Niedokończona wiadomość - Ciwińska-Roszak Ewa - ebook
NOWOŚĆ

Niedokończona wiadomość ebook

Ciwińska-Roszak Ewa

4,8

50 osób interesuje się tą książką

Opis

Wysłana przypadkiem wiadomość pozwala odnaleźć w sobie siłę, aby walczyć o to, co najważniejsze!

 

Ciepła, pełna emocji opowieść o miłości, która potrafi przezwyciężyć każdy strach, o odwadze pozwalającej uwierzyć, że w życiu wszystko jest możliwe, i o tajemni­cach, które mają wielką moc – mogą wszystko zniszczyć, ale też stać się szansą na nowy początek…

 

Kiedy Iga, oddana całym sercem swoim pacjentom lekarka, wyjeżdża na wyma­rzone zagraniczne wakacje, nie spodziewa się, że jedna wycieczka wywróci jej uporządkowane i spokojne dotąd życie do góry nogami, a los właśnie szykuje dla niej prawdziwy egzamin z życiowych wyborów…

 

Kiedy Filip, zmagający się ze stresem pourazowym żołnierz, próbuje pomóc nie­znajomej dziewczynie w pozbieraniu rozsypanych drobiazgów, nie przeczuwa, że tym jednym gestem zapoczątkuje całą lawinę zdarzeń…

 

Ona chciałaby kochać i być kochaną… On boi się zakochać, wierząc, że nie potrafi obdarzyć nikogo miłością…

 

Czy mimo wszelkich przeciwności tych dwoje odnajdzie w życiu to, czego naprawdę szuka? Co czeka młodą rodzinę, gdy przyjdzie jej zmierzyć się z niemal niemoż­liwym? Czy cierpliwością można okiełznać najbardziej krnąbrnego nastolatka? Ile krzywd potrafi unieść jedna siostrzana miłość? Czy w dojrzałym wieku można jeszcze zacząć zupełnie nowe życie? Czy istnieją ludzie, którzy potrafią udowodnić, że jeżeli się tylko chce, wszystko jest możliwe – budowanie wspomnień, których nie było, a nawet lepienie bałwana w środku lata?

 

Jedna historia jak warkocz spleciona z wielu ludzkich losów…

 

Najnowsza powieść Ewy Ciwińskiej‑Roszak poruszy serce i przypomni, że cie­pło czyjejś dłoni i nadzieja na lepsze jutro to wszystko, czego potrzeba, żeby zacząć od nowa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 309

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (18 ocen)
15
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gosiagaj

Nie oderwiesz się od lektury

Właśnie z kończyłam i miałam rację że jest niesamowita 📖 jak i pozostałe. O wypełnieniu samotności...poradzeniu z trudną przyszłością i przeżyciami,wbaczeniu O walce z samym sobą, o walce o miłość. Niesamowicie buduję w niej Pani Ewo napięcie ja do końca nie wiedziałam czego się spodziewać na końcu 📖 Zostanie w moim ❤️na długo napewno jeszcze do niej wrócę za jakiś czas Polecam ❤️Lubię 📚autorki :)
00
aga1420

Całkiem niezła

Mnie nie porwała.
00
myRed

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka , która pokazuje , że miłość może połączyć poranionego żołnierza . Polecam ♥️
00
halinakonopka

Nie oderwiesz się od lektury

Super ♥️
00
AT_Czlonka

Nie oderwiesz się od lektury

Książka niesie nadzieję, że miłość jest możliwa, nawet gdy nie jest idealna, gdy człowiek jest poraniony, gdy nie zawsze postępował właściwie.
00

Popularność




Copyright © 2025 by Wydawnictwo KaMeR

redakcja:

Dorota Marcinkowska

korekta:

Aleksandra Juryszczak, www.olajuryszczak.com

skład, łamanie i projekt okładki:

Szymon Bolek – Studio Grafpa, www.grafpa.pl

Wydanie I

Pisarzowice 2025

ISBN: 978-83-975800-1-5

Wydawnictwo KaMeR

ul. Bielska 85

43-332 Pisarzowice

www.wydawnictwokamer.pl

Dla moich wspaniałych Synów,żeby zawsze mieli odwagę spełniać swoje marzenia

PROLOG

Iga Bradecka gwałtownie otworzyła oczy. Jednym ruchem palca rozjaśniła ekran telefonu i spojrzała na wyświetlacz. Była dopiero trzecia w nocy. Pamiętała, jak ten sam zegar wskazywał drugą czterdzieści, czyli musiała przysnąć zaledwie na moment. Usilnie próbowała sobie przypomnieć, dlaczego tak strasznie się czuje, dlaczego jej serce bije tak, jakby za moment miało wyskoczyć z piersi. Bezlitośnie pulsujący ból głowy też nie chciał odpuścić, sygnalizując, że w jej życiu wydarzyło się coś złego, i podsuwając wyobraźni coraz gorsze scenariusze.

Potrzebowała chwili, żeby to wszystko do niej dotarło. Uderzyło jednak z tak ogromną siłą, że przez moment miała wrażenie, że się udusi. Ucisk w klatce piersiowej był coraz mocniejszy, a oddech przyspieszył i za nic nie chciał się uspokoić. Ręce jej drżały; nie wiedziała, z jakiego powodu bardziej: z niepewności, z niepokoju czy ze strachu…

Energicznym ruchem odrzuciła błękitny koc, który okrywał jej nogi zaledwie do kostek, i gwałtownie skoczyła w stronę otwartych na oścież drzwi balkonowych. Z całą siłą dopadła barierki, pochyliła tułów i próbowała łapać powietrze niczym ryba wyrzucona na brzeg.

– Nie! Błagam, Boże, nie pozwól, żeby to było prawdą. Nie, nie, nie! – krzyczała coraz głośniej, nie zważając na to, że jest w wielkim apartamentowcu, a zewsząd otaczają ją szukający spokoju i wypoczynku wczasowicze. – Błagam! Ja nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam!

Jej coraz bardziej bezwładne i obolałe ciało osunęło się na jasnobrązowe płytki starannie urządzonego balkonu. Nie miała już sił, by wrócić do łóżka.

ROZDZIAŁ 1

– No halo, halo, wczasowiczko, czemu się nie odzywasz? Ja rozumiem – odpoczynek, opalanko i takie tam, ale żeby tak całkowicie zapomnieć o rodzinie? No wiesz, chyba nie wypada. – Siostra Igi, Sonia, próbowała nadać swojej wypowiedzi nieco ostrzejszy ton, ale zupełnie jej to nie wychodziło. – Iga, jesteś tam? Słyszysz mnie?

– Tak, tak. Jestem i słyszę. Nie zapomniałam, tylko… – Już chciała wyrzucić z siebie to wszystko, co jej tak bardzo ciążyło, ale w porę się powstrzymała.

– Tylko?… Coś się stało? Iga, wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?

– No właśnie nie. Chyba się czymś zatrułam – skłamała gładko. Ze wszystkich sił próbowała wymyślić pretekst, który pozwoli jej zakończyć rozmowę, a ten nagle wydał się jej idealny. – Muszę kończyć. Odezwę się później.

– Jasne. Ale to na pewno tylko to?

– Tak, tak, tylko to. Do usłyszenia później. Pa.

– Pa.

Iga z westchnieniem ulgi odłożyła telefon na brzeg łóżka, na którym również sama po chwili usiadła. Jak miała powiedzieć siostrze o tym, co się wydarzyło? O tym, co zrobiła? Ona? Lekarka? Osoba spokojna i zrównoważona, która na co dzień ratowała ludzkie życie, zrobiła coś tak strasznego?

„To wszystko nie tak miało wyglądać! Jak mogłam do tego doprowadzić? Dlaczego w ogóle tu przyjechałam?!”, pytała rozpaczliwie samą siebie.

Najgorsze było to, że miała rację. Zupełnie nie tak to wszystko miało wyglądać. Wyjazd na wymarzone wakacje nad turkusowe morze – prezent od rodziców za wspaniale zdany lekarski egzamin – miał być szansą na odpoczynek, relaks, ładowanie baterii przed czekającymi ją miesiącami pełnymi wyzwań, tymczasem stał się jakimś koszmarem… Może gdyby Sonia, jej siostra, nie wycofała się w ostatniej chwili i gdyby ona nie przyleciała tutaj sama, wszystko potoczyłoby się inaczej? Ale niestety nie potoczyło się. Nawet nie mogła mieć pretensji do siostry o to, że nagle okazało się, że jest w ciąży, a na tak wczesnym etapie lot samolotem byłby dla niej zbyt niebezpieczny. Przecież to właśnie ona, Iga, nikt inny, wyłącznie ona zdecydowała, że i tak poleci na te wakacje. Sama. Bez względu na wszystko.

„Co powinnam jeszcze zrobić?”, myślała coraz bardziej gorączkowo. Raz po raz wyrzucała sobie to, jak wczoraj postąpiła. Najpierw spanikowała i uciekła, jednak chwilę później wróciła na miejsce. Wszystko dokładnie sprawdziła. Wykonała kilkanaście telefonów, przełamując barierę językową, odwiedziła kilka miejsc, dopytywała tu i tam, ale kompletnie niczego się nie dowiedziała. Dlaczego nic w całej tej sytuacji się nie zgadzało?!

Wciąż tkwiła w niepewności, która budziła męczący niepokój i lęk. Po tak trudnym wieczorze i bezsennej nocy spędzonej na rozmyślaniach nie miała już więcej siły, a wyczerpany organizm coraz bardziej dawał o sobie znać. Przytuliła twarz do miękkiej poduszki i niemal natychmiast zasnęła…

Obudziła się z tym samym bólem serca, z którym zasnęła. Była na swoich pierwszych zagranicznych wakacjach, w najpiękniejszym jej zdaniem miejscu ma świecie. Miejscu, o którego zobaczeniu marzyła, odkąd tylko pamiętała. Przez otwarte na oścież okno wpadało do pokoju i otulało ją ciepłe powietrze znad morza, mieszające się z kojącym i uspokajającym szumem fal, a mimo to było jej przeraźliwie zimno i na pewno nic jej nie uspokajało. Do tego jeszcze dochodziły te dźwięki plaży, które wcześniej ją zachwycały, a teraz zaczęły nieprzyjemnie drażnić.

Dzisiaj wszystko się kończyło. Jutro miała wracać do domu, co oznaczało, że powinna zacząć powoli pakować swoje rzeczy, tymczasem jej myśli zaprzątało zupełnie coś innego. Miotała się z kąta w kąt, kompletnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Dokąd jeszcze powinna pójść, kogo jeszcze zapytać, jak potwierdzić jakiekolwiek informacje?

Narzuciła na ramiona białą bluzę i po raz kolejny zaczęła wybierać w telefonie zapisane już wczoraj w jego pamięci numery. Dziś jednak również żadna rozmowa nie przyniosła tak wyczekiwanej wiadomości. Wiadomości, która choć trochę mogłaby ją uspokoić. Teraz już nie miała wyjścia. Odnalazła na mapie najbliższy posterunek policji, chwyciła wiszącą na oparciu krzesła torebkę i chwilę później kartą magnetyczną zamykała drzwi pokoju. Liczyła, że wreszcie dowie się czegoś, co przywróci jej spokój.

ROZDZIAŁ 2

– Nie wierzę, jeszcze to… – jęknęła Iga na widok rozsypujących się po wąskim korytarzu lotniska rzeczy. Była już tak blisko; wystarczyło tylko wsiąść do windy, chwilę później – do samolotu i odlecieć do domu. Jak najdalej od tego wakacyjnego koszmaru. Najwidoczniej jednak jeszcze nie wszystko chciało ułożyć się po jej myśli. Z całej siły cisnęła w kąt nieszczęsną walizką, dając upust nagromadzonym emocjom. W żaden sposób jej to jednak nie pomogło, tylko sprawiło, że zrobiło jej się głupio przed samą sobą. Szybko się zreflektowała i pospiesznie zaczęła zbierać rozrzucone rzeczy. To przecież nie walizka była winna całego tego zdarzenia, to ona w tych wszystkich emocjach niedokładnie ją zamknęła, ale była już tak bardzo zła. Tak strasznie zła na życie, które zaserwowało jej coś takiego. Na siostrę, która z nią nie poleciała. Na rodziców, którzy wykupili jej tę wycieczkę. Na walizkę, która miała czelność zrobić jej na złość, ale najbardziej była zła na siebie…

– Dziękuję, poradzę sobie. Przy rozsypanym życiu co to dla mnie kilka rozrzuconych rzeczy… Poradzę sobie, ze wszystkim sobie poradzę. Zresztą po co ja się w ogóle wysilam i do ciebie gadam, jak ty mnie zapewne i tak nie rozumiesz – powiedziała do mężczyzny, który widząc jej usilne zmagania ze wszystkimi rozrzuconymi drobiazgami, podał jej kilka z nich. Przed chwilą prawie na nie nadepnął.

– Owszem, rozumiem cię, i to bardzo dobrze – odpowiedział, po czym pomyślał, że ta nieznajoma dziewczyna nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo.

Iga poczuła, jak po jej twarzy rozlewa się bordowy rumieniec. Była tutaj już dziesięć dni, ale do tej pory nie słyszała nikogo, kto by mówił w jej ojczystym języku. Że też musiało się to zdarzyć akurat dziś! W ciągu ostatniej doby tylu rzeczy się o sobie dowiedziała, poznała tyle różnych emocji, a teraz jeszcze musiała się wstydzić za swoje beznadziejne zachowanie.

Ze łzami w oczach stała i wpatrywała się intensywnie w nowo poznanego mężczyznę. Gdyby nie cała ta sytuacja, mogłaby nawet powiedzieć, że był dokładnie w jej typie. Wysoki, dobrze zbudowany brunet, z niewielkim zarostem, o ogromnych błękitnych oczach… Gdyby jeszcze na jego twarzy pojawił się choć niewielki cień uśmiechu… Jednak wtedy jego sylwetka chyba nie współgrałaby z tym czymś, co kryło się w jego oczach… Czymś, co Idze trudno było nazwać, ale w połączeniu z plastrem przyklejonym na jego lewej skroni spowodowało na jej ciele jakiś niezbyt przyjemny dreszcz.

– Przepraszam – wyjąkała, odzyskawszy dobre maniery. W końcu ten chłopak nie był niczemu winien. Chciał jej tylko pomóc, a ona zachowała się okropnie. Zmrużyła oczy, bo jaskrawe światło korytarza zaczęło ją razić.

– Nic nie szkodzi. Szczerze mówiąc, ostatnio też mam ochotę trochę powrzeszczeć.

– Ja nie wrzeszczałam – zaoponowała.

– Pozwól, że nie do końca się z tym zgodzę. – W jego oczach zamigotał jakiś weselszy ognik, ale on sam nadal się nie uśmiechnął. Spojrzał na nią przenikliwie, przekrzywiając lekko głowę i unosząc brwi. Dość wyraźnie dał w ten sposób znać, co myśli na ten temat, po czym ignorując jej poprzednie zdanie, ponownie zaczął zbierać rozrzucone rzeczy. Pech chciał, że akurat w tej walizce były same kobiece drobiazgi, które potoczyły się chyba w każdą stronę lotniska. Były dosłownie wszędzie i tylko cud mógł sprawić, że uda im się je wszystkie odnaleźć.

– Dobrze, teraz już nie ma czasu tego roztrząsać, bo zaraz spóźnię się na samolot. – Spojrzała przerażonymi oczami na sportowy zegarek. – Chyba jednak potrzebuję twojej pomocy.

Mężczyzna kiwnął tylko głową i wrócił do swojego poprzedniego zajęcia.

– Dziękuję ci bardzo. – Kiedy w końcu wszystkie rzeczy trafiły na swoje miejsce, a walizka została starannie zamknięta, Iga nacisnęła przycisk wyjątkowo dzisiaj obleganej windy. Ta kursowała tak, jakby wszyscy przebywający w tym kraju turyści właśnie tego dnia, i to jeszcze dokładnie w tym samym momencie, mieli loty powrotne do swoich krajów. – I… Cześć! – dodała po chwili.

– O nie, nic z tego. Teraz już nie ma czasu do stracenia, jedziemy razem.

– A zmieścimy się oboje z bagażami? – Rozglądnęła się w poszukiwaniu jego walizki, jednak nie dostrzegła żadnej poza jedną małą, niewiele większą od jej bagażu podręcznego.

– Tak – powiedział, chwytając tę małą walizkę, na którą Iga cały czas zerkała z ciekawością. Zastanawiała się, jak można wybrać się w tak daleką drogę, w zasadzie niczego ze sobą nie zabierając. Coś dziwnego było w tym chłopaku, ale ani Iga nie odważyłaby się zadać mu pytania, które teraz krążyło w jej głowie, ani zapewne on by jej na nie nie odpowiedział. W tej chwili jego myśli zaprzątało tylko to, co miało się zaraz wydarzyć. Gdyby nie to, że mieli już tak mało czasu, nigdy by do tej windy nie wsiadł. O wiele bardziej wolał schody. Czuł, jak z każdą sekundą ogarnia go coraz większy strach obezwładniający wszystkie, nawet najmniejsze cząsteczki jego ciała.

„Będzie dobrze, to tylko kilka sekund, będzie dobrze, nic się nie stanie”, powtarzał sobie w myślach jak mantrę. „Będzie dobrze, będzie dobrze”.

ROZDZIAŁ 3

Sonia od kilkudziesięciu minut siedziała w swojej wymarzonej lata temu biało­-szarej kuchni i nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w udekorowane śnieżnobiałą firanką okno. Zaparzona już dawno temu herbata zdążyła wystygnąć, a ona tego nawet nie zauważyła. Jej dłonie obejmowały kubek tak mocno, jakby chciała wycisnąć z niego rozwiązanie tych wszystkich problemów, które w ostatnim czasie nawarstwiały się jeden po drugim.

Na chwilę odwróciła wzrok od okna i rozejrzała się wokół siebie. Z precyzyjną dokładnością mogła odtworzyć te wszystkie momenty sprzed zaledwie kilku miesięcy, kiedy się tutaj wprowadzili. Pamiętała każdy szczegół wspólnego urządzania, dekorowania, a nawet ustawiania wszystkich mało istotnych bibelotów. Przypominała sobie wspólne rozmowy, śmiech z niczego i radość… Ogromną radość, która wypełniała każdy kąt tego domu. Wypełniała wtedy, bo dziś… Dziś radość powinna jeszcze wzrosnąć, bo niedługo ich rodzina powiększy się o kolejnego członka, a tymczasem…

Kiedy na świat przyszła Emilka, pierworodna córka Soni i Maksa, obiecali sobie, że za jakiś czas będzie miała rodzeństwo. Oboje bardzo marzyli o dużej rodzinie, w której prym wiodłaby gromadka radosnych i wszędzie biegających maluchów. Dlaczego więc teraz tak bardzo się to wszystko skomplikowało? Nie, to nie tak. Dlaczego on tak bardzo to wszystko komplikował?

– Czemu tak długo tutaj siedzisz? Wszystko w porządku? – zapytał żonę Maks, ale nawet na nią nie spojrzał, jakby jej odpowiedź w ogóle go nie interesowała.

Widocznie w tym momencie ważniejsze niż jej samopoczucie było to, co czytał na ekranie swojego nowego telefonu. Nie oderwał od niego wzroku nawet wtedy, kiedy nalewał sobie wody do wysokiej szklanki. Sonia zastanowiła się, jak to jest możliwe, że cała zawartość trafiła dokładnie tam, gdzie powinna…

– Tak, u mnie wszystko w porządku. Myślę o Idze. W jej zachowaniu było coś, co od naszej rozmowy telefonicznej nie daje mi spokoju – odpowiedziała wreszcie, ale sama nie była do końca pewna, czy on to w ogóle usłyszy.

– Wymyślasz. Dziewczyna jest na wakacjach, o których marzyła całe życie, nic więc dziwnego, że nie ma czasu na pogaduchy z rodziną. Korzysta z uroków wspaniałego miejsca, buja w obłokach, a ty snujesz jakieś niestworzone historie. Niedługo wróci i potwierdzi moje słowa, zobaczysz.

– Oby… – westchnęła Sonia, ale teraz już na pewno tylko do siebie. Mąż nie zaczekał na jej odpowiedź, tylko zabrał szklankę z wodą i tak po prostu wyszedł z kuchni. Nawet się nie odwrócił.

Dziewczyna zamglonymi oczami popatrzyła na oddalającą się sylwetkę człowieka, dla którego zrobiłaby wszystko. Maks od wielu lat był jej mężem, najlepszym przyjacielem, ojcem ich wymarzonej córeczki i najbliższą osobą na świecie, a ostatnio w ogóle go nie poznawała i nie potrafiła zrozumieć, jak mógł nagle tak diametralnie się zmienić. Tak bardzo marzyli o tym domu, o rodzinie. Teraz, kiedy te wszystkie marzenia się spełniły, w ich życiu powinno być jeszcze lepiej, a tymczasem…

ROZDZIAŁ 4

Gwałtowne szarpnięcie, dźwięk sygnalizujący awarię urządzenia i nagła, niespodziewana ciemność sprawiły, że Iga na moment zamarła. To nie mogło dziać się naprawdę. Mówią, że nieszczęścia chodzą parami, tymczasem po wydarzeniach tamtego koszmarnego wieczoru, późniejszego niefortunnego otwarcia się walizki, to już była trzecia taka sytuacja. Za chwilę powinni być na odprawie, a wyglądało na to, że utknęli w windzie.

– Pomocy! Pomocy! – zaczęła krzyczeć ile sił w płucach. Nie miała pojęcia, czy to cokolwiek pomoże i czy w tym całym lotniskowym hałasie ktokolwiek ją usłyszy, ale w tym momencie trudno jej było rozsądnie myśleć. Lepsze rozwiązanie nie przyszło jej do głowy. Chciała już być w domu albo chociaż w lecącym do niego samolocie, a utknęła w windzie i nie miała pojęcia, jak długo to może potrwać. Bała się, że nie uda im się stąd wydostać na czas. Co wtedy?

– Telefon – szepnęła, próbując wprawić swój umysł w nieco wyższe obroty. – Gdzieś tu powinien być numer do jakiejś pomocy, do której można zadzwonić w razie awarii – powiedziała już nieco spokojniej, oddychając równo i poklepując swoje kieszenie w poszukiwaniu smartfona. Takie tabliczki z numerami awaryjnymi widywała wiele razy, ale nigdy nie pomyślała, że kiedyś rzeczywiście będzie musiała z nich skorzystać.

– Już, już, jeszcze chwilę. – Włączyła przycisk uruchamiający latarkę w telefonie i po raz drugi tego wieczoru zamarła.

Była tak wystraszona zaistniałą sytuacją, że kompletnie o nim zapomniała…

Siedział w kącie windy, z mocno zaciśniętymi powiekami i rękoma założonymi na głowę.

– Hej, co się dzieje? Boisz się? Masz klaustrofobię? – Kucnęła obok niego i zupełnie bezwiednie dotknęła jego ramienia. Klaustrofobia to było jedyne wytłumaczenie jego zachowania, którego właśnie była świadkiem. Żadne inne nie przychodziło jej w tej chwili na myśl. – Nie martw się, będzie dobrze. Na tak ogromnym lotnisku musi być ktoś, kto kontroluje bezpieczeństwo, sprawdza kamery, monitoruje windy i zaraz się o nas dowie. Zobaczysz. – Mimo strachu, który sama odczuwała, przemawiała do niego głosem cichym i łagodnym.

Umiejętności spokojnego przekazywania informacji i dodawania otuchy były jej potrzebne, jak widać, nie tylko do pracy w szpitalu. Oświetliła podłogę, żeby odnaleźć torebkę, w której zawsze nosiła małą butelkę wody mineralnej. Wyjęła ją i podała mężczyźnie, który drżał tak mocno, że nawet w takiej ciemności, rozjaśnionej zaledwie maleńką latarką, nie dało się tego nie zauważyć. Zrobiło jej się go żal.

– Napij się. Weź chociaż łyk – namawiała, podsuwając mu niebieską butelkę z kolorową etykietką, lecz ku jej zdziwieniu mężczyzna ani drgnął. Teraz bała się już nie tylko o to, czy zdążą na samolot, ale przerażało ją to, co działo się w tym maleńkim pomieszczeniu…

ROZDZIAŁ 5

Maks czuł się coraz gorzej z tym, jak postępuje wobec żony. Każda jego najmniejsza cząstka rozpaczliwie krzyczała, żeby z Sonią porozmawiał, wszystko wyjaśnił i omówił tak, jak to robił setki razy w innych sytuacjach, ale on starannie i konsekwentnie te podszepty ignorował. Nie mógł się jednak pozbyć jednej krążącej natrętnie w jego głowie myśli. Doskonale pamiętał, jak wiele lat temu, jeszcze zanim się pobrali, obiecali sobie, że nigdy się wzajemnie nie zranią, że będą ze sobą szczerzy, choćby prawda nawet miała zaboleć, i przez te wszystkie lata udawało im się tej obietnicy dotrzymać. Aż do teraz… Jednak ta sytuacja była całkiem inna, znacznie trudniejsza, i choć mąż Soni każdego dnia miał coraz więcej wątpliwości połączonych z ogromnymi wyrzutami sumienia, nie potrafił jej tego zrobić. Tym razem przysiągł sobie, że ochroni ją przed straszną prawdą. Dla jej własnego dobra i spokoju. Wiedział, że w jej stanie nie powinna się denerwować i on na pewno o to zadba. A potem… Potem będzie już za późno na cokolwiek… Sonia będzie go nienawidzić tak samo mocno, jak teraz go kocha.

– Tatusiu, pamiętasz, że mieliśmy jechać po prezent dla Natalki? – Do pokoju, podskakując, weszła uśmiechnięta dziewięcioletnia córeczka Soni i Maksa, zmuszając swojego tatę, żeby w końcu podniósł wzrok znad telefonu.

– Emi, przecież jeszcze jest sporo czasu. Dopiero jest marzec, a z tego, co pamiętam, na urodziny Natalki idziesz dopiero w kwietniu.

– Tato, ja na te urodziny idę w piątek. Czyli za dwa dni. – Przed oczami zobaczył dwa małe palce. I… już jest kwiecień. Tatusiu, co ty? – Emilka przekrzywiła jasnowłosą główkę i marszcząc czoło, podejrzliwie spojrzała najpierw na tatę, a potem na mamę, która właśnie stanęła w drzwiach ich skromnie urządzonego salonu.

– Kochanie, napisałaś już to krótkie wypracowanie o piesku? Bardzo chciałabym je przeczytać. – Sonia uśmiechnęła się do córki, próbując odwrócić jej uwagę, a tym samym dać sobie czas na spokojną rozmowę z mężem. Dobrze wiedziała, że Emilka jeszcze nie dokończyła wypracowania. – Pamiętaj, że za dwie godziny przyjdzie do nas Maja, żebyście mogły skończyć projekt na angielski.

– Pamiętam. A wypracowania jeszcze nie napisałam. To idę. – W takich samych radosnych podskokach, jak przyszła, właśnie wyszła z pokoju, zostawiając rodziców samych.

Sonia tylko czekała, aż córka zamknie za sobą drzwi swojego urządzonego na różowo królestwa.

– Maks, co się z tobą dzieje? Odkąd przeprowadziliśmy się do tego domu, zupełnie cię nie poznaję. – Kobieta nie wytrzymała i mimowolnie podniosła głos.

Rzadko tak robiła, zazwyczaj była spokojna i opanowana, ale sytuacja z każdym dniem stawała się coraz bardziej nie do wytrzymania. Maks już na początku edukacji Emilki zadeklarował, że będzie chodził na wywiadówki, organizował wszystkie pomoce, których dziewczynka będzie potrzebowała, a także załatwiał wszystkie prezenty na urodzinowe kinderbale i inne wielkie dziecięce wydarzenia. Jako pierwszy zgłosił się na przewodniczącego klasowej rady rodziców i niezmiennie uwielbiał tę rolę, a nawet był z niej dumny. Zresztą jako osoba dobrze zorganizowana, odpowiedzialna i nawet nieco przesadnie poukładana, sprawdzał się w niej doskonale. Pierwszą rzeczą, jaką robił przy porannej kawie, było przejrzenie kalendarza, żeby w ciągu dnia nic mu nie umknęło. A teraz nie dość, że zapomniał o danej swojemu dziecku obietnicy, to jeszcze pomylił daty. Wcześniej coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Nie u Maksa.

– Odpowiesz mi na pytanie? Gdzie krążą ostatnio twoje myśli, że zapominasz o wszystkim i o wszystkich? A najbardziej to już o mnie i o Emi. Maks, co się dzieje? Porozmawiaj ze mną, bo się martwię.

– To się nie martw, bo nie ma czym. Może zawsze taki byłem, tylko ty tego nie widziałaś? A teraz spadły ci z oczu różowe okulary i bum! – Pstryknął palcami, a Sonię przeszył zimny dreszcz.

Jej mąż nigdy się tak nie zachowywał. Zaczynała mieć pewne podejrzenia, ale jeszcze chyba nie była gotowa, żeby zadać mu to pytanie wprost.

– Nieprawda. Nie byłeś taki i nadal nie jesteś. Zawsze razem rozwiązywaliśmy problemy, więc dlaczego teraz jest inaczej? Ze wszystkim damy sobie radę, tylko musisz mi powiedzieć, o co chodzi. Masz jakieś kłopoty w firmie? – Sonia próbowała zmusić go do rozmowy, ale nadal odpowiadała jej wyłącznie cisza. – Maks, do cholery! Mówię do ciebie! Odłóż ten telefon! – Sonia wyrwała mu aparat z ręki i z hukiem odłożyła na niewielki stolik kawowy ze szkła. Nie dość, że nie poznawała własnego męża, to zaraz nie będzie poznawała samej siebie. Nigdy dotąd nie zachowywała się w ten sposób.

– Sońka, co ty wyprawiasz?! – Cel został osiągnięty, bo Maks w końcu podniósł na nią wzrok. Ale było w nim coś takiego…

– Ja?! Co ja wyprawiam?! Co ty wyprawiasz?! Zupełnie nie zwracasz na nas uwagi! Już sama nie wiem, co mam o tym myśleć. Chyba że… masz kogoś, a mnie już nie kochasz… – wydukała z mocno ściśniętym gardłem. Miała wrażenie, jakby wokół jej szyi zaciskała się jakaś obręcz, która nie pozwala jej dodać nic więcej.

– Nie mam nikogo – wypowiedział stanowczo tylko trzy słowa, po czym wstał i wyszedł z salonu.

Trzy słowa, które huczały w głowie Soni jeszcze przez bardzo długi czas. Nie ma nikogo. Nie ma nikogo. To powiedział. Ale tego, że nadal ją kocha, już nie dodał… A ona tak bardzo tego teraz potrzebowała…

– A prezent już dawno kupiłam – szepnęła sama do siebie, po czym się rozpłakała…

ROZDZIAŁ 6

Kiedy drzwi zamkniętej jeszcze przed chwilą windy w końcu się rozsunęły, Iga wiedziała już, że dziś nie wyleci do domu…

Zamontowane w windzie kamery uruchomiły cały system pomocy, włącznie z tą medyczną, jednak nowo poznany mężczyzna był w takim stanie, że lekarskie sumienie nie pozwoliłoby jej zostawić go samemu sobie w takiej sytuacji, w obcym kraju. Tym bardziej że mieli lecieć tym samym samolotem…

Iga widziała już wiele objawów fobii, lęki pacjentów nie były dla niej niczym obcym, jednak z czymś tak głębokim spotkała się po raz pierwszy. To nie mogła być klaustrofobia. Bardziej wyglądało jej to na głęboko zakorzenioną traumę, ale co do tego nie mogła mieć pewności.

Nie do końca wiedziała, co oznacza podjęta przez nią decyzja, gdzie będzie tej nocy spać i na kiedy uda jej się zabukować kolejny lot, ale w tym momencie nie wyobrażała sobie, że mogłaby postąpić inaczej… Nie wahała się ani sekundy. Może w ten sposób uda jej się choć odrobinę odkupić tamte winy i to, co się wydarzyło przed kilkoma dniami…

– Czy możemy chwilę porozmawiać? – Rozważania Igi przerwał mężczyzna, który niedawno badał jej towarzysza windowych przygód.

– Oczywiście.

– Mąż dostał silne leki uspokajające, powinien teraz odpocząć, a resztę zaleceń mają państwo na piśmie. – Wręczył jej dokument napisany w obcym języku i opatrzony mnóstwem pieczątek.

– Nie jesteśmy małżeństwem. – Iga uznała, że powinna zaznaczyć, że ten dokument nie do jej rąk powinien trafić. – W zasadzie znamy się dopiero od kilkudziesięciu minut, ale może pan śmiało mówić, jestem lekarzem.

– Niestety teraz niewiele mogę pani powiedzieć. Tutaj potrzebna jest specjalistyczna konsultacja, choć… pacjent twierdzi, że doskonale wie, co mu jest. Nie chce jednak na ten temat z nami rozmawiać, a bez jego zgody my nie jesteśmy w stanie bardziej mu pomóc. Pacjent zgodził się jedynie na dożylne podanie środków uspokajających.

– Dobrze, dziękuję. – Iga grzecznie się pożegnała, po czym podeszła do siedzącego na ławce mężczyzny. Nadal był skulony, ale wyglądał już znacznie lepiej niż jeszcze kilkanaście minut temu. Była pewna, że tamten widok pozostanie w jej sercu na bardzo długo. Jeżeli nie na zawsze.

– I jak tam? Lepiej się czujesz? – Usiadła obok niego i instynktownie położyła mu rękę na ramieniu. Zawsze była bardzo spontaniczna i otwarta, a swoim uśmiechem i łagodnością zjednywała sobie wiele serc. Cierpiących, ale nie tylko.

– Tak, dziękuję. I przepraszam – dodał po chwili, ściszając lekko głos. – Tak mi wstyd.

– No coś ty. Nie wiem, dlaczego tak zareagowałeś, nie pytam, ale widocznie stało się tak z jakiegoś powodu.

– Wiesz… Jest mi wstyd, że musiałaś być tego świadkiem, ale też cieszę się, że byłaś tam ze mną… Dziękuję ci. – Popatrzył na nią w taki sposób, że Iga wiedziała, że jego słowa są całkowicie szczere. On naprawdę bardzo się czegoś bał.

– Dlaczego nie poleciałaś? – Spojrzał na zegarek i ze zdziwieniem spostrzegł, że minęło sporo czasu, a samolot zapewne już dawno wystartował.

– Nie mogłam cię zostawić.

– Powinnaś, przecież mnie nie znasz. Nie rozumiem… Dlaczego zrobiłaś dla mnie coś takiego?

– Jestem lekarzem, obiecałam służyć ludziom i być tam, gdzie będę potrzebna. – Rozglądnęła się po niewielkim korytarzu. Wokół nich gromadziło się coraz więcej osób chcących się dostać do windy. Zrobiło się też zdecydowanie głośniej. – A teraz, skoro już nie polecieliśmy, chodźmy stąd. Powinieneś odpocząć. Jutro rano zajmiemy się organizowaniem powrotu do domu, dzisiejszej nocy i tak już niewiele zostało. Wrócimy tu za jakiś czas, a teraz chodź. Wiem, co ci dobrze zrobi. Zaufaj mi, nie ma nic lepszego.

– No nie wiem, nie znam cię. Mam ci zaufać i tak po prostu z tobą pójść?

Ku radości Igi mężczyzna z każdą minutą wyglądał coraz lepiej. Prawdopodobnie była to zasługa leków, ale na razie dobre i to.

– Iga. – Wyciągnęła do niego rękę i posłała mu ciepły uśmiech.

– Filip. – Jego uścisk był delikatny, jakby jeszcze nie do końca wróciły mu siły, ale uśmiechnął się do niej równie ciepło jak ona do niego. Tak przynajmniej jej się wydawało, kiedy kąciki jego ust delikatnie się uniosły.

– To teraz już mnie znasz, więc idziemy. – Schyliła się, żeby zabrać swoje bagaże, ale Filip powstrzymał ją ruchem ręki.

– Pozwól, że chociaż tak ci się odwdzięczę. Będę twoim bagażowym.

– Nie trzeba.

– Trzeba, trzeba. Chyba potrzebuję się jakoś wykazać, nie odbieraj mi tego.

– Skoro tak, proszę bardzo. I dziękuję. Chodźmy już stąd, jak najdalej od tych wind.

– Oj tak, zdecydowanie!

ROZDZIAŁ 7

Fale Morza Egejskiego szumiały tak spokojnie, jakby ostatnio nic złego się nie wydarzyło, a ludzkie problemy nie istniały. Słońce, schowane już dawno za horyzontem, spokojnie sobie spało, czekając, aż rankiem znów będzie mogło wzejść i oznajmić nadejście kolejnego dnia, a miliony światełek oświetlały wszystkie pomieszczenia, w których mimo bardzo późnej nocy nadal tętniło wakacyjne życie, rozbrzmiewał śmiech i radość…

W tej cudownej scenerii, na świecącej pustkami plaży siedzieli oni – ludzie, których z jakiegoś dziwnego powodu los, zamiast wysłać w drogę powrotną do domu, skierował w zupełnie inne miejsce, dając im tym samym szansę na przeanalizowanie tego wszystkiego, co aktualnie działo się w ich życiu, a czego żadne z nich nie odważyłoby się powiedzieć na głos. Ten czas na przemyślenia był im obojgu teraz bardzo potrzebny.

– Jak się czujesz? – Iga pierwsza zdecydowała się przerwać ten potok myśli płynący w jej głowie. Odwróciła twarz w stronę Filipa, oparła podbródek na podciągniętym wysoko kolanie i czekała na odpowiedź.

– Oprócz wyrzutów sumienia, że przeze mnie zmieniłaś swoje plany, wszystko w porządku. Miałaś bardzo dobry pomysł, żeby tutaj przyjść.

– Morze ma jakąś niezwykłą moc odpędzania smutków. Tak jakby te przypływające fale zabierały to, co złe, i razem z tym naszym balastem odpływały z powrotem. Potem przypływają znowu i znowu… Tak do czasu, aż głowa staje się lżejsza, a problemy mniejsze… – Iga zapatrzyła się w spienione fale, o których właśnie opowiadała.

– Gdyby to było takie proste… – westchnął Filip i odwrócił głowę w tym samym kierunku, w którym patrzyła siedząca kilkadziesiąt centymetrów od niego szczupła, rudowłosa dziewczyna o wyjątkowo wielkich zielonych oczach.

Iga zastanowiła się przez chwilę, czy powinna zadać mu to pytanie, ale nie mogła się powstrzymać.

– Chcesz porozmawiać?

– O czym? – Udawał, że nie rozumie. Jakby próbował dać sobie czas na przemyślenie, czy chce jej coś powiedzieć… A może to była dobra okazja do tego, żeby wyrzucić z siebie to, co tak bardzo mu ciążyło? Przecież jutro wrócą do kraju. Być może przyjdzie im jeszcze usiąść obok siebie w samolocie, ale to wszystko. Już nigdy więcej się nie spotkają… Zapomną o sobie, a on nie będzie musiał się wstydzić tego, czego ona się o nim dowie.

– Tak naprawdę możemy rozmawiać o czym tylko chcesz… Akurat w słuchaniu jestem bardzo dobra. – Uśmiechnęła się.

– Chyba jestem ci winien wyjaśnienia… – Odetchnął głęboko i poprawił się na miękkim piasku.

– Nie, absolutnie nie jesteś mi nic winien. Możemy porozmawiać o czymkolwiek. Na przykład o tym, jak znalazłeś się w tym wakacyjnym raju.

– Jakby ci to powiedzieć… To miała być taka wycieczka oczyszczająca, coś na kształt sanatorium. Kilka osób myślało, że jeżeli wyślą mnie na parę dni w tak urokliwe miejsce, to w jakiś magiczny sposób znikną wszystkie moje problemy. Ot tak. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

– Nie zniknęły? – Nietrudno było się tego domyślić. Iga pomyślała nawet, że te wspomniane problemy mogą mieć odbicie w dzisiejszej sytuacji.

– Niestety nie. A chyba nawet pojawiły się kolejne. A ty? Dlaczego znalazłaś się tutaj sama?

– Zaskoczę cię. Ja też dostałam tę wycieczkę od rodziców jako prezent za zdany egzamin lekarski i przede wszystkim po to, aby naładować akumulatory przed podjęciem już takiej prawdziwej, zupełnie samodzielnej i w pełni odpowiedzialnej pracy lekarza. Miała przylecieć ze mną moja siostra, niestety tuż przed wyjazdem okazało się, że jest w ciąży i w jej obecnym stanie lot byłby dla niej zbyt ryzykowny.

– A miło chociaż spędziłaś tu czas?

– Do pewnego momentu było wspaniale…

– Tylko do pewnego momentu? Zabrzmiało to dość intrygująco…

– To temat na dłuższą rozmowę. W tej chwili nawet nie jestem pewna, czy w ogóle chcę o tym rozmawiać. – Ucięła stanowczo Iga, choć było po niej widać, że drży z niepewności i jakiegoś głęboko skrywanego niepokoju.

– I tu cię doskonale rozumiem…

ROZDZIAŁ 8

Sonia od kilku godzin przewracała się z boku na bok. Próbowała zasnąć, ale echa wczorajszego wieczoru nie chciały jej dać ani maleńkiej chwili wytchnienia. Wiedziała, że powinna odpocząć, uwolnić głowę od zmartwień, ale jak bumerang wracała do niej rozmowa z Hanią, mamą Mai, koleżanki jej córki. Tak się złożyło, że Hania pracowała w tej samej wielkiej firmie informatycznej, w której zatrudniony był również Maks, i to z nią mężczyzna spędzał znacznie więcej godzin w ciągu dnia niż z własną żoną.

– Soniu, może ci pomogę? – Dziewczyna przypomniała sobie, jak Hania weszła do wielkiej kuchni dokładnie wtedy, kiedy Sonia stawiała ostatnią filiżankę na tacy wypełnionej różnymi smakołykami.

– Nie trzeba, dziękuję, już wszystko gotowe. Jeszcze tylko nałożę dziewczynkom ciasta na talerzyki i możemy chwilę poplotkować. – Sonia się uśmiechnęła. Bardzo lubiła Hanię.

– Piękna ta kuchnia, idealna. – Hania oparła się o wysoką wyspę i dyskretnie rozejrzała się po eleganckim pomieszczeniu, w którego urządzenie Sonia włożyła całe swoje serce, czego nie sposób było nie odczuć. Na każdym kroku było tutaj widać kobiecą rękę i dobry gust. Wszystko było idealnie dopasowane i żaden detal nie odbiegał od pozostałych.

– Dziękuję. Bardzo się starałam, żeby taka właśnie była. Taka moja…

– Wspaniale ci się to udało. Sama chyba muszę pomyśleć o takiej wyspie, a te schowki pod nią to genialny pomysł.

– To już jest zasługa Maksa. On je wymyślił, zaprojektował, a nawet sam wykonał. Możesz go podpytać, może i u was by pomógł. Zawsze mówi, że takie prace bardzo go relaksują.

– Zapytam na pewno. A tak przy okazji… – Hania zawahała się na moment. Nie była pewna, czy pytanie, które zamierzała zadać, nie jest zbyt niedyskretne.

– Tak? – Sonia wzięła do ręki przygotowane dla dzieci talerzyki, ale po chwili odłożyła je z powrotem. Coś w głosie Hani nie pozwoliło jej zignorować rozpoczętego zdania. Czuła, jak przez jej ciało przebiega nieprzyjemny dreszcz lęku.

– Nie gniewaj się… Nie wiem, czy powinnam pytać… – Dziewczyna kręciła się w kółko.

Sonia miała ochotę ją popędzić, żeby w końcu wydusiła z siebie to, co zamierzała powiedzieć. Z drugiej strony coś ją jednak przed tym powstrzymywało. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że może lepiej będzie, jeżeli Hania się zatrzyma i nic więcej już nie doda.

– Najwyżej nie odpowiem. – Sonia żartem próbowała zatuszować swój niepokój. Zbyt dużo się ostatnio działo, żeby to był jakiś przypadek. Tym bardziej że Hania nigdy, przez wszystkie lata znajomości, nie zadawała niedyskretnych pytań. Należała raczej do tych osób, które zajmują się wyłącznie swoim ogródkiem, a na kwiaty sąsiadów patrzą ewentualnie z daleka.

– Czy u was wszystko w porządku? – Dziewczyna w końcu odważyła się zapytać. Zrobiła to szybko, jakby chciała mieć to już za sobą.

– Tak. A dlaczego pytasz? – Sonia nie miała najmniejszej ochoty zwierzać się ze swoich zmartwień. Znała Hanię już wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że może jej bezgranicznie zaufać, jednak uważała, że problemy małżeńskie powinny zostać wyłącznie między tymi, których bezpośrednio dotyczą. A może wcale nie było żadnych problemów? Może to ona coś sobie wymyślała. Hormony szalały, to może i głowa nie potrafiła właściwie ocenić pewnych rzeczy.

– Ja naprawdę nie wiem, czy powinnam o tym mówić. Choć z drugiej strony…

– Haniu, powiedz wreszcie, bo zaczynam się denerwować, a nie powinnam.

– Martwimy się w firmie o Maksa.

Sonia usiadła na krześle i czekała na ciąg dalszy.

– Bardzo dziwnie się ostatnio zachowuje, dosłownie jakby go ktoś nagle podmienił. Zwykle odpowiedzialny i obowiązkowy, teraz zapomina o spotkaniach, myli daty albo godziny. Wczoraj pojechał do klienta postawić system. Nic specjalnego, sytuacja jak milion innych, którymi się dotychczas zajmował, a jednak coś poszło nie tak. Maks zachowywał się tak, jakby kompletnie nie wiedział, po co tam w ogóle przyjechał i co ma robić. Gdyby nie Wojtek, nie wiem, co by było. Dlatego pomyślałam, że może między wami coś jest nie tak i stąd u niego takie roztargnienie.

– Nie, to nie to – odpowiedziała Sonia. To, że między nimi nie pojawiło się nic takiego, co mogłoby to dziwne zachowanie męża wywołać, to była prawda. Zaś jego postępowanie, to już zupełnie inna sprawa. – Nie wiem, może jest przemęczony.

– Może… Jakby co, to ja chętnie przejmę na chwilę jego sprawy, wtedy będziecie mogli gdzieś razem wyjechać. Odpoczniecie, na pewno wam obojgu dobrze to zrobi. – Hania gdzieś podskórnie poczuła, że przekroczyła pewną granicę, czego nie powinna była robić, i szybko się wycofała.

– Na pewno to przemyślimy, dziękuję ci bardzo za troskę. I za czujność. A teraz chodź, zjemy coś słodkiego. To zawsze poprawia humor. – Wstała i wzięła tacę.

– To ja zaniosę tę drugą dziewczynkom. – Hania natychmiast zaoferowała swoją pomoc i zanim Sonia zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, już jej nie było.

ROZDZIAŁ 9

– Przejdziemy się? – Nie czekając na odpowiedź, Iga otrzepała ręce ze złotego piasku, który od dobrych kilkudziesięciu minut przesypywała między palcami, wstała i zaczęła zbierać swoje bagaże. – Skoro los dał nam szansę pozostania w tym raju jeszcze przez jedną noc, skorzystajmy z tego. Zobacz, jak tutaj jest pięknie.

– Ty chyba jesteś optymistką, co?

– Wiesz… Od trzeciego roku studiów bardzo dużo czasu spędzam w szpitalu, wśród ludzi chorych, często samotnych. Patrząc codziennie na to, z czym oni się mierzą, nauczyłam się doceniać to, co mam. Ich problemy to czasem zwykłe błahostki, ale właśnie przez te błahostki na przykład nie mogą chwilowo jeść, pić czy zwyczajnie budzić się w swoim łóżku. Więc kiedy ja mogę, staram się z tego korzystać. – Iga mówiła, uśmiechając się do tego, co ją otaczało, i nie widziała, że w tym samym momencie delikatny uśmiech na twarzy Filipa zbladł, a potem zniknął całkowicie. – Przepraszam, nie pomyślałam. Może źle się czujesz? – Jedno spojrzenie skierowane w jego stronę wystarczyło, żeby zrozumiała, że popełniła błąd.

– Nie, nie, wszystko dobrze. Tylko tak się zastanawiam… – Jego głowa pracowała na pełnych obrotach, żeby wymyślić teraz jakieś doskonałe wytłumaczenie. Przecież nie mógł powiedzieć prawdy. Już i tak tego wieczoru wystarczająco namieszał w jej życiu, więc nie powinien i nawet nie chciał jej obciążać całą resztą. – Czy masz może pomysł, co zrobimy z bagażami? Sporo masz tych tobołków i nie jestem pewien, czy spacer z nimi to taki relaks.

– To teraz rzeczywiście muszę się wykazać moim wrodzonym optymizmem. Zobacz – wskazała drobną dłonią na wszystko, co ich otaczało – jest środek nocy. Poza nami nie ma tu nikogo. Walizki położymy pod którąś skałą. Spokojnie tutaj zaczekają, a my nie będziemy się jakoś bardzo oddalać. Odpowiada ci to?

– Jasne. W takim razie wskaż miejsce, gdzie bagażowy ma dotaszczyć te twoje wielkie torby.

– Tutaj będzie dobrze. – Wycelowała palec w miejsce, które wydawało się całkowicie bezpieczne.

Filip starannie poukładał walizki, po czym wrócił do niej i ruszyli naprzód.

Przez większość czasu szli obok siebie, patrząc na mieniące się srebrzyście nocne morze, podziwiając gwiazdy i słuchając spokojnego szumu fal. Na plaży rzeczywiście nie było nikogo, natomiast nocny gwar nad nimi raczej nie miał zamiaru dzisiaj ucichnąć.

– Chyba ktoś ma urodziny. – Iga po pewnym czasie odezwała się jako pierwsza, słysząc dobiegające gdzieś z oddali wesołe dźwięki „Happy birthday”, po których nocne powietrze nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, przeszył głośny świst właśnie wystrzelonego fajerwerku. – Ale pięknie! – wykrzyknęła Iga, jak zaczarowana patrząc na rozbłyskujące wieloma kolorami niebo. Nie była zwolenniczką sztucznych ogni, ale obok tego rozgrywającego się na jej oczach kolorowego spektaklu nie mogła przejść obojętnie.

Przez te dość głośne wystrzały nie zorientowała się nawet, że w pewnym momencie została sama.

– Czyż to nie wygląda cudownie? – zapytała, ale poza wciąż rozlegającym się hałasem nie usłyszała nic więcej. Żadnej odpowiedzi.

Odwróciła się w stronę nowego znajomego, ale jego nie było. Uśmiech, który jeszcze przed chwilą rozpromieniał jej twarz, zmienił się w przerażenie, kiedy pod jedną ze skał zobaczyła wystający rękaw niebieskiej koszulki. W kilku wielkich krokach pokonała odległość dzielącą ją od skulonego Filipa. Widziała już dzisiaj podobną scenę, ale ta była dużo poważniejsza. Mężczyzna drżał tak mocno, że Iga bała się, że jutro całe jego ciało będzie poranione od skały, pod którą siedział.

Dopiero teraz wszystkie elementy w jej głowie zaczęły wskakiwać na właściwe miejsca. Przypomniała sobie, jak kiedyś przebywała czasowo na oddziale psychiatrii i widziała tam jeden bardzo podobny przypadek. Nie zastanawiała się długo, tylko kucnęła bardzo blisko swojego nowego znajomego i mocno go objęła, starając się sprawić, żeby to gwałtowne drżenie choć odrobinę ustało. Była lekarzem, a jednak przeraziła ją ta sytuacja. Chciała pomóc, ale nie wiedziała jak. To chyba najgorsze uczucie, jakie może przytrafić się osobie, która tak bardzo pragnie pomagać innym.

– Cierpisz na zespół stresu pourazowego, prawda? – wyszeptała, kiedy w końcu ciało Filipa się nieco uspokoiło. Nie potrafiła określić, jak długo to trwało, ale miała wrażenie, że całą wieczność. Popatrzyła głęboko w jego nadal bardzo wilgotne, błyszczące oczy, kiedy podniósł na nią wzrok.

Nie musiał nic mówić, ona sama ujrzała w nich odpowiedź. Wciąż ciężko oddychał, ale widać było, że czuje się już nieco lepiej. Nie miał jednak siły odpowiedzieć, kiwnął tylko ledwie dostrzegalnie głową, żeby potwierdzić…

Mimo swojego młodego wieku Iga sporo już przeżyła i jeszcze więcej widziała, ale czegoś takiego doświadczała pierwszy raz w życiu. Nie do końca wiedziała, jak powinna się w tej sytuacji zachować, bo trudno jej było wyobrazić sobie, co może czuć ta druga osoba. Jedyne, co dostrzegła, to jego ogromny strach. On tak bardzo się czegoś bał. Fajerwerki najprawdopodobniej uruchomiły w jego głowie jakąś lawinę złych albo nawet strasznych wspomnień, z którymi nie mógł sobie teraz poradzić. Iga nie chciała nic mówić, bo to mogło tylko pogorszyć wystarczająco już trudną sytuację.

Odsunęła się od niego, ale nadal mocno trzymała jego rękę, chcąc dać mu choć odrobinę poczucia, że nie jest teraz sam. Znali się zaledwie kilka godzin, ale te dwie sytuacje w jakiś wyjątkowy sposób zbliżyły ich do siebie.

Iga zapatrzyła się w granatowy odcień nieba i czekała…

– Byliśmy na ćwiczeniach… – odezwał się Filip zupełnie niespodziewanie. – Jako żołnierze doskonale znaliśmy zasady i procedury, wiedzieliśmy, jak strzelać, robiliśmy to przecież wiele razy. To były ćwiczenia. Tylko ćwiczenia. Nadeszła moja kolej, ale chwilowo źle się poczułem…

Dziewczyna wstrzymała oddech. Mimo że Filip mówił nieskładnie i chaotycznie, wszystko doskonale rozumiała, a w jej myślach zaczęły się pojawiać coraz bardziej przerażające scenariusze tego, co zaraz może usłyszeć. Serce z każdą sekundą biło jej szybciej, a głowa zaczęła niemiłosiernie pulsować od nadmiaru emocji. Zdawała sobie sprawę, jak wiele to wyznanie kosztuje Filipa, i z jednej strony nie chciała go narażać na powrót do tamtych wydarzeń, a z drugiej… Skoro już zaczął mówić, widocznie tego chciał i potrzebował.

Przerwał, żeby odetchnąć, a Iga cały czas bacznie mu się przyglądała. Nawet pośród ciemnej nocy widziała, jak wiele cierpienia i bólu wyrażała teraz jego sinoblada twarz… Patrząc na niego, niemal czuła to samo. Tak bardzo mu teraz współczuła.

– Wymieniliśmy się – mówił dalej. – On poszedł na moje miejsce, ja miałem iść za chwilę. Wtedy kula wróciła, a Adam dostał rykoszetem. Został ciężko ranny. Dość szybko trafił do szpitala, ale kilka godzin później zmarł. W domu czekała na niego żona i trzyletnia córeczka. Na mnie nikt nie czekał. Nikt. Zamiast Adama miałem zginąć ja. To przeze mnie Amelka straciła tatę. To była moja wina. Tylko moja. To ja miałem wtedy zginąć, nie on. Nigdy sobie tego nie wybaczę. – Ton jego głosu przepełniony był głębokim bólem.