Nie wpuszczaj lasu - Drews CG - ebook + książka

Nie wpuszczaj lasu ebook

Drews CG

5,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 360

Data ważności licencji: 2/18/2030

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dodduch

Nie oderwiesz się od lektury

wow! jakie to było piękne i straszne
00

Popularność




Zapraszamy na www.publicat.pl

Tytuł oryginałuDon’t Let the Forest In

Język oryginałuangielski

Projekt okładkiMEG SAYRE

Adaptacja okładkiWOJCIECH BRYDA

Ilustracje na okładce i w książce© JANA HEIDERSDORF

Koordynacja projektuŁUKASZ CHMARA

Opieka redakcyjnaANNA HEINE

RedakcjaSPRAWA DLA KOREKTORA – Sandra Popławska

KorektaALEKSANDRA WIĘK-RUTKOWSKA

Redakcja technicznaLOREM IPSUM – Radosław Fiedosichin

Copyright © 2024 by CG Drews

Polish edition © Publicat S.A. MMXXV (wydanie elektroniczne) All rights reserved.

Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.

Utwór nie może być wykorzystywany do szkolenia sztucznej inteligencji, w tym do tworzenia treści naśladujących jego styl. Nieprzestrzeganie tego zakazu jest naruszeniem praw autorskich i grozi konsekwencjami prawnymi.

ISBN 978-83-271-6886-3

jest znakiem towarowym Publicat S.A.

PUBLICAT S.A.

61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 601 167 313 e-mail: [email protected], www.publicat.pl

Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40 e-mail: [email protected]

Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

1

W dniu, w którym wyciął sobie serce, nie czuł bólu.

Andrew napisał o tym później pajęczym pismem za pomocą ostrej końcówki długopisu – historię o chłopcu, który przyłożył nóż do klatki piersiowej i otworzył ją, odsłaniając żebra przypominające omszałe korzenie drzew i znajdujące się pod nimi posiniaczone, wynędzniałe serce. Nikt nie chciałby mieć takiego serca. Ale on i tak je wyciął i oddał.

Ból i pustka były znajome. Pocieszające.

Andrew zawsze był pustym chłopcem.

Łatwiej było mu opowiedzieć historię, niż wyrazić, co czuje, więc wyrwał stronę z notatnika i wsunął ją do tylnej kieszeni Thomasa w dniu, w którym skończyła się szkoła i rozpoczęły się wakacje. Potem Andrew zniknął w samochodzie ojca, a Thomas został połknięty przez autobus – i to było wszystko. Ich więź odnowi się dopiero w czasie ponownego otwarcia Akademii Wickwood.

Nie miało znaczenia, czy Thomas odczytał prawdę zawartą w tej historii: że tylko on posiadał serce Andrew. Dreszczyk emocji związany z tym wyznaniem był straszny i piękny – ale dało się go cofnąć. Gdyby zaszła taka potrzeba.

Istniały słowa opisujące ludzi takich jak Andrew Perrault. Może „desperat”. „Niezręczny” też pasowało. „Tchórz” bolało, ale nie było kłamstwem.

Andrew był prawdopodobnie jedyną osobą, która nie tęskniła za latem ani wakacjami, ale czuła się lepiej w szkole, pewniej i bardziej prawdziwie. Mieszkał w Wickwood od dwunastego roku życia, a porośnięte bluszczem mury, stare kamienne gmachy, a nawet różane gaje i lasy skrywające kampus sprawiały, że czuł się tam jak w domu. Zostawił tu wszystko: książki, wspomnienia, szkolne rzeczy. Zostawił tu również Thomasa Rye’a.

Andrew był tego głodny. Gdy zabierali Thomasa, głodował.

Ale lato się skończyło, a uczucie pełni nie pojawiło się jeszcze w jego piersi, gdy ojciec odwiózł go z powrotem do Wickwood. Myślał tylko o tym, że to ich ostatni rok. Strach już groził, że go udusi.

Andrew przyłożył policzek do chłodnej szyby, gdy bmw mknęło krętymi drogami. Las był z każdej strony tak gęsty, że chłopak miał wrażenie, jakby sunął przez tunel ciemnej i wilczej zieleni. Podróż z miasta powinna zająć godzinę, ale jego ojciec się wlókł. Zwykle poruszał się ze świadczącą o pewności siebie prędkością, odbierając telefony i dyktując maile na swoim telefonie, jego uchwyt na kierownicy był lekki, a złoty zegarek brzęczał w zetknięciu z dopasowanymi spinkami do mankietów.

Dzisiaj ojciec Andrew siedział sztywno, zaciskając zęby. Wciąż zerkał na Andrew w lusterku, a Andrew udawał, że tego nie zauważa. Włożył jedną słuchawkę do ucha, by wypełnić ciszę. Jego notatnik leżał otwarty na kolanach, zapisał w nim dwie linijki rozpoczynające nową historię.

To właśnie robił Andrew – opowiadał historie. Takie z mrocznymi, gorzkimi motywami i magią zwiniętą w ciernie. O potworach z eleganckimi, przypominającymi brzytwy zębami. Pisał bajki, ale były to bajki okrutne.

Thomas je uwielbiał.

Dawno, dawno temu żył książę, który nosił koronę z jarzębiny. Miała chronić go przed nieszczęściem, ale słodka wierzbowa panna poprosiła, żeby ją zdjął w zamian za pocałunek. Po pocałunku wycięła mu oczy.

Są najlepsze, powiedział Thomas. Sprawiają, że mam ochotę rysować. Mają jakieś znaczenie?

Andrew wzruszył ramionami, ale na tę pochwałę pod jego skórą zapłonął ogień. Mają po prostu boleć.

Jak skaleczenie papierem – drobne ukłucie, które nie znaczyło nic więcej niż to, że żyję żyję żyję.

Thomas był jedyną osobą, która rozumiała te historie. W przeciwieństwie do ojca Andrew. A nawet Dove, co Andrew odczuwał jako zdradę, ponieważ byli bliźniakami.

Siostra siedziała sztywno na przednim siedzeniu bmw z założonymi na piersi rękami. Trwała w zimnej wojnie milczenia z ich ojcem. Andrew nie miał pojęcia, o co poszło, ale w ogóle się do siebie nie odzywali.

Wyglądali jak bliźniaki, Andrew i Dove. Blada cera, miodowozłote włosy, brązowe oczy i niewielka różnica wzrostu między nimi. Dove jednak była posągiem z lśniącego lodu, pięknym, wspaniałym i niemożliwym do formowania, podczas gdy Andrew przypominał raczej zbiór szkieletów liści, kruchych i rozpadających się. Dove była tą, którą wszyscy dostrzegali, Andrew zaś był tym, o którym zapominali.

Miała na sobie mundurek Wickwood, składający się z białej koszuli z kołnierzykiem i krawata, ciemnozielonej marynarki i spódnicy w kratę, każdy guzik i kosmyk włosów leżały idealnie. Dove przybierała pełną gracji postawę kogoś, kto spodziewa się stanąć przed audytorium i wygłosić mowę pożegnalną w blasku fleszy, uwieczniających ją jako przykład doskonałości. Poradzi sobie w klasie maturalnej; będzie wymiatać. Andrew przypuszczał, że ten rok go pobije i porzuci martwego w ciemnej uliczce.

Żołądek już mu się ściskał, ale Andrew wmawiał sobie, że uspokoi się, gdy dotrą na miejsce. Thomas będzie czekał ze swoimi piegowatymi policzkami i dokuczliwym grymasem, wiecznie zły na wszystkich z wyjątkiem bliźniaków Perrault.

On należał do nich, a oni do niego. Było tak, odkąd się poznali.

Opony samochodu zjechały z gładkiej drogi na chrzęszczący żwir, a Andrew przycisnął się jeszcze bliżej okna. Jego serce zaczęło bić szybciej. Oto Wickwood, wyłaniające się z lasów i cierni środkowej Wirginii. Samochody i autobusy wypełniły okrągły podjazd, a uczniowie zalali marmurowe frontowe schody wraz ze zmartwionymi rodzicami i bagażami.

Ich samochód posuwał się powoli do przodu, gdy ojciec rozglądał się za miejscem parkingowym, a Andrew szukał Thomasa. Bezskutecznie.

Zerknął na swój telefon. Serce wciąż mu łomotało na widok cienkich jak pajęczyna blizn przecinających jego skórę, od palców po nadgarstek. Już nie bolało. Ledwo pamiętał, jak do tego doszło.

Sprawdził, czy nie ma wiadomości, wiedząc, że nie otrzymał żadnych, bo Thomas zepsuł swój telefon tydzień po rozpoczęciu wakacji.

Andrew przypomniał sobie ich ostatnią konwersację i zagryzł wargę.

Telefon do nicvego się ne nadaje, wbacz literówki, widzmy się po wakacjacv

Andrew potrzebował potwornie dużo czasu, aby wymyślić odpowiedź, która nie brzmiałaby panicznie. Całe lato. Żadnych rozmów. Thomas mógł wysyłać maile, ale nigdy tego nie robił.

Andrew odpisał: Jak tym razem do tego doszło??

Coz, tata do zepul. uderzył mnie nim w gloowę, a potem rvucil nim w ścianę. Zarz się rozladuje. nie panikuj.

Jak, do cholery, Andrew miał nie panikować? Nie po raz pierwszy Thomas beztrosko wspomniał o czymś takim – chociaż wydawało się, że przemoc szokowała tylko Andrew – ale nie mógł przestać myśleć o tym, jak bardzo by to bolało. Albo jak by to było, gdyby ojciec Thomasa zadał taki cios jemu. Albo o długich tygodniach, podczas których chłopcu z niewyparzoną gębą, który nigdy nie wiedział, kiedy przestać, mogły przytrafić się gorsze rzeczy.

Thomas był pod tym względem podobny do Dove – prędzej dałoby się urobić kamień niż ich.

Ojciec Andrew podjechał za autobus, z którego wychodzili uczniowie, i nie zgasił silnika. Chaos setek głosów uderzał o szybę. Andrew się zawahał, zaciskając palce na klamce. Jakkolwiek intensywnie było na zewnątrz, zdawało się to lepsze niż napięcie panujące tutaj.

– Andrew. – Ojciec przyglądał się swoim dłoniom, jakby były przyspawane do kierownicy. – Są inne szkoły.

Andrew otworzył drzwi.

– Andrew.

Westchnienie ojca było pełne frustracji, ale też zmęczenia, i sprawiło, że Andrew opadł z powrotem na siedzenie, po czym zamknął drzwi samochodu. Już wcześniej przeprowadzali niedokończone warianty tej rozmowy i Andrew tego nienawidził. Ostatni rok był... To nie miało znaczenia. I kropka.

Andrew nie zamierzał zmienić szkoły. Jego życie było tutaj.

Ponownie wyjrzał przez okno w poszukiwaniu Thomasa.

– Dobrze, posłuchaj. – Mięśnie w szczęce ojca znów się napięły. – Jeśli to cię przytłoczy, zadzwoń do mnie, a przyjadę. Możemy przenieść cię gdzie indziej, gdziekolwiek zechcesz. I porozmawiaj ze szkolną psycholog, jeśli... Po prostu z nią porozmawiaj.

Andrew zerknął, by sprawdzić, czy Dove się wścieka, że ojciec pomija ją w rozmowie, ale musiała się wymknąć, gdy się rozproszył. Świetnie. Dzisiaj nie dojdzie do żadnego pojednania.

– Idziesz? – spytał Andrew.

Głos ojca był napięty.

– Muszę zdążyć na samolot.

Andrew nie zapytał dokąd, a ojciec nie powiedział. Był międzynarodowym inwestorem i deweloperem, właścicielem sieci hoteli i restauracji, z wystarczającym urokiem, by przekonać każdego do zrobienia wszystkiego. Sprzedawał, kupował, inwestował. To przez australijski akcent, uznała kiedyś Dove i dodała: Słuchaj, Andrew, w Ameryce to wciąż nowość. Trzymaj się tego akcentu, a pod koniec liceum będziesz miał każdą dziewczynę.

Andrew postanowił mówić jej jak najmniej przez resztę wieczności.

Najlepiej być niewidocznym. Łatwiej było mówić mniej i ukrywać swoje najdelikatniejsze części, aby przemykać między cieniami bogatych dzieciaków z prywatnej szkoły z ich znudzonymi wyrazami twarzy i kocimi pazurami. Zabijali ofiary dla zabawy, a zostawiali je w spokoju tylko wtedy, gdy wiedziały, że należy pokazywać im odsłonięty brzuch. Rozumiał zasady.

– Tylko nie idź do lasu – poprosił ojciec. – Andrew? Obiecaj mi przynajmniej to.

– W porządku – zgodził się Andrew, ale nie mógł być szczery, ponieważ las stanowił ulubione miejsce Thomasa.

Tym razem, gdy Andrew wysiadł z samochodu, ojciec go nie zatrzymał.

Andrew postawił walizkę na chodniku i oparł o nią torbę. Dove na niego nie zaczekała. Zabolało. Włożył notatnik do walizki i walczył chwilę z zamkiem błyskawicznym, gdy samochód ojca odjeżdżał.

Potem został już tylko sam Andrew, ze spoconymi dłońmi i niepokojem w żołądku. W tym momencie Thomas powinien już go zauważyć i podejść. Ich trójka zwykle tłoczyła się razem na schodach, tworząc natychmiastowy huragan, gdy tylko się odnajdowali. Thomas zarzucał Andrew ramię na szyję i dokuczał Dove, że zaczęła już planować ich zajęcia pozalekcyjne w tym roku.

Przyjaciele, najlepsi razem. Byli dla siebie wszystkim i to im wystarczało. Tak było, odkąd zapisali się do Wickwood.

Andrew powtórzył to kilka razy, aby zabrzmiało pewniej.

Ale co, gdyby Thomasa tu nie było? Co, gdyby nie miał wystarczająco dobrych stopni, by pozostać w szkole, albo gdyby rodzice wypisali go z Wickwood lub zamordowali...

Szelest na schodach sprawił, że Andrew się odwrócił. Wszystko było tu z kamienia, otoczone wypielęgnowanymi trawnikami oraz późnoletnimi różami, i niosło ze sobą atmosferę wygodnej tradycji. Tyle że zamiast uczonych dżentelmenów do Wickwood chodziło sporo złośliwych sępów, gotowych wyrywać kości słabszym. Stado uczniów najstarszych klas rozrabiało na schodach, a ich poklepywania po plecach i okrzyki powitalne zagłuszały innych. Ale to uderzenie dłonią w zeszyt, następująca po nim eksplozja stron i złośliwy krzyk przykuły uwagę Andrew.

Thomas stał z zaciśniętymi pięściami, z jedną ręką na poręczy, jakby chciał wbiec po schodach. Jego szkicownik wyglądał jak ptak zestrzelony z nieba, a kartki fruwały mu wokół stóp.

Sępy stwierdzą, że to był wypadek. Nikt nie będzie tego kwestionował, ponieważ byli najlepsi w Wickwood. Dobrze wychowani i sytuowani, z białymi zębami i idealnymi włosami, kojarzącymi się z pieniędzmi i eleganckimi nazwiskami rodowymi, powiązani z politykami, prawnikami i dyrektorami generalnymi.

Thomas nie spełniał żadnego z tych kryteriów, a do tego nie miał na tyle rozsądku, by powstrzymać się przed uderzeniem kogoś i nie wylecieć przed pierwszą lekcją.

Andrew przyłożył dłonie do ust.

– THOMAS.

Odwróciły się dziesiątki głów.

Liczyła się tylko jedna.

Całe ciało Thomasa skierowało się w stronę dźwięku, jakby nawet pośród tłumu zawsze mógł usłyszeć swoje imię z ust Andrew. Rzucił ostatnie wściekłe spojrzenie sępom, po czym przedarł się pomiędzy uczniami i zdyszany dotarł do Andrew.

Chwila rozciągała się między nimi wystarczająco długo, by Andrew poczuł niepokój, niczym ćmy za żebrami. Wszystko zdążyło już pójść nie tak, Dove zniknęła, a Thomas się spóźnił. Jak by nie patrzeć, przyjaźń trwała wiecznie, dopóki się nie kończyła. Miesiące rozłąki mogą kogoś zmienić. Rozciągnąć więzi. Zerwać je...

– Wszystko w porządku? – zapytał Thomas.

Andrew się zawahał, po czym skinął głową, ponieważ to nie było ich normalne powitanie. Ale wtedy Thomas rzucił się na niego, a sposób, w jaki objął Andrew ramionami, mówił wszystko.

Trwało to tylko sekundę. Potem Thomas odsunął się i uderzył Andrew w ramię, oślepiając go uśmiechem.

– Ale schudłeś. Nie jadłeś nic przez całe lato?

– A ty co, moja babcia? – Na ustach Andrew pojawił się zawadiacki uśmiech, który nie zniknął, gdy Thomas go popchnął.

– Po prostu jestem głodny i myślę tylko o jedzeniu. Zjadłbym konia z kopytami. – Sięgnął po torbę Andrew i przewiesił ją sobie przez ramię. – Nie mogę uwierzyć, że nie dają śniadania pierwszego dnia po powrocie. Chodź, odniesiemy twoje rzeczy, zanim zacznie się apel. Jak minęło lato? Piekło?

– Jak zawsze. A jak... – Andrew się zawahał, uważnie spoglądając na Thomasa. Aby zyskać pewność, że był cały.

Aby zyskać pewność, że był prawdziwy.

Wszystko wyglądało tak samo – kasztanowe włosy, ostro zarysowana szczęka i twarz, na którą ktoś wysypał cały słoik piegów. Był co najmniej o głowę niższy niż większość chłopców w jego wieku, a mundurek nosił tak, jakby brał przed chwilą udział w bójce: białą koszulę miał pomiętą i rozpiętą, krawat przypominał zawiązaną pętlę. Żadnej marynarki. Żadnej kamizelki. Poplamione atramentem palce i farba rozmazana pod linią szczęki.

Nie, nie farba, strup. Andrew oparł się pokusie wyciągnięcia ręki i położenia na nim kciuka.

– Ja na przykład mam ochotę przywalić Bryce’owi Kane’owi i jego ekipie, ale to żadna nowość – powiedział Thomas.

– Czy ten szkicownik...

– Nie ma w nim wiele. Nie przejmuj się. – Thomas podniósł kartkę z ziemi i włożył ją do kieszeni. – Potrzebujesz czegoś? Chcesz, żebym... Nie wiem. Po prostu... – Przeczesał włosy i przechylił głowę w stronę Andrew.

Nie powinien się tak denerwować. Nawet nie zapytał, dlaczego Dove jest w złym humorze ani dlaczego się spóźnili. Nawet nie rozpoczął porządnej tyrady na temat Bryce’a Kane’a i jego sępów, osobistych wrogów Thomasa, na których narzekał równie często, jak często mu dokuczali. Zamiast tego wydawał się roztrzęsiony, jakby wypił za dużo kawy i nie potrafił utrzymać kontaktu wzrokowego.

– Wszystko w porządku – powiedział Andrew, ale nie dodał: Dlaczego miałoby nie być?.

– Po tym wszystkim, co wydarzyło się w zeszłym roku... – Thomas skrzywił się, po czym lekko wzdrygnął.

– A co z tobą? – zapytał Andrew. – Przeżyłeś? Ale twój telefon... Czy twoi rodzice...

Thomas zesztywniał, całe jego ciało się skuliło. Pomajstrował przy jednym z rękawów, po czym wcisnął ręce do kieszeni.

– Nie chcę o nich rozmawiać – mruknął i zaczął przeciskać się przez tłum.

Zawsze mało mówił o rodzicach, ale takie zachowanie jeszcze mu się nie zdarzyło.

Andrew podniósł swoją walizkę i poszedł za nim. Musiał wierzyć, że wrócą do swojego normalnego rytmu, ale martwiło go to, że Thomas nie chce rozmawiać o swojej rodzinie. Każdy, kto patrzył na studentów Wickwood, z ich ekstrawaganckim czesnym i wysokimi wymaganiami dotyczącymi wyników testów, zastanawiał się, jakimi ludźmi byli ich rodzice.

Dogonił Thomasa i zrównał się z nim na schodach. Szli ramię w ramię. Ich knykcie otarły się o siebie, gdy dotarli na szczyt.

Andrew odruchowo spojrzał w dół, niepewny, czy dotknięcie było przypadkowe. Wtedy zobaczył rękę Thomasa – tę, którą wcześniej próbował ukryć pod rękawem.

To mogła być farba. Thomas był notorycznym bałaganiarzem, niechlujnie ubranym, z potarganymi włosami i dziełami sztuki plamiącymi jego mankiety.

Ale ta plama miała kolor rozlanego wina. Była roztarta, jakby została wyszorowana ręcznikiem papierowym.

Thomas odwrócił się i plama została ukryta. Zaczął mówić o remoncie akademika, ale jego ton był zbyt lekki, a Andrew nie umknęło, jak drżą mu palce, gdy znów bawił się rękawem.

Jako pierwsze Andrew przyszło do głowy pytanie: Czyja to krew?.

Jako drugie: w jaki sposób Andrew miał stłumić żar pulsujący za jego oczami, rozprzestrzeniający się po szczęce i palący go do żywego? Jeśli ktoś skrzywdził Thomasa...

Oddychaj. Niczego po sobie nie zdradzaj.

Ruszył za Thomasem, ale w jego głowie rozbrzmiewał biały szum.

Bo tak wyglądała prawda o jego przyjaźni z Thomasem Rye’em:

Dawno, dawno temu Andrew wyciął swoje serce, by podarować je temu chłopcu, i był pewien, że Thomas nie miał pojęcia, że Andrew zrobiłby dla niego wszystko. Ochronił go. Kłamał dla niego.

Zabił dla niego.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki