Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Czy miłość w prawdziwym życiu może przypominać tę opisywaną w bajkach? Nina jest literacką swatką; dobieranie książki do czytelnika to jej pasja i zawód. A przynajmniej tak było do poprzedniego dnia, w którym straciła pracę bibliotekarki w dużym mieście.
Zdeterminowana, by rozpocząć nowe życie na własnych zasadach, Nina przeprowadza się do oddalonego o wiele kilometrów spokojnego miasteczka, gdzie wynajmuje vana i przekształca go w… objazdową księgarnię. Odwiedzając kolejne dzielnice, zmienia życie mieszkańców za pomocą siły opowieści.
Gdy z czasem poznaje bliżej swoich nowych sąsiadów, między innymi uroczego konduktora-poetę, budzi się w niej nadzieja, że w tym pełnym magii miejscu będzie mogła napisać własne szczęśliwe zakończenie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 387
Książka ta nie zawiera dedykacji, ponieważ jest dedykowana tobie – czytelnikowi. Wszystkim czytelnikom.
Ukazuje, w jaki sposób czytanie i książki mogą odmienić twoje życie, moim zdaniem, na lepsze. Opowiada również o przeprowadzce i zaczynaniu wszystkiego od zera (coś wiem na ten temat) oraz o tym, jak wybór miejsca zamieszkania wpływa na nasze samopoczucie. Znajdziesz tu również odpowiedź na pytanie, czy miłość w prawdziwym życiu może przypominać tę opisywaną w bajkach, i kilka wzmianek na temat serów, ponieważ niedawno zamieszkałam w miejscu, w którym się je produkuje, i od tamtego czasu nieustannie się nimi zajadam. Poznasz też psa, który wabi się Parsley, czyli Pietruszka.
Najważniejszym motywem są jednak książki, ponieważ główna bohaterka, Nina Redmond, marzy o otwarciu księgarni.
Poniżej zamieszczam kilka przydatnych wskazówek dotyczących najlepszych miejsc do czytania, ponieważ chcę, abyś odnalazła najdogodniejsze dla siebie miejsce. Jeśli pominęłam coś naprawdę oczywistego lub oddajesz się lekturze jeszcze gdzie indziej, wyślij do mnie wiadomość za pośrednictwem Facebooka lub platformy X na profilu @jennycolgan. Noszę w sobie staroświeckie przekonanie, że czytanie to przyjemność, którą należy nieustannie i starannie pielęgnować, i mam szczerą nadzieję, że czytanie tej książki będzie dla ciebie równie przyjemne, co dla mnie jej pisanie, bez względu na to, gdzie postanowisz po nią sięgnąć.
O godzinie 21.45 zazwyczaj zanurzam się w kąpieli, co doprowadza mojego męża do szału, ponieważ jeśli woda nie jest wystarczająco ciepła (czyli gdzieś w okolicach temperatury utrzymującej się na powierzchni słońca), musi on majstrować przy termostacie. Dodatkowe utrudnienie stanowi to, że nieustannie jej dolewam. Taka kąpiel w moim mniemaniu to prawdziwy luksus. Nie przepadam jedynie za olejkami do kąpieli. Są obrzydliwe, prawda? Taki olejek dodany do wody wszystko oblepia. Ale, ale, odbiegłam od tematu. Czytanie w wannie. Papierowa książka jest oczywiście idealna. Niestety może się wydarzyć najgorsze i zajdzie potrzeba wysuszenia jej na grzejniku (wszystkie książki moich dzieci z serii Harry Potter są pofalowane niczym wzburzone morze). Jeśli o mnie chodzi, dużo czytam na e-czytniku i zdradzę ci pewien sekret – strony przewracam nosem. Być może nie odziedziczyłaś okazałego szkocko-włoskiego nosa Petera Capaldiego jak ja, ale przy odrobinie praktyki wkrótce może się okazać, że trzymanie jednej ręki w wodzie i jednoczesne przewracanie stron nie przypomina już mission impossible. Jeśli w twoim domu jest osobnik, który ma w zwyczaju wpadać znienacka do łazienki, upewnij się, że drzwi są zamknięte, ponieważ z mojego doświadczenia wynika, że ludzi niezwykle bawi ten widok.
Istnieje jeszcze inne rozwiązanie. Moja przyjaciółka Sez używa obu rąk, ale wkłada swój e-czytnik do foliowej torby. Bardzo rozsądnie.
Jedynym problemem z czytaniem w łóżku jest jego krótkotrwałość – po dwóch, trzech stronach odpływasz. Jeśli masz za sobą wyjątkowo męczący dzień, możesz kilka razy przysnąć, zanim sen zmorzy cię na dobre. Następnego wieczoru bierzesz do ręki książkę i się zastanawiasz… czy naprawdę przeczytałam, że po sali egzaminacyjnej biegał różowy jednorożec, a ja goniłam go w piżamie? Niestety nie. Niczego takiego nie znajdziesz w mojej książce. Obawiam się, że zmęczenie wzięło górę i musisz cofnąć się o kilka stron. Nadając imiona moim bohaterom, zwracałam uwagę, aby nie były do siebie podobne, i mam nadzieję, że to okaże się pomocne. Nie ma nic gorszego niż czytanie późną nocą o Cathy i Katie. Przecież ja nie chcę nikomu utrudniać życia.
Rozłożony leżak to idealne miejsce do czytania w trakcie urlopu. I faktycznie, stopień moich oparzeń słonecznych jest wprost proporcjonalny do genialności czytanej przeze mnie książki. Problem stanowi sposób jej trzymania. Unosząc ją w górę, męczymy mięśnie ramion, a na naszym opalonym ciele powstaje duży blady ślad w kształcie książki (co, jak sądzę, w niektórych kręgach może się spotkać z bardzo pozytywnym przyjęciem). Czytając w słońcu, mrużysz oczy i wyglądasz mało atrakcyjnie. Siedząc po turecku na ręczniku, przyjmujesz pozycję, która raczej nie dodaje uroku (coś o tym wiem; niektóre fragmenty mojego ciała zaczynają nieco opadać). Leżąc na brzuchu, zaczynasz się pocić i czujesz, jak plastikowe elementy leżaka wrzynają się w twoje ciało. Najlepszym rozwiązaniem jest wspaniały leżak z daszkiem, który można nasunąć nad głową – jeśli jakimś cudem uda ci się taki znaleźć. Może i wygląda śmiesznie, ale przynajmniej możesz komfortowo czytać, a inni się męczą, więc to ty jesteś na wygranej pozycji.
Dawniej chodzenie po chodniku z nosem w książce było w pełni akceptowalne. Ludzie pobłażliwie się uśmiechali i schodzili ci z drogi, ponieważ znali to uczucie, gdy rozpaczliwie potrzebujesz dokończyć rozdział (pewnego razu widziałam, jak dziewczyna trzymająca za uchwyt w wagonie londyńskiego metra zwichnęła nadgarstek, próbując przesiąść się na stacji Bank i jednocześnie skończyć powieść pod tytułem Pretendent do ręki).
Jednak w dzisiejszych czasach wszyscy boją się oderwać wzrok od swojego głupiego smartfonu, na wypadek gdyby na Facebooku pojawiło się zdjęcie jakiegoś uroczego psa. Przecież nikt nie chce wysyłać łapki w górę z dwusekundowym opóźnieniem. Dlatego właśnie zwykłe przemieszczanie się po chodniku zaczęło przypominać poruszanie się po torze przeszkód, nawet bez książki w ręku. Zachowaj więc ostrożność.
Jeśli czytasz tę powieść, ponieważ jesteś członkiem klubu czytelniczego, mogę cię tylko przeprosić. Podejrzewam, że jest 2.15 w nocy, a spotkanie klubu przypada na dzień jutrzejszy. Mam wrażenie, że czytanie książek z obowiązku przypomina trochę szkołę. A przecież jeśli nadal interesuje cię odrabianie zadań domowych, lepiej będzie zapisać się na studia podyplomowe, które obiecujesz sobie rozpocząć, gdy tylko znajdziesz na to czas. Zazwyczaj gdy czytasz w pośpiechu, robisz to, aby uniknąć przykrej sytuacji, w której na pytanie: „Co sądzisz o tym zakończeniu?”, musisz kiwać głową z rozpaczliwą nadzieją, że książka nie kończy się zaskakującym zwrotem akcji (przyznam się, że coś takiego mi się przydarzyło). Dlatego pozwól, że cię uspokoję – książka ta nie ma zaskakującego zakończenia. Choć pewnie to samo bym powiedziała, gdyby było inaczej, prawda?
Dawno, dawno temu, w młodości, miałam uroczego chłopaka, który podarował mi hamak i zawiesił go na moim malutkim, ale niezbyt bezpiecznym tarasie na poddaszu. Spędziłam w nim wiele szczęśliwych godzin, kołysząc się i czytając, podjadając chrupki i rozmyślając o moim cudownie przystojnym chłopaku.
Później wyszłam za niego za mąż, dorobiliśmy się gromadki dzieci oraz psa i przeprowadziliśmy się do miejsca, gdzie nieustannie pada deszcz. A hamak chyba wylądował w schowku. Tak, moi kochani, wygląda właśnie zakończenie pod tytułem „i żyli długo i szczęśliwie”.
Ach, to najlepszy czas. Często przyjeżdżam po moje dzieci na dziesięć minut przed zakończeniem ich zajęć na basenie albo po zakupach w supermarkecie kradnę kwadrans dla siebie. Siadam wówczas w samochodzie i w towarzystwie książki próbuję odzyskać od świata trochę swojego czasu. Zasługujemy na to, a w dodatku takie chwile smakują dużo lepiej.
Wspaniale się czyta podczas podróży do pracy, o ile wejdziesz w rytm. Ponieważ poranne dojazdy przebiegają w ściśle ustalonym porządku – wystarczy spojrzeć na nieobecny wzrok ludzi, którzy codziennie rozpoczynają nieskończenie skomplikowany, choć jednocześnie piękny taniec pomiędzy stacjami – twój mózg bezzwłocznie zastosuje się do polecenia, aby oderwać się od tego wszystkiego na zwyczajowy czas twojej podróży. Odłóż telefon na bok; problemami się zajmiesz, gdy dotrzesz do pracy. To jest twoja nagroda za trud związany z dojazdami.
Podróżowanie to nie to samo co dojazdy do pracy. Jestem, jak się pewnie domyślacie, zagorzałą przeciwniczką Wi-Fi w samochodach i samolotach, choć oczywiście tendencja jest odwrotna. Mimo to proponuję ci zarezerwować z wyprzedzeniem miejsce przy oknie, abyś mogła przyjąć wygodną pozycję. Następnie załóż słuchawki i wybierz z radia pokładowego kojącą muzykę, a potem zanurz się na kilka godzin w historii przedstawionej na kartkach zabranej ze sobą książki. Pamiętaj tylko, aby zrobić sobie przerwę, zanim pojawi się wózek z napojami, ponieważ możesz się zestresować, że zostaniesz pominięta, i w rezultacie ze zdenerwowania nie będziesz mogła się skupić. Odłóż wtedy książkę i sięgnij po czasopismo. Sprawiaj wrażenie osoby wyluzowanej, której w ogóle nie zależy na tym, czy zostanie obsłużona, czy nie. Próbowałam także jednocześnie jeść, pić, słuchać muzyki i czytać w fotelu ekonomicznej linii lotniczej. Nie polecam, chyba że masz pod ręką mnóstwo gotówki na opłacenie rachunków z pralni chemicznej swoich współpasażerów.
Pociągi natomiast są stworzone do czytania. Uważam, że lepiej jest zabrać dobre słuchawki niż wykupić miejsce w wagonie w strefie ciszy, w której i tak trzeba upominać hałaśliwych idiotów. Nie twierdzę, że zasługują oni na więzienie. Ale też nie sprzeciwiałabym się zbyt mocno takiemu rozwiązaniu.
Jeśli nie posiadasz kominka, wystarczy świeca. Jedyna rzecz, na którą z utęsknieniem czekam, gdy nadchodzi wieczór, to przytulny kąt z ogniem trzaskającym w kominku oraz dobra książka – im dłuższa, tym lepsza. Uwielbiam zasiadać z długą powieścią, dużą filiżanką herbaty lub kieliszkiem wina, zależnie od tego, czy weekend jest już blisko (lub czy jestem w nastroju, aby rozszerzyć nieco jego definicję) oraz rozkoszować się chwilą ciszy i spokoju. Obecność psa również pomaga. Psy są świetnym dowodem na to, że nie musisz sprawdzać telefonu co dwie sekundy, aby wieść szczęśliwe życie.
Z różnych powodów spędziłam w szpitalach sporo czasu. W jednym pracowałam, w innym wydawałam na świat gromadkę dzieci, które potem przebywały tam wielokrotnie z powodu upadków z drzew, połamanych kończyn i tak dalej.
W szpitalu czas płynie inaczej. Dużo, dużo wolniej. Nie zatrzymuje się w nocy. Przebywając w murach szpitalnych, popadasz w łagodną zadumę nad tym, co się wokół dzieje, nad emocjonującymi chwilami, które większość z nas dobrze zna – jak strata kogoś bliskiego i pojawienie się nowego życia, szczęście i najgłębsza żałoba. Wszystko to rozgrywa się wokół ciebie, na wszystkich piętrach sterylnego, przegrzanego budynku, gdzie przerażenie, ból i radość słychać w każdym kroku lekarza idącego po wypolerowanym linoleum.
Trudno mi się czyta w szpitalu. Mam wówczas wrażenie, że płynę wielkim statkiem przez niespokojne wody, podczas gdy ludzie na zewnątrz spacerują i prowadzą zwyczajne życie na lądzie, nieświadomi tego, że tuż obok inni żeglują pośród wzburzonych fal.
Uważam, że w szpitalu dobrze się sprawdza poezja. Krótkie formy, po których można unieść wzrok znad strony i poczuć się nie do końca kruchym, nie do końca oderwanym od rzeczywistości. Wszyscy bowiem tego doświadczamy, doświadczyliśmy bądź doświadczymy w przyszłości.
Można też spełnić dobry uczynek i poczytać po cichu komuś innemu.
Dlatego też nie czuję moralnego oburzenia, gdy ludzie narzekają na szpitalne sklepiki sprzedające ciastka i lody. Każdy szpital powinien je oferować. Przynajmniej tyle może dla nas zrobić.
Nic więcej nie trzeba. No, może tylko kręconego loda śmietankowego.
Do moich najbardziej imponujących osiągnięć należy odkrycie, jak czytać podczas: karmienia piersią (z książką na poduszce pod główką dziecka); suszenia włosów (moje nie współpracują); szczotkowania zębów (mam zdrowe zęby, prawdopodobnie dlatego, że szczotkuję je znacznie dłużej, niż nakazują oficjalne zalecenia); czekania, aż światło drogowe zmieni się z czerwonego na zielone; ukrywania się w łazience na niewiarygodnie nudnym weselu (nie chodzi o moje); tkwienia w sali zabaw (pewnego deszczowego popołudnia przeczytałam całą powieść, podczas gdy moje dzieci bawiły się w basenie z piłeczkami; myślę, że dla wszystkich był to najlepszy dzień w życiu); zabiegów pedicure (nigdy nie chodzę na manicure, ponieważ wtedy nie mogę czytać); stania w kolejce; podróży służbowych, gdy musiałam samotnie jeść w restauracjach (z książką nigdy nie jesteś sama); a także w: kabriolecie (ryzykowne) i w kościele (wiem, że to grzech, za który zostałam słusznie ukarana). Wracam również wspomnieniami do miejsca, w którym wszystko się zaczęło; do milionów godzin spędzonych na tylnym siedzeniu starego zielonego Saaba 99, gdy czułam na kolanach ciężar kędzierzawej głowy mojego najmłodszego, śpiącego jak kamień brata, oraz smak lizaka Fab w ustach.
Daj mi, proszę, znać, gdzie ty zwykle oddajesz się lekturze. Każdy dzień spędzony na czytaniu jest lepszy od tego, w którym nie sięgnęłaś po książkę, a ja życzę ci samych szczęśliwych dni.
A teraz pora poznać Ninę…
Całusy, Jenny.
Problem w tym, że gdy przydarza ci się w życiu coś dobrego, zazwyczaj na pierwszy rzut oka się wydaje, że spotkało cię jakieś okropieństwo. Czy nie byłoby cudownie, gdyby ktoś zwyczajnie poklepał cię po ramieniu i zapewnił: „Nie martw się, warto chwilę pocierpieć. Teraz ci się wydaje, że sytuacja jest gówniana, ale uwierz mi, wszystko będzie dobrze”. Twoja odpowiedź mogłaby wówczas zabrzmieć następująco: „Dziękuję, Dobra Wróżko”. Zapytałabyś też: „Czy uda mi się zrzucić te nadprogramowe pięć kilogramów?”, na co ona odpowiedziałaby: „Ależ oczywiście, moje dziecko!”.
Takie rozwiązanie byłoby wprost idealne, ale rzeczywistość wygląda inaczej. Dlatego też czasami zbyt długo koncentrujemy się na kwestiach, które nas unieszczęśliwiają, lub zbyt szybko rezygnujemy z czegoś, co w ostatecznym rozrachunku może wyjść nam na dobre. Często też trudno jest nam odróżnić jedno od drugiego.
Notoryczne patrzenie w przyszłość może być naprawdę irytujące. Tak w każdym razie uważała Nina.
Dwudziestodziewięcioletnia Nina Redmond powtarzała sobie w myślach: „Tylko się nie rozpłacz, jesteś w miejscu publicznym”. Jeśli kiedykolwiek próbowałaś sobie coś nakazać, to wiesz, że nie jest to zbyt skuteczna metoda. Była w pracy, na litość boską. Nie powinno się przecież płakać w pracy.
Zastanawiała się, czy komuś się to kiedyś przytrafiło. I po chwili doszła do wniosku, że prawdopodobnie wszystkim, nawet Cathy Neeson, obdarzonej sztywnymi, zbyt jasnymi blond włosami i cienkimi ustami, miłośniczce arkuszy kalkulacyjnych, która stała teraz w rogu sali, obserwując pomieszczenie z założonymi rękami i ponurym wyrazem twarzy. Właśnie wygłosiła do niewielkiego zespołu, którego częścią była Nina, naszpikowane specjalistycznym żargonem przemówienie o szeroko zakrojonych cięciach, o tym, że Birmingham nie może sobie pozwolić na utrzymanie wszystkich miejskich bibliotek, a także o oszczędnościach, do których każdy będzie się musiał przyzwyczaić.
Nina doszła do wniosku, że chyba jednak nie wszyscy płaczą. Niektórzy po prostu nie mają w sobie miejsca na łzy.
(Nie wiedziała, że Cathy Neeson płakała w drodze do pracy i wracając do domu – zazwyczaj po dwudziestej – za każdym razem, gdy musiała kogoś zwolnić, gdy proszono ją o zaoszczędzenie kolejnych kilku procent z i tak już okrojonego budżetu, gdy kazano jej tworzyć kolejne ważne dokumenty, a także za każdym razem, gdy o szesnastej w piątek jej szef, tuż przed jednym z wielu wyjazdów na narty, zrzucał na nią mnóstwo pracy administracyjnej.
Ostatecznie rzuciła to wszystko i znalazła pracę w sklepie z pamiątkami w siedzibie National Trust. Zarabiała jedną piątą poprzedniej pensji, pracowała o połowę krócej i straciła powody do płaczu. To nie jest jednak książka o Cathy Neeson).
Chodzi o to – myślała Nina, próbując się pozbyć dławiącego uczucia w gardle – że nasza biblioteka jest taka mała.
Bajkowe poranki dla dzieci we wtorki i czwartki. Krótsze godziny otwarcia w środę. Odrapany, staroświecki budynek z podłogami z wytartego linoleum. Czasami trochę zalatujący stęchlizną, to prawda. Wielkie, przeciekające kaloryfery, które rano potrzebowały sporo czasu, żeby się nagrzać, a potem stawały się zbyt gorące, powodując lekki zaduch, zwłaszcza gdy zjawiał się stary Charlie Evans w poszukiwaniu ciepłego kąta oraz „Gwiazdy Porannej”, którą czytał bardzo powoli od deski do deski. Zastanawiała się, gdzie teraz podzieją się ludzie tacy jak on.
Cathy Neeson wyjaśniła, że zamierzają przenieść usługi biblioteczne do centrum miasta, gdzie powstanie „hub” ze „strefą doświadczeń multimedialnych” i kawiarnią oraz „wystawą multisensoryczną”, cokolwiek to miało znaczyć. Nieważne, że dla większości starszych lub unieruchomionych na wózkach ludzi do centrum było zbyt daleko, ponieważ dostanie się tam wymagało dwóch przesiadek autobusowych.
Stary, uroczy, choć sfatygowany budynek biblioteki z dwuspadowym dachem został sprzedany i miał wkrótce zostać zaadaptowany na luksusowe apartamenty do wynajęcia, których ceny będą znacznie przekraczać możliwości finansowe bibliotekarza.
Natomiast Nina Redmond, mól książkowy z długimi kasztanowymi włosami, bladą cerą, twarzą usianą piegami i wrodzoną nieśmiałością, przez którą w najmniej odpowiednich momentach na jej policzki wypełzał rumieniec – lub do oczu napływały łzy – miała wrażenie, że wkrótce zostanie wrzucona prosto do paszczy okrutnego świata, w którym w ostatnim czasie pojawiło się wielu bezrobotnych bibliotekarzy.
– Zatem – podsumowała Cathy Neeson – możecie się już zabierać za pakowanie „książek”.
Ostatnie słowo wypowiedziała w taki sposób, jakby coś takiego jak książki w ogóle nie pasowało do nowej, świetlanej wizji Mediatech Services. Te wszystkie zakurzone, nieatrakcyjne tomiszcza.
Nina powlokła się na zaplecze z ciężkim sercem i lekko zaczerwienionymi oczami. Na szczęście pozostali pracownicy wyglądali mniej więcej tak samo. Rita O’Leary, kobieta w podeszłym wieku, która prawdopodobnie powinna przejść na emeryturę jakieś dziesięć lat temu, ale była tak miła dla klientów, że wszyscy przymykali oko na to, iż nie widziała już numerów systemu dziesiętnego Deweya i odkładała książki na półki na chybił trafił, zalała się łzami. Nina zaczęła ją pocieszać i dzięki temu zdołała ukryć własny smutek.
– Wiesz, kto jeszcze tak postępował? – wysyczał jej kolega Griffin przez zęby ukryte wśród zmierzwionej brody, gdy przechodziła obok niego. Rzucił nieufne spojrzenie w kierunku Cathy Neeson, która wciąż stała na środku sali głównej. – Naziści. Zebrali wszystkie książki i zrobili z nich ognisko.
– Nikt tutaj nie pali książek! – stwierdziła Nina. – Przecież oni nie są nazistami.
– Wszyscy tak myślą. A potem zanim się obejrzysz, wszędzie jest ich pełno.
Z zapierającą dech w piersiach szybkością zorganizowano swego rodzaju wyprzedaż, podczas której większość klientów biblioteki wynajdowała stare, dobrze znane i ulubione tomy w pudełku z książkami za dziesięć pensów, nie zwracając uwagi na błyszczące nowości.
W ciągu kolejnych dni mieli spakować resztę książek, aby wysłać je do biblioteki głównej. Zazwyczaj ponura twarz Griffina wyglądała jeszcze posępniej niż zwykle. Miał długą, nieprzyjemnie przerzedzoną brodę i pogardliwy stosunek do ludzi, którzy nie czytali jego ulubionych książek. A ponieważ jedynymi książkami, które lubił, były mało znane historie z lat pięćdziesiątych XX wieku opowiadające o sfrustrowanych młodych mężczyznach, mieszkańcach londyńskiej dzielnicy Fitzrovia, którzy nie stronili od alkoholu, miał sporo okazji, by utrwalać swoje wrogie nastawienie. Nieustannie też wracał do tematu palenia książek.
– One nie idą na spalenie! Zostaną wysłane do głównej biblioteki w centrum miasta.
Nina nie potrafiła się zmusić, by wypowiedzieć słowo „Mediatech”.
Griffin prychnął.
– Widziałaś plany? Kawa, komputery, DVD, rośliny, biura administracji i ludzie zajmujący się analizą zysków i strat oraz nękający bezrobotnych… przepraszam, prowadzący „warsztaty uważności”. Tam w ogóle nie ma miejsca dla książek. – Gestem wskazał na dziesiątki pudeł. – Trafią na wysypisko śmieci. Wykorzystają je przy budowie dróg.
– Nie zrobią tego!
– Ależ owszem! Nie wiedziałaś, że tak właśnie kończą stare książki? Zamieniają je w podkład pod drogę. Ciężarówki będą się toczyć po stuletnich myślach, ideach i odkryciach, metaforycznie wgniatając miłość do zdobywania wiedzy w glebę swoimi głupimi, wielkimi oponami i niszcząc planetę przy akompaniamencie wrzasków kretynów z Top Gear.
– Griffin, nie jesteś dziś w najlepszym nastroju, prawda?
– Czy moglibyście się trochę pospieszyć? – zaniepokojonym tonem ponagliła ich Cathy Neeson, która właśnie wpadła do sali. Pieniędzy starczyło im na wynajęcie aut transportowych wyłącznie na jedno popołudnie. Jeśli więc nie uda im się załadować wszystkiego na czas, będzie miała poważne kłopoty.
– Tak jest, komendancie Über-Führerze – odparł Griffin pod nosem, gdy jej blond bob, nadal sztywny niczym pancerz, zniknął z pola widzenia. – Boże, aż trudno uwierzyć, ile w tej kobiecie jest zła.
Nina odpłynęła myślami. Patrzyła z rozpaczą na otaczające ją tysiące tomów i czuła nadzieję bijącą z ich pięknych okładek i optymistycznych opisów. Świadomość, że mogą trafić na śmietnik, rozdzierała jej serce. To przecież książki! Zdaniem Niny zamknięcie biblioteki przypominało zamknięcie schroniska dla zwierząt. Poza tym wbrew oczekiwaniom Cathy Neeson nie było mowy, żeby dzisiaj udało im się to wszystko spakować.
Dlatego też, gdy sześć godzin później Nina podjechała pod drzwi swojego niewielkiego domku, który dzieliła z przyjaciółką, jej auto marki Mini Metro było po dach zapakowane książkami.
– O nie – powiedziała Surinder, podchodząc do drzwi i krzyżując ramiona na swoim dość imponującym biuście. Miała surowy wyraz twarzy. Nina poznała matkę przyjaciółki, która pracowała jako nadinspektor policji, i wiedziała, że to po niej Surinder go odziedziczyła. Nina widywała go dość często.
– Nie wniesiesz ich do środka. Nie ma mowy.
– Przecież… Popatrz, są w idealnym stanie.
– Nie o to chodzi – powiedziała Surinder. – I nie patrz na mnie, jakbym chciała wyrzucić sieroty za drzwi.
– No, w pewnym sensie… – odparła Nina, starając się nie posyłać przyjaciółce zbyt błagalnego spojrzenia.
– Nina, strop tego nie wytrzyma! Powtarzałam to wielokrotnie.
Od dnia, w którym Nina przyjechała z Chester do Edgbaston, czyli od czterech lat, dzieliły z Surinder niewielki dom w zabudowie szeregowej. Nie znały się wcześniej, a więc miały szczęście, ponieważ były współlokatorkami, których z czasem połączyła przyjaźń, a nie przyjaciółkami, które po zamieszkaniu pod jednym dachem nie mogły na siebie patrzeć.
Nina martwiła się, że Surinder zwiąże się na poważnie z jakimś chłopakiem i wyprowadzi się do niego lub sprowadzi go do ich wspólnego domu. Lecz pomimo dużej liczby zalotników – ku zadowoleniu Niny – jeszcze do tego nie doszło. Surinder wielokrotnie wspominała, że nie tylko ona może stanąć w obliczu podobnej decyzji. Jednak paraliżująca nieśmiałość Niny i jej nawyk nieustannego czytania w samotności sprawiały, że zdaniem ich obu to Surinder miało się poszczęścić pierwszej. Nina zawsze była małomówna i z boku obserwowała świat przez pryzmat powieści, które uwielbiała czytać.
Ponadto, jak doszła do wniosku po kolejnym niefortunnym wieczorze spędzonym na pogawędkach z niezdarnymi przyjaciółmi najnowszego absztyfikanta Surinder, po prostu nie spotkała nikogo, kto dorównywałby jej ulubionym bohaterom książkowym. Pan Darcy, Heathcliff, a nawet, gdy wpadła w odpowiedni nastrój, Christian Grey… nerwowi chłopcy o lepkich dłoniach, z którymi nie byłaby w stanie błyskotliwie ani dowcipnie porozmawiać, naprawdę nie mogli się z nimi równać. Nie przechadzali się po wrzosowiskach Yorkshire, nie mieli śniadej cery ani gniewu wypisanego na twarzy. Nie odmawiali tańca podczas balu pomimo głęboko skrywanej i trwającej całe życie słabości do ciebie. Po prostu upijali się na przyjęciach bożonarodzeniowych, tak jak Griffin, i próbowali wepchnąć ci język do gardła, jednocześnie godzinami bełkocząc o tym, że wcale nie są w poważnych związkach.
W każdym razie Surinder wyglądała na wściekłą, a co najgorsze, miała rację. W domu nie było już miejsca na kolejne książki, ponieważ zajmowały każdy jego zakątek. Leżały na półpiętrze i na schodach, całkowicie wypełniały pokój Niny, stały starannie poukładane w salonie, a nawet w toalecie, tak na wszelki wypadek. Nina zawsze lubiła czuć, że Małe kobietki są pod ręką na wypadek kryzysu.
– Nie mogę ich przecież zostawić na mrozie – stwierdziła błagalnym tonem.
– Nina, to kupa MARTWEGO DREWNA! Niektóre z nich cuchną!
– Ale…
Wyraz twarzy Surinder się nie zmienił i nadal posyłała przyjaciółce surowe spojrzenie.
– Nina, już dość. To się wymyka spod kontroli. Przez cały tydzień przywozisz tutaj zbiory biblioteczne. Będzie coraz gorzej.
Zrobiła krok do przodu i ze stosu książek wyciągnęła opasły romans uwielbiany przez Ninę.
– Spójrz tylko! Przecież tę już masz.
– Wiem, ale to jest pierwsze wydanie w twardej oprawie. Przyznaj to, proszę! Wygląda pięknie! Do tego jest nieużywana!
– I taka pozostanie, ponieważ twój stos z książkami czekającymi w kolejce do przeczytania jest wyższy ode mnie!
Obie teraz już stały na ulicy, ponieważ Surinder tak się wściekła, że wybiegła na zewnątrz.
– Nie! – zaprotestowała Nina, podnosząc głos. – Nie. Tym razem wnoszę kategoryczny sprzeciw.
Poczuła, że zaczyna się trząść. Zrozumiała, że są na skraju kłótni, a ona nie potrafiła znieść konfrontacji ani jakiejkolwiek innej formy konfliktu. Surinder także zdawała sobie z tego sprawę.
– Proszę – spróbowała ponownie.
Surinder wzniosła ręce ku górze.
– Boże, to jak kopanie szczeniaka. Nie radzisz sobie z tą zmianą pracy, prawda? W ogóle sobie nie radzisz. Po prostu się poddajesz.
– Wiesz co? – wyszeptała Nina, wpatrując się w chodnik, gdy za plecami jej lokatorki zamknęły się drzwi. – Dziś rano zapomniałam wziąć klucze. Wydaje mi się, że drzwi się zatrzasnęły.
Surinder wpatrywała się w nią wściekle z miną komisarza policji, ale po chwili – dzięki Bogu – wybuchła śmiechem. Poszły na róg ulicy do małego, przytulnego pubu z dobrym jedzeniem, który choć zwykle pękał w szwach, dziś wyglądał spokojnie. Udało im się więc znaleźć przytulny kącik w rogu sali.
Surinder kupiła butelkę wina, na którą Nina spojrzała z rezerwą. Zwykle zwiastowało to początek rozmowy pod tytułem „Co jest nie tak z Niną?”, która zazwyczaj rozpoczynała się po drugim kieliszku.
Przecież nie ma w tym nic złego, prawda? W miłości do książek, w miłości do swojej pracy i w tym, że ktoś chce tak żyć? Miło i wygodnie. Zgodnie z rutyną. A przynajmniej tak było do tej pory.
– Nie – powiedziała Surinder, odstawiając z westchnieniem kieliszek.
Nina posłała przyjaciółce spojrzenie pełne cierpliwości i gotowości do słuchania. Surinder pracowała w firmie importującej biżuterię. Zajmowała się księgowością oraz obsługą klienta biznesowego. Była świetnym pracownikiem. Wszyscy się jej bali. Zarówno jej umiejętności administracyjne, jak i liczba opuszczonych dni w pracy były legendarne.
– To nie wystarczy, prawda, Neens?
Nina wbiła wzrok w swój kieliszek, pragnąc skupić uwagę na czymś innym.
– Co powiedział doradca do spraw relokacji?
– Powiedział… powiedział, że po cięciach budżetowych w bibliotekach nie ma zbyt wielu miejsc pracy. I że zamierzają obsadzić je wolontariuszkami.
Surinder parsknęła śmiechem.
– Tymi uroczymi starszymi paniami?
Nina skinęła głową.
– Ale one nie potrafią polecić czytelnikom odpowiednich powieści! Nie wiedzą, co powinien przeczytać dziewięciolatek po zakończeniu serii o Harrym Potterze.
– Na ostrzu noża Patricka Nessa – odpowiedziała automatycznie Nina.
– Właśnie o tym mówię! Doświadczenie! Czy one potrafią obsługiwać system zamówień? Znają się na archiwizacji? Prowadzeniu dokumentacji?
Nina pokręciła głową.
– Nie za bardzo.
– Więc gdzie masz się podziać?
Nina wzruszyła ramionami.
– Prawdopodobnie w centrum medialnym będą potrzebować koordynatorów, ale musiałabym zapisać się na kurs efektywnego budowania zespołu i ponownie złożyć podanie o pracę.
– Kurs efektywnego budowania zespołu?
– Tak.
– Ty? – Surinder wybuchła śmiechem. – Zapisałaś się już?
Nina potrząsnęła głową.
– Za to Griffin tak.
– Musisz to zrobić.
Nina westchnęła.
– Pewnie masz rację.
– Tracisz pracę, Nina! Tracisz ją! Szwendanie się po domu przez całe popołudnie z nosem w książce Georgette Heyer tego nie zmieni, prawda?
W odpowiedzi Nina przecząco pokręciła głową.
– Weź się w garść!
– Czy jeśli cię posłucham, będę mogła wnieść książki do domu?
– Nie!
Nina stawiła się na kursie efektywnego budowania zespołu cała w nerwach. Nie wiedziała, czego się spodziewać. Poza tym jej samochód nadal wypełniony był książkami. Griffin przyszedł wcześniej. Siedział z nogą swobodnie opartą na kolanie drugiej, jakby próbował sprawiać wrażenie najbardziej wyluzowanej osoby na świecie. Nie wyglądało to zbyt przekonująco. Jego kucyk zwisał smętnie na tle jasnoszarej koszulki, a szkła okularów były zabrudzone.
– Żółtodzioby – szepnął do Niny, aby poprawić jej humor.
Nie podziałało. Poczuła się gorzej i zaczęła nerwowo poprawiać swoją koszulę w kwiaty. Na zewnątrz wiosna nie mogła się zdecydować, czy nadszedł już jej czas. W jednej chwili padał deszcz, a już po paru minutach świeciło piękne słońce.
Surinder miała rację – najwyższa pora wziąć się w garść.
Czasami jednak Nina czuła, że świat nie został stworzony dla osób takich jak ona. Ludzie pewni siebie, o wyrazistej osobowości, tacy jak Surinder, po prostu jej nie rozumieli. Osoby, które nie są ekstrawertyczne, które nie wysuwają się bez przerwy na pierwszy plan, publikując niezliczone selfie, domagając się uwagi i nieustannie coś mówiąc, są przez innych niezauważane. Zazwyczaj jej to nie przeszkadzało.
Teraz jednak Nina zrozumiała, że grozi jej niezauważenie samej siebie. Bez względu na to, ile książek próbowała ocalić, bez względu na to, co próbowała zrobić, jej filia biblioteczna miała zostać zamknięta. Ona sama traciła pracę i nie chodziło tylko o przejście w inne miejsce. Bibliotekarze w całej Anglii mieli problem ze znalezieniem zatrudnienia. Na jedno miejsce przypadało trzydzieści osób. To tak, jakby się było serwisantem maszyn do pisania lub producentem faksów. W wieku dwudziestu dziewięciu lat Nina czuła, że nie przystaje do wymagań stawianych przez nowoczesny świat.
Na małe podium znajdujące się na zapleczu biblioteki wszedł młody mężczyzna. Przed nim zgromadzili wszyscy pracownicy dwóch pozostałych bibliotek z okolicy, które również przeznaczono do likwidacji. W powietrzu unosiły się liczne pomruki niezadowolenia i narzekania skierowane pod adresem cholernego rządu, uwagi na temat beznadziejnych rozwiązań oraz wyrazy niedowierzania, że ktoś może nie zdawać sobie sprawy – w ogóle nie rozumieć – jak ogromną rolę odgrywają biblioteki w lokalnej społeczności.
Nina uważała, że rządzący świetnie zdają sobie z tego sprawę, tylko po prostu ich to nie obchodzi.
– Witam! – powiedział młody mężczyzna ubrany w dżinsy i różową koszulę z rozpiętym kołnierzykiem.
– Ciekawe, ile mu za to płacą – szepnął Griffin. – Założę się, że więcej niż nam.
Nina zamrugała. Nigdy nie robiła tego dla pieniędzy.
– Witam was wszystkich! – powtórzył prowadzący. W wypowiedziach stosował intonację wznoszącą, przez co wszystko, co mówił, brzmiało jak pytanie. – Rozumiem, że sytuacja nie jest idealna?
– Naprawdę? – prychnął Griffin.
– Ale jestem pewien, że pod koniec dnia wszyscy będziemy się świetnie dogadywać… Nawiążemy więź, podbudujemy swoją pewność siebie?
Griffin ponownie prychnął. Nina natomiast pochyliła się nieco w przód. Budowanie pewności siebie? Nie zaszkodzi spróbować.
Mijały kolejne godziny poranka. Uczestniczyli w grach budujących zaufanie, aby przywrócić wiarę w to czy tamto, chociaż już wkrótce wszyscy mieli konkurować ze sobą o kilka ostatnich miejsc pracy. Parę chwil wcześniej Nina poruszała się po pomieszczeniu z zawiązanymi oczami, kierowana jedynie instrukcjami werbalnymi pozostałych uczestników kursu. A zaraz miała stanąć na stole, ponownie z zamkniętymi oczami, i opaść do tyłu. Odczuwała jednocześnie zdenerwowanie i irytację. To nie było dla niej – krzyki, popisywanie się…
Mungo, młody mężczyzna, dodawał wszystkim otuchy.
– Pamiętajcie, nie ma rzeczy niemożliwych! – krzyknął. – Tak?
Griffin westchnął. Nina jednak spojrzała na prowadzącego. Może coś w tym jest?
– Nie ma dla ciebie rzeczy niemożliwych, jeśli się postarasz.
– Świetnie, w takim razie chcę dołączyć do olimpijskiej drużyny pływackiej – skomentował Griffin.
Uśmiech Munga ani na chwilę nie zszedł z jego twarzy. Następnie chłopak uniósł nogawkę spodni i w pokoju wszyscy wstrzymali oddech. Jego noga zrobiona była z gładkiego plastiku.
– Dałbym sobie szansę mimo wszystko – stwierdził. – No dalej. Co tak naprawdę chcesz robić?
– Kierować działem w Mediatech – odpowiedział Griffin bez wahania. Nina wiedziała, że kolega uważa Munga za korporacyjnego szpiega.
Prowadzący tylko skinął głową.
– Zróbmy rundkę po pokoju – zaproponował. – Mówcie szczerze. Nie ma tu żadnych szpiegów.
Nina wycofała się na swoje krzesło. Nie znosiła wypowiadania się na forum grupy. Z tyłu sali odezwał się gburowaty mężczyzna, którego nie znała.
– Zawsze chciałem pracować ze zwierzętami – przyznał. – W ich naturalnym środowisku. Obserwować je, monitorować ich liczebność, wiecie, co mam na myśli?
– Brzmi niesamowicie – odparł Mungo i wydawało się, że mówi szczerze. – Świetnie! Podejdź do przodu!
Nina zadrżała w środku, gdy wszyscy zebrali się wokół stołu, na którym stanął mężczyzna. Po chwili opadł do tyłu, pozwalając tłumowi się złapać.
– Zawsze chciałam pracować jako charakteryzatorka przy produkcji filmów – powiedziała młoda recepcjonistka z centrali. – Robić makijaż wielkim gwiazdom i tak dalej.
Mungo skinął głową i kobieta również weszła na stół, by po chwili dać się złapać.
Nina nie mogła uwierzyć, z jaką swobodą wszyscy zaangażowali się w to ćwiczenie.
– Pragnę po prostu pracować przy książkach – wyznała Rita. – Zawsze chciałam robić tylko to.
Kolejne pomysły napływały z całej sali i przyjmowane były licznymi skinięciami głowy oraz sporadycznymi oklaskami. Nie udało się jednak nakłonić Rity, by rzuciła się ze stołu, ponieważ miała problemy z biodrami. Nawet Griffin zmienił swoją początkową odpowiedź, mamrocząc pod nosem, że tak naprawdę chciałby zostać artystą komiksowym. Nina milczała. W jej głowie kłębiły się różne myśli. W końcu zobaczyła, że Mungo bacznie się jej przygląda.
– Tak?
– No dalej. Jesteś ostatnia. Musisz powiedzieć, czym chcesz się w życiu zająć. Bądź z nami szczera.
Z ogromną niechęcią Nina podeszła do stołu.
– Nie zastanawiałam się nad tym.
– Na pewno o tym myślałaś – powiedział Mungo. – Każdy to robi.
– Ale to zabrzmi głupio. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach.
– W tym miejscu nic nie wydaje się głupie – zapewnił. – Wszyscy daliśmy się złapać, spadając ze stołu.
Nina wspięła się na blat. Reszta grupy spoglądała na nią wyczekująco. Poczuła, że zaschło jej w gardle, a w jej głowie pojawiła się pustka.
– Cóż – zaczęła, czując, jak jej twarz pokrywa się tym okropnym rumieńcem. Z trudem przełknęła ślinę. – Ja… To znaczy. No tak. Od zawsze… Od zawsze marzyłam, że pewnego dnia będę miał własną księgarnię. Taką malutką.
Zapadła cisza. A potem w całym pomieszczeniu dało się słyszeć:
– Ja też!
– O tak!
– To brzmi NIESAMOWICIE.
– Zamknij oczy – poprosił Mungo łagodnym tonem.
Na dźwięk tych słów odchyliła się do tyłu, zamknęła oczy i wpadła w oczekujące na nią ramiona, które ją objęły, a potem delikatnie postawiły na podłodze.
Gdy ponownie otworzyła oczy, zaczęła się zastanawiać…
– SKLEP? – Griffin, rzecz jasna, zlekceważył ten pomysł. – KSIĘGARNIA? Upadłaś na głowę?
Nina wzruszyła ramionami.
– Nie wiem – przyznała. – Mogłabym sprzedawać w niej twoje komiksy.
Wciąż czuła się dziwnie zainspirowana. Mungo poprosił ją na bok podczas przerwy i dyskutowali na temat jej pomysłu. Przyznała się, że nie zna się na kosztach ogólnych działalności, zaopatrzeniu, zatrudnianiu personelu ani na pozostałych istotnych, ale przyprawiających o zawrót głowy zobowiązaniach, które wiążą się z prowadzeniem sklepu, a które jej zdaniem przerastały jej możliwości. Łagodnie skinął głową. W końcu wyznała, że ma w samochodzie towar, który mógłby wypełnić niejedną księgarnię. Roześmiał się w odpowiedzi, a następnie uniósł dłoń.
– Wiesz – zaczął – istnieją mobilne księgarnie.
– Co masz na myśli?
– Zamiast sklepu generującego koszty, można inaczej to zorganizować.
Pokazał jej zdjęcie na stronie internetowej kobiety, która prowadziła księgarnię na barce. Nina znała już jej historię i westchnęła z zazdrością.
– To nie musi być barka – dodał, a następnie wyświetlił na ekranie swojego komputera kolejne strony. – Znałem kobietę z Kornwalii, która prowadziła piekarnię w furgonetce.
– Prawdziwą piekarnię?
– Najprawdziwszą. Ludzie przyjeżdżali do niej z miejsc oddalonych o wiele kilometrów.
Nina zamrugała.
– Furgonetka?
– Dlaczego nie? Masz prawo jazdy?
– Tak.
– Mogłabyś ją całkiem fajnie wyposażyć, prawda?
Nina nie przyznała się, że nauka cofania po łuku zajęła jej wieczność. Żywiołowy entuzjazm Mungo był tak wszechogarniający, że łatwiej było się z nim po prostu zgodzić.
Pokazała Griffinowi ogłoszenie, które z pomocą podekscytowanego Munga znalazła w gazecie podczas przerwy.
– Spójrz na to.
– Co to jest?
– Furgonetka.
– Śmierdzący stary food truck?
– Śmierdzący stary food truck – niechętnie zgodziła się Nina. – Okej, ta prawdopodobnie się nie nadaje, ale spójrz na tę.
– Myślisz, że furgonetka jest odpowiedzią na wszystko – burknął Griffin. – Tam jest pełno pluskiew.
– Przed chwilą powiedziałam, że food trucki odpadają! – Jej lekko poirytowany ton sprawił, że Griffin uniósł zdumiony wzrok znad kufla, jakby właśnie usłyszał ryk myszy. – Bądź rozsądny. Spójrz na to.
– To zwykła furgonetka – odparł Griffin z przesadnym sarkazmem. – Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz.
– Oczekuję, że powiesz: „Wow, Nina, to niesamowite”. Wyobraź sobie, że bierzesz odpowiedzialność za swoje życie i myślisz o czymś takim.
– Zabujałaś się w prowadzącym?
– Nie, Griffin, to jeszcze szczeniak. Ale podoba mi się jego nastawienie.
– Nie rozumiem – powiedział Griffin. – Pokazujesz mi furgonetki. Myślałem, że marzysz o prowadzeniu księgarni?
– Bo tak jest! – odparła Nina. – Nie stać mnie jednak na lokal, prawda?
– No, nie – przyznał Griffin. – Z punktu widzenia banku nie jesteś wiarygodnym kredytobiorcą. Problem w tym, że nic nie wiesz o prowadzeniu sklepu.
– Zdaję sobie z tego sprawę – zgodziła się Nina. – Ale znam się na książkach, prawda?
Griffin spojrzał na nią.
– Zgadza się – mruknął niechętnie. – Całkiem dobrze sobie z nimi radzisz.
– Poza tym dostanę odprawę – dodała Nina. – Mogę też sprzedać swoje auto. Wydaje mi się… że byłoby mnie stać na furgonetkę… Chyba. No i mam te książki z biblioteki. Zmieniłabym swoje życie. Ruszyła do przodu. Mogłabym zacząć od tego, a potem zobaczyłabym, dokąd mnie to zaprowadzi.
– Faktycznie, masz za dużo książek – zauważył Griffin. – Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek wypowiem takie zdanie.
– No cóż – odparła Nina – jeśli będę miała towar… i furgonetkę…
– To?
– To nic nie stoi na przeszkodzie, żebym podróżowała, jednocześnie sprzedając książki.
Czuła teraz prawdziwe podekscytowanie, coś rozkwitało w jej piersi. Dlaczego nie ona? Dlaczego wszyscy inni mogli marzyć, tylko nie ona?
– Chcesz jeździć po dzielnicy Edgbaston?
– Nie – odrzekła Nina. – Będę musiała poszukać miejsca, w którym można parkować bez ograniczeń.
– Takie miejsce nie istnieje.
– Gdzieś, gdzie nie ma zakazów. Gdzieś, gdzie będę mogła po prostu sprzedawać książki.
– To chyba tak nie działa.
– Coś na kształt targu dla rolników, na którym pojawiają się raz w tygodniu, by sprzedawać swoje produkty.
– Więc będziesz pracować jeden dzień w tygodniu, a przez resztę czasu będziesz uprawiać swoje książki?
– Przestań wylewać mi kubły zimnej wody na głowę.
– Nie robię tego, po prostu jestem realistą. Co byłby ze mnie za przyjaciel, gdybym mówił tylko: „Tak, Nina, masz prawie trzydzieści lat, nie wiadomo, czy dostaniesz tę pracę, ale rzuć wszystko i podążaj za marzeniami, choć to tylko mrzonki”?
– Hm – odparła Nina z przygnębieniem.
– Chodzi o to – kontynuował Griffin – że podejmowanie śmiałego ryzyka nie leży raczej w twojej naturze. Znamy się sześć lat i przez ten czas zawsze punktualnie wracałaś z przerwy na lunch. Nigdy nie proponowałaś żadnych zmian w organizacji pracy, nie narzekałaś, nie wykorzystywałaś alarmów przeciwpożarowych, by dłużej zostać na dworze i wypić dodatkową filiżankę kawy. Nic z tych rzeczy. Panna Pracownik Roku. Bibliotekarka doskonała… a teraz zamierzasz kupić furgonetkę i bawić się w obwoźną sprzedaż książek? W ramach pracy zarobkowej?
– Czy to brzmi jak szalony pomysł? – zapytała Nina.
– I to jak – odparł Griffin.
– Hmmm. A ty co zamierzasz robić? Będziesz szukał pracy w sklepach z komiksami, starał się o posadę ilustratora?
Griffin przez chwilę wyglądał na zakłopotanego.
– Ja… – odparł. – O Boże, raczej nie. Nie. Prawdopodobnie po prostu złożę podanie o pracę w nowym centrum medialnym. No wiesz? Dla bezpieczeństwa. Potrzebują koordynatorów.
Nina smutno skinęła głową.
– Tak, pewnie zrobię to samo.
– Nigdy nie będę ci tego wypominał – obiecał Griffin.
– Nie bądź niemądry, oczywiście, że będziesz – odparła Nina, spoglądając ponownie na kartkę i czując, jak oblewa ją zawstydzający rumieniec. Skupiła się na ogłoszeniu. – Ta furgonetka jest pewnie wiele kilometrów stąd.
Griffin pochylił się nad nią, by spojrzeć na ogłoszenie, po czym wybuchnął śmiechem.
– Nina, nie kupisz tej furgonetki!
– Dlaczego nie? Taką właśnie kupię! – Po chwili jednak się poprawiła. – Taką bym właśnie kupiła.
Furgonetka była biała, kanciasta i wysłużona. Miała duże reflektory oraz przesuwne drzwi z metalowymi rozkładanymi stopniami. Była w stylu retro i wyglądała uroczo, a co najlepsze, w środku znajdowało się mnóstwo miejsca na półki, ponieważ kiedyś służyła jako auto dostawcze do rozwożenia pieczywa. Była wspaniała.
– Powodzenia – powiedział Griffin, wskazując na informację zamieszczoną drobnym drukiem. – Spójrz, auto jest w Szkocji.
Cathy Neeson zaprosiła każdego kandydata na spotkanie indywidualne, aby przyjrzeć się „rozwojowi kompetencji kluczowych”. To nie była rozmowa kwalifikacyjna. W żadnym wypadku. To były po prostu bezduszne tortury, ale oczywiście nikt nie mógł tego przyznać. Przed wejściem na salę Nina trzęsła się ze zdenerwowania jak galareta.
Cathy spojrzała w górę, a Ninę dopadła jeszcze większa niepewność, ponieważ odniosła wrażenie, że prowadząca spotkanie jej nie rozpoznała (naprawdę tak było, ponieważ dziecko Cathy miało krztusiec i usnęło dopiero o trzeciej nad ranem). Cathy rzuciła okiem na swoje notatki.
– O, Nina – rozpoczęła. – Miło cię widzieć. – Ponownie spojrzała na swoje zapiski i lekko zmarszczyła brwi. – Widzę, że lubiłaś pracę w bibliotece.
Nina skinęła głową.
– Tak, bardzo.
– Pewnie jesteś podekscytowana nowym kierunkiem, w którym zmierzamy, prawda?
– Kurs efektywnego budowania zespołu bardzo mi pomógł – przyznała Nina. Szczerze mówiąc, od tamtej pory nie myślała o niczym innym. Zastanawiała się, jak mogłaby wyglądać jej furgonetka zaparkowana w oczekiwaniu na klientów, lśniąca i zachęcająca do zajrzenia do środka, i nad tym, co mogłaby umieścić w jej wnętrzu. Myślała też o tym, jak duża musiałaby być jej kolekcja, aby każdy mógł znaleźć tam coś dla siebie, i gdzie mogłaby zaopatrywać się w używane książki, gdyby zabrakło jej towaru…
Zdała sobie sprawę, że odpłynęła myślami, a tymczasem Cathy Neeson uważnie się jej przyglądała.
(Cathy Neeson nienawidziła tej części swojej pracy tak bardzo, że miała ochotę rzucić to wszystko w cholerę. Jej zadanie polegało na tym, aby delikatnie zniechęcić nieodpowiednich kandydatów do składania podań o pracę i w ten sposób zaoszczędzić trochę czasu. Prawda była jednak taka, że Cathy nie miała pewności, czy hałaśliwe dzieciaki, które w dzisiejszych czasach rozpychają się na rynku pracy, odpowiadały ich potrzebom. Miłe usposobienie i opanowanie z pewnością były dużo przydatniejsze. Niestety niełatwo było przemówić do rozsądku grubym rybom na szczycie, ponieważ przepadali oni za krzykliwymi komunikatami o misji firmy oraz głośnymi uwagami wypowiadanymi pewnym siebie tonem).
– Nadal myślisz o złożeniu podania o pracę?
– Dlaczego pani pyta? – odpowiedziała Nina, a na jej twarzy pojawiła się panika. – Nie powinnam tego robić?
Cathy Neeson westchnęła.
– Po prostu się zastanów, jak twój zestaw kompetencji wpasuje się w nowe miejsce – odparła szczerze. – No i… powodzenia.
Co to, do cholery, miało znaczyć? – pomyślała Nina, z trudem podnosząc się krzesła.
Nina wciąż wykazywała obsesję na punkcie ogłoszeń o sprzedaży samochodów dostawczych, choć powinna rozpocząć przygotowania do rozmowy kwalifikacyjnej. Nie znalazła jednak ani jednego auta nawet w przybliżeniu tak ładnego jak to, które na początku wpadło jej w oko. Miało zabawną maskę przypominającą mały nosek i zaokrąglony dach. Nic nie mogło się z nim równać. Będzie musiała więc pojechać do Szkocji.
Griffin stanął za nią, mrużąc oczy.
– Nie mówisz poważnie – stwierdził.
– Chcę tylko rzucić okiem – zaprotestowała. – Na razie tylko rozważam taką opcję.
– Nie masz za dużo czasu na takie rozważania – zauważył Griffin. – Czy mógłbym cię o coś poprosić?
– O co? – odparła Nina, czując, jak ogarnia ją uczucie niepokoju.
– Czy mogłabyś rzucić okiem na moje podanie? – zapytał, sprawiając wrażenie zawstydzonego.
– Griffinie, wiesz, że staram się o tę samą pracę!
– Yhm. Ale dużo lepiej radzisz sobie w takich sytuacjach ode mnie.
– Nie boisz się, że udzielę ci złych rad i każę dopisać rzeczy, przez które twoje podanie będzie okropne?
– Nie, jesteś na to zbyt miła.
– Może po prostu uśpiłam twoją czujność fałszywym poczuciem bezpieczeństwa?
– Przez cztery lata?
– Dlaczego nie?
– E tam – odparł Griffin, posyłając jej pełne zadowolenia spojrzenie, przez które Nina miała ochotę chlusnąć mu w twarz kawą. – Jesteś zbyt słodka. Zbyt słodka, by odmówić mi pomocy, i zbyt słodka, żeby prowadzić furgonetkę.
– Tak myślisz? – zdziwiła się Nina.
– Tak.
Przesunął podanie w jej stronę.
– Mogłabyś tylko je przejrzeć? Powiedzieć, co o nim sądzisz? Daj spokój, i tak oboje musimy jeszcze przejść rozmowę kwalifikacyjną. Równie dobrze możesz pomóc kumplowi analfabecie.
Nina spojrzała na niego. Wiedziała, że jej spotkanie z Cathy nie poszło zbyt dobrze. Pomagając Griffinowi, miała wrażenie, że sabotuje samą siebie, ale z drugiej strony, kolega potrzebował pomocy…
Z westchnieniem wzięła podanie do ręki i skupiła całą swoją uwagę na niezrozumiałych akapitach dotyczących multimediów, zmian na lepsze i crowdsourcingu. Z każdym wersem narastało w niej przygnębienie. Czy do tego właśnie zmierza świat? Bo jeśli tak, to nie była pewna, czy się do tego nadaje. Próbowała pomóc Griffinowi w przebudowaniu kilku niezrozumiałych zdań, ale nie mogła się powstrzymać przed porównywaniem jego przemyśleń na temat wzorców, łamania schematów i zrównoważonego rozwoju z jej własnym podaniem, w którym za pomocą krótkich, starannie napisanych akapitów przekonywała, że biblioteki zajmują centralne miejsce w życiu społeczności, a czytanie pomaga dzieciom rozwijać ich potencjał. Z tego więc, co widziała, w podaniu jej kolegi przedstawione zostały dużo bardziej imponujące cele.
Westchnęła i ponownie spojrzała na ogłoszenie o sprzedaży.
Furgonetka była długa i nie przypominała małych mobilnych lodziarni, a jej front przywoływał na myśl auta z dawnych czasów. Zdjęcia wnętrza ukazywały całkowicie pustą przestrzeń, w której znajdowało się wystarczająco dużo miejsca – narysowała nawet jego plan na papierze – aby po obu stronach ustawić mnóstwo wysokich półek, urządzić niewielki kącik czytelniczy, w którym mogłaby się zmieścić sofa, a do tego jeszcze stojak z książeczkami dla dzieci… oraz kilka puf… Złapała się na tym, że z rozmarzeniem wpatruje się przez otwarte okno w hałaśliwe wieczorne Birmingham.
Na zewnątrz dwóch mężczyzn prowadziło głośną rozmowę o tym, jak wrobiono ich w sprawę jakiegoś samochodu. Grupa idących ulicą nastolatków śmiała się do rozpuku. Cztery stojące na skrzyżowaniu autobusy z jakiegoś powodu trąbiły na siebie. Z pobliskiego wiaduktu dobiegał nieustanny szum ruchu ulicznego. Nina jednak odcięła się od otaczających ją dźwięków.
W głowie kreśliła plan na przyszłość. Wiedziała, że to się może udać. Bez trudu mogła sobie wszystko wyobrazić. Trochę benzyny, zgromadzone przez nią książki – znaczna ich część była w idealnym stanie. A skoro wszystkie biblioteki się zamykają… Czy to możliwe, że zdołałaby wykorzystać tę okropną sytuację i przemienić ją w coś wyjątkowego?
Ponownie spojrzała na adres. Kirrinfief. Sprawdziła, jak się tam dostać. Dojazd autostradą byłby drogi, a lokalnymi drogami długi…
Miała jednak kilka tygodni zaległego urlopu, którego do tej pory nigdy nie brała. Jeśli nie znajdzie nowej pracy, i tak wszystko przepadnie, prawda? Równie dobrze mogła więc wykorzystać kilka ostatnich wolnych dni, za które otrzyma wynagrodzenie.
Nim się spostrzegła, skończyła czytać pretensjonalne podanie o pracę Griffina i kupiła bilet na autobus.
Nina odłożyła książkę na kolana, gdy poczuła, że robi się senna.
Nastał późny wieczór, a ona cały dzień spędziła w autobusie, nie licząc krótkich postojów na rozprostowanie nóg i spacery po miejscach obsługi podróżnych przy autostradzie; trzeba przyznać, że nie są to miejsca, które sprzyjają relaksowi. Dzień chylił się ku końcowi, ale słońce wciąż znajdowało się wysoko na niebie – w tych stronach zachodziło znacznie później niż w Birmingham – i świeciło mocno przez okno po lewej stronie, o które wsparła głowę, gdy przejeżdżali przez most nad zatoką Firth of Forth. Od spokojnych wód zatoki bił różowy blask, przez co na pierwszy rzut oka miało się wrażenie, że autokar przelatuje pomiędzy białymi przęsłami tej ogromnej konstrukcji.
Nina nigdy wcześniej nie była w Szkocji. Co więcej, gdy kupowała bilet autobusowy i zapłaciła mniej niż wynosił rachunek po wieczorze w pubie, zdała sobie sprawę, że w wieku dwudziestu dziewięciu lat mogłaby wskazać wiele miejsc, których nigdy nie odwiedziła. Oczywiście była w Narnii, Małym Domku na Prerii i w Krainie Czarów, ale gdy zbliżali się do Edynburga, poczuła w nozdrzach głęboki, bogaty, drożdżowy zapach starych poszarzałych ulic, a pod siedzeniem kostkę brukową z czasów rzymskich, przez którą niemal zleciała na podłogę. Zobaczyła niebo w kolorze żelaza odbijające się w oknach wysokich domów – najstarszych wieżowców na świecie. Usiadła więc na skraju fotela i wpatrywała się oczarowana w małe uliczki, które wiły się w różnych kierunkach i przeplatały z większymi alejami. Zachwycił ją również stojący na klifie zamek o surowym wyglądzie, który wyglądał, jakby spadł z nieba w sam środek tętniącego życiem miasta.
Jechali dalej, cały czas na północ. Niebo wydawało się rosnąć, gdy przekraczali wielki most, mijając po prawej stronie drugi, żelazny most kolejowy. A kiedy minęli pofalowane pola uprawne i dotarli do surowych skalistych terenów, wrzosowisk rozścielających się pod zachmurzonym niebem, ruch zaczął stopniowo maleć.
Wewnątrz autokaru również ubywało pasażerów. W Newcastle, Berwick i Edynburgu wiele osób wsiadało i wysiadało, lecz teraz podróżowała tylko w towarzystwie kilkorga starszych ludzi i paru dobrze zbudowanych mężczyzn wyglądających na pracowników platform wiertniczych, którzy siedzieli spokojnie, pomrukując do siebie, a na ich twarzach malowało się skupienie.
Co jakiś czas unosiła wzrok znad książki. Raz jej oczom ukazała się wielka brązowa równina, rozświetlona złotym blaskiem przebijającym się przez gałązki wrzosów. Jakiś czas później w osłupienie wprawił ją widok rybołowa pikującego nad drogą w kierunku jeziora; a gdy wjeżdżali na kolejne wzniesienie, zza chmur wyłonił się snop słońca i postanowiła na dobre odłożyć książkę.
Być może gdyby ten wiosenny weekend był deszczowy, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Nina siedziałaby opatulona płaszczem z nosem w książce, zamieniłaby kilka słów ze sprzedawcą furgonetki, potem grzecznie by mu podziękowała i wróciła do domu, by wszystko ponownie przemyśleć.
Gdyby wiatr wiał od morza. Gdyby most został zamknięty dla ruchu z powodu porywistego wiatru. Gdyby doszło do miliona przeróżnych mało znaczących zdarzeń.
Tak właśnie wygląda życie, prawda? Jeśli mielibyśmy rozpatrywać wszystkie, nawet najdrobniejsze okoliczności, które w negatywny bądź pozytywny sposób zmieniają nasze życiowe ścieżki, nie podjęlibyśmy już żadnej decyzji.
I faktycznie niektórzy ludzie tak postępują. Idą przez życie, unikając dokonywania zbyt poważnych wyborów, bo odczuwają nieustanną obawę przed spróbowaniem czegoś nowego. Takie postępowanie to oczywiście również jakiś wybór. Dotrzesz do pisanego ci miejsca bez względu na to, czy się postarasz, czy nie. Jednak podejmowanie nowych wyzwań jest niesłychanie trudne. I niewiele jest rzeczy, które w tej sytuacji mogą okazać się pomocne.
Tego wieczoru, gdy Nina po raz pierwszy przybyła do Szkocji, dzień nie był burzowy, deszczowy ani pochmurny, a obłoki nie wisiały nad ziemią tak nisko, że zdawały się ucinać szczyty drzew. Wręcz przeciwnie. Można było odnieść wrażenie, że cały kraj próbuje się pokazać z jak najlepszej strony. Okolicę rozświetlała złota poświata. Północne słońce wydawało się zarazem dziwne i piękne. Gdziekolwiek Nina spojrzała, widziała zamki z szarego kamienia, rozległe, jasne krajobrazy, jagnięta hasające po polach i jelenie umykające przed zbliżającym się autokarem w kierunku drzew rosnących w oddali. Dwóch starszych mężczyzn, którzy wsiedli w Edynburgu, zaczęło po cichu rozmawiać ze sobą w języku gaelickim. Nina nastawiła ucha i miała wrażenie, że słyszy nie tyle rozmowę, co śpiew. Jednocześnie odczuwała podekscytowanie i zdumienie, że chociaż technicznie rzecz ujmując, nadal przebywa na terenie Wielkiej Brytanii, gdzie spędziła całe swoje życie, to nadal kraj ten wydaje jej się nieco dziwny i obcy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki