Niepokorna. Polsko - włoska historia miłosna - Gabriela L. Orione - ebook

Niepokorna. Polsko - włoska historia miłosna ebook

Gabriela L. Orione

4,3

66 osób interesuje się tą książką

Opis

Cristal jest twarzą znanych sportowych marek, a po głośnych wydarzeniach, których staje się główną bohaterką, postanawia na chwilę usunąć się w cień i pozwolić odpocząć od siebie portalom plotkarskim.

W tajemnicy przed światem wylatuje do brata, mieszkającego na stałe w słonecznej Italii. Sławek zamiast osobiście opiekować się siostrą, zawozi ją do ekskluzywnej rezydencji znajomego, znajdującej się w kompletnej głuszy.

Niespodziewanie na drodze polskiej gwiazdy fitness staje przystojny wiceminister edukacji Dante Montessori. Włoskie społeczeństwo postrzega go jednak głównie przez pryzmat licznych romansów, na temat których głośno rozpisują się media.

Co wyniknie z tej polsko – włoskiej znajomości, skoro już podczas pierwszego spotkania pijana Cristal - zdesperowana i samotnie pozostawiona przez brata w środku lasu – jest przekonana, że wymyśliła sobie Dante dla towarzystwa?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 272

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (64 oceny)
34
17
9
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Monika309

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
10
aga_cytuje

Nie oderwiesz się od lektury

Cristal a dokładnie Krystyna Stanisława Nawroczyńska, jest twarzą sportowych marek. Jej swobodny styl życia doprowadza do wielu skandali, za namową postanawia na chwile usunąć się w cień. Wyjeżdża do Włoch, jej brat Sławek załatwił tam od znajomego ekskluzywne miejsce do odpoczynku, ale w kompetbej głuszy. Tym znajomym okazuje się przystojny wiceminister edukacji Dante Montessori. I od teraz zaczyna się ich włosko-polska przygoda przy której nie będziecie się nudzić. Czy Cristal przemyśli swoje zachowanie? W pełen wir śmiesznych sytuacji doprowadzi was Cristal, która myląc włoskie słowa powoduje bardzo dużo śmiesznych sytuacji, przy których śmiałam się nie raz. Cristal we Włoszech ma odnaleźć siebie i zdecydować czy chce być celebrytką skandali, czy twarzą sportową. Czy da radę odnaleźć siebie? Dante Montessori też nie ma dobrej opinii publicznej. Mimo iż zajmuje wyskie stanowisko w polityce też lubi korzystać z życia. Czy Cristal to kolejna jego zdobycz? Jak myślicie jak potocz...
00
Han_Mar

Dobrze spędzony czas

Niby fajna ale jakaś taka nierówna. Momentami wciągająca, momentami przeciągnięta. Za dużo włoskich wstawek jak dla mnie, stało się to męczące, a nie zabawne i charakterystyczne dla książki. Mimo wszystko można sięgnąć dla umilenia sobie czasu. Plus za poruszenie ważnej społecznie kwestii braku odpowiedniej edukacji seksualnej.
00
alicjaalusiek
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia! pelna dobrego humoru, powoli rozwijającego się romansu oraz doskonale wyważonego wątku erotycznego. Niepokorna porusza również kilka innych ważnych aspektów między innymi wiary w siebie i podążania za własnym głosem, a nie tym, którym dzielą się z nami inni. Zdecydowanie warto ją przeczytać!
00
ewitka66

Dobrze spędzony czas

fajna historia polecam
00

Popularność




Copyright Gabriela L. Orione, 2024

Projekt okładki

Agnieszka Zawadka

Zdjęcie na okładce

kiuikson/Shutterstock

Redaktorka prowadząca

Marta Burzyńska

Redakcja

Patryk Białczak

Korekta

Magdalena Białek

ISBN 978-83-8352-732-1

Warszawa 2024

Życie to nie zawsze cappuccino ze słodką pianką,

czasem przypomina małe, gorzkie espresso.

Jednak nawet to, próbowane we właściwym

czasie i miejscu, powoduje, że świat wokół nas

nabiera prawdziwego aromatu.

Gabriela L. Orione

Capitolo I

Dante

Jak na kogoś, kto ma dwa metry wzrostu, ma pan serce wielkości orzeszka pini. Jest pan dokładnie taki sam jak wszyscy.

Od dobrych piętnastu minut wpatruję się w bardzo przyjemne usta, pociągnięte czerwoną szminką, z których wylewa się na mnie wiadro pomyj. Kulturalnie ubierane w słowa szambo puszczam mimo uszu, wyobrażając sobie, jak kształtne wargi skupiają się na moim…

– Czy pan mnie w ogóle słucha, panie Montessori? – Unosi się i uderza w biurko drobną dłonią zwiniętą w pięść.

Jej gniewne spojrzenie karci wszystkie moje fantazje, ale mój wewnętrzny masochista sprawia, że unoszę kąciki ust do półuśmiechu i przymrużam lekko oczy. Twarda sztuka ta nasza pani kurator, lubię takie. Zwilżam usta językiem, a rozszerzone źrenice Saviano pilnie śledzą jego powolny ruch. Czerwienieją jej policzki. Jestem pewien, że topnieje od środka.

– Słucham pani w pełnym skupieniu, pani Saviano – odpowiadam miękko i odrywam wzrok od jej wyeksponowanego nabrzmiałego biustu, który z każdą chwilą faluje coraz szybciej.

Pytanie brzmi: czy wzbiera w niej pożądanie, czy inna kategoria żądzy, jak chociażby chęć powieszenia mnie za jaja na lampie pod sufitem? Ma całkowitą świadomość, że traci czas, że nawet osobistym stawiennictwem w tym odważnym stroju nic nie ugra i w niczym jej nie pomogę. Nie dlatego, że nie chcę – zwyczajnie mam odgórnie związane ręce. Jestem jedynie pionkiem na politycznej szachownicy między sfrustrowanymi graczami z północy i południa naszego okazałego pantofla.

– W pełnym skupieniu gapi się pan jedynie na moje cycki – syczy, gdy podchodzi do mnie jeszcze bliżej, mrużąc przy tym oczy.

Czuję delikatny zapach perfum, którym mimowolnie się zaciągam. Zastanawiam się chwilę nad tym, czy jest bardziej upierdliwa, czy bardziej seksowna. Odchrząkuję i staram się wezwać na pomoc przysypiający profesjonalizm.

– Z całym szacunkiem, pani Saviano, ale po stroju wnioskuję, że taki miała pani cel – oznajmiam wyraźnie. Przenoszę wzrok z jej piersi, na których ponownie go zawiesiłem, do jej piwnych oczu, które z wąskich szparek robią się okrągłe niczym dwueurówki, a do tego uroczo zmieszane.

– Moim jedynym celem, panie Montessori, jest przekonanie pana do tego, że pomoc finansowa na uruchomienie dodatkowego programu edukacyjnego dla szkół na południu jest konieczna – cedzi obruszona przez zaciśnięte zęby. – Jest pan – zaciąga się powietrzem – jest pan bezczelnym, buzującym testosteronem, un sacco di carne1. – Tupie nogą i zaplata ręce na piersiach. Merida Waleczna. Unosi wysoko głowę, zdmuchując z czoła kosmyk włosów.

Bezczelny i buzujący może i tak, ale dlaczego akurat worek mięsa? Mało wybredne określenie.

– Na początek – zaczynam – wyjaśnijmy sobie jedno. – Podnoszę się zza biurka i ruszam w jej stronę, na co mięśnie na tej drobnej twarzy się spinają i ponownie stara się wyglądać groźnie. – Przede wszystkim widok kobiecych piersi nie robi na mnie wrażenia – oznajmiam, podchodzę blisko i sięgam dłońmi do rozpiętego guzika przy jej koszuli, który umiejętnie zapinam ruchem jednej ręki.

– Ha, wiedziałam, że te wszystkie kochanki to żenujące bujdy – syczy niby tryumfalnie z nutą złośliwości.

Śmieję się głośno.

– Moja droga, po pierwsze, doskonale wiemy, że nie jestem gejem, a widoku cycków zwyczajnie mi nie brakuje – wyjaśniam ze stoickim spokojem, na co poliki Saviano różowieją jeszcze bardziej, a jej oddech galopuje. – Po drugie, nie bardzo wyobrażam sobie nasze dalsze negocjacje, skoro już w czasie pierwszej rozmowy zwyczajnie mnie pani obraża – dodaję i ściągam usta w wąską kreskę.

Chcę sięgnąć po kosmyk włosów Saviano i zaczesać go jej za ucho, ale kobieta robi krok w tył i zatrzymuje się przy ścianie. Nie spuszcza ze mnie wzroku. Opuszcza ręce wzdłuż ciała, guzik przy koszuli pod wpływem szybko pulsującej klatki piersiowej ponownie się rozpina, a stwardniałe sutki przebijają wyraźnie przez jej cienki materiał. Oboje mamy pełną świadomość, że strojem chciała zagwarantować sobie mój podpis na dokumentach.

Opieram otwartą dłoń o ścianę na wysokości jej głowy, a wolną ręką sięgam jej włosów, które w końcu powoli zaczesuję za ucho. Saviano drży i jestem pewien, że nie ze strachu, a z podniecenia. Mruga szybko, starając się przegonić niewygodną dla niej w tym momencie przyjemność.

– Nie obraziłam cię – szepcze i głośno przełyka ślinę. – Nie obraziłam pana – poprawia się, a jej wyeksponowany dekolt pokrywa się gęsią skórką. – Panie Dante, miałam wrażenie, że przez większość czasu mojej merytorycznej wypowiedzi pożerał mnie pan wzrokiem, wyobrażając sobie, jak rozkładam przed panem nogi na biurku, a nie skupiał się pan na poszukiwaniu sposobów rozwiązania mojego problemu. Południe tonie w śmieciach i jeżeli nie wkroczymy z dodatkową edukacją do szkół, za chwilę ta fala dotrze do Rzymu, a następnie na północ.

– Oł, oł, oł. – To się nazywa wyłożyć kawę na ławę. – Nie wiem, kto tu bardziej robi sobie dobrze mentalnie czy kto pożera kogo wzrokiem, ale odnoszę wrażenie, że… – nie odrywając od niej spojrzenia, ponownie oblizuję wargi, po czym odwracam się i wracam na swój fotel – …nie pozostaje mi pani dłużna – dodaję i rozpieram się wygodnie z założonymi rękami na głowie i sugestywnie wskazuję oczami na jej nadal sterczące sutki.

– Proszę sobie nie… – wyjękuje, a jej twarz płonie niczym pochodnia. – To kwestia klimatyzacji. – Wbija wzrok w marmurowe kafle na podłodze.

Czuję jej rozczarowanie, a może nawet upokorzenie.

Kobiety…Cóż, plan uwiedzenia ministra tym razem się nie powiódł.

– Hmm, wielka szkoda. Taka reakcja ciała tak pięknej kobiety zawsze przyjemnie łechta ego. – Unosi na mnie spojrzenie, na co puszczam jej oko, ale to by było na tyle, jeżeli chodzi o jawne spoufalanie się z mojej strony. – Ma pani jednak rację, problem śmieci na południu rośnie. Młodzież trzeba edukować, mamy tego świadomość, ale w najbliższej przyszłości nie będę mógł zagwarantować na ten cel dodatkowych środków – wyjaśniam rzeczowo. – Czy jest coś jeszcze, w czym mogę pani pomóc? – pytam, przekręcając lekko głowę w oczekiwaniu na kolejne pomysły.

– Taaa – burczy. – Przecież do tej pory w niczym mi pan nie pomógł – kapituluje.

Wzdycha głośno, kręcąc głową, i kieruje się w stronę drzwi. Zapina guzik od koszuli.

– Do zobaczenia – rzucam, nie spuszczając wzroku z jej zgrabnych pośladków, którym nie szczędzi kolistych ruchów w prawo i w lewo.

* * *

– Monte, idziemy dziś do Buona Sera, masz ochotę wybrać się z nami? – pyta Fabrizio, gdy mija się w drzwiach z Saviano. Mierzy ją wzrokiem od wysoko upiętego koka, przez jędrny tyłek, aż po skórzane czarne szpilki i patrzy na mnie z diabolicznym uśmiechem. – Bella figa2 – szepcze, zajmując to samo miejsce, które chwilę wcześniej opuściły cztery litery mojej ponętnej petentki.

– Figa, figa, jak wszystkie, które do mnie przychodzą.

Marszczę czoło. Jeszcze do niedawna praca była dla mnie przyjemnością, właśnie z uwagi na fakt, że w większości spraw związanych z edukacją przychodziły do mnie kobiety. Starzeję się?Nie, po prostu totalnie nieatrakcyjne jest otrzymywanie wszystkiego na tacy. Moja natura łowcy musi zostać wskrzeszona.

– W Departamencie Finansów mam do czynienia z niewysokimi, grubawymi i łysiejącymi typami, więc ciesz się i korzystaj – mówi, wstaje z fotela i podchodzi do okna. – Wykorzystywanie pozycji do celów prywatnych i korupcja to podstawowe elementy każdego segmentu włoskiej polityki. Bierz przykład z najlepszych. Masz nazwisko, jesteś potentatem, może dorobisz się swojego klubu piłkarskiego – wylicza. – Ooo, tu masz instrukcję od kołyski aż po AC Milan – rzuca, sięgnąwszy na półkę po biografię Il Cavaliere nero, Silvio B. – W seksaferach doświadczenie masz – śmieje się głośno. – Niewiele ci trzeba, a będziesz premierem.

– Amico mio3, te historie to odległa przeszłość. – Chociaż prawda jest taka, że w większości przypadków wiem już, komu zapłacić, żeby nie zaglądano do mojej sypialni. Nie zawsze, ale często udaje mi się ukryć przed szerszą publicznością moje zamiłowanie do kobiet. – Stołek premiera zostawiam tobie.

1 (wł.) kawałkiem mięsa

2 (wł.) niezła laska. W dosłownym tłumaczeniu: piękna cipka

3 (wł.) mój przyjacielu

Rozdział II

Cristal

Wyjście tylnymi drzwiami, było najlepszym, co mogliśmy zrobić – relacjonuję rozbawiona. – Nie miałam pojęcia, ilu paparasów było w środku. Sama wiesz, jak bywa w Silver Moonie w piątkowe wieczory – kontynuuję podekscytowana, przyglądając się czerwieni ferrari na swoich tipsach, doklejonych przed wczorajszym wyjściem przez Noemi z Nails Studio.

– Nie wiem, nie bywam w takich miejscach – burczy niewyraźnie Melania, terapeutka, z którą spotykam się w każdą środę na półtoragodzinne sesje, na wyraźne życzenie mojej agentki Kate.

Obie panie niespecjalnie za sobą przepadają i wcale mnie to nie dziwi. Kate jest praktykiem życia na najwyższym poziomie, a Mel – cóż, to teoretyk, co do którego czasem mam poważne wątpliwości, czy w ogóle wie, jak wygląda życie w praktyce.

– Błagam, Mel, tylko mi nie ściemniaj, że nie znasz Silver Moon – wzdycham zrezygnowana. To będzie bardzo długie dziewięćdziesiąt minut.

Jestem zrozpaczona widokiem zniesmaczonej moim zachowaniem doktor nauk nad człowiekiem, wyspecjalizowanej w przypadkach problemów interpersonalnych jednostek z ukrytą nadwrażliwością i przerośniętym ego, do których podobno należę. Nigdy nie sądziłam, że ja, Cristal, zostanę zakwalifikowana do ludzi z problemami psychicznymi.

Nadal ciężko mi się z tym pogodzić, ale jako że każdy szanujący się człowiek z naszej branży objęty jest skrzydłami specjalistów od wewnętrznego cierpienia, to nawet nie odczuwając przesadnie doskwierającego egzystencjalnego bólu od środka, korzystam z tego, co modne.

Silver Moon też jest modny, dlatego go lubię. To topowy lokal, w którym bawi się cała śmietanka towarzyska stolicy. Melania jest miejscową specjalistką od wszystkich zwichrowanych umysłów, którym popularność nie zawsze wychodzi na dobre. Zna środowisko od podszewki, jest żoną jednego z zawodników MMA i dam sobie rękę uciąć, że Tomasza Masierewicza, zwanego w kręgach Thomasem, widziałam w jej towarzystwie właśnie w Moonie wielokrotnie, jeszcze zanim trafiłam pod skrzydła jego żony.

– Jak chcesz, nie powiem, co nie zmienia faktu, że ty również powinnaś pomyśleć o wykreśleniu tego lokalu ze swojego terminarza spotkań towarzyskich – komunikuje i gromi mnie spojrzeniem.

– Mel, nie bądź nudna. – Manifestuję swoje niezadowolenie, teatralnie przewracając oczami.

– Dżizys, Krystyna, nie nazywaj mnie „Mel” – warczy karcąco, coraz bardziej zirytowana.

– Bo? – pytam, chociaż doskonale znam powód, ale przekomarzanie się z panią Masierewiczową stanowi nieodłączny, a zarazem mój ulubiony element naszych spotkań. – Przecież ty jesteś wypisz wymaluj jak ta… – Z premedytacją robię dłuższą przerwę, że niby myślę, aż pstrykam w końcu palcami. – Jak jej tam, no wiesz, ta ze Spice Girls. Mam, Mel B – triumfalnie przyklaskuję w dłonie.

Melania patrzy na mnie złowrogo. Spice Girls, Backstreet Boys i Peter André to gwiazdy z młodości mojej terapeutki, których plakaty zdobiły ściany pokojów jej koleżanek, a ona całym sercem nie znosiła ani szajki roznegliżowanych popowych artystów, ani muzyki, którą promowali. Dla niej od zawsze liczyła się jedynie muzyka klasyczna, która zwykle towarzyszy naszym spotkaniom. Równolatkowie tego nie pojmowali, tym samym Melania od wczesnej młodości postrzegana była jako ta inna, zdaniem rodziców wymagająca opieki specjalisty. Psychoterapeutka, do której wysłała ją przerażona matka, zasiała w Mel ziarno miłości do dogłębnej analizy ludzkiej duszy, i tak oto Melania poszła w ślady kobiety, która nie doszukała się w niej bezpośrednio żadnego wewnętrznego deficytu, a podobnie jak ona stroniła od krzykliwego makijażu, obcisłych leginsów i zigazig ah.

– Nie będziesz Mel, tylko jeżeli ja nie będę Krystyną – oznajmiam zdecydowanie, dokładnie tak, jak zrobiłby to sam Marlon Brando wcielający się w rolę Dona Corleone z Ojca chrzestnego w czasie sceny propozycji nie do odrzucenia.

– Krystyna Stanisława Nawroczyńska. – Masierewicz poprawia okulary w modnej oprawce, po czym dokonuje odczytu z uniesionej teczki, którą podsuwa sobie pod nos. – Nie chce być inaczej – dodaje ze złośliwym uśmieszkiem.

– Jesteś niereformowalna. – Mrużę oczy, ale w zasadzie zaczyna mnie nużyć całe to nasze przekomarzanie się.

– Ja? Ja raczej staram się zachować resztki profesjonalnego podejścia, bo od naszego pierwszego spotkania za bardzo pozwoliłam sobie na to, żebyś weszła mi na głowę, i teraz mamy tego efekty. Traktujesz mnie jak gwiazdę popowych produkcji z lat dziewięćdziesiątych, a nie poważnego człowieka, który stara ci się pomóc. A ta twoja Cristal, Krystyno, brzmi jak z tego tasiemcowego kiczu, Dynastii – zaczyna, ale jej przerywam:

– Tasiemcowy kicz z lat dziewięćdziesiątych – powtarzam jej słowa. – Melanio, ja jestem uczłowieczoną formą najlepszego szampana. Gdybym potrzebowała ludzkiego wzorca i musiała dokonać wyboru, opierając się na Dynastii, zamiast pani Carington wybrałabym Alexis. – Parskam śmiechem. – Wracając do ciebie, moja profesjonalistko: jeżeli sobie życzysz, mogę nazywać cię nawet Zygmuntem Freudem…

– Stop! – woła, unosząc palec wskazujący. – Stop! Kry­styno, tutaj mówmy do siebie po prostu tak, jak nas ochrzczono, a poza moim gabinetem możesz być nawet uczłowieczoną formą Gwiazdy Betlejemskiej, niosącą dobrą nowinę. Chociaż twoje ostatnie nowiny są raczej poniżej jakiegokolwiek poziomu, ale jak widać, społeczeństwo teraz taką materią się syci. Żyjemy w oparach absurdu.

– Mel – zaczynam. – Melanio – poprawiam się. – W końcu się zgadzamy, doszłyśmy do tego samego wniosku, jestem społecznym objawieniem – potwierdzam zadowolona, a Melania chowa twarz w dłoniach. – Dobra, nie komentuj. Wracając do Moona, sama wiesz, że tam zaczyna się bycie kimś w stolicy – oznajmiam pewnie.

– Tam się kończy bycie kimś w stolicy – nie odpuszcza i znowu gramy w odbijanie słownej piłeczki.

– Przestań, hieny z aparatami zawsze i wszędzie znajdą sposób, aby nasycić obiektywy, nawet w kościele, a następnie dopiszą nieprawdę, że ty się wcale tam nie modlisz, tylko masz ochotę przelecieć księdza. To zabawne.

Śmieję się, patrząc w poszarzały sufit gabinetu. Nie lubię szarości. Od czasu, kiedy za sprawą ciężkiej pracy fizycznej nad swoją sylwetką i ciężkiej pracy menedżerki Kate nad budowaniem mojego publicznego wizerunku oraz przemiany Krystyny w Cristal stałam się rozpoznawalna, moje życie nabrało kolorów, w których czuję się jak ryba w wodzie. Miłość do światła jupiterów i blasku fleszy pewnie mam zakodowaną w genach, tylko sporo czasu zajęło mi oswojenie się ze swoją prawdziwą naturą.

– I ciebie to naprawdę bawi? – zaczyna moralizatorskim tonem Melania. Piorunuje mnie spojrzeniem. Chyba wierzy, że cała ta jej paplanina jest dla mnie jak mentalna chłosta, ale z przymkniętymi oczami wygląda jeszcze zabawniej niż poważnie i srogo. – Czasem zastanawiam się, czy ty kiedyś dorośniesz – podsumowuje, wzdychając głośno i osuwając się bezradnie w oparcie skórzanego fotela.

Ciekawe, czy w czasie którejś z prywatnych sesji z Thomasem po emocjonalnej chłoście zrzuciła swój dopasowany kostiumik i profesorskie okularki, a następnie dobrała mu się do spodni i przeleciała ostro, dosiadając go w fotelu. Zarówno mebel, jak i Thomas mają podobne gabaryty, a gdy drobna Mel wbija się w oparcie, zwyczajnie ginie. Unoszę lekko głowę, żeby zobaczyć, czy nie zniknęła.

– Mel, ale my nie robiliśmy w zasadzie niczego odbiegającego od normy. – Obejmuję dłońmi kolana i przysuwam je do swojej klatki piersiowej.

Leżę jak prawdziwa pacjentka na skórzanym szezlongu i łypię co chwilę na zegar zawieszony na ścianie, marząc o tym, żeby nasze spotkanie dobiegło końca. Mam plany na wieczór, na myśl o których odczuwam przyjemne mrowienie w podbrzuszu.

– Jeżeli dla ciebie rzeczą normalną jest jazda komunikacją miejską w samej bieliźnie, w środku nocy, to faktycznie wątpię, aby nasze normy były tożsame. – Posyła mi kolejne ze swoich groźnych spojrzeń. Wiem, że mnie lubi, ale musi pokrzyczeć, żeby dać wyraz temu, że jej na mnie zależy.

– Wybiegliśmy z klubu zaatakowani przez paparosa, tego z kijem w tyłku, który ostatnio spekulował na temat mojej ciąży. Wtedy natknęliśmy się przed lokalem na kolejne stado. Zanim podjechała taksówka, wskoczyliśmy do autobusu, który właśnie się pojawił i był pusty.

– I dlatego Bartłomiej Knedel postanowił na odchodne pokazać fotoreporterom gołą dupę? – pyta, tym razem szczerze poirytowana.

– Nie nazywaj go tak, bo brzmi jak danie z baru mlecznego. Chyba po prostu nie pomyślał – tłumaczę Brajana, który lubi najpierw robić, a dopiero później zastanawia się nad konsekwencjami. Co nie zmienia faktu, że uwielbiam jego towarzystwo na imprezach i od jakiegoś czasu również w sypialni.

Po którejś z gal, lekko wstawieni musującym winem, ­którego wypiliśmy kilka kieliszków do boskich eklerek, po których cały następny dzień mnie mdliło, jechaliśmy taksówką. Spoglądając w lusterko wsteczne kierowcy, pozwoliłam, aby jego zgrabne, długie palce błądziły między moimi udami. Bartłomiej, zwany w kręgach Brajanem, z wykształcenia prawnik, z zawodu aktor serialowy, a z zamiłowania gitarzysta rockowy bardzo umiejętnie operował palcami po mojej cipce. Z każdym jego ruchem miałam nadzieję, że szybciej dotrzemy do sypialni i nie będę musiała ujawniać się ze swoimi skłonnościami do ekshibicjonizmu przed starszym kierowcą taksówki. Dłoń Brajana miała nade mną przewagę i totalnie się zatraciłam, pozwalając doprowadzić się do rozkoszy na tylnej kanapie auta, o czym w spazmatycznych okrzykach poinformowałam kierowcę. Nie miałam specjalnych wyrzutów sumienia, kiedy mój wzrok wołający o jeszcze skrzyżował się ze zbulwersowanym spojrzeniem pana prowadzącego samochód. Młodość ma swoje prawa i uważam, że należy z nich korzystać. Jak nie teraz, to kiedy?

– O ile znajduję jakąś analogię między Cristal a Krystyną, o tyle między Brajanem a Bartłomiejem nie widzę żadnej, ale nie skupiajmy się na nazewnictwie, a na faktach. Gdzie ty w tej sytuacji miałaś głowę? Zamiast udawać, że cię obok niego w ogóle nie ma, świeciłaś swoim wybielonym garniturem zębów do obiektywów, zaraz obok jego równie białego tyłka?!

– Oj, przestań, przecież to nic takiego. – Macham ręką.

– Nic takiego? – Mel po raz kolejny unosi głos wyraźnie oburzona. – Słyszałam, że jesteś sportowcem. Zależy ci na nowej kampanii dla Seapart, tak?! Przestałaś zachowywać się jak gwiazda fitnessu, a zaczęłaś jak królowa tabloidów i brukowców.

– To nie moja wina, że się za mną uganiają. – Wyginam usta w podkowę, chociaż pojawianie się na portalach i pierwszych stronach gazet sprawia mi wyraźną przyjemność.

– Dajesz im pożywkę i sensację, więc się uganiają – podsumowuje. – Doskonale wiedziałaś, że stajesz się osobą publiczną, i zamiast walczyć o godny wizerunek, dostarczasz jedynie miernej rozrywki. Jeżeli nie będziesz miała do siebie samej szacunku, nie oczekuj go od innych.

Kate nie widzi w tym nic złego – usprawiedliwiam się w myślach.

– Melania, ale ja nie chcę być na pierwszych stronach Wyborczej, tę przestrzeń zostawmy dla błaźniących się szych naszego państwa – śmieję się perfidnie.

– Kurwa mać, Krystyno, czy ty naprawdę niczego nie rozumiesz? – wyje zrozpaczona.

Przez chwilę zastanawiam się, czy nie powinnyśmy zamienić się miejscami, jej desperacja mnie wyraźnie zaskakuje. Prostuję się i siadam.

– Nie – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, wygrywam zawody, cieszę się życiem. Co twoim zdaniem robię nie tak? – pytam i lekko unoszę głos. Ja też potrafię, a te wieczne pretensje zaczynają być nudne.

– Jesteś na szczycie, jesteś kimś, a stałaś się uzależniona od wątpliwego podziwu. Pozując swoją twarzą, którą w tej chwili możesz jeszcze zrobić coś dobrego, obok gołego tyłka kolegi okrzykniętego największym dziwkarzem stolicy, poszanowanie twojej osoby za chwilę brutalnie zderzy się z ziemią. W swoich social mediach nie publikujesz już relacji z treningów, a tylko bełkoczesz wstawiona po kolejnych imprezach. Nie założę ci smyczy, jesteś wolnym człowiekiem, ale zastanów się, czy nie warto postawić sobie jakieś nowe cele, a rozpoznawalność wykorzystać do robienia czegoś dobrego i wartościowego, zamiast zachłystywać się próżnością w najgorszym ­wydaniu.

– Co proponujesz? – pytam i wzdycham.

– Zniknij – odpowiada stanowczo.

– Jak? – Nadymam poliki, a następnie wypuszczam z siebie z gwizdem powietrze.

– Nie wiem. Wyjedź gdzieś. Odpocznij i daj odpocząć od siebie – kontynuuje poważnie, a ja czuję, że obrywam bez powodu.

– Dokąd? – Mel nie żartuje, ale te jej sugestie wcale mi się nie podobają. Z przytupem zdobywam polski high life.

Może zwyczajnie jest zazdrosna.

– Nie wiem. Daleko. Pomyśl nad sobą i swoim życiem. Wróć do sportu – oznajmia.

– Przecież ćwiczę i doskonale wiesz, że poświęcam temu każdą wolną chwilę. Codziennie biegam, odbywam dwa treningi na siłowni, jeden kardio, drugi siłowy, a dzień kończę jogą. Odbębniam spotkania z dietetykami, trzymam się ich wytycznych. Może poza alkoholem, którego pić nie powinnam, ale od czasu do czasu jak każdy normalny człowiek pozwalam sobie na drinka albo dwa.

– Krystyno, musisz gdzieś wyjechać po rozum do głowy, bo inaczej wszyscy poważni zleceniodawcy odwrócą się od ciebie. Chcąc nie chcąc, i ty będziesz musiała wrócić na ziemię, a te powroty z reguły nie należą do przyjemnych. Masz swoje pięć minut, więc wykorzystaj je we właściwy sposób. Życie to nie cyrk, a ty nie musisz bawić się w klauna – podsumowuje.

Teraz to mnie wkurzyła.

– Okej, zacznę od wyjazdu na Wilanów, nasz czas się skończył. – Siadam na kozetce, przeciągam się i posyłam w stronę Melanii lekceważący uśmieszek.

– Wilanów, pan Knedel, właściciel gołego tyłka z pierwszej strony „Every Day”?! – pyta z pogardą i cmoka z niesmakiem.

– Muszę sprawdzić, jak się ma z tym swoim tyłkiem. – Wstaję i podchodzę do jej biurka. – Nie uważasz, że jest niezły?! – pytam, stukając paznokciem w okładkę, na której uśmiecham się szeroko obok jędrnych pośladków Brajana.

– Pomyśl o wyjeździe, Cristal – cedzi przez zęby. – To będzie najlepsze, co możesz zrobić, przede wszystkim dla twojej przyszłości – dodaje zrezygnowana.

Posyłam jej buziaka, macham dłonią i zbiegam schodami do czekającej pod budynkiem taksówki.

* * *

Pod wysokimi drzwiami apartamentu Brajana znajduję się błyskawicznie. Poprawiam opinający biust gorset, wygładzam lekko pomarszczony materiał półdługiej spódnicy i przeczesuję dłońmi długie blond włosy. Pukam. Nikt nie otwiera. Naciskam klamkę, drzwi są otwarte i ochoczo zapraszają mnie do środka. Jestem piętnaście minut przed czasem. Idę długim korytarzem, na którego ścianach wiszą zdjęcia Brajana w kolorowych ramkach. Z rozdania Telekamer i z Festiwalu Filmowego w Wenecji. Mijam nowoczesną kuchnię, w której poza szykującym jakąś potrawę thermomixem nie ma nikogo. Nic dziwnego, Knedel jest w sypialni w towarzystwie naszej wspólnej znajomej. Patrycja siedzi na nim okrakiem, porusza się zmysłowo, a on trzyma ją za biodra i pomrukuje. Zaiste obsceniczny obrazek.

Na ich twarzach nie widzę fajerwerków, ciała nie są spocone, a ubrania porozrzucane po pokoju, więc nie jest to pierwszy namiętny seks pod wpływem chwili zapomnienia, taki z serii „kiedy traci się głowę, zrywa z siebie garderobę i ulega zwierzęcym instynktom”. Wygląda, jakby wpadła pożyczyć szklankę cukru…

Patrycja jakiś czas temu nabyła apartament dwie kondygnacje poniżej mieszkania Brajana. Wilanów cieszy się popularnością wśród celebrytów. Z Knedlem nie jesteśmy parą, nie musi czuć się zobowiązany w stosunku do mnie, ale żeby dogadzać sobie w ten sposób na chwilę przed naszym spotkaniem – no nie, to już jest chyba jednak lekka przesada. Odchrząkuję, informując kochanków o swojej obecności.

– Kontynuujcie, nie będę wam przeszkadzać – rzucam zimno, odwracam się na pięcie i ruszam w stronę drzwi.

– Cristal, zaczekaj! – woła Brajan i słyszę, jak ściąga z siebie Patrycję, która uderza się w nogę w czasie lotu na materac, bo skomle dość głośno „ałaa, moja kostka!”.

– Głupio wyszło – sapie Knedel, zatrzymując silną dłonią, która wyłoniła się obok mojej szyi, drzwi wejściowe.

– Głupio. Dobrze ujęte, ale spoko, kontynuujcie. Nie dołączę – mówię, uśmiechając się pod nosem.

Żenujące.

Z politowaniem w oczach unoszę kąciki ust, spoglądam w stronę Knedla i odsuwam jego rękę, którą blokuje mi drzwi. Chwytam mocniej za klamkę i pociągam ją w swoją stronę. W tym momencie dobiega do nas kuśtykająca Patrycja. Zakrywa cipkę poduszką. Drzwi otwierają się na oścież i oślepia nas blask flesza.

– Ożeż kurwa, paparos! – krzyczy Knedel, a ja z prędkością światła wbiegam do windy.

Wybieram parter i naciskam guzik przyspieszający zamykanie drzwi. Dostrzegam jedynie, jak Brajan z dyndającym przyrodzeniem bluźni za chłopakiem z długim obiektywem, uciekającym w stronę wyjścia ewakuacyjnego. Za budynkiem znajduje się postój taksówek, wsiadam do pierwszej oczekującej, wyciągam telefon i wybieram numer Melanii.

– Mel, w jutrzejszej prasie spodziewaj się nagiego ptaka z Wilanowa w towarzystwie kulejącej synogarlicy, zasłaniającej się poduszką, i tym razem to nie jestem ja. – Śmieję się lekko, ale wiem, że tym razem śmiech jest nie na miejscu. – Ja tylko wychodziłam z ich gniazdka… – jąkam się. – Nie wiem, co sobie dopiszą, ale materiał jest gruby – dodaję.

– Wyjedź… – rzuca cierpko po chwili milczenia.

– Wyjadę… – mówię i się rozłączam.

Opieram głowę o szybę i patrzę na ulice pełne bardziej i mniej luksusowych samochodów. Chodniki uginają się pod ciężarem pantofli, wysokich szpilek, adidasów i mokasynów należących do przemieszczających się we wszystkich możliwych kierunkach ludzi. Zewsząd krzyczą kolorowe światła i reklamujące high life bilbordy. Po zmroku Warszawa zaczyna przypominać chaotyczne wesołe miasteczko – za to ją kocham, ale gdzieś podskórnie jednocześnie jej nienawidzę. Może faktycznie powinnam nabrać do niej dystansu, bo być może za bardzo weszła mi w krew jej chimeryczna natura.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI