Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Julia nosi w sobie ogromny ból – straciła ukochanego mężczyznę i sama wychowuje pięcioletnią córeczkę. Życie jednak daje jej niezwykłą szansę. Kobieta zostaje asystentką Susanne Benoit, słynnej francuskiej pisarki, której twórczość przez lata podziwiała. Wkrótce wyruszą razem w podróż do magicznej Akwitanii. Tam okaże się, że Susanne również skrywa w sercu bolesną tajemnicę.
Julia stanie przed trudnym wyborem – będzie musiała zdecydować, czy powinna posłuchać głosu serca, czy też postąpić tak, żeby nikogo nie zranić. Przy okazji spróbuje rozwikłać zagadkę pewnej średniowiecznej księgi, na której kartach spisano zapierającą dech w piersiach historię niespełnionej miłości, od stuleci czekającą na szczęśliwe zakończenie.
Ale czy Julia będzie umiała napisać własną baśń, piękniejszą niż te skrywane przez tajemnicze księgi i kamienne mury akwitańskich zamków?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 595
Data ważności licencji: 10/8/2029
Wszystkim dorosłym, którzy mają odwagę patrzeć na świat oczyma dziecka
Już prawie świtało, a oni siedzieli przytuleni pod baldachimem gęstych liści ogromnego dębu i nie mogli się rozstać. Młodzieniec kreślił pełnym czułości dotykiem dłoni wzorki na gładkim ciele ukochanej, odgarniając z jej ramion falujące pasma długich czarnych włosów. Czuł, że to ich ostatnie spotkanie. To nie mogło trwać wiecznie, choć chciał wierzyć, że będzie. Gdy stanęła naprzeciw niego w długiej zwiewnej sukience zaróżowionej blaskiem świtu, nie mógł oderwać od niej wzroku. Była taka piękna. Jego, mimo że właściwie nigdy do niego nienależąca. Cudowna bogini. Z naręczem wonnych ziół wyglądała tak, jak gdyby związana była z tym miejscem od zawsze. Pierwotnym i pachnącym wolnością, gdzie nie ma dostępu ludzkie złe oko. Nieraz odnosił wrażenie, że dziewczyna rozumie mowę zwierząt, w świergocie ptaków potrafi usłyszeć ważne wskazówki. Widzi i wie więcej niż on.
Ruszyli powoli, jakby wbrew sobie, wąską, wijącą się ścieżką prowadzącą do wsi. Kiedy zauważyli smużki dymu snujące się z kominów, młodzieniec zatrzymał się i przyciągnął do siebie ukochaną. Była jego miłością i zarazem największym strapieniem. Najważniejsze jednak, że znów, chociaż przez pewien czas, mógł trzymać ją w ramionach.
Spojrzała na niego smutno, jakby słyszała kłębiące się w jego głowie myśli. Jakby czuła rozterki serca i lęki, które ostatnio toczyły burzliwą batalię w jego umyśle.
– Nie bój się – rzekła cicho i pogładziła jego kędzierzawe włosy w kolorze pszenicy, zatrzymując dłoń na policzku. – Spójrz. – Wskazała na zachodni kraniec zielonego wzgórza, gdzie chował się księżyc. Właściwie można było już tylko zobaczyć jego górną otoczkę. – Gdy kiedyś przyjdzie taki dzień, że nie będziesz mógł mnie odnaleźć, spójrz w nocne niebo, księżyc wskaże ci do mnie drogę. – Uśmiechnęła się blado, jakby i ona czuła, że niebawem wydarzy się coś, co zmieni ich losy.
Gardło młodzieńca zdławiło wzruszenie. Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Wiedział, że długo, a być może nigdy, nie zobaczy swojego szczęścia.
– A ty kieruj się zawsze w stronę słońca, tam mnie odnajdziesz – powiedział z trudem.
Nie odzywali się później do siebie, wystarczyło im to, co mówiły ich oczy. Odbijały się w nich blask wschodzącego słońca i łuna blednącego księżyca. Oboje czuli, że właśnie skończyło się coś pięknego. A może to, co najpiękniejsze, było dopiero przed nimi…
Julia przebierała nogami, wypatrując autobusu z coraz większym zniecierpliwieniem. Spojrzała na zegarek, a potem kolejny raz sprawdziła rozkład jazdy.
– Przepraszam, czy sześćdziesiątką czwórką dojadę na Jeżyce? – spytała stojącą obok starszą kobietę, choć przecież wcześniej dokładnie to sprawdziła.
– Tak – potwierdziła kobieta z uśmiechem. – O, właśnie nadjeżdża.
– Chwała Bogu. – Julia podeszła do linii jezdni.
Tak bardzo zależało jej, żeby dostać tę pracę. I to nie tylko dlatego, że pieniądze zgromadzone na czarną godzinę już się kończyły – marzyła o posadzie tłumaczki i asystentki u kogoś tak znanego jak Suzanne Benoit. To było wyzwanie, tajemnica, bo i starsza pani jawiła się Julii jako ktoś z innego świata.
Francuska pisarka o polskich korzeniach przebywała w kraju już od kilku miesięcy, ale podobno do tej pory nie mogła znaleźć osobistej asystentki. Fakt ten nieco Julię niepokoił, bo przecież ona też mogła nie spełnić oczekiwań wymagającej zapewne Suzanne. Mimo to czuła, że musi spróbować.
Co chwilę spoglądała na zegarek, a potem niecierpliwie wpatrywała się w nieznajomy pejzaż Poznania. Mieszkała w tym mieście już od miesiąca, a wciąż czuła się jak dziecko we mgle. Wszystko wydawało jej się inne niż w znanym Krakowie, gdzie żyła przez ostatnie dziesięć lat. I budynki, i ludzie, a nawet ostatnie kasztanowce ocalałe z dawnego dworskiego parku przy starym młynie, które widziała z okien wynajętego mieszkania. Spojrzała nerwowo na swoje odświętne czółenka przed chwilą zdeptane przez korpulentnego jegomościa. Dopiero co rozpoczął się rok szkolny, w autobusie panował więc ścisk, i Julia marzyła, żeby jak najszybciej dojechać na miejsce. Odetchnęła z ulgą, gdy wysiadła z pojazdu. Ruszyła w stronę mieszczącej się przy ulicy Dąbrowskiego dużej secesyjnej kamienicy, gdzie mieszkała pisarka. Z każdym krokiem ogarniało ją coraz większe zdenerwowanie. Zatrzymała się przy jednej z wystaw, wyjątkowo uważnie przyglądając się swojemu odbiciu. Tak bardzo się starała wyglądać dzisiaj elegancko, ale każdy strój, który przymierzyła, wydawał jej się nieodpowiedni. Wybrała w końcu plisowaną szarą spódnicę do kolan i białą bluzkę. W tej stylizacji może i wyglądała trochę staroświecko, ale uznała, że pasuje na tę okazję. Wydawała się nieco poważniejsza, a przecież o to chodziło, żeby zrobić dobre pierwsze wrażenie i wzbudzić zaufanie starszej pani. Sięgające ramion kruczoczarne włosy upięła z tyłu głowy w kok, a kasztanowe oczy ledwo zaznaczyła kreską na górnej powiece i delikatnie podkreśliła rzęsy mascarą. Znów spojrzała na zegarek i ruszyła przed siebie szybkim krokiem.
Gdy dotarła pod wskazany adres, zadarła głowę, by przyjrzeć się okazałemu, siedmiokondygnacyjnemu budynkowi z jasną fasadą, ale szybko uzmysłowiła sobie, że lada moment powinna spotkać się z Suzanne. Nie chciała się przecież spóźnić. Odszukała właściwą bramę i nacisnęła przycisk domofonu. Odpowiedział jej męski głos, co trochę zbiło ją z tropu.
– Dzień dobry, byłam umówiona z panią Suzanne Benoit – odezwała się niepewnie, wpatrując się w kolejne numery na panelu domofonu.
– Proszę bardzo.
Wchodziła po schodach, zaciskając nerwowo dłoń na balustradzie, a kiedy stanęła naprzeciw właściwych drzwi, poczuła, że w środku cała dygocze. „Weź się w garść, to tylko zwykła rozmowa. Nie uda się, będziesz pracować gdzie indziej”, pocieszała się, żeby odzyskać równowagę. Miała możliwość podjęcia pracy na stanowisku redaktora w dużym poznańskim wydawnictwie, ale na razie zwlekała z odpowiedzią, bo wciąż wierzyła, że uda się jej spełnić marzenie, jakim była posada u Suzanne. Kiedy tylko dowiedziała się, że po śmierci długoletniej tłumaczki i asystentki pisarka poszukuje kogoś na jej miejsce, Julia postawiła wszystko na jedną kartę. A przeprowadzka do Poznania stanowiła na to najlepszy dowód. Suzanne była jej idolką i wielkim autorytetem. Julia nawet nie potrafiła powiedzieć, jak zaczęła się ta fascynacja. Czy wtedy, kiedy na początku liceum przeczytała pierwszą powieść Suzanne, czy może później, gdy zaczęła się interesować życiem pisarki. Niezaprzeczalnie uwielbienie dla twórczości Suzanne Benoit, jak i dla niej samej Julia czuła do dziś. Pisarka oczarowała Julię do tego stopnia, że dziewczyna jako studentka romanistyki pisała na jej temat pracę magisterską. Wiedziała o Suzanne prawie wszystko. Tak jej się przynajmniej wydawało…
Drzwi się otworzyły, nim zdążyła zapukać. Stał w nich wysoki brunet po trzydziestce o szarych lub niebieskich oczach – nie potrafiła tego stwierdzić, tak była podekscytowana.
– O, dobrze, że pani jest. – Uśmiechnął się tak jakoś ciepło, że Julii zrobiło się raźniej. – Proszę wejść. – Otworzył na oścież drzwi, wpuszczając dziewczynę do obszernego holu o ciemnozielonych ścianach ozdobionych obrazkami w drewnianych ramach.
Julia nawet nie zdążyła im się przyjrzeć ani przywitać się z mężczyzną, bo nagle jedne z czworga białych drzwi się otworzyły i stanęła w nich szczupła starsza pani z siwiuteńkimi, krótkimi, misternie ułożonymi włosami.
– Dzień dobry. – Julia wyprostowała się, starając się przybrać pozę pewnej siebie.
– Dzień dobry. Cieszę się, że pani dotarła. Zapraszam. – Suzanne cofnęła się w głąb pokoju, gestem zapraszając gościa do środka. – Proszę usiąść – dodała, widząc, że dziewczyna zatrzymała się przy stole i dyskretnie rozgląda się po wnętrzu.
Julia zajęła najbliższe krzesło, ale mimo wygodnego welurowego siedziska czuła, że wszystko ją uwiera. W napięciu czekała na słowa starszej pani.
Ta póki co milczała, przyglądając się gościowi z uśmiechem.
– Rozumiem, że jest pani zdecydowana podjąć pracę u mnie – zaczęła powoli, patrząc Julii prosto w oczy, jakby chciała wyczytać z nich coś więcej.
– Tak, nie będę ukrywać, że bardzo mi na tym zależy – rzekła Julia, nieco zaskoczona. Na wstępie spodziewała się szczegółowych pytań, tymczasem miała wrażenie, że starsza pani tę rozmowę chce mieć już za sobą. Być może męczyły ją tego typu spotkania, lecz musiały uzgodnić najistotniejsze kwestie. Krótka wymiana zdań przez telefon niewiele Julii wyjaśniła. Niby wiedziała, czym miałaby się zajmować. Głównie chodziło o tłumaczenie i redagowanie powieści, które dotąd nie ukazały się w Polsce. Julia miała już na swoim koncie kilka znaczących przekładów, a w środowisku redaktorskim słynęła z dokładności i niezawodności. Suzanne Benoit od dawna nie wydała żadnej książki, ale przez ponad czterdzieści lat dość dużo pisała i była autorką pięćdziesięciu powieści o tematyce historycznej, które kiedyś zajmowały zaszczytne miejsca na światowych listach bestsellerów, oraz laureatką wielu prestiżowych nagród literackich. Kilkanaście z tych powieści przetłumaczono na polski, ale Julia znała również i te w wersji francuskiej. Czytała je wielokrotnie. Uwielbiała wysublimowany, nieco poetycki styl Suzanne Benoit. Ceniła autorkę za prostotę przesłania, a jednocześnie niepowtarzalność i piękno przekazu. A teraz miała okazję siedzieć naprzeciw niej i patrzeć jej w oczy. Do tej pory nie mogła w to uwierzyć.
– Myślę, że od jutra mogłaby pani zacząć, jeśli oczywiście odpowiadają pani warunki, jakie ustaliłyśmy podczas naszej ostatniej rozmowy. Czy zadowala panią honorarium, jakie zaproponowałam? – Zdecydowany ton Suzanne zaskoczył Julię.
– Tak, oczywiście. – Potwierdziła ruchem głowy.
– Zna pani szczegóły, więc nie będę się rozwodzić na ten temat po raz kolejny. Mam nadzieję, że zostanie pani ze mną na dłużej. – Starsza pani spojrzała wymownie na Julię.
Dziewczyna nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. „Czyżby to było takie łatwe? Zbyt łatwe…”, główkowała zdezorientowana, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
– Aha – dodała po chwili Suzanne. – Oczekuję od pani dyspozycyjności, ale o tym też już mówiłam.
– Naturalnie – odrzekła Julia, siląc się na uśmiech.
– To dobrze, bo może się zdarzyć, że trzeba będzie zostać dłużej, a z tego, co pani pisała w CV, wynika, że jest pani matką kilkuletniego dziecka, więc…
– To na pewno nie przeszkodzi mi w pracy – zaręczyła Julia gorliwie, jakby sama siebie chciała przekonać, że wszystko ułoży się pomyślnie. Niestety, tego nie mogła być pewna. Była samotną matką i od pięciu lat, odkąd Basia pojawiła się na świecie, właściwie liczyła wyłącznie na siebie.
– Skoro pani tak twierdzi. – Suzanne obrzuciła dziewczynę uważnym spojrzeniem. – Zatem czekam na panią jutro o ósmej. Myślę, że to dobra pora, żeby zacząć pracę. Jak pani uważa?
Pod wyjątkowo dociekliwym wzrokiem starszej pani Julia obawiała się nawet mrugnąć, żeby nie zdradzić targającego nią uczucia niepewności. Według niej ta rozmowa poszła za łatwo i za szybko, ale nie chciała zniechęcić Suzanne pytaniami, na które ta – jak wszystko wskazywało – nie miała ochoty odpowiadać.
– Tak, to dobra pora – potwierdziła, wciąż licząc na serię pytań i związaną z nimi dalszą rozmowę. Tak wiele chciała się o Suzanne dowiedzieć, o tyle spraw ją zapytać. W końcu jeśli miały razem pracować, musiała poznać upodobania pisarki. Mimo wyraźnej przychylności pracodawczyni czuła z jej strony jakiś dystans. Nie chcąc już na wstępie się narażać, wybrała milczenie. Widocznie informacje, jakie przesłała, wystarczyły Suzanne. Po co szukać dziury w całym. Czyż nie tego pragnęła?
Szybko się pożegnały i kiedy Julia stała już na klatce schodowej, wciąż nie docierało do niej, że właśnie odbyła rozmowę, która spędzała jej sen z powiek w ciągu ostatnich dni. Patrzyła z niedowierzaniem na mosiężną tabliczkę z nazwiskiem pisarki i próbowała przekonać siebie, że teraz będzie to jej nowe miejsce pracy.
Rozmyślania te przerwał odgłos otwieranych drzwi mieszkania naprzeciwko, w których Julia zobaczyła spotkanego już wcześniej mężczyznę.
– Już pani ucieka? – Podszedł, uśmiechając się ciepło.
– Tak – potwierdziła, nie bardzo wiedząc, co jeszcze mogłaby dodać.
– Tak szybko zniknęła pani w pokoju cioci, że nawet nie zdążyłem się przedstawić. Maciej Nowicki.
– Julia Biernacka. – Odwzajemniła się uśmiechem.
– I jak się pani podoba nowe miejsce pracy?
– Skąd pan wie, że dostałam tę posadę? – Spojrzała na niego podejrzliwie.
Roześmiał się głośno, jakby chciał zatuszować zmieszanie.
– Gdy ciocia przeczytała pani CV i… po rozmowie telefonicznej z panią od razu zdecydowała, że chce panią przyjąć. Dzisiejsze spotkanie było więc tylko formalnością – wyjaśnił, wciąż sprawiając wrażenie nieco zmieszanego.
– Tak? Dlaczego? – zaciekawiła się. – Nie wyróżniam się niczym szczególnym.
– Ma pani spore doświadczenie, na swoim koncie kilka cenionych przekładów, a poza tym przez kilka lat pracowała pani jako redaktorka w znanym wydawnictwie. Myślę, że cioci chodziło właśnie o taką osobę, dlatego tak szybko podjęła decyzję.
– No tak… – rzekła z głębokim westchnieniem, tym samym dając upust nagromadzonym emocjom.
– Ciocia była dziś w nie najlepszej kondycji – dodał Maciej, starając się usprawiedliwić krewną. – Zresztą, spędzając czas w jej towarzystwie, nauczy się pani rozpoznawać jej nastroje. To nieuniknione.
– Tak, rzeczywiście. Mam nadzieję, że sprostam oczekiwaniom pani Suzanne i jej nie zawiodę. – Z obawą obejrzała się na drzwi mieszkania nowej pracodawczyni, a potem przeniosła wzrok na mężczyznę.
– Może da się pani zaprosić na kawę? – zaproponował spontanicznie.
– Ja… właściwie…
Zaskoczona, nie wiedziała, co odpowiedzieć. Rozmowa z Suzanne wprawdzie przebiegła błyskawicznie i Julia miała zapas czasu, ale w myślach szybko przeliczyła minuty, jakie będzie musiała przeznaczyć na dojście do przystanku i dojazd do domu. W związku z tym od razu nasunęła jej się jedyna właściwa odpowiedź:
– Spieszę się, więc… – Nie zdążyła dokończyć, bo mężczyzna znów ją zaskoczył.
– To nie zajmie dużo czasu, zapraszam do pracowni. – Wskazał drzwi, z których przed chwilą wyszedł, i spojrzał wyczekująco. – Miło będzie choć chwilę porozmawiać i lepiej się poznać.
Dziewczyna zatrzymała wzrok na tabliczce przy drzwiach: „Biuro architektoniczne”.
– Naprawdę się spieszę, może innym razem. – Zrobiła przepraszającą minę.
Właściwie nic by nie straciła, gdyby przez chwilę pogawędziła z Maciejem przy filiżance kawy, i może dowiedziałaby się nawet czegoś więcej o Suzanne, mimo to odmówiła. Odmawianie miała już tak dobrze wyćwiczone, że weszło jej w nawyk. To, że w ogóle rozważyła propozycję Nowickiego, było dla niej samej dużym zaskoczeniem. Po pracy zwykle od razu pędziła do przedszkola, żeby jak najszybciej odebrać Basię. Liczyła się tylko córeczka i od ponad pięciu lat cały świat Julii, wszystkie minuty, godziny i dni kręcące się na karuzeli macierzyństwa były jej podporządkowane. Przecież musiała być dla Basi mamą i tatą. Musiała zastąpić jej Miłosza.
Prosto od Suzanne popędziła więc na przystanek. Postanowiła, że zanim odbierze Basię z przedszkola, zajrzy jeszcze do warsztatu samochodowego, gdzie zostawiła swoją corsę. Wysłużony samochód coraz częściej płatał jej figle, psując się w najmniej oczekiwanym momencie, zdecydowała więc oddać go do gruntownego przeglądu. Teraz jak nigdy potrzebowała auta, żeby dojechać do pracy. Dojazd miejskim transportem zajmował sporo czasu, a rankiem, kiedy Basia tak niechętnie wstawała z łóżka, liczyła się każda minuta. Jadąc zatłoczonym autobusem, analizowała rozmowę z Suzanne i po raz kolejny zastanawiała się, dlaczego tak łatwo zdobyła zaufanie starszej pani. To jeszcze bardziej utwierdziło ją w przekonaniu, że musi dać z siebie wszystko. Tym bardziej że Suzanne podobno przykładała ogromną wagę do tłumaczeń. Julia zawsze była profesjonalistką. Dlaczego więc tym razem miałaby zawieść?
Okazało się, że samochód został zreperowany, ale w związku z tym suma na koncie bankowym Julii znacznie uszczuplała. I teraz, stojąc przy półce z nabiałem w pobliskim sklepiku, dziewczyna długo się zastanawiała, jakie produkty włożyć do koszyka. Miała nadzieję, że sprosta wymaganiom Suzanne i jej sytuacja finansowa wkrótce się polepszy. Gdy podchodziła pod budynek przedszkola, na placu zabaw dojrzała jaśniuteńką główkę Basi. Córeczka bujała się na huśtawce, a jej włoski rozwiewały się we wszystkie strony. Tak bardzo przypominała Miłosza. Nawet uśmiech miała swojego taty, szczery, trochę szelmowski. I te duże niebieskie oczy, które patrzyły na Julię w taki sam sposób, w jaki wcześniej zawsze spoglądał na nią ukochany mężczyzna. Gdy Julia zbliżyła się do ogrodzenia, Basia ją zauważyła, zeszła z huśtawki, pomachała i wybiegła mamie naprzeciw.
– Basiu, powoli – upomniała dziecko przedszkolanka, pani Anita.
Dziewczynka zwolniła kroku, podciągając sztruksową spódniczkę.
– Cześć, mamusiu. – Uśmiechnęła się szeroko, padając w ramiona Julii.
– Cześć, kochanie. – Julia przygładziła włosy córeczki. Kiedy już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, Basia wypaliła:
– Rozplotłam warkoczyk, bo ukryła się w nim biedronka i nie mogła znaleźć wyjścia.
– Biedronka w warkoczyku? – Julia starała się przybrać poważny wyraz twarzy, choć usta już rozchylały jej się w uśmiechu.
– No tak, weszła do dziurki i się zaplątała. Bałam się, że zwichnie sobie nóżkę, więc rozpuściłam włosy i ona wypadła na trawę – mówiła Basia z przejęciem. – Więc rozumiesz, że musiałam zdjąć gumkę… i wcale się nie zgrzałam – dodała, ubiegając kolejne słowa mamy.
Julia zapobiegliwie dotknęła czoła córeczki.
– A jednak trochę się spociłaś – powiedziała zaniepokojona. Chuchała i dmuchała na córeczkę, ale niestety, zbliżała się jesień, a z nią sezon na choroby. Basia, jak większość dzieciaków, łapała wirusy i często się przeziębiała, a Julia jako samotna matka nie mogła sobie pozwolić na opuszczenie dnia w pracy, której nawet jeszcze nie zdążyła podjąć. Zdawała sobie sprawę, że w sytuacji nagłej choroby Basi będzie musiała zatrudnić kogoś do opieki nad nią. Na razie nie miała na to pieniędzy. Gdy opłaciła czynsz za mieszkanie, została tylko kwota na jedzenie. I jeszcze ta usterka w samochodzie…
– Mamusiu. – Basia pociągnęła Julię za rękaw żakietu. – Byłaś u tej pani, co pisze baśnie?
– Tak, kochanie. – Julia się rozpromieniła. – Teraz codziennie będę do niej jeździć. Dostałam pracę. A pani Suzanne nie pisze baśni, tylko książki historyczne.
– Książki historyczne? – Dziewczynka zastanowiła się chwilę i równie szybko udzieliła sobie odpowiedzi: – To też baśnie. A widzisz, mówiłam ci, że będziesz miała tę pracę, niepotrzebnie obgryzałaś wczoraj paznokcie. Teraz są nieładne.
Julia odruchowo schowała dłoń za siebie. Niestety, czasem, w stresowych sytuacjach, odzywał się u niej ten nawyk z dzieciństwa. Teraz zdarzało się to rzadko, ale wczoraj nie mogła nad tym zapanować, co nie umknęło uwadze spostrzegawczej córeczki.
– To jak, idziemy? – Julia przerwała niemiłe rozważania. – Biegnij po sweterek, a ja zamienię słowo z panią Anitką.
– Chcesz zapytać, czy byłam grzeczna? – Basia popatrzyła na Julię badawczo. – Byłam grzeczna – dodała szybko, choć z wahaniem.
– Na pewno? – Julia uśmiechnęła się lekko. Ton głosu dziecka wzbudził w niej podejrzenia.
– Tak, tylko dużo mówiłam – wyjaśniła córka z miną winowajczyni.
– Basiu, przecież wiesz, że nie wolno się odzywać, kiedy nie jest się pytanym. Nie można przeszkadzać paniom nauczycielkom. Gdyby wszystkie dzieciaki były tak gadatliwe jak ty, to pani Anitka na pewno nie dałaby sobie rady. Zresztą i tak jest u was jak w ulu. – Julia pokręciła głową.
– Jak w ulu? – Basia spojrzała na mamę tym swoim wzrokiem zwiastującym serię pytań i kolejne minuty wnikliwych wyjaśnień, bo dziewczynki nie zadowalały proste odpowiedzi. Zwykle musiała wiedzieć, co by było gdyby, a także jak wyglądałoby to potem. Znaczyło to tyle, że odpowiadając na pytania córki, Julia musiała być przygotowana na różne scenariusze. Dla Basi nic nie było bowiem tylko białe albo czarne. Co więcej, dziewczynka bardziej niż inni ludzie zdawała się postrzegać świat jako kolorowy.
Tym razem córka nie drążyła tematu, bo dojrzała coś, co wydawało jej się bardziej interesujące.
– Zaraz wrócę, mamusiu – zakomunikowała tylko i nie czekając na reakcję, pobiegła do dużego kasztanowca, pod którym kucał rudowłosy chłopczyk. Julia podeszła zaś do pani Anity, która na szczęście nie miała żadnych niepokojących wieści. Córeczka chodziła do grupy starszaków już niemal od miesiąca i przez ten czas właściwie nie było dnia, żeby wychowawczyni jej nie pochwaliła. Dziewczynka należała do bystrych, rezolutnych dzieciaków i cechowała ją niezwykle bujna wyobraźnia. No i miała własne zdanie oraz główkę wypełnioną masą nierealnych pomysłów, które ku rozpaczy mamy chciała śmiało wcielać w życie.
– Co tam masz? – Gdy ruszyły w stronę ich bloku, Julia spojrzała na Basię z zainteresowaniem, zauważając, że dziewczynka kurczowo ściska coś w dłoni.
– Prezent od Emila – odparła córeczka zagadkowo.
– Od Emila? – Julia przystanęła na chodniku, ruchem ręki zatrzymując też małą. – Nie opowiadałaś mi wcześniej o Emilu.
– Mówiłam, tylko mnie nie słuchałaś. – Basia zmrużyła oczy, zwracając twarz do słońca. – Mówiłam ci o chłopczyku, co ma pomarańczowe włosy i nie umie biegać, dlatego dzieci się z niego śmieją.
– Ach tak, rzeczywiście. Nie wiedziałam, że ten chłopczyk ma na imię Emil. – Julia miała sobie za złe, że przeoczyła taką ważną informację. Zwykle bardzo uważnie słuchała, co mówi Basia. Czasami jednak, gdy była zmęczona, zdarzało jej się odpłynąć myślami. W takich sytuacjach dziewczynka zwykle szybko sprowadzała ją na ziemię. A teraz wszystko wskazywało na to, że sprawa Emila pozostała niedomówiona. – Więc co dostałaś od Emila, jeśli oczywiście mogę zapytać?
– Tobie mogę powiedzieć, choć Emil prosił, żebym nikomu tego nie pokazywała. – Basia uniosła rękę i rozchyliła piąstkę.
Oczom Julii ukazał się niewielki kasztan.
– Widzisz, tu ma oczy, tu nos, a tu uśmiech. – Basia wskazała paluszkiem na wygiętą kreseczkę przypominającą rozchylone w uśmiechu usta.
– Piękny i bardzo radosny ten twój prezent – przyznała Julia.
– Jest taki jak Emil, on też lubi się śmiać. Choć czasem, jak dzieciaki mu dokuczają, to jest mu smutno i wtedy śmieje się tylko w środku.
– W środku, co to znaczy? – zainteresowała się Julia. Wypowiedzi córeczki czasami ją zdumiewały.
– No przecież mówię, że w środku. – Basia pokręciła główką i pokazała na brzuszek. – Tam jest wesoły i zawsze się uśmiecha, nawet jak ma taką smutną buzię. – Dziewczynka wykonała dłonią ruch przypominający podkówkę. Kiedy Julia myślała już, że temat został zamknięty, Basia znów wpiła w nią uważne spojrzenie. – A wiesz, co to znaczy?
Kobieta zaprzeczyła ruchem głowy. Basia tylko na to czekała, zbliżyła się do Julii i rzekła konspiracyjnie, częściowo zasłaniając dłonią usta:
– Bo Emil mówi, że ma w sobie takie światełko, które go ogrzewa i rozwesela. I nawet jak jest mu smutno, to tylko na chwilę, bo zaraz robi mu się wesoło.
– No tak. – Julia westchnęła, nie pierwszy raz nie umiejąc znaleźć odpowiedzi na zawiłe i nieco ekscentryczne dziecięce przemyślenia, które z perspektywy osoby dorosłej mogły się wydawać banialukami.
– Ja też mam w brzuchu takie światełko. – Uśmiechnęła się szelmowsko Basia i ciągnęła z niezwykłym ożywieniem: – Emil nauczył mnie, jak je zobaczyć. Trzeba zamknąć oczka i się uśmiechnąć… O tutaj w środku, nie na buzi – tłumaczyła już z poważną miną.
Julia postanowiła przerwać te dziecięce rozważania o światełku w środku, które w pierwszej chwili skojarzyły jej się z motylami w brzuchu i stanem zakochania.
– Chodź, Basiu, idziemy.
Dziewczynka wrzuciła lśniący kasztan do obszernej kieszeni poziomkowego sweterka i posłusznie poszła z mamą.
Do wieczora Julii przyszło się zmierzyć jeszcze z kilkoma niesztampowymi pytaniami, na które najnormalniej nie umiała odpowiedzieć. Kiedy więc córeczka w końcu usnęła, Julia zagłębiła się w fotelu, na moment zamykając powieki i wsłuchując się w ciszę. Po chwili wstała i przeszła do kuchni, żeby zrobić sobie herbatę. Choć słowo „kuchnia” można by uznać za przesadne, był to bowiem niewielki aneks, który zagospodarowano najpotrzebniejszymi sprzętami. Na dość ubogi wystrój składało się kilka szafek w waniliowym kolorze i nieduży blat, przy którym stały dwa krzesła. Akurat tyle, ile lokatorki potrzebowały. Nie spodziewały się gości. A nawet jeśli ktoś by je odwiedził, zawsze mogły zaprosić go do niewielkiego owalnego stolika w pokoju połączonym z kuchnią. Jego umeblowanie też nie zachwycało. Wysłużona witrynka z kilkoma równie wysłużonymi bibelotami, drewniany regał, gdzie Julia od razu poukładała swoje ulubione książki, i kilka wiszących półek, na których znalazły się tomy niemieszczące się w biblioteczce. Do tego wzorzysty dywan, niewielka, miejscami wytarta sofa, dwa pufy i fotel otaczające niski stoliczek. Basia miała niewielki pokoik, gdzie jedną ze ścian zajmowała fornirowana meblościanka, której półki dziewczynka od razu urządziła po swojemu, układając na nich pluszaki, książki i inne dziecięce akcesoria, przez co w pomieszczeniu zrobiło się przytulniej. Te cztery ściany należące do Basi pełniły również funkcję wspólnej sypialni, gdyż przy przeciwległych ścianach stały dwa identyczne, wąskie, drewniane łóżka, gdzie spały mama i córka. To niepozorne, ale przytulne lokum od razu przypadło Julii do gustu, mimo że obejrzała kilka mieszkań o podobnym metrażu. A tutaj, na Klaudyny Potockiej, miała wszystko, czego potrzebowała: przedszkole, sklepy i plac zabaw. Czuła, że powinna się tu zakotwiczyć.
Kto wie, może gdyby nie oferta pracy u Suzanne, Julia zostałaby w Krakowie. Od śmierci Miłosza nie czuła się jednak dobrze w tym mieście, gdzie większość miejsc kojarzyła jej się właśnie z nim. Nie mówiąc już o mieszkanku, które przed kilkoma laty z takim zapałem wspólnie urządzali. Julia przemalowała ściany i całkowicie zmieniła wystrój, mimo to z niewielkiego poddasza w starej kamieniczce na Miodowej nie chciały się wyprowadzić wspomnienia, które choć piękne, raniły i odciągały od bieżącego życia. Nie mogła sobie pozwolić na pogrążanie się w marzeniach niemających szansy na spełnienie. Nie mogła też sobie pozwolić na apatię, bo wraz z odejściem Miłosza w jej życiu pojawiła się mała dziewczynka. Jakże los potrafi zaskakiwać nieprzewidywalnością zdarzeń w chwili, kiedy wydaje się nam, że trzymamy świat w dłoni. Julia trzymała ten świat w zamkniętej dłoni razem z Miłoszem. Opiekuńcze ramię ukochanego mężczyzny zawsze ją obejmowało. Myślała, że tak będzie już do końca świata: ona, on i dziecko, którego tak bardzo pragnęli. W jeden z ciepłych wczesnowiosennych dni ich wspólne zdjęcie w pięknej starej ramce – pamiątce Miłosza po ukochanej prababci – upadło na podłogę i się roztrzaskało. Julia nie wiedziała jeszcze wówczas, że od tej chwili tak będzie wyglądało jej życie. Że właśnie ścieżki losu jej i ukochanego mężczyzny się rozdzieliły. Schyliła się, żeby podnieść zniszczony przedmiot, ganiąc się za niezgrabność, i wtedy pojawiły się pierwsze bóle. Spanikowała. Bezskutecznie próbowała dodzwonić się do Miłosza. Musiała wziąć się w garść, Basia dość szybko chciała wydostać się na świat, jakby miała zamiar wynagrodzić Julii odejście swojego taty, bo w tym czasie Miłosz był bardzo daleko – być może już po drugiej stronie albo walczył o życie. Tego Julia nigdy się nie dowiedziała.
Nazajutrz matka boleśnie sprowadziła ją na ziemię, oznajmiając bez emocji, że Miłosz zginął, wbijając się motorem w olbrzymią ciężarówkę, która zajechała mu drogę. Julia sądziła, że to żart. Obok niej leżało maleńkie dzieciątko, którego oboje z utęsknieniem oczekiwali, i teraz, kiedy ono się pojawiło, jego taty miałoby nie być? Nie uwierzyła matce, roześmiała się histerycznie, ale Bogna, jak to miała w zwyczaju, tylko ją zganiła. Julia wciąż pamiętała jej surowe słowa: „Nie histeryzuj i weź się w garść!”. Julia nieraz się zastanawiała, czy matka w ogóle żywi do niej jakiekolwiek uczucia, bo o miłości w tej chorej relacji raczej nie było mowy. W tamten smutny marcowy dzień, który jednocześnie stanowił początek czegoś pięknego, Julia zdała sobie sprawę, że Bogna jest dla niej zupełnie obcą osobą. Choć spotykały się z matką sporadycznie, od tamtej pory Julia starała się ten kontakt jeszcze bardziej ograniczyć. Niestety, kiedy na świecie pojawiła się Basia, Bogna, jak nigdy wcześniej, wpychała się drzwiami i oknami do mieszkania córki, żeby przekazywać jej „dobre” rady. W pewnej chwili rozstrojona i wciąż mocno przeżywająca żałobę Julia wykrzyczała matce w twarz, żeby ta się wynosiła i nigdy więcej nie wracała. Bogna nie potraktowała poważnie słów córki. Wracała wielokrotnie i zawsze miała dla niej litanię pouczeń. Nawet teraz w głowie Julii dźwięczały najczęściej wypowiadane przez rodzicielkę frazy. Bogna narzekała od zawsze i udało jej się obrzydzić życie córki do tego stopnia, że ta jeszcze przed maturą spakowała walizkę i zamieszkała z Miłoszem w jego mieszkaniu, które odziedziczył po dziadkach. Tym sposobem awansowała z „niedobrej dziewuchy” na „bezbożnicę”. A już tego, że Miłosz pochodził z żydowskiej rodziny, matka zaakceptować nie zamierzała.
Julia mieszkała z rodzicami w niewielkich podkrakowskich Liszkach i od dziecka miała wrażenie, że znalazła się tam przez przypadek. Jej matka stanowiła typowy przykład dulszczyzny. Nieraz prowadziła pijanego ojca z gospody do domu i świeciła oczyma przed sąsiadami za jego nieposkromiony, grubiański jęzor i awanturniczy temperament, ale złego słowa o mężu nie dała powiedzieć. W każdą niedzielę jak przykładne małżeństwo zawsze zasiadali na mszy w pierwszej ławce. Bogna wyciągała wówczas z szafy swoje najlepsze niedzielne sukienki, zimą wietrzyła futra, a białą koszulę ślubnego prasowała tak starannie, że nie można było uświadczyć na niej nawet maleńkiego zagięcia. Julia nie mogła patrzeć na tę hipokryzję. Nie umiała żyć w domu, w którym brakowało nie tylko miłości, ale też zwykłej ludzkiej serdeczności. Wszyscy wciąż na siebie warczeli, a matka, niestety, była mistrzynią w prowokowaniu konfliktowych sytuacji, bez których nie umiała funkcjonować. Gdakała wówczas jak kwoka i rozstawiała wszystkich po kątach. Ojciec przeważnie spał po pijaku i nic sobie nie robił z lamentów i swarliwości żony, więc cała uwaga Bogny skupiała się wówczas na Julce. Najgorzej, kiedy do tych pyskówek włączała się Kamila, młodsza siostra Julii, która atakowała z nie mniejszą zapalczywością. Widać było, że zarówno Bogna, jak i jej młodsza córka czerpią z tych awantur jakąś niezdrową satysfakcję. Julia zwykle zaciskała zęby, starając się nie dać sprowokować. Mogłaby polemizować z matką, mając ku temu zasadne argumenty, ale rzeczowa dyskusja Bogny nie interesowała, więc czasami w trakcie największej draki dziewczyna wychodziła do swojego pokoju, doprowadzając tym rodzicielkę do wściekłości.
Julia dopiła herbatę, odstawiła kubek na stolik, po czym podniosła się z sofy i zajrzała do pokoju Basi. Córeczka spała, miarowo oddychając. Obok na szafce leżała otwarta książka z jej ulubionymi baśniami. Julia pochyliła się i zgasiła nocną lampkę w kształcie muchomora. Okrywając wysuniętą nóżkę Basi, usłyszała ciche pukanie. Po chwili pukanie się powtórzyło. Zerknęła przez wizjer i ujrzała szatynkę z krótką, niemal męską fryzurą; twarz wydała się jej znajoma. Julia przekręciła klucz i nacisnęła klamkę.
– Dobry wieczór. – Kobieta po drugiej stronie progu uśmiechnęła się z zakłopotaniem. – Nie chciałabym przeszkadzać, ale pomyślałam… Właściwie to najpierw powinnam się przedstawić. Maja Kudelska, mieszkam na parterze, jesteśmy sąsiadkami. – Wyciągnęła na powitanie rękę.
– Proszę wejść. – Julia otworzyła szerzej drzwi. – Właśnie wydawało mi się, że już gdzieś panią widziałam.
– Nie będę przeszkadzać? – Sąsiadka niepewnie zajrzała do środka.
– Ależ skąd. – Julia ruchem dłoni zachęciła przybyłą do wejścia.
Maja zrobiła kilka kroków, dyskretnie rozglądając się po wnętrzu.
– Proszę usiąść. – Julia wskazała sofę.
– Miałabym do pani prośbę – zaczęła sąsiadka nieśmiało. – Mój synek Emil chodzi razem z pani córeczką do jednej grupy w przedszkolu, więc…
– Jest pani mamą Emila? – Julia popatrzyła radośnie, wspominając światełko w małym dziecięcym brzuszku. – Basia bardzo lubi pani synka, wiele mi o nim opowiada.
– Tak, mój Emilek też wciąż mówi o pani córeczce. Bardzo się lubią. Basia jest chyba jedynym dzieckiem w grupie, które całkowicie akceptuje Emila. – Sąsiadka posmutniała i od razu wyjaśniła: – Emilek od urodzenia choruje na serce i nie może pozwolić sobie na większy wysiłek fizyczny, dlatego odstaje od swoich ruchliwych kolegów i koleżanek. A wie pani, jakie są dzieciaki.
– Przykro mi – rzekła Julia, patrząc na gościa współczująco.
– Dlatego tak bardzo się cieszę, że nasze dzieci się polubiły. – Ostatnie słowa Maja przypieczętowała szerokim uśmiechem. – I w związku z tym mam do ciebie… Oj, przepraszam, do pani prośbę.
– Mówmy sobie po imieniu, wydaje się, że jesteśmy w podobnym wieku. – Julia uśmiechnęła się do gościa. – Jestem Julia.
– Dobrze – odrzekła Maja, ale wciąż wydawała się lekko skrępowana.
– Może się czegoś napijesz? – zaproponowała Julia.
– Nie, nie chcę przeszkadzać, jest już późno. Chciałam cię tylko poprosić, żebyś zaniosła do przedszkola konkursowy rysunek Emila. Mamy jutro wizytę u kardiologa, a chyba właśnie mija termin oddawania prac.
– Jasne. – Julia dopiero teraz zauważyła w ręku sąsiadki kartkę z bloku rysunkowego. – My oddałyśmy dzisiaj. – Wzięła od Mai rysunek i z uwagą mu się przyjrzała. – Bardzo ładny.
– Dziękuję, ogromnie się starał – powiedziała Maja z wdzięcznością. – I martwił się, że nie zdąży oddać. Wyruszamy z samego rana, a potem jedziemy jeszcze do moich rodziców, więc pewnie nie dotarlibyśmy przed zamknięciem przedszkola.
– Cieszę się, że mogę pomóc. Myślę, że Basia będzie szczęśliwa, kiedy rano zobaczy obrazek Emila.
– Pójdę już. – Maja podniosła się i ruszyła do drzwi. – Jeszcze raz bardzo dziękuję.
– Cała przyjemność po naszej stronie – rzekła Julia, również w imieniu Basi.
– Do zobaczenia.
Kiedy za gościem zamknęły się drzwi, Julia ponownie przyjrzała się rysunkowi. Był kolorowy i bardzo oryginalny. Ten chłopczyk niewątpliwie miał talent.
Szum rozszalałego za oknem wiatru, który pojawił się zupełnie nagle i z chwili na chwilę przybierał na sile, nie pozwolił zmrużyć oka. W dodatku z ulicy dobiegały jakieś chuligańskie pokrzykiwania. Basia też spała bardzo niespokojnie, co chwilę się rozkopując. Julia wstawała więc kilkakrotnie, żeby nakryć małą. Kawałek granatowego nieba widoczny przez okienko w małym pokoju zasnuły gęste chmury, przysłaniając migotliwy witraż gwiazd, któremu Julia przyglądała się zwykle przed snem. Wieczór przywitał się z nocą bardzo burzliwie, wróżąc niespokojny poranek.
– Mamusiu, boli mnie gardło. – Kiedy rankiem Julia otworzyła oczy, pierwszym, co zobaczyła, była wykrzywiona w grymasie bólu twarz córeczki. – Bardzo szczypie, gdy przełykam ślinę.
Słowa dziecka podziałały jak zimny prysznic. Julia wyskoczyła z łóżka i odruchowo przyłożyła dłoń do czoła Basi.
– Nie mam gorączki, już sprawdziłam – oznajmiła spokojnie dziewczynka.
Stało się to, czego Julia obawiała się najbardziej. Zaraz powinna zbierać się do Suzanne, czekał ją pierwszy dzień pracy. Nie mogła tak po prostu zadzwonić do starszej pani i powiedzieć, że dziś nie przyjdzie.
– Nie miej takiej miny. – Basia zaplotła jej rączki na szyi. – Dasz mi te kropelki do płukania i zaprowadzisz mnie do przedszkola – dodała zaskakująco rozsądnie jak na swój wiek.
– Nie ma mowy, musimy pójść do lekarza – sprzeciwiła się Julia, pospiesznie obliczając w myślach, ile ma czasu do rozpoczęcia pracy. Zdawała sobie sprawę, że te pierwsze dni będą decydujące i określą jej dalszą współpracę z pisarką.
– Nie idźmy do lekarza. Nie pamiętasz, w jakiej długiej kolejce czekałyśmy tam ostatnio? – Basia znów popatrzyła na mamę z rozwagą. – Mamuś, nie pierwszy raz szczypie mnie w gardle.
– Jezu, może masz rację. – Julia wstała i w panice rozglądała się po pokoju, aż zatrzymała spojrzenie na oknie.
Pogoda nie zachęcała do wyjścia z domu. W szyby miarowo zacinał deszcz, a szum rosnących w pobliżu bloku drzew świadczył o tym, że i wiatr hula dziś jak szalony. Jakże bezradna czuła się Julia w takich chwilach. Jak bardzo brakowało jej wtedy Miłosza, jego silnego, męskiego ramienia i wrodzonego optymizmu, którym zawsze ją wspierał.
– Mimo wszystko nie możesz iść chora do przedszkola. – Julia westchnęła, wciąż szukając naprędce najlepszego rozwiązania.
– Mamuś, nie marudź, tylko ubierz się i chodź do kuchni. – Basia wzięła się pod boki. Jej sięgające pasa falowane włoski częściowo zasłoniły rumianą buzię i córeczka wyglądała teraz jak aniołek. Ten widok zawsze rozczulał Julię.
„Boże, jaka ona jest podobna do swojego taty. I ten ton głosu…”
– I nie musisz robić mi śniadania, zjadłam płatki z mlekiem. – Basia znów sprowadziła Julię na ziemię.
– Co takiego?! Zabroniłam ci włączać kuchenkę, to niebezpieczne! – Julia zareagowała gwałtownie.
Tyle razy rozmawiały o tym, jakie czynności Basia może wykonywać samodzielnie, a w czym ma jej pomóc mama. Jak widać, mała buntowniczka za nic miała ustalone reguły. Kobieta nieraz zastanawiała się, czy nie jest dla Basi zbyt pobłażliwa. Nie chciała jej karać, córeczka była mądrym dzieckiem i zwykle sama dostrzegała własne błędy. Bywały jednak momenty – ot, choćby takie jak ten – kiedy Julia wątpiła, czy bezstresowy sposób wychowywania Basi rzeczywiście jest właściwy. A może dziecko potrzebowało wyraźniejszych kryteriów, jak ma postępować?
– Jestem już duża, potrafię zagrzać mleko w rondelku tak samo jak ty. – Basia zmarszczyła czoło. Niestety, w takich chwilach ukochana córeczka przypominała jej kogoś, o kim Julia wolałaby nie pamiętać. Geny dawały o sobie znać, bo mały uparciuch wyglądał wtedy tak jak jego babcia Bogna.
– Nie wolno ci tego robić. Następnym razem masz mnie poprosić – zaznaczyła z naciskiem Julia, choć zdawała sobie sprawę, że jej głos i tak brzmi zbyt miękko. Mimo że czasami naprawdę bardzo się starała, nie umiała być surowym rodzicem.
– Łaskotałam cię za uchem, ale nie chciałaś wstać – wyjaśniła Basia.
– Ale teraz wstałam i… i wiesz co, chodźmy lepiej do kuchni, przygotuję ci kropelki na gardło. – Julia nie miała zamiaru już dyskutować z Basią, bo często w takich chwilach rozmowa z córką nieoczekiwanie zmieniała tor i pewnie za moment temat zszedłby na elfy, wróżki, czarownice lub inne baśniowe stwory, o których Basia tak bardzo lubiła rozprawiać.
– Tu masz kubek, zdjęłam z półki – poinformowała dziewczynka Julię, kiedy ta sięgała do najwyższej szafki, gdzie znajdowały się lekarstwa. – Nie wzięłam butelki z kroplami, bo nie pozwalasz mi się wspinać na stołek.
– I słusznie. – Julia poczuła ulgę, że mimo wszystko nauka nie poszła w las.
– Ale mówiłaś o stołku w kuchni. Szkoda, że nie pomyślałam, żeby wdrapać się na krzesło z mojego pokoju. – Basia najwyraźniej zaczęła obmyślać plan.
– Mówiłam o stołku w kuchni, o krześle, stole… Jejku, Basiu, chodziło mi o to, że wcale nie wolno ci się wspinać. – Julia traciła cierpliwość.
– Powinnaś mówić do mnie jaśniej, przecież krzesło i stołek to coś innego – pouczyła Basia.
Gdy Julia dostrzegła figielki w oczach dziewczynki, czym prędzej zdjęła z półki butelkę z lekiem, a potem równie szybko odmierzyła krople i przygotowała w kubku roztwór.
– Gotowe – oznajmiła, stawiając naczynie na kontuarze. – Chodź do okna, pokażesz mi to gardło.
Gardło rzeczywiście było mocno zaczerwienione.
– Wypłucz gardło, a… i jeszcze zmierzymy temperaturę. – Julia z paniką zerknęła na okrągły zegar, a widząc, że czas ucieka, jeszcze bardziej się zdenerwowała.
– Mówiłam ci, że nie mam gorączki – zapewniła Basia dobitnie, energicznie kręcąc główką.
– Wiem, że mówiłaś, ale chcę sprawdzić. – Julia zaczęła się rozglądać za termometrem.
– Nie wierzysz mi? – Basia popatrzyła na mamę nieustępliwie.
– Wierzę, ale chcę sprawdzić. – Julia przeszukiwała wzrokiem kolejne półki.
– Czyli nie wierzysz – stwierdziła Basia z lekkim wyrzutem i dodała, widząc, że mama nie może znaleźć termometru: – Jest za chlebakiem. A nie mówiłam? – rzekła triumfalnie z uśmiechem na widok miny Julii, kiedy ta odjęła już od jej czoła termometr.
– Tak, na szczęście temperatura jest w normie. Co nie zmienia faktu, że nie jesteś zupełnie zdrowa. Boli cię gardło…
– Ale po południu już nie będzie. – Basia z gorliwością weszła jej w słowo.
– Zobaczymy. – Julia z niepokojem spojrzała na zegar. – Lepiej się ubieraj, bo nie zdążymy.
Basia przeważnie była dobrze zorganizowana, czasami lubiła sama wybierać ubranie, ale zwykle zgadzała się wkładać to, co proponowała mama. Tylko z fryzurą każdego ranka pojawiał się ten sam problem. Córeczka najchętniej nosiłaby rozpuszczone włosy, co przy długości do pasa nie było wygodne, i kiedy Julia rankiem zaplatała jej warkoczyki albo czesała koński ogon, dziewczynka marudziła. Na szczęście dziś, ku uldze Julii, Basia spokojnie, choć z miną cierpiętnicy, pozwoliła zapleść sobie na głowie koszyczek. A potem, gdy Julia, stojąc przed lustrem w łazience, robiła sobie delikatny makijaż, dziewczynka dyskretnie jej się przyglądała, udając, że układa na półce kosmetyki.
– Jesteś najładniejszą ze wszystkich mam. Ale to trochę niesprawiedliwe, że twoje włoski są wolne i nie ściskasz ich w warkoczyki. – Basia wydęła pełne usteczka i zrobiła jedną ze swoich charakterystycznych min, świadczącą o tym, że nie do końca czuje się rozumiana przez dorosłych.
– Jak będziesz w moim wieku i nie będziesz miała czasu na szaleństwa na placu zabaw, twoje włoski też będą mogły być na wolności. – Julia roześmiała się rozbawiona.
– Nie wiadomo. – Mała przybrała filozoficzny wyraz twarzy i oparła się plecami o framugę drzwi.
– Co nie wiadomo? – Julia rozsunęła drzwi szafy i wyjęła czółenka.
– No nie wiadomo, czy wtedy będą tego chciały. Mogą wcale nie chcieć być. – Basia chwyciła się za główkę, jakby sprawdzała, czy włosy są na właściwym miejscu.
– Mogą nie chcieć być? Co to znaczy? – Julia podała córce kalosze i płaszczyk przeciwdeszczowy.
– Wtedy mogę ogolić głowę na łyso, jak siostra takiej Ali z maluchów, i mieć w uszach dwadzieścia kolczyków. I tutaj też. – Wskazała na nos i usta. – Może wtedy właśnie tak będę chciała – dodała, zerkając w lustrzane drzwi szafy, jakby patrzyła na siebie za kilkanaście lat.
– Tak, to prawda, może wtedy właśnie tak będziesz chciała. – Julia sięgnęła po torebkę. – A teraz już chodźmy, bo rzeczywiście się spóźnimy.
Pod przedszkole podjechały samochodem, ale Julia i tak trochę zmokła, zanim zdążyła rozłożyć wielki parasol, a potem wąskim chodnikiem poprowadziła córeczkę do wejścia.
Lało jak z cebra i nie wyglądało na to, żeby wkrótce miało przestać. Niebo przywodziło na myśl szarą pelerynę, rzucającą na świat ponury cień. Gdy Basia zmieniła obuwie i udała się z przedszkolanką do sali, Julia popędziła do samochodu. Rozłożony parasol popychany przez wiatr wyrywał się jej z rąk i wykręcał dziwaczne piruety, jakby stroił sobie z niej żarty, a chłodne strugi deszczu co rusz zalewały jej twarz. Kiedy więc dotarła do auta i usadowiła się za kierownicą, odczuła przemożną ulgę i wdzięczność, że nie będzie jedną z pasażerek komunikacji miejskiej. Aż się wzdrygnęła i posłała pełne życzliwości myśli mechanikom, którzy zreperowali jej samochód. Wciąż niepokoiło ją gardło Basi, lecz teraz musiała czym prędzej wyruszyć, żeby dotrzeć na czas do pracy.
– No nie! – zakrzyknęła, gdy zbliżała się do ronda Kaponiera. Właśnie dotarło do niej, że nie zaniosła do przedszkola rysunku Emila. Musiała wrócić na Potockiej, choć czas naglił coraz bardziej. Czekanie w ulicznych korkach nie należało do najprzyjemniejszych i Julię ogarniało coraz większe zniecierpliwienie. „Powinnam wyjechać dużo wcześniej”, myślała, bębniąc palcami w kierownicę, i z coraz większym zniecierpliwieniem wypatrywała zielonego światła. Musiała zawrócić. Objechała rondo i z powrotem pomknęła na swoją ulicę. Do mieszkania wpadła jak burza i z rysunkiem Emila wróciła do samochodu. A gdy tylko oddała pracę przedszkolance, znajomą trasą udała się w stronę Jeżyc.
Niestety, nieplanowany powrót do mieszkania nie był jedyną komplikacją tego poranka. Wprawdzie tym razem sygnalizacja świetlna wyjątkowo jej sprzyjała i trasę pokonała dość szybko, ale nie przewidziała, że w okolicy tłumnie odwiedzanego Rynku Jeżyckiego trudno będzie jej znaleźć wolne miejsce parkingowe. Udało jej się zaparkować dopiero na Żurawiej, kawałek od kamienicy Suzanne. Wysiadając z auta, zorientowała się, że zostawiła w przedszkolu parasol. Pędziła więc niczym wiatr, pokonując w strugach deszczu kolejne metry chodnika, a gdy znalazła się przed właściwą bramą, była tak zasapana, że nie nacisnęła od razu przycisku domofonu, bo nie mogła złapać tchu. Gdy jak zmokła kura w końcu stanęła przed drzwiami mieszkania Suzanne, wciąż miała przyspieszony oddech.
Pisarka przywitała ją z serdecznym uśmiechem, chociaż oficjalnie.
– Proszę tutaj powiesić palto. – Wskazała na stojący w rogu holu wysoki drewniany wieszak. – Bardzo pani zmokła. Sądzę, że powinna pani napić się czegoś ciepłego.
– Taak, nie da się ukryć, że zapomniałam parasola – odparła Julia z lekką konsternacją, zdając sobie sprawę, że to może świadczyć o jej roztargnieniu.
– Proszę tutaj. – Właścicielka zaprosiła ją do kuchni.
Julia weszła powoli, rozglądając się niepewnie.
Pomieszczenie było duże i wysokie, jak to w starych kamienicach. Urządzone gustownie przedwojennymi meblami. Na półkach masywnego dębowego kredensu bielił się porcelanowy serwis, a światło padające spod witrażowej lampy nadawało ścianom ciepły jasnożółty odcień. Środek dużego owalnego stołu ozdabiał kryształowy dzbanek z pękiem purpurowych georginii. Misterne koronkowe serwetki w kilku miejscach rozjaśniały półki sepiowych mebli, dzięki czemu we wnętrzu panował przytulny klimat. Wszystko było tu dobrze zestawione.
Zachęcona przez starszą panią, Julia przysiadła na krześle, patrząc na uchylone okno, zza którego dobiegał miejski gwar. W tym czasie Suzanne postawiła przed nią filiżankę z kruchej błękitnej porcelany i nalała do niej kawy, a na owalnej paterce ułożyła apetyczne rogaliki.
– Pani Julio, proszę się częstować – zachęciła dziewczynę z uśmiechem.
– Dziękuję. – Julia nałożyła sobie na talerzyk croissanta i powolutku zaczęła jeść. Wciąż czuła się skrępowana obecnością Suzanne, z którą teraz przecież miała spędzać mnóstwo czasu. – Będzie mi miło, jeśli zechce pani zwracać się do mnie po imieniu – zaproponowała po chwili z uśmiechem.
– Bardzo chętnie, moja droga. Rzeczywiście, tak będzie dla mnie dużo wygodniej – odrzekła Suzanne z przekonaniem. – Cieszę się, że w końcu znalazłam właściwą osobę. Pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak trudno jest w dzisiejszych czasach o dobrego pracownika. – Starsza pani westchnęła, sięgnęła po rogalika, przełamała go na pół i powoli zaczęła jeść.
– Ja… nie chciałabym pani zawieść. Mam nadzieję, że będzie pani zadowolona z mojej pracy – powiedziała Julia nieśmiało.
– O, w to nie wątpię – zauważyła dobitnie starsza pani. – Chcę, żebyś czuła się w moim domu jak u siebie. W końcu będziesz spędzała tutaj dużo czasu.
Po zabieganym poranku miło było usiąść w przytulnej kuchni Suzanne i spokojnie zjeść śniadanie, na które Julii wcześniej nie starczyło czasu. Z każdą minutą z powodzeniem oswajała się z obecnością pisarki, a Suzanne, choć dyplomatycznie, opowiedziała dziewczynie co nieco o sobie. O życiu we Francji i w Polsce. Okazało się, że przyjeżdża do Polski kilka razy w roku i często pomieszkuje w kamienicy przy Dąbrowskiego, choć media wiązały ją wyłącznie z Francją. Suzanne bardzo ceniła sobie prywatność i rzadko udzielała wywiadów. Informacje, jakimi się dzieliła na swój temat, były zawsze wyważone i niewiele w nich zdradzała. Najchętniej wypowiadała się o literaturze i ukochanej Francji.
Gdy z talerzyka zniknęły smaczne wypieki, z filiżanek kawa, a panie po chwili rozmowy poczuły się względem siebie dużo swobodniej, Suzanne zaprowadziła Julię do pokoju, w którym miała pracować. Był niewielki, przytulny i wychodził na podwórze. Znajdowały się w nim secesyjne biurko, wysoka, wąska szafa, dwa regały z książkami Suzanne w różnych wydaniach i narożna etażerka, na której ułożono czasopisma i słowniki. W pomieszczeniu nie zalegały żadne zbędne przedmioty, które mogłyby rozpraszać w czasie pracy. Na środku biurka stał tylko monitor, obok niego drewniany pojemnik, do którego wetknięto kilka długopisów, a na skraju blatu spoczywał gruby notes w przyciągającej wzrok okładce w odcieniu butelkowej zieleni, zawierający ważne kontakty. Bo od teraz Julia miała być prawą ręką Suzanne. Do jej obowiązków należało nie tylko tłumaczenie, ale też dbanie o wizerunek pisarki. Mimo że starsza pani twierdziła, iż nie zamierza już więcej pisać, świat wciąż upominał się o Suzanne, a do jej drzwi dobijali się dziennikarze. Julia już na wstępie została poinformowana przez pracodawczynię, że ma spławiać wszystkich kręcących się w pobliżu gryzipiórków i innych im podobnych.
Gdy Julia oswoiła się z nowym, przytulnym miejscem, od razu zabrała się do dzieła. Na początek Suzanne zaproponowała jedną z ulubionych powieści Julii, co dziewczynę bardzo ucieszyło. Książkę planowano wydać wczesną wiosną przyszłego roku, Julia miała więc zapas czasu.
Po dwóch godzinach intensywnej pracy stwierdziła, że chce jej się pić. Choć Suzanne poinstruowała ją, gdzie znajdują się kawa i herbata, krępowała się wyjść. Czym innym było usiąść przy stole w towarzystwie właścicielki mieszkania, a czym innym samej buszować po szafkach.
Wstała, żeby się rozprostować. Przeszła się po pokoju, rzuciła okiem przez otwarte okno na zadbane podwórze. Gdy miała już usiąść, usłyszała pukanie, a za moment w uchylonych drzwiach zobaczyła uśmiechającego się nieśmiało Macieja Nowickiego.
– Mogę?
– Oczywiście, proszę wejść. – Szczerze odwzajemniła uśmiech, bo w gruncie rzeczy ucieszyły ją te odwiedziny.
– Przyniosłem ci służbowy telefon, bo… – Złapał się za głowę, gdy dotarło do niego, że popełnił gafę. – Przepraszam, pani… Przyniosłem pani telefon.
– W porządku, mówmy sobie po imieniu, będzie wygodniej. – Zbliżyła się do stojącego wciąż w drzwiach mężczyzny. – Julka jestem.
– Maciej… to znaczy Maciek. – Nadal wydawał się lekko zmieszany, ale szybko nadrobił miną. – Mam nadzieję, że dzisiaj mi nie odmówisz… Kawa?
– Chętnie, właściwie to marzę o kawie i akurat miałam iść sobie przygotować, ale…
– Ale?
Odpowiedziała dopiero po chwili namysłu. Wprawdzie sympatycznego architekta poznała zaledwie wczoraj, mimo to czuła, że może mu zaufać i powiedzieć, co leży jej na sercu.
– Ale trochę się wstydziłam panoszyć w kuchni, gdy nie ma tam pani Suzanne.
– Julia, nie żartuj. Ciocia Su nie mówiła ci, że masz się czuć jak u siebie? – Uśmiechnął się.
– Mówiła, ale mimo wszystko jest mi niezręcznie. To mój pierwszy dzień pracy i nie chcę, żeby pani Suzanne poczuła się skrępowana moją obecnością. – Julia westchnęła.
– Dziewczyno, po pierwsze, jak pewnie zauważysz, gdy trochę tu popracujesz, cioteczka zwykle siedzi za zamkniętymi drzwiami i pisze. Rzadko wychodzi ze swojego pokoju, więc nie masz co się krępować. A jeśli nawet spotkacie się w holu czy przy kuchennym stole, jestem pewien, że ciocia będzie wniebowzięta. Wiecznie narzeka na brak towarzystwa. – Maciej starał się uspokoić Julię.
– Powiedziałeś, że pani Suzanne pisze? – zdziwiła
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Copyright © by Dorota Gąsiorowska
Projekt okładki
Anna M. Damasiewicz
Fotografia na okładce
© Małgorzata Maj/Arcangel
Redakcja
Dorota Pacyńska
Redaktor inicjujący
Agata Pieniążek
Redaktor prowadzący
Monika Janota
Adiustacja
Agata Wawrzaszek, Anna Skowrońska / cała jaskrawość
Korekta
Sylwia Kordylas-Niedziółka / cała jaskrawość
Anna Skowrońska / cała jaskrawość
ISBN 978-83-240-7156-2
30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
E-mail: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek
