Objazdowa księgarnia - Jenny Colgan - ebook + książka

Objazdowa księgarnia ebook

Jenny Colgan

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czy miłość w prawdziwym życiu może przypominać tę opisywaną w bajkach? Nina jest literacką swatką; dobieranie książki do czytelnika to jej pasja i zawód. A przynajmniej tak było do poprzedniego dnia, w którym straciła pracę bibliotekarki w dużym mieście.

Zdeterminowana, by rozpocząć nowe życie na własnych zasadach, Nina przeprowadza się do oddalonego o wiele kilometrów spokojnego miasteczka, gdzie wynajmuje vana i przekształca go w… objazdową księgarnię. Odwiedzając kolejne dzielnice, zmienia życie mieszkańców za pomocą siły opowieści.

Gdy z czasem poznaje bliżej swoich nowych sąsiadów, między innymi uroczego konduktora-poetę, budzi się w niej nadzieja, że w tym pełnym magii miejscu będzie mogła napisać własne szczęśliwe zakończenie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 387

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Kilka słów do czytelników

Książka ta nie zawiera dedy­ka­cji, ponie­waż jest dedy­ko­wana tobie – czy­tel­ni­kowi. Wszyst­kim czy­tel­ni­kom.

Uka­zuje, w jaki spo­sób czy­ta­nie i książki mogą odmie­nić twoje życie, moim zda­niem, na lep­sze. Opo­wiada rów­nież o prze­pro­wadzce i zaczy­na­niu wszyst­kiego od zera (coś wiem na ten temat) oraz o tym, jak wybór miej­sca zamiesz­ka­nia wpływa na nasze samo­po­czu­cie. Znaj­dziesz tu rów­nież odpo­wiedź na pyta­nie, czy miłość w praw­dzi­wym życiu może przy­po­mi­nać tę opi­sy­waną w baj­kach, i kilka wzmia­nek na temat serów, ponie­waż nie­dawno zamiesz­ka­łam w miej­scu, w któ­rym się je pro­du­kuje, i od tam­tego czasu nie­ustan­nie się nimi zaja­dam. Poznasz też psa, który wabi się Par­sley, czyli Pie­truszka.

Naj­waż­niej­szym moty­wem są jed­nak książki, ponie­waż główna boha­terka, Nina Red­mond, marzy o otwar­ciu księ­garni.

Poni­żej zamiesz­czam kilka przy­dat­nych wska­zó­wek doty­czą­cych naj­lep­szych miejsc do czy­ta­nia, ponie­waż chcę, abyś odna­la­zła naj­do­god­niej­sze dla sie­bie miej­sce. Jeśli pomi­nę­łam coś naprawdę oczy­wi­stego lub odda­jesz się lek­tu­rze jesz­cze gdzie indziej, wyślij do mnie wia­do­mość za pośred­nic­twem Face­bo­oka lub plat­formy X na pro­filu @jen­ny­col­gan. Noszę w sobie sta­ro­świec­kie prze­ko­na­nie, że czy­ta­nie to przy­jem­ność, którą należy nie­ustan­nie i sta­ran­nie pie­lę­gno­wać, i mam szczerą nadzieję, że czy­ta­nie tej książki będzie dla cie­bie rów­nie przy­jemne, co dla mnie jej pisa­nie, bez względu na to, gdzie posta­no­wisz po nią się­gnąć.

Kąpiel

O godzi­nie 21.45 zazwy­czaj zanu­rzam się w kąpieli, co dopro­wa­dza mojego męża do szału, ponie­waż jeśli woda nie jest wystar­cza­jąco cie­pła (czyli gdzieś w oko­li­cach tem­pe­ra­tury utrzy­mu­ją­cej się na powierzchni słońca), musi on maj­stro­wać przy ter­mo­sta­cie. Dodat­kowe utrud­nie­nie sta­nowi to, że nie­ustan­nie jej dole­wam. Taka kąpiel w moim mnie­ma­niu to praw­dziwy luk­sus. Nie prze­pa­dam jedy­nie za olej­kami do kąpieli. Są obrzy­dliwe, prawda? Taki ole­jek dodany do wody wszystko oble­pia. Ale, ale, odbie­głam od tematu. Czy­ta­nie w wan­nie. Papie­rowa książka jest oczy­wi­ście ide­alna. Nie­stety może się wyda­rzyć naj­gor­sze i zaj­dzie potrzeba wysu­sze­nia jej na grzej­niku (wszyst­kie książki moich dzieci z serii Harry Pot­ter są pofa­lo­wane niczym wzbu­rzone morze). Jeśli o mnie cho­dzi, dużo czy­tam na e-czyt­niku i zdra­dzę ci pewien sekret – strony prze­wra­cam nosem. Być może nie odzie­dzi­czy­łaś oka­za­łego szkocko-wło­skiego nosa Petera Capal­diego jak ja, ale przy odro­bi­nie prak­tyki wkrótce może się oka­zać, że trzy­ma­nie jed­nej ręki w wodzie i jed­no­cze­sne prze­wra­ca­nie stron nie przy­po­mina już mis­sion impos­si­ble. Jeśli w twoim domu jest osob­nik, który ma w zwy­czaju wpa­dać znie­nacka do łazienki, upew­nij się, że drzwi są zamknięte, ponie­waż z mojego doświad­cze­nia wynika, że ludzi nie­zwy­kle bawi ten widok.

Ist­nieje jesz­cze inne roz­wią­za­nie. Moja przy­ja­ciółka Sez używa obu rąk, ale wkłada swój e-czyt­nik do folio­wej torby. Bar­dzo roz­sąd­nie.

Łóżko

Jedy­nym pro­ble­mem z czy­ta­niem w łóżku jest jego krót­ko­trwa­łość – po dwóch, trzech stro­nach odpły­wasz. Jeśli masz za sobą wyjąt­kowo męczący dzień, możesz kilka razy przy­snąć, zanim sen zmo­rzy cię na dobre. Następ­nego wie­czoru bie­rzesz do ręki książkę i się zasta­na­wiasz… czy naprawdę prze­czy­ta­łam, że po sali egza­mi­na­cyj­nej bie­gał różowy jed­no­ro­żec, a ja goni­łam go w piża­mie? Nie­stety nie. Niczego takiego nie znaj­dziesz w mojej książce. Oba­wiam się, że zmę­cze­nie wzięło górę i musisz cof­nąć się o kilka stron. Nada­jąc imiona moim boha­te­rom, zwra­ca­łam uwagę, aby nie były do sie­bie podobne, i mam nadzieję, że to okaże się pomocne. Nie ma nic gor­szego niż czy­ta­nie późną nocą o Cathy i Katie. Prze­cież ja nie chcę nikomu utrud­niać życia.

Leżak

Roz­ło­żony leżak to ide­alne miej­sce do czy­ta­nia w trak­cie urlopu. I fak­tycz­nie, sto­pień moich opa­rzeń sło­necz­nych jest wprost pro­por­cjo­nalny do genial­no­ści czy­ta­nej przeze mnie książki. Pro­blem sta­nowi spo­sób jej trzy­ma­nia. Uno­sząc ją w górę, męczymy mię­śnie ramion, a na naszym opa­lo­nym ciele powstaje duży blady ślad w kształ­cie książki (co, jak sądzę, w nie­któ­rych krę­gach może się spo­tkać z bar­dzo pozy­tyw­nym przy­ję­ciem). Czy­ta­jąc w słońcu, mru­żysz oczy i wyglą­dasz mało atrak­cyj­nie. Sie­dząc po turecku na ręcz­niku, przyj­mu­jesz pozy­cję, która raczej nie dodaje uroku (coś o tym wiem; nie­które frag­menty mojego ciała zaczy­nają nieco opa­dać). Leżąc na brzu­chu, zaczy­nasz się pocić i czu­jesz, jak pla­sti­kowe ele­menty leżaka wrzy­nają się w twoje ciało. Naj­lep­szym roz­wią­za­niem jest wspa­niały leżak z dasz­kiem, który można nasu­nąć nad głową – jeśli jakimś cudem uda ci się taki zna­leźć. Może i wygląda śmiesz­nie, ale przy­naj­mniej możesz kom­for­towo czy­tać, a inni się męczą, więc to ty jesteś na wygra­nej pozy­cji.

Chodzenie po chodniku

Daw­niej cho­dze­nie po chod­niku z nosem w książce było w pełni akcep­to­walne. Ludzie pobłaż­li­wie się uśmie­chali i scho­dzili ci z drogi, ponie­waż znali to uczu­cie, gdy roz­pacz­li­wie potrze­bu­jesz dokoń­czyć roz­dział (pew­nego razu widzia­łam, jak dziew­czyna trzy­ma­jąca za uchwyt w wago­nie lon­dyń­skiego metra zwich­nęła nad­gar­stek, pró­bu­jąc prze­siąść się na sta­cji Bank i jed­no­cze­śnie skoń­czyć powieść pod tytu­łem Pre­ten­dent do ręki).

Jed­nak w dzi­siej­szych cza­sach wszy­scy boją się ode­rwać wzrok od swo­jego głu­piego smart­fonu, na wypa­dek gdyby na Face­bo­oku poja­wiło się zdję­cie jakie­goś uro­czego psa. Prze­cież nikt nie chce wysy­łać łapki w górę z dwu­se­kun­do­wym opóź­nie­niem. Dla­tego wła­śnie zwy­kłe prze­miesz­cza­nie się po chod­niku zaczęło przy­po­mi­nać poru­sza­nie się po torze prze­szkód, nawet bez książki w ręku. Zacho­waj więc ostroż­ność.

Klub czytelniczy

Jeśli czy­tasz tę powieść, ponie­waż jesteś człon­kiem klubu czy­tel­ni­czego, mogę cię tylko prze­pro­sić. Podej­rze­wam, że jest 2.15 w nocy, a spo­tka­nie klubu przy­pada na dzień jutrzej­szy. Mam wra­że­nie, że czy­ta­nie ksią­żek z obo­wiązku przy­po­mina tro­chę szkołę. A prze­cież jeśli na­dal inte­re­suje cię odra­bia­nie zadań domo­wych, lepiej będzie zapi­sać się na stu­dia pody­plo­mowe, które obie­cu­jesz sobie roz­po­cząć, gdy tylko znaj­dziesz na to czas. Zazwy­czaj gdy czy­tasz w pośpie­chu, robisz to, aby unik­nąć przy­krej sytu­acji, w któ­rej na pyta­nie: „Co sądzisz o tym zakoń­cze­niu?”, musisz kiwać głową z roz­pacz­liwą nadzieją, że książka nie koń­czy się zaska­ku­ją­cym zwro­tem akcji (przy­znam się, że coś takiego mi się przy­da­rzyło). Dla­tego pozwól, że cię uspo­koję – książka ta nie ma zaska­ku­ją­cego zakoń­cze­nia. Choć pew­nie to samo bym powie­działa, gdyby było ina­czej, prawda?

Hamak

Dawno, dawno temu, w mło­do­ści, mia­łam uro­czego chło­paka, który poda­ro­wał mi hamak i zawie­sił go na moim malut­kim, ale nie­zbyt bez­piecz­nym tara­sie na pod­da­szu. Spę­dzi­łam w nim wiele szczę­śli­wych godzin, koły­sząc się i czy­ta­jąc, pod­ja­da­jąc chrupki i roz­my­śla­jąc o moim cudow­nie przy­stoj­nym chło­paku.

Póź­niej wyszłam za niego za mąż, doro­bi­li­śmy się gro­madki dzieci oraz psa i prze­pro­wa­dzi­li­śmy się do miej­sca, gdzie nie­ustan­nie pada deszcz. A hamak chyba wylą­do­wał w schowku. Tak, moi kochani, wygląda wła­śnie zakoń­cze­nie pod tytu­łem „i żyli długo i szczę­śli­wie”.

Chwila wykradziona na czytanie

Ach, to naj­lep­szy czas. Czę­sto przy­jeż­dżam po moje dzieci na dzie­sięć minut przed zakoń­cze­niem ich zajęć na base­nie albo po zaku­pach w super­mar­ke­cie kradnę kwa­drans dla sie­bie. Sia­dam wów­czas w samo­cho­dzie i w towa­rzy­stwie książki pró­buję odzy­skać od świata tro­chę swo­jego czasu. Zasłu­gu­jemy na to, a w dodatku takie chwile sma­kują dużo lepiej.

Dojazdy do pracy

Wspa­niale się czyta pod­czas podróży do pracy, o ile wej­dziesz w rytm. Ponie­waż poranne dojazdy prze­bie­gają w ści­śle usta­lo­nym porządku – wystar­czy spoj­rzeć na nie­obecny wzrok ludzi, któ­rzy codzien­nie roz­po­czy­nają nie­skoń­cze­nie skom­pli­ko­wany, choć jed­no­cze­śnie piękny taniec pomię­dzy sta­cjami – twój mózg bez­zwłocz­nie zasto­suje się do pole­ce­nia, aby ode­rwać się od tego wszyst­kiego na zwy­cza­jowy czas two­jej podróży. Odłóż tele­fon na bok; pro­ble­mami się zaj­miesz, gdy dotrzesz do pracy. To jest twoja nagroda za trud zwią­zany z dojaz­dami.

W podróży

Podró­żo­wa­nie to nie to samo co dojazdy do pracy. Jestem, jak się pew­nie domy­śla­cie, zago­rzałą prze­ciw­niczką Wi-Fi w samo­cho­dach i samo­lo­tach, choć oczy­wi­ście ten­den­cja jest odwrotna. Mimo to pro­po­nuję ci zare­zer­wo­wać z wyprze­dze­niem miej­sce przy oknie, abyś mogła przy­jąć wygodną pozy­cję. Następ­nie załóż słu­chawki i wybierz z radia pokła­do­wego kojącą muzykę, a potem zanurz się na kilka godzin w histo­rii przed­sta­wio­nej na kart­kach zabra­nej ze sobą książki. Pamię­taj tylko, aby zro­bić sobie prze­rwę, zanim pojawi się wózek z napo­jami, ponie­waż możesz się zestre­so­wać, że zosta­niesz pomi­nięta, i w rezul­ta­cie ze zde­ner­wo­wa­nia nie będziesz mogła się sku­pić. Odłóż wtedy książkę i się­gnij po cza­so­pi­smo. Spra­wiaj wra­że­nie osoby wylu­zo­wa­nej, któ­rej w ogóle nie zależy na tym, czy zosta­nie obsłu­żona, czy nie. Pró­bo­wa­łam także jed­no­cze­śnie jeść, pić, słu­chać muzyki i czy­tać w fotelu eko­no­micz­nej linii lot­ni­czej. Nie pole­cam, chyba że masz pod ręką mnó­stwo gotówki na opła­ce­nie rachun­ków z pralni che­micz­nej swo­ich współ­pa­sa­że­rów.

Pociągi nato­miast są stwo­rzone do czy­ta­nia. Uwa­żam, że lepiej jest zabrać dobre słu­chawki niż wyku­pić miej­sce w wago­nie w stre­fie ciszy, w któ­rej i tak trzeba upo­mi­nać hała­śli­wych idio­tów. Nie twier­dzę, że zasłu­gują oni na wię­zie­nie. Ale też nie sprze­ci­wia­ła­bym się zbyt mocno takiemu roz­wią­za­niu.

Przed kominkiem

Jeśli nie posia­dasz kominka, wystar­czy świeca. Jedyna rzecz, na którą z utę­sk­nie­niem cze­kam, gdy nad­cho­dzi wie­czór, to przy­tulny kąt z ogniem trza­ska­ją­cym w kominku oraz dobra książka – im dłuż­sza, tym lep­sza. Uwiel­biam zasia­dać z długą powie­ścią, dużą fili­żanką her­baty lub kie­lisz­kiem wina, zależ­nie od tego, czy week­end jest już bli­sko (lub czy jestem w nastroju, aby roz­sze­rzyć nieco jego defi­ni­cję) oraz roz­ko­szo­wać się chwilą ciszy i spo­koju. Obec­ność psa rów­nież pomaga. Psy są świet­nym dowo­dem na to, że nie musisz spraw­dzać tele­fonu co dwie sekundy, aby wieść szczę­śliwe życie.

Szpital

Z róż­nych powo­dów spę­dzi­łam w szpi­ta­lach sporo czasu. W jed­nym pra­co­wa­łam, w innym wyda­wa­łam na świat gro­madkę dzieci, które potem prze­by­wały tam wie­lo­krot­nie z powodu upad­ków z drzew, poła­ma­nych koń­czyn i tak dalej.

W szpi­talu czas pły­nie ina­czej. Dużo, dużo wol­niej. Nie zatrzy­muje się w nocy. Prze­by­wa­jąc w murach szpi­tal­nych, popa­dasz w łagodną zadumę nad tym, co się wokół dzieje, nad emo­cjo­nu­ją­cymi chwi­lami, które więk­szość z nas dobrze zna – jak strata kogoś bli­skiego i poja­wie­nie się nowego życia, szczę­ście i naj­głęb­sza żałoba. Wszystko to roz­grywa się wokół cie­bie, na wszyst­kich pię­trach ste­ryl­nego, prze­grza­nego budynku, gdzie prze­ra­że­nie, ból i radość sły­chać w każ­dym kroku leka­rza idą­cego po wypo­le­ro­wa­nym lino­leum.

Trudno mi się czyta w szpi­talu. Mam wów­czas wra­że­nie, że płynę wiel­kim stat­kiem przez nie­spo­kojne wody, pod­czas gdy ludzie na zewnątrz spa­ce­rują i pro­wa­dzą zwy­czajne życie na lądzie, nie­świa­domi tego, że tuż obok inni żeglują pośród wzbu­rzo­nych fal.

Uwa­żam, że w szpi­talu dobrze się spraw­dza poezja. Krót­kie formy, po któ­rych można unieść wzrok znad strony i poczuć się nie do końca kru­chym, nie do końca ode­rwa­nym od rze­czy­wi­sto­ści. Wszy­scy bowiem tego doświad­czamy, doświad­czy­li­śmy bądź doświad­czymy w przy­szło­ści.

Można też speł­nić dobry uczy­nek i poczy­tać po cichu komuś innemu.

Dla­tego też nie czuję moral­nego obu­rze­nia, gdy ludzie narze­kają na szpi­talne skle­piki sprze­da­jące ciastka i lody. Każdy szpi­tal powi­nien je ofe­ro­wać. Przy­naj­mniej tyle może dla nas zro­bić.

W cieniu drzewa w skąpanym w słońcu parku

Nic wię­cej nie trzeba. No, może tylko krę­co­nego loda śmie­tan­ko­wego.

Inne

Do moich naj­bar­dziej impo­nu­ją­cych osią­gnięć należy odkry­cie, jak czy­tać pod­czas: kar­mie­nia pier­sią (z książką na poduszce pod główką dziecka); susze­nia wło­sów (moje nie współ­pra­cują); szczot­ko­wa­nia zębów (mam zdrowe zęby, praw­do­po­dob­nie dla­tego, że szczot­kuję je znacz­nie dłu­żej, niż naka­zują ofi­cjalne zale­ce­nia); cze­ka­nia, aż świa­tło dro­gowe zmieni się z czer­wo­nego na zie­lone; ukry­wa­nia się w łazience na nie­wia­ry­god­nie nud­nym weselu (nie cho­dzi o moje); tkwie­nia w sali zabaw (pew­nego desz­czo­wego popo­łu­dnia prze­czy­ta­łam całą powieść, pod­czas gdy moje dzieci bawiły się w base­nie z piłecz­kami; myślę, że dla wszyst­kich był to naj­lep­szy dzień w życiu); zabie­gów pedi­cure (ni­gdy nie cho­dzę na mani­cure, ponie­waż wtedy nie mogę czy­tać); sta­nia w kolejce; podróży służ­bo­wych, gdy musia­łam samot­nie jeść w restau­ra­cjach (z książką ni­gdy nie jesteś sama); a także w: kabrio­le­cie (ryzy­kowne) i w kościele (wiem, że to grzech, za który zosta­łam słusz­nie uka­rana). Wra­cam rów­nież wspo­mnie­niami do miej­sca, w któ­rym wszystko się zaczęło; do milio­nów godzin spę­dzo­nych na tyl­nym sie­dze­niu sta­rego zie­lonego Saaba 99, gdy czu­łam na kola­nach cię­żar kędzie­rza­wej głowy mojego naj­młod­szego, śpią­cego jak kamień brata, oraz smak lizaka Fab w ustach.

Daj mi, pro­szę, znać, gdzie ty zwy­kle odda­jesz się lek­tu­rze. Każdy dzień spę­dzony na czy­ta­niu jest lep­szy od tego, w któ­rym nie się­gnę­łaś po książkę, a ja życzę ci samych szczę­śli­wych dni.

A teraz pora poznać Ninę…

Całusy, Jenny.

Rozdział 1

Problem w tym, że gdy przy­da­rza ci się w życiu coś dobrego, zazwy­czaj na pierw­szy rzut oka się wydaje, że spo­tkało cię jakieś okro­pień­stwo. Czy nie byłoby cudow­nie, gdyby ktoś zwy­czaj­nie pokle­pał cię po ramie­niu i zapew­nił: „Nie martw się, warto chwilę pocier­pieć. Teraz ci się wydaje, że sytu­acja jest gów­niana, ale uwierz mi, wszystko będzie dobrze”. Twoja odpo­wiedź mogłaby wów­czas zabrzmieć nastę­pu­jąco: „Dzię­kuję, Dobra Wróżko”. Zapy­ta­ła­byś też: „Czy uda mi się zrzu­cić te nad­pro­gra­mowe pięć kilo­gra­mów?”, na co ona odpo­wie­dzia­łaby: „Ależ oczy­wi­ście, moje dziecko!”.

Takie roz­wią­za­nie byłoby wprost ide­alne, ale rze­czy­wi­stość wygląda ina­czej. Dla­tego też cza­sami zbyt długo kon­cen­tru­jemy się na kwe­stiach, które nas uniesz­czę­śli­wiają, lub zbyt szybko rezy­gnu­jemy z cze­goś, co w osta­tecz­nym roz­ra­chunku może wyjść nam na dobre. Czę­sto też trudno jest nam odróż­nić jedno od dru­giego.

Noto­ryczne patrze­nie w przy­szłość może być naprawdę iry­tu­jące. Tak w każ­dym razie uwa­żała Nina.

Dwu­dzie­sto­dzie­wię­cio­let­nia Nina Red­mond powta­rzała sobie w myślach: „Tylko się nie roz­płacz, jesteś w miej­scu publicz­nym”. Jeśli kie­dy­kol­wiek pró­bo­wa­łaś sobie coś naka­zać, to wiesz, że nie jest to zbyt sku­teczna metoda. Była w pracy, na litość boską. Nie powinno się prze­cież pła­kać w pracy.

Zasta­na­wiała się, czy komuś się to kie­dyś przy­tra­fiło. I po chwili doszła do wnio­sku, że praw­do­po­dob­nie wszyst­kim, nawet Cathy Neeson, obda­rzo­nej sztyw­nymi, zbyt jasnymi blond wło­sami i cien­kimi ustami, miło­śniczce arku­szy kal­ku­la­cyj­nych, która stała teraz w rogu sali, obser­wu­jąc pomiesz­cze­nie z zało­żo­nymi rękami i ponu­rym wyra­zem twa­rzy. Wła­śnie wygło­siła do nie­wiel­kiego zespołu, któ­rego czę­ścią była Nina, naszpi­ko­wane spe­cja­li­stycz­nym żar­go­nem prze­mó­wie­nie o sze­roko zakro­jo­nych cię­ciach, o tym, że Bir­ming­ham nie może sobie pozwo­lić na utrzy­ma­nie wszyst­kich miej­skich biblio­tek, a także o oszczęd­no­ściach, do któ­rych każdy będzie się musiał przy­zwy­czaić.

Nina doszła do wnio­sku, że chyba jed­nak nie wszy­scy pła­czą. Nie­któ­rzy po pro­stu nie mają w sobie miej­sca na łzy.

(Nie wie­działa, że Cathy Neeson pła­kała w dro­dze do pracy i wra­ca­jąc do domu – zazwy­czaj po dwu­dzie­stej – za każ­dym razem, gdy musiała kogoś zwol­nić, gdy pro­szono ją o zaosz­czę­dze­nie kolej­nych kilku pro­cent z i tak już okro­jo­nego budżetu, gdy kazano jej two­rzyć kolejne ważne doku­menty, a także za każ­dym razem, gdy o szes­na­stej w pią­tek jej szef, tuż przed jed­nym z wielu wyjaz­dów na narty, zrzu­cał na nią mnó­stwo pracy admi­ni­stra­cyj­nej.

Osta­tecz­nie rzu­ciła to wszystko i zna­la­zła pracę w skle­pie z pamiąt­kami w sie­dzi­bie Natio­nal Trust. Zara­biała jedną piątą poprzed­niej pen­sji, pra­co­wała o połowę kró­cej i stra­ciła powody do pła­czu. To nie jest jed­nak książka o Cathy Neeson).

Cho­dzi o to – myślała Nina, pró­bu­jąc się pozbyć dła­wią­cego uczu­cia w gar­dle – że nasza biblio­teka jest taka mała.

Baj­kowe poranki dla dzieci we wtorki i czwartki. Krót­sze godziny otwar­cia w środę. Odra­pany, sta­ro­świecki budy­nek z pod­ło­gami z wytar­tego lino­leum. Cza­sami tro­chę zala­tu­jący stę­chli­zną, to prawda. Wiel­kie, prze­cie­ka­jące kalo­ry­fery, które rano potrze­bo­wały sporo czasu, żeby się nagrzać, a potem sta­wały się zbyt gorące, powo­du­jąc lekki zaduch, zwłasz­cza gdy zja­wiał się stary Char­lie Evans w poszu­ki­wa­niu cie­płego kąta oraz „Gwiazdy Poran­nej”, którą czy­tał bar­dzo powoli od deski do deski. Zasta­na­wiała się, gdzie teraz podzieją się ludzie tacy jak on.

Cathy Neeson wyja­śniła, że zamie­rzają prze­nieść usługi biblio­teczne do cen­trum mia­sta, gdzie powsta­nie „hub” ze „strefą doświad­czeń mul­ti­me­dial­nych” i kawiar­nią oraz „wystawą mul­ti­sen­so­ryczną”, cokol­wiek to miało zna­czyć. Nie­ważne, że dla więk­szo­ści star­szych lub unie­ru­cho­mio­nych na wóz­kach ludzi do cen­trum było zbyt daleko, ponie­waż dosta­nie się tam wyma­gało dwóch prze­sia­dek auto­bu­so­wych.

Stary, uro­czy, choć sfa­ty­go­wany budy­nek biblio­teki z dwu­spa­do­wym dachem został sprze­dany i miał wkrótce zostać zaadap­to­wany na luk­su­sowe apar­ta­menty do wyna­ję­cia, któ­rych ceny będą znacz­nie prze­kra­czać moż­li­wo­ści finan­sowe biblio­te­ka­rza.

Nato­miast Nina Red­mond, mól książ­kowy z dłu­gimi kasz­ta­no­wymi wło­sami, bladą cerą, twa­rzą usianą pie­gami i wro­dzoną nie­śmia­ło­ścią, przez którą w naj­mniej odpo­wied­nich momen­tach na jej policzki wypeł­zał rumie­niec – lub do oczu napły­wały łzy – miała wra­że­nie, że wkrótce zosta­nie wrzu­cona pro­sto do pasz­czy okrut­nego świata, w któ­rym w ostat­nim cza­sie poja­wiło się wielu bez­ro­bot­nych biblio­te­ka­rzy.

– Zatem – pod­su­mo­wała Cathy Neeson – może­cie się już zabie­rać za pako­wa­nie „ksią­żek”.

Ostat­nie słowo wypo­wie­działa w taki spo­sób, jakby coś takiego jak książki w ogóle nie paso­wało do nowej, świe­tla­nej wizji Media­tech Servi­ces. Te wszyst­kie zaku­rzone, nie­atrak­cyjne tomisz­cza.

Nina powlo­kła się na zaple­cze z cięż­kim ser­cem i lekko zaczer­wie­nio­nymi oczami. Na szczę­ście pozo­stali pra­cow­nicy wyglą­dali mniej wię­cej tak samo. Rita O’Leary, kobieta w pode­szłym wieku, która praw­do­po­dob­nie powinna przejść na eme­ry­turę jakieś dzie­sięć lat temu, ale była tak miła dla klien­tów, że wszy­scy przy­my­kali oko na to, iż nie widziała już nume­rów sys­temu dzie­sięt­nego Deweya i odkła­dała książki na półki na chy­bił tra­fił, zalała się łzami. Nina zaczęła ją pocie­szać i dzięki temu zdo­łała ukryć wła­sny smu­tek.

– Wiesz, kto jesz­cze tak postę­po­wał? – wysy­czał jej kolega Grif­fin przez zęby ukryte wśród zmierz­wio­nej brody, gdy prze­cho­dziła obok niego. Rzu­cił nie­ufne spoj­rze­nie w kie­runku Cathy Neeson, która wciąż stała na środku sali głów­nej. – Nazi­ści. Zebrali wszyst­kie książki i zro­bili z nich ogni­sko.

– Nikt tutaj nie pali ksią­żek! – stwier­dziła Nina. – Prze­cież oni nie są nazi­stami.

– Wszy­scy tak myślą. A potem zanim się obej­rzysz, wszę­dzie jest ich pełno.

Z zapie­ra­jącą dech w pier­siach szyb­ko­ścią zor­ga­ni­zo­wano swego rodzaju wyprze­daż, pod­czas któ­rej więk­szość klien­tów biblio­teki wynaj­do­wała stare, dobrze znane i ulu­bione tomy w pudełku z książ­kami za dzie­sięć pen­sów, nie zwra­ca­jąc uwagi na błysz­czące nowo­ści.

W ciągu kolej­nych dni mieli spa­ko­wać resztę ksią­żek, aby wysłać je do biblio­teki głów­nej. Zazwy­czaj ponura twarz Grif­fina wyglą­dała jesz­cze posęp­niej niż zwy­kle. Miał długą, nie­przy­jem­nie prze­rze­dzoną brodę i pogar­dliwy sto­su­nek do ludzi, któ­rzy nie czy­tali jego ulu­bio­nych ksią­żek. A ponie­waż jedy­nymi książ­kami, które lubił, były mało znane histo­rie z lat pięć­dzie­sią­tych XX wieku opo­wia­da­jące o sfru­stro­wa­nych mło­dych męż­czy­znach, miesz­kań­cach lon­dyń­skiej dziel­nicy Fit­zro­via, któ­rzy nie stro­nili od alko­holu, miał sporo oka­zji, by utrwa­lać swoje wro­gie nasta­wie­nie. Nie­ustan­nie też wra­cał do tematu pale­nia ksią­żek.

– One nie idą na spa­le­nie! Zostaną wysłane do głów­nej biblio­teki w cen­trum mia­sta.

Nina nie potra­fiła się zmu­sić, by wypo­wie­dzieć słowo „Media­tech”.

Grif­fin prych­nął.

– Widzia­łaś plany? Kawa, kom­pu­tery, DVD, rośliny, biura admi­ni­stra­cji i ludzie zaj­mu­jący się ana­lizą zysków i strat oraz nęka­jący bez­ro­bot­nych… prze­pra­szam, pro­wa­dzący „warsz­taty uważ­no­ści”. Tam w ogóle nie ma miej­sca dla ksią­żek. – Gestem wska­zał na dzie­siątki pudeł. – Tra­fią na wysy­pi­sko śmieci. Wyko­rzy­stają je przy budo­wie dróg.

– Nie zro­bią tego!

– Ależ ow­szem! Nie wie­dzia­łaś, że tak wła­śnie koń­czą stare książki? Zamie­niają je w pod­kład pod drogę. Cię­ża­rówki będą się toczyć po stu­let­nich myślach, ide­ach i odkry­ciach, meta­fo­rycz­nie wgnia­ta­jąc miłość do zdo­by­wa­nia wie­dzy w glebę swo­imi głu­pimi, wiel­kimi opo­nami i nisz­cząc pla­netę przy akom­pa­nia­men­cie wrza­sków kre­ty­nów z Top Gear.

– Grif­fin, nie jesteś dziś w naj­lep­szym nastroju, prawda?

– Czy mogli­by­ście się tro­chę pospie­szyć? – zanie­po­ko­jo­nym tonem pona­gliła ich Cathy Neeson, która wła­śnie wpa­dła do sali. Pie­nię­dzy star­czyło im na wyna­ję­cie aut trans­por­to­wych wyłącz­nie na jedno popo­łu­dnie. Jeśli więc nie uda im się zała­do­wać wszyst­kiego na czas, będzie miała poważne kło­poty.

– Tak jest, komen­dan­cie Über-Führerze – odparł Grif­fin pod nosem, gdy jej blond bob, na­dal sztywny niczym pan­cerz, znik­nął z pola widze­nia. – Boże, aż trudno uwie­rzyć, ile w tej kobie­cie jest zła.

Nina odpły­nęła myślami. Patrzyła z roz­pa­czą na ota­cza­jące ją tysiące tomów i czuła nadzieję bijącą z ich pięk­nych okła­dek i opty­mi­stycz­nych opi­sów. Świa­do­mość, że mogą tra­fić na śmiet­nik, roz­dzie­rała jej serce. To prze­cież książki! Zda­niem Niny zamknię­cie biblio­teki przy­po­mi­nało zamknię­cie schro­ni­ska dla zwie­rząt. Poza tym wbrew ocze­ki­wa­niom Cathy Neeson nie było mowy, żeby dzi­siaj udało im się to wszystko spa­ko­wać.

Dla­tego też, gdy sześć godzin póź­niej Nina pod­je­chała pod drzwi swo­jego nie­wiel­kiego domku, który dzie­liła z przy­ja­ciółką, jej auto marki Mini Metro było po dach zapa­ko­wane książ­kami.

– O nie – powie­działa Surin­der, pod­cho­dząc do drzwi i krzy­żu­jąc ramiona na swoim dość impo­nu­ją­cym biu­ście. Miała surowy wyraz twa­rzy. Nina poznała matkę przy­ja­ciółki, która pra­co­wała jako nad­in­spek­tor poli­cji, i wie­działa, że to po niej Surin­der go odzie­dzi­czyła. Nina widy­wała go dość czę­sto.

– Nie wnie­siesz ich do środka. Nie ma mowy.

– Prze­cież… Popatrz, są w ide­al­nym sta­nie.

– Nie o to cho­dzi – powie­działa Surin­der. – I nie patrz na mnie, jak­bym chciała wyrzu­cić sie­roty za drzwi.

– No, w pew­nym sen­sie… – odparła Nina, sta­ra­jąc się nie posy­łać przy­ja­ciółce zbyt bła­gal­nego spoj­rze­nia.

– Nina, strop tego nie wytrzyma! Powta­rza­łam to wie­lo­krot­nie.

Od dnia, w któ­rym Nina przy­je­chała z Che­ster do Edg­ba­ston, czyli od czte­rech lat, dzie­liły z Surin­der nie­wielki dom w zabu­do­wie sze­re­go­wej. Nie znały się wcze­śniej, a więc miały szczę­ście, ponie­waż były współ­lo­ka­tor­kami, któ­rych z cza­sem połą­czyła przy­jaźń, a nie przy­ja­ciół­kami, które po zamiesz­ka­niu pod jed­nym dachem nie mogły na sie­bie patrzeć.

Nina mar­twiła się, że Surin­der zwiąże się na poważ­nie z jakimś chło­pa­kiem i wypro­wa­dzi się do niego lub spro­wa­dzi go do ich wspól­nego domu. Lecz pomimo dużej liczby zalot­ni­ków – ku zado­wo­le­niu Niny – jesz­cze do tego nie doszło. Surin­der wie­lo­krot­nie wspo­mi­nała, że nie tylko ona może sta­nąć w obli­czu podob­nej decy­zji. Jed­nak para­li­żu­jąca nie­śmia­łość Niny i jej nawyk nie­ustan­nego czy­ta­nia w samot­no­ści spra­wiały, że zda­niem ich obu to Surin­der miało się poszczę­ścić pierw­szej. Nina zawsze była mało­mówna i z boku obser­wo­wała świat przez pry­zmat powie­ści, które uwiel­biała czy­tać.

Ponadto, jak doszła do wnio­sku po kolej­nym nie­for­tun­nym wie­czo­rze spę­dzo­nym na poga­węd­kach z nie­zdar­nymi przy­ja­ciółmi naj­now­szego absz­ty­fi­kanta Surin­der, po pro­stu nie spo­tkała nikogo, kto dorów­ny­wałby jej ulu­bio­nym boha­te­rom książ­ko­wym. Pan Darcy, Heathc­liff, a nawet, gdy wpa­dła w odpo­wiedni nastrój, Chri­stian Grey… ner­wowi chłopcy o lep­kich dło­niach, z któ­rymi nie byłaby w sta­nie bły­sko­tli­wie ani dow­cip­nie poroz­ma­wiać, naprawdę nie mogli się z nimi rów­nać. Nie prze­cha­dzali się po wrzo­so­wi­skach York­shire, nie mieli śnia­dej cery ani gniewu wypi­sa­nego na twa­rzy. Nie odma­wiali tańca pod­czas balu pomimo głę­boko skry­wa­nej i trwa­ją­cej całe życie sła­bo­ści do cie­bie. Po pro­stu upi­jali się na przy­ję­ciach bożo­na­ro­dze­nio­wych, tak jak Grif­fin, i pró­bo­wali wepchnąć ci język do gar­dła, jed­no­cze­śnie godzi­nami beł­ko­cząc o tym, że wcale nie są w poważ­nych związ­kach.

W każ­dym razie Surin­der wyglą­dała na wście­kłą, a co naj­gor­sze, miała rację. W domu nie było już miej­sca na kolejne książki, ponie­waż zaj­mo­wały każdy jego zaką­tek. Leżały na pół­pię­trze i na scho­dach, cał­ko­wi­cie wypeł­niały pokój Niny, stały sta­ran­nie poukła­dane w salo­nie, a nawet w toa­le­cie, tak na wszelki wypa­dek. Nina zawsze lubiła czuć, że Małe kobietki są pod ręką na wypa­dek kry­zysu.

– Nie mogę ich prze­cież zosta­wić na mro­zie – stwier­dziła bła­gal­nym tonem.

– Nina, to kupa MAR­TWEGO DREWNA! Nie­które z nich cuchną!

– Ale…

Wyraz twa­rzy Surin­der się nie zmie­nił i na­dal posy­łała przy­ja­ciółce surowe spoj­rze­nie.

– Nina, już dość. To się wymyka spod kon­troli. Przez cały tydzień przy­wo­zisz tutaj zbiory biblio­teczne. Będzie coraz gorzej.

Zro­biła krok do przodu i ze stosu ksią­żek wycią­gnęła opa­sły romans uwiel­biany przez Ninę.

– Spójrz tylko! Prze­cież tę już masz.

– Wiem, ale to jest pierw­sze wyda­nie w twar­dej opra­wie. Przy­znaj to, pro­szę! Wygląda pięk­nie! Do tego jest nie­uży­wana!

– I taka pozo­sta­nie, ponie­waż twój stos z książ­kami cze­ka­ją­cymi w kolejce do prze­czy­ta­nia jest wyż­szy ode mnie!

Obie teraz już stały na ulicy, ponie­waż Surin­der tak się wście­kła, że wybie­gła na zewnątrz.

– Nie! – zapro­te­sto­wała Nina, pod­no­sząc głos. – Nie. Tym razem wno­szę kate­go­ryczny sprze­ciw.

Poczuła, że zaczyna się trząść. Zro­zu­miała, że są na skraju kłótni, a ona nie potra­fiła znieść kon­fron­ta­cji ani jakiej­kol­wiek innej formy kon­fliktu. Surin­der także zda­wała sobie z tego sprawę.

– Pro­szę – spró­bo­wała ponow­nie.

Surin­der wznio­sła ręce ku górze.

– Boże, to jak kopa­nie szcze­niaka. Nie radzisz sobie z tą zmianą pracy, prawda? W ogóle sobie nie radzisz. Po pro­stu się pod­da­jesz.

– Wiesz co? – wyszep­tała Nina, wpa­tru­jąc się w chod­nik, gdy za ple­cami jej loka­torki zamknęły się drzwi. – Dziś rano zapo­mnia­łam wziąć klu­cze. Wydaje mi się, że drzwi się zatrza­snęły.

Surin­der wpa­try­wała się w nią wście­kle z miną komi­sa­rza poli­cji, ale po chwili – dzięki Bogu – wybu­chła śmie­chem. Poszły na róg ulicy do małego, przy­tul­nego pubu z dobrym jedze­niem, który choć zwy­kle pękał w szwach, dziś wyglą­dał spo­koj­nie. Udało im się więc zna­leźć przy­tulny kącik w rogu sali.

Surin­der kupiła butelkę wina, na którą Nina spoj­rzała z rezerwą. Zwy­kle zwia­sto­wało to począ­tek roz­mowy pod tytu­łem „Co jest nie tak z Niną?”, która zazwy­czaj roz­po­czy­nała się po dru­gim kie­liszku.

Prze­cież nie ma w tym nic złego, prawda? W miło­ści do ksią­żek, w miło­ści do swo­jej pracy i w tym, że ktoś chce tak żyć? Miło i wygod­nie. Zgod­nie z rutyną. A przy­naj­mniej tak było do tej pory.

– Nie – powie­działa Surin­der, odsta­wia­jąc z wes­tchnie­niem kie­li­szek.

Nina posłała przy­ja­ciółce spoj­rze­nie pełne cier­pli­wo­ści i goto­wo­ści do słu­cha­nia. Surin­der pra­co­wała w fir­mie impor­tu­ją­cej biżu­te­rię. Zaj­mo­wała się księ­go­wo­ścią oraz obsługą klienta biz­ne­so­wego. Była świet­nym pra­cow­ni­kiem. Wszy­scy się jej bali. Zarówno jej umie­jęt­no­ści admi­ni­stra­cyjne, jak i liczba opusz­czo­nych dni w pracy były legen­darne.

– To nie wystar­czy, prawda, Neens?

Nina wbiła wzrok w swój kie­li­szek, pra­gnąc sku­pić uwagę na czymś innym.

– Co powie­dział doradca do spraw relo­ka­cji?

– Powie­dział… powie­dział, że po cię­ciach budże­to­wych w biblio­te­kach nie ma zbyt wielu miejsc pracy. I że zamie­rzają obsa­dzić je wolon­ta­riusz­kami.

Surin­der par­sk­nęła śmie­chem.

– Tymi uro­czymi star­szymi paniami?

Nina ski­nęła głową.

– Ale one nie potra­fią pole­cić czy­tel­ni­kom odpo­wied­nich powie­ści! Nie wie­dzą, co powi­nien prze­czy­tać dzie­wię­cio­la­tek po zakoń­cze­niu serii o Har­rym Pot­te­rze.

– Na ostrzu noża Patricka Nessa – odpo­wie­działa auto­ma­tycz­nie Nina.

– Wła­śnie o tym mówię! Doświad­cze­nie! Czy one potra­fią obsłu­gi­wać sys­tem zamó­wień? Znają się na archi­wi­za­cji? Pro­wa­dze­niu doku­men­ta­cji?

Nina pokrę­ciła głową.

– Nie za bar­dzo.

– Więc gdzie masz się podziać?

Nina wzru­szyła ramio­nami.

– Praw­do­po­dob­nie w cen­trum medial­nym będą potrze­bo­wać koor­dy­na­to­rów, ale musia­ła­bym zapi­sać się na kurs efek­tyw­nego budo­wa­nia zespołu i ponow­nie zło­żyć poda­nie o pracę.

– Kurs efek­tyw­nego budo­wa­nia zespołu?

– Tak.

– Ty? – Surin­der wybu­chła śmie­chem. – Zapi­sa­łaś się już?

Nina potrzą­snęła głową.

– Za to Grif­fin tak.

– Musisz to zro­bić.

Nina wes­tchnęła.

– Pew­nie masz rację.

– Tra­cisz pracę, Nina! Tra­cisz ją! Szwen­da­nie się po domu przez całe popo­łu­dnie z nosem w książce Geo­r­gette Heyer tego nie zmieni, prawda?

W odpo­wie­dzi Nina prze­cząco pokrę­ciła głową.

– Weź się w garść!

– Czy jeśli cię posłu­cham, będę mogła wnieść książki do domu?

– Nie!

Rozdział 2

Nina sta­wiła się na kur­sie efek­tyw­nego budo­wa­nia zespołu cała w ner­wach. Nie wie­działa, czego się spo­dzie­wać. Poza tym jej samo­chód na­dal wypeł­niony był książ­kami. Grif­fin przy­szedł wcze­śniej. Sie­dział z nogą swo­bod­nie opartą na kola­nie dru­giej, jakby pró­bo­wał spra­wiać wra­że­nie naj­bar­dziej wylu­zo­wa­nej osoby na świe­cie. Nie wyglą­dało to zbyt prze­ko­nu­jąco. Jego kucyk zwi­sał smęt­nie na tle jasno­sza­rej koszulki, a szkła oku­la­rów były zabru­dzone.

– Żół­to­dzioby – szep­nął do Niny, aby popra­wić jej humor.

Nie podzia­łało. Poczuła się gorzej i zaczęła ner­wowo popra­wiać swoją koszulę w kwiaty. Na zewnątrz wio­sna nie mogła się zde­cy­do­wać, czy nad­szedł już jej czas. W jed­nej chwili padał deszcz, a już po paru minu­tach świe­ciło piękne słońce.

Surin­der miała rację – naj­wyż­sza pora wziąć się w garść.

Cza­sami jed­nak Nina czuła, że świat nie został stwo­rzony dla osób takich jak ona. Ludzie pewni sie­bie, o wyra­zi­stej oso­bo­wo­ści, tacy jak Surin­der, po pro­stu jej nie rozu­mieli. Osoby, które nie są eks­tra­wer­tyczne, które nie wysu­wają się bez prze­rwy na pierw­szy plan, publi­ku­jąc nie­zli­czone sel­fie, doma­ga­jąc się uwagi i nie­ustan­nie coś mówiąc, są przez innych nie­zau­wa­żane. Zazwy­czaj jej to nie prze­szka­dzało.

Teraz jed­nak Nina zro­zu­miała, że grozi jej nie­zau­wa­że­nie samej sie­bie. Bez względu na to, ile ksią­żek pró­bo­wała oca­lić, bez względu na to, co pró­bo­wała zro­bić, jej filia biblio­teczna miała zostać zamknięta. Ona sama tra­ciła pracę i nie cho­dziło tylko o przej­ście w inne miej­sce. Biblio­te­ka­rze w całej Anglii mieli pro­blem ze zna­le­zie­niem zatrud­nie­nia. Na jedno miej­sce przy­pa­dało trzy­dzie­ści osób. To tak, jakby się było ser­wi­san­tem maszyn do pisa­nia lub pro­du­cen­tem fak­sów. W wieku dwu­dzie­stu dzie­wię­ciu lat Nina czuła, że nie przy­staje do wyma­gań sta­wia­nych przez nowo­cze­sny świat.

Na małe podium znaj­du­jące się na zaple­czu biblio­teki wszedł młody męż­czy­zna. Przed nim zgro­ma­dzili wszy­scy pra­cow­nicy dwóch pozo­sta­łych biblio­tek z oko­licy, które rów­nież prze­zna­czono do likwi­da­cji. W powie­trzu uno­siły się liczne pomruki nie­za­do­wo­le­nia i narze­ka­nia skie­ro­wane pod adre­sem cho­ler­nego rządu, uwagi na temat bez­na­dziej­nych roz­wią­zań oraz wyrazy nie­do­wie­rza­nia, że ktoś może nie zda­wać sobie sprawy – w ogóle nie rozu­mieć – jak ogromną rolę odgry­wają biblio­teki w lokal­nej spo­łecz­no­ści.

Nina uwa­żała, że rzą­dzący świet­nie zdają sobie z tego sprawę, tylko po pro­stu ich to nie obcho­dzi.

– Witam! – powie­dział młody męż­czy­zna ubrany w dżinsy i różową koszulę z roz­pię­tym koł­nie­rzy­kiem.

– Cie­kawe, ile mu za to płacą – szep­nął Grif­fin. – Założę się, że wię­cej niż nam.

Nina zamru­gała. Ni­gdy nie robiła tego dla pie­nię­dzy.

– Witam was wszyst­kich! – powtó­rzył pro­wa­dzący. W wypo­wie­dziach sto­so­wał into­na­cję wzno­szącą, przez co wszystko, co mówił, brzmiało jak pyta­nie. – Rozu­miem, że sytu­acja nie jest ide­alna?

– Naprawdę? – prych­nął Grif­fin.

– Ale jestem pewien, że pod koniec dnia wszy­scy będziemy się świet­nie doga­dy­wać… Nawią­żemy więź, pod­bu­du­jemy swoją pew­ność sie­bie?

Grif­fin ponow­nie prych­nął. Nina nato­miast pochy­liła się nieco w przód. Budo­wa­nie pew­no­ści sie­bie? Nie zaszko­dzi spró­bo­wać.

Mijały kolejne godziny poranka. Uczest­ni­czyli w grach budu­ją­cych zaufa­nie, aby przy­wró­cić wiarę w to czy tamto, cho­ciaż już wkrótce wszy­scy mieli kon­ku­ro­wać ze sobą o kilka ostat­nich miejsc pracy. Parę chwil wcze­śniej Nina poru­szała się po pomiesz­cze­niu z zawią­za­nymi oczami, kie­ro­wana jedy­nie instruk­cjami wer­bal­nymi pozo­sta­łych uczest­ni­ków kursu. A zaraz miała sta­nąć na stole, ponow­nie z zamknię­tymi oczami, i opaść do tyłu. Odczu­wała jed­no­cze­śnie zde­ner­wo­wa­nie i iry­ta­cję. To nie było dla niej – krzyki, popi­sy­wa­nie się…

Mungo, młody męż­czy­zna, doda­wał wszyst­kim otu­chy.

– Pamię­taj­cie, nie ma rze­czy nie­moż­li­wych! – krzyk­nął. – Tak?

Grif­fin wes­tchnął. Nina jed­nak spoj­rzała na pro­wa­dzą­cego. Może coś w tym jest?

– Nie ma dla cie­bie rze­czy nie­moż­li­wych, jeśli się posta­rasz.

– Świet­nie, w takim razie chcę dołą­czyć do olim­pij­skiej dru­żyny pły­wac­kiej – sko­men­to­wał Grif­fin.

Uśmiech Munga ani na chwilę nie zszedł z jego twa­rzy. Następ­nie chło­pak uniósł nogawkę spodni i w pokoju wszy­scy wstrzy­mali oddech. Jego noga zro­biona była z gład­kiego pla­stiku.

– Dał­bym sobie szansę mimo wszystko – stwier­dził. – No dalej. Co tak naprawdę chcesz robić?

– Kie­ro­wać dzia­łem w Media­tech – odpo­wie­dział Grif­fin bez waha­nia. Nina wie­działa, że kolega uważa Munga za kor­po­ra­cyj­nego szpiega.

Pro­wa­dzący tylko ski­nął głową.

– Zróbmy rundkę po pokoju – zapro­po­no­wał. – Mów­cie szcze­rze. Nie ma tu żad­nych szpie­gów.

Nina wyco­fała się na swoje krze­sło. Nie zno­siła wypo­wia­da­nia się na forum grupy. Z tyłu sali ode­zwał się gbu­ro­waty męż­czy­zna, któ­rego nie znała.

– Zawsze chcia­łem pra­co­wać ze zwie­rzę­tami – przy­znał. – W ich natu­ral­nym śro­do­wi­sku. Obser­wo­wać je, moni­to­ro­wać ich liczeb­ność, wie­cie, co mam na myśli?

– Brzmi nie­sa­mo­wi­cie – odparł Mungo i wyda­wało się, że mówi szcze­rze. – Świet­nie! Podejdź do przodu!

Nina zadrżała w środku, gdy wszy­scy zebrali się wokół stołu, na któ­rym sta­nął męż­czy­zna. Po chwili opadł do tyłu, pozwa­la­jąc tłu­mowi się zła­pać.

– Zawsze chcia­łam pra­co­wać jako cha­rak­te­ry­za­torka przy pro­duk­cji fil­mów – powie­działa młoda recep­cjo­nistka z cen­trali. – Robić maki­jaż wiel­kim gwiaz­dom i tak dalej.

Mungo ski­nął głową i kobieta rów­nież weszła na stół, by po chwili dać się zła­pać.

Nina nie mogła uwie­rzyć, z jaką swo­bodą wszy­scy zaan­ga­żo­wali się w to ćwi­cze­nie.

– Pra­gnę po pro­stu pra­co­wać przy książ­kach – wyznała Rita. – Zawsze chcia­łam robić tylko to.

Kolejne pomy­sły napły­wały z całej sali i przyj­mo­wane były licz­nymi ski­nię­ciami głowy oraz spo­ra­dycz­nymi okla­skami. Nie udało się jed­nak nakło­nić Rity, by rzu­ciła się ze stołu, ponie­waż miała pro­blemy z bio­drami. Nawet Grif­fin zmie­nił swoją począt­kową odpo­wiedź, mam­ro­cząc pod nosem, że tak naprawdę chciałby zostać arty­stą komik­so­wym. Nina mil­czała. W jej gło­wie kłę­biły się różne myśli. W końcu zoba­czyła, że Mungo bacz­nie się jej przy­gląda.

– Tak?

– No dalej. Jesteś ostat­nia. Musisz powie­dzieć, czym chcesz się w życiu zająć. Bądź z nami szczera.

Z ogromną nie­chę­cią Nina pode­szła do stołu.

– Nie zasta­na­wia­łam się nad tym.

– Na pewno o tym myśla­łaś – powie­dział Mungo. – Każdy to robi.

– Ale to zabrzmi głu­pio. Zwłasz­cza w dzi­siej­szych cza­sach.

– W tym miej­scu nic nie wydaje się głu­pie – zapew­nił. – Wszy­scy dali­śmy się zła­pać, spa­da­jąc ze stołu.

Nina wspięła się na blat. Reszta grupy spo­glą­dała na nią wycze­ku­jąco. Poczuła, że zaschło jej w gar­dle, a w jej gło­wie poja­wiła się pustka.

– Cóż – zaczęła, czu­jąc, jak jej twarz pokrywa się tym okrop­nym rumień­cem. Z tru­dem prze­łknęła ślinę. – Ja… To zna­czy. No tak. Od zawsze… Od zawsze marzy­łam, że pew­nego dnia będę miał wła­sną księ­gar­nię. Taką malutką.

Zapa­dła cisza. A potem w całym pomiesz­cze­niu dało się sły­szeć:

– Ja też!

– O tak!

– To brzmi NIE­SA­MO­WI­CIE.

– Zamknij oczy – popro­sił Mungo łagod­nym tonem.

Na dźwięk tych słów odchy­liła się do tyłu, zamknęła oczy i wpa­dła w ocze­ku­jące na nią ramiona, które ją objęły, a potem deli­kat­nie posta­wiły na pod­ło­dze.

Gdy ponow­nie otwo­rzyła oczy, zaczęła się zasta­na­wiać…

– SKLEP? – Grif­fin, rzecz jasna, zlek­ce­wa­żył ten pomysł. – KSIĘ­GAR­NIA? Upa­dłaś na głowę?

Nina wzru­szyła ramio­nami.

– Nie wiem – przy­znała. – Mogła­bym sprze­da­wać w niej twoje komiksy.

Wciąż czuła się dziw­nie zain­spi­ro­wana. Mungo popro­sił ją na bok pod­czas prze­rwy i dys­ku­to­wali na temat jej pomy­słu. Przy­znała się, że nie zna się na kosz­tach ogól­nych dzia­łal­no­ści, zaopa­trze­niu, zatrud­nia­niu per­so­nelu ani na pozo­sta­łych istot­nych, ale przy­pra­wia­ją­cych o zawrót głowy zobo­wią­za­niach, które wiążą się z pro­wa­dze­niem sklepu, a które jej zda­niem prze­ra­stały jej moż­li­wo­ści. Łagod­nie ski­nął głową. W końcu wyznała, że ma w samo­cho­dzie towar, który mógłby wypeł­nić nie­jedną księ­gar­nię. Roze­śmiał się w odpo­wie­dzi, a następ­nie uniósł dłoń.

– Wiesz – zaczął – ist­nieją mobilne księ­gar­nie.

– Co masz na myśli?

– Zamiast sklepu gene­ru­ją­cego koszty, można ina­czej to zor­ga­ni­zo­wać.

Poka­zał jej zdję­cie na stro­nie inter­ne­to­wej kobiety, która pro­wa­dziła księ­gar­nię na barce. Nina znała już jej histo­rię i wes­tchnęła z zazdro­ścią.

– To nie musi być barka – dodał, a następ­nie wyświe­tlił na ekra­nie swo­jego kom­pu­tera kolejne strony. – Zna­łem kobietę z Korn­wa­lii, która pro­wa­dziła pie­kar­nię w fur­go­netce.

– Praw­dziwą pie­kar­nię?

– Naj­praw­dziw­szą. Ludzie przy­jeż­dżali do niej z miejsc odda­lo­nych o wiele kilo­me­trów.

Nina zamru­gała.

– Fur­go­netka?

– Dla­czego nie? Masz prawo jazdy?

– Tak.

– Mogła­byś ją cał­kiem faj­nie wypo­sa­żyć, prawda?

Nina nie przy­znała się, że nauka cofa­nia po łuku zajęła jej wiecz­ność. Żywio­łowy entu­zjazm Mungo był tak wszech­ogar­nia­jący, że łatwiej było się z nim po pro­stu zgo­dzić.

Poka­zała Grif­fi­nowi ogło­sze­nie, które z pomocą pod­eks­cy­to­wa­nego Munga zna­la­zła w gaze­cie pod­czas prze­rwy.

– Spójrz na to.

– Co to jest?

– Fur­go­netka.

– Śmier­dzący stary food truck?

– Śmier­dzący stary food truck – nie­chęt­nie zgo­dziła się Nina. – Okej, ta praw­do­po­dob­nie się nie nadaje, ale spójrz na tę.

– Myślisz, że fur­go­netka jest odpo­wie­dzią na wszystko – burk­nął Grif­fin. – Tam jest pełno plu­skiew.

– Przed chwilą powie­dzia­łam, że food trucki odpa­dają! – Jej lekko poiry­to­wany ton spra­wił, że Grif­fin uniósł zdu­miony wzrok znad kufla, jakby wła­śnie usły­szał ryk myszy. – Bądź roz­sądny. Spójrz na to.

– To zwy­kła fur­go­netka – odparł Grif­fin z prze­sad­nym sar­ka­zmem. – Nie wiem, czego ode mnie ocze­ku­jesz.

– Ocze­kuję, że powiesz: „Wow, Nina, to nie­sa­mo­wite”. Wyobraź sobie, że bie­rzesz odpo­wie­dzial­ność za swoje życie i myślisz o czymś takim.

– Zabu­ja­łaś się w pro­wa­dzą­cym?

– Nie, Grif­fin, to jesz­cze szcze­niak. Ale podoba mi się jego nasta­wie­nie.

– Nie rozu­miem – powie­dział Grif­fin. – Poka­zu­jesz mi fur­go­netki. Myśla­łem, że marzysz o pro­wa­dze­niu księ­garni?

– Bo tak jest! – odparła Nina. – Nie stać mnie jed­nak na lokal, prawda?

– No, nie – przy­znał Grif­fin. – Z punktu widze­nia banku nie jesteś wia­ry­god­nym kre­dy­to­biorcą. Pro­blem w tym, że nic nie wiesz o pro­wa­dze­niu sklepu.

– Zdaję sobie z tego sprawę – zgo­dziła się Nina. – Ale znam się na książ­kach, prawda?

Grif­fin spoj­rzał na nią.

– Zga­dza się – mruk­nął nie­chęt­nie. – Cał­kiem dobrze sobie z nimi radzisz.

– Poza tym dostanę odprawę – dodała Nina. – Mogę też sprze­dać swoje auto. Wydaje mi się… że byłoby mnie stać na fur­go­netkę… Chyba. No i mam te książki z biblio­teki. Zmie­ni­ła­bym swoje życie. Ruszyła do przodu. Mogła­bym zacząć od tego, a potem zoba­czy­ła­bym, dokąd mnie to zapro­wa­dzi.

– Fak­tycz­nie, masz za dużo ksią­żek – zauwa­żył Grif­fin. – Ni­gdy nie sądzi­łem, że kie­dy­kol­wiek wypo­wiem takie zda­nie.

– No cóż – odparła Nina – jeśli będę miała towar… i fur­go­netkę…

– To?

– To nic nie stoi na prze­szko­dzie, żebym podró­żo­wała, jed­no­cze­śnie sprze­da­jąc książki.

Czuła teraz praw­dziwe pod­eks­cy­to­wa­nie, coś roz­kwi­tało w jej piersi. Dla­czego nie ona? Dla­czego wszy­scy inni mogli marzyć, tylko nie ona?

– Chcesz jeź­dzić po dziel­nicy Edg­ba­ston?

– Nie – odrze­kła Nina. – Będę musiała poszu­kać miej­sca, w któ­rym można par­ko­wać bez ogra­ni­czeń.

– Takie miej­sce nie ist­nieje.

– Gdzieś, gdzie nie ma zaka­zów. Gdzieś, gdzie będę mogła po pro­stu sprze­da­wać książki.

– To chyba tak nie działa.

– Coś na kształt targu dla rol­ni­ków, na któ­rym poja­wiają się raz w tygo­dniu, by sprze­da­wać swoje pro­dukty.

– Więc będziesz pra­co­wać jeden dzień w tygo­dniu, a przez resztę czasu będziesz upra­wiać swoje książki?

– Prze­stań wyle­wać mi kubły zim­nej wody na głowę.

– Nie robię tego, po pro­stu jestem reali­stą. Co byłby ze mnie za przy­ja­ciel, gdy­bym mówił tylko: „Tak, Nina, masz pra­wie trzy­dzie­ści lat, nie wia­domo, czy dosta­niesz tę pracę, ale rzuć wszystko i podą­żaj za marze­niami, choć to tylko mrzonki”?

– Hm – odparła Nina z przy­gnę­bie­niem.

– Cho­dzi o to – kon­ty­nu­ował Grif­fin – że podej­mo­wa­nie śmia­łego ryzyka nie leży raczej w two­jej natu­rze. Znamy się sześć lat i przez ten czas zawsze punk­tu­al­nie wra­ca­łaś z prze­rwy na lunch. Ni­gdy nie pro­po­no­wa­łaś żad­nych zmian w orga­ni­za­cji pracy, nie narze­ka­łaś, nie wyko­rzy­sty­wa­łaś alar­mów prze­ciw­po­ża­ro­wych, by dłu­żej zostać na dwo­rze i wypić dodat­kową fili­żankę kawy. Nic z tych rze­czy. Panna Pra­cow­nik Roku. Biblio­te­karka dosko­nała… a teraz zamie­rzasz kupić fur­go­netkę i bawić się w obwoźną sprze­daż ksią­żek? W ramach pracy zarob­ko­wej?

– Czy to brzmi jak sza­lony pomysł? – zapy­tała Nina.

– I to jak – odparł Grif­fin.

– Hmmm. A ty co zamie­rzasz robić? Będziesz szu­kał pracy w skle­pach z komik­sami, sta­rał się o posadę ilu­stra­tora?

Grif­fin przez chwilę wyglą­dał na zakło­po­ta­nego.

– Ja… – odparł. – O Boże, raczej nie. Nie. Praw­do­po­dob­nie po pro­stu złożę poda­nie o pracę w nowym cen­trum medial­nym. No wiesz? Dla bez­pie­czeń­stwa. Potrze­bują koor­dy­na­to­rów.

Nina smutno ski­nęła głową.

– Tak, pew­nie zro­bię to samo.

– Ni­gdy nie będę ci tego wypo­mi­nał – obie­cał Grif­fin.

– Nie bądź nie­mą­dry, oczy­wi­ście, że będziesz – odparła Nina, spo­glą­da­jąc ponow­nie na kartkę i czu­jąc, jak oblewa ją zawsty­dza­jący rumie­niec. Sku­piła się na ogło­sze­niu. – Ta fur­go­netka jest pew­nie wiele kilo­me­trów stąd.

Grif­fin pochy­lił się nad nią, by spoj­rzeć na ogło­sze­nie, po czym wybuch­nął śmie­chem.

– Nina, nie kupisz tej fur­go­netki!

– Dla­czego nie? Taką wła­śnie kupię! – Po chwili jed­nak się popra­wiła. – Taką bym wła­śnie kupiła.

Fur­go­netka była biała, kan­cia­sta i wysłu­żona. Miała duże reflek­tory oraz prze­suwne drzwi z meta­lo­wymi roz­kła­da­nymi stop­niami. Była w stylu retro i wyglą­dała uro­czo, a co naj­lep­sze, w środku znaj­do­wało się mnó­stwo miej­sca na półki, ponie­waż kie­dyś słu­żyła jako auto dostaw­cze do roz­wo­że­nia pie­czywa. Była wspa­niała.

– Powo­dze­nia – powie­dział Grif­fin, wska­zu­jąc na infor­ma­cję zamiesz­czoną drob­nym dru­kiem. – Spójrz, auto jest w Szko­cji.

Rozdział 3

Cathy Neeson zapro­siła każ­dego kan­dy­data na spo­tka­nie indy­wi­du­alne, aby przyj­rzeć się „roz­wo­jowi kom­pe­ten­cji klu­czo­wych”. To nie była roz­mowa kwa­li­fi­ka­cyjna. W żad­nym wypadku. To były po pro­stu bez­duszne tor­tury, ale oczy­wi­ście nikt nie mógł tego przy­znać. Przed wej­ściem na salę Nina trzę­sła się ze zde­ner­wo­wa­nia jak gala­reta.

Cathy spoj­rzała w górę, a Ninę dopa­dła jesz­cze więk­sza nie­pew­ność, ponie­waż odnio­sła wra­że­nie, że pro­wa­dząca spo­tka­nie jej nie roz­po­znała (naprawdę tak było, ponie­waż dziecko Cathy miało krztu­siec i usnęło dopiero o trze­ciej nad ranem). Cathy rzu­ciła okiem na swoje notatki.

– O, Nina – roz­po­częła. – Miło cię widzieć. – Ponow­nie spoj­rzała na swoje zapi­ski i lekko zmarsz­czyła brwi. – Widzę, że lubi­łaś pracę w biblio­tece.

Nina ski­nęła głową.

– Tak, bar­dzo.

– Pew­nie jesteś pod­eks­cy­to­wana nowym kie­run­kiem, w któ­rym zmie­rzamy, prawda?

– Kurs efek­tyw­nego budo­wa­nia zespołu bar­dzo mi pomógł – przy­znała Nina. Szcze­rze mówiąc, od tam­tej pory nie myślała o niczym innym. Zasta­na­wiała się, jak mogłaby wyglą­dać jej fur­go­netka zapar­ko­wana w ocze­ki­wa­niu na klien­tów, lśniąca i zachę­ca­jąca do zaj­rze­nia do środka, i nad tym, co mogłaby umie­ścić w jej wnę­trzu. Myślała też o tym, jak duża musia­łaby być jej kolek­cja, aby każdy mógł zna­leźć tam coś dla sie­bie, i gdzie mogłaby zaopa­try­wać się w uży­wane książki, gdyby zabra­kło jej towaru…

Zdała sobie sprawę, że odpły­nęła myślami, a tym­cza­sem Cathy Neeson uważ­nie się jej przy­glą­dała.

(Cathy Neeson nie­na­wi­dziła tej czę­ści swo­jej pracy tak bar­dzo, że miała ochotę rzu­cić to wszystko w cho­lerę. Jej zada­nie pole­gało na tym, aby deli­kat­nie znie­chę­cić nie­od­po­wied­nich kan­dy­da­tów do skła­da­nia podań o pracę i w ten spo­sób zaosz­czę­dzić tro­chę czasu. Prawda była jed­nak taka, że Cathy nie miała pew­no­ści, czy hała­śliwe dzie­ciaki, które w dzi­siej­szych cza­sach roz­py­chają się na rynku pracy, odpo­wia­dały ich potrze­bom. Miłe uspo­so­bie­nie i opa­no­wa­nie z pew­no­ścią były dużo przy­dat­niej­sze. Nie­stety nie­ła­two było prze­mó­wić do roz­sądku gru­bym rybom na szczy­cie, ponie­waż prze­pa­dali oni za krzy­kli­wymi komu­ni­ka­tami o misji firmy oraz gło­śnymi uwa­gami wypo­wia­da­nymi pew­nym sie­bie tonem).

– Na­dal myślisz o zło­że­niu poda­nia o pracę?

– Dla­czego pani pyta? – odpo­wie­działa Nina, a na jej twa­rzy poja­wiła się panika. – Nie powin­nam tego robić?

Cathy Neeson wes­tchnęła.

– Po pro­stu się zasta­nów, jak twój zestaw kom­pe­ten­cji wpa­suje się w nowe miej­sce – odparła szcze­rze. – No i… powo­dze­nia.

Co to, do cho­lery, miało zna­czyć? – pomy­ślała Nina, z tru­dem pod­no­sząc się krze­sła.

Nina wciąż wyka­zy­wała obse­sję na punk­cie ogło­szeń o sprze­daży samo­cho­dów dostaw­czych, choć powinna roz­po­cząć przy­go­to­wa­nia do roz­mowy kwa­li­fi­ka­cyj­nej. Nie zna­la­zła jed­nak ani jed­nego auta nawet w przy­bli­że­niu tak ład­nego jak to, które na początku wpa­dło jej w oko. Miało zabawną maskę przy­po­mi­na­jącą mały nosek i zaokrą­glony dach. Nic nie mogło się z nim rów­nać. Będzie musiała więc poje­chać do Szko­cji.

Grif­fin sta­nął za nią, mru­żąc oczy.

– Nie mówisz poważ­nie – stwier­dził.

– Chcę tylko rzu­cić okiem – zapro­te­sto­wała. – Na razie tylko roz­wa­żam taką opcję.

– Nie masz za dużo czasu na takie roz­wa­ża­nia – zauwa­żył Grif­fin. – Czy mógł­bym cię o coś popro­sić?

– O co? – odparła Nina, czu­jąc, jak ogar­nia ją uczu­cie nie­po­koju.

– Czy mogła­byś rzu­cić okiem na moje poda­nie? – zapy­tał, spra­wia­jąc wra­że­nie zawsty­dzo­nego.

– Grif­fi­nie, wiesz, że sta­ram się o tę samą pracę!

– Yhm. Ale dużo lepiej radzisz sobie w takich sytu­acjach ode mnie.

– Nie boisz się, że udzielę ci złych rad i każę dopi­sać rze­czy, przez które twoje poda­nie będzie okropne?

– Nie, jesteś na to zbyt miła.

– Może po pro­stu uśpi­łam twoją czuj­ność fał­szy­wym poczu­ciem bez­pie­czeń­stwa?

– Przez cztery lata?

– Dla­czego nie?

– E tam – odparł Grif­fin, posy­ła­jąc jej pełne zado­wo­le­nia spoj­rze­nie, przez które Nina miała ochotę chlu­snąć mu w twarz kawą. – Jesteś zbyt słodka. Zbyt słodka, by odmó­wić mi pomocy, i zbyt słodka, żeby pro­wa­dzić fur­go­netkę.

– Tak myślisz? – zdzi­wiła się Nina.

– Tak.

Prze­su­nął poda­nie w jej stronę.

– Mogła­byś tylko je przej­rzeć? Powie­dzieć, co o nim sądzisz? Daj spo­kój, i tak oboje musimy jesz­cze przejść roz­mowę kwa­li­fi­ka­cyjną. Rów­nie dobrze możesz pomóc kum­plowi anal­fa­be­cie.

Nina spoj­rzała na niego. Wie­działa, że jej spo­tka­nie z Cathy nie poszło zbyt dobrze. Poma­ga­jąc Grif­fi­nowi, miała wra­że­nie, że sabo­tuje samą sie­bie, ale z dru­giej strony, kolega potrze­bo­wał pomocy…

Z wes­tchnie­niem wzięła poda­nie do ręki i sku­piła całą swoją uwagę na nie­zro­zu­mia­łych aka­pi­tach doty­czą­cych mul­ti­me­diów, zmian na lep­sze i crowd­so­ur­cingu. Z każ­dym wer­sem nara­stało w niej przy­gnę­bie­nie. Czy do tego wła­śnie zmie­rza świat? Bo jeśli tak, to nie była pewna, czy się do tego nadaje. Pró­bo­wała pomóc Grif­fi­nowi w prze­bu­do­wa­niu kilku nie­zro­zu­mia­łych zdań, ale nie mogła się powstrzy­mać przed porów­ny­wa­niem jego prze­my­śleń na temat wzor­ców, łama­nia sche­ma­tów i zrów­no­wa­żo­nego roz­woju z jej wła­snym poda­niem, w któ­rym za pomocą krót­kich, sta­ran­nie napi­sa­nych aka­pi­tów prze­ko­ny­wała, że biblio­teki zaj­mują cen­tralne miej­sce w życiu spo­łecz­no­ści, a czy­ta­nie pomaga dzie­ciom roz­wi­jać ich poten­cjał. Z tego więc, co widziała, w poda­niu jej kolegi przed­sta­wione zostały dużo bar­dziej impo­nu­jące cele.

Wes­tchnęła i ponow­nie spoj­rzała na ogło­sze­nie o sprze­daży.

Fur­go­netka była długa i nie przy­po­mi­nała małych mobil­nych lodziarni, a jej front przy­wo­ły­wał na myśl auta z daw­nych cza­sów. Zdję­cia wnę­trza uka­zy­wały cał­ko­wi­cie pustą prze­strzeń, w któ­rej znaj­do­wało się wystar­cza­jąco dużo miej­sca – nary­so­wała nawet jego plan na papie­rze – aby po obu stro­nach usta­wić mnó­stwo wyso­kich pó­łek, urzą­dzić nie­wielki kącik czy­tel­ni­czy, w któ­rym mogłaby się zmie­ścić sofa, a do tego jesz­cze sto­jak z ksią­żecz­kami dla dzieci… oraz kilka puf… Zła­pała się na tym, że z roz­ma­rze­niem wpa­truje się przez otwarte okno w hała­śliwe wie­czorne Bir­ming­ham.

Na zewnątrz dwóch męż­czyzn pro­wa­dziło gło­śną roz­mowę o tym, jak wro­biono ich w sprawę jakie­goś samo­chodu. Grupa idą­cych ulicą nasto­lat­ków śmiała się do roz­puku. Cztery sto­jące na skrzy­żo­wa­niu auto­busy z jakie­goś powodu trą­biły na sie­bie. Z pobli­skiego wia­duktu dobie­gał nie­ustanny szum ruchu ulicz­nego. Nina jed­nak odcięła się od ota­cza­ją­cych ją dźwię­ków.

W gło­wie kre­śliła plan na przy­szłość. Wie­działa, że to się może udać. Bez trudu mogła sobie wszystko wyobra­zić. Tro­chę ben­zyny, zgro­ma­dzone przez nią książki – znaczna ich część była w ide­al­nym sta­nie. A skoro wszyst­kie biblio­teki się zamy­kają… Czy to moż­liwe, że zdo­ła­łaby wyko­rzy­stać tę okropną sytu­ację i prze­mie­nić ją w coś wyjąt­ko­wego?

Ponow­nie spoj­rzała na adres. Kir­rin­fief. Spraw­dziła, jak się tam dostać. Dojazd auto­stradą byłby drogi, a lokal­nymi dro­gami długi…

Miała jed­nak kilka tygo­dni zale­głego urlopu, któ­rego do tej pory ni­gdy nie brała. Jeśli nie znaj­dzie nowej pracy, i tak wszystko prze­pad­nie, prawda? Rów­nie dobrze mogła więc wyko­rzy­stać kilka ostat­nich wol­nych dni, za które otrzyma wyna­gro­dze­nie.

Nim się spo­strze­gła, skoń­czyła czy­tać pre­ten­sjo­nalne poda­nie o pracę Grif­fina i kupiła bilet na auto­bus.

Rozdział 4

Nina odło­żyła książkę na kolana, gdy poczuła, że robi się senna.

Nastał późny wie­czór, a ona cały dzień spę­dziła w auto­bu­sie, nie licząc krót­kich posto­jów na roz­pro­sto­wa­nie nóg i spa­cery po miej­scach obsługi podróż­nych przy auto­stra­dzie; trzeba przy­znać, że nie są to miej­sca, które sprzy­jają relak­sowi. Dzień chy­lił się ku koń­cowi, ale słońce wciąż znaj­do­wało się wysoko na nie­bie – w tych stro­nach zacho­dziło znacz­nie póź­niej niż w Bir­ming­ham – i świe­ciło mocno przez okno po lewej stro­nie, o które wsparła głowę, gdy prze­jeż­dżali przez most nad zatoką Firth of Forth. Od spo­koj­nych wód zatoki bił różowy blask, przez co na pierw­szy rzut oka miało się wra­że­nie, że auto­kar prze­la­tuje pomię­dzy bia­łymi przę­słami tej ogrom­nej kon­struk­cji.

Nina ni­gdy wcze­śniej nie była w Szko­cji. Co wię­cej, gdy kupo­wała bilet auto­bu­sowy i zapła­ciła mniej niż wyno­sił rachu­nek po wie­czo­rze w pubie, zdała sobie sprawę, że w wieku dwu­dzie­stu dzie­wię­ciu lat mogłaby wska­zać wiele miejsc, któ­rych ni­gdy nie odwie­dziła. Oczy­wi­ście była w Narnii, Małym Domku na Pre­rii i w Kra­inie Cza­rów, ale gdy zbli­żali się do Edyn­burga, poczuła w noz­drzach głę­boki, bogaty, droż­dżowy zapach sta­rych posza­rza­łych ulic, a pod sie­dze­niem kostkę bru­kową z cza­sów rzym­skich, przez którą nie­mal zle­ciała na pod­łogę. Zoba­czyła niebo w kolo­rze żelaza odbi­ja­jące się w oknach wyso­kich domów – naj­star­szych wie­żow­ców na świe­cie. Usia­dła więc na skraju fotela i wpa­try­wała się ocza­ro­wana w małe uliczki, które wiły się w róż­nych kie­run­kach i prze­pla­tały z więk­szymi ale­jami. Zachwy­cił ją rów­nież sto­jący na kli­fie zamek o suro­wym wyglą­dzie, który wyglą­dał, jakby spadł z nieba w sam śro­dek tęt­nią­cego życiem mia­sta.

Jechali dalej, cały czas na pół­noc. Niebo wyda­wało się rosnąć, gdy prze­kra­czali wielki most, mija­jąc po pra­wej stro­nie drugi, żela­zny most kole­jowy. A kiedy minęli pofa­lo­wane pola uprawne i dotarli do suro­wych ska­li­stych tere­nów, wrzo­so­wisk roz­ście­la­ją­cych się pod zachmu­rzo­nym nie­bem, ruch zaczął stop­niowo maleć.

Wewnątrz auto­karu rów­nież uby­wało pasa­że­rów. W New­ca­stle, Ber­wick i Edyn­burgu wiele osób wsia­dało i wysia­dało, lecz teraz podró­żo­wała tylko w towa­rzy­stwie kil­korga star­szych ludzi i paru dobrze zbu­do­wa­nych męż­czyzn wyglą­da­ją­cych na pra­cow­ni­ków plat­form wiert­ni­czych, któ­rzy sie­dzieli spo­koj­nie, pomru­ku­jąc do sie­bie, a na ich twa­rzach malo­wało się sku­pie­nie.

Co jakiś czas uno­siła wzrok znad książki. Raz jej oczom uka­zała się wielka brą­zowa rów­nina, roz­świe­tlona zło­tym bla­skiem prze­bi­ja­ją­cym się przez gałązki wrzo­sów. Jakiś czas póź­niej w osłu­pie­nie wpra­wił ją widok rybo­łowa piku­ją­cego nad drogą w kie­runku jeziora; a gdy wjeż­dżali na kolejne wznie­sie­nie, zza chmur wyło­nił się snop słońca i posta­no­wiła na dobre odło­żyć książkę.

Być może gdyby ten wio­senny week­end był desz­czowy, wszystko poto­czy­łoby się zupeł­nie ina­czej.

Nina sie­dzia­łaby opa­tu­lona płasz­czem z nosem w książce, zamie­ni­łaby kilka słów ze sprze­dawcą fur­go­netki, potem grzecz­nie by mu podzię­ko­wała i wró­ciła do domu, by wszystko ponow­nie prze­my­śleć.

Gdyby wiatr wiał od morza. Gdyby most został zamknięty dla ruchu z powodu pory­wi­stego wia­tru. Gdyby doszło do miliona prze­róż­nych mało zna­czą­cych zda­rzeń.

Tak wła­śnie wygląda życie, prawda? Jeśli mie­li­by­śmy roz­pa­try­wać wszyst­kie, nawet naj­drob­niej­sze oko­licz­no­ści, które w nega­tywny bądź pozy­tywny spo­sób zmie­niają nasze życiowe ścieżki, nie pod­ję­li­by­śmy już żad­nej decy­zji.

I fak­tycz­nie nie­któ­rzy ludzie tak postę­pują. Idą przez życie, uni­ka­jąc doko­ny­wa­nia zbyt poważ­nych wybo­rów, bo odczu­wają nie­ustanną obawę przed spró­bo­wa­niem cze­goś nowego. Takie postę­po­wa­nie to oczy­wi­ście rów­nież jakiś wybór. Dotrzesz do pisa­nego ci miej­sca bez względu na to, czy się posta­rasz, czy nie. Jed­nak podej­mo­wa­nie nowych wyzwań jest nie­sły­cha­nie trudne. I nie­wiele jest rze­czy, które w tej sytu­acji mogą oka­zać się pomocne.

Tego wie­czoru, gdy Nina po raz pierw­szy przy­była do Szko­cji, dzień nie był burzowy, desz­czowy ani pochmurny, a obłoki nie wisiały nad zie­mią tak nisko, że zda­wały się uci­nać szczyty drzew. Wręcz prze­ciw­nie. Można było odnieść wra­że­nie, że cały kraj pró­buje się poka­zać z jak naj­lep­szej strony. Oko­licę roz­świe­tlała złota poświata. Pół­nocne słońce wyda­wało się zara­zem dziwne i piękne. Gdzie­kol­wiek Nina spoj­rzała, widziała zamki z sza­rego kamie­nia, roz­le­głe, jasne kra­jo­brazy, jagnięta hasa­jące po polach i jele­nie umy­ka­jące przed zbli­ża­ją­cym się auto­ka­rem w kie­runku drzew rosną­cych w oddali. Dwóch star­szych męż­czyzn, któ­rzy wsie­dli w Edyn­burgu, zaczęło po cichu roz­ma­wiać ze sobą w języku gaelic­kim. Nina nasta­wiła ucha i miała wra­że­nie, że sły­szy nie tyle roz­mowę, co śpiew. Jed­no­cze­śnie odczu­wała pod­eks­cy­to­wa­nie i zdu­mie­nie, że cho­ciaż tech­nicz­nie rzecz ujmu­jąc, na­dal prze­bywa na tere­nie Wiel­kiej Bry­ta­nii, gdzie spę­dziła całe swoje życie, to na­dal kraj ten wydaje jej się nieco dziwny i obcy.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki