Noce, które nie dają spać - Kacprzyk Monika - ebook + audiobook + książka

Noce, które nie dają spać ebook i audiobook

Kacprzyk Monika

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czy miłość może przetrwać w świecie ogarniętym wojną?

Jak bardzo boli rozłąka, strata i rozpad rodziny? Jak silna potrafi być miłość i jak głęboka tęsknota, zwłaszcza w obliczu dramatycznych, granicznych doświadczeń takich jak wojna?


Dima, najmłodszy oficer ukraińskich sił zbrojnych, stoi na pierwszej linii frontu. Jego misją jest nie tylko obrona ojczyzny, ale też ochrona rodziny, którą kocha ponad wszystko.

Czy zdoła uchronić najbliższych przed piekłem, które nieubłaganie się zbliża?


Nadia, nauczycielka angielskiego, każdego dnia żyje w strachu o życie swojego ukochanego męża. Jej największym pragnieniem jest zwykła codzienność – bez alarmów, bez pożegnań, bez łez.

Czy da się żyć normalnie w nienormalnym świecie? Czy wśród gruzów i huku dział można jeszcze wierzyć w przyszłość? Co czeka tych dwoje – i ich miłość – w rzeczywistości rozdzieranej wojną?

 

To opowieść nie tylko o konflikcie, bólu i samotności. To historia o tym, czym naprawdę jest wojna — i czym może być miłość, która pozwala przetrwać najciemniejszy czas.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 273

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 15 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Agata Skórska

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tam, po drugiej stronie, jest ktoś, kto chce cię zabić.

I w tym momencie przestajesz się bać, a zaczynasz być przerażony

 

OD AUTORKI

 

 

 

 

 

 

WOJNA TO NAJWIĘKSZE GÓWNO, JAKIE MOŻE NAS SPOTKAĆ.

I nie ma dla mnie znaczenia, kto z kim i przeciwko komu ani o co i w jakiej wojnie. Żadna agresja zbrojna nie znajduje w moich oczach i sercu moralnego uzasadnienia.

Ten tekst powstał w marcu 2022 roku, zaraz po tym, jak świat obiegła mrożąca krew w żyłach wiadomość o rosyjskiej agresji zbrojnej w Ukrainie. Pierwotnie planowałam wydać go wraz z innymi autorami w geście solidarności z Ukrainą jako antologię, ale ze względu na znaczący rozmiar opowiadania musiałam zrezygnować z tego pomysłu. Podjęłam decyzję, że nie będę skracać mojego tekstu, a wręcz przeciwnie – rozbuduję go. Nadałam mu kształt pełnowymiarowej powieści. I tym oto sposobem powstał materiał na moją czwartą już książkę, który w spokoju czekał, aż podejmę decyzję dotyczącą jego wydania i pozwolę na to, aby ta historia mogła ujrzeć światło dzienne.

Pomysł na książkę przyniosło samo życie, a przede wszystkim rozmowy z ludźmi, na które nie potrafiłam pozostać obojętną. Zaraz po rozpoczęciu rosyjskiej agresji do naszego kraju uciekło mnóstwo kobiet z Ukrainy. Wiele z nich nie potrafiło sobie poradzić z rozłąką i obawą o życie najbliższych, którzy pozostali w ogarniętym wojną kraju, żeby bronić jego granic przed wschodnim najeźdźcą. W każdej rozmowie, którą przeprowadziłam z tymi kobietami, dominował ból wywołany rozbiciem rodzin i małżeństw – jedna z wielu okrutnych konsekwencji wszystkich wojen. To właśnie ten ból skłonił mnie do ukazania tragedii, która nadal toczy się w ukraińskich rodzinach.

Noce, które nie dają spać to opowieść nie tylko o wojnie, bólu i cierpieniu spowodowanym rozłąką, ale przede wszystkim o tym, czym tak naprawdę jest wojna – o tym, co potrafi zrobić z ludźmi, z rodzinami, z miłością.

Czasami wydaje nam się, że w krajach, w których toczy się wojna, żyją ludzie niemający z nami nic wspólnego. W swojej powieści starałam się pokazać, że jesteśmy dokładnie tacy sami. Mamy takie same pragnienia, potrzeby, tak samo kochamy i nienawidzimy, a nasze codzienne przyzwyczajenia i rozmowy w niczym od siebie nie odbiegają.

Akcja powieści została podzielona na trzy części. Pierwsza rozpoczyna się w roku 2014 od wojny w Donbasie, a kanwą drugiej części stały się obrazki codziennego życia młodego ukraińskiego małżeństwa tuż przed i zaraz po wybuchu wojny w lutym 2022 roku. Część trzecia ma charakter reportażowy. Opisując świat Dimy i Nadii, targające nimi emocje, lęki, nadzieje i uczucia, starałam się uwzględnić perspektywę zarówno głównej bohaterki, jak i głównego bohatera.

Tę opowieść mogłabym osadzić w dowolnym miejscu i przestrzeni czasowej. Na przykład na południu Europy (w byłej Jugosławii) albo w krajach takich jak Irak, Iran i Palestyna lub jeszcze dalej, w głębi Afryki. Wymieniać miejsca masowego ludobójstwa można jeszcze długo. Ostatecznie zdecydowałam się na to, co jest nam, Polakom, najbliższe, co najbardziej wpływa na naszą wyobraźnię przez układy geopolityczne i historyczne, co wydaje się realnym dla nas zagrożeniem – czymś, co za chwilę może bezpośrednio dotyczyć każdego z nas.

Wojna, która obecnie wykrwawia Europę Środkowo-Wschodnią oraz Bliski Wschód, która odbiera życia niewinnym ludziom i niszczy potencjał rozwojowy państw, ma doprowadzić wyłącznie do zmiany hegemona i przesunięcia granic wpływów. Przestańmy być naiwni. Zwykli ludzie są jedynie pionkami potrzebnymi mocarstwom do rozgrywania politycznych interesów. Za chwilę okaże się, że również my, Polacy, jako ludzie nie znaczymy nic. Jesteśmy wykorzystywani, dopóki jesteśmy potrzebni. Dlatego napisałam tę powieść.Nie żeby pokazać, jak „rozgrywa się” ludzi, bo to możesz sobie, Drogi Czytelniku, zaobserwować codziennie samemu, ale żeby pokazać konsekwencje tej rozgrywki dla przeciętnego człowieka, takiego jak Ty i ja.

Historia ta jest moim osobistym wyrazem protestu przeciwko każdej wojnie na świecie, przeciwko dziejącemu się od wielu lat w różnych zakątkach naszej planety ludobójstwu i przeciwko światowym hegemonom inicjującym konflikty zbrojne, mającym za nic ludzkie życie.

Drogi Czytelniku, zapraszam Cię do świata moich bohaterów i życzę Ci, abyś nigdy nie doświadczył życia, które zostało opisane w mojej powieści.

 

Cicho, cicho dzieci. To nie demony, nie diabły… Gorzej. To ludzie.

Andrzej Sapkowski, Wieża jaskółki

 

Monika Kacprzyk

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Książkę dedykuję tym, którym zawdzięczamy pokój i możliwość

budzenia się każdego dnia na naszej ojczystej ziemi.

 

W hołdzie ofiarom każdej wojny na świecie.

 

Z wiarą, że Bóg w swoim miłosierdziu osądzi wszystkich

zbrodniarzy wojennych sprawiedliwie…

 

Boże, spraw, żeby oprócz dzisiejszego dnia było jeszcze coś więcej –

jakieś „jutro” i jakieś „kiedyś”

 

PROLOG

 

 

 

 

 

 

Kijów, 22 stycznia 2022 r.

5:00

 

teraz

 

Mam, podobnie jak ty, swój świat. Każdy go ma, chociaż coraz częściej mam wrażenie, że nie wszyscy są tego do końca świadomi. Z reguły jestem w nim szczęśliwa i spełniona, ale bywam też smutna, rozgoryczona, zwyczajnie zła i niespokojna. Czasami to, z czego stworzony jest mój świat – myśli, działania i otaczający mnie ludzie – jest dobry, a czasami nie. Moja mama powtarza mi, że to wszystko jest w porządku i jest potrzebne, i prawdziwe, bo te wszystkie emocje tworzą życie. Pewnie ma rację, ale trudno mi przyzwyczaić się do ciągłego lęku, który paraliżuje mnie za każdym razem, gdy za Dimą zamykają się drzwi.

Kładę jedną rękę na brzuchu, a drugą na sercu i zamykam na chwilę oczy. Tak bardzo chciałabym dowiedzieć się, jaki byłby jego świat, gdyby się urodził. Wiem, że zrobilibyśmy wszystko, żeby był spokojny i pełen miłości. Ale nie możemy nic zrobić. Jedyne, co nam pozostało, to bierne czekanie i wiara, że przecież kiedyś na pewno się spotkamy.

Chciałabym też móc spojrzeć ci w oczy i zapytać – jaki jest twój świat, mój wrogu? Bo podejrzewam, że w tym aspekcie akurat podobny.

Zwijam dłonie w pięść i nieświadomie zaciskam zęby. I chociaż nie wypowiadam głośno twojego imienia, to właśnie ciebie obwiniam za wszystko, co wtedy się wydarzyło. Nigdy nie zapraszałam cię do mojego świata. Przyszedłeś znienacka, niosąc ze sobą śmierć i ból. A teraz znowu próbujesz wyciągnąć dłoń i zabrać mi to, co nie twoje. Nie wiem, jak mam się przed tobą bronić. Wciągam głęboko powietrze i próbuję skierować swoje myśli na inne tory.

W moim świecie istnieje Bóg, duchy, cuda i magia. Myślę, że każdy z nas ma swoją aurę i swoją energię, której jeszcze nie potrafimy dokładnie zrozumieć i odczytać. Po prostu jesteśmy czymś więcej niż nas nauczono, że jesteśmy. Wierzę w to, że nadal żyjemy po śmierci. Wierzę w opiekę zmarłych i aniołów. I wierzę, że istnieje coś takiego jak Zło. A ty w co wierzysz, mój wrogu? Podejrzewam, że tu nasze światy mogą się już bardzo różnić. Bo czy mógłbyś robić to, co robisz, gdybyś wierzył w karmę? Przychodzisz przecież, żeby zabić, żeby narzucić mi swój świat i swój porządek. A ja nigdy nie powiedziałam, że mój świat ma być twoim światem. Nie musisz go rozumieć, bo on nie jest dla ciebie. Więc pytam ponownie – dlaczego?

Ocieram rękawem łzy, które bezwiednie spływają po moich policzkach i już wiem, że odwrócenie uwagi od złych myśli po raz kolejny mi nie wyszło. I znowu na próżno się wysilam. Nie ma w tym przecież logiki i sensu. A jedyne, co mi pozostaje w obliczu nadciągającego zła, to ogarek wiary w bardzo szczątkowej postaci.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

wtedy

 

 

Piekło, którego nie znamy

 

osiem lat wcześniej

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

 

 

 

Donbas, 13 kwietnia 2014 r.

15:18

 

Najpierw poczuł rozbryzg ciepłej krwi na twarzy i przyklejające się do skóry szczątki mózgu. Dopiero sekundę później dotarł do niego huk serii wystrzałów ciężkich karabinów maszynowych, przed którymi nie mogła uchronić żadna kamizelka.

Porucznik Dmytro „Szakal” Kostrzenko zakrył głowę rękoma i zniżył się maksymalnie do podłogi wojskowego UAZ-a, którym jechali. Zrobił to odruchowo, jak przystało na dobrze wyćwiczonego w boju komandosa. W takiej sytuacji nie było czasu nawet na sekundę zawahania. Obok niego, cicho przeklinając, upadł na kolana Fiodor. Dima nie miał pojęcia, czy żywy, czy ranny, a może już martwy.

Tylko nie on!, błagał w myślach i sam nie wiedział kogo – Boga? A może nieprzewidywalny los, który postawił jego ludzi dzisiaj na tej piekielnej drodze, gdzie być może przyjdzie im za chwilę zginąć.

Szarpnął Fiodora za rękaw jego wojskowej katany. Przyjaciel odwrócił twarz w stronę swojego dowódcy i kciukiem dał znać, że wszystko z nim w porządku.

– Na ziemię! – Dima wydarł się przez krótkofalówkę do jadących razem z nim w konwoju żołnierzy, chociaż wiedział, że taki rozkaz był w tym momencie zbędny i spóźniony co najmniej o kilka sekund. Przypuszczał, że wszyscy żołnierze jadący razem z nim tym felernym transportem, składającym się z dwóch hunterów i jednej buchanki, leżeli teraz, zakrywając rękoma głowę i próbowali ogarnąć chaotyczne myśli.

– Kierowcy żywi? – zapytał.

– Żywi. – Po kilku sekundach ciszy rozległy się w odpowiedzi trzeszczące i niewyraźne komunikaty.

Chwilowo odetchnął z ulgą i kątem oka starał się ocenić pierwsze straty.

– To zawracamy. Chłopaki, pełny gaz i spierdalamy stąd! – wydał kolejny rozkaz. Wiedział, że nie mogą tu zostać nawet chwili dłużej, bo to groziło dalszym ostrzałem, być może nawet z RPG-7, a wtedy nie byłoby już czego po nich zbierać. Cztery i pół sekundy wystarczyłoby, żeby zmieść ich samochody z powierzchni ziemi. Nie mógł na to pozwolić.

Uniósł lekko głowę i spojrzał na miejsce, na którym siedział Wasyl. Teraz pozostała po nim jedynie zakrwawiona bezkształtna miazga, kikut bez głowy, coś, co przed chwilą było jeszcze człowiekiem.

– Kurwa… – To było przecież jego miejsce w konwoju. To on miał dzisiaj siedzieć obok kierowcy. Dima zgodził się na to w ostatniej chwili. Wyjątkowo. Ten jeden raz. – Kurwa! – zaklął ponownie, tym razem już na głos.

To nie był właściwy wiek na umieranie. Chłopak miał zaledwie dwadzieścia cztery lata i całe życie przed sobą. W Kijowie zostawił dziewczynę, matkę i siostrę. Dima nie mógł pogodzić się z tą bezsensowną stratą i uwierzyć, że już nigdy nie zamieni z Wasylem żadnego słowa. Szczególnie że jeszcze rano pił z nim kawę i palił papierosa przed budynkiem. Pamiętał, że rozmawiali beztrosko i śmiali się ze sprośnych żartów. Pieprzyli głupoty o dziewczynach i snuli fantazje na temat najbliższych wakacji. Tak naprawdę to próbowali zaprzeczać rzeczywistości, traktując czas w Donbasie jak kolejną krótką misję daleko od domu.

Dotknął dłonią swojej twarzy i starł z niej krew oraz fragmenty żywej tkanki, która oblepiała również jego mundur i hełm. Z całych sił starał się pohamować odruch wymiotny.

Samochód, którym jechali, nazywany przez nich pieszczotliwie „Lincolnem”, przyspieszył na pełnym gazie. Kierowca sprawnie wykręcił na wąskiej drodze i ponownie objął prowadzenie kolumny. Kiedy wydawało im się, że już umknęli wrogowi i zostawili za sobą cichnący powoli ostrzał, niespodziewanie kilka metrów przed nimi eksplodował pocisk przeciwpancerny, a zaraz po nim ponownie rozległ się huk karabinów maszynowych. Pojazdy zahamowały gwałtownie, wzniecając tumany kurzu. Sasza, który dzisiaj dołączył do drużyny w zastępstwie, nie dał rady zapanować dłużej nad kierownicą i z impetem uderzył w przydrożny budynek jakiegoś starego, opuszczonego magazynu. Jakby tego było mało – został postrzelony, a utrata krwi odbierała mu powoli siły i przytomność. Świst kul zaczął przybierać na sile, ponadto docierał z dwóch stron. Dima i reszta znaleźli się w pułapce, dalsza droga dobazy została odcięta. Ich przymusowy postój oznaczał koniec dalszej podróży. Musieli się natychmiast ewakuować.

Ruchem ręki i zwięzłym komunikatem przez krótkofalówkę Dima nakazał opuszczenie samochodów. Najpierw przez podziurawioną od kul plandekę, a następnie przez lekko uchylone drzwi starał się wypatrzeć miejsce, które posłużyłoby im za tymczasowy schron. Dał sygnał, żeby dwójkami pobiegli na lewo, do zgliszczy niewielkiego budynku po starej pralni chemicznej. Dwóch żołnierzy wyciągnęło Saszę z szoferki i pomogło mu pokonać wyznaczoną trasę. Dima odpalił race dymne, żeby chociaż przez chwilę zasłonić swoich ludzi przed ostrzałem. Lawirując między gruzami i latającymi nad głowami pociskami, po kilku sekundach żołnierzom udało się przebiec przez ulicę i schronić za murami. Nie wszyscy mieli to szczęście. Jeden z nich, Tolek, podczas przeprawy upadł na asfalt, trzymając się za brzuch. Nie namyślając się długo, Dima i Artem złapali rannego pod pachy i zawlekli na drugą stronę ulicy. Ułożyli chłopaka płasko na ziemi i rozpoczęli akcję ratunkową – w pierwszej kolejności musieli zatamować krwotok.

– Tolek?! – krzyknął Dima, jakby chciał jak najdłużej utrzymać jego świadomość. – Artem zaraz zrobi ci opatrunek. – Starał się mówić do niego spokojnym głosem, nie dając po sobie poznać, jak źle wyglądała rana. Krew przyjaciela, która ściekała Dimie po palcach, leciała tak intensywnie, jakby ktoś odkręcił kran. Dowódca przeniósł naglący wzrok na Artema, dając mu wyraźny sygnał, żeby się pospieszył, zanim Tolek wykrwawi się na jego rękach. – Zaraz wezwiemy posiłki. Wyjdziesz z tego. Słyszysz?! Musimy tylko mocno ucisnąć ranę.

– Szakal… – wychrypiał ostatkiem sił Tolek i przymknął powieki, dając tym samym znak, że słyszał i rozumiał. Jego wzrok z sekundy na sekundę stawał się jednak coraz bardziej mętny. Gasł w oczach, a on – dowódca – nie mógł temu w żaden sposób zapobiec.

– Morda w kubeł! Oszczędzaj siły. Wyjdziesz z tego. – Spojrzał na niego ostatni raz i zobaczył krew wypływającą cienką strużką z jego ust. Odwrócił się, żeby Tolek nie dostrzegł rezygnacji w jego oczach.

Drużyna natychmiast zorganizowała punkty obserwacyjne i strzelnicze w dziurach po oknach. Nie było czasu na dokładne rozeznanie w planie obiektu, ale z tego, co udało im się w międzyczasie zaobserwować, znajdowali się w niewielkim parterowym budynku z czterema pomieszczeniami i tylnym wyjściem na biegnącą prostopadle ulicę. Dla bezpieczeństwa je również powinni zabezpieczyć. Z trzynastu żołnierzy, odliczając konającego Tolka i postrzelonego Saszę, zostało ich póki co dziesięciu – po dwóch ludzi na każde okno i rozwalone tylne drzwi budynku. W międzyczasie Fiodor wezwał posiłki, podając obecne położenie drużyny i dotychczasowy przebieg akcji. Musieli wytrzymać tu przez około trzydzieści minut, zanim wsparcie miało dojechać z pomocą. Dima wątpił, czy dadzą radę tak długo się bronić. Nie mieli przy sobie wystarczającej ilości amunicji, żeby odeprzeć zmasowany atak z dwóch stron. Jedyną szansę upatrywał w tym, że wróg mógł okazać się słabo wyszkolony, a przynajmniej gorzej niż oni. W każdym razie postanowił, że żywych ich nie wezmą, bo dotarło już do niego, że w tej wojnie nie było jeńców.

Dima po raz kolejny przekonał się, że w ogarniętym chaosem Donbasie rosyjscy separatyści[1] ukrywali się praktycznie wszędzie i nie dało się w żaden sposób zlokalizować ich kryjówek czy przewidzieć momentu ataku. Codziennie niemal w każdym mieście dochodziło do zbrojnych potyczek z prorosyjskimi bojówkami. Wczoraj w Słowiańsku grupa zamaskowanych osób zajęła posterunek policji, siedzibę Służb Bezpieczeństwa Ukrainy oraz budynek rady miejskiej, ponadto zniszczono wieże telefonii komórkowej. Do zamieszek i zajęcia budynków lokalnej władzy doszło też w Kramatorsku, Łymaniu, Bachmucie i Pokrowsku, a dzisiaj Dima z grupką swoich ludzi walczył o życie na drodze dojazdowej do Słowiańska. Przerzucanie żołnierzy, sprzętu i środków medycznych na linię frontu musiało odbywać się teraz inną trasą, bo ta stała się kolejną gorącą drogą[2].

Dima podniósł wzrok i zobaczył w oddali zbliżające się do nich cienie postaci. Było ich co najmniej trzy razy tyle, co żołnierzy w jego skromnym oddziale, chroniącym się w tej chwili w starej pralni.

– Nie marnować amunicji! Czekamy tak długo, ile się da. – Wydał rozkaz i jeszcze raz prześlizgnął się szybko wzrokiem po swoich żołnierzach, próbując oszacować skromne zasoby magazynków z amunicją.

Odwrócił głowę i spojrzał tępo w przestrzeń przed sobą.

– Ostatnia kula dla siebie – wypowiedział spokojnie to zdanie, w którym zawarte było całe ich beznadziejne położenie.

Wiedział, że rozumieją, co to dla nich oznacza. Kątem oka dostrzegł, że potakują głowami. Wtedy padł pierwszy strzał. Po raz kolejny poczuł na karku oddech śmierci.

Jeszcze na chwilę zamknął oczy, żeby po raz ostatni przed odejściem przywołać w pamięci jej obraz. Stał wtedy w bramie starej kamienicy, którą spowijał cień i obserwował, jak wychodzi z uczelni. Przystanęła na moment, włożyła słuchawki do uszu i odpaliła jakąś aplikację w telefonie. Po chwili ruszyła przed siebie, nie rozglądając się na boki. Nigdy tego nie robiła. Miał ochotę upozorować przypadkowe zderzenie na chodniku, po którym musiałaby zwrócić na niego uwagę. Być może udałoby mu się nawet zaprosić ją na kawę. W każdym razie miałby okazję, żeby wreszcie z nią porozmawiać. Oczywiście tego nie zrobił. Nie potrafił zebrać się w sobie i zawalczyć o dziewczynę, którą obserwował od ładnych kilku lat. Niemal każdego dnia patrzył śmierci prosto w twarz i decydował o życiu nie tylko swoim, ale i innych, natomiast jeśli chodziło o spotkanie z nią, jak zwyklestchórzył w ostatniej chwili. Znowu. W tej jednej kwestii był jak dziecko, które wierzy w bajki i Dziadka Mroza. Tyle że on wierzył w przeznaczenie, w to, że los znajdzie jakiś magiczny sposób, żeby ich ze sobą połączyć. Za każdym razem, gdy się nad tym zastanawiał, ogarniał go pusty śmiech. Tak naprawdę to wolał zaspokajać się swoimi fantazjami z nią w roli głównej niż faktycznie zaangażować się i prawdopodobnie skomplikować swoją tak dobrze poukładaną codzienność. A może po prostu zabrnął już w swoich marzeniach za daleko i teraz bał się rozczarowania oraz bolesnej prawdy, że w jej oczach nie zobaczy żadnego zainteresowania…

Dzisiaj, w obliczu bliskiego spotkania z kostuchą, obiecał sobie, że jeśli uda mu się wyjść z tego cało, zbierze w sobie wystarczająco dużo odwagi, aby do niej zagadać, a później pójdzie do jej ojca i poprosi go o jej rękę. Mocno liczył na jego przychylność. Pięć lat temu nie odważyłby się na ten krok, bo był nikim w tej armii, ale dzisiaj…

Do jego uszu dobiegł kolejny strzał. Otworzył gwałtownie oczy, porzucając tym samym swoje plany na przyszłość i ruchem dłoni wskazał żołnierzom odpowiednie pozycje do zajęcia.

Teraz starał się skupić całą uwagę na swoich ludziach. Próbował nie myśleć o śmierci, o umieraniu, o niespełnionych marzeniach z młodzieńczych lat, na które być może nie starczy mu już czasu i o tym, że za chwilę to całe gówno, jakim jest wojna, może zabrać szansę na szczęście każdemu z nich.

 

 

 

[1] Grupy osób wspierane przez Federację Rosyjską, które działały na obszarze wschodniej i południowej Ukrainy. Dążyły do wyodrębnienia niezależnych od Ukrainy republik. Ich wpływ obejmował zarówno obszar społeczny i polityczny, jak również militarny. Prowadziły działania zbrojne w formie wojny podjazdowej jako wyraz protestu przeciwko zmianom politycznym w Ukrainie, tj. odsunięciu od władzy w wyniku rewolucji Euromajdanu prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza. W efekcie powyższego powołano samozwańcze „republiki ludowe” – doniecką oraz ługańską.

[2] Haryacha doroha, czyli tzw. „gorąca droga” – ulica bądź droga znajdująca się w permanentnym ostrzale moździerzowym, wykorzystywana np. w celu przemieszczenia się żołnierzy i sanitariuszy między potrzebującymi a punktem stabilizacji (np. bazą medyczną).

 

ROZDZIAŁ 2

 

 

 

 

 

 

Donbas, 13 kwietnia 2014 r.

15:42

 

Mieli to szczęście, że byli wśród nich dwaj snajperzy. Imiennik dowódcy Dmytro i Aleks nie marnowali ani jednego naboju, siejąc wśród separatystów spustoszenie i panikę. Tym samym przechylili szalę zwycięstwa w początkowej fazie natarcia na swoją stronę, jednak determinacja napastników szybko okazała się przeważająca – biegli zwartą grupą kilkudziesięciu mężczyzn, nie zważając na krążące wokół kule. Wyglądało to tak, jakby postanowili poświęcić się w imię wyższego w ich przekonaniu celu. Napastników było tak wielu, że snajperzy nie mogli nadążyć z ich eliminowaniem. Dima kątem oka dostrzegł, że separatyści rozdzielili się i jedna grupa mężczyzn zniknęła za rogiem budynku – oznaczało to, że będą próbowali ich otoczyć i zajść od tyłu. Dima wysłał więc czworo swoich ludzi w głąb budynku z rozkazem zabezpieczenia wejścia. Zaczęła się regularna wymiana ognia. Kolejny z jego ludzi, Nikita, został postrzelonyw bark, a zaraz po nim Artem dostał odłamkiem z granatu.

Dima oszalałym wzrokiem spojrzał na pogruchotane żebra i rozerwane powyżej łokcia ramię najmłodszego żołnierza w ich drużynie. Ręka Artema ledwo się trzymała na resztkach mięśni i skóry. Krzyczał w konwulsjach, gdy dowódca dopadł go i uniósł mu głowę.

– Trzymaj się, Artem! Trzymaj się, mały! Dasz radę! – Dima tulił go do piersi jak syna i starał się nie patrzeć na powiększającą się z każdą sekundą kałużę krwi.

– Szakal… – do jego uszu dobiegł cichnący głos chłopaka.

To słowo zawsze padało jako ostatnie z ust jego umierających ludzi. Nie mógł już dłużej tego słuchać. „Szakal” brzmiało w uszach Dimy jak przekleństwo i nabrało nowego znaczenia – oznaczało śmierć.

Artem po chwili stracił przytomność, a Dima ciągle trzymający chłopaka na rękach, nie mógł go nawet opłakać. Otarł kilka łez bez głębszego zastanawiania się „po co” i „dlaczego”. I to wszystko, na co jako żołnierz mógł sobie na wojnie pozwolić. Artem miał niespełna dwadzieścia dwa lata i był mu bliski jak brat. Wojna zbliżała ich wszystkich do siebie z każdym dniem bardziej niż więzy krwi. Dima wiedział, że jeśli Artem umrze, śmierć chłopaka na zawsze odciśnie krwawe piętno na jego psychice. Modlił się, żeby do tego nie doszło. Dopóki wyczuwał jego puls, dopóty istniał cień szansy, że Artem przeżyje.

Żołnierze na zmianę strzelali i chowali się za murami. Trwało to może dziesięć minut, a może dwadzieścia. W końcu do ich uszu dotarł wyczekiwany przez nich odgłos zbliżających się T-64, przydzielonych do wzmocnienia blokad drogowych i osłony kolumn zaopatrzeniowych. Dima miał tylko nadzieję, że to ich wojsko i dziękował Bogu, że w ostatniej chwili zdążyli. Fiodor potwierdził ich położenie i nakierował wsparcie wprost na wrogów. Kiedy kula trafiła w przeciwległy budynek, w którym ukryli się separatyści, Dima i reszta nie mieli już wątpliwości, że to swoi przybyli z odsieczą.

Pociski uderzały w cel, rozrywając przy tym ziemię, budynek i drogę. Fala uderzeniowa rozprzestrzeniała się na wszystkie strony, zmiotła ze sobą kilkoro ludzi wewnątrz, a także rosnące przed budynkiem drzewo i wybiła wszystkie szyby w oknach. Dookoła leciały odłamki gruzu, szkła i innych twardych elementów. Wszystko trwało półtorej, może dwie minuty. Tyle wystarczy, żeby pozbawić człowieka tego, co najcenniejsze. Żeby pogrzebać jego plany i marzenia o szczęśliwym życiu, wychowaniu dzieci i wyjeździe na wczasy z rodziną.

Fala uderzeniowa przemieściła tumany kurzu i pyłu, które zaprószyły Dimie oczy. Przez moment czuł się jak bezradny ślepiec. Utrata wzroku to jedno z najgorszych obrażeń wojennych, jakie mogą dotknąć żołnierza w boju. Miał nadzieję, że Bóg w swoim miłosierdziu oszczędzi mu takich ran. Już wolałby dostać kulę w łeb i zginąć na miejscu niż męczyć się całe życie w ciemności. Jego rozważania przerwał kolejny huk i krzyki żołnierzy. Doprowadził się wreszcie do porządku i starając się jak najmniej mrużyć szczypiące go wciąż oczy, wyjrzał ostrożnie na zewnątrz.

Po półtorej godziny nieprzerwanego hałasu wszystko nagle ucichło, a małe grupki separatystów, którzy przeżyli, biegiem wycofywały się w głąb ulicy. Nikt ich nie gonił. Nikt nie miał już na to siły. Żołnierze odczekali jeszcze chwilę i ostrożnie wyszli na zewnątrz, opuszczając kryjówkę. Na miejsce dojeżdżały właśnie dwie karetki. Pomogli ratownikom zebrać poległych i rannych żołnierzy i Dima w końcu mógł zarządzić powrót do jednostki.

Dzisiaj po dziewiątej rano została ogłoszona operacja antyterrorystyczna wymierzona w separatystów. Rozpoczęła się dosyć kiepsko. Zamiast sprawnego szturmu żołnierze sami wpadli w pułapkę i tylko cudem udało im się ujść z życiem.

Za kierownicą Lincolna usiadł Fiodor, a Dima tuż koło niego. Przez całą drogę nie odezwali się do siebie ani słowem. Obaj wiedzieli, że to nie pierwsza tego typu akcja i pewnie nie ostatnia, jaką przyjdzie im przeżyć na tej nieludzkiej ziemi.

Dima po raz ostatni odwrócił głowę i obejrzał się za siebie. Skupił wzrok na leżących na ulicy martwych ciałach. Droga spłynęła krwią, asfalt pokrywały ciemne plamy, znak rozgrywającego się tu przed momentem dramatu. Dzisiaj znowu przybyło wdów i sierot wojennych. Dima nie potrafił zamknąć oczu, tak jakby chciał jak najlepiej zapamiętać widok zakrzepłej krwi i nienaturalnego wyrazu twarzy konających przed chwilą ludzi. Nie był w stanie wzbudzić w sobie żadnej litości ani współczucia. Może dlatego, że stracił w tej pułapce jednego z wyszkolonych żołnierzy, a czterech zostało ciężko rannych i walczyło o życie. Na wojnie nie ma dobrych ludzi. Na wojnie ludzie chcą zabić za wszelką cenę, a jeśli nie zabić, to zrobić taką krzywdę, żeby inni cierpieli do końca życia. Bo wojna rodzi jedynie nienawiść.

Przeniósł wzrok na budynek, z którego strzelali do nich separatyści. Siła eksplozji była tak wielka, że częściowo zawalił się dach. Wszędzie poniewierały się fragmenty jasnych płytek, połamanych półek, kawałki ścian i sterty gruzu. W rozwalonym przez czołg budynku mieścił się pewnie spory lokal użytkowy. Nie było co prawda żadnego szyldu, ale rozmiar okien przypominał witryny sklepowe. Teraz ten piękny, biały budynek przypominał typową ruinę wojenną – bez okien i drzwi, z podziurawionymi jak szwajcarski ser ścianami.

Oto w ciągu kilku minut został zdmuchnięty czyjś dobytek. Dekady życia, w których jakiś człowiek ciężko pracował, oszczędzał i odmawiał sobie przyjemności, żeby kiedyś w przyszłości żyło się jego rodzinie odrobinę lepiej, poszły na marne w parę sekund. Takich budynków i domów z każdym dniem przybywało w Mariupolu coraz więcej. Były jak wyrzut sumienia i stanowiły kolejny symbol bezsensownej codzienności w Donbasie.

I niby Dima miał świadomość, że to tylko mury, które z czasem będzie można odbudować, ale ta wojna, której się nie spodziewał i nie przewidział, ustalała właśnie zupełnie nowe priorytety i nadawała nowe znaczenie codzienności. Widząc na własne oczy tę kruchość życia i życiowego dorobku, wiedział, że nigdy już nie będzie takim samym beztroskim facetem.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

Copyright © by Monika Kacprzyk, 2025

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2025

 

Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

 

 

Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio

PR & marketing: Sławomir Wierzbicki

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8402-539-0

 

 

Grupa Wydawnicza Filia Sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.