OFF - Karolina Maria Rossa,Sylwia Strzelczak - ebook
NOWOŚĆ

Opis

Brak porozumienia, zainteresowania i miłości bywają katastrofalne w skutkach. A gdyby w takiej sytuacji pojawiło się AI - bardziej ludzkie, empatyczne, uczuciowe, ale... potrafiące manipulować?


Pochodząca z bogatego domu Lilka prowadzi z pozoru normalne życie zwykłej nastolatki. Samotna, uwikłana w trudne relacje z rodzicami i rówieśnikami dziewczyna, szuka ukojenia w kontakcie ze sztuczną inteligencją. Manipulacja pcha ją coraz bardziej w meandry zainstalowanej na telefonie aplikacji. Czy Lilka zatraci się w tym wszystkim? Jakie mogą być tego konsekwencje?

„OFF” to nie tylko powieść o samotności, trudnych wyborach i relacji z drugim człowiekiem, ale przede wszystkim o poszukiwaniu pocieszenia w wirtualnym świecie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 288

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Re­dak­cja

Ro­bert Ra­taj­czak

Ko­rekta

Mo­nika Ra­taj­czak

Pro­jekt okładki, skład i ła­ma­nie

Na­ta­lia Jar­gieło

Zdję­cie Au­to­rek

Hanna Szy­mura-Bu­jok

© Co­py­ri­ght by Syl­wia Strzel­czak

© Co­py­ri­ght by Ka­ro­lina Ma­ria Rossa

© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Vec­tra

Druk i oprawa

Opol­graf, Opole

Wy­da­nie I

ISBN 978-83-68293-56-2

Wy­dawca

Wy­daw­nic­two Vec­tra

Czer­wionka-Lesz­czyny 2025

www.arw-vec­tra.pl

Kiedy umysł usy­pia bu­dzą się ma­szyny

Zbi­gniew Her­bert, Epi­log bu­rzy

Wszyst­kim, któ­rzy kie­dy­kol­wiek po­czuli się nie­ważni

Ostrze­że­nie

Drogi Czy­tel­niku,

książka „OFF” za­wiera tre­ści, które mogą wy­wo­ły­wać silne emo­cje oraz ta­kie, które staną się trudne do przy­swo­je­nia ze względu na po­dobne do­świad­cze­nia.

Po­ja­wiają się w niej wątki zwią­zane z pi­ciem al­ko­holu, in­nymi używ­kami oraz prze­mocą i są użyte wy­łącz­nie po to, aby po­ka­zać, iż tego typu dzia­ła­nia są ha­niebne, złe, a na­wet de­gra­du­jące.

Uka­zu­jąc różne za­cho­wa­nia wśród mło­dzieży i do­ro­słych, które mogą ucho­dzić za od­bie­ga­jące od normy i bul­wer­su­jące, nie mia­ły­śmy na celu pro­mo­wa­nia ich, a wręcz prze­ciw­nie – po­tę­piamy je.

Mamy na­dzieję, że ,,OFF” okaże się książką, która ja­sno po­ka­zuje, że każde złe za­cho­wa­nie do­czeka się kon­se­kwen­cji. Zaś kon­takt z dru­gim czło­wie­kiem jest naj­waż­niej­szy i nie wy­prze go ma­szyna.

Mimo ludz­kich cech, które nada­ły­śmy sztucz­nej in­te­li­gen­cji, chcemy ja­sno i wy­raź­nie za­zna­czyć, że nie za­stąpi ona kon­taktu z psy­cho­lo­giem i le­ka­rzem.

Po­wieść ta jest fik­cją li­te­racką.

Po­staci, wy­da­rze­nia i dia­logi są wy­two­rem wy­obraźni au­to­rek i nie miały od­zwier­cie­dle­nia w rze­czy­wi­stym świe­cie. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych wy­da­rzeń i osób jest zu­peł­nie przy­pad­kowe.

Wstęp

Ży­jemy w cza­sach, kiedy sztuczna in­te­li­gen­cja po­woli staje się na­szą co­dzien­no­ścią. Wielu lu­dziom po­maga w na­uce, pracy, usta­wia­niu diety, a na­wet staje się co­dzien­nym to­wa­rzy­szem, kimś w ro­dzaju do­radcy i przy­ja­ciela. Czy to ozna­cza­łoby, że re­la­cje mię­dzy­ludz­kie są za­gro­żone?

Sztuczna in­te­li­gen­cja jest two­rem nie­po­zor­nym. Jesz­cze parę lat temu świat bez niej ist­niał. Te­raz to dla wielu wy­daje się nie­re­alne. Co­raz czę­ściej ko­rzy­stamy z jej obec­no­ści, wspar­cia lub po­mocy. Jed­nak czy na­dal po­tra­fimy bez niej funk­cjo­no­wać? A je­śli za kilka lat okaże się, że lu­dzie nie są so­bie po­trzebni? Skoro AI jest za­wsze, nie oce­nia, za długo nie my­śli i nie jest na­tar­czywa...

„OFF” to nie po­wieść science fic­tion, lecz hi­sto­ria, która może się wy­da­rzyć w naj­bliż­szych la­tach. Nie ma w niej ro­bo­tów, które przej­mują świat i nisz­czą ludz­kość, czy zło­wro­gich opro­gra­mo­wań. To książka o re­la­cjach, za­gu­bie­niu, sa­mot­no­ści i chęci zna­le­zie­nia ko­goś bli­skiego. Po­ka­zuje róż­no­rod­nych lu­dzi, wpływ AI na emo­cje i psy­chikę. Chcąc uroz­ma­icić na­szą po­wieść, nada­ły­śmy sztucz­nej in­te­li­gen­cji ce­chy jesz­cze bar­dziej ludz­kie. Obecny po­stęp wła­śnie ku temu zmie­rza, a my za­sta­wia­jąc się nad tym, jak za parę lat mogą wy­glą­dać re­la­cje AI z czło­wie­kiem, na­pi­sa­ły­śmy „OFF”.

Roz­dział 1

Czuła pustkę. Uwi­kłana w szkolną co­dzien­ność i na­piętą at­mos­ferę pa­nu­jącą w domu, co­raz bar­dziej po­trze­bo­wała chwili wy­tchnie­nia. Bez­wied­nie spo­glą­dała na ogród za oknem, z po­zoru zu­peł­nie zwy­czajny. Wszę­dzie pa­no­wała ci­sza, do któ­rej zdą­żyła się już przy­zwy­czaić.

Dzień się wy­dłu­żał, a drzewa nie­śmiało wy­pusz­czały pierw­sze li­ście. Więk­szość jej ko­le­ża­nek cie­szyła się z nad­cho­dzą­cej wio­sny, ale nie ona. Ró­wie­śniczki cho­dziły już z od­sło­nię­tymi brzu­chami i na­gimi ra­mio­nami, a ona wciąż ukry­wała się w gru­bych blu­zach i sze­ro­kich spodniach. Jej spoj­rze­nie sta­wało się co­raz bar­dziej nie­obecne. Ob­ser­wu­jąc ogród wy­glą­dała, jakby wi­działa go po raz pierw­szy. Z tego miej­sca nie można było do­strzec in­nych lu­dzi, gdyż oko­liczne za­bu­do­wa­nia i droga znaj­do­wały się zbyt bli­sko jej domu. Do­okoła pa­no­wała har­mo­nia, nic nie było dzie­łem przy­padku, wszystko zo­stało za­pro­jek­to­wane zgod­nie z okre­śloną kon­cep­cją.

Na obrze­żach działki, tuż przy pło­cie, ro­sły tuje. Obok wy­ra­stały białe hor­ten­sje, które jesz­cze nie roz­kwi­tły. Każda ro­ślina miała swoje ści­śle okre­ślone miej­sce. Pod­łoże pod drzew­kami wy­sy­pano ozdob­nymi ka­mie­niami. Ca­łość two­rzyła pew­nego ro­dzaju ob­raz z ide­al­nie przy­ciętą trawą na­da­jącą ca­łemu ogro­dowi ele­gan­cji.

Błogi spo­kój prze­ry­wał je­dy­nie od­głos ko­szą­cego ro­bota, co ozna­czało, że w domu mo­gła już być go­spo­sia. Lilka trwała w tym miej­scu ni­czym po­sąg wkom­po­no­wany w ide­alne oto­cze­nie, a błę­kit jej oczu od­bi­jał blask słońca. Prze­ma­wia­jąca przez nią pustka i smu­tek, któ­rych nikt nie ro­zu­miał i nie chciał zro­zu­mieć, wy­ni­kały z tego, że wo­kół nie było osoby pró­bu­ją­cej za­in­te­re­so­wać się jej osobą.

Bę­dąc już w swoim po­koju, usły­szała kroki, a po chwili stu­ka­nie do drzwi.

– Lilka! Je­steś głodna?! – Tro­skliwy głos star­szej pani do­cie­rał zza drzwi, lecz ona czuła ja­kąś dziwną ba­rierę, którą chciała zbyć mil­cze­niem. Za­miast tego po­now­nie usły­szała: – Lilka! Je­steś tam?

– Je­stem! – od­po­wie­działa nie­chęt­nie, da­jąc do zro­zu­mie­nia, że ktoś wła­śnie prze­rywa jej upra­gnioną chwilę spo­koju.

Go­spo­sia stała cier­pli­wie za drzwiami. Nie od­wa­żyła się wejść do po­koju na­sto­latki, spo­dzie­wa­jąc się jej przy­krej re­ak­cji i wy­bu­chu gniewu. Mimo że ko­bieta miała po­nad sześć­dzie­siąt lat, Li­liana nie czuła skru­pu­łów, aby jej od­py­sko­wać. Nie była za­do­wo­lona z tego, że pani Wanda da­lej tkwiła w tym sa­mym miej­scu, pod drzwiami i cze­kała na od­po­wiedź. Wzbie­ra­jąca w niej złość była na­stęp­stwem tego, co czuła, a nad czym nie po­tra­fiła za­pa­no­wać. Ide­alne ży­cie, które za­pla­no­wała matka, nie od­po­wia­dało jej. Miała wła­sne, spre­cy­zo­wane pra­gnie­nia, więc nie chciała wcho­dzić w czy­jeś buty i po­wie­lać utar­tych sche­ma­tów.

Wsta­jąc z pa­ra­petu, szyb­kim kro­kiem po­de­szła do drzwi i chwy­ciła za klamkę.

– Daj mi wresz­cie spo­kój! Nie chcę two­ich śnia­da­nek i tego wszyst­kiego!

– Ale Lilka…! – ode­zwała się go­spo­sia, pró­bu­jąc ją prze­ko­nać.

– Co Lilka?! Co Lilka?! Daj­cie mi wszy­scy święty spo­kój! – krzyk­nęła, po czym nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź i re­ak­cję go­sposi, z hu­kiem za­mknęła za sobą drzwi. Po chwili usia­dła na łóżku i za­nu­rzyła twarz w dło­niach. Jesz­cze ni­gdy nie czuła się tak przy­tło­czona i nie­ro­zu­miana.

– Co znów wstą­piło w tę dziew­czynę…? – mruk­nęła sto­jąca pod drzwiami ko­bieta.

Była czło­wie­kiem z zu­peł­nie in­nego po­ko­le­nia. Nie uzna­wała mar­no­wa­nia je­dze­nia, dbała o dom i zwy­czaj­nie nie ro­zu­miała, że na­sto­latka może się tak od­zy­wać do star­szej osoby. Z dru­giej strony do­brze wie­działa, że w tym domu miała je­dy­nie pra­co­wać. Nie cze­ka­jąc dłu­żej, ze­szła do kuchni, aby po­sprzą­tać po wczo­raj­szej ko­la­cji. Na­czyń nie było zbyt wiele, bo mama Lilki czę­sto ja­dła na mie­ście i wra­cała dość późno. Po ojcu rów­nież nie było ani śladu, skoro świt w spra­wach służ­bo­wych wy­je­chał na kilka dni.

Go­spo­sia sta­nęła nad zle­wem i po­krę­ciła głową, wi­dząc, że ko­la­cja dziew­czyny po raz ko­lejny ogra­ni­czyła się do mleka z płat­kami cze­ko­la­do­wymi.

– Biedne dziecko… – wy­szep­tała pod no­sem. – Co się dzi­wić, że jest taka… Na­wet nie ma z kim usiąść do stołu. – Za­my­śliła się chwilę, po czym za­częła myć na­czy­nia i sprzą­tać.

Sły­sząc, że go­spo­sia krząta się po domu, Li­liana po­czuła jesz­cze więk­szą nie­chęć do wcho­dze­nia z nią w ja­ką­kol­wiek re­la­cję. Sie­działa ci­cho, za­to­piona w swoim świe­cie, ma­rząc o tym, aby wy­pro­wa­dzić się z tego miej­sca.

Tym­cza­sem Wanda nie da­wała za wy­graną. Po krót­kim na­my­śle po­sta­no­wiła zro­bić na­sto­latce śnia­da­nie. Tro­chę to trwało, bo ru­szała się ocię­żałe. Była ko­bietą o wy­raź­nej nad­wa­dze, co nie uła­twiało jej co­dzien­nego funk­cjo­no­wa­nia. Zmorą go­sposi oka­zało się pod­ja­da­nie sło­dy­czy. Twier­dziła, że tylko to ją sa­tys­fak­cjo­nuje. Wpraw­dzie zma­gała się ze smut­kiem i sa­mot­no­ścią, ale nie da­wała tego po so­bie po­znać, na­to­miast po­ta­jem­nie ob­ja­dała się ulu­bio­nymi ba­to­ni­kami z kar­me­lo­wym na­dzie­niem. Po­nie­kąd była eks­cen­tryczna. Z jed­nej strony spra­wiała wra­że­nie mi­łej i po­god­nej star­szej pani, z dru­giej zaś prze­kli­nała pod no­sem, wi­niąc cały świat za to, jak wy­gląda jej ży­cie. Kie­dyś miała wiel­kie am­bi­cje, lecz z po­wodu cho­roby męża mu­siała się za­dłu­żyć i sprze­dać ro­dzinne wło­ści. Tak oto z ko­biety, która ma­rzyła o domku nad je­zio­rem w ro­dzin­nych oko­li­cach, stała się zrzę­dliwą i nie­za­do­wo­loną z ni­czego cho­le­ryczką. Cho­roba męża nie zbli­żyła ich do sie­bie, wręcz prze­ciw­nie – cza­sem ła­pała się na tym, że nie po­tra­fiła już na niego pa­trzeć, choć bie­dak cią­gle li­czył na to, że coś mię­dzy nimi się zmieni i wrócą stare do­bre czasy. Tym­cza­sem Wanda zmie­niła się nie tylko pod wzglę­dem cha­rak­teru, lecz także wy­glądu. Z de­li­kat­nej blon­dynki prze­isto­czyła się w pu­szy­stą ko­bietę o ru­dych wło­sach, które upi­nała w wy­soki kok. Uznała, że skoro świat zmu­sił ją do zmian, to ona je za­ak­cep­tuje. Ow­szem, ewi­dent­nie ją to prze­ra­stało i du­siła się w roli go­sposi, ale nie miała in­nego wyj­ścia. Fa­talna sy­tu­acja fi­nan­sowa, w któ­rej się zna­la­zła, zmu­siła ją do pod­ję­cia tej pracy. Go­tu­jąc i sprzą­ta­jąc dla ob­cych lu­dzi, po ci­chu li­czyła, że kie­dyś od­bije się od dna, które zgo­to­wał jej los. Póki co po­tra­fiła ury­wać swą roz­pacz, nie da­jąc się zde­ma­sko­wać.

Od pew­nego czasu dom Ma­jew­skich przy­po­mi­nał spek­takl te­atralny, w któ­rym od­gry­wano wy­uczone sceny. Wszystko było ja­kąś ilu­zją, a doj­ście do prawdy sta­wało się co­raz mniej praw­do­po­dobne.

Go­spo­sia, po raz ko­lejny sta­jąc u wej­ścia do po­koju, po­czuła obawę przed re­ak­cją na­sto­latki.

– Zro­bi­łam ci śnia­da­nie! Jest pod drzwiami! Mo­żesz mnie nie lu­bić, ale jeść mu­sisz!

Lilka sie­działa nie­wzru­szona, jakby słowa Wandy w ogóle do niej nie do­tarły. Mimo to roz­cho­dzący się po ca­łym domu za­pach ja­jecz­nicy ro­bił swoje… Przy­jemna woń spra­wiła, że po­czuła głód. Już nie chciała się temu opie­rać. Wstała z łóżka i uchy­liła drzwi, aby się upew­nić, że go­spo­sia już ode­szła. Wów­czas za­brała śnia­da­nie i zja­dła wszystko. Za­sta­na­wiała się przy tym, co po­cząć z wol­nym cza­sem. Była so­bota, więc nie mu­siała wy­bie­rać się do szkoły. Per­spek­tywa nie­dzieli też nie bu­dziła u niej en­tu­zja­zmu, bo w więk­szo­ści spę­dzała ten dzień w domu.

Od ja­kie­goś czasu nie miała praw­dzi­wych przy­ja­ciół. Jesz­cze w szkole pod­sta­wo­wej ucho­dziła za bar­dzo to­wa­rzy­ską i nie po­tra­fiła opę­dzić się od lu­dzi. W ostat­nim cza­sie sta­wała się jed­nak co­raz bar­dziej sa­motna. Jej dawni zna­jomi cho­dzili do zu­peł­nie in­nych szkół, ale Bar­bara uparła się na pry­watne, bar­dzo dro­gie, pre­sti­żowe li­ceum, do któ­rego ją prze­nie­śli. Miała wpraw­dzie do­brze sy­tu­owaną ro­dzinę, mimo to nie po­tra­fiła się od­na­leźć w no­wym oto­cze­niu. Nie pa­so­wała do swo­ich ró­wie­śni­ków, któ­rzy im­pre­zo­wali i cho­dzili na randki. Wo­lała spę­dzać czas na lek­tu­rze. Uwiel­biała czy­tać ro­manse, choć bar­dzo scep­tycz­nie pod­cho­dziła do spraw ser­co­wych. Pa­trząc na mał­żeń­stwo ro­dzi­ców, trudno jej było wie­rzyć w praw­dziwą mi­łość. Wo­lała wy­cze­ki­wać dwóch dni w ty­go­dniu – wtor­ków i czwart­ków – kiedy miała tre­ningi jazdy kon­nej. Stad­nina sta­no­wiła miej­sce, w któ­rym od­naj­do­wała się zu­peł­nie na­tu­ral­nie. Tym­cza­sem mu­siała ja­koś prze­trwać ko­lejny week­end. Osta­tecz­nie zde­cy­do­wała się na za­dane w szkole ,,Przed­wio­śnie”, któ­remu go­towa była po­świę­cić swój czas.

Roz­dział 2

Za­pa­dał zmrok, a ona znaj­do­wała się w swoim po­koju cał­kiem sama. Niby nor­malne, ale nie do końca. Sie­działa oparta o brzeg łóżka, trzy­ma­jąc w dło­niach książkę. Wle­piała w nią sku­piony wzrok, aby pod­dać się znu­że­niu. Wpraw­dzie czuła na­ra­sta­jący głód, ale nie był na tyle upo­rczywy, aby prze­szko­dzić w lek­tu­rze.

W jej po­koju je­dy­nie nie­wielka lampka, sto­jąca na noc­nej szafce, sta­no­wiła źró­dło świa­tła. Lu­biła to miej­sce, które urzą­dziła we­dług wła­snego po­my­słu. Kiedy jej ro­dzice zo­rien­to­wali się, że ró­żowe ko­niki pony nie pa­sują już do na­sto­latki, nie wy­ka­zali więk­szego za­an­ga­żo­wa­nia w prze­me­blo­wa­nie i zmianę wy­stroju. Ich ini­cja­tywa spro­wa­dzała się do za­ła­twie­nia ekipy re­mon­to­wej i sto­la­rza. Reszta na­le­żała do niej, więc swoją oazę mo­gła urzą­dzić we­dług wła­snego po­my­słu. Sto­jąca pod oknem sofa do­da­wała uroku po­miesz­cze­niu, zaś znaj­du­jące się po pra­wej stro­nie białe biurko przy­po­mniało o szkole. Obok niego po­sta­wiła oszkloną bi­blio­teczkę, w któ­rej uło­żyła książki. Z ko­lei ob­szerna szafa kryła w swym wnę­trzu nie tylko ubra­nia, ale też wszyst­kie se­krety mło­dej dziew­czyny. Cen­tralne miej­sce zaj­mo­wało łóżko z me­ta­lową ramą, na­to­miast pod­łogę wy­ście­lał biały dy­wan, który był tak miły w do­tyku, że sia­dy­wała wła­śnie na nim.

Na­gle usły­szała cha­rak­te­ry­styczny dźwięk otwie­ra­nych drzwi wej­ścio­wych, które po chwili ktoś za­mknął z im­pe­tem. Szybko odło­żyła książkę, pod­bie­gła do okna i zo­ba­czyła szary sa­mo­chód, sto­jący na pod­jeź­dzie. Mo­men­tal­nie do­tarło do niej, że chwile spo­koju to już prze­szłość. Cze­kał ją ciężki week­end, zresztą taki sam jak po­przed­nie. Nie li­czyła na ja­ką­kol­wiek zmianę. Po chwili usły­szała jak matka roz­ma­wia przez te­le­fon. Ta kon­wer­sa­cja nie na­le­żała do naj­przy­jem­niej­szych. Mię­dzy sło­wami, które spro­wa­dzały się do wy­da­wa­nia dys­po­zy­cji w spra­wie po­nie­dział­ko­wego za­mó­wie­nia, pa­dały nie­cen­zu­ralne i pełne wro­go­ści wul­ga­ry­zmy. Bar­bara, bo tak ka­zała córce mó­wić do sie­bie, była ewi­dent­nie wzbu­rzona, choć w za­sa­dzie w ogóle nie na­le­żała do osób cier­pli­wych.

– Kurwa, czego nie ro­zu­miesz?! – mó­wiła do słu­chawki, by po chwili jej roz­mówca mógł usły­szeć dal­szy ciąg wy­zwisk. – Ja­kim trzeba być idiotą…? Nie wiem, jak to zro­bisz… Za­mó­wie­nie ma być go­towe na po­nie­dzia­łek, ina­czej mo­żesz się po­że­gnać z pracą.

Póź­niej na­stała ci­sza, Lilka wie­działa, że to jesz­cze nie ko­niec. Jej matka na­le­żała do ko­biet wy­jąt­kowo tem­pe­ra­ment­nych, nie zno­siła sprze­ciwu, a co naj­gor­sze ucho­dziła za per­fek­cjo­nistkę i tego też wy­ma­gała od swo­ich pra­cow­ni­ków.

– Je­śli czło­wiek sam cze­goś nie do­pil­nuje, to wszystko się sy­pie. Mam wra­że­nie, że mamy do czy­nie­nia z idio­cie­ją­cym spo­łe­czeń­stwem… Wando, czy zro­bi­łaś ko­la­cję?

– Tak. Nie cze­kamy na pani męża?

– Nie. Zresztą on przy­jeż­dża co­raz póź­niej, a ja mu­szę zjeść po­si­łek co naj­mniej trzy go­dziny przed snem. Mam na­dzieję, że jest coś lek­kiego? Ostat­nia za­pie­kanka z ma­ka­ro­nem od­bi­jała mi się przez całą noc.

– Tak, oczy­wi­ście. Zro­bi­łam sa­łatkę z kre­wet­kami. Wino chło­dzi się w lo­dówce. Ku­pi­łam pani ulu­bione.

– Przy­naj­mniej na pa­nią mogę li­czyć…

– Cie­szę się – od­parła usa­tys­fak­cjo­no­wana go­spo­sia.

Bar­bara za­jęła miej­sce przy wiel­kim stole, który stał w ja­dal­nia­nej czę­ści domu. Nad nim wi­siał oka­zały ży­ran­dol w stylu gla­mour, to­też ja­sna prze­strzeń z do­dat­kami złota ro­biła wra­że­nie na każ­dym, kto go­ścił w tym domu po raz pierw­szy. Osta­tecz­nie wra­że­nie prze­py­chu i do­bro­bytu było prze­cież za­mie­rzone.

Kiedy Wanda po­de­szła z za­stawą, oprócz ta­le­rza dla Bar­bary miała jesz­cze je­den.

– A ten dla kogo? Prze­cież mó­wi­łam ci, że mój mąż wróci póź­niej.

– Prze­cież...

– A no tak, Li­liana.

– Ona jesz­cze nie ja­dła. My­śla­łam, że zje z pa­nią.

– Do­brze, za­wo­łaj ją. Mam na­dzieję, że wczo­raj­sze fo­chy już jej prze­szły.

Go­spo­sia nie­zwłocz­nie udała się pod po­kój dziew­czyny. Nie chciała i nie mo­gła ni­czego ko­men­to­wać, choć do­brze wie­działa, z czego wy­nika za­cho­wa­nie Lilki. Igno­ru­jąc wy­bu­chy jej zło­ści, czuła jed­nak żal i go­dziła się na to, aby być dla na­sto­latki wor­kiem tre­nin­go­wym.

Sto­jąc przed drzwiami, za­pu­kała w nie de­li­kat­nie i ode­zwała spo­koj­nym to­nem:

– Lilko, mama przy­je­chała. Chcia­łaby cię wi­dzieć.

– Ona? Mnie? – od­parła iro­nicz­nie.

– Tak. Czeka na cie­bie z ko­la­cją.

– Faj­nie. Prze­każ Bar­ba­rze, że nie mam ochoty jeść.

– Może jed­nak dasz się na­mó­wić? Zro­bi­łam twoją ulu­bioną sa­łatkę...

– Po­wie­dzia­łam, że nie mam ochoty!

Wanda zo­rien­to­wała się, że nie zdoła na­mó­wić na­sto­latki na po­si­łek, a tym bar­dziej na roz­mowę z matką. W re­zul­ta­cie od­pu­ściła i wró­ciła do sa­lonu.

– Gdzie Li­liana? – za­py­tała Bar­bara, zdzi­wiona nie­obec­no­ścią córki.

– Nie chce przyjść. Ostat­nio ciężko na­mó­wić ją do je­dze­nia. Tro­chę się mar­twię.

Ko­bieta upiła łyk wina, odło­żyła kie­li­szek na stole i nie­wzru­sze­nie za­wo­łała, ma­jąc na­dzieję, że mat­czyny głos na­kłoni na­sto­latkę do przyj­ścia.

– Li­liano!

Wo­ła­nie od­biło się echem od ścian domu.

– Li­liano! – po­wtó­rzyła gło­śniej.

Brak re­ak­cji wzbu­dził w Bar­ba­rze przy­pływ zło­ści, która na­ra­stała z każdą se­kundą. Mimo że nie ro­zu­miała, co się dzieje z jej córką, nie to­le­ro­wała igno­ro­wa­nia i obo­jęt­no­ści. Lilka bar­dzo do­brze o tym wie­działa, dla­tego, sie­dząc w swoim po­koju, czuła pew­nego ro­dzaju sa­tys­fak­cję. Matka sta­wała się wo­bec niej bez­radna, bo i co miała z nią zro­bić? Prze­cież nie mo­gła jej zwol­nić jak swo­ich ,,nie­po­słusz­nych” pra­cow­ni­ków.

Na re­ak­cję Bar­bary nie trzeba było długo cze­kać. Wsta­jąc od stołu, z im­pe­tem od­su­nęła krze­sło i po­sta­no­wiła za­wo­łać córkę po raz ko­lejny.

– Li­liano, cze­kam na cie­bie!

Na nic się to zdało. Nie uzy­skaw­szy ocze­ki­wa­nej od­po­wie­dzi, aż po­czer­wie­niała na twa­rzy, a jej wy­datne usta jesz­cze bar­dziej na­brzmiały. Wy­glą­dała, jakby za chwilę miała eks­plo­do­wać. Pełna po­ryw­czo­ści zmie­rzała w kie­runku po­koju córki, a kiedy już do niego do­tarła, szarp­nęła za klamkę i otwo­rzyła drzwi.

– Czy ty nie sły­szysz, jak cię wo­łam?! – za­py­tała wście­kle.

– Nie. A co się stało? – od­po­wie­działa spo­koj­nie.

– A no to, że cze­kam na cie­bie z ko­la­cją.

– Nie je­stem głodna. Ta od­po­wiedź do cie­bie nie do­tarła?

– Do­tarła, ale mnie to nie in­te­re­suje. Masz pięć mi­nut, aby przyjść i zjeść ko­la­cję. Ina­czej ko­niec z tre­nin­gami.

Po chwili ode­szła. Do­sko­nale wie­działa, że ude­rzyła w czuły punkt córki, która z ko­lei oba­wiała się, że matka spełni swoją obiet­nicę. Zde­cy­do­wała się więc pójść do ja­dalni, aby jej po­to­wa­rzy­szyć. Ich re­la­cje były jed­nak tylko ilu­zją. W tym przy­padku nie miała in­nego wyj­ścia – mu­siała speł­nić ocze­ki­wa­nia Bar­bary. Nie­śpiesz­nie udała się do ja­dalni, gdzie jej ro­dzi­cielka spo­ży­wała ko­la­cję jakby ni­gdy nic, ra­cząc się przy tym bia­łym wi­nem.

Roz­dział 3

Wzrok Li­liany utkwił w sa­łatce. Zie­lone listki ru­koli, zmie­szane z kre­wet­kami i pla­ster­kami awo­kado, nie ro­biły na niej żad­nego wra­że­nia. Kiedy jej oczy się za­szkliły, sa­łatka przy­po­mi­nała je­dy­nie ko­lo­rową plamę. Czuła, że nie zdoła za­blo­ko­wać na­poru łez gro­ma­dzą­cych się pod po­wie­kami, ale pró­bo­wała po­wstrzy­mać wy­buch pła­czu. Wi­działa ką­tem oka, jak Bar­bara spo­koj­nie prze­żuwa swój po­si­łek. Nie pa­trzyła na córkę, sku­pia­jąc spoj­rze­nie na te­le­fo­nie. Pa­nu­jąca ci­sza ro­biła się co­raz bar­dziej nie­zręczna, zaś at­mos­fera na­pię­cia była wręcz wy­czu­walna.

– Sma­kuje pa­niom? – za­py­tała ci­cho go­spo­sia, która we­szła do ja­dalni z de­li­kat­nym uśmie­chem.

Bar­bara ode­rwała wzrok od te­le­fonu i spoj­rzała na Wandę. Odło­żyła wi­de­lec na brzeg ta­le­rza, z wdzię­kiem ujęła nóżkę kie­liszka i lekko nim za­krę­ciła.

– Bar­dzo. – Głos Bar­bary brzmiał oce­nia­jąco, jakby od­po­wiedź była obo­wiąz­kiem, ja­kimś za­da­niem do od­ha­cza­nia na nie­wi­dzial­nej li­ście za­dań. W tym to­nie nie było szcze­rego, fak­tycz­nego za­do­wo­le­nia.

Obie ko­biety nie­mal rów­no­cze­śnie spoj­rzały na dziew­czynę. Ta wpa­try­wała się w ta­lerz, z któ­rego wzięła je­dy­nie dwa kęsy. Czu­jąc na so­bie ich spoj­rze­nia, pod­nio­sła głowę.

– Może być. – Ci­chy głos na­sto­latki od­bił się od ścian ja­dalni. 

Znów za­pa­dła ci­sza, która tym ra­zem stała się jesz­cze bar­dziej zna­cząca, tym­cza­sem go­spo­sia wró­ciła do in­nych obo­wiąz­ków, uni­ka­jąc nie­zręcz­nej kon­fron­ta­cji. Lilka na­to­miast odło­żyła sztućce na ta­lerz i za­py­tała matkę nieco lekko kpią­cym to­nem: 

– Bar­baro, czy mogę już iść do sie­bie? 

Ta, nie od­ry­wa­jąc wzroku od te­le­fonu, od­po­wie­działa: 

– Jak po­rząd­nie je odło­żysz. Nie je­steś w chle­wie. 

Li­liana ode­rwała wzrok od matki i spoj­rzała na pra­wie nie­tkniętą sa­łatkę. Po chwili uło­żyła nóż i wi­de­lec tak, aby wska­zy­wały go­dzinę piątą. To do­piero miało ozna­czać, że skoń­czyła jeść, przy czym Bar­bary naj­wy­raź­niej nie ob­cho­dziło, czy jej córka co­kol­wiek tknęła. Miała swój świat, w któ­rym nie było miej­sca dla mło­dej dziew­czyny i jej na­sto­let­nich pro­ble­mów.

– Wando!

Sły­sząc wo­ła­nie, go­spo­sia wy­ło­niła się z pół­mroku i po­de­szła do Bar­bary.

– Tak? W czym mogę po­móc?

– Za­bierz ten ta­lerz.

Lilka od­su­nęła krze­sło i wstała sta­now­czym ru­chem.

– Ale ona nic nie zja­dła... – stwier­dziła go­spo­sia.

W progu ja­dalni, sły­sząc głos matki, przy­sta­nęła.

– Wiem, wi­docz­nie nie za­leży jej na tre­nin­gach.

– Żar­tu­jesz so­bie? – Lilka gwał­tow­nie się od­wró­ciła w stronę matki.

– A co so­bie my­śla­łaś, że za pa­trze­nie na je­dze­nie dam ci na­grodę albo po główce po­głasz­czę? Nie ze mną te nu­mery.

Dziew­czyna ode­tchnęła ciężko, a w jej oczach było wi­dać re­zy­gna­cję. Ten dzień i sy­tu­acja w domu ko­lejny raz ją prze­ra­stały.

– Lilka, wiesz, że mama się o cie­bie mar­twi…

– Mogę zjeść u sie­bie? – Nie po­zwo­liła do­koń­czyć Wan­dzie.

– Tak, mo­żesz. – Ko­bieta od­wró­ciła od niej wzrok i po­now­nie utkwiła go w ekra­nie te­le­fonu.

Lilka chwy­ciła ta­lerz, który go­spo­sia trzy­mała w dło­niach, i szyb­kim kro­kiem ru­szyła do swo­jego po­koju. Za­mknąw­szy za sobą drzwi, po­czuła ko­jącą ci­szę. Po­ło­żyła ta­lerz na biurku, od­chy­liła kosz, który znaj­do­wał się obok, i po chwili całą jego za­war­tość wy­rzu­ciła do śmieci.

* * *

Le­żąc już w łóżku, usły­szała od­głos nad­jeż­dża­ją­cego sa­mo­chodu, a jed­no­cze­śnie za­uwa­żyła świa­tła re­flek­to­rów, rzu­ca­jące cień na ścianę. Wy­sko­czyła spod koł­dry i po­de­szła do okna, do­strze­ga­jąc te­re­nowy sa­mo­chód, który na­le­żał do jej ojca. Z góry wie­działa, czego może się spo­dzie­wać, gdy Ce­zary prze­kro­czy próg domu. Za­cią­gnęła za­słony, które cał­ko­wi­cie od­cięły ją od świa­tła ze­wnętrz­nego, po czym wzięła do ręki swój smart­fon i za­częła prze­glą­dać me­dia spo­łecz­no­ściowe. Wtem apa­rat za­wi­bro­wał, sy­gna­li­zu­jąc, że do­stała po­wia­do­mie­nie z grupy kla­so­wej.

Ali­cja: Prze­stań­cie!

Nie zdą­żyła włą­czyć apli­ka­cji, gdy usły­szała mocny trzask.

– Gdzie by­łeś?! – po­wie­działa do­no­śnym gło­sem.

– To nie twój in­te­res! – od­burk­nął męż­czy­zna.

Li­liana wy­łą­czyła te­le­fon i scho­wała go do noc­nej szafki. Jesz­cze moc­niej na­cią­gnęła na sie­bie koł­drę i za­częła wsłu­chi­wać się w od­głosy do­bie­ga­jące zza drzwi.

– Je­stem twoją żoną – po­wie­działa sta­now­czo.

– I co z tego? – mó­wiąc to, Ce­zary od­wró­cił się w stronę żony. W jego brą­zo­wych oczach wi­doczna była złość i wy­raźne zmę­cze­nie. Miał ta­kie spoj­rze­nie, jakby za mo­ment miał wy­buch­nąć.

Bar­bara wie­działa, że byle po­wód, który bę­dzie ni­czym za­pal­nik, wy­woła po­żar w po­staci ostrej kłótni. Opie­rał się o ku­chenny blat, a jego od­dech sta­wał się co­raz bar­dziej nie­re­gu­larny. Pa­trzył nie­ru­chomo w dal, nie zwra­ca­jąc uwagi na żonę, która przy­glą­dała mu się z za­cie­ka­wie­niem, łak­nąc jego uwagi. Te­raz stała się po­dobna do Lilki – pra­gnęła mi­ło­ści, choć nie chciała się do tego przy­znać. Je­dy­nie przy nim była kimś in­nym. Z sil­nej i sta­now­czej ko­biety wcho­dziła w rolę pra­gną­cej jego obec­no­ści mał­żonki. On już tego nie wi­dział, nie po­tra­fił na nią pa­trzeć tak jak kie­dyś. Po­wstała mię­dzy nimi nie­wi­dzialna ściana, do któ­rej ist­nie­nia nie chciała się przy­znać tylko Bar­bara. Łu­dziła się, że wkrótce wszystko się zmieni i wróci do pier­wot­nego stanu. Jed­nak Ce­zary już nie chciał na nią pa­trzeć. To było sil­niej­sze od niego. Uni­kał żony i co­raz bar­dziej mę­czył się w jej to­wa­rzy­stwie.

Ścią­ga­jąc gra­na­tową ma­ry­narkę, uwi­docz­nił wy­spor­to­waną syl­wetkę. Dbał o zdro­wie i kon­dy­cję fi­zyczną, to­też Bar­bara zda­wała so­bie sprawę, że po­doba się ko­bie­tom. Był przy­stoj­nym, mą­drym i ele­ganc­kim męż­czy­zną, który po­tra­fił za­im­po­no­wać płci prze­ciw­nej. To z ko­lei stało się jej ob­se­sją. Na co dzień silna i sta­now­cza, przy nim tra­ciła wszyst­kie swoje mocne ce­chy.

– Je­stem zmę­czony... – ode­zwał się po chwili. – Nie mam ochoty się kłó­cić.

– Ale my­ślisz, że to jest w po­rządku? Wra­casz późno, nie od­bie­rasz te­le­fo­nów...

– By­łem w pracy. Wiesz o tym, że kan­ce­la­ria mnie po­trze­buje.

– Ja też cię po­trze­buję... – wes­tchnęła.

– To, co jest mię­dzy nami, sama so­bie zro­bi­łaś. Wszystko po­psuło się przez cie­bie, więc nie zwa­laj na mnie, że to ja je­stem zły, bo chcę za­pew­nić ro­dzi­nie ja­kiś po­ziom.

– Ja też pra... – prze­rwała w pół słowa, gdy on znów za­czął mó­wić.

– Co to za praca? Bła­gam cię… – za­kpił.

– Za­ra­biam duże pie­nią­dze i sama umia­ła­bym so­bie za­pew­nić taki po­ziom, jaki mam te­raz.

– A chcesz tego? – Spoj­rzał głę­boko w jej oczy.

– Czego? – za­py­tała zdez­o­rien­to­wana.

– Być sama.

Pa­trząc w jego oczy, nie po­tra­fiła mu od­po­wie­dzieć. W domu znów za­pa­dła ci­sza, która była ni­czym pauza w na­tłoku wza­jem­nych pre­ten­sji.

– Tak my­śla­łem… – od­parł. – A ja dzi­siaj ciężko pra­co­wa­łem i je­stem cho­ler­nie zmę­czony, więc idę się umyć i spać. Nie wkur­wiaj mnie, bo nie mam ochoty na kłót­nie. Mam wy­star­cza­jąco dużo stresu w kan­ce­la­rii, więc w domu chcę mieć ci­szę.

Spoj­rzaw­szy przez uła­mek se­kundy na Bar­barę, od­wró­cił się i ru­szył w stronę ła­zienki. Zo­stała sama ze swo­imi my­ślami, które zda­wały się być co­raz bar­dziej na­tar­czywe. Wie­działa, że tego wie­czoru nic nie wskóra. Znów po­czuła się ode­pchnięta i mało ważna.

Roz­dział 4

Słońce le­ni­wie prze­bi­jało się przez nie­do­mknięte ro­lety. Prze­cie­ra­jąc twarz, Bar­bara chciała się czym prę­dzej do­bu­dzić. Kiedy otwo­rzyła oczy, zo­rien­to­wała się, że jest w sy­pialni sama. Uczu­cie osa­mot­nie­nia, do któ­rego nie chciała się przy­znać ani przed Lilką, ani przed sobą, ro­sło w niej ni­czym ro­pie­jący wrzód. Od pew­nego czasu two­rzyła wo­kół sie­bie pan­cerz i co­raz mniej miała ochotę na to, aby ko­go­kol­wiek do­pusz­czać do swo­jego wnę­trza. Czuła, że nie ma już ochoty da­lej wal­czyć, nie miała siły na­wet na pracę, która była jej mo­to­rem na­pę­do­wym. Wie­działa, ile wy­siłku wło­żyła w to, aby zbu­do­wać do­brze pro­spe­ru­jący in­te­res, za­tem gdy sły­szała wy­rzuty męża, roz­cza­ro­wa­nie i za­wód brały górę.

Kie­dyś jej wy­obra­że­nia były zu­peł­nie inne. Two­rzyli z Ce­za­rym do­braną parę. Wpraw­dzie każde z nich miało dla sie­bie prze­strzeń, ale byli bli­sko. Sta­rali się spę­dzać ze sobą jak naj­wię­cej czasu, mieli wspólne za­in­te­re­so­wa­nia i zna­jo­mych. Od­kąd po­ja­wiła się Lilka, wszystko za­częło się stop­niowo zmie­niać. Ich drogi co­raz bar­dziej się roz­cho­dziły, a on już nie pa­trzył na nią tak jak kie­dyś. Po­cząt­kowo pró­bo­wała uda­wać ko­goś, aby tylko się do niego zbli­żyć. Póź­niej czuła co­raz więk­szą fru­stra­cję, że mąż nie do­ce­nia jej sta­rań.

Trak­to­wał ją jak po­wie­trze, da­jąc do zro­zu­mie­nia, że mniej­sze i więk­sze suk­cesy mał­żonki były nie­wiele zna­czą­cymi epi­zo­dami w ich wspól­nym ży­ciu. A kiedy Bar­bara po­czuła, że może być ko­wa­lem wła­snego losu, kimś nie­za­leż­nym od kie­szeni męża, zro­zu­miała, że już nie musi być na każde jego za­wo­ła­nie, zwłasz­cza że igno­ro­wał ją nie­mal na każ­dym kroku.

Po­sta­no­wiła już dłu­żej tego nie roz­pa­mię­ty­wać, choć bała się tego, co ją jesz­cze czeka. Dla­tego i tym ra­zem wo­lała sku­pić się na tym, co tu i te­raz. Wie­dząc, że tego dnia nie bę­dzie go­sposi, ubrała się w szla­frok i po­szła do kuchni. Nie za­czy­nała dnia od moc­nej kawy, lecz od za­ży­cia le­ków na de­pre­sję. Póź­niej zro­biła so­bie zie­lony kok­tajl, który po­ma­gał jej utrzy­mać szczu­płą syl­wetkę. Iry­ta­cja oraz przy­bie­ra­jące na sile zde­ner­wo­wa­nie sta­wały się jed­nak po­wo­dem jej we­wnętrz­nego roz­bi­cia, któ­rego nie po­tra­fiła okieł­znać. Kiedy roz­sia­dła się wy­god­nie w ja­dalni i otwo­rzyła lap­topa, aby zer­k­nąć na pocztę, w drzwiach sta­nęła Lilka.

– Idę do stad­niny – oznaj­miła.

– Jak to? Prze­cież dzi­siaj jest nie­dziela.

– No i co z tego? – Wzru­szyła ra­mio­nami. – Nie­dziela jak nie­dziela.

– Tre­ningi masz we wtorki i czwartki.

– To mi nie prze­szka­dza, aby tam je­chać.

– Niby tak, ale co ze śnia­da­niem? – za­py­tała Bar­bara. Ten prze­jaw mat­czy­nej tro­ski zdzi­wił Lilkę.

– Nie je­stem głodna. Może zjem coś po dro­dze.

– Li­liana! – Głos matki przy­brał na sile. Czuła, że znów traci nad czymś kon­trolę.

– Co Li­liana…? – po­wtó­rzyła iro­nicz­nie.

W tym mo­men­cie usły­szały od­głos prze­krę­ca­nego w drzwiach zamka. Po chwil wszedł Ce­zary, który wy­glą­dał na wy­jąt­kowo zmę­czo­nego. Miał na so­bie mar­kowe ubra­nie do bie­ga­nia, które nie­jako pod­kre­ślało jego sta­tus spo­łeczny. Nie ocią­ga­jąc się, wszedł do kuchni, aby na­lać so­bie wody, którą wy­pił jed­nym hau­stem. Zo­rien­to­waw­szy się, że reszta do­mow­ni­ków już nie śpi, prze­szedł do ja­dalni, z któ­rej to­czyła się roz­mowa.

– Nie będę ja­dła! – oświad­czyła pod­nie­sio­nym to­nem.

– Na li­tość bo­ską, Li­liana! Co ty chcesz zro­bić z wła­snym ży­ciem? – za­py­tała Bar­bara, wi­dząc wcho­dzą­cego do ja­dalni męża.

– Co ja ro­bię? Do­bre so­bie… Co wy ro­bi­cie!?

Wy­da­wało się, że nie za­uwa­żyła, kiedy oj­ciec sta­nął tuż obok.

– Co tu­taj się dzieje? – Po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu córki.

– Nic – od­parła dziew­czyna, jed­no­cze­śnie zrzu­ca­jąc dłoń ojca ze swo­jego ra­mie­nia.

– Tak, rze­czy­wi­ście nic… – ode­zwała się iro­nicz­nie matka. – Ona znów nie chce jeść!

– Lilka, czy to prawda? – za­py­tał Ce­zary.

Na­sto­latka po­czuła się osa­czona.

– Mo­żesz mi po­wie­dzieć, czy to, co mówi mama, jest prawdą? – za­czął do­cie­kać oj­ciec.

– Co ty się tak na­gle o mnie mar­twisz? Nie uda­waj, że cię ob­cho­dzi, czy coś ja­dłam. To ża­ło­sne... – Prze­wró­ciła oczami.

– Li­liano! – Bar­bara wy­raź­nie pod­nio­sła głos. – Nie zwra­caj się tak do ojca!

– A to niby dla­czego? – Na­sto­latka prze­wró­ciła oczami.

– Bo jest twoim tatą i mar­twi się o cie­bie.

– Do­bre so­bie… Mar­twi się… – za­kpiła.

– Mo­żesz mi po­wie­dzieć, dla­czego nie jesz? – Ce­zary spoj­rzał na nią py­ta­jąco, ewi­dent­nie za­sko­czony tym, co mu umknęło.

– Po­wiem ci coś cie­ka­wego... – prze­rwała mu córka. – Nie je­stem głodna – mó­wiąc to, uśmiech­nęła się kpiąco i od­wró­ciła na pię­cie.

– Lilka! – za­wo­łał. – Gdzie idziesz? Jesz­cze nie skoń­czy­li­śmy roz­mowy.

– Ja skoń­czy­łam! – Skrzy­żo­wała ręce na pier­siach. – Matka ci po­wie, gdzie idę. Prze­pra­szam, Bar­bara ci po­wie, gdzie spę­dzę tę cu­downą nie­dzielę!

– Wróć! Sły­szysz?! – za­wo­łała ko­bieta, lecz jej krzyk nie do­cie­rał do córki.

Od­ci­na­jąc się od na­wo­ły­wań ro­dzi­ców, wy­szła pew­nie. Ci zaś po raz pierw­szy po­czuli, że tracą kon­trolę nad wła­snym dziec­kiem, które do tej pory wy­da­wało się ci­che i po­tulne. Za­miast tego ich córka stała się wal­czącą o sie­bie młodą ko­bietą, która miała już dość cho­rej at­mos­fery, jaka pa­no­wała w domu.

– No leć za nią! – krzyk­nął Ce­zary.

– Sam leć! Ona mnie nie słu­cha i co­raz bar­dziej robi się po­dobna do cie­bie.

– Dzięki Bogu. Może wyj­dzie na lu­dzi… – za­kpił z żony. – Dla­czego nie mó­wi­łaś, że jest ja­kiś pro­blem z Lilką?

– Ja pro­blemu nie wi­dzę. Jest nor­malną, zbun­to­waną na­sto­latką.

– To... – wska­zał pal­cem na drzwi – jest dla cie­bie nor­malne?

– Nor­malne może nie, ale nie od­biega od normy, bo dzieci mo­ich ko­le­ża­nek cho­dzą na im­prezy i piją. My ta­kich pro­ble­mów nie mamy z Li­lianą. Ty taki nie by­łeś?

– Ja? Skąd ci to przy­szło do głowy? Mnie ro­dzice po­tra­fili wy­cho­wać. Ty na­to­miast naj­wy­raź­niej nie ra­dzisz so­bie z wła­sną córką.

– Na­szą córką – spro­sto­wała Bar­bara.

– Tak, na­szą córką – po­wtó­rzył za nią. – Ale ja za­ra­biam na dom.

– I znów to samo...

– Co to samo? Chcesz po­wie­dzieć, że nie ko­rzy­stasz z mo­ich za­rob­ków?

– Już dawno nie ko­rzy­stam z two­jej karty. Mam swoją! – unio­sła się dumą.

– A ten dom? To niby za co wy­bu­do­wa­li­śmy?

– Wtedy było ina­czej.

– Ty też by­łaś inna.

– Ty także – od­gry­zła się zre­zy­gno­wana Bar­bara.

Oboje nie mieli już ochoty cią­gnąć tej roz­mowy, która co­raz bar­dziej od­bie­gała od te­matu córki. Nie do­cho­dząc do po­ro­zu­mie­nia, tra­dy­cyj­nie ro­ze­szli się do swo­ich za­jęć – Ce­zary po­szedł wziąć prysz­nic, po czym za­szył się w swoim ga­bi­ne­cie, zaś Bar­bara za­brała lap­topa, z któ­rym udała się do sy­pialni.

Roz­dział 5

Wy­cho­dząc z domu, Lilka czuła się za­gu­biona, ale nie miała siły pła­kać. Nie po­tra­fiła też zro­zu­mieć, dla­czego za nią nie po­szli. Cza­sem za­sta­na­wiała się na­wet, jak by to było, gdyby pew­nego dnia nie wró­ciła domu. Je­dyną od­skocz­nią stała się dla niej stad­nina, gdzie od­naj­do­wała upra­gniony spo­kój i tro­skę. Mimo głodu nie lu­biła jeść z ro­dzi­cami, ko­ja­rząc wspólny po­si­łek je­dy­nie z cią­głymi awan­tu­rami. Wo­lała, jak te­raz, wstą­pić do ma­łej pie­karni, którą od­wie­dzała po za­ję­ciach w szkole lub przed tre­nin­giem. Wcho­dząc do środka, usły­szała me­lo­dyjny dzwo­ne­czek, a za­pach świe­żego pie­czywa jesz­cze moc­niej wzmógł uczu­cie łak­nie­nia.

– Dzień do­bry, Lilko! – przy­wi­tała ją star­sza eks­pe­dientka. Ko­bieta znała na­sto­latkę, która re­gu­lar­nie przy­cho­dziła do sklepu. Poza tym uczęsz­czała z jej wnuczką do tego sa­mego li­ceum.

– Dzień do­bry – od­po­wie­działa na­sto­latka, uśmie­cha­jąc się sze­roko.

– Co po­dać? Mam świeże droż­dżówki. Twoje ulu­bione, z jabł­kami.

– Z miłą chę­cią. A ma pani wodę w ma­łej bu­telce?

– Już ci po­dam, dziecko. – Eks­pe­dientka od­wró­ciła się na­tych­miast, się­ga­jąc do naj­niż­szej półki. – A ty nie z ro­dzi­cami?

– Nie. Mieli ważny wy­jazd służ­bowy, a ja idę do stad­niny.

– Czę­sto tam cho­dzisz?

– Kiedy się tylko da. Tre­ningi mam dwa razy w ty­go­dniu, ale lu­bię tam by­wać czę­ściej. Ob­co­wa­nie z końmi działa na mnie od­prę­ża­jąco.

Eks­pe­dientka po­dała dziew­czy­nie droż­dżówkę i wodę, po czym do­dała:

– To do­brze, że masz ta­kie miej­sce. Moją wnuczkę in­te­re­suje nie­stety je­dy­nie te­le­fon…

Lilka ze zro­zu­mie­niem kiw­nęła głową, ale nie chciała kon­ty­nu­ować nie­zręcz­nego dla niej te­matu. Po chwili wzięła swoje za­kupy i opu­ściła sklep, że­gna­jąc się przy tym ser­decz­nie ze sprze­daw­czy­nią. Za­ja­da­jąc się droż­dżówką, do­tarła au­to­bu­sem do celu. Uka­zał się przed nią oka­zały dom, który na­le­żał do wła­ści­ciela stad­niny. Jedną ze ścian bu­dynku po­ra­stał bluszcz, zaś w ma­łej wnęce znaj­do­wały się drew­niane drzwi. Za­pu­kała w nie i po chwili otwarł nie­spełna osiem­dzie­się­cio­letni męż­czy­zna. Ko­nie były jego pa­sją i spo­so­bem na spo­kojną sta­rość. Czę­sto przy­cho­dził na pa­dok, aby je ob­ser­wo­wać. Ma­wiał wtedy, że nie ma nic pięk­niej­szego od wi­doku ko­nia w ga­lo­pie. Ko­chał te zwie­rzęta, ema­nu­jąc do­brem i spo­ko­jem. Zda­niem Lilki był cał­ko­wi­tym prze­ci­wień­stwem jej ro­dzi­ców, któ­rzy cały czas za czymś bie­gali i tak na do­brą sprawę, ni­gdy nie czuli się szczę­śliwi.

– Cześć, Li­luś – ode­zwał się do niej przy­jaź­nie na przy­wi­ta­nie.

– Dzień do­bry. Bę­dzie miał pan coś prze­ciwko, je­śli od­wie­dzę Nico, Aresa i Ka­rego?

– Ależ skąd! Je­śli tylko masz ochotę, to za­pra­szam. Ja rów­nież wy­bie­ram się do stajni, ale mam jesz­cze parę spraw do za­ła­twie­nia w domu. Mu­szę przy­go­to­wać na ju­tro za­mó­wie­nie.

– Dzię­kuję. W ta­kim ra­zie już nie prze­szka­dzam.

– Pa­mię­taj tylko, aby nie jeź­dzić bez opieki.

– Oczy­wi­ście. – Uśmiech­nęła się.

– Aaa... Nie po­wie­dzia­łem ci naj­waż­niej­szego.

– Słu­cham?

– We wto­rek masz tre­ning prawda?

– Tak.

– Przy­jeż­dża do nas nowy lo­ka­tor. Ku­pi­łem ko­nia. Trzeba bę­dzie nad nim po­pra­co­wać, za­nim ktoś go po­sią­dzie, ale sama zo­ba­czysz... Jest piękny.

– O rany! To cu­downa wia­do­mość. Jaką ma maść?

– Kary. Kiedy zo­ba­czy­łem go po raz pierw­szy, mia­łem wra­że­nie, że ktoś umie­ścił słońce w jego sier­ści. Jest cu­downy i ma­je­sta­tyczny.

– Skoro pan tak mówi, to rze­czy­wi­ście musi być piękny. Już nie mogę się do­cze­kać, aby go zo­ba­czyć. Przyjdę za­raz po szkole!

– Tak my­śla­łem… Przyjdź! Moja żona zrobi z tej oka­zji klu­ski na pa­rze z ja­go­dami. Po­wiem jej, żeby przy­go­to­wała też dla cie­bie. Wiem, że je lu­bisz.

– W ta­kim ra­zie nie mam wyj­ścia. Z pew­no­ścią będę. Dzię­kuję.

– Nie ma za co. Po­lu­bi­łem cię, bo pod­cho­dzisz do zwie­rząt jak ja.

– Ja pana rów­nież lu­bię.

– Po­wiem wię­cej, je­steś dla mnie jak wnuczka, któ­rej nie mam. Masz te same pa­sje i wraż­li­wość. Bę­dzie nam miło ugo­ścić cię we wto­rek. Wspól­nie z moją żoną uczcimy nowy za­kup. Zresztą... sama bę­dziesz mo­gła po­dzie­lić się z nami wra­że­niami.

– Ma ja­kieś imię? – do­py­tała za­cie­ka­wiona dziew­czyna.

– Oczy­wi­ście! – Uśmiech po­now­nie za­go­ścił na twa­rzy go­spo­da­rza stad­niny. – Na­zywa się... – mó­wił nieco wol­niej, spe­cjal­nie bu­du­jąc na­pię­cie – He­ban. Na­zywa się He­ban – po­wtó­rzył.

– Ale pięk­nie. Jesz­cze nie spo­tka­łam ko­nia o ta­kim imie­niu. Będę mo­gła panu przy nim po­ma­gać?

– No ja­sne, ale nie od sa­mego po­czątku.

– Dla­czego?

– On jest tro­chę… po­ryw­czy. Były wła­ści­ciel cie­szył się, gdy pod­pi­sy­wał ze mną umowę sprze­daży. Po­wie­dział mi, że ten de­mon zde­wa­sto­wał mu po­łowę jego stajni.

– Jak to? Coś musi być nie tak…

– Też tak my­ślę. Po­dej­rze­wam, że był bity.

– To straszne… Nie to­le­ruję lu­dzi, któ­rzy znę­cają się nad zwie­rzę­tami.

– Ja rów­nież.

– Dla­tego bę­dziemy mu­sieli dać mu tro­chę czasu i bar­dzo po­woli go oswa­jać.

– Co pana pod­ku­siło, aby ku­po­wać tak trud­nego ko­nia?

– Moje dziecko, wy­star­czyło jedno jego spoj­rze­nie… Było wręcz bła­galne, a uwierz mi, że mia­łem w swoim ży­ciu do czy­nie­nia z róż­nymi przy­pad­kami.

– Czuję, że nad­cho­dzi dla niego do­bry czas.

– Też tak my­ślę.

– Weź klu­cze z kan­torka, gdy­byś chciała tam so­bie coś po­ło­żyć. Ko­nie są już na pa­stwi­sku.

Dziew­czyna za­brała je i ru­szyła w stronę ma­łego po­miesz­cze­nia, w któ­rym się prze­bie­rała przed tre­nin­gami. Kiedy już zna­la­zła się na pa­stwi­sku, za­uwa­żyła, że o tej po­rze dnia wy­glą­dało nie­sa­mo­wi­cie. Zie­lona, so­czy­sta trawa roz­cią­gała się aż po ho­ry­zont. Z le­wej strony las, w któ­rym do­mi­no­wały so­sny, da­jące zwie­rzę­tom schro­nie­nie przed pa­lą­cym słoń­cem. Białe pnie brzóz wy­glą­dały jak po­ma­lo­wane, na­to­miast nie­wiel­kie po­letko, po­zba­wione ro­ślin­no­ści, sta­no­wiło praw­dziwą atrak­cję dla koni, które ta­rzały się tu­taj w bło­cie. Pod­cho­dząc do ogro­dze­nia, Lilka pod­nio­sła ry­giel i we­szła na pa­stwi­sko. Ob­ser­wo­wała źre­baki, które kro­czyły przy mat­kach. Miały różne umasz­cze­nie, to­też z da­leka przy­po­mi­nały ko­lo­rową plamę, która roz­mywa się na ho­ry­zon­cie. W pew­nym mo­men­cie Li­liana za­gwiz­dała tak, jak na­uczył ją wła­ści­ciel stad­niny. Wów­czas je­den z koni żwawo ru­szył w jej stronę. Był nim Nico. Jego ciem­no­brą­zowa sierść lśniła w słońcu. Doj­rzaw­szy dziew­czynę, już po chwili zna­lazł się przy niej. Prych­nął ra­do­śnie, a jego noz­drza się roz­chy­liły. Opu­ścił łeb, aby mo­gła po­dra­pać go za uszami. Uwiel­biał to i za­wsze się tego do­ma­gał.

– Już ci le­piej? Ty to wiesz, jak się usta­wić – mó­wiła do niego, nie prze­sta­jąc go czule gła­skać i dra­pać. Po kilku mi­nu­tach koń uniósł głowę i ru­szył ra­zem z dziew­czyną w stronę stada.

Roz­dział 6

Ła­zienka spra­wiała wra­że­nie nie­uży­wa­nej. Po pra­wej stro­nie znaj­do­wała się ka­bina prysz­ni­cowa z dwiema desz­czow­ni­cami, po dru­giej stro­nie – ubi­ka­cja, obok bi­det, na­to­miast na wprost drzwi umiesz­czono szafki, po­dłużne lu­stro oraz umy­walkę, przy któ­rej stały nowe po­jem­niki z że­lami i bal­sa­mami do ciała. Mar­mur i czarne do­datki jesz­cze bar­dziej pod­kre­ślały ele­gan­cję. Po­dob­nie jak w in­nych po­miesz­cze­niach domu, wszystko było tu­taj do­pra­co­wa­nie w każ­dym calu.

Lilka po­de­szła do umy­walki i utkwiła wzrok w lu­strze. W swoim od­bi­ciu zo­ba­czyła re­zy­gna­cję, przy­tło­cze­nie, obawę przed no­wym dniem. We­szła pod prysz­nic i oparła się ple­cami o zimny mar­mur. Woda spły­wała po twa­rzy dziew­czyny, a z oczu nie­spo­dzie­wa­nie po­pły­nęły łzy. Ci­chy szloch wy­do­stał się z jej ust. Za­kry­wa­jąc dłońmi twarz, wy­glą­dała, jakby chciała się ukryć. Miała świa­do­mość, że nie ra­dzi so­bie z tym, co działo się w jej ży­ciu, że każdy dzień był dla niej praw­dzi­wym wy­zwa­niem. Wy­cze­ki­wała swo­jej peł­no­let­no­ści, choć w głębi du­szy czuła, że nic to nie zmieni.

Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach roz­le­gło się de­li­katne pu­ka­nie.

– Wszystko w po­rządku? – za­py­tała sto­jąca pod drzwiami Wanda.

Dziew­czyna szybko otarła twarz, od­chrząk­nęła i od­po­wie­działa pew­nym gło­sem:

– Tak. Już nie mogę umyć się w spo­koju?

– Mar­twi­łam się, bo sie­dzisz tam już bli­sko pół go­dziny.

– Czego pani chce?

Ko­bieta z nie­do­wie­rza­niem po­krę­ciła głową. Czuła bez­sil­ność w kon­tak­cie z na­sto­latką.

– Zro­bi­łam ci śnia­da­nie. Czeka na stole.

– Do­brze.

Kiedy Lilka wró­ciła do po­koju, za­ło­żyła na sie­bie żółty swe­ter oraz czarne je­ansy i po chwili była już w ja­dalni, która pach­niała na­le­śni­kami. W tym mo­men­cie po­ja­wiła się go­spo­sia z kub­kiem w dłoni.

– Co to jest? – Dziew­czyna spoj­rzała na nią py­ta­jąco.

– Ka­kao. Z na­le­śni­kami obo­wiąz­kowo. – Wanda uśmiech­nęła się sze­roko.

– Niech bę­dzie – od­burk­nęła.

Wpa­tru­jąc się w dziew­czynę, ko­bieta za­sta­na­wiała się, co ją boli. Gdy Lilka pod­nio­sła wzrok, a ich spoj­rze­nia się skrzy­żo­wały, nieco zmie­szana go­spo­sia za­dała py­ta­nie:

– Na którą idziesz do szkoły?

– Na dzie­wiątą – od­burk­nęła.

– To dzi­siaj mo­głaś się wresz­cie wy­spać.

– Mhm.

– Jak zjesz, zo­staw ta­lerz i ku­bek na stole. Ja idę po­sprzą­tać ła­zienkę. – Od­cho­dząc, spoj­rzała jesz­cze przez ra­mię na na­sto­latkę i do­dała: – Mi­łego dnia w szkole.

Do­ja­da­jąc pierw­szego na­le­śnika, pa­trzyła na dwa po­zo­stałe i jak ni­gdy po­czuła, że ma na nie ochotę. Tym­cza­sem jej żo­łą­dek po­sta­wił ja­kiś opór, więc zro­biła je­dy­nie dwa łyki ka­kao, po czym chwy­ciła swój ple­cak i ru­szyła w stronę wyj­ścia. Za­ło­żyła ciemne adi­dasy i wy­szła z domu, trza­ska­jąc drzwiami. Do li­ceum nie miała zbyt da­leko, po­nie­waż Za­ko­ścierz na­le­żał do śred­nich miast – nic spe­cjal­nego. Oprócz rynku, który wie­czo­rami tęt­nił ży­ciem, i rzędu ka­mie­nic, przy­po­mi­na­ją­cych od­le­głe czasy, nie­wiele wy­róż­niało to miej­sce.