Niewidoczni - Piekiełko Jacek - ebook + audiobook + książka

Niewidoczni ebook i audiobook

Piekiełko Jacek

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Komisarz Arkadiusz Lubosz nie może pogodzić się ze stratą córki. Stopniowo pogrąża się w marazmie pogłębianym przez alkohol. W końcu dostaje ostatnią szansę na powrót do służby i uporanie się z własnymi problemami.

W sprawie zaginięcia Sylwii pojawiają się nowe okoliczności. Lubosz odkrywa, że oprawca zgotował horror nie tylko jego córce, lecz także innym ofiarom. 

Nieoczekiwane zwroty akcji i tajemnice z przeszłości doprowadzają do finału, którego nikt się nie spodziewa.

Niektórzy ludzie po prostu znikają. Stają się tajemnicą, której nikt nie potrafi odkryć…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 324

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 14 min

Lektor: Jacek Piekiełko
Oceny
4,2 (293 oceny)
137
96
52
4
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kachnawo

Nie oderwiesz się od lektury

coś niesamowitego Nie mogłam oderwać się ani od pierwszej ani od drugiej części. Mam nadzieję że pojawi się kontynuacja. Gorąco polecam.
10
agavva

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka. Polecam .
00
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

swietna fabula I akcja. trzyma w napięciu hak pierwsza część. książka sztos!
00
KEmiliaM

Nie oderwiesz się od lektury

świetna polecam
00
alejani

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa fabuła, ale lektor audiobooka dramatyczny. Monotonny sposób czytania odbierał przyjemność słuchania i zabijał wartkość akcji. Szkoda.
00

Popularność




RedakcjaMonika Orłowska
KorektaBożena Sigismund
Projekt graficzny okładkiMariusz Banachowicz
Skład i łamanieAgnieszka Kielak
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2020 © Copyright by Jacek Piekiełko, Warszawa 2020
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-66644-23-6
Wydawca Agencja Wydawniczo-Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o. ul. Borowskiego 2 lok. 24 tel. 22 416 15 81 03-475 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.

Polana to

Spomiędzy drzew

Przyjęła mnie

W szorstkości swe

Bym zaległ był,

Jestestwem wnikł

W kolejnych wielkich

Rzeczy bieg [...]

Piotr Rogucki, Łąka 1

List drugi

Czuję się, jakby moje ciało owiniętow wilgotne prześcieradło. Paruję.

Z dnia na dzień skórę zaczynają porastaćgęste lasy równikowe.

Żyły pompują błotnistą, szarą maź. Paprocie,drzewa kamforowe, palmywrastają we mnie korzeniami, pijąc zachłannie to,co się teraz we mnie skrapla.

Tęsknotę za tobą.

Agnieszka Gałązka, Listy z Japonii

PROLOG

Mężczyzna czuje, jak wielki ciężar spada mu z serca. Ma wrażenie, jakby unosił się nad ziemią. Ten dzień zapamięta do końca życia. To początek i koniec, alfa i omega, powiedzenie demonom „stop”, wyjście z tej chorej sytuacji i równocześnie niepewność każdej następnej chwili.

– Wiesz, co teraz masz zrobić? – Z ciemności dobiega niski głos.

– Tak – odpowiada, czując, jak krople potu ściekają mu po skroniach. W powietrzu unosi się odór jego nieświeżego oddechu, ograniczany jedynie przez przeźroczystą folię umieszczoną na drewnianej kratce. Wstydzi się z tego powodu. Może nawet bardziej niż występku, którego się dopuścił.

– Bóg nagradza odważnych – słyszy jeszcze. Następnie zapada niezmącona żadnym dźwiękiem cisza. Tego chyba najbardziej potrzebował. Ciszy w swojej głowie, braku natarczywych myśli. Wychodzi na zewnątrz. Stare latarnie emitują zaledwie poświatę żółtego światła. Mocny wiatr rozsiewa ziąb październikowego wieczoru. Nie jest jednak w stanie przegonić cząsteczek smogu zalegających w powietrzu.

Mężczyzna idzie wolno, powłóczy nogami, starając się odwlec w czasie realizację postanowienia, które uczynił. Czuje się przegrany, ale nie z powodu ostatniego czynu, którego się dopuścił, lecz ogólnie, takie miał życie, ciągle na bakier z prawem. Teraz zawładnęła nim ogromna ulga. Odkąd powziął tę decyzję, po raz pierwszy od dłuższego czasu udało mu się przespać całą noc. Nie budził się z koszulką mokrą od potu, nie krzyczał przez sen, nie wstawał z łóżka, by tępo wpatrywać się w bezbrzeżną ciemność spowijającą wiekowe osiedle, na którym mieszkał.

Rodzina jakoś sobie z tym poradzi. Musi wziąć się w garść. To nie pieprzony serial, w którym porządny obywatel, nauczyciel chemii, zaczyna pichcić metę, by zdobyć pieniądze dla swojej rodziny. Mężczyzna próbuje tłumaczyć sobie, że pośrednio też chciał poprawić byt bliskich. Zaraz jednak odpycha od siebie wszelkie usprawiedliwienia.

„Zrobiłeś to z bezwzględnego strachu, skurwysynu” – słyszy własne myśli.

Obawia się, że jego dzieci i żonę będą wytykać palcami. Zostaną na zawsze naznaczeni. To, co zrobił, stanie się piętnem, dożywotnim brzemieniem, które będą musieli nosić. Czy mu wybaczą?

Idąc dalej, patrzy na odpadający tynk budynków, upstrzone od graffiti mury i walające się wzdłuż ulicy śmieci. To miasto jest okropne. Nie ma pojęcia, jak mógł spędzić w nim większość życia. Wszędzie pełno bezpańskich psów i ich odchodów. Jeden wielki szalet, którego więcej nie będzie musiał oglądać, i to jest jedyna pozytywna wiadomość związana z jego przyszłością.

Naraz dopada go potężne drżenie rąk. Spogląda przed siebie na zachodzącą poza budynki ulicę, ale widzi coś całkiem innego. Palce zaciskające się na miękkiej szyi, która poprzez błyskawiczne, silne ukrwienie staje się twarda jak skała. Język ofiary wysunięty pomiędzy wargami to ostatnia próba złapania oddechu. Wytrzeszczone oczy wyrażają niezrozumienie, żal i jednocześnie nienawiść. To spojrzenie wraca w każdym koszmarze. Przez sekundę rozważa, czy nie zwolnić ucisku, nie przekraczać granicy, zza której nie będzie już powrotu. Wtedy uświadamia sobie, że nie może się wycofać, że zrobił jeden krok za daleko. Po tym wszystkim nie podadzą sobie dłoni, nie przeproszą i nie odejdą każdy we własnym kierunku. Są jak wypuszczone z klatek wygłodniałe zwierzęta. Na koniec czuje satysfakcję. Dawno nie łamał karków, a jeśli już, to on wydawał wyroki i nie tykał się brudnej roboty, może tylko czasami.

Cel jego podróży jest tuż za rogiem. Nigdy wcześniej nie był w tym miejscu. Może raz, wiele lat temu, gdy doszło do bójki podczas wesela brata. Nic z tego jednak nie pamiętał. Alkohol wszystkie wydarzenia wymazał z pamięci.

Teraz czuje wielkie pragnienie. Trzęsie się cały, jego ciało skręca się z nerwów, które ukoić może tylko solidna dawka czystej wódki. Jak na zawołanie po prawej stronie chodnika lśni neon Żabki, ostatniego bastionu walki z prohibicją.

Od razu kieruje się do lady, za którą znudzona kasjerka ostentacyjnie żuje gumę.

– Małpkę czystej – rzuca mężczyzna, rozglądając się wokół. W sklepie grupka osiemnastolatków hałaśliwie zastanawia się nad wyborem piwa.

– Z lodówki? – pyta ekspedientka, jakby mężczyzna miał wypisane na twarzy, że opróżni zawartość buteleczki jak najszybciej.

– Obojętnie.

Dostaje ciepłą wódkę.

– Jedenaście pięćdziesiąt.

Mężczyzna drżącą dłonią sięga najpierw po buteleczkę, zdejmuje zakrętkę i przechyla czystą do gardła, wypijając ją jednym haustem. Kobieta kładzie dłoń na ukryty przycisk wzywający ochronę, mając przeczucie, że klient nie ureguluje rachunku. Młodzież milknie, oglądając patostream na żywo.

– Ty... patrz. Ja pierdolę... – mówi jeden z chłopaków.

Mężczyzna spogląda na jego irytujący uśmieszek, po czym przenosi wzrok na kasjerkę, zapewniając:

– Zaraz zapłacę.

