Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Brak porozumienia, zainteresowania i miłości bywają katastrofalne w skutkach. A gdyby w takiej sytuacji pojawiło się AI - bardziej ludzkie, empatyczne, uczuciowe, ale... potrafiące manipulować?
Pochodząca z bogatego domu Lilka prowadzi z pozoru normalne życie zwykłej nastolatki. Samotna, uwikłana w trudne relacje z rodzicami i rówieśnikami dziewczyna, szuka ukojenia w kontakcie ze sztuczną inteligencją. Manipulacja pcha ją coraz bardziej w meandry zainstalowanej na telefonie aplikacji. Czy Lilka zatraci się w tym wszystkim? Jakie mogą być tego konsekwencje?
„OFF” to nie tylko powieść o samotności, trudnych wyborach i relacji z drugim człowiekiem, ale przede wszystkim o poszukiwaniu pocieszenia w wirtualnym świecie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 288
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Robert Ratajczak
Korekta
Monika Ratajczak
Projekt okładki, skład i łamanie
Natalia Jargieło
Zdjęcie Autorek
Hanna Szymura-Bujok
© Copyright by Sylwia Strzelczak
© Copyright by Karolina Maria Rossa
© Copyright by Wydawnictwo Vectra
Druk i oprawa
Opolgraf, Opole
Wydanie I
ISBN 978-83-68293-56-2
Wydawca
Wydawnictwo Vectra
Czerwionka-Leszczyny 2025
www.arw-vectra.pl
Kiedy umysł usypia budzą się maszyny
Zbigniew Herbert, Epilog burzy
Wszystkim, którzy kiedykolwiek poczuli się nieważni
Drogi Czytelniku,
książka „OFF” zawiera treści, które mogą wywoływać silne emocje oraz takie, które staną się trudne do przyswojenia ze względu na podobne doświadczenia.
Pojawiają się w niej wątki związane z piciem alkoholu, innymi używkami oraz przemocą i są użyte wyłącznie po to, aby pokazać, iż tego typu działania są haniebne, złe, a nawet degradujące.
Ukazując różne zachowania wśród młodzieży i dorosłych, które mogą uchodzić za odbiegające od normy i bulwersujące, nie miałyśmy na celu promowania ich, a wręcz przeciwnie – potępiamy je.
Mamy nadzieję, że ,,OFF” okaże się książką, która jasno pokazuje, że każde złe zachowanie doczeka się konsekwencji. Zaś kontakt z drugim człowiekiem jest najważniejszy i nie wyprze go maszyna.
Mimo ludzkich cech, które nadałyśmy sztucznej inteligencji, chcemy jasno i wyraźnie zaznaczyć, że nie zastąpi ona kontaktu z psychologiem i lekarzem.
Powieść ta jest fikcją literacką.
Postaci, wydarzenia i dialogi są wytworem wyobraźni autorek i nie miały odzwierciedlenia w rzeczywistym świecie. Jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych wydarzeń i osób jest zupełnie przypadkowe.
Żyjemy w czasach, kiedy sztuczna inteligencja powoli staje się naszą codziennością. Wielu ludziom pomaga w nauce, pracy, ustawianiu diety, a nawet staje się codziennym towarzyszem, kimś w rodzaju doradcy i przyjaciela. Czy to oznaczałoby, że relacje międzyludzkie są zagrożone?
Sztuczna inteligencja jest tworem niepozornym. Jeszcze parę lat temu świat bez niej istniał. Teraz to dla wielu wydaje się nierealne. Coraz częściej korzystamy z jej obecności, wsparcia lub pomocy. Jednak czy nadal potrafimy bez niej funkcjonować? A jeśli za kilka lat okaże się, że ludzie nie są sobie potrzebni? Skoro AI jest zawsze, nie ocenia, za długo nie myśli i nie jest natarczywa...
„OFF” to nie powieść science fiction, lecz historia, która może się wydarzyć w najbliższych latach. Nie ma w niej robotów, które przejmują świat i niszczą ludzkość, czy złowrogich oprogramowań. To książka o relacjach, zagubieniu, samotności i chęci znalezienia kogoś bliskiego. Pokazuje różnorodnych ludzi, wpływ AI na emocje i psychikę. Chcąc urozmaicić naszą powieść, nadałyśmy sztucznej inteligencji cechy jeszcze bardziej ludzkie. Obecny postęp właśnie ku temu zmierza, a my zastawiając się nad tym, jak za parę lat mogą wyglądać relacje AI z człowiekiem, napisałyśmy „OFF”.
Czuła pustkę. Uwikłana w szkolną codzienność i napiętą atmosferę panującą w domu, coraz bardziej potrzebowała chwili wytchnienia. Bezwiednie spoglądała na ogród za oknem, z pozoru zupełnie zwyczajny. Wszędzie panowała cisza, do której zdążyła się już przyzwyczaić.
Dzień się wydłużał, a drzewa nieśmiało wypuszczały pierwsze liście. Większość jej koleżanek cieszyła się z nadchodzącej wiosny, ale nie ona. Rówieśniczki chodziły już z odsłoniętymi brzuchami i nagimi ramionami, a ona wciąż ukrywała się w grubych bluzach i szerokich spodniach. Jej spojrzenie stawało się coraz bardziej nieobecne. Obserwując ogród wyglądała, jakby widziała go po raz pierwszy. Z tego miejsca nie można było dostrzec innych ludzi, gdyż okoliczne zabudowania i droga znajdowały się zbyt blisko jej domu. Dookoła panowała harmonia, nic nie było dziełem przypadku, wszystko zostało zaprojektowane zgodnie z określoną koncepcją.
Na obrzeżach działki, tuż przy płocie, rosły tuje. Obok wyrastały białe hortensje, które jeszcze nie rozkwitły. Każda roślina miała swoje ściśle określone miejsce. Podłoże pod drzewkami wysypano ozdobnymi kamieniami. Całość tworzyła pewnego rodzaju obraz z idealnie przyciętą trawą nadającą całemu ogrodowi elegancji.
Błogi spokój przerywał jedynie odgłos koszącego robota, co oznaczało, że w domu mogła już być gosposia. Lilka trwała w tym miejscu niczym posąg wkomponowany w idealne otoczenie, a błękit jej oczu odbijał blask słońca. Przemawiająca przez nią pustka i smutek, których nikt nie rozumiał i nie chciał zrozumieć, wynikały z tego, że wokół nie było osoby próbującej zainteresować się jej osobą.
Będąc już w swoim pokoju, usłyszała kroki, a po chwili stukanie do drzwi.
– Lilka! Jesteś głodna?! – Troskliwy głos starszej pani docierał zza drzwi, lecz ona czuła jakąś dziwną barierę, którą chciała zbyć milczeniem. Zamiast tego ponownie usłyszała: – Lilka! Jesteś tam?
– Jestem! – odpowiedziała niechętnie, dając do zrozumienia, że ktoś właśnie przerywa jej upragnioną chwilę spokoju.
Gosposia stała cierpliwie za drzwiami. Nie odważyła się wejść do pokoju nastolatki, spodziewając się jej przykrej reakcji i wybuchu gniewu. Mimo że kobieta miała ponad sześćdziesiąt lat, Liliana nie czuła skrupułów, aby jej odpyskować. Nie była zadowolona z tego, że pani Wanda dalej tkwiła w tym samym miejscu, pod drzwiami i czekała na odpowiedź. Wzbierająca w niej złość była następstwem tego, co czuła, a nad czym nie potrafiła zapanować. Idealne życie, które zaplanowała matka, nie odpowiadało jej. Miała własne, sprecyzowane pragnienia, więc nie chciała wchodzić w czyjeś buty i powielać utartych schematów.
Wstając z parapetu, szybkim krokiem podeszła do drzwi i chwyciła za klamkę.
– Daj mi wreszcie spokój! Nie chcę twoich śniadanek i tego wszystkiego!
– Ale Lilka…! – odezwała się gosposia, próbując ją przekonać.
– Co Lilka?! Co Lilka?! Dajcie mi wszyscy święty spokój! – krzyknęła, po czym nie czekając na odpowiedź i reakcję gosposi, z hukiem zamknęła za sobą drzwi. Po chwili usiadła na łóżku i zanurzyła twarz w dłoniach. Jeszcze nigdy nie czuła się tak przytłoczona i nierozumiana.
– Co znów wstąpiło w tę dziewczynę…? – mruknęła stojąca pod drzwiami kobieta.
Była człowiekiem z zupełnie innego pokolenia. Nie uznawała marnowania jedzenia, dbała o dom i zwyczajnie nie rozumiała, że nastolatka może się tak odzywać do starszej osoby. Z drugiej strony dobrze wiedziała, że w tym domu miała jedynie pracować. Nie czekając dłużej, zeszła do kuchni, aby posprzątać po wczorajszej kolacji. Naczyń nie było zbyt wiele, bo mama Lilki często jadła na mieście i wracała dość późno. Po ojcu również nie było ani śladu, skoro świt w sprawach służbowych wyjechał na kilka dni.
Gosposia stanęła nad zlewem i pokręciła głową, widząc, że kolacja dziewczyny po raz kolejny ograniczyła się do mleka z płatkami czekoladowymi.
– Biedne dziecko… – wyszeptała pod nosem. – Co się dziwić, że jest taka… Nawet nie ma z kim usiąść do stołu. – Zamyśliła się chwilę, po czym zaczęła myć naczynia i sprzątać.
Słysząc, że gosposia krząta się po domu, Liliana poczuła jeszcze większą niechęć do wchodzenia z nią w jakąkolwiek relację. Siedziała cicho, zatopiona w swoim świecie, marząc o tym, aby wyprowadzić się z tego miejsca.
Tymczasem Wanda nie dawała za wygraną. Po krótkim namyśle postanowiła zrobić nastolatce śniadanie. Trochę to trwało, bo ruszała się ociężałe. Była kobietą o wyraźnej nadwadze, co nie ułatwiało jej codziennego funkcjonowania. Zmorą gosposi okazało się podjadanie słodyczy. Twierdziła, że tylko to ją satysfakcjonuje. Wprawdzie zmagała się ze smutkiem i samotnością, ale nie dawała tego po sobie poznać, natomiast potajemnie objadała się ulubionymi batonikami z karmelowym nadzieniem. Poniekąd była ekscentryczna. Z jednej strony sprawiała wrażenie miłej i pogodnej starszej pani, z drugiej zaś przeklinała pod nosem, winiąc cały świat za to, jak wygląda jej życie. Kiedyś miała wielkie ambicje, lecz z powodu choroby męża musiała się zadłużyć i sprzedać rodzinne włości. Tak oto z kobiety, która marzyła o domku nad jeziorem w rodzinnych okolicach, stała się zrzędliwą i niezadowoloną z niczego choleryczką. Choroba męża nie zbliżyła ich do siebie, wręcz przeciwnie – czasem łapała się na tym, że nie potrafiła już na niego patrzeć, choć biedak ciągle liczył na to, że coś między nimi się zmieni i wrócą stare dobre czasy. Tymczasem Wanda zmieniła się nie tylko pod względem charakteru, lecz także wyglądu. Z delikatnej blondynki przeistoczyła się w puszystą kobietę o rudych włosach, które upinała w wysoki kok. Uznała, że skoro świat zmusił ją do zmian, to ona je zaakceptuje. Owszem, ewidentnie ją to przerastało i dusiła się w roli gosposi, ale nie miała innego wyjścia. Fatalna sytuacja finansowa, w której się znalazła, zmusiła ją do podjęcia tej pracy. Gotując i sprzątając dla obcych ludzi, po cichu liczyła, że kiedyś odbije się od dna, które zgotował jej los. Póki co potrafiła urywać swą rozpacz, nie dając się zdemaskować.
Od pewnego czasu dom Majewskich przypominał spektakl teatralny, w którym odgrywano wyuczone sceny. Wszystko było jakąś iluzją, a dojście do prawdy stawało się coraz mniej prawdopodobne.
Gosposia, po raz kolejny stając u wejścia do pokoju, poczuła obawę przed reakcją nastolatki.
– Zrobiłam ci śniadanie! Jest pod drzwiami! Możesz mnie nie lubić, ale jeść musisz!
Lilka siedziała niewzruszona, jakby słowa Wandy w ogóle do niej nie dotarły. Mimo to rozchodzący się po całym domu zapach jajecznicy robił swoje… Przyjemna woń sprawiła, że poczuła głód. Już nie chciała się temu opierać. Wstała z łóżka i uchyliła drzwi, aby się upewnić, że gosposia już odeszła. Wówczas zabrała śniadanie i zjadła wszystko. Zastanawiała się przy tym, co począć z wolnym czasem. Była sobota, więc nie musiała wybierać się do szkoły. Perspektywa niedzieli też nie budziła u niej entuzjazmu, bo w większości spędzała ten dzień w domu.
Od jakiegoś czasu nie miała prawdziwych przyjaciół. Jeszcze w szkole podstawowej uchodziła za bardzo towarzyską i nie potrafiła opędzić się od ludzi. W ostatnim czasie stawała się jednak coraz bardziej samotna. Jej dawni znajomi chodzili do zupełnie innych szkół, ale Barbara uparła się na prywatne, bardzo drogie, prestiżowe liceum, do którego ją przenieśli. Miała wprawdzie dobrze sytuowaną rodzinę, mimo to nie potrafiła się odnaleźć w nowym otoczeniu. Nie pasowała do swoich rówieśników, którzy imprezowali i chodzili na randki. Wolała spędzać czas na lekturze. Uwielbiała czytać romanse, choć bardzo sceptycznie podchodziła do spraw sercowych. Patrząc na małżeństwo rodziców, trudno jej było wierzyć w prawdziwą miłość. Wolała wyczekiwać dwóch dni w tygodniu – wtorków i czwartków – kiedy miała treningi jazdy konnej. Stadnina stanowiła miejsce, w którym odnajdowała się zupełnie naturalnie. Tymczasem musiała jakoś przetrwać kolejny weekend. Ostatecznie zdecydowała się na zadane w szkole ,,Przedwiośnie”, któremu gotowa była poświęcić swój czas.
Zapadał zmrok, a ona znajdowała się w swoim pokoju całkiem sama. Niby normalne, ale nie do końca. Siedziała oparta o brzeg łóżka, trzymając w dłoniach książkę. Wlepiała w nią skupiony wzrok, aby poddać się znużeniu. Wprawdzie czuła narastający głód, ale nie był na tyle uporczywy, aby przeszkodzić w lekturze.
W jej pokoju jedynie niewielka lampka, stojąca na nocnej szafce, stanowiła źródło światła. Lubiła to miejsce, które urządziła według własnego pomysłu. Kiedy jej rodzice zorientowali się, że różowe koniki pony nie pasują już do nastolatki, nie wykazali większego zaangażowania w przemeblowanie i zmianę wystroju. Ich inicjatywa sprowadzała się do załatwienia ekipy remontowej i stolarza. Reszta należała do niej, więc swoją oazę mogła urządzić według własnego pomysłu. Stojąca pod oknem sofa dodawała uroku pomieszczeniu, zaś znajdujące się po prawej stronie białe biurko przypomniało o szkole. Obok niego postawiła oszkloną biblioteczkę, w której ułożyła książki. Z kolei obszerna szafa kryła w swym wnętrzu nie tylko ubrania, ale też wszystkie sekrety młodej dziewczyny. Centralne miejsce zajmowało łóżko z metalową ramą, natomiast podłogę wyścielał biały dywan, który był tak miły w dotyku, że siadywała właśnie na nim.
Nagle usłyszała charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi wejściowych, które po chwili ktoś zamknął z impetem. Szybko odłożyła książkę, podbiegła do okna i zobaczyła szary samochód, stojący na podjeździe. Momentalnie dotarło do niej, że chwile spokoju to już przeszłość. Czekał ją ciężki weekend, zresztą taki sam jak poprzednie. Nie liczyła na jakąkolwiek zmianę. Po chwili usłyszała jak matka rozmawia przez telefon. Ta konwersacja nie należała do najprzyjemniejszych. Między słowami, które sprowadzały się do wydawania dyspozycji w sprawie poniedziałkowego zamówienia, padały niecenzuralne i pełne wrogości wulgaryzmy. Barbara, bo tak kazała córce mówić do siebie, była ewidentnie wzburzona, choć w zasadzie w ogóle nie należała do osób cierpliwych.
– Kurwa, czego nie rozumiesz?! – mówiła do słuchawki, by po chwili jej rozmówca mógł usłyszeć dalszy ciąg wyzwisk. – Jakim trzeba być idiotą…? Nie wiem, jak to zrobisz… Zamówienie ma być gotowe na poniedziałek, inaczej możesz się pożegnać z pracą.
Później nastała cisza, Lilka wiedziała, że to jeszcze nie koniec. Jej matka należała do kobiet wyjątkowo temperamentnych, nie znosiła sprzeciwu, a co najgorsze uchodziła za perfekcjonistkę i tego też wymagała od swoich pracowników.
– Jeśli człowiek sam czegoś nie dopilnuje, to wszystko się sypie. Mam wrażenie, że mamy do czynienia z idiociejącym społeczeństwem… Wando, czy zrobiłaś kolację?
– Tak. Nie czekamy na pani męża?
– Nie. Zresztą on przyjeżdża coraz później, a ja muszę zjeść posiłek co najmniej trzy godziny przed snem. Mam nadzieję, że jest coś lekkiego? Ostatnia zapiekanka z makaronem odbijała mi się przez całą noc.
– Tak, oczywiście. Zrobiłam sałatkę z krewetkami. Wino chłodzi się w lodówce. Kupiłam pani ulubione.
– Przynajmniej na panią mogę liczyć…
– Cieszę się – odparła usatysfakcjonowana gosposia.
Barbara zajęła miejsce przy wielkim stole, który stał w jadalnianej części domu. Nad nim wisiał okazały żyrandol w stylu glamour, toteż jasna przestrzeń z dodatkami złota robiła wrażenie na każdym, kto gościł w tym domu po raz pierwszy. Ostatecznie wrażenie przepychu i dobrobytu było przecież zamierzone.
Kiedy Wanda podeszła z zastawą, oprócz talerza dla Barbary miała jeszcze jeden.
– A ten dla kogo? Przecież mówiłam ci, że mój mąż wróci później.
– Przecież...
– A no tak, Liliana.
– Ona jeszcze nie jadła. Myślałam, że zje z panią.
– Dobrze, zawołaj ją. Mam nadzieję, że wczorajsze fochy już jej przeszły.
Gosposia niezwłocznie udała się pod pokój dziewczyny. Nie chciała i nie mogła niczego komentować, choć dobrze wiedziała, z czego wynika zachowanie Lilki. Ignorując wybuchy jej złości, czuła jednak żal i godziła się na to, aby być dla nastolatki workiem treningowym.
Stojąc przed drzwiami, zapukała w nie delikatnie i odezwała spokojnym tonem:
– Lilko, mama przyjechała. Chciałaby cię widzieć.
– Ona? Mnie? – odparła ironicznie.
– Tak. Czeka na ciebie z kolacją.
– Fajnie. Przekaż Barbarze, że nie mam ochoty jeść.
– Może jednak dasz się namówić? Zrobiłam twoją ulubioną sałatkę...
– Powiedziałam, że nie mam ochoty!
Wanda zorientowała się, że nie zdoła namówić nastolatki na posiłek, a tym bardziej na rozmowę z matką. W rezultacie odpuściła i wróciła do salonu.
– Gdzie Liliana? – zapytała Barbara, zdziwiona nieobecnością córki.
– Nie chce przyjść. Ostatnio ciężko namówić ją do jedzenia. Trochę się martwię.
Kobieta upiła łyk wina, odłożyła kieliszek na stole i niewzruszenie zawołała, mając nadzieję, że matczyny głos nakłoni nastolatkę do przyjścia.
– Liliano!
Wołanie odbiło się echem od ścian domu.
– Liliano! – powtórzyła głośniej.
Brak reakcji wzbudził w Barbarze przypływ złości, która narastała z każdą sekundą. Mimo że nie rozumiała, co się dzieje z jej córką, nie tolerowała ignorowania i obojętności. Lilka bardzo dobrze o tym wiedziała, dlatego, siedząc w swoim pokoju, czuła pewnego rodzaju satysfakcję. Matka stawała się wobec niej bezradna, bo i co miała z nią zrobić? Przecież nie mogła jej zwolnić jak swoich ,,nieposłusznych” pracowników.
Na reakcję Barbary nie trzeba było długo czekać. Wstając od stołu, z impetem odsunęła krzesło i postanowiła zawołać córkę po raz kolejny.
– Liliano, czekam na ciebie!
Na nic się to zdało. Nie uzyskawszy oczekiwanej odpowiedzi, aż poczerwieniała na twarzy, a jej wydatne usta jeszcze bardziej nabrzmiały. Wyglądała, jakby za chwilę miała eksplodować. Pełna porywczości zmierzała w kierunku pokoju córki, a kiedy już do niego dotarła, szarpnęła za klamkę i otworzyła drzwi.
– Czy ty nie słyszysz, jak cię wołam?! – zapytała wściekle.
– Nie. A co się stało? – odpowiedziała spokojnie.
– A no to, że czekam na ciebie z kolacją.
– Nie jestem głodna. Ta odpowiedź do ciebie nie dotarła?
– Dotarła, ale mnie to nie interesuje. Masz pięć minut, aby przyjść i zjeść kolację. Inaczej koniec z treningami.
Po chwili odeszła. Doskonale wiedziała, że uderzyła w czuły punkt córki, która z kolei obawiała się, że matka spełni swoją obietnicę. Zdecydowała się więc pójść do jadalni, aby jej potowarzyszyć. Ich relacje były jednak tylko iluzją. W tym przypadku nie miała innego wyjścia – musiała spełnić oczekiwania Barbary. Nieśpiesznie udała się do jadalni, gdzie jej rodzicielka spożywała kolację jakby nigdy nic, racząc się przy tym białym winem.
Wzrok Liliany utkwił w sałatce. Zielone listki rukoli, zmieszane z krewetkami i plasterkami awokado, nie robiły na niej żadnego wrażenia. Kiedy jej oczy się zaszkliły, sałatka przypominała jedynie kolorową plamę. Czuła, że nie zdoła zablokować naporu łez gromadzących się pod powiekami, ale próbowała powstrzymać wybuch płaczu. Widziała kątem oka, jak Barbara spokojnie przeżuwa swój posiłek. Nie patrzyła na córkę, skupiając spojrzenie na telefonie. Panująca cisza robiła się coraz bardziej niezręczna, zaś atmosfera napięcia była wręcz wyczuwalna.
– Smakuje paniom? – zapytała cicho gosposia, która weszła do jadalni z delikatnym uśmiechem.
Barbara oderwała wzrok od telefonu i spojrzała na Wandę. Odłożyła widelec na brzeg talerza, z wdziękiem ujęła nóżkę kieliszka i lekko nim zakręciła.
– Bardzo. – Głos Barbary brzmiał oceniająco, jakby odpowiedź była obowiązkiem, jakimś zadaniem do odhaczania na niewidzialnej liście zadań. W tym tonie nie było szczerego, faktycznego zadowolenia.
Obie kobiety niemal równocześnie spojrzały na dziewczynę. Ta wpatrywała się w talerz, z którego wzięła jedynie dwa kęsy. Czując na sobie ich spojrzenia, podniosła głowę.
– Może być. – Cichy głos nastolatki odbił się od ścian jadalni.
Znów zapadła cisza, która tym razem stała się jeszcze bardziej znacząca, tymczasem gosposia wróciła do innych obowiązków, unikając niezręcznej konfrontacji. Lilka natomiast odłożyła sztućce na talerz i zapytała matkę nieco lekko kpiącym tonem:
– Barbaro, czy mogę już iść do siebie?
Ta, nie odrywając wzroku od telefonu, odpowiedziała:
– Jak porządnie je odłożysz. Nie jesteś w chlewie.
Liliana oderwała wzrok od matki i spojrzała na prawie nietkniętą sałatkę. Po chwili ułożyła nóż i widelec tak, aby wskazywały godzinę piątą. To dopiero miało oznaczać, że skończyła jeść, przy czym Barbary najwyraźniej nie obchodziło, czy jej córka cokolwiek tknęła. Miała swój świat, w którym nie było miejsca dla młodej dziewczyny i jej nastoletnich problemów.
– Wando!
Słysząc wołanie, gosposia wyłoniła się z półmroku i podeszła do Barbary.
– Tak? W czym mogę pomóc?
– Zabierz ten talerz.
Lilka odsunęła krzesło i wstała stanowczym ruchem.
– Ale ona nic nie zjadła... – stwierdziła gosposia.
W progu jadalni, słysząc głos matki, przystanęła.
– Wiem, widocznie nie zależy jej na treningach.
– Żartujesz sobie? – Lilka gwałtownie się odwróciła w stronę matki.
– A co sobie myślałaś, że za patrzenie na jedzenie dam ci nagrodę albo po główce pogłaszczę? Nie ze mną te numery.
Dziewczyna odetchnęła ciężko, a w jej oczach było widać rezygnację. Ten dzień i sytuacja w domu kolejny raz ją przerastały.
– Lilka, wiesz, że mama się o ciebie martwi…
– Mogę zjeść u siebie? – Nie pozwoliła dokończyć Wandzie.
– Tak, możesz. – Kobieta odwróciła od niej wzrok i ponownie utkwiła go w ekranie telefonu.
Lilka chwyciła talerz, który gosposia trzymała w dłoniach, i szybkim krokiem ruszyła do swojego pokoju. Zamknąwszy za sobą drzwi, poczuła kojącą ciszę. Położyła talerz na biurku, odchyliła kosz, który znajdował się obok, i po chwili całą jego zawartość wyrzuciła do śmieci.
* * *
Leżąc już w łóżku, usłyszała odgłos nadjeżdżającego samochodu, a jednocześnie zauważyła światła reflektorów, rzucające cień na ścianę. Wyskoczyła spod kołdry i podeszła do okna, dostrzegając terenowy samochód, który należał do jej ojca. Z góry wiedziała, czego może się spodziewać, gdy Cezary przekroczy próg domu. Zaciągnęła zasłony, które całkowicie odcięły ją od światła zewnętrznego, po czym wzięła do ręki swój smartfon i zaczęła przeglądać media społecznościowe. Wtem aparat zawibrował, sygnalizując, że dostała powiadomienie z grupy klasowej.
Alicja: Przestańcie!
Nie zdążyła włączyć aplikacji, gdy usłyszała mocny trzask.
– Gdzie byłeś?! – powiedziała donośnym głosem.
– To nie twój interes! – odburknął mężczyzna.
Liliana wyłączyła telefon i schowała go do nocnej szafki. Jeszcze mocniej naciągnęła na siebie kołdrę i zaczęła wsłuchiwać się w odgłosy dobiegające zza drzwi.
– Jestem twoją żoną – powiedziała stanowczo.
– I co z tego? – mówiąc to, Cezary odwrócił się w stronę żony. W jego brązowych oczach widoczna była złość i wyraźne zmęczenie. Miał takie spojrzenie, jakby za moment miał wybuchnąć.
Barbara wiedziała, że byle powód, który będzie niczym zapalnik, wywoła pożar w postaci ostrej kłótni. Opierał się o kuchenny blat, a jego oddech stawał się coraz bardziej nieregularny. Patrzył nieruchomo w dal, nie zwracając uwagi na żonę, która przyglądała mu się z zaciekawieniem, łaknąc jego uwagi. Teraz stała się podobna do Lilki – pragnęła miłości, choć nie chciała się do tego przyznać. Jedynie przy nim była kimś innym. Z silnej i stanowczej kobiety wchodziła w rolę pragnącej jego obecności małżonki. On już tego nie widział, nie potrafił na nią patrzeć tak jak kiedyś. Powstała między nimi niewidzialna ściana, do której istnienia nie chciała się przyznać tylko Barbara. Łudziła się, że wkrótce wszystko się zmieni i wróci do pierwotnego stanu. Jednak Cezary już nie chciał na nią patrzeć. To było silniejsze od niego. Unikał żony i coraz bardziej męczył się w jej towarzystwie.
Ściągając granatową marynarkę, uwidocznił wysportowaną sylwetkę. Dbał o zdrowie i kondycję fizyczną, toteż Barbara zdawała sobie sprawę, że podoba się kobietom. Był przystojnym, mądrym i eleganckim mężczyzną, który potrafił zaimponować płci przeciwnej. To z kolei stało się jej obsesją. Na co dzień silna i stanowcza, przy nim traciła wszystkie swoje mocne cechy.
– Jestem zmęczony... – odezwał się po chwili. – Nie mam ochoty się kłócić.
– Ale myślisz, że to jest w porządku? Wracasz późno, nie odbierasz telefonów...
– Byłem w pracy. Wiesz o tym, że kancelaria mnie potrzebuje.
– Ja też cię potrzebuję... – westchnęła.
– To, co jest między nami, sama sobie zrobiłaś. Wszystko popsuło się przez ciebie, więc nie zwalaj na mnie, że to ja jestem zły, bo chcę zapewnić rodzinie jakiś poziom.
– Ja też pra... – przerwała w pół słowa, gdy on znów zaczął mówić.
– Co to za praca? Błagam cię… – zakpił.
– Zarabiam duże pieniądze i sama umiałabym sobie zapewnić taki poziom, jaki mam teraz.
– A chcesz tego? – Spojrzał głęboko w jej oczy.
– Czego? – zapytała zdezorientowana.
– Być sama.
Patrząc w jego oczy, nie potrafiła mu odpowiedzieć. W domu znów zapadła cisza, która była niczym pauza w natłoku wzajemnych pretensji.
– Tak myślałem… – odparł. – A ja dzisiaj ciężko pracowałem i jestem cholernie zmęczony, więc idę się umyć i spać. Nie wkurwiaj mnie, bo nie mam ochoty na kłótnie. Mam wystarczająco dużo stresu w kancelarii, więc w domu chcę mieć ciszę.
Spojrzawszy przez ułamek sekundy na Barbarę, odwrócił się i ruszył w stronę łazienki. Została sama ze swoimi myślami, które zdawały się być coraz bardziej natarczywe. Wiedziała, że tego wieczoru nic nie wskóra. Znów poczuła się odepchnięta i mało ważna.
Słońce leniwie przebijało się przez niedomknięte rolety. Przecierając twarz, Barbara chciała się czym prędzej dobudzić. Kiedy otworzyła oczy, zorientowała się, że jest w sypialni sama. Uczucie osamotnienia, do którego nie chciała się przyznać ani przed Lilką, ani przed sobą, rosło w niej niczym ropiejący wrzód. Od pewnego czasu tworzyła wokół siebie pancerz i coraz mniej miała ochotę na to, aby kogokolwiek dopuszczać do swojego wnętrza. Czuła, że nie ma już ochoty dalej walczyć, nie miała siły nawet na pracę, która była jej motorem napędowym. Wiedziała, ile wysiłku włożyła w to, aby zbudować dobrze prosperujący interes, zatem gdy słyszała wyrzuty męża, rozczarowanie i zawód brały górę.
Kiedyś jej wyobrażenia były zupełnie inne. Tworzyli z Cezarym dobraną parę. Wprawdzie każde z nich miało dla siebie przestrzeń, ale byli blisko. Starali się spędzać ze sobą jak najwięcej czasu, mieli wspólne zainteresowania i znajomych. Odkąd pojawiła się Lilka, wszystko zaczęło się stopniowo zmieniać. Ich drogi coraz bardziej się rozchodziły, a on już nie patrzył na nią tak jak kiedyś. Początkowo próbowała udawać kogoś, aby tylko się do niego zbliżyć. Później czuła coraz większą frustrację, że mąż nie docenia jej starań.
Traktował ją jak powietrze, dając do zrozumienia, że mniejsze i większe sukcesy małżonki były niewiele znaczącymi epizodami w ich wspólnym życiu. A kiedy Barbara poczuła, że może być kowalem własnego losu, kimś niezależnym od kieszeni męża, zrozumiała, że już nie musi być na każde jego zawołanie, zwłaszcza że ignorował ją niemal na każdym kroku.
Postanowiła już dłużej tego nie rozpamiętywać, choć bała się tego, co ją jeszcze czeka. Dlatego i tym razem wolała skupić się na tym, co tu i teraz. Wiedząc, że tego dnia nie będzie gosposi, ubrała się w szlafrok i poszła do kuchni. Nie zaczynała dnia od mocnej kawy, lecz od zażycia leków na depresję. Później zrobiła sobie zielony koktajl, który pomagał jej utrzymać szczupłą sylwetkę. Irytacja oraz przybierające na sile zdenerwowanie stawały się jednak powodem jej wewnętrznego rozbicia, którego nie potrafiła okiełznać. Kiedy rozsiadła się wygodnie w jadalni i otworzyła laptopa, aby zerknąć na pocztę, w drzwiach stanęła Lilka.
– Idę do stadniny – oznajmiła.
– Jak to? Przecież dzisiaj jest niedziela.
– No i co z tego? – Wzruszyła ramionami. – Niedziela jak niedziela.
– Treningi masz we wtorki i czwartki.
– To mi nie przeszkadza, aby tam jechać.
– Niby tak, ale co ze śniadaniem? – zapytała Barbara. Ten przejaw matczynej troski zdziwił Lilkę.
– Nie jestem głodna. Może zjem coś po drodze.
– Liliana! – Głos matki przybrał na sile. Czuła, że znów traci nad czymś kontrolę.
– Co Liliana…? – powtórzyła ironicznie.
W tym momencie usłyszały odgłos przekręcanego w drzwiach zamka. Po chwil wszedł Cezary, który wyglądał na wyjątkowo zmęczonego. Miał na sobie markowe ubranie do biegania, które niejako podkreślało jego status społeczny. Nie ociągając się, wszedł do kuchni, aby nalać sobie wody, którą wypił jednym haustem. Zorientowawszy się, że reszta domowników już nie śpi, przeszedł do jadalni, z której toczyła się rozmowa.
– Nie będę jadła! – oświadczyła podniesionym tonem.
– Na litość boską, Liliana! Co ty chcesz zrobić z własnym życiem? – zapytała Barbara, widząc wchodzącego do jadalni męża.
– Co ja robię? Dobre sobie… Co wy robicie!?
Wydawało się, że nie zauważyła, kiedy ojciec stanął tuż obok.
– Co tutaj się dzieje? – Położył dłoń na ramieniu córki.
– Nic – odparła dziewczyna, jednocześnie zrzucając dłoń ojca ze swojego ramienia.
– Tak, rzeczywiście nic… – odezwała się ironicznie matka. – Ona znów nie chce jeść!
– Lilka, czy to prawda? – zapytał Cezary.
Nastolatka poczuła się osaczona.
– Możesz mi powiedzieć, czy to, co mówi mama, jest prawdą? – zaczął dociekać ojciec.
– Co ty się tak nagle o mnie martwisz? Nie udawaj, że cię obchodzi, czy coś jadłam. To żałosne... – Przewróciła oczami.
– Liliano! – Barbara wyraźnie podniosła głos. – Nie zwracaj się tak do ojca!
– A to niby dlaczego? – Nastolatka przewróciła oczami.
– Bo jest twoim tatą i martwi się o ciebie.
– Dobre sobie… Martwi się… – zakpiła.
– Możesz mi powiedzieć, dlaczego nie jesz? – Cezary spojrzał na nią pytająco, ewidentnie zaskoczony tym, co mu umknęło.
– Powiem ci coś ciekawego... – przerwała mu córka. – Nie jestem głodna – mówiąc to, uśmiechnęła się kpiąco i odwróciła na pięcie.
– Lilka! – zawołał. – Gdzie idziesz? Jeszcze nie skończyliśmy rozmowy.
– Ja skończyłam! – Skrzyżowała ręce na piersiach. – Matka ci powie, gdzie idę. Przepraszam, Barbara ci powie, gdzie spędzę tę cudowną niedzielę!
– Wróć! Słyszysz?! – zawołała kobieta, lecz jej krzyk nie docierał do córki.
Odcinając się od nawoływań rodziców, wyszła pewnie. Ci zaś po raz pierwszy poczuli, że tracą kontrolę nad własnym dzieckiem, które do tej pory wydawało się ciche i potulne. Zamiast tego ich córka stała się walczącą o siebie młodą kobietą, która miała już dość chorej atmosfery, jaka panowała w domu.
– No leć za nią! – krzyknął Cezary.
– Sam leć! Ona mnie nie słucha i coraz bardziej robi się podobna do ciebie.
– Dzięki Bogu. Może wyjdzie na ludzi… – zakpił z żony. – Dlaczego nie mówiłaś, że jest jakiś problem z Lilką?
– Ja problemu nie widzę. Jest normalną, zbuntowaną nastolatką.
– To... – wskazał palcem na drzwi – jest dla ciebie normalne?
– Normalne może nie, ale nie odbiega od normy, bo dzieci moich koleżanek chodzą na imprezy i piją. My takich problemów nie mamy z Lilianą. Ty taki nie byłeś?
– Ja? Skąd ci to przyszło do głowy? Mnie rodzice potrafili wychować. Ty natomiast najwyraźniej nie radzisz sobie z własną córką.
– Naszą córką – sprostowała Barbara.
– Tak, naszą córką – powtórzył za nią. – Ale ja zarabiam na dom.
– I znów to samo...
– Co to samo? Chcesz powiedzieć, że nie korzystasz z moich zarobków?
– Już dawno nie korzystam z twojej karty. Mam swoją! – uniosła się dumą.
– A ten dom? To niby za co wybudowaliśmy?
– Wtedy było inaczej.
– Ty też byłaś inna.
– Ty także – odgryzła się zrezygnowana Barbara.
Oboje nie mieli już ochoty ciągnąć tej rozmowy, która coraz bardziej odbiegała od tematu córki. Nie dochodząc do porozumienia, tradycyjnie rozeszli się do swoich zajęć – Cezary poszedł wziąć prysznic, po czym zaszył się w swoim gabinecie, zaś Barbara zabrała laptopa, z którym udała się do sypialni.
Wychodząc z domu, Lilka czuła się zagubiona, ale nie miała siły płakać. Nie potrafiła też zrozumieć, dlaczego za nią nie poszli. Czasem zastanawiała się nawet, jak by to było, gdyby pewnego dnia nie wróciła domu. Jedyną odskocznią stała się dla niej stadnina, gdzie odnajdowała upragniony spokój i troskę. Mimo głodu nie lubiła jeść z rodzicami, kojarząc wspólny posiłek jedynie z ciągłymi awanturami. Wolała, jak teraz, wstąpić do małej piekarni, którą odwiedzała po zajęciach w szkole lub przed treningiem. Wchodząc do środka, usłyszała melodyjny dzwoneczek, a zapach świeżego pieczywa jeszcze mocniej wzmógł uczucie łaknienia.
– Dzień dobry, Lilko! – przywitała ją starsza ekspedientka. Kobieta znała nastolatkę, która regularnie przychodziła do sklepu. Poza tym uczęszczała z jej wnuczką do tego samego liceum.
– Dzień dobry – odpowiedziała nastolatka, uśmiechając się szeroko.
– Co podać? Mam świeże drożdżówki. Twoje ulubione, z jabłkami.
– Z miłą chęcią. A ma pani wodę w małej butelce?
– Już ci podam, dziecko. – Ekspedientka odwróciła się natychmiast, sięgając do najniższej półki. – A ty nie z rodzicami?
– Nie. Mieli ważny wyjazd służbowy, a ja idę do stadniny.
– Często tam chodzisz?
– Kiedy się tylko da. Treningi mam dwa razy w tygodniu, ale lubię tam bywać częściej. Obcowanie z końmi działa na mnie odprężająco.
Ekspedientka podała dziewczynie drożdżówkę i wodę, po czym dodała:
– To dobrze, że masz takie miejsce. Moją wnuczkę interesuje niestety jedynie telefon…
Lilka ze zrozumieniem kiwnęła głową, ale nie chciała kontynuować niezręcznego dla niej tematu. Po chwili wzięła swoje zakupy i opuściła sklep, żegnając się przy tym serdecznie ze sprzedawczynią. Zajadając się drożdżówką, dotarła autobusem do celu. Ukazał się przed nią okazały dom, który należał do właściciela stadniny. Jedną ze ścian budynku porastał bluszcz, zaś w małej wnęce znajdowały się drewniane drzwi. Zapukała w nie i po chwili otwarł niespełna osiemdziesięcioletni mężczyzna. Konie były jego pasją i sposobem na spokojną starość. Często przychodził na padok, aby je obserwować. Mawiał wtedy, że nie ma nic piękniejszego od widoku konia w galopie. Kochał te zwierzęta, emanując dobrem i spokojem. Zdaniem Lilki był całkowitym przeciwieństwem jej rodziców, którzy cały czas za czymś biegali i tak na dobrą sprawę, nigdy nie czuli się szczęśliwi.
– Cześć, Liluś – odezwał się do niej przyjaźnie na przywitanie.
– Dzień dobry. Będzie miał pan coś przeciwko, jeśli odwiedzę Nico, Aresa i Karego?
– Ależ skąd! Jeśli tylko masz ochotę, to zapraszam. Ja również wybieram się do stajni, ale mam jeszcze parę spraw do załatwienia w domu. Muszę przygotować na jutro zamówienie.
– Dziękuję. W takim razie już nie przeszkadzam.
– Pamiętaj tylko, aby nie jeździć bez opieki.
– Oczywiście. – Uśmiechnęła się.
– Aaa... Nie powiedziałem ci najważniejszego.
– Słucham?
– We wtorek masz trening prawda?
– Tak.
– Przyjeżdża do nas nowy lokator. Kupiłem konia. Trzeba będzie nad nim popracować, zanim ktoś go posiądzie, ale sama zobaczysz... Jest piękny.
– O rany! To cudowna wiadomość. Jaką ma maść?
– Kary. Kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, miałem wrażenie, że ktoś umieścił słońce w jego sierści. Jest cudowny i majestatyczny.
– Skoro pan tak mówi, to rzeczywiście musi być piękny. Już nie mogę się doczekać, aby go zobaczyć. Przyjdę zaraz po szkole!
– Tak myślałem… Przyjdź! Moja żona zrobi z tej okazji kluski na parze z jagodami. Powiem jej, żeby przygotowała też dla ciebie. Wiem, że je lubisz.
– W takim razie nie mam wyjścia. Z pewnością będę. Dziękuję.
– Nie ma za co. Polubiłem cię, bo podchodzisz do zwierząt jak ja.
– Ja pana również lubię.
– Powiem więcej, jesteś dla mnie jak wnuczka, której nie mam. Masz te same pasje i wrażliwość. Będzie nam miło ugościć cię we wtorek. Wspólnie z moją żoną uczcimy nowy zakup. Zresztą... sama będziesz mogła podzielić się z nami wrażeniami.
– Ma jakieś imię? – dopytała zaciekawiona dziewczyna.
– Oczywiście! – Uśmiech ponownie zagościł na twarzy gospodarza stadniny. – Nazywa się... – mówił nieco wolniej, specjalnie budując napięcie – Heban. Nazywa się Heban – powtórzył.
– Ale pięknie. Jeszcze nie spotkałam konia o takim imieniu. Będę mogła panu przy nim pomagać?
– No jasne, ale nie od samego początku.
– Dlaczego?
– On jest trochę… porywczy. Były właściciel cieszył się, gdy podpisywał ze mną umowę sprzedaży. Powiedział mi, że ten demon zdewastował mu połowę jego stajni.
– Jak to? Coś musi być nie tak…
– Też tak myślę. Podejrzewam, że był bity.
– To straszne… Nie toleruję ludzi, którzy znęcają się nad zwierzętami.
– Ja również.
– Dlatego będziemy musieli dać mu trochę czasu i bardzo powoli go oswajać.
– Co pana podkusiło, aby kupować tak trudnego konia?
– Moje dziecko, wystarczyło jedno jego spojrzenie… Było wręcz błagalne, a uwierz mi, że miałem w swoim życiu do czynienia z różnymi przypadkami.
– Czuję, że nadchodzi dla niego dobry czas.
– Też tak myślę.
– Weź klucze z kantorka, gdybyś chciała tam sobie coś położyć. Konie są już na pastwisku.
Dziewczyna zabrała je i ruszyła w stronę małego pomieszczenia, w którym się przebierała przed treningami. Kiedy już znalazła się na pastwisku, zauważyła, że o tej porze dnia wyglądało niesamowicie. Zielona, soczysta trawa rozciągała się aż po horyzont. Z lewej strony las, w którym dominowały sosny, dające zwierzętom schronienie przed palącym słońcem. Białe pnie brzóz wyglądały jak pomalowane, natomiast niewielkie poletko, pozbawione roślinności, stanowiło prawdziwą atrakcję dla koni, które tarzały się tutaj w błocie. Podchodząc do ogrodzenia, Lilka podniosła rygiel i weszła na pastwisko. Obserwowała źrebaki, które kroczyły przy matkach. Miały różne umaszczenie, toteż z daleka przypominały kolorową plamę, która rozmywa się na horyzoncie. W pewnym momencie Liliana zagwizdała tak, jak nauczył ją właściciel stadniny. Wówczas jeden z koni żwawo ruszył w jej stronę. Był nim Nico. Jego ciemnobrązowa sierść lśniła w słońcu. Dojrzawszy dziewczynę, już po chwili znalazł się przy niej. Prychnął radośnie, a jego nozdrza się rozchyliły. Opuścił łeb, aby mogła podrapać go za uszami. Uwielbiał to i zawsze się tego domagał.
– Już ci lepiej? Ty to wiesz, jak się ustawić – mówiła do niego, nie przestając go czule głaskać i drapać. Po kilku minutach koń uniósł głowę i ruszył razem z dziewczyną w stronę stada.
Łazienka sprawiała wrażenie nieużywanej. Po prawej stronie znajdowała się kabina prysznicowa z dwiema deszczownicami, po drugiej stronie – ubikacja, obok bidet, natomiast na wprost drzwi umieszczono szafki, podłużne lustro oraz umywalkę, przy której stały nowe pojemniki z żelami i balsamami do ciała. Marmur i czarne dodatki jeszcze bardziej podkreślały elegancję. Podobnie jak w innych pomieszczeniach domu, wszystko było tutaj dopracowanie w każdym calu.
Lilka podeszła do umywalki i utkwiła wzrok w lustrze. W swoim odbiciu zobaczyła rezygnację, przytłoczenie, obawę przed nowym dniem. Weszła pod prysznic i oparła się plecami o zimny marmur. Woda spływała po twarzy dziewczyny, a z oczu niespodziewanie popłynęły łzy. Cichy szloch wydostał się z jej ust. Zakrywając dłońmi twarz, wyglądała, jakby chciała się ukryć. Miała świadomość, że nie radzi sobie z tym, co działo się w jej życiu, że każdy dzień był dla niej prawdziwym wyzwaniem. Wyczekiwała swojej pełnoletności, choć w głębi duszy czuła, że nic to nie zmieni.
Po kilkunastu minutach rozległo się delikatne pukanie.
– Wszystko w porządku? – zapytała stojąca pod drzwiami Wanda.
Dziewczyna szybko otarła twarz, odchrząknęła i odpowiedziała pewnym głosem:
– Tak. Już nie mogę umyć się w spokoju?
– Martwiłam się, bo siedzisz tam już blisko pół godziny.
– Czego pani chce?
Kobieta z niedowierzaniem pokręciła głową. Czuła bezsilność w kontakcie z nastolatką.
– Zrobiłam ci śniadanie. Czeka na stole.
– Dobrze.
Kiedy Lilka wróciła do pokoju, założyła na siebie żółty sweter oraz czarne jeansy i po chwili była już w jadalni, która pachniała naleśnikami. W tym momencie pojawiła się gosposia z kubkiem w dłoni.
– Co to jest? – Dziewczyna spojrzała na nią pytająco.
– Kakao. Z naleśnikami obowiązkowo. – Wanda uśmiechnęła się szeroko.
– Niech będzie – odburknęła.
Wpatrując się w dziewczynę, kobieta zastanawiała się, co ją boli. Gdy Lilka podniosła wzrok, a ich spojrzenia się skrzyżowały, nieco zmieszana gosposia zadała pytanie:
– Na którą idziesz do szkoły?
– Na dziewiątą – odburknęła.
– To dzisiaj mogłaś się wreszcie wyspać.
– Mhm.
– Jak zjesz, zostaw talerz i kubek na stole. Ja idę posprzątać łazienkę. – Odchodząc, spojrzała jeszcze przez ramię na nastolatkę i dodała: – Miłego dnia w szkole.
Dojadając pierwszego naleśnika, patrzyła na dwa pozostałe i jak nigdy poczuła, że ma na nie ochotę. Tymczasem jej żołądek postawił jakiś opór, więc zrobiła jedynie dwa łyki kakao, po czym chwyciła swój plecak i ruszyła w stronę wyjścia. Założyła ciemne adidasy i wyszła z domu, trzaskając drzwiami. Do liceum nie miała zbyt daleko, ponieważ Zakościerz należał do średnich miast – nic specjalnego. Oprócz rynku, który wieczorami tętnił życiem, i rzędu kamienic, przypominających odległe czasy, niewiele wyróżniało to miejsce.