail: [email protected]
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2025
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska
spoiler warning – jeśli nie czytaliście wszystkich TRZECH książek z serii Bractwo Kruków, teraz jest najlepszy czas, by to nadrobić, żeby uniknąć nieporozumień. W fabule tej powieści pojawia się kilka odniesień do całej historii – mogą okazać się mylące, jeżeli jeszcze nie jesteście wtajemniczeni w wydarzenia z The Finish Line, ostatniego tomu, objaśniającego wiele wątków.
Choć akcja tej powieści dzieje się w głównej mierze równocześnie z wydarzeniami z Flocka, zdecydowanie polecam przeczytanie wszystkich trzech książek – Flocka, Exodusa oraz The Finish Line – przed rozpoczęciem tej lektury.
Obecność naszej ciemnej chmury daje o sobie znać jeszcze długo po wydarzeniach z ostatniego rozdziału. Choć wiele kwestii zostało zasugerowanych między wierszami, w treści tej książki znajdują się także takie, które u części osób mogą wywołać skrajne emocje, a niektórym mogą wydać się niepokojące. Mimo to zawarcie ich tutaj uznałam za konieczne, by w pełni oddać rozterki naszych kruków, w szczególności Dominica Kinga. Żaden inny bohater naszych czasów nie byłby w stanie znieść więcej, niż ma na to sił, a Jean Dominic King wytrzymał wszystko z najpiękniejszego powodu – z miłości.
Mimo to mam nadzieję, że poczujecie każdy element tej historii tak, jak ja je odczułam podczas pisania.
Z miłością
XO
Kate
Bohaterom, których tak rozpaczliwie potrzebujemy. Ukażcie się, ukażcie, gdziekolwiek jesteście.
Intuicja nie jest dla mnie tym samym, czym jest dla innych – to nie dar, który czasami rozbłyska, by wskazać drogę. W moim wypadku nigdy tak nie było. Przez całe życie była moim napędem i nigdy mnie nie zawiodła.
Ani razu.
Więc jak się tu znalazłem?
Jak się tu, kurwa, znalazłem?
To człowiek mający zbyt wiele tajemnic, którymi z nikim się nie podzieli.Cecelia
Dokręcam właśnie ostatnią śrubę, kiedy rozlega się warkot samochodu Seana. Ciężki, powtarzalny dźwięk silnika i chrzęst żwiru pomagają odwrócić uwagę od hałasu, który rozbrzmiewa w mojej głowie od pieprzonych dwunastu godzin.
To już nie powinno mnie dziwić – bywam świadkiem działań ludzi obrzydliwych, zaślepionych władzą, ludzi o potędze, która zaczyna ich nudzić. Kiedy tak się dzieje, przesuwają granice, by przekonać się, jak daleko mogą się posunąć, żeby uszło im to na sucho. A potem kreują i spełniają najbardziej chore fantazje, żerując głównie na słabych i bezbronnych.
Ale nie, mimo że nie powinno mnie to dziwić, nie jestem w stanie znaleźć w sobie tej odrobiny obojętności, bez względu na to, jak bardzo się staram. Nieczęsto się modlę, ale ostatnio błagam o nią każdego cholernego dnia.
Obecność Seana zajmie moją uwagę, więc z ulgą spoglądam na niego znad maski mazdy, nad którą pracuję, odkąd zrezygnowałem z prób zaśnięcia. Zbliża się do warsztatu godnym pozazdroszczenia lekkim, wyluzowanym krokiem i z uśmiechem zadowolenia na twarzy.
– Udało się go uruchomić?
Głupie pytanie.
– To nie jest głupie pytanie – zauważa, gasząc butem rzucony na ziemię niedopałek papierosa. – Powiedziałbym, że to cud, jeśliby ci się udało.
Odblokowuję podporę i zatrzaskuję maskę, a on sadowi się za kierownicą, by dostać odpowiedź na swoje pytanie. Okrążam auto i staję przy drzwiach kierowcy. Sean siedzi na postrzępionym fotelu ze sztucznej skóry, z jedną nogą wciąż na warsztatowej podłodze. Chwytam za ręcznik, który noszę przy spodniach, i wycieram dłonie. Sean unosi podbródek i uśmiecha się szeroko, bo gdy przekręca kluczyk, stary samochód natychmiast budzi się do życia.
– Byłbyś całkiem niezłym mechanikiem, gdybyś tylko był trochę mniej przerażający i nieco bardziej rozmowny.
Przewracam oczami, ale on nie przerywa.
– No co, wypowiedziałem trzy albo cztery zdania i nie dostałem żadnej odpowiedzi – żartuje, gasząc silnik. Wychodzi z auta i zatrzaskuje drzwi. – Poddaję się. – Przygląda mi się badawczo. – Gdzie byłeś wczoraj wieczorem?
– Na przejażdżce. – Wzruszam ramionami.
– Ach, tak? Widziałeś się z kimś?
W odpowiedzi tylko wyzywająco unoszę podbródek.
– Odosobnienie nie zawsze ci służy. Moje drzwi znajdują się metr od twoich.
– Nie byłem w nastroju na rozmowę.
– Jasne. Tak zachowują się przedszkolaki, kiedy są wkurzone. – Spogląda na mnie i wzdycha. – To będzie jeden z tych dni, co? – Kręci głową z irytacją.
Prawda jest taka, że te rzadkie spięcia między nami wynikają z wiary Seana, że naprawdę chce wiedzieć, co dzieje się w mojej głowie. Chce, żebym wyrzucił z siebie to gówno, a on wtedy rozbierze je na czynniki pierwsze, bo myśli, że będzie w stanie mi pomóc. Ale ja znam go równie dobrze, dlatego wiem, że wyjawienie tajemnic, których strzegę, całkowicie by go rozdarło i postawiło w tej samej sytuacji, w której ja się znajduję. Na razie – dopóki nie będę mógł zerwać się ze smyczy i dopaść odpowiedzialnych za to, jak się czuję – utknąłem w najstraszniejszym rodzaju więzienia.
Na razie.
Ale wkrótce…
– Co, stary? No co? – pyta Sean, bo wyczuwa tę moją walkę ze smyczą, która z każdym dniem zaciska się coraz mocniej. Wyciąga kolejnego papierosa. – Stary, powiedz cokolwiek.
Pstryknięcie jego zippo trochę mnie uspokaja. Znajomy dźwięk przypomina mi, że nie jestem i nigdy nie byłem w tym sam.
– Możesz myśleć, że odgrodziłeś się wystarczająco dokładnie, Dom, ale wszystko zaczyna się przelewać przez ten mur, który wokół siebie wybudowałeś. Sam sprawiasz, że to – wskazuje dłonią na przestrzeń między nami – staje się trudne. Jeśli będziesz trzymać w tajemnicy to, co jest ważne teraz, sprawisz, że to, co nadchodzi, stanie się niemożliwe.
Nawet nie próbuję się bronić, ponieważ to właśnie tasytuacja jest już niemożliwa.
Rzadko ukrywam coś przed Seanem, ale tym razem nie mogę pisnąć ani słowa, bo jeśli to zrobię, ciekawość weźmie nad nim górę. Zażąda, żebym powiedział wszystko, co wiem. A kiedy to się stanie, nikt nie będzie mógł powstrzymać lawiny wydarzeń.
Sean nie ma w sobie tej siły, której potrzebuje, by się pohamować – nie w tej kwestii. Z każdą sekundą staje się to dla mnie coraz trudniejsze do zniesienia. To, czego wciąż nie udało mi się wytłumaczyć mojemu bratu. Za każdym razem, gdy Tobias mnie odsyła, zawodzi nas… ich… nas wszystkich.
W pewnym momencie byłem dumny z tego, że jestem w stanie sięgnąć po wszystko, czego tylko zapragnę. Teraz okazuje się to pieprzoną klątwą; ciężarem, którego nigdy nie zdołam unieść.
Muszę wytrzymać jeszcze trochę. Jeszcze trochę, a potem będę mógł pokazać to, co tłumiłem w sobie przez kilka ostatnich miesięcy, od kiedy zacząłem wykonywać zadania ze swojej listy.
Listy, która – na dobrą sprawę – powstała, gdy tylko zorientowałem się, jak dotrzeć do tego, co jest ukryte za zasłoną uśmiechów pełnych sztucznie wybielonych zębów i udawanych patriotycznych postaw, życia mistrzowsko stworzonego po to, by przypominało coraz bardziej nieuchwytny amerykański sen. W rzeczywistości jednak widzę pieprzone potwory oddające się rozrywkom i przyjemnościom.
Dowody, które zbieram przeciwko władzy, unicestwiłyby cały nasz chory system w mniej niż jeden dzień. To, co krąży w mojej głowie, ma siłę dziesięciu bomb atomowych, a ja nie mogę pisnąć ani, kurwa, słowa.
Jeszcze nie.
– Głodny? – pyta Sean, wiedząc, że wcześniejsza rozmowa i tak donikąd go nie doprowadzi.
Jadłem coś? Jestem głodny?
– Kurwa, stary. Dwa słowa. Powiedz chociaż dwa słowa, to będę mógł zostawić cię w spokoju. – Wypuszcza kłąb dymu. – Bije od ciebie wrogość.
Powstrzymuję się od odpowiedzi, ale poddaję się jego niewzruszonemu szturmowi. Przecież bez wsparcia mojego brata nie jestem w stanie niczego zdziałać.
Sean przerywa moje zmagania z tą odrobiną nadziei, spoglądając na wiszący za mną zegar.
– Kurwa, pogadamy później. Muszę iść, bo się spóźnię.
Plan. Mamy plan.
Ostatnia jego część zaczyna się dzisiaj, wraz z powrotem Seana do Horner Tech. Gdy tylko plan zostanie zrealizowany, wywrócę do góry nogami ten wypolerowany stolik, żeby pokazać, jaki syf się pod nim znajduje, i nic ani nikt mnie przed tym nie powstrzyma. Sean, jakby usłyszał tę myśl, podrzuca kluczyki i odchodzi od samochodu, o który się opierał. Kiedy szykuje się do wyjazdu, łapię się na tym, że wolałbym, żeby tu został, by tylko zajmować moją uwagę. Chęć posiadania towarzystwa nie jest dla mnie naturalna. Nigdy nie była. Ale teraz… potrzebuję… czegoś.
– Szkolenie?
– To jest jedno słowo – żartuje, ale bacznie mi się przygląda. Nie wierzy, że może mnie zostawić samego z moimi myślami. Ja też już sobie nie wierzę. – Jeszcze jedno, Dom.
– Gotowy?
– Czy to ma znaczenie? – odpowiada, przeczesując dłonią włosy. – Pora odegrać swoją rolę. Do zobaczenia w domu za parę godzin.
Bas dudni z ustawionego na moim parapecie głośnika i spływa na podwórko naszego nowego domu, po którym kręci się jakaś dwudziestka najbardziej zaufanych ludzi. Wpisuję hasło, mając nadzieję, że uda mi się zyskać jeszcze godzinę, zanim zostanę wezwany. Jestem daleki od nastroju do dobrej zabawy, więc szybko zanurzam się w pracy, żeby tego wszystkiego uniknąć. Wtedy mój telefon wibruje – przyszła odpowiedź na wiadomość, którą wysłałem kilka godzin temu z warsztatu. Z każdym dniem jego odpowiedzi przychodzą coraz później.
Ja: Wszystko dobrze?
B: Co to znaczy „dobrze”?
Jego riposta wywołuje na mojej twarzy uśmiech, który wydaje mi się obcy, więc znika tak szybko, jak się pojawił.
Ja: Jak się dowiem, to cię poinformuję, braciszku. Robię listę.
B: Prezentów dla grzecznych dzieci?
Ja: Jasne, mów do mnie „święty mikołaju”. Wszyscy byli niegrzeczni.
Kiedy możemy pogadać?
B: Żadnych ruchów.
To znaczy, że moja smycz zostaje.
Ja: Mówię ci, musimy pogadać. Jedna rozmowa. To ważne.
B: Cierpliwości.
Ja: Tej nie mam. Już nie.
B: Nigdy nie miałeś. Teraz nie mogę się urwać.
Ja: Nie możesz czy nie chcesz?
B: Czekaj na mnie.
Ja: Nie wiesz, o co prosisz.
B: Nie proszę.
– Skurwysyn – mówię, rzucając telefon na biurko.
Ekran mruga, a ja postanawiam na chwilę oderwać się od sprawy, która tak mnie pochłania. Znajduję chwilę wytchnienia w spokojniejszym, bardziej bezmyślnym zajęciu, a wtedy słyszę, jak Tyler wykrzykuje moje imię tuż przed otwarciem drzwi do pokoju.
– Ależ proszę, wejdź – rzucam, plując sobie w brodę, że przez nasze ambitne plany na najbliższe miesiące od razu zdecydowaliśmy się na tymczasowe wspólne mieszkanie, chociaż jesteśmy dorosłymi facetami. Żałuję tej decyzji, zwłaszcza ze względu na tłumy na dole, które sprowadza tu Sean, oraz na fakt, że obaj ciągle mi przeszkadzają.
– Jestem pewny, że chcesz to usłyszeć. – Tyler przechodzi od razu do rzeczy. – Mamy towarzystwo.
– A ja jestem pewny, że zauważyłem. – Ruchem głowy wskazuję głośnik grający moją playlistę, żeby zagłuszyć wspomniane towarzystwo.
– Nie o to mi chodzi – odpowiada, opierając się o framugę.
Odchylam się na fotelu i sięgam po pudełko z zapasami, z którego wyjmuję kilka rzeczy.
– Tak? To mnie oświeć.
Tyler sztywnym krokiem wchodzi do pokoju i prawie nade mną zawisa. Zaczyna ostrożnie przekazywać mi wieści, a jego wahanie mówi samo za siebie.
– Wiesz, stary, cokolwiek się teraz u ciebie dzieje…
– Już przeprowadziłem dzisiaj tę rozmowę – przerywam mu, wyciągając bibułkę.
– Nie wiem, czy będziesz w stanie to ogarnąć.
– To po co w ogóle przyszedłeś? – Starając się znaleźć w sobie odrobinę cierpliwości, zaczynam rozwijać opakowanie. – No, dawaj. Wszystko okej.
– Nie jest, kurwa, okej i dopóki nie powiesz szczerze, co się dzieje, nie będziemy mogli ci pomóc.
– Skontaktowałem się już z Francją – informuję, żeby zakończyć to przesłuchanie.
Tyler wie, że jeśli zwracam się z czymś do brata, to on już nie jest w stanie mi pomóc, dlatego zmienia temat.
– Sean przyprowadził z fabryki ich nową pracowniczkę.
– Brawo, Sean. – Posypuję przygotowaną bletkę pokruszonym suszem. – Blondynkę czy…
– Cecelię – przerywa mi i przez kilka pełnych napięcia sekund dokładnie bada moją reakcję. Opanowuję grymas, przezwyciężając nagły przypływ adrenaliny, a gdy sięgam po klawiaturę, Tyler odzywa się ponownie: – Możemy to rozwiązać na dwa sposoby: pójdę ją wybadać albo ty to zrobisz. Tak czy owak, to zajebiście komplikuje sytuację.
Loguję się na jej pocztę i przeglądam ostatni mail, wysłany przez Romana wczoraj rano. Jest w nim wszystko – od kodu do bramy po grafik personelu zajmującego się domem.
Mimo że jego działka jest położona przy prywatnej drodze, a brama znajduje się tylko od frontu, posiadłość została wzniesiona jak twierdza – nawet otaczające ją drzewa wycięto na tyle daleko, że starannie rozmieszczone kamery są w stanie dojrzeć każdego, kto spróbowałby wejść. Cholernie dziwnym zbiegiem okoliczności jesteśmy właścicielami sąsiedniej działki, która daje nam dostęp do ogrodu Romana, ale sam jego dom stoi zbyt daleko od jakiejkolwiek przyzwoitej osłony, by dało się do niego dostać niepostrzeżenie. Każda próba zainstalowania w nim podsłuchów wzbudziłaby szereg podejrzeń, na które nie możemy sobie pozwolić.
Nie mam żadnych wątpliwości, że sam Roman tak to zaprojektował.
Chociaż chcieliśmy założyć podsłuchy, porzuciliśmy te plany, gdy tylko opadł kurz po budowie. To dlatego, że Roman rzadko, jeśli w ogóle, tam bywa. Jego stałym miejscem zamieszkania jest apartamentowiec w Charlotte, w którym podłożyliśmy podsłuch, tak samo jak biuro Horner Tech. Okazało się to właściwie bezużyteczne, poza tym, że dało nam możliwość śledzenia jego harmonogramu i miejsc pobytu, co ułatwiło pracę naszym ptaszkom, które ciągle mają go na oku. Jednym z nich jest obecny pracownik głównej siedziby.
– Myślałem, że ją obserwujemy – odzywa się Tyler.
– Przejąłem obserwację dzień po powrocie do domu, bo mieliśmy skupić się na Romanie. Dlatego stara obstawa nie ostrzegła nas o tym, że dziewczyna wczoraj się spakowała i przyjechała tutaj. Kurwa.
– Francja wiedziała?
– Że przejąłem obserwowanie jej? – Rzucam mu gniewne spojrzenie. – Dlaczego… myślisz, że miałby z tym, kurwa, jakiś problem?
– Tylko jeśli zjebałbyś sprawę, co najwyraźniej właśnie zrobiłeś – zauważa, krzyżując ramiona na piersi. – Nigdy nic ci nie umyka, Dom, więc co cię rozproszyło? Albo kto?
Potwory. Hałas. Przepaść, której sam szukałem, a w którą lecę głową w dół, podążająca za mną i prześladująca mnie w każdym momencie życia.
– Nie było jej tu, kurwa, od ośmiu lat, a on nawet tam nie mieszka – tłumaczę się, ale to gówniane usprawiedliwienie. – Nie sądziłem, że to się zmieni w najbliższym czasie. Poza tym kiedy ty sam miałeś ją na oku, wielki żołnierzyku?
– Dobra, skończmy z obwinianiem się nawzajem i zacznijmy się martwić osiemnastoletnią bombą tykającą w naszym ogrodzie. – Tyler rzuca mi przenikliwe spojrzenie. – A może powinienem się martwić tą siedzącą przede mną?
Ignoruję go i dokładnie, skupiając się na szczegółach, analizuję propozycję Romana złożoną córce, z którą nie utrzymywał kontaktu. Odsuwam się od komputera i kończę skręcanie blanta. Moje myśli pędzą, a Tyler zaczyna zadawać pytania.
– Po co ona się tu znalazła?
– Zapłaci jej czesne za studia i doda do tego spadek za przepracowanie w fabryce… roku.
– Jezu, Dom. Musisz zadzwonić do Francji jeszcze raz.
Wściekam się na tę cholerną sytuację.
– On nie jest teraz otwarty na nowe informacje.
– Myślę, że o tym będzie chciał wiedzieć. To wiele zmienia.
– To nic nie zmienia! – rzucam. – Wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Bo jeśli nie pójdzie, nie będę już w stanie dłużej kontrolować tego gówna, które we mnie narasta.
– Nic się nie zmienia – powtarzam, słysząc, że ton mojego głosu brzmi teraz trochę jak polecenie. Czyli coś, czego Tyler nie przyjmuje dobrze po latach wykonywania rozkazów w wojsku. W jego postawie widzę przestrogę, choć próbuje zebrać w sobie cierpliwość, żeby dowiedzieć się, co stoi za moją odmową.
– Dom…
– Pamiętasz, jak wróciłeś ze swojej jedynej zagranicznej podróży… – ciasno zwijam blanta – …i nie chciałeś o tym rozmawiać? – Nie podnoszę na niego wzroku i dokładnie sklejam bletkę. – Ta sama sytuacja.
– Aż tak źle?
– Gorzej. – Przełykam ślinę i ścieram okruszki z biurka. – To nie są działania wojenne.
– Jezu, stary, rozumiem. Ale w tej kwestii nie możemy…
– Kurwa, musimy. Ani słowa, Tyler, żadnemu z nich. Sean nie zniesie szoku, a mój brat jest zbyt zaangażowany w swoją grę za oceanem. Jeśli mu powiemy, będzie myślał o tym, co dzieje się tutaj, a tak nie może być. Nie teraz. – Milknę na chwilę, by podkreślić wagę tych słów, a on to zauważa. – Sami musimy się tym zająć. Zaufaj mi.
Tyler zastanawia się przez chwilę, lecz w końcu się zgadza.
– Dobra. Ale tylko na razie.
W spojrzeniu, którym mu odpowiadam, można wyczytać prośbę.
– Nie. – Odmawia mi ruchem głowy. – Nie sprzeciwiaj się.
– To mnie do tego nie zmuszaj.
– Czy kiedykolwiek cię zmuszałem? – odpowiada i spuszcza ramiona. – Skupmy się na obecnej sytuacji. Uważam, że nie powinieneś do niej iść, ale założę się, że zrobisz na odwrót.
– Jaka ona jest?
– Z tego, co zdążyłem zauważyć w dwie sekundy, jest ciekawska, naiwna, spostrzegawcza i mówiąc szczerze, zajebiście piękna.
Czuję, jak przez moje żyły przepływa prawdziwa furia, gdy wyobrażam sobie wszystkie możliwe scenariusze, na przykład aktualny pomysł Seana, by połączyć nasze interesy z jego własną przyjemnością.
– To nie mnie powinieneś ostrzegać o tym ostatnim.
– Cholera, Sean – jęczy Tyler. – Wiem, że nikt się tego nie spodziewał, ale nie mamy w tej sytuacji planu awaryjnego… Jezu. Dobra. – Głośno wypuszcza powietrze z płuc. – Zrobię dodatkowe rozpoznanie, może się dowiem, po co Roman próbuje znowu wkupić się w życie swojej córki. To chyba nie może być nic innego niż ostatnia próba nawiązania z nią relacji, prawda?
– Właśnie skończyła liceum – odpowiadam zamyślony. – Roman tam był.
– Na zakończeniu szkoły?
– Nie wczytywałem się. Może to błąd – przyznaję.
– No cóż, nie było tego, kurwa, w moim newsletterze – rzuca zirytowany. – Dom, powinieneś był…
– Nie trzeba mi przypominać, na czym polega moja robota – cedzę. – Zdaję sobie sprawę, ile będzie nas kosztował najdrobniejszy błąd, ale damy radę. Dopilnuję tego.
– A co z tą sytuacją?
– Pomyślę o tym.
– Jesteś pewny, że nie chcesz znowu zadzwonić do Francji?
I ryzykować życie mojego brata, grającego w śmiertelną ruletkę z francuskim bandytą z kompleksem Boga?
Nie, kurwa. Zapracowałem na swoją pozycję i zasługuję na nią. Ja tu rządzę i obaj o tym wiemy. Tyler rozumie moją decyzję bez słów.
– Twój wybór. Pójdę ją wybadać.
Nieznacznie kiwam głową, a on znika, zatrzasnąwszy za sobą drzwi i pozostawiwszy mnie z obietnicą przyszłej kłótni.
Wstaję, zapalam blanta i podchodzę do okna. Odchylam żaluzję i zauważam ją stojącą tyłem do mnie przy płocie, oświetloną zachodzącym słońcem. Zaciągam się skrętem i patrzę na nią, obserwującą otoczenie i podziwiającą grzbiety gór. Podchodzi do niej Tyler. Kiedy się do niego odwraca, zasuwam zasłony, zamiast po raz pierwszy naprawdę jej się przyjrzeć.
To nie ma sensu. Nie mogę i nie chcę podziwiać piękna żadnej komplikacji, która zagraża naszym zamiarom. Za ciężko pracowaliśmy i czekaliśmy zbyt długo na te dni, tygodnie i miesiące, które właśnie mają nadejść. Nasze plany nie zmienią się z żadnego powodu, zwłaszcza z powodu nastoletniej córki Romana Hornera.
Wbrew temu, co niektórzy sądzą, nie wszystkie ptaszki ekscytują się błyskotkami.
Wypalam całego skręta, by uspokoić się na tyle, żeby móc stanąć twarzą w twarz ze swoją porażką. Podrabiam raport postępów pod nazwiskiem osoby odpowiedzialnej przez ostatnie lata za obserwowanie Cecelii, na wypadek gdyby Tobias postanowił to sprawdzić. Przekonuję samego siebie, że to jedyny sposób na utrzymanie jego uwagi na tym, na czym teraz powinna być skupiona. Naciskam „wyślij”, próbując otrząsnąć się z towarzyszącego mi napięcia, i odsuwam się od biurka. Kiedy schodzę na dół, w połowie drogi mijam Jeremy’ego z jedną z jego etatowych dziewczyn.
– Pokój Seana, gnoju – ostrzegam, a on posyła mi pijany uśmiech, ciągnąc za sobą swoją zdobycz.
Kiedy się obok mnie przeciskają, ignoruję jej przeciągłe spojrzenie – tak samo jak resztę spojrzeń, które przyciągam, gdy przechodzę przez salon w stronę szklanych, przesuwnych drzwi.
Nagle otaczają mnie dudniący bas i zmieszane zapachy dymu unoszącego się nad tłumem, który kiedyś był mi znajomy – ludzi, z którymi dorastałem, a którzy teraz wydają mi się obcy. Powitania zamierają na ich ustach, gdy tylko na mnie spoglądają, i jestem im za to wdzięczny. Fakt, że zaszczepiam w nich to wahanie, powinien mnie martwić. A jednak tak wolę.
Kiedy po czterech latach wróciłem do domu z MIT*, musiałem zawalczyć o swoją pozycję wśród innych wytatuowanych, mimo że spędzałem tu przecież każde lato. Na jej odzyskanie potrzebowałem tylko kilku dni. Nie miało to nic wspólnego z popisywaniem się, ale stanowiło przeszkodę na drodze do tego, co ważne. A to znów sprowadza mnie do tego, co tu i teraz – obecnej przeszkody. Rozglądam się po podwórku. Niektórzy odwracają głowy, inni schodzą mi z drogi. W końcu ją dostrzegam – intruza stojącego obok Seana w zażyłej bliskości.
Jakby wyczuła moje wezwanie, odwraca głowę w moją stronę i nasze spojrzenia się spotykają. W tej chwili przepływa przeze mnie dziwne przeczucie, jakby jakiś szept wślizgiwał się do mojego umysłu. Otrząsam się z tego wrażenia i podchodzę do niej, wkraczam w jej przestrzeń osobistą, nie kryjąc swoich zamiarów za zbędnymi wyrazami. Sean próbuje się wtrącić, ale nie odwiedzie mnie od zademonstrowania mojej opinii, więc zanim wypowiadam jakiekolwiek słowo, ona zna już swoje miejsce.
Nasza sprzeczka zaczyna się i kończy krótką wymianą zdań, którymi staram się ją ośmieszyć. Wypiła za dużo i dopiero kiedy jasno daję jej do zrozumienia, że jest nie tylko niezaproszona, ale też niemile tu widziana, ustępuje.
– Nieważne, wychodzę.
Odwracam się, żeby wrócić do środka, a wtedy ona chwyta moje przedramię, by mnie zatrzymać. Jej nieustępliwy dotyk pali jak ogień. Powstrzymuję się od wyszarpnięcia ręki i obracam głowę w jej kierunku.
Wyzywające niebieskie oczy – takie same jak oczy mojego wroga – ścierają się z moim spojrzeniem, gdy opróżnia butelkę i rzuca mi ją do stóp.
– Ups.
Kiedy tak się w siebie wpatrujemy, płynące w moich żyłach poczucie obowiązku spełnienia misji staje się jeszcze mocniejsze. Jednocześnie czuję lekkie wyrzuty sumienia, bo ta dziewczyna kompletnie nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia, jakie stanowi.
Tyler w swojej ocenie częściowo miał rację, ale pominął coś niezwykle istotnego.
Jej piękno jest cholernie tragiczne.
Jeśli jej obecność tutaj zmieni choćby najdrobniejszą część naszego dopracowanego planu, który mamy zrealizować w najbliższych miesiącach, nie zawaham się zrobić wszystkiego, co będzie konieczne, by się jej pozbyć.
Gdy tylko ta myśl przemyka mi przez głowę, ona kończy swoją tyradę, chcąc mieć ostatnie słowo.
– Wiesz, mogłeś chociaż powiedzieć, że miło ci było mnie poznać, skoro już wyrzucasz mnie z imprezy. Tak byłoby uprzejmiej.
– Nikt mnie nigdy nie posądzał o bycie uprzejmym.
– To byłaby zwykła przyzwoitość, dupku.
Dotyk jej palców zaciśniętych na moim przedramieniu zaczyna wgryzać się w resztki mojej cierpliwości. Sean rozpoznaje moje szybko zmieniające się zachowanie. Klnie i przerzuca ją sobie przez ramię. Wpatruje się we mnie, czekając na jakąś reakcję, ale ja nie spuszczam wzroku z córki Romana.
– Ale za to jaki ładny z ciebie dupek – bełkocze.
Dookoła nas wybuchają śmiechy, co nieco rozładowuje gęstą atmosferę, a ja, wbrew sobie, nie umiem powstrzymać lekkiego uniesienia kącików ust. Ale wtedy ona wygłasza ostatnie słowa:
– Jestem kłopotem, wiesz… Zapytaj swojego brata.
Nie spuszcza ze mnie wzroku przez cały czas, gdy Sean niesie ją, przerzuconą przez ramię, w stronę przesuwnych drzwi, by uchronić ją od tego, co we mnie najgorsze. Kiedy znikają mi z oczu, podchodzi do mnie Tyler. Wypowiada na głos pytanie, na które obaj znamy odpowiedź:
– Co on sobie myślał?
– Że zamoczy i jednocześnie przekona nas, że wyświadcza nam przysługę – wypalam, ciągle patrząc w kierunku, w którym uciekł Sean.
– I nikt nie pomyślał, żeby mu to wytłumaczyć?
– Tłumaczyliśmy. – Spoglądam na Tylera. – Ale on nie słuchał.
Tyler odchodzi, a ja przypominam sobie rozmowę, którą przeprowadziliśmy przy płonącym ognisku, kiedy byliśmy jeszcze nastolatkami. Tę noc, którą wszyscy bardzo dokładnie pamiętamy – albo powinniśmy pamiętać – bo właśnie wtedy naprawdę zaczęliśmy.
– Nasz plan będzie prosty – oznajmia Tobias, z zadumą wpatrując się w płomienie.
– To znaczy? – dopytuje Tyler.
– Musimy to dobrze rozegrać. Jedyny sposób, by pokonać takiego człowieka jak Roman, to udawać śpiącego olbrzyma – odpowiada mój brat tonem, który nas wszystkich ożywia.
– Pomyślcie o Helenie Trojańskiej – podsuwam, bo domyślam się, do czego zmierza, i wiem, że wszyscy dobrze znamy ten grecki mit dzięki corocznym lekcjom pani Green w ósmej klasie.
W tej historii Helena, żona Menelaosa, króla mykeńskiej Sparty, została uwiedziona i uprowadzona przez Parysa, trojańskiego księcia, i pozostała przy nim, co wywołało dziesięcioletnią wojnę. Nie wspominam o tym ze względu na historię miłosną, lecz po to, by przywołać taktykę konia trojańskiego. Greccy żołnierze po bezowocnym oblężeniu, które trwało dekadę, opanowali Troję dzięki temu, że ukryli się w ogromnym koniu, który miał wyglądać na ofiarę złożoną bogini Atenie. Używając tej samej metody, moglibyśmy podjąć systematyczne, przemyślane kroki, by dopaść Romana.
Zamiast się nad tym rozwodzić, przedstawiam mniej skomplikowane rozwiązanie:
– To chyba jednak zbyt wiele zachodu, skoro możemy po prostu pozbyć się problemu.
Natychmiastowa reakcja mojego brata była do przewidzenia; rozważa moje słowa i ocenia mnie z nieczęstym w jego wzroku strachem. Fakt, że wypowiedziałem to na głos, zmusza go do zaakceptowania tej strony mojej osobowości, którą dostrzegał, ale której się obawia z powodu ojcowskiej troski, jaką mnie otacza. Strony przerażającej go swoim istnieniem, ponieważ oznacza ona, że w pewnym momencie stanę na linii ognia, co zresztą stawiam sobie za cel. Natychmiast wyraża swój sprzeciw:
– Rozumiem, że nie sugerujesz, kurwa, że zabijemy człowieka z zimną…
– Oko za oko. – Wzruszam ramionami. – Nasi rodzice spłonęli żywcem. Nie sądzisz, że to wymaga agresywnych działań? Sam powiedziałeś Delphine, że masz już dość tego gadania. Te spotkania to jakiś żart, przychodzą na nie same pizdy, które chcą sobie ponarzekać, kiedy ona dolewa im kawy. Tyle z nich wynika, że równie dobrze mogłyby być klubem książki. – Nie zatrzymuję się na tym i przedstawiam swój uproszczony plan: – Wiesz, jeśli zagotujemy i zredukujemy odpowiednio dużo tytoniu, a potem właściwą ilość tego koncentratu nałożymy na klamkę jego pieprzonego samochodu, to w kilka minut od wchłonięcia w skórę sprawa będzie załatwiona. Jeżeli nadarzy się nam dobra okazja, nikt tego nie wykryje.
Jesteśmy osłonięci lasem, ale ognisko rzuca wystarczająco dużo światła, by można było dostrzec, jak z jego twarzy znika kolor. Mówi z niepokojem i jednocześnie ostrzeżeniem w głosie:
– On nie pali, więc to pierwsze niedociągnięcie tego głupiego planu, a poza tym nie jesteśmy tacy. I nie będziemy, Dom. Nie tego chcieli maman i papa. Istnieje lepszy, bardziej dyplomatyczny sposób na załatwienie tej sprawy, mniej litościwy niż śmierć. – Stanowczo kręci głową. – Nie, my wszystko naprawimy. Możemy zdjąć Romana, ale na jego miejsce znajdzie się setka podobnych. Wyzyskują takich ludzi jak nasi rodzice, a potem pozbywają się ich, gdy stają się ciężarem. – Patrzy wymownie na każdego z nas. – Co z nimi zrobimy?
– To nie nasz problem – odpowiada Sean, kołysząc się na biwakowym krześle z piwem w dłoni. Ma na sobie futbolową koszulkę, jeszcze nie ochłonął po spotkaniu ze sztabem trenerskim.
– Sprawimy, że to będzie nasz problem – oświadcza Tobias. – W tym właśnie rzecz. Nie chodzi tylko o naszą rodzinę czy to miasto. Już nie. – Wkłada ręce do kieszeni, odwraca się i spogląda w kierunku powstającego właśnie nowego domu Romana, znajdującego się w odległości mniej więcej boiska od tego miejsca. Głos Tobiasa wydaje się odległy, kiedy dodaje: – Zrobimy to tak, by uczcić ich pamięć.
Sean otwiera kolejne piwo i dorzuca swoje trzy grosze:
– Brzmi ambitnie. Serio, stary, spójrz, gdzie teraz jesteśmy. Na kompletnym zadupiu.
– O to właśnie chodzi – wtrącam kąśliwie, a wtedy Sean odwraca się w moją stronę. Wciąż balansuje na krawędzi, żyje jednocześnie w świecie prawdziwym oraz tym, który zaprojektował Tobias, byśmy pomogli mu go odtworzyć. Ostrzegałem, że Tobias nie potraktuje nas poważnie, jeśli nie podejmiemy realnych działań, a mimo to Sean odnosi wrażenie, że i tak jesteśmy już zaangażowani ze względu na naszą relację. Nawet nie ma pojęcia, jak bardzo się myli.
– Chcesz skończyć jako kucharz w restauracji tatusia? – upominam go. – Co się stanie, jeśli bank zażąda spłaty kredytu?
W oczach Seana pojawia się błysk, ale on milczy i skubie etykietę na butelce z piwem. Odwracam się do Tylera, którego sytuacja jest tak samo ponura.
– Masz zamiar zostać zawodowym żołnierzem?
Rzuca mi wściekłe spojrzenie. Powtórzenie doli swojego ojca jest jego największą obawą.
Prawda jest taka, że żaden z nas nie chce iść śladami rodziców ani powtarzać ich losu. Tobias i ja wiele wycierpieliśmy, ale nasi bracia nie mieli więcej szczęścia. Tyler przeżył piekło, ponieważ jego ojciec wrócił na ojczystą ziemię jako wrak człowieka. Sean obserwuje, jak tragiczne w skutkach są dla jego rodziców prowadzenie restauracji i utrzymywanie się na powierzchni.
Ich strach przed powtórzeniem podobnego losu jest jednym z głównych powodów, dla których Tobias utrzymuje naszą uwagę – choć dał nam też wiele innych. Pierwszy przełamał małomiasteczkową mentalność i uciekł. Widoczne zmiany, które można było w nim dostrzec przy każdym powrocie, podsycały ich ciekawość. Ja zaspokoiłem swoją za sprawą dociekań, dlaczego w ostatnim czasie mój brat wydawał się mniej spokojny.
A to wywołało we mnie pragnienie, by odciąć się od typowych nastoletnich niedorzeczności i stać się mężczyzną wcześniej, niż można było tego oczekiwać. Nie żebym miał jakiś wybór albo żeby on to zauważył.
– To właśnie dlatego tutaj jesteśmy – twierdzi Tobias. – Żeby ustalić nasze priorytety.
– Moje są ustalone idealnie. – Sean unosi dłonie i zaczyna liczyć na palcach, żeby wkurzyć nas obu. – Cipka, cipka, cipka, cipka i… – Zatrzymuje się przy kciuku. – Tak, chyba będę musiał wybrać cipkę.
Śmieję się mimo swojej złości na niego, ale oczy Tobiasa ciskają w jego stronę ostrzeżenie.
– To jest właśnie kolejny powód, dla którego zwołałem to zebranie. Chcesz mieć dziewczynę? Proszę bardzo, ale łóżkowe pogaduszki i ten cholerny klub nigdy nie będą szły ze sobą w parze. Nie interesuje mnie, co robi reszta ptaszków, ale o ile wiemy, przy tym ognisku nie ma miejsca dla kobiet, przynajmniej na razie. Przynajmniej dopóki nie zostaną przeze mnie dokładnie sprawdzone. Kropka.
– Myślałem, że twierdzisz, że kobieta jest świątynią – rzuca złośliwie Sean, dalej sprawdzając Tobiasa, i bierze łyk piwa.
– Bo jest – rzuca ostro Tobias – ale z dala od interesów. Związki to największa przeszkoda. I pierwszy, który spieprzy tę sprawę, poniesie surowe konsekwencje. – Ponownie spogląda na każdego z nas, by upewnić się, że dokładnie to sobie zapamiętamy, po czym dodaje: – Bez żadnych, kurwa, wyjątków.
W trakcie rozmowy staram się rozładować napięcie, które daje o sobie znać, gdy wymieniamy kolejne nerwowe uwagi. Niechęć z powodu długich nieobecności Tobiasa, który wraca tylko po to, by wydawać rozkazy, sprawia, że w jego stronę sączy się jeszcze więcej jadu niż z niego samego. Sam z trudem ukrywam własną urazę, zwłaszcza kiedy w dyskusji przewija się temat problemu alkoholowego mojej ciotki.
– Więc jeśli dobrze rozumiem – Tyler, nieugięty, zmienia temat – potrzebujemy drewnianego konia, armii rekrutów, która się w nim schowa, i okazji, żeby wślizgnąć się do miasta.
Tobias kiwa głową na potwierdzenie.
– Będę trzecim pokoleniem służącym w marines – oświadcza Tyler, co nie jest dla nas żadnym zaskoczeniem. – To oczywiste. Więc jeśli jest jakaś rzecz, którą potrafię zrobić, to właśnie zbudować armię.
Następny odzywa się Sean, który odkłada na bok swoje zrzędliwe ględzenie:
– Ja i Dom zajmiemy się warsztatem, a kiedy już będzie działać, wymyślę sposób, jak przedostać się przez bramę. – Mierzwi moje włosy, a ja odpycham jego dłoń. – No i wszyscy wiemy, że ten gamoń pójdzie na Harvard, Yale czy coś tam innego.
– Więc to chyba czyni ciebie koniem – rzucam w stronę brata.
– Nie, braciszku – zaprzecza.
Wpatrujemy się w niego. Coraz trudniej mu ignorować rosnące napięcie spowodowane naszą niedawną kłótnią. Tobias nie pozwala mi dołączyć do niego we Francji; myśli, że nie jestem świadomy tego, co tam rozpoczął. Towarzystwa, w którym się obraca, ani ciągłego niebezpieczeństwa, w którym się stawia.
– To ty jesteś koniem – oznajmia i patrzy na całą naszą trójkę. – Od tej chwili ja już nie istnieję.
Po rozstrzygnięciu kilku innych kwestii dotyczących strategii dołączam do brata stojącego kilka metrów od ogniska.
– A co z Heleną?
Tobias patrzy na mnie z nieskrywanym zaskoczeniem.
Kilka minut temu byłem tylko jego łebskim nastoletnim bratem oraz narzędziem zdolnym wyciągnąć go z trudnych sytuacji i przeprowadzić research pozwalający mu zyskać przewagę tam, gdzie jej potrzebuje. Według niego powinienem zadowalać się okruchami, które wybiórczo mi rzuca, trzymając mnie w bezpiecznej odległości od swoich zagranicznych interesów. Teraz ja też mam swoje sekrety i decyduję, kiedy i jak je wyjawiać.
Ten ułamek wiedzy o Cecelii niewiele znaczy w porównaniu z tym, czego postanowiłem się dowiedzieć. Tak jak Tobias, widziałem ją dzisiaj, niewinną, młodą, delikatną, z buntem w oczach. Włożyła sobie książkę w spodnie, żeby zrobić na złość Romanowi. W sposobie, w jaki rozglądał się po bibliotece – jakby ściany były zachlapane gównem – było widoczne przepełniające go poczucie wyższości.
Wpatrując się we mnie, Tobias odzywa się ostrzegawczym i rozkazującym tonem. Nie zamierzamy wkroczyć tam, gdzie zaczynają się więzi rodzinne Romana. Znając mojego brata, nigdy tego nie zrobimy.
– Heleny w to nie mieszamy.
Teraz, prawie dekadę później, Tyler stoi obok mnie, rozmyślając w milczeniu, podczas gdy wokół nas szumi impreza. Obaj spoglądamy w kierunku, w którym uciekł Sean z Cecelią, a potem przenoszę wzrok na Tylera. Po kilku sekundach widzę w jego oczach zrozumienie: jego pamięć jest tak doskonała jak moja, jego umiejętność słuchania… nadzwyczajna – to jego największy dar, z którego regularnie robi użytek. Udowadnia to, kiedy się wreszcie odzywa. Przerażającym głosem idealnie wyraża to ironiczne ostrzeżenie:
– Strzeżcie się Greków niosących dary. – Przesuwa dłonią po brodzie i zerka w moją stronę. – Jezu. Helena właśnie przybyła do Triple Falls.
I w tym tkwi cała tragedia.
Historia Heleny nie zakończyła się dla niej dobrze; właściwie nie zakończyła się dobrze dla nikogo.
Ostrzeżenie Tobiasa rozbrzmiewa w mojej głowie po raz pierwszy od tamtej rozmowy, bo gdy tylko moje oczy napotkały wzrok Cecelii, usłyszałem ten szum. I nadal go słyszę. Wiem, z jakiego powodu Sean przyprowadził ją tutaj bez wyjaśnienia, i nie ma, kurwa, szans, że zajrzę temu darowanemu koniowi w zęby – ani gdziekolwiek indziej – bo nie mam wątpliwości, że jeśli Cecelia rzeczywiście musi odegrać w tym jakąś rolę, to nie skończy się to dobrze dla nikogo.
– Jaka decyzja?
– Niech wszyscy będą w warsztacie za dwadzieścia minut.
Ona już jest w to zamieszana, bracie.
* MIT – Massachusetts Institute of Technology, renomowana amerykańska uczelnia niepubliczna zlokalizowana w Cambridge w stanie Massachusetts.
Tłumy mieszkańców suną wzdłuż niekończących się rzędów namiotów. Większość sprzedawców się uśmiecha. Są nieświadomi toczącej się wojny. Nie mają pojęcia, że za drzewami istnieją mężczyźni walczący w ich imieniu, aby lokalna gospodarka mogła się rozwijać, aby im wszystkim udało się przetrwać.
Cecelia
Przez zaciągnięte rolety sączą się promienie słońca, a ja biorę kolejny łyk świeżo zaparzonej kawy, starając się skupić rozmyty wzrok na monitorze, na którym wyświetlają się obrazy z kamer. Dwa z nich pochodzą z monitoringu podwórza Romana, bo udało się nam podłączyć do jego serwerów. Kolejny – dzięki kamerze zamontowanej z tyłu samochodu naszej ptaszyny – daje szeroki widok na drogę prowadzącą do nowo odkrytego magazynu. Ostatni pochodzi z kamery przykręconej do jego dachu. Właścicielem tego miejsca jest cel, nad którym teraz pracujemy – Anthony Spencer. Jeden z wielu wrogów Romana, którzy znaleźli się na szczycie listy. Wrogów posiadających własne imperia, które planujemy obrabować i rozbroić, zanim obrócimy je w popiół.
Dzięki eliminowaniu konkurencji upewniamy się, że to my wymierzymy Romanowi sprawiedliwość, a przy okazji zrobimy na tym duże pieniądze. Nie zdradziliśmy się przed nim jeszcze, że planujemy zniszczyć jego przeciwników. Dowie się jednak o tym niedługo, kiedy niektóre grube ryby z sąsiednich wieżowców, z którymi ma dawne zatargi, zgodnie z naszym planem zaczną po kolei znikać; to uniemożliwi im dopadnięcie Romana przed nami.
Wkrótce będzie wiedział, że ktoś się do niego zbliża.
Szczerze mówiąc, już nie mogę się, kurwa, doczekać, aż zacznie się szamotać w próbach dowiedzenia się kto.
Czas. Wszystko jest tylko kwestią czasu.
Przedyskutowałem tę taktykę z bratem; to był mój warunek, skoro kategorycznie odmówił mi wyeliminowania Romana. Jakie były moje argumenty? Gra psychologiczna to najmniej, co możemy zrobić, by upewnić się, że to my każemy mu zapłacić za to, co uczynił. Tobias najpierw się sprzeciwiał, ale w końcu wygrał jego mściwy charakter.
Bus Jeremy’ego, oklejony logo firmy Fleet Heating and Air, montującej ogrzewanie i klimatyzację, pojawia się w obrazie z kamery; pędzi przez wysypany żwirem parking i staje obok auta Tylera. Jeremy wyskakuje z samochodu, szuka czegoś i zauważa kamerę. Klika w słuchawkę.
– Raz, dwa, trzy, próba mikrofonu – mówi, po każdym słowie macha przed obiektywem firmową maskotką.
– Jesteś debilem – odpowiadam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
– Dzień dobry, księżniczko – grucha i unosi głowę do kamery. – Jak się ma twój tyłek w tym mięciutkim fotelu?
– Dobrze, nie jest mi za gorąco w jaja, stary – żartuję, a w tej samej chwili Russell wyskakuje z auta od strony pasażera i otwiera tylne drzwi. – Może gdybyś chociaż raz w życiu odrobił zadanie domowe z matematyki, nie musiałbyś mieć odcisków na dłoniach.
– Nie podrywaj mnie teraz, Dom. W tej chwili zajmujemy się poważnymi sprawami. Ale powiedz mi coś, tylko szczerze. – Odwraca się i wypina do kamery. – Czy te spodnie khaki nie pogrubiają mi dupy?
Russell ze śmiechem kręci głową. Przygląda się magazynowi i pyta:
– To kto go znalazł?
– Tyler – odpowiada mu Jeremy. – Nie był ujęty w majątku firmy Spencera, ale znalazł adres gdzieś w starych dokumentach tego dupka.
Tyler odzywa się wtedy ze środka magazynu:
– Słyszymy cię, kretynie. Nie gadajcie bzdur na linii. Mamy ograniczony czas.
– Jaki jest wasz status? – pytam Tylera, zerkając na zegar na monitorze.
– Już przy drzwiach – stęka Tyler. – Tak jak podejrzewałem, jest tu naziemna blokada, niezabezpieczona, więc jeśli niczego nie zabierzemy, nawet się nie dowie, że tu byliśmy. Cholernie trudno ją usunąć, daj mi minutę.
– Ale ani chwili więcej – ostrzegam.
Russell zakłada rękawiczki, wyjmuje dwa łomy i jeden wręcza Jeremy’emu, który przygląda się budynkowi postawionemu na środku odludzia, tuż przy granicy hrabstwa. To właśnie ta lokalizacja przyciągnęła naszą uwagę. I po dłuższym szperaniu odkryliśmy, że Roman sprzedał tę ziemię wraz z magazynem Spencerowi, kiedy lata temu pozbywał się bezwartościowego majątku. Wtedy jeszcze robili ze sobą interesy. Pytania brzmią: dlaczego Spencer zachował nieruchomość i dlaczego jest ona ujęta w majątku osobistym.
– Co w nim jest? – odzywa się Jeremy, wypowiadając na głos moje myśli.
– Jesteście tam po to, żeby się dowiedzieć, imbecylu – warczę.
Jeremy odwraca się do Russella.
– Ostatnio jest strasznie jędzowaty.
Russell gapi się na Jeremy’ego jak zazwyczaj – jak na nieudany eksperyment w laboratorium – ale ten nie przerywa swojego wywodu.
– Rozumiem, Dom. Nam wszystkim przydałby się dzień wolnego. Właściwie – rozgląda się dookoła – brakuje nam tu dziś jednego ptaszka. Założę się, że Sean jest teraz zajęty… Och, może Cecelia lubi takie klimaty… Te ciche zawsze takie są.
Kiedy Jeremy to mówi, moja komórka wibruje. Przyszła wiadomość od Seana.
S: Pięć minut drogi. Mam kod do bramy.
Ja: Nie potrzebuję relacji na żywo. Tę już mamy. Daj mi coś przydatnego. I czekaj na mój sygnał.
– Trudno się nie zgodzić, jest cholernie atrakcyjna – dodaje Russell, a w tej samej chwili na obrazie z kamery przy basenie pojawia się Cecelia w bikini. W słońcu wygląda absolutnie, kurwa, idealnie: jej kasztanowe włosy powiewają wokół doskonałej twarzy, a sylwetka jest jak z mokrego snu. Rozdziera mnie sam jej widok. Przygląda się powierzchni wody, najwidoczniej pogrążona w myślach. Jeremy odpowiada na komentarz Russella, czym wytrąca mnie z zadumy:
– Może i jest niedostępna, ale jeśli to ja byłbym związany, pewnie pozwoliłbym jej zrobić mi naprawdę okropne rzeczy… pióra, olejek… może nawet skóra.
Jeremy powoli obraca się wokół Russella, żeby pokazać, o co mu chodzi, ale ten go odpycha.
– Spieprzaj, świrze.
– Koniec zabawy – warczę, odrywając wzrok od Cecelii.
Wiem, że gdy tylko Sean ją zobaczy, nie będzie w stanie załatwić nam niczego użytecznego – mimo zapewnień, które złożył zeszłego wieczoru Tylerowi. Kiedy wczoraj odwiózł Cecelię i po powrocie do domu wszedł na górę, Tyler złapał go i opieprzył tuż przed moimi drzwiami. Nie wtrąciłem się ani nie włączyłem w kłótnię. Odkąd w warsztacie powiedział wszystkim wtajemniczonym, że „interesy będą szły jak dotychczas”, pogodziłem się z faktem, że Cecelia jest po prostu przeszkodą, którą musimy ominąć. Sean spojrzał na mnie z niepokojem, kiedy kopniakiem zamykałem drzwi, by nie słuchać ich sprzeczki i móc wrócić do pracy.
Dziś rano Sean starał się wybadać grunt, ale jasno dałem mu do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany. Na próżno próbował wcisnąć mi gadkę o korzyściach, którą wczoraj wygłaszał Tylerowi, zanim zatrzasnąłem drzwi.
Ignoruję stopniowo rosnącą niechęć wobec niego i po raz drugi odrywam wzrok od Cecelii. Staram się skupić na losie ptaszka, który teraz spoczywa w moich rękach.
– Trzynaście minut do przyjazdu ochrony – przypominam wszystkim na linii, przyglądając się wejściu do magazynu. – Bus numer trzy, gdzie wy, kurwa, jesteście?
– Stary, zaraz będziemy. Utknęliśmy z Dennym za cholernym traktorem – odzywa się Peter.
Sprawdzam widok z kamery zamontowanej na fordzie F150 Layli, ubranej prowokacyjnie, zgodnie z instrukcją, i widzę, jak dziewczyna opiera się o otwartą klapę bagażnika. Stoi tam na wypadek, gdybyśmy w ostatniej chwili potrzebowali odwrócić uwagę ochroniarza, który sprawdza magazyn regularnie jak w zegarku.
– Jak leci, ptaszyno? – pytam Laylę, patrzącą uważnie w kierunku, z którego ma nadjechać ochrona.
– Czysto – odpowiada krótko, żeby nie zajmować linii, zwłaszcza że jej narzeczony jest jednym z wtajemniczonych.
Zaraz po tym dostrzegam, jak trzeci bus, pędzący z przeciwnego kierunku, dociera do wjazdu. Denny i Peter zatrzymują się obok dwóch poprzednich samochodów, wyskakują z auta i zakładają rękawiczki.
– Już – odzywa się Tyler, otwierając drzwi magazynu.
Po chwili wszyscy znikają w środku.
Przez jakąś minutę słyszę tylko sprzeczki i narzekanie.
– Jest tu ciemno jak w dupie – zrzędzi Jeremy.
Jednocześnie dociera do mnie trzask.
– Powinniśmy byli zabrać latarki.
– Idioci, gdybyście zapomnieli – rzucam – w środku nie ma kamer. Nic nie widzę.
Pierwszy odzywa się Denny:
– Mamy tu dwanaście skrzyń i kilka pudeł. Będziemy potrzebować wózków, jeśli chcemy to zgarnąć.
– Podważ jedną, stary, to będziemy wiedzieć, z czym mamy do czynienia. Nie chcemy kolekcji starych komiksów Spencera.
– Jego ochrona nie przyjeżdża do budynku co czterdzieści minut dla kolekcji komiksów, kretynie – ostro odpowiada Tyler. – Podważ jedną pokrywę… delikatnie.
– Dwanaście minut – ostrzegam.
– Potrzebujemy więcej łomów! – krzyczy Tyler. – Russell, na tyle mojego auta.
– Robi się.
Russell wybiega z budynku, pojawiając się w moim polu widzenia, chwyta czarną torbę i znów znika w magazynie. Wtedy odzywa się Jeremy:
– Otworzyłem pierwszą skrzynię… Co jest, kurwa? Tyler, tutaj.
– Jedenaście minut. Tyler, odezwij się.
Do moich głośników znów dochodzą dźwięki szurania i podważania pokryw, kiedy na obrazie z kamery przy basenie Romana pojawia się Sean. Cecelia wynurza się z wody po kolejnym okrążeniu. Moją uwagę odwraca od niej Denny:
– Mam kolejną… Kurwa, one nie mogą być prawdziwe.
Odpowiedź Tylera sprawia, że cały się spinam:
– Jezu Chryste… To wojskowe. I na pewno nie są zabawkami.
– Jesteście pewni, że to magazyn Spencera? – Russell brzmi na podobnie wstrząśniętego.
– Osiem minut. – Powoli tracę cierpliwość. – Mówcie.
Odzywa się Tyler. W jego głosie słychać napięcie i słabo skrywaną wściekłość.
– Stary, mamy tu sześć skrzyń M9 i M, kurwa, 16. Z kamizelkami kuloodpornymi i odpowiednią ilością amunicji to wystarczy, żeby wybić dziesięć przecznic. To broń, której żaden pieprzony prezes firmy transportowej nie jest w stanie zdobyć bez odpowiednich układów.
Tyler aż wychodzi z magazynu, żeby spojrzeć do kamery, do mnie, by mnie ostrzec:
– Przez układy mam na myśli układy wojskowe. Na tę chwilę to jest dla nas zbyt wiele. A jeśli to wszystko naprawdę należy do Spencera, to spieprzył sprawę, zatrudniając do pilnowania zwykłego ochroniarza z latarką. Bo bez względu na to, czyja to własność, ten ktoś nie odpuści, kiedy się dowie, że zniknęła. Jaka jest twoja decyzja?
Moje myśli pędzą. Przygotowuję się do intensywnej analizy; otwieram kolejny ekran i zaczynam pisać.
– Zabierz większość i wyślij mi wszystko o tej broni. Może uda mi się ustalić, kto chciałby to kupić i która świnka ma je na sprzedaż.
Tyler wskakuje na tył samochodu i zaczyna wyrzucać zawartość sześciu czarnych toreb, a potem się odwraca i wykrzykuje komendy w stronę magazynu:
– Chodźcie tu, kurwa!
– Pięć minut – rzucam, logując się na drugim ekranie.
Jeremy, Russell, Peter i Denny zbliżają się do Tylera, wchodząc w obraz z kamery. Ten podaje im puste torby i gorączkowo wydaje rozkazy:
– Tylko broń. Zostawcie skrzynie, których nie otworzyliśmy, i zamieńcie dolne z górnymi, żeby wyglądały na nietknięte. Każde pudło ma być na swoim miejscu. Ja sprzątam. LEĆCIE!
Jeremy i Denny jako pierwsi pojawiają się z wypełnionymi torbami i pakują je do swoich busów, a Tyler, Russell i Peter ładują kolejne.
Przeklikuję się na widok głównej drogi i zauważam samochód ochrony niecały kilometr od magazynu. Ostrzegam Laylę.
– Zbliżają się, bądź gotowa.
Layla odpowiada od razu, podnosząc klapę paki, żeby wyjąć koło.
– Gotowa.
– Koniec czasu – mówię, gdy Tyler zasuwa drzwi magazynu i zamyka je od wewnątrz, tak jak je zastał. Po kilku sekundach znów pojawia się w polu widzenia kamery i wskakuje do busa. Wszystkie trzy samochody odpalają silniki, pędzą w stronę bramy. Bramy, której otwarcie i zamknięcie zajmuje piętnaście sekund. Sekund, których być może nie mamy.
– Ptaszyno – mówię, kiedy samochód pojawia się jakieś czterysta metrów przed nią. – Bylibyśmy wdzięczni, gdybyś mogła powoli wyjechać przed niego, żeby kupić dla nas kilka dodatkowych sekund.
– Robi się – odpowiada.
A wtedy ja przekazuję rozkazy pozostałym:
– Kiedy tylko przejedziecie przez bramę, gaz do dechy. Macie być co najmniej osiemset metrów przed ochroniarzem… Layla, teraz.
Ochroniarz zaczyna trąbić, kiedy Layla blokuje mu drogę i odgrywa swoją rolę, mówiąc z południowym akcentem:
– Bardzo przepraszam! Pierwszy raz prowadzę tak wielki samochód!
– Niech pani zjedzie mi z drogi!
Kiedy brama otwiera się na tyle, by zmieścił się w niej samochód, wszystkie trzy busy wystrzeliwują z parkingu i pędzą w stronę przeciwną do tej, z której nadjeżdża ochroniarz.
– Dobra robota, ptaszyno – mówię, patrząc, jak brama powoli się zamyka. Serce wali mi w piersi z przypływu adrenaliny.
– Dla moich chłopców wszystko – odpowiada łagodnie Layla.
– Jeśli naprawdę masz to na myśli… – odzywa się Jeremy, jakby to była propozycja. Sekundę później wszyscy słyszymy syk bólu: – Aua, Jezu, Denny, ja prowadzę! Co za zazdrośnik.
Jeremy dalej dręczy Denny’ego, a ja zaciskam pięści, wstrzymując oddech.
– Chciałem tylko poprosić o podcięcie… włosów! Kurwa! Laylo, wiesz, że zamierzasz poślubić troglodytę, prawda?
– Nie mogę się doczekać. – Layla się śmieje. – Do zobaczenia w domu, kochanie – dodaje, a potem się rozłącza.
Samochód ochrony pojawia się kilka sekund później. Spokojnie czeka, aż stara brama się otworzy, a potem bez pośpiechu wjeżdża na parking.
– Wszystko w porządku – melduję na wszystkich liniach.
– Kurwa mać. Mało brakowało – wyrzuca z siebie Tyler.
Wtedy wtrąca się Jeremy ze swoją błazenadą:
– Przysięgam na Boga, czuję, jakby mi się jaja skurczyły… albo urosły. Denny, spójrz.
– Jeremy – burczy Denny, nierozbawiony tą uwagą – jeśli coś wyciągniesz, obaj dzisiaj umrzemy.
Kręcę głową z uśmiechem, ale powstrzymuję wesołość, wydając rozkaz:
– Jedźcie do kompleksu. Denny, umieść je głęboko pod ziemią.
– Tak jest.
Czuję, jak z moich barków ustępuje napięcie. Wyjmuję słuchawkę, kiedy na zaprogramowanym odpowiednio ekranie pojawiają się informacje. Wyłączam je i w nadziei, że podjąłem właściwą decyzję, sprawdzam wiadomość od Tylera dotyczącą broni, którą właśnie ukradliśmy. Właduję się w następne kłopoty, ale mam zamiar się dowiedzieć, co odwala Spencer. Dobrze, że nie ma tu teraz Tylera. W tej chwili uderza w niego świadomość, co właśnie odkryliśmy, a że sprawa może dotyczyć nielegalnych interesów wojska – jego pięty achillesowej – wznoszę cichą modlitwę za tych, którzy teraz znajdują się obok niego.
Zerkam ponownie na obraz z kamery Romana, dającej szeroki widok na basen i większą część podwórza, i dostrzegam Seana stojącego w płytkiej wodzie. Cecelia stąpa nieufnie w bezpiecznej odległości i przygląda mu się podczas rozmowy. Rozmowy, której nie mogę usłyszeć, bo Roman nie zamontował nowocześniejszego monitoringu, od kiedy postawił ten dom.
Sean wabi ją do siebie swoim chłopięcym urokiem, jednocześnie unosząc podbródek w stronę monitoringu, by przekazać mi wiadomość. Mrugam do niego dwa razy czerwoną lampką kamery, choć nie mam pewności, czy to dostrzeże. Biorę swoją komórkę i wysyłam SMS ptaszkowi, który czeka w pobliżu, żeby zgarnąć Seana. Wiedząc, że powinienem teraz skupić się na czymś innym, obserwuję ich ruchy przez kilka kolejnych sekund, a moje wcześniejsze założenia tylko się potwierdzają. Sean robi wszystko poza odnotowywaniem tego, co może nam się przydać, bo jest bardziej zainteresowany własnymi sprawami.
Mimo to trudno zaprzeczać faktom. Teraz, dzięki Seanowi, jesteśmy o krok bliżej do dostania się do domu.
Od zawsze miałem przeczucie, że Roman zbudował tę rezydencję, by wykorzystać ją jako drogi sejf. Jego tajemnice są ukryte gdzieś między tymi ścianami i zapewne dlatego trzyma się od nich z daleka.
Czas pokaże.
Kiedy nasz ptaszek podjeżdża, a Sean wychodzi z basenu i się oddala, Cecelia przygląda mu się i patrzy w jego kierunku jeszcze długo po tym, gdy znika. Właśnie wtedy pojawia się moje pierwsze przeczucie.
To może zadziałać.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