– Ale cię przysrało, żulu. – Ten sam chłopak szczerzy zęby. Ma szeroką bluzę z napisem PROSTO i grafitowe joggery kończące się nad białymi asicsami. – I co się gapisz, pało?

Mężczyzna wciąga głęboko powietrze, próbuje się uspokoić, ale w środku cały jest ogniem, granatem z wyciągniętą zawleczką. Słyszy koleje śmiechy i wyzwiska, do których dołączają się koledzy chłopaka. Już wie, że może wszystko załatwić tutaj, przy okazji. Zaoszczędzi sobie czasu. Wolnym krokiem kieruje się w stronę grupy.

Ekspedientka już wie, co się święci.

– Proszę opuścić sklep. Wynocha – rzuca jeszcze, ale nikt jej nie słyszy.

Chłopaczek ze szklistymi oczami dodaje:

– Co, żulku, chcesz fajkę? – Wyciąga paczkę w kierunku mężczyzny. – Dwa się wzięły, co?! – Wybucha śmiechem.

Mężczyzna wbija się w jego krocze podeszwą buta. Cała grupa, oprócz poszkodowanego, który zwija się z bólu na podłodze, cofa się. Mężczyzna przeciąga ręką po ladzie, rozsypując jej zawartość. Pudełka ciastek lądują na głowie zaatakowanego.

– Ty, dziadek, powaliło cię? – mówi jeden z chłopaków.

Mężczyzna rzuca się na leżącego, chwyta go za włosy i zaczyna uderzać jego potylicą o brudne płytki. Wtedy reszta doskakuje do napastnika, starając się go odciągnąć od bezbronnego kolegi.

Po długo trwającej szarpaninie do środka wpada dwóch policjantów.

– Ten menel się na nich rzucił – piszczy kasjerka.

Wszystko dzieje się błyskawicznie. Policjanci odciągają mężczyznę, przewracają go na brzuch, dociskając kolanami plecy. Wykręcają ręce, które skuwają z tyłu.

– Leż! – krzyczą, gdy mężczyzna mimo obezwładnienia próbuje się szamotać.

Podnoszą go z podłogi.

– Co się tutaj wydarzyło? – pyta jeden z funkcjonariuszy.

Każdy z grupy próbuje coś powiedzieć.

– Spokój! Po kolei – rozkazuje policjant, odwracając się w stronę kasjerki. – Jak było?

– Nie zapłacił za alkohol i zaatakował tego chłopaka – zeznaje dziewczyna, wyświadczając przysługę klientom.

– Panie władzo, ten gość jest jebnięty. Wybił mi zęba. – Chłopak spluwa na podłogę.

– Dobra, bierz go do radiowozu. Wyciągajcie dowody osobiste.

– Tak było? – pyta drugi policjant. – Dlaczego go zaatakowałeś?

Mężczyzna podnosi głowę. Jest wyższy od wszystkich. Uśmiecha się, odsłaniając nierówne zęby.

– To tylko niewinna sprawa, panie władzo – wyjaśnia. – Nieporozumienie. Lekki wpierdol.

– Tak? W taki sposób rozwiązujesz problemy?

– Nie... zwykle załatwiam to w bardziej zdecydowany sposób.

– Mamy żartownisia... Pogadamy na komendzie.

– Robiłem gorsze rzeczy.

Na moment zapada cisza. Wszyscy spoglądają na mężczyznę, wyczuwając, że ma coś ważnego do powiedzenia. Brzmi poważnie, a to, co mówi, sprawia, że zgromadzeni w sklepie zamierają.

– Możesz mnie aresztować, ale za coś innego.

– Słucham?

– Ja... zabiłem człowieka.

***

Ręce drżą mu z przerażenia. Nigdy wcześniej nie znajdował się w sytuacji podbramkowej. Wie, że to chwilowy stan i zaraz odzyska spokój ducha. Wciąż ma przewagę nad śledczymi. Pomimo poważnych komplikacji wyprzedza ich o krok.

Wypadek pokrzyżował cały jego misterny plan. Nalot na starą hutę również sprawił, że musi przenieść się w inne miejsce. Ma nadzieję, że policjanci skupią się na zatrzymanym, który wymieniał w sieci nielegalne treści pornograficzne. Był blisko, na terenie huty, a on wiedział o jego istnieniu i niecnym procederze. Zastanawiał się, czy z jego powodu nie będzie miał problemów, ale przewidział podobny scenariusz. Teraz czyny tego człowieka są parasolem ochronnym dla jego działalności. Nie spodziewał się jednak, że organy ścigania pójdą tropem „diamentów pamięci”. Uznawał to za bezpieczny proceder i wiele się nauczył z tej idei, którą jednak udoskonalił. Poszedł znacznie dalej. Tyle że za dużo złego nagromadziło się na jednym metrze kwadratowym.

Ma tylko nadzieję, że tak szybko nie znajdą laboratorium. Do tego czasu uda mu się przygotować cały proces. Miejsce powrotu, czy też dla innych wiecznego zapomnienia, już ma. Czasami je odwiedza, by przyjrzeć się efektom dotychczasowej pracy. Napełnia go pozytywnymi myślami. Czuje się wtedy umocniony. Nabiera sił, by skończyć opus magnum. Będzie o nim głośno... Oj tak... Do zakładu karnego, w którym najprawdopodobniej się znajdzie, przybywać będą pielgrzymki ciekawskich dziennikarzy, empatycznych świrów i wyznawców idei, którą zapłodni umysły najbardziej parszywych istot chodzących po tej ziemi. Ted Bundy, Kuba Rozpruwacz, Wampir z Zagłębia, Rzeźnik z Rostowa, Jeffrey Dahmer, Ottis Toole, Henry Lee Lucas, Breivik – zamierza wkrótce dołączyć do tej galerii sław. Jednak wierzy, że nie zasłuży na pogardę. Wręcz przeciwnie, niektórzy docenią sposób, w jaki działa, a jego modus operandi trafi do podręczników kryminalistyki.

Niedawno przeczytał książkę o seryjnych mordercach i doszedł do konkluzji, że większość motywacji do zbrodni ma źródło w zaburzeniach seksualnych. Zło staje się dziedziczne, jest wypadkową pedagogiki oraz kompulsją determinowaną przez dotychczasowe otoczenie i relacje. Zapisał takie zdanie w notatniku. Utożsamiał się z poznawanymi teoriami, niemniej jednak stronił od wiwisekcji własnego umysłu, a na pewno odżegnywał się od wypaczonych zachowań seksualnych. Teraz jednak spogląda na śpiącą na boku Sylwię, dostrzega bliznę po usunięciu pary żeber, ale spostrzega też, jak zmieniła się jej sylwetka. Po operacji z dziewczyny zamieniła się w kobietę. Ta metamorfoza sprawia, że on nie widzi już ograniczeń, by...

Czuje suchość w gardle i jednocześnie obrzydzenie do siebie. Próbuje skupić się na czymś innym. Żądza jej ciała sprawia, że upodabnia się do tych zwierząt, o których pisze cały świat. On tak nie chce. Jeszcze musi zaczekać. Skoro był cierpliwy tak długo... Sam wybierze odpowiedni moment. Obiecał sobie, że nie będzie czerpał z tego satysfakcji. Ten czyn ma ją zbrukać, a poprzez to dotknąć do żywego jej ojca. Dlatego też przeprowadził operację; nie mógł zrobić tego z dzieckiem, a widział w niej dziecko, teraz zaś jawi mu się jako kobieta, bardzo ponętna, skazana na jego łaskę...

Przykrywa Sylwię staranniej kołdrą, po czym nachyla się, by sprawdzić jej cichy oddech. Przesuwa dłonią po jej włosach, gładząc je jak pieska. Liczył, że po nieszczęśliwym wypadku dziewczyna utraci pamięć. Wtedy wszystko byłoby zdecydowanie łatwiejsze. W zepsutym planie ta jedna rzecz mogła niespodziewanie wyprostować inne. Stało się jednak inaczej, ale dzięki temu znowu są razem i mogą kontynuować proces.

Zostawia ją samą i wychodzi. Rozmyśla, czy nie popełnił błędu z ostatnim ciałem, ale trzeba było uciszyć klapacza. Paplał na prawo i lewo. On z kolei nie mógł się po prostu oprzeć. Zadziałał instynkt, a o następstwa musi martwić się teraz.

Niestety trafił na otyłą osobę. To z kolei rodzi dodatkowe problemy, zwłaszcza z mydłem amoniakalnym, czyli tak zwanym trupim tłuszczem. Jeśli ciało człowieka zawiera sporo tłuszczów, proces rozkładu zostaje zdecydowanie spowolniony. Na to sobie pozwolić nie może. Ma swoje sposoby, ale zmydlenie tłuszczów zaburza standardową pracę. Należy je wytrącić wcześniej, w specjalnie przygotowanych warunkach, z odpowiednio utrzymanym poziomem wilgoci.

