Opowieści z Królestwa Turelionu: Milczenie Puszczy - Wiktoria Piotrowska - ebook

Opowieści z Królestwa Turelionu: Milczenie Puszczy ebook

Wiktoria Piotrowska

5,0

Opis

TOM I

Nadciąga zima, a garstka ocalałych Obdarowanych walczy o przetrwanie w świecie, gdzie magia jest ścigana bez litości.

Uciekinierzy z Królestwa Turelionu, poszukujący bezpiecznego schronienia w Twierdzy Białej Róży, muszą stawić czoła nieustannemu pościgowi, własnym lękom i ciemności, która narasta wokół nich. Rhena, złączona z naturą druidka, prowadzi swoich towarzyszy w poszukiwaniu miejsca, w którym mogliby choć na chwilę odetchnąć przed zbliżającym się zagrożeniem. Na granicy wyczerpania, walcząc o życie i próbując nie zatracić swojego człowieczeństwa, przekonają się, że prawdziwe wyzwanie to nie tylko ucieczka, ale odnalezienie nadziei tam, gdzie wydaje się jej już nie być.

Nadchodzi wojna, a zima, niosąc ze sobą cień króla Turelionu, przynosi więcej niż chłód. Czy uda im się przetrwać w obliczu nadciągającej zagłady? A może cena wolności okaże się zbyt wysoka, gdy postawią wszystko na jedną kartę?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 650

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MasnyRys

Nie oderwiesz się od lektury

Dużo akcji, różnych stworzeń i potworów. I te plottwisty, których człowiek się nie spodziewał. Polecam serdecznie
00



Powieści z serii „Opowieści z Królestwa Turelionu”:

„Milczenie Puszczy” – tom I

„Płonąca Korona” – tom II

„Wybraniec Cienia” – tom III

„Wyspa Zguby” – tom IV

„Królowa Światła” – tom V

„Piętno Czarta” – tom VI

Copyright © Wiktoria Piotrowska

Wydawnictwo Mroczna Puszcza

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Rozpowszechnianie niewielkich fragmentów książki jest dozwolone pod warunkiem podania źródła.

Redakcja i korekta: Aleksandra Bednarek

Skład i łamanie: Wiktoria Piotrowska

Wydawnictwo Mroczna Puszcza

Projekt okładki: Agnieszka Zawadka

Projekt mapy: Aleksandra Skrzycka

Ilustracje: Julia Hołownia

Druk i oprawa: Totem.com.pl, Inowrocław

mrocznapuszcza.pl

Wydanie pierwsze

Zielona Góra 2025

ISBN: 978-83-975289-1-8

Dla mojej kochanej mamy, Moniki.

Dziękuję za wszystko. Gdyby nie Ty, ta książka nigdy by nie powstała.

Kocham Cię, mamo.

Ostrzeżenie

W książce znajdują się treści mogące wywołać niepokój bądź dyskomfort. Są to między innymi: sceny śmierci, tortury, rasizm, wulgarny język, nienawiść, morderstwa, przemoc fizyczna, psychiczna oraz seksualna.

Zalecany wiek czytelnika to minimum 18 lat.

Prolog

Gwiazdy rozbłysły nad Turelionem. Bezchmurne niebo wręcz zaprzeczało istnieniu kilkugodzinnej ulewy, która nawiedziła wieś w ciągu dnia. Jednak na drogach w dalszym ciągu można było zauważyć ogromne skupiska kałuż, które uniemożliwiały podróż handlowcom. Dziewczyna wyglądała za okno domu, przybijając do trzymanego w dłoni krzyża kolejnego robaka.

Mimo późnej pory w małym mieszkaniu na samym skraju Pachnideł wciąż paliła się świeca. Przy niewielkim stoliku, w starym, zakurzonym fotelu siedziała kobieta. Dziergała na drutach parę dziecięcych skarpet. Nie wyglądały one zbyt odświętnie, bo nie było jej stać na różnokolorowe nici. Wykonała je za to dość starannie, by zapewnić dziecku odrobinę ciepła podczas nadciągającej, długiej zimy.

Trudno byłoby stwierdzić, ile kobieta miała lat, gdyż przemęczenie ją postarzało. Pomimo zapracowania, wciąż wyglądała na piękną. Tak przynajmniej uważała dziewczyna siedząca kilka metrów od dziergającej matki, na zniszczonym dywanie z poszarpanymi krawędziami. Ogrzewała się przy dogasającym już ogniu, gdzie przeważnie stawiano kocioł na zupę. W rękach ściskała malutką lalkę.

Matka nie zwracała na nią uwagi, zapewne przekonana, iż jej pociecha nie zajmowała się niczym niepokojącym. W rzeczywistości dziecko było pochłonięte struganiem krzyży z drewna, posługując się ostrzem nożyka. Gdy była młodsza, próbowano ją zniechęcić do tego, jak uważano, demonicznego zajęcia, ale nic nie mogło jej od niego oderwać. Z czasem kobieta zaczęła ignorować zachowanie Delemiry, a ta czynność stała się codziennością. Samo rzeźbienie krzyży nie świadczyło o niczym złym, jednak coś zupełnie innego budziło w matce niepokój. Absurdalny był fakt, że jej córka wieszała na swoich dziełach najróżniejsze robale i inne stworzenia, odwracając je do góry nogami, a następnie paliła. Czasem, gdy dziewczyna wyjątkowo nie miała nastroju na zabawę w zabijanie insektów, brała kawałek starego papieru i rysowała na nim różne potwory, martwych ludzi, a nawet, jak myślała matka, samego czarta.

Przez wiele lat kobieta potępiała los za przekleństwo, jakie spadło na jej dziecko, jednocześnie dziękując bogu za dar, jakim była dla niej córka – tak przynajmniej słyszała czasami dziewczyna.

Delemira nigdy nie poznała ojca. Wiedziała o nim tylko tyle, ile powiedziała jej mama. Że odziedziczyła po nim fioletowe ślepia. Kiedy zaś próbowała o niego dopytać, kobieta albo nie odpowiadała, albo zmieniała temat i udawała, że niczego nie usłyszała.

Nie tylko brak jednego rodzica sprawiał, że dziewczyna nie miała w życiu lekko. Przez większość czasu musiała sobie radzić sama, podczas gdy jej mama od świtu do nocy harowała, aby móc kupić im jedzenie na następny dzień. Również czymś normalnym zdawało się dwunastolatce, że co drugą noc do jej matki przychodził jakiś mężczyzna, mimo że nie do końca rozumiała po co. Przyzwyczaiła się do tego. Oczywisty dla niej stał się też fakt, że gość wychodził po krótkim czasie.

Delemira była w trakcie strugania dwudziestego czwartego krzyża, kiedy rozległo się walenie do drzwi. Dwa mocne uderzenia. Matka wyprostowała się jak struna i odrzuciła swoje robótki na stół. Dźwięk rozległ się ponownie tym razem z taką siłą, że już z daleka dało się wyczuć niecierpliwość przybysza. Dziewczyna ścisnęła w rękach swoją lalkę, upuściła krzyże oraz nożyk i wpatrywała się w drzwi. Czuła, jak wargi trzęsą się jej ze strachu. Zazwyczaj nie pukali tak mocno, dodatkowo dzisiaj nie był dzień odwiedzin.

Kobieta chwyciła dwa obrazki córki ze stołu, schowała je pod dywan i nakazała dziewczynie się nie ruszać. Podniosła nożyk, odłożyła go do prowizorycznej kuchni i wrzuciła wszystkie krzyże do kominka.

Kolejne walenie w drzwi. Trzy mocne uderzenia.

– Otwieraj te cholerne drzwi, Yordis! – Rozległo się szarpanie za klamkę, jednak mężczyzna nie zdołał wedrzeć się do środka.

Delemira od razu poznała czyj to głos.

Kobieta niespokojnie przełknęła ślinę i otworzyła drzwi.

– Generale Hansen, co pan tu robi? Dzisiaj chyba nie pora na pańską wi…

– Zamknij się, zdziro! – Uciszył ją mocnym uderzeniem w policzek i spojrzał na małą. – Przyszedłem po to… coś. – Mówiąc to, spojrzał na jej córkę.

Kobieta wystraszyła się, ale stanęła przed generałem, zasłaniając własną piersią Delemirę. Dziewczyna wiedziała, że matka będzie ją bronić za wszelką cenę.

– Ale przecież nie może pan, mieliśmy umowę – przypomniała zdenerwowana.

– W dupie mam naszą umowę, kiedy chodzi o moje stanowisko – oburzył się, a Yordis zmarszczyła brwi. – Doradcy króla jakimś cudem dowiedzieli się o tym wybryku natury i kazali mi niezwłocznie się go pozbyć. Jak mam wybierać między bzykaniem a stanowiskiem, to wolę wydać parę derenów w burdelu. Więc lepiej zejdź mi z drogi, bo skończysz jak twój małżonek – odparł chłodno, wyciągając sztylet zza pasa.

Delemira cofnęła się w stronę kominka, tuląc lalkę coraz mocniej. Matka spojrzała na intruza wzrokiem pełnym gniewu, a z jej oczu poleciały łzy. Teraz nie ulegało wątpliwości, że za próbę ocalenia dziecka zapłaci najwyższą cenę. Jej wpływy, a raczej przysługi, jakie dotąd wyświadczyła, nie wystarczały już, by zapewnić im bezpieczeństwo. Dyskretnie chwyciła jeden z drutów.

– Jeśli myślisz, że pozwolę ci zabrać małą, to jesteś w błędzie. – Splunęła mężczyźnie na buty.

– Cóż, nie chciałem tego robić. – Chwycił kobietę za gardło i uniósł nieco. Jej nogi zawisły kilka centymetrów nad ziemią. Nie mogła oddychać i zaczęła powoli opadać z sił. Jednak zanim całkiem straciła przytomność, zamachnęła się i wbiła drut w oko generała. Mężczyzna ryknął i puścił ją, a ona upadła niczym szmaciana lalka na ziemię, z trudem łapiąc oddech.

– Delemiro, uciekaj!

– Ty dziwko! – krzyknął napastnik.

Wyciągnął zakrwawione narzędzie z oka i błyskawicznie pojawił się tuż przy kobiecie. Patrzyła na niego błagalnym wzrokiem, a mężczyzna się zawahał. Skierował spojrzenie na jej posiniaczoną szyję. Chwila niezdecydowania trwała bardzo krótko. Wbił sztylet prosto w serce matki dziewczyny. Ta, zaskoczona, otworzyła szeroko usta, z których zaczęła wypływać strużka krwi. Mając pewność, że jego ofiara już nie żyje, Hansen wyciągnął broń i pospiesznie wytarł ją o jej ubranie.

W mieszkaniu rozległ się przeraźliwy krzyk. Dziewczyna chwyciła jedną dłonią swoje krótkie, brązowe włosy, a drugą ścisnęła z całej siły gałgankową lalkę. Morderca jej matki zmierzał powoli w jej kierunku, skradając się niczym drapieżnik.

– Zrobię to szybko i w miarę bezboleśnie, dziwolągu. – Jego głos przepełniony był jawną odrazą i pogardą.

Delemira była w szoku, lecz powoli zaczynało do niej docierać to, co wydarzyło się przed chwilą. Spojrzała na mężczyznę, następnie jej wzrok spoczął na zakrwawionym truchle. Z jej oczu popłynęły łzy, a rozpacz ścisnęła za gardło. Skupiła na mordercy całą swoją uwagę. Pragnęła, by cierpiał tak, jak i ona cierpiała w tej chwili. Myślała tylko o matce, o tym, że już nigdy więcej jej nie zobaczy, nie usłyszy jej głosu ani nie poczuje kojącego dotyku. Generał zabrał jej wszystko.

Mężczyzna przystanął nagle w miejscu, jakby przykuto go do podłogi. Pomimo usilnych starań, nie mógł postawić kolejnego kroku. Zdezorientowany zaczął się rozglądać, a sztylet wypadł mu z ręki. Przez jego ciało przeszło mrowienie. Zaczęło się od stóp i szło stopniowo coraz wyżej. Spojrzał z przerażeniem na dziewczynę, która skupiła na nim resztki swojej energii. Delemira widziała, że mężczyzna tracił dech w piersi. Ból musiał być nie do zniesienia. Jego skóra zaczęła się robić blada, a usta zsiniały. W pewnym momencie padł twarzą na podłogę, roztrzaskując sobie nos. Zauważyła, że chciał krzyknąć, ale mógł wydać z siebie tylko cichy skrzek, wstrzymywany siłą woli oraz napływającą do gardła krwią.

Delemira wstała i, trzymając lalkę, podeszła powoli do opadającego z sił mężczyzny. Ciało generała wygięło się w bardzo dziwny sposób, a z ust pociekła krew. Oczy mu zmętniały.

Magia dalej krążyła w żyłach dziewczyny, odcinając ją od emocji. Chwyciła splamiony sztylet. Obmyła go w wodzie z wiadra, po czym schowała za pas. Była świadoma, że jeśli zostanie w domu, ktoś, szukając generała, odnajdzie i ją. Wzięła najlepsze buty i skarpety, jakie posiadała. Do starej torby spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, ostatki pieczywa i kilka warzyw – wszystko, co miały w domu. Zgasiła palenisko, narzuciła na siebie stary płaszczyk z kapturem i stanęła w drzwiach. Chwilę patrzyła na martwą matkę leżącą przy stoliku, póki jej niedokończone skarpety nasiąknęły krwią.

Nie chciała odchodzić. Najchętniej schowałaby się teraz pod kołdrą i nigdy nie wychodziła. Pragnęła zostać z matką, przytulić się do niej, zasnąć i już nigdy się nie obudzić. Ociągała się, ale natarczywy głos w głowie nakazał jej się ruszyć.

Pożegnała w duchu rodzicielkę, wzięła ze sobą świecę i wyszła. Gdy mijała próg, nagle dziwna siła puściła, a ona zaczęła płakać.

Rozdział 1

Stary dąb

Kobieta stąpała po lesie znajdującym się w części królestwa, gdzie od dłuższego czasu nie spadła ani kropla deszczu. Trawa, po której się przechadzała, była sucha, a z drzew wokoło bezwiednie spadały liście. Zaczerpnęła świeżego powietrza, które przyjemnie łaskotało ją w nos. Zapachy kwiatów, roślin czy mchu wprawiły ją w błogi stan, a widok przeskakującej między gałęziami wiewiórki uświadomił ją tylko o pięknie otaczającej natury.

Przywołała w pamięci widok zepsutego miasta, gdzie nie można było nabrać tchu. Tam, skąd pochodziła, na porządku dziennym był unoszący się, wszechobecny smród z kanałów, który zatruwał okolicę i odstraszał ludzi ze szlacheckich przedmieść.

Nagle usłyszała śpiew ptaków i rozluźniła się, a niesmaczne wspomnienie odeszło w niepamięć. Nasunęła mocniej na głowę kaptur, aby ukryć swoją twarz i spojrzała w kierunku powoli zachodzącego słońca. Zauważyła znajomy krzaczek, którego kolczaste gałązki układały się w kształt serca i skręciła za nim w prawo. „Już niedaleko”, pomyślała. Droga z pobliskiej wsi do pięknego, obumierającego, białego dębu, przy którym lubiła zagłębiać się w medytacji, była dosyć skomplikowana, ale przebyła ją już tyle razy, że zapamiętała każdy charakterystyczny punkt i nie miała szans się zgubić.

Kobieta zżyła się z naturą. Starała się przekierowywać cząstki swojej energii za pomocą pieśni, którą znała z dzieciństwa, aby choć nieznacznie wydłużyć życie ulubionego drzewa – „miłosnej rośliny”, jak lubiła je nazywać.

Przystanęła na chwilę, ponieważ tuż obok jej stóp pojawił się jeż. Przykucnęła i przyjrzała się zwierzęciu. Uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego dłoń w nadziei, że maluszek na nią wejdzie. On obwąchał jej palce i zgrabnie wślizgnął się w objęcia zakapturzonej postaci.

Po niedługim czasie jeż umknął z powrotem w swoją stronę, a serce kobiety opanowało przyjemne ciepło, które wzbudzić w niej było w stanie tylko prawdziwe piękno natury. Założyła opadający na czoło kosmyk białych włosów za ucho i pożegnała się w duchu ze zwierzęciem.

Zostało jej jeszcze kilka minut drogi do celu. Szła przed siebie, powoli stawiając kroki. Oglądając otaczający ją świat, szukała wokół nowych szczegółów, ale nic nie przykuło jej uwagi. Westchnęła cicho i schowała ręce do kieszeni, aby jeszcze bardziej skryć się w swojej skorupie.

Nagle do jej uszu dotarł cichy stukot. Nie była pewna, czy to okalająca ją natura nie płatała jej figli, ale z tyłu głowy kobiety i tak zapaliło się czerwone światło. Odetchnęła głęboko, ale postanowiła tego nie sprawdzać. „Pewnie to tylko jakieś zwierzę”, pomyślała. Mimowolnie jednak przyspieszyła trochę kroku.

Zaczął jej doskwierać przeszywający ból w żołądku, który pojawiał się zawsze, gdy tylko zaczynała przed czymś uciekać. A ostatnimi czasy odczuwała go zdecydowanie zbyt często i starała się robić wszystko, aby się rozluźnić. Zaczęła oddychać głęboko, żeby odciągnąć umysł od zbyt intensywnego rozmyślania.

Już prawie dotarła na miejsce. Kiedy wysoki dąb zamajaczył przed oczami kobiety, na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Została jej jeszcze do pokonania mała polana.

Zatrzymała się raptownie. Zobaczyła z oddali kilka połamanych gałęzi w okolicy drzewa, co zbiło ją z pantałyku. Przeszło jej przez myśl, że może to ten sam, nieprzyjemny typ kręcił się znowu w tej okolicy. Nieco zaalarmowana ruszyła przed siebie, analizując otoczenie. Korona dębu była tak obfita w liście, że nie dało się przez nią zobaczyć ani skrawka nieba. Przeszedł ją dreszcz.

„Cholera, może jednak sprawdzę, co tu się wyrabia”, pomyślała. Zatrzymała się i wytężyła zmysły. Jednak zanim udało jej się cokolwiek zbadać, do jej uszu dotarł szmer i dźwięk łamanych gałęzi. Były coraz głośniejsze. Szybko skierowała wzrok w ich stronę i ujrzała cień wybiegający z lasu. Czuła, jak włoski zjeżyły jej się na karku. Już szykowała się do ucieczki, kiedy tajemnicza postać wydała z siebie skrzeczący pisk i runęła twarzą na ziemię.

„Dziecko?” – zdziwiła się. Podeszła szybko do poszkodowanej osoby i zobaczyła, że jej noga całkowicie oplątana była korzeniem, który wyglądał, jakby dopiero co wyrósł z ziemi. Druidka wzdrygnęła się. To ona to zrobiła?

Przybysz nie mógł wyswobodzić stopy, chociaż szarpał się i wił na wszystkie strony. Im bliżej do niego podchodziła, tym bardziej gorączkowo starał się oswobodzić.

Kobieta machnęła ręką, a roślina zwolniła swój ucisk i zniknęła gdzieś pod ściółką. Przyjrzała się dokładnie dziecku. Była to przerażona dziewczyna o fioletowych oczach i posklejanych, krótkich, brązowych włosach.

– Hej, spokojnie, nic ci nie zrobię. – Próbowała opanować sytuację.

Druidka zauważyła krew spływającą po nodze dziewczyny i kucnęła obok, aby obejrzeć ranę. Dziecko cofnęło się trochę, lecz ostatecznie odpuściło i kobieta mogła zacząć działać. Musiała tylko zająć czymś przestraszoną nieznajomą.

– Nazywam się Rhena, zaraz ci pomogę – powiedziała, na co w odpowiedzi dostała tylko skinienie głową. – Jak cię zwą? – Znowu cisza.

Kobieta mruknęła coś pod nosem i chwyciła mocno nogę dziewczyny, która próbowała się wyswobodzić z uścisku, lecz daremnie. Druidka skupiła się mocno, sięgając do źródła mocy. Czuła, jak krew oraz mróz przepływają pod jej palcami. Zamknęła oczy, uwolniła cząstkę swojej energii i przekazała ją poszkodowanej. Powoli znikał chłód pod jej dłońmi, a metaliczny zapach krwi zastępowała woń żywicy. Kiedy otworzyła oczy, po ranach nie było ani śladu.

Spotkała się ze zdziwionym spojrzeniem dziecka. Trwały tak chwilę w milczeniu, a następnie wstały.

Teraz, gdy myśli druidki nie zaprzątała rana dziewczyny, mogła pozwolić sobie na uważniejsze przyjrzenie się nieznajomej i zauważyła, że ubrana była w podartą koszulkę i krótkie spodenki. Na plecach miała płaszcz z kapturem, a za pasem sztylet, na którym trzymała dłoń. W drugiej ręce zaś ściskała starą, małą, szmacianą lalkę. Kobieta wyczuła, że jeśli zrobi coś niewłaściwie, to przybyszka nie zawaha się przed użyciem ostrza.

– Mam nadzieję, że nie zamierzasz tego na mnie użyć – wskazała dłonią na sztylet. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i spojrzała w kierunku miejsca, z którego przybiegła.

Rhena wyczuła tlący się w małej niepokój. Również skierowała wzrok w tamtą stronę. W jej głowie zapaliło się czerwone światło. Zamknęła oczy i wyczuliła zmysły. Chciała dowiedzieć się, czego tak obawiała się jej młoda towarzyszka.

Wyczuła poruszające się w błyskawicznym tempie ciała, a do jej uszu dotarł znajomy stukot stali. Stawał się coraz głośniejszy. „Kurwa”, pomyślała. Na ogonie siedział im co najmniej tuzin zbrojnych. Nie miały dużo czasu.

Dziewczyna szarpnęła ją za rękaw i obydwie wymieniły przerażone spojrzenia. Rhenie wpadł do głowy pewien pomysł, ale najpierw musiała gdzieś ukryć małą.

– Chodu! – zawołała i obie ruszyły biegiem w stronę starego dębu.

Druidka biegła ile sił w nogach, ale co chwilę była wytrącana z równowagi przez trzymającą się jej sukni uporczywie towarzyszkę. Złapała mocno dłoń dziewczyny i pociągnęła za sobą, przez co tamta o mało się nie przewróciła.

Dźwięk obijającej się stali był coraz głośniejszy. Obejrzała się szybko, ale nie zauważyła za sobą ludzi. Musieli skryć się w lesie. Czuła, jakby serce miało jej za chwilę wyskoczyć z piersi.

Już prawie dobiegły do dębu. Puściła rękę dziewczyny i wtedy usłyszała zza pleców nawoływania:

– Tam pobiegła!

Kiedy się rozejrzała, zobaczyła wyłaniających się spomiędzy drzew zbrojnych na drugim końcu polany. Przeklęła cicho pod nosem.

Żołnierze byli coraz bliżej, na szczęście nie posiadali koni, więc w pełnym rynsztunku poruszali się wolniej od niej. Ale nie od dziecka. Rhenę zaciekawiło, co takiego młoda mogła nawyrabiać, że goniła ją tak wielka liczba tureliońskich żołdaków.

Nagle usłyszała dźwięk łamanych gałęzi i aż podskoczyła, gdy tuż koło niej wylądował ktoś obcy. Już szykowała się do obrony, kiedy rozpoznała osobę skrywającą się pod kapturem i mierzącą z łuku w jednego z nadciągających wrogów. Był to ten sam mężczyzna, który prześladował ją swoją obecnością, gdy tu przychodziła. „Jeszcze tego tu brakowało”, pomyślała.

Skrzywiła się nieco na widok znajomego. Ujrzała zmieszanie w jego błękitnych oczach. Krzyknął coś do niej, ale nie była w stanie nic usłyszeć. Zastygła w tamtej chwili, a kończyny odmówiły jej posłuszeństwa.

Łucznik rzucił się na nią, mocno obijając biodro kobiety. Padli razem na ziemię, przeturlawszy się po trawie.

– Cholera jasna, głucha jesteś? – warknął mężczyzna, klękając i wypuszczając strzałę, która trafiła w mierzącego w nich właśnie kusznika.

Rhena zamrugała parę razy. Zlokalizowała schowaną za dębem dziewczynę i odetchnęła z ulgą. Nie miała pojęcia, co się stało i jakim cudem została tak odcięta od rzeczywistości.

– Czego tak ślęczysz jak kołek? – krzyknął do niej donośnym i głębokim głosem nieprzyjemny znajomy. – Rusz dupę i coś zrób!

Druidka wstała i skupiła się. Spojrzała na nadciągających żołnierzy, którzy już prawie dotarli pod wielkie drzewo. Zastanawiała się, kiedy to się stało?

Sięgnęła po część mocy i wyciągnęła ręce przed siebie. Nie była przekonana co do używania swoich umiejętności. Bała się ich, ale w tej sytuacji nie miała wyjścia. Gdyby chodziło o nią samą, wybrałaby ucieczkę. Teraz jednak nie mogła pozwolić, aby żołnierze dopadli tę małą, przerażoną dziewczynę.

– Uciekaj stąd, biesiakrew – krzyknął łucznik, cofający się powoli za dąb. Druidka zauważyła, że kończyły mu się strzały, a czekoladowe włosy lepiły się od potu do jego twarzy.

Nagle z ziemi zaczęły wyrastać wielkie, grube korzenie, przeplatające się między sobą i tworzące swego rodzaju mur, który odgrodził uciekinierów od tureliońskich żołnierzy. Rhena poczuła silny powiew wiatru, który zdmuchnął wszystkie liście, jakie znajdowały się na dębie. Wraz z mocnym podmuchem powietrza poczuła zapach żywicy. Wzięła głęboki wdech.

Zobaczyła strzałę przelatującą pomiędzy formującym się roślinnym murem, trafiającą w samo gardło osiłka, który próbował się przedrzeć przez zaporę. Rhena zmarszczyła lekko brwi na ten widok. Obejrzała się na łucznika, do którego nogi przyparła się przestraszona dziewczyna, trzymająca kurczowo lalkę.

– Dajcie no tu pochodnie – usłyszała za plecami.

Przeklęła w duchu. Nie przemyślała tego dobrze. Mogła przewidzieć, że zmierzchało i żołnierze musieli mieć ze sobą najbardziej oczywiste źródło światła.

– No i jaki masz plan, jaśnie pani? – prychnął łucznik, próbując odepchnąć od siebie natarczywe dziecko.

– Zamknij się – warknęła Rhena, rozglądając się chaotycznie wokół. – Próbuję myśleć.

Zauważyła, że towarzysz wywrócił oczami, ale postanowiła nie zwracać na niego uwagi. Usłyszała dźwięk palonego drewna. Poczuła ciarki na plecach, a następnie spojrzała tuż pod swoje stopy. Uśmiechnęła się szelmowsko, chociaż żałowała, że nikt nie widział tego błysku w jej oku, kiedy do głowy przyszedł jej prawdopodobnie najlepszy pomysł, na jaki kiedykolwiek mogła wpaść.

Przykucnęła i dotknęła dłonią ziemi, aby zaczerpnąć trochę energii od natury. Zamknęła oczy i pozwoliła ponieść się wyobraźni. Powoli uniosła ręce, a wraz z nimi wzbiły się liście, które jeszcze przed chwilą leżały za nią na ziemi. Listki obracały się wokół własnej osi, przybierając coraz to ostrzejszy kształt, przypominając sztylety.

W końcu druidka podniosła powieki i wysunęła górne kończyny przed siebie. Jak na zawołanie zaostrzone liście zaczęły przelatywać przez luki w pnączach i wbijać się w tureliońskich żołdaków. Rozpoczęła się rzeź, a do uszu Rheny dotarł odgłos bólu, rozpaczy i bezsilności.

Każdy z wrogów został wręcz rozpruty przez salwę latających liściastych ostrzy. Druidka zaczęła widzieć podwójnie i tracić grunt pod nogami. Próbowała utrzymać się w pionie, lecz czuła, jak opuszczają ją siły. Po jej całym ciele rozprzestrzeniło się nieprzyjemne mrowienie, które swój początek miało na palcach u rąk.

Nie bez powodu bała się swoich mocy. Wszystko w tym świecie miało swoją cenę, a już w szczególności magia.

Wycieńczona upadła na ziemię, spowita przez ciemność.

Elwan ujrzał, jak kaptur kobiety o magicznych umiejętnościach opada, odkrywając śnieżnobiałe włosy splecione w warkocz. Prawie podskoczył, kiedy runęła na ziemię, a tworzące mur korzenie zniknęły gdzieś pod ściółką.

Spojrzał na pobojowisko, gdzie jeszcze przed chwilą żołnierze krzyczeli i próbowali się do nich przedrzeć, aby pojmać od wielu lat prześladowanych przez władze tureliońskie Obdarowanych. Teraz widział tam tylko zakrwawione trupy z ostrymi liśćmi powbijanymi w ich bezwładne ciała.

Poczuł przyszpilające się ręce do swojego biodra. Powstrzymał piśnięcie, spowodowane nagłym dotykiem. Zauważył przerażony wzrok dziewczyny skierowany na trupy i nieprzytomną druidkę.

Łucznik chwycił dziecko i razem podeszli do kobiety. Obejrzał ją uważnie. Mogła mieć na oko ze dwadzieścia parę lat. Mężczyzna znał ją już wcześniej. Przychodziła często i nuciła pod drzewem. Zawsze ubrana była w czerń, okryta peleryną zasłaniającą praktycznie każdą część jej ciała. Jedyne, co zwracało na nią uwagę, były wystające spod kaptura białe pasma włosów.

Przypomniał sobie, jak często się kłócili. Elwan musiał przed sobą przyznać, że kobieta dziwnie na niego działała. Na pewno bał się jej zdystansowania i magicznych umiejętności. Czuł w kościach, że coś było z nią nie tak. Podobne myśli miał na temat tajemniczej dziewczyny. Z nią jednak będzie musiał się inaczej obchodzić.

„Kurwa”, pomyślał, „nawet nie wiem, jak ta wiedźma ma na imię”.

– Młoda? – zwrócił na siebie uwagę dziecka. – Jak się nazywa nasza wybawicielka?

Odpowiedziało mu tylko wzruszeniem ramion i lekko zwolniło swój uścisk. Westchnął, wyrażając swoją bezsilność. Rozejrzał się z powrotem po pobojowisku, a następnie spojrzał na druidkę.

Przez myśl mu przeszło, aby ją tam zostawić. Nie miałby wtedy żadnych problemów i zapewne wróciłby do zbijania bąków. Pokręcił głową, otrząsając się, bo dobrze zdawał sobie sprawę, że nie mógłby porzucić tutaj tej kobiety, nieważne jak go irytowała. Jeszcze by ją znaleźli i zabili, a nie chciał mieć kolejnego życia na sumieniu.

Westchnął głośno, pochylił się nad nieprzytomną druidką i spojrzał w fiołkowe oczy dziecka, które, miał wrażenie, że się trzęsło. Chciał je choć trochę uspokoić, ale nic nie przychodziło mu do głowy, więc palnął:

– No, młoda, trzeba zabrać stąd tę babę, żeby jej ghule nie zżarły! – Następnie się uśmiechnął, ale efekt był odwrotny do zamierzonego, bo dziewczyna cofnęła się od niego o krok.

„Cholera, przyszło mi się użerać z bachorami”, pomyślał.

– Jestem Elwan Foxtrodd – odchrząknął. – A ciebie jakoś zwą?

Dziecko zamrugało parę razy, przytuliło mocniej lalkę do piersi i pokiwało chaotycznie głową, ale nic nie powiedziało.

Łucznik westchnął cicho, mając nadzieję, że nie wpakował się właśnie po uszy w wielkie bagno.

Chwycił mocno bezwładną kobietę i przerzucił ją sobie przez ramię niczym ciężki wór. Poczuł, jak ziemia usuwa mu się pod stopami.

– Kurwa, ile to waży? – splunął, po czym poprawił ułożenie druidki, aby było mu wygodniej. Usłyszał cichy śmiech dziecka, co przemilczał.

Zapadała noc, a on musiał znaleźć schronienie dla ich trójki. Przyszło mu do głowy jedno miejsce. Może uda mu się zanieść tam nieprzytomną kobietę.

Rozdział 2

Kwiat lilii

Dziewczyna siedziała skulona przy zimnej ścianie w małej jaskini. Wzrok miała utkwiony w nieprzytomnej już od paru dni kobiecie, która leżała owinięta w pelerynę, służącą chyba jako koc. Delemira patrzyła na druidkę tak, jakby spotkała właśnie bóstwo. Nigdy wcześniej nie miała styczności z osobą, która, tak jak ona, władałaby magią. Chciała zadać tajemniczej postaci tyle pytań, a jednocześnie bała się otworzyć buzię.

Westchnęła cicho i objęła rękami kolana. Jej umysł zalała fala wspomnień, a oczami wyobraźni widziała dziergającą na drutach matkę. Próbowała przywołać jej uśmiech, ale nie była w stanie tego zrobić. Może po prostu nigdy go nie zauważyła, bo zdarzało się to dość rzadko. Nagle nad jej rodzicielką pojawiła się sylwetka wściekłego generała i chwilę później nie zostało nic oprócz krwi na ścianach. Wzdrygnęła się i załkała.

Brakowało jej towarzystwa, ponieważ łucznik znów o świcie wyruszył na polowanie i zostawił ją z nieprzytomną kobietą. Zawsze, gdy czuła się samotna, przywoływała zamglone wspomnienie swojego ojca, którego wyglądu nawet nie pamiętała. Jej matka często przeklinała tego człowieka z niewiadomych dla Delemiry powodów.

Dziewczyna prawie podskoczyła, gdy usłyszała szelest trawy i kroki. Ludzki cień nadciągał w jej stronę, a ona tylko jeszcze bardziej przesunęła się w kąt ściany. Położyła na wszelki wypadek dłoń na sztylecie i czekała, aż postać wejdzie do kryjówki. Odetchnęła z ulgą, kiedy rozpoznała w niej Elwana wracającego ze zwierzyną. Zrazu zdjęła rękę z broni i rozluźniła się trochę, wlepiając swoje fiołkowe oczy w łucznika.

Tropiciel stanął, prostując pierś na środku jaskini i pokazał dziewczynie swoją zdobycz. Delemira patrzyła na martwego zająca i nie wiedziała, co myśleć. Było jej szkoda zwierzęcia, chociaż jak już jadła jakieś mięso, to nie myślała o tym, że kiedyś musiało w nim być życie. Zamrugała i przełknęła ślinę.

– Pomożesz mi go oporządzić? – spytał łucznik.

Delemira spojrzała na niego z niesmakiem i pokręciła głową, po czym schowała ręce do kieszeni obdartych spodenek.

Nagle mężczyzna przeklął pod nosem i uderzył się dłonią w czoło.

– Cholera, zapomniałem iść po drewno. – Zacmokał, po czym podrapał się po lekkim zaroście. – Jak chcesz, to możesz dalej tu siedzieć… – Zmrużył oczy i obejrzał dziewczynę od stóp do głów. – Albo nie. Chodź ze mną, żeby ci dupa nie zdrętwiała od tego ciągłego obijania. Nie wychyliłaś nosa z tej jaskini, od kiedy was tu przyprowadziłem – westchnął, po czym spojrzał na druidkę.

Delemira uśmiechnęła się nieznacznie i wstała na równe nogi.

– Co z nią? – spytała, na co łucznik podniósł brew. Młoda rzadko kiedy się odzywała.

– No chyba nic jej się tu nie stanie. Ewentualnego napastnika odstraszy na pewno swoim chrapaniem – prychnął, na co dziewczyna zachichotała. – Mogę jej coś zostawić na wypadek, gdyby się zbudziła – westchnął. – No wiesz, żeby nie myślała, że ją tak porzuciliśmy.

Delemira pokiwała energicznie głową i wskazała ręką na broszkę przypiętą do ubrania Elwana. Łucznik zmrużył oczy, zacmokał i niechętnie zdjął z siebie srebrną biżuterię w kształcie kwiatu lilii, który wyglądał identycznie do tego znajdującego się na tureliońskim herbie. Dziewczyna dobrze to wiedziała, bo jej matka często wyszywała dla innych ludzi takie wzory.

Mężczyzna o długich do ramion, kasztanowych włosach i dość bladej cerze podszedł do druidki i włożył jej broszkę w dłoń. Delemira usłyszała, że mówił coś pod nosem, ale nie rozróżniła słów. Zobaczyła, że położył jeszcze świeżo schwytanego zająca wraz z nożem tuż koło nieprzytomnej. Wychwycił zainteresowane spojrzenie dziecka.

– No co? – przygryzł wąskie usta. – Jak już się obudzi, to niech chociaż będzie z niej jakiś pożytek!

Obydwoje wyszli z jaskini i skierowali się w nieznanym dziewczynie kierunku. Byli już daleko od Pachnideł, w których spędziła prawie całe życie. Nie znała praktycznie niczego poza swoją rodzinną wioską.

Nagle łucznik chwycił Delemirę za bark i spojrzał jej głęboko w oczy. Dziewczyna zauważyła błysk w jego błękitnych tęczówkach i przez chwilę miała ochotę wyrwać się z uścisku, ale czekała.

– Powiedz mi, młoda, jakie jest twoje pełne nazwisko? – spytał, przeskakując z nogi na nogę. Prawdopodobnie nie czuł się przy niej zbyt komfortowo.

Dziewczyna chwyciła mocno lalkę i przełknęła ślinę. Otworzyła lekko usta i wydukała prawie niesłyszalnie:

– Delemira… Isenhower. Ale wolę Lem.

Łucznik pokiwał głową, chyba próbując rozszyfrować jej bełkot. Puścił ją i wypiął pierś, a następnie ruszył przed siebie.

– No chodź, Isenhower – zawołał ochoczo.

Dziewczyna skrzywiła się nieco na dźwięk swojego nazwiska. Nikt się tak do niej nigdy nie zwracał.

Szli chwilę w ciszy. Słońce górowało nad nimi i ogrzewało przyjemnie ich twarze. Liście szeleściły pod łagodnym podmuchem wiatru, a ptaki ćwierkały melodie miłe dla ludzkiego ucha.

Lato się jednak już kończyło, przez co nocami Delemira trzęsła się jak osika w tym swoim lekkim, całym poobdzieranym ubranku. Najbardziej zaczęła odczuwać chłód w przeciągu tych ostatnich kilku nocy, od kiedy poznała druidkę i łucznika.

Usłyszała głośne burczenie w brzuchu swojego towarzysza i ciche przekleństwo z jego ust. Wydęła wargi, bo sama również była głodna. Nie wspomniała mu jednak o tym.

Postać Elwana Foxtrodda bardzo ją ciekawiła. Zabawne było dla niej to, że on też miał na sobie pelerynę, zupełnie tak jak ona i śpiąca Rhena. Jego była jednak grubsza, krótsza i zdecydowanie męska. Wyobrażała sobie, jak stoją wszyscy razem obok siebie, wyglądając zupełnie jak rodzina. Może jej ojciec też miał takie okrycie?

Nagle łucznik przerwał ciszę:

– A wiesz, młoda, jak trudno było zeskoczyć z tego wielkiego dębu, aby wam wtedy pomóc z żołdakami? – Cały czas patrzył przed siebie, machając teatralnie rękoma. – Nie jestem przecież fajtłapą, ale jak żem się zaplątał w te wszystkie gałęzie i liście, to o mało twardo na zad nie wylądowałem. – Machnął ręką, a Lem zachichotała. – Aj! Nie śmiej się, Isenhower. Jakby te badyle tobie się zaczęły w tyłek wbijać, to byś miała inną minę.

Dziewczyna obserwowała zafascynowana łucznika. Widziała, jak drapał się co chwilę po zaroście i spluwał na ziemię. Uważała, że jest śmieszny.

– Jeszcze mi to babsko pod ten dąb przychodziło akurat wtedy, kiedy sobie ucinałem drzemki i śpiewało jakieś pieśni modlitewne – westchnął. – Tylko chórku jej brakuje, a by fortunę mogła zbić na tym pianiu! Parę razy o mało się przez to nie pozabijaliśmy. Raz jej strzałę posłałem koło twarzy, żeby się odczepiła, ale to takie uparte, że nie mogłem nic zrobić. A również się zdarzyło, że miałem nóż przy gardle, jak jej coś nie tak powiedziałem. Ale wiesz… – zacmokał. – Ja to mam niewyparzony język.

Zatrzymał się raptownie i spojrzał na chmury. Delemira zauważyła jedną w kształcie królika, ale nie wspomniała o tym. Uśmiechnęła się i słuchała dalej.

– Nigdy nawet się nie dowiedziałem, jak się nazywa ta czarownica…

Jego twarz nagle nabrała czerwonego koloru, a on chwycił się za brzuch i beknął. Dziewczyna zmrużyła oczy.

– Powiedz mi, jak ją zwą, bo już mi się przezwiska na tę wiedźmę kończą – mruknął.

– Rhena, chyba… – odburknęła dziewczyna, zaczesując ręką do tyłu swoje brązowe włosy.

Lem zaczęła przyłapywać się na tym, że nawet podobało jej się, jak Elwan wyśmiewał zachowanie druidki. Jednak nawet ona była w stanie wyczuć zaistniały między tą dwójką konflikt. Miała nadzieję, że kiedyś się pogodzą.

– O! Chyba zaraz nadleci mój niewierny przyjaciel – zaczął znowu, a dziewczyna spojrzała na niego pytająco. – Wspólnymi siłami próbowaliśmy tę wiedźmę wystraszyć, ale ta go zaczarowała pięknymi słówkami, no i masz… Zdradziecki sokół – westchnął.

Spojrzał ku górze, a Delemira podążyła wzrokiem za nim. Ujrzała, że w ich kierunku nadlatywał ptak, który chwilę potem usadowił się na pieńku obok nich, patrząc swoimi czarnymi ślepiami na nową towarzyszkę. Nie był zbyt duży, ale za to musiał być silny. Dziewczynie spodobał się jego krzywy dziób.

– No, orzeł wylądował. – Ptak dziabnął mężczyznę w środkowy palec, a Elwan syknął z bólu. – Au, a to za co?! – oburzył się, a Delemira zachichotała. Łucznik spojrzał karcąco na sokoła.

Był to piękny ptak o białym podbrzuszu, ogromnych, brązowych skrzydłach i żółtych otoczkach przy oczach. Dziewczyna pomyślała, że gdyby był trochę większy, to mogłaby sobie na nim polatać i podziwiać świat z góry.

– Fajne to ptaszysko, nie? – Elwan poczochrał zwierzaka po główce. – A jak dziabnie, to i palca urwać może… Jak chcesz, to możesz go pogłaskać. Nic ci nie zrobi.

Elwan chwycił jej rękę i ułożył płasko na grzbiecie sokoła. Dziewczyna uśmiechnęła się szczere i zaczęła powoli przesuwać dłonią po pierzu ptaka. Im dłużej to robiła, tym większej nabierała pewności siebie. W końcu chwyciła zwierzaka i w dość niechlujny sposób i objęła. Usłyszała za plecami śmiech łucznika.

– No, dość tych mizianek! Trzeba iść po to cholerne drewno, bo mnie zaraz żołądek wessie od środka!

Elwan chwycił dziewczynę i poszli dalej. Sokół wzbił się w niebo i pofrunął daleko. Lem zastanawiała się, kiedy jeszcze ich odwiedzi ten pierzasty przyjaciel. Sama również w tamtym momencie zapragnęła, aby mieć swojego zwierzaka. Brakowało jej czułości.

Była prowadzona przez łucznika i oglądała otaczający ją krajobraz. Szli polaną, obok której znajdował się las iglasty. Zauważyła, że z drzew pospadało dużo gałęzi i zastanawiała się, czemu ich nie zbiorą i nie wrócą do schronienia. Już jej żaby grały koncert w brzuchu z tego głodu.

– Patrz! – rzucił w powietrze Elwan, pokazując palcem przed siebie.

Delemira się zdziwiła, że wcześniej tego nie zauważyła. Chwilę drogi od nich znajdował się niski, lekko podniszczony już płot, a po jego drugiej stronie rosły drzewa, ale inne niż dotychczas widywała. Były mniejsze i coś ewidentnie się na nich błyszczało. Dziewczynie wydawało się, że ktoś musiał je ozdobić czerwonymi kulkami.

Podeszli do ogrodzenia.

– Może ci pomogę? – zaproponował łucznik, a ona dopiero wtedy się zorientowała, że chciał wkraść się na czyiś teren.

Zmrużyła oczy i rozejrzała się wokół. Z niesmakiem kiwnęła głową. Nie zdążyła nawet mrugnąć, a Elwan chwycił ją w talii i przerzucił na drugą stronę. W ogóle nie była przygotowana na taki obrót spraw i wylądowała na czworaka. Na szczęście nie zdarła sobie skóry. Wstała i otrzepała ubranie. Zdziwiła się, gdy zobaczyła uśmiechniętego łucznika stojącego tuż przed nią i czekającego na dalszą część wyprawy.

– No, ruszaj się, bo zaraz zapuszczę korzenie! Guzdrasz się – westchnął. – Chodź, Isenhower, ukradniemy parę jabłek. Masz miejsce w torbie? – spytał, wskazując na pustą sakwę, którą Lem zabrała z domu.

Skinęła głową, chociaż nie miała bladego pojęcia, o czym mężczyzna mówił.

– To weźmiemy trochę dla tej czarownicy – prychnął.

– A co to jabłka? – spytała, wpatrując się w ziemię i przestępując z nogi na nogę.

Łucznik coś zamruczał pod nosem i powiedział do niej:

– No te czerwone owoce na drzewie. – Podrapał się po czuprynie. – Idź zbierać.

Delemira podbiegła do najbliższego drzewa. Chwyciła najniższą gałąź, pociągnęła w dół i, używając dużej ilości siły, zerwała z niej owoc. Musiała przyznać, że nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego. W domu matka zawsze karmiła ją taką samą papką na zmianę z zupą.

Schowała jabłko do torby i zerwała ich więcej. Zauważyła kątem oka, że łucznik rozsiadł się na trawie i zaczął jeść, głośno przy tym mlaszcząc. Szybko poszła za jego śladem i ugryzła rozpływający się w ustach owoc. Znowu zaburczało jej głośno w brzuchu, na co się skrzywiła.

– Komuś chyba przyda się porządny posiłek – powiedział Elwan. – Chodź, nazbieramy tego drewna i coś upichcimy. A nuż nasza wybawicielka się już obudziła. – Zaśmiał się, a Delemira spojrzała na niego spod byka. – Co? Nawet pożartować nie można! Wszystkie baby są takie same, uczepią się czegoś i nie ma ratunku. – westchnął. – Ruszaj cztery litery przez ten płot i idziemy do lasu.

Poszli niemalże w tym samym kierunku, z którego przyszli, odbijając jednak trochę w lewo. Dziewczyna przyuważyła, że krajobraz raptownie się zmienił. Nie byli już w sadzie pełnym niskich jabłoni z porozrzucanymi wszędzie po ziemi owocami, tylko w lesie, obfitym w mech, grube, długie, wystające spod ziemi korzenie i ogromne, iglaste drzewa, nieprzepuszczające światła słonecznego. Na ziemi leżały drobne gałązki, ale też długie konary.

– Pozbieraj tyle chrustu, ile zdołasz, a ja zataszczę te wielkie gałęzie – powiedział łucznik, wskazując na porozrzucane drewno.

Młoda posłuchała i zabrała się do pracy. Gałązka po gałązce wpakowała, ile zdołała do już przeciążonej torby, a resztę trzymała w ramionach. Wiedziała, że z tych małych patyczków zrobią podpałkę, a większe będą służyły do podtrzymania ognia.

Kiedy miała już całe ręce obładowane, podeszła do Elwana i zasygnalizowała gotowość do powrotu.

Zobaczyła go obarczonego z każdej strony jakąś gałęzią.

Nic nie powiedział, od razu ruszyli z powrotem.

W podróży powrotnej dołączył do nich sokół. Na jego widok łucznik zrobił się bardzo nieswój. Delemira spojrzała na niego pytająco, lecz nic nie powiedział. Wykrzywił tylko usta, zmrużył oczy i przyspieszył kroku.

Po kilku minutach, gdy już byli na miejscu, Elwan rzucił gałęzie na ziemię i pobiegł do jaskini. Dziewczyna też zdjęła z siebie ciężar, ale została na zewnątrz. Słyszała tylko przekleństwa łucznika. Parę sobie zanotowała w pamięci.

Mężczyzna wyszedł ze schronienia i zabrał się za układanie drewna. Odezwał się dopiero po chwili:

– To babsko poszło gdzieś w cholerę – warknął, kopiąc walające się wszędzie gałęzie. – Jeszcze zajebała mi broszkę! Ale zająca nam chociaż ze skóry obdarła.

Lem nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Nagle poczuła, że opuszczają ją siły. Usiadła na pieńku i zwinęła się w kulkę. Miała ochotę zacząć płakać, ale się powstrzymała. Żałowała, że nie może się podzielić z Rheną smacznymi jabłkami.

Po godzinie, kiedy już rozpalili ognisko i prawie skończyli piec zająca, do jej uszu dotarł szelest dochodzący zza pleców. Łucznik zmrużył oczy i przeklął pod nosem.

– A myślałem, że zostawi nas w spokoju – westchnął.

Chwilę potem zza drzewa wyłoniła się odziana w czerń kobieta. Zsunęła kaptur z głowy i podeszła do nich powoli, taksując mężczyznę wzrokiem.

– Widzę, że wróciłam idealnie na jadło – rzuciła, siadając koło Delemiry na konarze.

Dziewczyna rozpromieniła się i od razu wręczyła druidce jabłko.

– Dziękuję – odpowiedziała Rhena, po czym skierowała się do Elwana. – Za broszkę również. Chociaż nie spodziewałam się tego po tobie.

Łucznik prychnął.

– Ja bym cię tam zostawił. Młoda ci to dała.

Lem skrzywiła się, słysząc kłamstwo mężczyzny. Od razu pokręciła głową, a Rhena zmrużyła swoje piękne, czarne oczy.

– Chodź, cholera, jeść, bo cię żołądek wessie.

Rozdział 3

Sokole zmysły

Erett obserwował zgromadzenie, które zebrało się w samym centrum wsi Grodzisk. Ludzie byli ustawieni w kole i milczeli, trzęsąc się ze strachu, kiedy przywódczyni elitarnej jednostki króla przesłuchiwała podejrzaną osobę.

Kobieta o mocnych rysach twarzy, wysuniętym podbródku i kasztanowych włosach do ramion podeszła do klęczącego w błocie mieszkańca. Posłała mrożące krew w żyłach spojrzenie do Eretta, aby dać mu sygnał. Westchnął cicho.

– To może zapytam jeszcze raz… – zaczęła Seyfred. – Czy wiadomo ci cokolwiek o mniemanym pobycie białowłosej wiedźmy w tej okolicy? Jestem pewna, że takiego wyglądu nie da się łatwo przeoczyć.

Erett się skupił. Odbierał wiele bodźców. Myśli wszystkich otaczających go ludzi dopływały do jego umysłu, przysparzając mu bólu skroni. Rozmasował je. Nie licząc klęczącego przed przywódczynią mężczyzny, w głowie żadnego z wieśniaków nie pojawiło się nawet zamglone wspomnienie o druidce.

Kiedy przesłuchiwany nie odpowiedział na pytanie, Erett zdawał sobie sprawę z tego, że nie skończy się to dla niego dobrze. Słyszał myśli Seyfred i gdyby nie był po jej stronie, sam brałby nogi za pas.

Czerwona ze złości przywódczyni przeklęła pod nosem, wyciągnęła sztylet zza pasa i mocno kopnęła wieśniaka w szczękę, powalając go na ziemię. Splunęła na niego, chwyciła za włosy i przystawiła mu ostrze do gardła.

– Mów, co wiesz – warknęła. – Albo twoje dzieci zostaną bez ojca.

Erett szybko przeniósł swoje skupienie na myśli rodziny nieszczęśnika. W ich głowach jednak również nie pojawiał się obraz druidki. Mężczyzna zapewne sam jej pomógł.

– To ty tu jesteś wiedźmą – wyjąkał, po czym splunął jej krwią w twarz.

Erett wyczuł wściekłość Seyfred. Zauważył, że ciężko dyszała, a w jej czarnych oczach pojawił się nerwowy tik. Wstała szybko, ocierając krew z policzka. Schowała sztylet i wyciągnęła rękę w stronę wieśniaka.

Nagle kończyny mężczyzny zaczęły wyginać się we wszystkie strony. Krzyk i dźwięk łamanych kości rozniosły się echem po okolicy, a z ust nieszczęśnika leciało coraz więcej krwi. Erett czuł, jak ciarki przechodzą mu po ciele, nie lubił takich widoków.

– Może teraz rozplącze ci się język?! – W oczach Seyi dało się zobaczyć tylko iskrzący gniew.

Dokładnie wsłuchiwał się w myśli wszystkich wokół, skupiając się jednak najbardziej na przesłuchiwanym mężczyźnie. Docierały do niego przeróżne wyzwiska kierowane w ich stronę.

I wtedy bariera, którą wytworzył wokół siebie wieśniak, pękła na chwilę, pozwalając Erettowi na całkowite zawładnięcie umysłem tego człowieka. Nie minęło pół minuty, a znalazł informację, po którą przybyli to tej wsi.

Podszedł do Seyfred, szturchnął ją lekko i odchrząknął.

– Skierowała się na wschód – szepnął na ucho przywódczyni.

Seya odetchnęła głęboko i posłała mieszkańcom ogromny, szyderczy uśmiech.

– No! To już jest jakiś trop. – Potarła o siebie dłonie. – Erecie, zbierz naszych ludzi – powiedziała do swojego podwładnego, a następnie skierowała wypowiedź do zgromadzonych: – Niech to będzie dla was przestroga, że nie zadziera się z władzami Królestwa Turelionu! Każda zdrada będzie kosztować życie!

Zamachnęła zwinnie ręką i w mgnieniu oka wyssała całkowicie energię z leżącego człowieka. Do uszu czytającego w myślach ponownie dotarł dźwięk łamanych kości, ale tym razem dołączył do niego płacz zgromadzonych ludzi. Syknął cicho, po czym zaczął szybko oddalać się z tamtego miejsca.

Erett odszedł już zbyt daleko, aby usłyszeć, co jeszcze powiedziała Seyfred. Zdołał tylko ujrzeć jej przerażający, fałszywy uśmiech. Bał się go przez całe życie.

Elwan właśnie kończył piec upolowanego zająca. Kątem oka uważnie obserwował małomówną dziewczynę. Był wdzięczny, że pomogła mu rozniecić ogień i nawet udała się z nim tego dnia na polowanie. Choć przy łowieniu zwierzyny była dla niego bardziej zbędnym balastem. Mimo wszystko cieszył się, że nie był już sam.

Uważał Lem za dość tajemniczą i intrygującą osóbkę. Ciągle trzymała w ręce starą, szmacianą lalkę i ani na chwilę się z nią nie rozstawała. I choć to zachowanie uznał za dość normalne w jej wieku, tak zaś nieco mniej przychylnie spojrzał na nią, gdy, nie posiadając innego przyrządu, wyjęła sztylet i zaczęła rzeźbić jakieś kształty z resztek drewna, które wspólnie nanieśli. On sam nie zwracał wprawdzie uwagi na sens tego, co robiła, ale gdy zobaczył kilka ułożonych obok siebie prowizorycznych, małych krzyży, trochę się zmieszał. Nie skomentował tego, ale w jego głowie zapaliło się czerwone światło.

Zauważył, że siedząca naprzeciw niego Rhena również bacznie obserwowała poczynania dziewczyny. Kiedy oczy druidki nagle skupiły swoją uwagę na Elwanie, szybko odwrócił od niej wzrok.

W pewnym momencie młoda oddaliła się nieco bardziej od jaskini. Łucznik i tym razem nie zamierzał tego komentować. W ciszy skończył piec zająca, wypatrując dwunastolatki. Wróciła po kilku minutach, w jednej ręce niosąc kępkę trawy, a w drugiej kilka oślizgłych robali. Uniósł pytająco brew.

Delemira usiadła koło ognia i zaczęła wieszać robale na krzyżach, mocując je trawą. Następnie odwróciła krzyże do góry nogami i wrzucała każdy po kolei do paleniska. Elwan spoglądał na nią ukradkiem, wstrząśnięty jej dziwnym zachowaniem. Rhena również wydawała się zmieszana i nerwowo poruszyła ramionami.

– Em… – zaczęła druidka. – Co takiego robisz, kochana, z tymi robakami?

Łucznik zauważył, że ten widok obrzydził kobietę. Cała zbladła, a do jego głowy wpadł pomysł, aby kiedyś przynieść jej parę robali podczas snu. Zaśmiał się w myślach.

Druidce odpowiedziała cisza. Zaczęła nerwowo pocierać o siebie dłonie.

Elwan zdjął zająca z kija, pociął go na trzy części i podał towarzyszkom.

Jedli w ciszy. Dało się usłyszeć szelest traw rosnących w pewnym oddaleniu od występu skalnego, gdzie umiejscowiona była jaskinia.

Elwan nie palił się do zaczynania rozmowy. Odczuwał wstręt do Rheny, ale nie potrafił wprost określić dlaczego. Coś w jej postawie go odstraszało. Nawet dość ponętny wygląd nie sprawiał, że choć trochę mógłby mieć na nią ochotę. A on przeważnie nie odmawiał dobrze wyglądającym kobietom. Przez chwilę pomyślał, że obrzydzenie może mieć zalążek w sile, jaką od niej wyczuwał. Miał już okazję zobaczyć jej umiejętności i nie chciałby zostać pocięty na strzępy przez liściaste sztylety.

Druidka wzięła ostatniego kęsa mięsa. Zajadała, jakby od tygodnia głodowała. Było to dziwne dla łucznika, ponieważ uważał, że dobrze ją karmił.

– Dziękuję – mruknęła cicho i oblizała usta. Wyciągnęła chustkę z kieszeni i wytarła nią twarz, a następnie dłonie.

– Wcinałaś jak dorodne prosię – zaśmiał się Elwan. – Jeszcze do całego teatrzyku brakowało solidnego beknięcia.

– Żartowniś się znalazł – prychnęła. – Powiedz mi, jak cię zwą? Jak zobaczę kiedyś list gończy, to będę wiedziała, że o ciebie chodzi.

Łucznika zdziwiła zaczepka druidki, ale uśmiechnął się tylko szczerze.

– Elwan Foxtrodd – odparł. – Nie wiem, na co ci znajomość mojego nazwiska. – Wydął dolną wargę.

– Muszę wiedzieć, kogo przeklinać w snach – odburknęła. – Rhena z Gortraghenu, ale wystarczy samo imię.

– Imię miałem nieprzyjemność poznać. – Wziął ostatniego kęsa zająca.

– Zauważyłam już wcześniej, że nie wyglądasz na tutejszego. – Uniosła brwi. – Jak wyklinałeś mnie przy dębie… Nawet nie rozumiałam, o co ci czasem chodziło…

Elwan machnął ręką. „Baby”, pomyślał.

– Pewnie zdradził mnie zbyt blady kolor skóry.

– Owszem, ale również rysy twarzy. Można by wymieniać… – Założyła kosmyk białych włosów za ucho. – Najbardziej ten zadziorny uśmiech.

– Wędruję po świecie, a w Turelionie często mam… biznesy – odparł powoli. Nie chciał zdradzać więcej szczegółów.

Rhena odchrząknęła pod nosem. Elwan miał wrażenie, że się zaśmiała.

– Bawi cię coś? – burknął.

– Skądże… – Pokręciła głową, lecz nie przekonało to łucznika. – Ciekawią mnie tylko te twoje interesy.

– Może świadomość, że nie mogłem zostać w domu, zaspokoi twoją ciekawość. – Podrapał się po kilkudniowym zaroście.

– Dlaczego? – Wstała jak poparzona. – Pewnie tam skąd pochodzisz, nie ma nawet nakazu śmierci dla Obdarowanych. Nie wspominając, że do nich nie należysz. Myślę, że nie miałeś powodu…

– Weź się już zamknij, wścibska babo – warknął. – Nic o mnie nie wiesz i jeszcze wysnuwasz wnioski. Jesteś pierwsza do osądzania, co? – Pokręcił głową. – Miałem powód, ale się nim z tobą nie podzielę.

Wstał i otrzepał ubranie.

– Nadęty bufon! – Rhena parsknęła pod nosem.

Elwan wywrócił oczami. Już chciał się odgryźć, ale zauważył szybującego po niebie sokolego przyjaciela. Ptak podleciał do właściciela i usadowił się na jego barku. Łucznik zmrużył powieki na niepokojącą wiadomość od zwierzęcia.

Poczuł szarpnięcie za pelerynę i spotkał się z błagalnym wręcz spojrzeniem Delemiry. Domyślił się, że chciała pogłaskać sokoła, więc schylił się, aby jej to umożliwić.

– Na pobojowisku – zaczął – tuż obok białego dębu zebrali się ludzie. Zbrojni, chyba… Powinniśmy opuścić to miejsce jeszcze dziś.

Twarz Rheny nagle pobladła. Zauważył, że zeszła z niej już cała złość. Musiał poświęcić więcej czasu na rozpracowanie tej kobiety. Nie był jednak pewny czy tego chce.

– C-c-co to ma znaczyć? – zająknęła się.

Elwan wywrócił oczami. Mimo tego, że odczuwał wstręt do druidki i jej nie ufał, musiał przyznać przed sobą, że nawet cieszył się z towarzystwa innej obdarowanej osoby, przy której mógł pozostać sobą. Chciał jej o sobie trochę opowiedzieć, ale bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z negatywnych skutków, jakie mogłoby to przynieść. Postanowił więc, że wyjawi jej tylko tę dobrą i ciekawą część prawdy.

– Skąd to wiesz? – dopytała.

– Komunikuję się z tym oto sokołem – odparł. – Otóż byłaś w błędzie, twierdząc, że nie należę do Zorai.

Rhena wydęła wargi.

– I co, gadasz ze zwierzętami? – zadrwiła.

Łucznik zaśmiał się głośno.

– Nie. – Podrapał się po głowie. – Komunikuję się tylko z tym jednym, ale bardziej… intuicyjnie. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Moje umiejętności można nazwać sokolim wzrokiem. A przynajmniej lubię tak na nie mówić.

– Możesz to jakoś wyjaśnić?

Łucznik zauważył błysk w oczach Rheny, jakby nigdy wcześniej nie miała do czynienia z żadnym innym Zorai poza nimi. Musiała być zafascynowana jego osobą. Podobało mu się to, więc postanowił zrobić pokaz.

– Chyba będzie lepiej, jak zademonstruję.

Wręczył kobiecie materiał i kazał mocno zawiązać na swoich oczach. Czuł, że jeżeli powierzy jej to zadanie, to obdarzy go choć lekkim zaufaniem.

– Byłbym wdzięczny, jakbyś stworzyła coś, w co można celować – oznajmił. – Może jakieś kule?

Pomimo tego, że miał zasłonięte oczy, to uśmiechnął się, gdy Rhena wykonała powierzone zadanie. Skupił się i chwilę potem widział cały otaczający go świat oczami ptasiego przyjaciela. Kolejno naciągał cięciwę z nałożoną strzałą i wypuszczał, trafiając w każdy cel.

Zobaczył, jak Rhenie opada szczęka, ale nic nie powiedział. Jeszcze nie chciał zdradzać swoich umiejętności. Musiał się chwilę pobawić.

Druidka zaczęła klaskać od niechcenia, lecz zachwyt nie opuszczał jej twarzy.

– Nie wiem, czy dobry cel to dar – parsknęła.

Elwan czuł, że wymusiła te słowa. Założyłby się, że myślała zupełnie odwrotnie. Wyszczerzył do niej zęby.

– To może, tak dla pewności, wpraw swoje magiczne kulki w ruch. Tak chaotyczny, jak tylko potrafisz – zaproponował.

Zauważył, że Rhena usłuchała jego prośbę. Nie spodziewał się jednak, że będzie potrafiła aż tak manewrować kulami. Latały w tę i we w tę, co łucznikowi przypominało nieco trajkoczące baby na giełdzie, przepychające się między sobą. Ledwo był w stanie złapać wzrokiem jeden z celów, kiedy szybko mu gdzieś umykał.

Skupił się, wziął głęboki oddech i wypuścił strzałę. Trafił. Następnie odczekał dłuższą chwilę, szukając schematu, według którego poruszały się kule.

Zauważył lekkie znudzenie na twarzy druidki, chociaż wciąż towarzyszył jej zaintrygowany błysk w oku. Nie potrafił wprost określić, co mogła odczuwać. Stała się dla niego twardym orzechem do zgryzienia.

Wraz z wypuszczonym powietrzem z płuc grot przebił trzy cele naraz, wbijając się na sam koniec w pień.

Zdjął z siebie materiał. Zobaczył, jak zachwycona Lem klaszcze i śmieje się głośno. Elwan skłonił się niczym błazen po występie i schował łuk do kołczana.

– Nawet dobrze ci poszło – powiedziała Rhena, przygryzając wargę.

Łucznik resztkami sił powstrzymywał się, żeby jej dogryźć.

– Zdradzisz nam, jak to uczyniłeś? – dopytała.

Elwan uśmiechnął się zawadiacko.

– Jak już wcześniej wspomniałem – odchrząknął – mam sokoli wzrok. Widziałem wszystko oczami ptaka. Nawet twoje zdziwione miny. – Zaśmiał się, na co Rhena poczerwieniała niczym burak i szybko obróciła się do nich plecami.

Rozbawiło to Delemirę, która podeszła w podskokach do łucznika.

– No już się tak nie dąsaj, czarownico. – Zmrużył oczy. – Mogę ci opowiedzieć o moich zachwycających umiejętnościach.

– Obejdzie się – wydusiła.

– Na pewno? Bo wiesz… Mam wyostrzony wzrok, słuch, dobry węch. A i na tym się nie kończy.

Rhena spojrzała na łucznika, jakby wątpiła w jego szczerość. Jej cera powróciła do naturalnego odcienia, co zdziwiło lekko Elwana.

– A walczyć umiesz? Wręcz. – Druidka zmrużyła lekko oczy.

– Szkolono mnie do każdego rodzaju walki, moja droga – odparł, lecz szybko ugryzł się w język.

Rhena uśmiechnęła się kącikiem ust.

– Ach tak? To dość intrygujące. – Wzięła głęboki oddech. – Pewnie szkoliły cię elfy z Asgerd’Tahil. Oni są znani ze swoich niezwykłych umiejętności strzeleckich, a także z ciętego języka i pogardy względem ludzi. – Prychnęła, a Elwan wyczuł, jak uprzedzenia zaburzają opinię jego towarzyszki. – Może i nauczyli cię pozostałych… zachowań.

Łucznik wywrócił oczami. Musiał jednak przed sobą przyznać, że w słowach Rheny znajdowała się nutka prawdy. Nie zamierzał jej tego jednak wyjawić.

– Szkoliło mnie wiele różnych osób. Podróżuję po świecie, więc i na Asgerd’Tahil kiedyś natrafiłem. Chociaż ludzie niespecjalnie za mną przepadają.

– Nie dziwię się. – Druidka westchnęła. – Wiesz… Całe życie uczono mnie, że elfy to podstępne dranie i nie można im ufać. Sama jeszcze żadnego nie spotkałam, mogłam tylko przejść obok. Moje uprzedzenia na temat tej rasy nie są bazowane więc na własnych doświadczeniach, a stereotypach. Może się one zmienią, gdy poznam jakiegoś… miłego elfa. – Odchrząknęła.

Elwan uniósł brwi. Nie spodziewał się takiego wyznania po druidce. Ujrzał deliaktne zmieszanie na jej twarzy.

– To jakie jeszcze masz umiejętności? – Rhena zmieniła temat.

– Jak się dobrze skupię, to wyczuwam różne… rzeczy. – Podrapał się po brodzie. – Ludzi, zwierzęta, nawet czasami rośliny. Nie zawsze wychodzi, ale pomaga mi sokół. Może kiedyś wam to pokażę, a może nie.

Nagle poczuł szarpanie za rękaw. Obrócił się w stronę dziewczyny, która patrzyła na niego błagalnie fiołkowymi oczami.

– Chodźmy stąd już – powiedziała tak cicho, iż Elwan prawie pomylił jej słowa z szumem wiatru.

– Dobrze – odpowiedziała Rhena. – Tylko gdzie?

Łucznik zastanowił się chwilę. Musieli znaleźć jakieś bezpieczne schronienie dla młodej. Zdawał sobie dobrze sprawę, że nie mogła zostać w Królestwie Turelionu.

– Chyba znam jedno miejsce.

Rozdział 4

Duchy przeszłości

Kilka lat wcześniej…

Harna właśnie bawiła się lalką i zawiązywała jej niebieską wstążkę wokół talii. Czekała z wytęsknieniem na obiad i co jakiś czas pospieszała matkę z jego przygotowaniem.

Nagle do domu wpadł zaalarmowany ojciec. Podskoczyła, gdy ten omal nie wyważył drzwi.

Jej matka szybko oderwała się od prawie przyrządzonego jadła i spojrzała troskliwie na bladego męża.

– Nie zdążymy zjeść obiadu, prawda? – spytała.

– To nie jest nasze największe zmartwienie – oznajmił Rufus. – Wojska króla są w Luzarilu. Chodzą od domu do domu i szukają Obdarowanych. – Wziął głęboki oddech. – Myślę, że w tej sytuacji moje ogromne zasługi wojenne na nic się nie zdadzą.

W tamtym momencie Harna przestała słuchać rodziców i szybko uciekła do swojego pokoju. Nie rozumiała, co mieli na myśli. Chciała tylko znaleźć Feminę, swoją bliźniaczkę. Miała wrażenie, że coś złego ma się stać.

Zlokalizowała siostrę i dziadka wzrokiem, kiedy czytali wspólnie książkę.

– Ciatku, ciatku! – Szarpnęła go za rękaw i zaczęła ciągnąć w stronę kuchni.

Kiedy znaleźli się w tamtym pomieszczeniu, powstał gwar. Harna aż zatkała uszy. Nic nie rozumiała. Miała ochotę obrazić się na wszystkich i schować pod łóżkiem.

– Bierzcie tylko najpotrzebniejsze rzeczy – dotarło do niej.

Usiadła przy kominku i czekała, aż wszyscy się uspokoją i wrócą do swoich zajęć. Była już przecież pora obiadowa, a ona umierała z głodu!

– Edgarze, weźmiesz Feminę – orzekł ojciec. – Opuncja zabierze Harnę, a ja będę nas osłaniać.

Dziewczynka uniosła brwi. „Po co tatuś miałby nas osłaniać? Czyli… bronić?” – pomyślała.

Nagle została zaciągnięta przez matkę, która zwinnie ubrała ją i wzięła na ręce, aby czekać tuż przy wyjściu na resztę.

– Tato, gdzie idziemy? – spytała Femina, również gotowa do wyjścia.

– Gdzieś, gdzie będziemy bezpieczni – odparł dziadek, kiedy ojciec wdziewał zbroję i zabierał oręż.

– Miejmy nadzieję, że to wystarczy – westchnął Rufus. – Ruszajmy!

Migiem całą piątką opuścili mieszkanie, aby znaleźć się na przedmieściach Luzarilu. Utrzymywali szybkie tempo i w pewnym momencie Harna przestała już za nimi nadążać. Szarpnęła ojca za nogawkę, a ten chwycił ją w pasie i usadził na swoich barkach.

Wtedy otoczenie zaczęło się rozmywać, jakby gęsta mgła pojawiła się znikąd. Cała rodzina zniknęła dziewczynce z pola widzenia, a ona, magicznym sposobem, stała sama tuż przed murami miasta.

Przetarła szybko oczy, mając nadzieję, że wszystko zaraz się uspokoi, a ona znów wróci do swojego ukochanego pokoju, aby móc słuchać czytanej przez dziadka bajki.

Nagle przed nią pojawiła się jej rodzina. Zasłoniła szybko uszy, bo zrobiło się bardzo głośno. Zauważyła nadciągających żołnierzy. Mogło być ich z dziesięciu. Spojrzała na matkę i ujrzała spływającą po jej czole krople potu oraz przerażenie w oczach. Naprawdę nie rozumiała, co się działo.

– Zabierz je stąd, ojcze – rzekła Opuncja do Edgara, który jeszcze chwilę patrzył na nią zszokowany.

– Co się stało? – spytała Harna, lecz odpowiedziała jej cisza.

Zauważyła, że w ciągu sekundy zapanowała noc. Dziewczynka zaczęła się trząść ze strachu i niewiedzy.

Usłyszała krzyk matki. Spojrzała w tamtą stronę i od razu zacisnęła powieki. Jej ojciec, cały blady, leżał na bruku z wbitym w brzuch mieczem.

Dziewczynka poczuła, jak czyjeś ręce ciągną ją w tył. Otworzyła oczy.

– Chodź, uciekamy stąd… – usłyszała głos gdzieś daleko, jakby w innym świecie.

Zauważyła, że Opuncja użyła swoich mocy telepatii, aby ogłuszyć jednego z przeciwników, który upadł na ziemię. Mężczyzna zaczął zwijać się z bólu, zasłaniając uszy.

Harna poczuła, jak magiczna siła odciąga ją od bliskich, każe ich zostawić. Opierała się, jak tylko mogła, ale z każdą chwilą była coraz dalej od swoich rodziców. Obraz rozmazywał jej się przed oczami, aż w końcu zniknął.

Jeszcze przez moment słyszała krzyki matki.

A potem została tylko cisza.

Dziewczynę ze snu wyrwało mocne szarpnięcie. Przetarła oczy i rozejrzała się. Zobaczyła nad sobą dziadka. Jego mięśnie były całe napięte, a po czole spływała kropla potu.

– Wszystko dobrze, Harno? – spytał, kładąc dłoń na jej ramieniu. – Usłyszałem krzyk i przybiegłem najszybciej jak potrafiłem, pomijając chorą nogę. – Wskazał laską na kończynę.

Dziewczyna odchrząknęła.

– Nic mi nie jest, tylko… Znowu napadł mnie koszmar tamtej nocy, kiedy rodzice zginęli. Pamiętam to jak przez mgłę – westchnęła.

Edgar pokiwał głową.

– Wiesz, twoi rodzice byli bardzo odważni. Poświęcili się, abyście mogły być bezpieczne.

– Wiem – odparła sucho.

Nie miała już ochoty rozmawiać o swoich koszmarach. Chociaż z drugiej strony odnosiła wrażenie, że dziadek jest jedyną osobą, przy której może się otworzyć. Czuła się winna, że tworzy naokoło siebie barierę, odgradzając innych od siebie, jednak był to jedyny sposób, aby emocje nie przejęły nad nią kontroli. Tak sobie powtarzała.

– Gdzie jest Femina? – spytała, wyglądając przez okno, jednak udając niezainteresowaną.

Była bardzo zżyta ze swoją bliźniaczką, choć obie stanowiły swoje przeciwieństwa. Dziewczyny praktycznie się ze sobą nie rozstawały, toteż Harna chciała jak najszybciej dołączyć do swojej jedynej przyjaciółki.

Spojrzała ukradkiem na dziadka i zobaczyła szczery uśmiech na jego twarzy. „Chyba nie dał się nabrać”, pomyślała.

– Jest w ogrodzie. – Podrapał się po siwym zaroście. – Podobno spotkała tam naszego domownika.

Harna otworzyła oczy tak szeroko, iż miała wrażenie, że zaraz jej wylecą z oczodołów. Wzmianka na temat domownika od razu dodała jej energii, a trzynastolatka chciała jak najszybciej pobiec go zobaczyć. Minął rok, od kiedy duch ukazał im się, zamiast pomagać w pracach domowych z ukrycia.

– Biegnę tam natychmiast! – wykrzyknęła, kiedy zerwała się na równe nogi i zaczęła nakładać ubrania. – Może w końcu dowiem się czegoś więcej o tej tajemniczej wieszczce z bożątkiem, która nas tu przyprowadziła. Muszę to wszystko gdzieś zapisać!

– Ruszaj prędko, może w końcu uzyskasz odpowiedzi! Tylko się nie potknij! – Usłyszała Harna za plecami, kiedy zbiegała po schodach, wkładając buty.

Był już późny, mglisty poranek. Słońce oślepiło wybiegającą dziewczynę i omal nie potknęła się o wystający korzeń. Przyjemny podmuch powietrza rozwiał jej poplątane blond włosy po twarzy.

Harna zwinnie otworzyła furtkę od ogrodu i wparowała tam niczym huragan, uważając, aby nie rozdeptać roślin, przy których sadzeniu tak bardzo się męczyła. Zlokalizowała pochyloną nad krzaczkiem z malinami bliźniaczkę i podeszła do niej, próbując przywołać swój wygląd do ładu.

– Cześć. – Odchrząknęła, bo jej siostra zdawała się nie słyszeć.

Femina spojrzała na swoje lustrzane odbicie, które różniło się tylko tym, że miało proste, a nie kręcone włosy i od razu podskoczyła jak oparzona. Praktycznie na jednej nodze wyściskała mocno bliźniaczkę.

Harna poczuła, że traci powietrze w płucach.

– Nie… – wydusiła – mogę… oddychać…

Uścisk siostry zaczął się osłabiać.

– Oj… – Femina podrapała się po głowie, po czym uśmiechnęła szczerze. – Wybacz, ale wiesz jak bardzo się cieszę, gdy cię widzę. Noc tak długa i zawsze mam wrażenie, że trwa wieki. Ciągnie się i ciągnie, a i ciebie wtedy nie widzę! A wiesz… Tak pomyślałam… Szkoda, że nie możemy się spotykać we śnie, wtedy bym nie musiała znosić tej strasznej rozłąki – westchnęła.

Harna ledwo nadążała za wypowiedzią siostry. Miała wrażenie, że ta zawsze paplała wszystko, co jej na język najdzie. A czasem jak zacznie, to nie może skończyć. Dziewczyna poukładała sobie wszystko w głowie i nieznacznie ruszyła kącikiem ust. Pomimo tego, że Femina była roztargniona i ekscentryczna, to lubiła jej towarzystwo. Chociaż pomysł z dzielonymi snami jej się nie podobał. Potrzebowała trochę samotności i odgrodzenia od pędu, w jakim żyła bliźniaczka.

Rozejrzała się wokół, próbując zauważyć czy przypadkiem nigdzie nie ma rozmazanej plamy w powietrzu. To po tym można było poznać obecność domownika, gdy nie chciał pokazać się w pełnej krasie. Przygryzła wargę, gdy nic nie znalazła.

– Czegoś szukasz? – spytała Femina, przestępując z nogi na nogę.

– Dziadek mówił, że duch domu był z tobą w ogrodzie. – Zacmokała. – Miałam nadzieję, że w końcu go znajdę i wypytam o tę kobietę.

– Masz na myśli tę z opowiastek dziadziusia? – Bliźniaczka podrapała się po brodzie. – Co nas przeprowadziła przez las z tym brzydkim chłopcem?

– To ubożę, a nie chłopiec. – Harna wywróciła oczami. – Poczytaj trochę bestiariusze, siostrzyczko.

– Jeden bies! – Wystawiła język. – Po co szukasz tej pani?

Dziewczyna usiadła na ziemi i zaczęła dłubać w niej patykiem.

– Ciekawi mnie to… Za każdym razem, gdy o niej wspominam, to Edgar robi się jakiś wycofany. Myślę, że mogła mu przepowiedzieć przyszłość. Od niego się niczego nie dowiem, ale może domownik będzie coś wiedział.

Femina rozpromieniła się i zaczęła podskakiwać wokół siostry, podśpiewując i wymachując rękoma.

– Harna się martwi, Harna się martwi…

– No już. – Uspokoiła ją. – Powiedz mi, gdzie jest duch.

– Nie ma. – Fem założyła ręce na klatce piersiowej. – Nie ma i nie było. Pewnie powiedział tak, byś wyszła szybciej z łóżka. Miałaś koszmar, prawda? Czułam, że coś było z tobą nie tak no i… Zawsze wstajesz jako pierwsza.

Harna westchnęła. „Więc tak to sobie dziadek ugrał. Wiedział, że tylko w ten sposób wyciągnie mnie z leża i powstrzyma chęć do rozpamiętywania przeszłości. Co za podstępny człowiek”, pomyślała.

Wstała i spojrzała na przejętą bliźniaczkę. Poczuła nagłą ochotę na odizolowanie się od wszystkich.

– Wracaj do zbierania malin. – Przejechała sobie dłonią po czole. – A ja pójdę… Po ryby pójdę – skłamała.

Fem skinęła głową i od razu zabrała się za przerwaną czynność.

Harna, zanim odeszła, obdarowała kilkoma sekundami swojej uwagi mgłę, która okalała ich uroczą chatkę na uboczu, magicznie broniąc dostępu do domku i strzegąc przed potworami. Nie zawsze rozumiała, jak działał ten świat. Magia okalała ludzi na każdym kroku, lecz sami nie potrafili jej używać. Chyba że byli Obdarowanymi, których geneza pozostawała jeszcze bardziej tajemnicza.

Bardzo dobrze zdawała sobie sprawę z tego, ile dziadek musiał się napracować, aby uczynić to miejsce bezpiecznym. Zapewne było mu trudno utrzymać żołnierzy króla z dala. Kiedy opuszczała to miejsce, często napotykała w lesie pułapki lub przyrządy ostrzegające przed niebezpieczeństwem, które zrobił Edgar. Podziwiała go za to.

Wróciła do domu i, zwinnie unikając dziadka, czmychnęła do biblioteczki.

Było to dosyć małe pomieszczenie z dwoma regałami pełnymi książek, fotelem i stolikiem ustawionym tuż przy oknie. Harna od razu usadowiła się na wygodnym siedzisku. Uwielbiała spędzać czas na zdobywaniu nowej wiedzy, a zapach starych tomisk poprawiał jej nastrój.

Kątem oka zauważyła, że na stoliku, oprócz świecznika, znajdował się wymiętolony świstek. Wzięła go i zaczęła czytać wiadomość:

Wszystkie księgi mają zostać posegregowane alfabetycznie i kategoriami. Zabronione jest dotykanie zakazanych tomisk!

Harna wywróciła oczami. Jej dziadek potrafił mieć swoje zachcianki i z dnia na dzień zmieniał upodobania co do ułożenia książek. Zawsze to ona zajmowała się porządkami w biblioteczce i domyślała się, że opiekun chciał, aby znała dobrze wszystkie pozycje na półkach.