Naciąga gumowe rękawiczki, zakłada fartuch i maskę tlenową. Chwyta za skalpel i przygląda się żółtobrunatnej mazi wydobywającej się spod rozciętej skóry brzucha otyłego mężczyzny spoczywającego na stole.

Saponifikacja to proces, który utrwala.

Nie na tym mu zależy.

Jednak trzeba pozbyć się rzeczy trwałej, by rozpocząć dekompozycję.

Spogląda na skafander leżący na żółtej folii termoizolacyjnej.

Będzie miał sporo pracy.

CZĘŚĆPIERWSZA

1

Marcelina spogląda nerwowo na smartfon. 10.30. Arek miał pojawić się w Starbucksie dziesięć minut temu. Tak ustalili. W zasadzie to był jej pomysł. Spodziewała się komplikacji, dlatego wolała zostawić sobie awaryjne półtorej godziny, by zażegnać potencjalne problemy. Okazało się, że jej przezorność była na najwyższym poziomie.

Ponownie wybiera numer do Arka, ale bezskutecznie. Mogła się tego spodziewać. Zamierzała wspólnie wypić kawę, spokojnie porozmawiać. Godzina i dwadzieścia pięć minut do rozmowy komisyjnej Arka Lubosza z przełożonymi, dzięki której ma szansę wrócić do służby. Niech to szlag!

Marcelina wsiada do samochodu, odpala silnik i rusza z piskiem opon. Jeśli światła na skrzyżowaniach okażą się dla niej łaskawe, powinna zjawić się przed domem spokojnej starości za kwadrans z lekkim poślizgiem. Po drodze łamie kilka przepisów, ale Yanosik nie mówi nic o kontroli prędkości.

Dlaczego w ogóle pomaga Arkowi? Dlaczego po prostu nie odpuści? Temat jest zbyt poważny, zwłaszcza po tym, co stało się ponad miesiąc temu, gdy Sylwię, córkę Lubosza, uprowadzono ze szpitala. Ktoś zrobił to po to, by zamknąć jej usta. Marcela nadal wierzy, że dziewczyna żyje... Gdyby było inaczej, oprawca mógłby pozbyć się Sylwii już w szpitalu. Przedstawiona dedukcja jest spójna, powtarzała ją Luboszowi po stokroć, póki jeszcze słuchał. Niestety później całkowicie się wyłączył. Zamknął na otaczający świat jak trzy lata temu, gdy jego córka zaginęła po raz pierwszy. Tego dowiedziała się od Marka, komisarza i przyjaciela Lubosza. Opowiadał, niezbyt wylewnie, co działo się w tamtym czasie z Arkiem. Jak pogrążył się w rozpaczy i próbował odebrać sobie życie. Bała się jego reakcji po ostatnich wydarzeniach. Arek Lubosz – tykająca bomba.

Nie zna żadnej innej osoby, którą los tak okrutnie doświadczył. Człowieka samotnego, nieakceptującego siebie i rzeczywistości naokoło. Musi mu pomóc. Chce tego. A najbardziej pragnie rozwiązać całą sprawę, zwłaszcza że ze wszystkich poszlak, w których posiadanie weszła, wynika, że to właśnie Lubosz może być w wielkim niebezpieczeństwie.

Parkuje samochód wzdłuż krawężnika. Przechodzi przez bramkę, która uderza z trzaskiem o futrynę. Jeden z mieszkańców ośrodka, sympatyczny staruszek, pozdrawia ją, wysyłając dłonią całusa. Chciałby zagadać, ale zamiast słów z jego ust wypływa obfita ślina.

Marcela schodzi po pięciu stopniach i próbuje dostać się do sutereny. Niestety drzwi są zamknięte, a usilne walenie pięścią w ich front nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Arek powinien być w mieszkaniu, ponieważ na ulicy dziennikarka dostrzegła jego samochód. Jej obawy, że stało się coś złego, są coraz większe.

Zawraca do ośrodka, gdzie spotyka portiera i mówi mu o swoich podejrzeniach.

Starszy mężczyzna, dorabiający sobie na emeryturze, wzdycha tylko:

– Lubosz... Same z nim kłopoty. – Wstaje z krzesła, z haczyków zdejmuje pęk kluczy i wychodzi z kanciapy. – Chodź, pani. Wejdziemy do niego awaryjnie.

Schodzą boczną klatką schodową, służącą jako przejście na wypadek pożaru, i już znajdują się przed białymi drzwiami. Przechodzą do korytarza, następnie kotłowni i magazynu, na którego końcu znajduje się wejście do pomieszczeń zamieszkanych przez Arka.

– Tu jest korytarzyk, który wcześniej połączony był z magazynem. Robię to wyłącznie dla pani. – Mruga okiem do Marceli, po czym szuka odpowiedniego klucza.

Otwiera drzwi, a za kolejnymi znajduje się pokój Lubosza.

– Dziękuję – mówi Marcelina.

– Wolałbym zaczekać.

Marcela wchodzi do środka. Od razu w nozdrza uderza ją przykry zapach. Rozgląda się. Na stole walają się puste butelki po alkoholu. Na podłodze leży kilka puszek po piwie.

– Chryste! – krzyczy kobieta, widząc Lubosza.

Leży nieprzytomny na łóżku. Na jego ustach i na poduszce widnieją zaschnięte wymiociny. W całym pomieszczeniu unosi się okropny fetor.

Marcelina doskakuje do Lubosza, zaczyna go szarpać, próbuje ocucić. Zauważa przy tym, że mężczyzna oddycha. Jego klatka piersiowa gwałtownie się rozszerza przy każdym wdechu. Na szczęście zasnął, leżąc na boku, co uratowało go przed zakrztuszeniem.

– Arek, obudź się.

Portier stoi przy wejściu, ma otwarte usta i zmarszczone brwi. Chciałby pomóc, ale w krytycznej sytuacji wyraźnie nie wie, jak się zachować. Robi krok do przodu, zatrzymuje się. Każdy jego ruch wydaje się nieporadny.

Marcelina nadal wybudza Arka, który tylko mruczy coś niewyraźnie. Po chwili otwiera oczy i zaczyna kasłać.

– Niechże mi pan pomoże, a nie stoi jak dupa wołowa.

– Tak, tak, już idę – odpowiada posłusznie portier.

Chwytają Lubosza pod ramię i stawiają na nogi.

– Do łazienki – rozkazuje Marcelina.

Lubosz jest ciężki i niemal nieprzytomny. Wydaje się, jakby ważył tonę.

– Pod prysznic.

Wpychają go pod prysznic. Arek klęczy, opierając się rękoma o brodzik.

– Uff... dzięki. Może już pan iść – mówi Marcela.

– Na pewno?

– Poradzę sobie.

Portier z nieskrywaną ulgą opuszcza łazienkę.

Marcelina odkręca kurek z zimną wodą. Strumień leci wprost na kark mężczyzny, który zaczyna wybudzać się z odrętwienia.

Lubosz bełkocze, kaszle, krztusi się, po czym wypluwa resztki wymiocin.

– Marcela? – Robi wielkie oczy, przekrzywiając głowę na bok.

– Nic już lepiej nie mów.

Krople wody spadają na jej bluzkę; jest wściekła głównie na siebie, że znalazła się w takiej sytuacji, a jednocześnie czuje satysfakcję, że może po prostu pomóc.

– Marcelka, będziesz cała mokra – mamrocze Arek.

Zdejmuje z niego koszulkę.

– Weź prysznic. Tutaj masz ręcznik. Czekam na ciebie.

Arek nieporadnie próbuje wstać z brodzika. Chwieje się. Odruchowo, z zamkniętymi oczami ustawia ciepłą wodę.

Marcela otwiera uchylne okienka w pomieszczeniu, gdzie Lubosz śpi, je, ogląda telewizję i egzystuje. Obrzuca wzrokiem cały pokój. Totalna nora, gorzej niż w jakiejś melinie – myśli, zdegustowana. Wstrzymuje oddech, by powstrzymać nasilające się torsje. Gdy tylko spogląda na łóżko Arka, ma ochotę zwymiotować. Znajduje jedyny czysty kubek, do którego wsypuje trzy kopiaste łyżeczki mielonej kawy. Gotując wodę, stoi tuż przy uchylonym oknie i łapie świeże powietrze.

Po dziesięciu minutach w pokoju zjawia się Arek. Jest nagi, nie licząc przepasanych ręcznikiem bioder. Marcelina spogląda na jego sylwetkę. Jeszcze miesiąc temu pod coraz większą warstwą tłuszczu dostrzegalne były zarysy mięśni, które musiał rzeźbić na policyjnej siłowni. Teraz zdecydowanie się schowały, pojawił się lekki brzuszek, a pod gęstą szczeciną włosów porastającą tors uwydatniły się piersi. Zdziwiła się, że w tak krótkim czasie można zaniedbać swoje ciało aż do tego stopnia.

Lubosz chwiejnym krokiem podchodzi do szafy i chowa się za jednym ze skrzydeł drzwi, próbując się ubrać.

– Fajnie, że wpadłaś – mówi w końcu, wyłaniając się z ukrycia.

– Napij się kawy.

Marcela podaje mu kubek, a on przyjmuje go drżącymi rękoma.

– Chodź, wypijesz po drodze – oznajmia dziennikarka.

– Co?

– Zbieraj się, nie mamy czasu.

– Czasu na co?

– Za kilka minut masz spotkanie z komisją.

– Ach tak... To dzisiaj?

– Bierz kurtkę i idziemy.

– Myślę, że daruję sobie spotkanie z tymi skurwielami.

– Arek, co ty pieprzysz? Jak się nie stawisz na to spotkanie, to mogą cię już nigdy nie przywrócić do służby.

– Walić to...

– Skąd będziesz miał pieniądze...

– Ostatnio dorabiam w magazynie. Tutaj niedaleko. Fajna robota na kilka godzin w nocy. Starcza na najważniejsze potrzeby. – Mówiąc to, kieruje wzrok na butelki po alkoholu.

– Błagam cię, chodź.

– Jak tam wejdę, i tak nie mam szans.

– Powiesz, że jesteś chory. Nie masz nic do stracenia. Wypijesz kawę, zapalisz fajkę i dojdziesz do siebie.

– Nie.

– Zrób to dla siebie i dla Sylwii.

Lubosz zamiera. Marcelina uderzyła w czuły punkt.

– Myślisz, że nie próbuję?

– Tego nie powiedziałam.

– Nie muszę być na służbie, by prowadzić śledztwo.

– A teraz prowadzisz?

– Mam swoje przypuszczenia.

– I?

– I co? Myślę o tym całymi godzinami. Minął miesiąc, a policja nie ma nic, rozumiesz? Nie potrafią nawet ustalić miejsca pobytu tego jebanego detektywa. Nic, zero, null. Mają gościa na kamerce od synka z wypadku. Też nic.

– Arek pogadamy jeszcze o tym. Trzeba się tylko skupić. I dojść do siebie.

Marcelina kieruje się w stronę wyjścia. Błagalnym wzrokiem spogląda na Arka.

– Marcela, myślisz, że Sylwia... – Łamie mu się głos. – Czy ona wciąż żyje?

2

– Mogę tu zapalić? – pyta Lubosz, uchylając szybę w aucie.

– Pal – odpowiada Marcela. Nie zwraca na niego uwagi, pilnie przygląda się wszystkiemu, co dzieje się na drodze. Gdy tylko może, pozostawia silnik na wysokich obrotach.

– A masz fajki? Zapomniałem zabrać.

– Dżizas... Są w torebce.

Arek długo miesza w otchłani głębokiej torebki niczym magik próbujący wyjąć królika z kapelusza. Drżącymi rękami chwyta swoją nagrodę, wytrząsa z paczki cienkiego papierosa i zaciąga się łapczywie.

Patrzy przez boczną szybę na mijane budynki, nadchodzącą wolnymi krokami jesienną szarugę za oknem. Dni stają się coraz krótsze, noce ciemniejsze. Ulatuje wszelki optymizm niesiony przez słoneczne dni minionego lata. Mechanizm wydaje się zaplanowany, jakby to natura odpowiadała za podsumowanie ostatnich wydarzeń, zarówno w totalnie schrzanionym przez polską reprezentację mundialu, jak i w życiu Lubosza. Tak, zdecydowanie – stwierdza, co chwilę zaciągając się szybko dogorywającym papierosem. To cholerna paralela. Ten mundial i zniknięcie Sylwii. Najpierw euforia, nadzieja na zwycięstwo, potem gorycz, rozczarowanie i twarda rzeczywistość. Lubosz wielokrotnie przyznawał w duchu, że to właśnie on powinien opatentować wszystkie prawa Murphy’ego. Czasami miał też wrażenie, że opowieść o Hiobie jest jego biografią. Ktoś kiedyś spisał tę uniwersalną tragedię, która powtarza się ciągle na nowo.

Marek, przyjaciel. To, co zrobił razem z Eweliną, stało się gwoździem do trumny. Najbliższe znane mu osoby snuły własną historię, ze strachu przed konsekwencjami. Markowi zdołał wybaczyć. Kto jak kto, ale Arek wie doskonale, że każdy popełnia błędy.

Marek działał w dobrej wierze, chciał pomóc Ewelinie w relacjach z córką i w najczarniejszych snach nie mógł przewidzieć, jaki może być finał jego udziału w „terapii” wymyślonej przez Ewelinę. Gdy Lubosz o tym myśli, czuje, jakby do zaciśniętych pięści zamiast krwi napływała płynna, rozżarzona lawa. Może wtedy niszczyć wszystko, co stanie mu na drodze. Znowu potrzebuje pomocy specjalisty, wie o tym, ale nie ma siły i nie chce zamknąć się w ośrodku leczenia policjantów, ponieważ wszystko, co do tej pory wypracował, ległoby w gruzach. Już nigdy nie odzyskałby dawnej pracy. Znowu skończyłoby się na samotnie spędzanych dniach w miejscu oddalonym od świata.

Najgorsza jest niemoc. Nie możesz nic zrobić, wybiegasz na ulicę i cały świat żyje według własnych reguł. Nikt nie wie, jakie masz problemy. Wydajesz się ciałem obcym, wołaniem na pustyni, obumarłym liściem niesionym przez wiatr. Chciałbyś krzyczeć, dorwać się do gardła temu, który uprowadził ci córkę. Możesz jedynie liczyć na łut szczęścia.

Policja nie mówi o niczym. Arek wie, że to może oznaczać dwie rzeczy – są blisko albo nie mają nic.

Poza niemożnością zrobienia czegokolwiek, by odmienić beznadziejną sytuację, jeszcze gorsze zdają się czarne myśli. Arek próbuje je odegnać, ale gdy tylko zasiada z papierosem w dłoni, one przychodzą same i zatruwają mu umysł. Wyobraźnia, która podsuwa obrazy sugerujące, co jakiś zwyrodnialec może robić z jego córką, to dożylna destrukcja paraliżująca organizm. Później przychodzą koszmary, a w nich psy. Ciągle te same, wściekłe psy, tym razem zostawiają go w spokoju. Czuje, jak w pędzie muskają jego nogi lepką sierścią. Spogląda w kierunku, w którym podążają, a na końcu drogi zawsze dopadają do Sylwii.

Wtedy budzi się z duszącym uciskiem w piersiach.

Tak jak niemal każdego dnia od trzech lat, gdy jego życie zostało doszczętnie zniszczone. Zniknięcie Sylwii wywróciło wszystko do góry nogami, ale nieraz w samotne noce zastanawiał się, czy jego życie już wcześniej nie zaczęło się paprać. Dochodził do wniosku, że tylko córka potrafiła napełnić go pozytywnymi emocjami. Z kolei małżeństwo, relacje z Eweliną, ciągnęły w dół. Leżąc w przepoconej pościeli łóżka w ośrodku terapeutycznym dla policjantów i paląc papierosa, analizował każdą decyzję i coraz bardziej się przekonywał, że największym błędem była służba mundurowa. Wciągała nie jak dobry film, lecz ruchome piaski. Gdy poznał Ewelinę, po cichu liczył, że ich życie będzie wyglądać jak z folderu Volvo – luksusowy samochód przed piękną posesją, dzieciaki biegające po trawniku, przeszklony, nowoczesny dom. Wtedy jeszcze nie traktował pracy w policji poważnie, myślał nawet, by szybko z niej zrezygnować, ale z każdym dniem pochłaniała go mocniej. Potrzebował pieniędzy, a o zatrudnienie łatwo nie było. Potem awans do kryminalnych, pierwsze miejsce zbrodni, widok niedający się zapomnieć i tłumaczenia każdego dnia, że ktoś musi robić tę brudną robotę. Ma do siebie żal o to, że poddał się życiu jak liść niesiony przez wiatr. Popłynął z prądem, tak było wygodniej, łatwiej.

Pakulska zatrzymuje samochód.

– Z tego, co wiem, masz minutę – mówi, rzucając mu bezlitosne spojrzenie.

Arek spogląda na budynek siedziby policji i mówi:

– Jak kocha, to poczeka.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki