Nie przychodź tu - Jeneva Rose - ebook + audiobook + książka

Nie przychodź tu ebook i audiobook

Rose Jeneva

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Grace Evans, znużona pracą mieszkanka Nowego Jorku, wynajmuje pokój w Airbnb na ranczu w samym sercu stanu Wyoming. Kiedy przyjeżdża na miejsce, okazuje się, że właścicielem domu jest przystojny mężczyzna o nazwisku Calvin Wells, który chętnie zapoznaje ją ze swoim swobodnym stylem życia. Pewne sprawy budzą jednak obawy Grace: brak zasięgu sieci komórkowej, zaginiona kobieta i poczucie, że z ranczem coś jest nie w porządku.

Pomimo dręczącego ją niepokoju oboje nawiązują więź i zaczynają się coraz bardziej do siebie zbliżać. Jednak gdy nieuchronnie zbliża się termin jej wyjazdu, wszystko zmienia się na gorsze. To, co zaczęło się od luźnego romansu, szybko przekształca się w skomplikowaną sieć kłamstw. Wakacyjne przygody kończą się zwykle złamanym sercem, ale w przypadku Grace i Calvina skutki będą o wiele bardziej destrukcyjne.

"Jeneva Rose jest królową zwrotów akcji!" – COLEEN HOOVER

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 300

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 36 min

Lektor: Olga Żmuda, Tomasz Sobczak

Oceny
3,7 (128 ocen)
41
41
24
16
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
maxlisa
(edytowany)

Z braku laku…

Bardziej oderwanej od rzeczywistości fabuły jeszcze nie czytalam,jezeli chodzi o ten gatunek.Totalna bzdura.Zakończenie idiotyczne.
40
milka_10

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca i genialna książka!!
00
januzal

Nie oderwiesz się od lektury

ok.04.24
00
Iwetka_1

Nie polecam

Lodowoniebieskie oczy i stroje Grace będą śnić mi się po nocach. Wybitnie słaba książka, a zakończenie jeszcze słabsze
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DZIEŃ PIERWSZY

 

1

 

 

 

 

 

 

GRACE

 

Wcale nie miałam ochoty się zatrzymywać, ale kiedy na desce rozdzielczej mojego auta zaświeciła się kontrolka niskiego poziomu paliwa, nie miałam większego wyboru. Gunslinger sześćdziesiąt sześć, położona tuż przy autostradzie numer dwadzieścia sześć, była jedyną stacją benzynową, jaką minęłam w trakcie jazdy przez ostatnie sześćdziesiąt kilometrów. Pokonanie tego odcinka trasy wydawało się trwać wieczność. Gdyby nie neon z napisem „OTWARTE” – a w zasadzie „OTWART”, bo litera E gasła co kilka sekund – uznałabym, że jest zamknięta. Stacja należała do tych nadgryzionych zębem czasu, z brudnymi oknami i drewnianymi belkami, które ledwie podtrzymywały ciężar całej konstrukcji. Stara toyota corolla zaklekotała głośno, kiedy podjechałam pod dystrybutor. Odetchnęłam z ulgą i potrząsnęłam rękami, które ścierpły mi od kurczowego ściskania kierownicy. Ledwie tutaj dotarłam – przez ostatnie kilometry napędzały mnie opary paliwa i nadzieja.

Zamknęłam za sobą drzwi do auta, zarzuciłam torebkę na ramię i mocno przycisnęłam ją do ciała. Na obu pasach szosy panował bezruch. Po horyzont ciągnęła się czarna, wijąca się na otwartych polach autostrada, a słońce odwracało się do mnie plecami. W oddali widać było góry. Wyglądały jak mrowiska, ale wiedziałam, że są znacznie wyższe niż drapacze chmur, do których przywykłam. Przez szosę przeturlał się suchy krzak oderwany od korzeni. Gdyby nie filmy, nie wiedziałabym, co to takiego.

Niewielka, zużyta naklejka na pompie informowała, że można tu płacić wyłącznie gotówką i że należy skontaktować się z obsługą. Oczywiście. Jęknęłam. Spięłam włosy w kucyk i przeszłam przez żwirowy podjazd. Wysokie obcasy nie były najlepszym wyborem – kostki wyginały mi się niebezpiecznie na boki, gdy kroczyłam po zdradliwej nawierzchni. Drzwi otworzyły się ze skrzypieniem. W środku zauważyłam pracujący wentylator, który napełniał pomieszczenie zapachem suszonej wołowiny i benzyny. Na większości półek brakowało towarów. Zapewne nie otrzymywali tu regularnego zaopatrzenia. Za ladą stał wielki facet ubrany w brudny kombinezon. Skóra na jego twarzy przypominała mapę topograficzną – było na niej mnóstwo głębokich zmarszczek, wgłębień i grubych blizn. Skierował głowę w moją stronę, ale jedno oko nie podążyło za drugim. Wydał z siebie cichy świst.

– Nie jest pani stąd, kochaniutka. – Jego głos był gęsty niczym miód, ale to spojrzenie z pewnością nie należało do słodkich.

– Co mnie zdradziło? – zapytałam, przechylając głowę.

Jedno oko przeskanowało mnie od góry do dołu, a drugie wpatrywało się wciąż w drzwi wejściowe. Skierował dłoń ku brodzie i przesunął palcami wzdłuż twarzy, układając zarost sterczący przy jabłku Adama.

– Sam pani wygląd mówi wszystko – odparł i wykręcił gęstą brodę.

– W porządku – mruknęłam. – Muszę zatankować za sześćdziesiąt. – Sięgnęłam do portfela, wyjęłam trzy banknoty dwudziestodolarowe i przesunęłam je po blacie w jego kierunku.

Stał przez chwilę w bezruchu, patrząc na mnie, jakby się zastanawiał, skąd mogła tutaj przyjechać taka kobieta.

– Chicago? – Zabrał pieniądze i nacisnął kilka przycisków na starej, metalowej kasie.

– Nowy Jork.

Szuflada otworzyła się z brzękiem.

– Jest pani daleko od domu.

– Mam tego świadomość – odparłam, obserwując każdy jego ruch.

Włożył banknoty do środka i zatrzasnął szufladę.

– Gotowe.

Skinęłam głową i wyszłam na zewnątrz, cały czas trzymając go w polu widzenia. Kiedy dotarłam do żwiru, przyspieszyłam kroku. Czułam na sobie jego wzrok, kiedy wsuwałam pistolet do wlewu paliwa. Liczby na dystrybutorze klikały powoli. Zbyt wolno. Wyjęłam z torebki okulary przeciwsłoneczne, nasunęłam je na oczy i spojrzałam w stronę budynku stacji. Dostrzegłam go prawie natychmiast – stał z nosem przyciśniętym do szyby. Jego zmęczona skóra przypominała teraz surowe mięso. Wyjęłam komórkę, ale w prawym górnym rogu zobaczyłam komunikat o braku zasięgu. Bezużyteczna.

Cyfry na dystrybutorze wskazały sześć galonów. Czułam, jakby zwolnił czas. Zajęłam się stukaniem długimi, czerwonymi paznokciami o samochód. Stuk. Stuk. Stuk. Zgrzyt. Drzwi budynku stanęły otworem. Mężczyzna przechylił się nieco w lewo, jakby jedna z jego nóg była dłuższa od drugiej. Ruszył w moją stronę, stawiając niezgrabnie kroki. Sześćdziesiąt dolarów wystarczyłoby na napełnienie mojego zbiornika, ale nie musiałam tankować do pełna. Zostało mi mniej więcej dwieście pięćdziesiąt kilometrów. Potrzebowałam jedynie połowy baku. Mężczyzna nie odezwał się ani słowem, idąc w moim kierunku. Ja również milczałam. Na jego czole pojawiły się kropelki potu, które popłynęły w dół, korzystając ze ścieżek wyznaczonych przez głębokie zmarszczki. Przesunął dużym językiem po górnej wardze i zlizał pot. Przenosiłam spojrzenie to na niego, to na pompę.

Dalej, dalej.

Z dystrybutora wciąż dobiegało równomierne klikanie.

Do tego doszło dudnienie mojego serca.

Wtedy usłyszałam nowy dźwięk. Pobrzękiwanie. Dochodziło z jego kieszeni. Monety uderzające o siebie podczas ruchu. Mięśnie w moich nogach i rękach naprężyły się odruchowo, gotowe do działania.

Kiedy dobiłam do siedmiu galonów, wyszarpnęłam pistolet z wlewu i odwiesiłam go na miejsce. Benzyna zmoczyła mi buty i grunt pod stopami. Obiegłam samochód, wskoczyłam na miejsce kierowcy i zatrzasnęłam drzwi.

Toyota plunęła żwirem, kiedy wcisnęłam gwałtownie pedał gazu i skierowałam przód auta w stronę gór. Widziałam we wstecznym lusterku, jak mężczyzna kaszle pyłem, który wznieciłam. Pacnął się dłonią w udo i tupnął. Zawołał coś za mną, ale nie usłyszałam jego słów. Niewiele mnie to obchodziło. Kilka kilometrów dalej opuściłam boczną szybę i wciągnęłam do płuc świeże powietrze. Cztery sekundy wdechu nosem. Wstrzymanie do siedmiu. Wydech przy ośmiu. Powietrze pachniało i smakowało inaczej. Pewnie dlatego, że po prostu było inne. Po trzech rundach znów poczułam się spokojna. Serce zwolniło, a mięśnie nóg i rąk się rozluźniły – nie były już w pełnej gotowości do walki lub ucieczki.

Droga przede mną wiła się po horyzont niczym czarny wąż. Włączyłam radio, chcąc złapać jakąś stację z muzyką pop, cokolwiek, co poprawiłoby mi nastrój, ale usłyszałam tylko szum. Każda stacja okazywała się być tylko trzaskami w eterze. Poczułam, jakby ten czarny wąż syczał i dawał mi znać, że wie o mojej obecności. To było dziwnie uspokajające. Zsunęłam wilgotny od benzyny but i rzuciłam na podłogę po stronie pasażera. Naciskając pedał gazu bosą stopą, pospiesznie zdjęłam drugi i również go odrzuciłam. Moja podróż, z wyjątkiem stacji Gunslinger sześćdziesiąt sześć była pozbawiona przygód. Odnosiłam od czasu do czasu wrażenie, że jestem jedynym człowiekiem na świecie. Rzadko mijałam inne pojazdy. Czułam się przez to jednocześnie ważna i nic nieznacząca.

Wyoming nie był stanem, o którym kiedykolwiek wcześniej myślałam, a szkoda, bo teraz dostrzegałam jego piękno. Kiedy zaczęłam zbliżać się do celu, krajobraz uległ zmianie. Im dalej wnikałam w jego głąb w kierunku zachodnim, tym wyraźniejsze wydawały się te zmiany. Wkrótce monotonne pola ustąpiły miejsca wzgórzom porośniętym sosnami, mchom w różnych kolorach i trawie przecinanej przez bystre rzeki. Mozaika barw na wciąż mokrym płótnie. Nad krajobrazem wznosiły się majestatyczne Góry Skaliste, zapewniając stałą osłonę każdemu, kto się do nich zbliżył. Bizony i łosie pasły się na równinach, kawałku pola, który zawsze był i będzie ich ziemią. Świat wokół był w tak wielkiej skali, że ciężko było objąć go rozumem. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. We własnym kraju czułam się jak na innej planecie, jak w mikroświecie, który szczęśliwie wybrałam.

Minęła dziewiętnasta i słońce zaczynało powoli zachodzić.

– Za tysiąc stóp miejsce docelowe będzie po prawej stronie – oświadczyła Siri.

Kliknęłam zakończenie prowadzenia na GPS-ie w samochodzie i tuż za wzgórzem zobaczyłam ranczo. Nieruchomość wciśnięta w las, nieopodal Wind River, wyglądała, jakby wyjęto ją z kart powieści. Ranczo było wielkie i klasyczne w swoim stylu, z otaczającą dom werandą i dużymi wykuszowymi oknami. Zauważyłam szopę i stodołę. Na ogrodzonym pastwisku z dużym stawem w centrum krążyły kaczki, kurczaki, owce, krowy i konie. Wysypana żwirem droga dojazdowa była długa. Wjechałam na nią powoli.

Zauważyłam go w momencie, kiedy szykowałam się, by wysiąść z auta. Otworzył siatkowe drzwi i podniósł dłoń ponad oczy, żeby osłonić je przed słońcem. Ubrany był w niebieskie dżinsy, kowbojski kapelusz i białą koszulkę, dokładnie tak, jak się spodziewałam. Pokonał werandę kilkoma krokami i podbiegł do mnie. Był wysoki, miał co najmniej sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, opalony i dobrze zbudowany, co było efektem ciężkiej pracy fizycznej, a nie spędzania czasu na siłowni, jak u większości umięśnionych facetów w mieście.

Zanim wysiadłam, pospiesznie założyłam szpilki. Cuchnęły benzyną, ale miałam nadzieję, że tego nie wyczuje lub o to nie zapyta. Zabrałam torebkę, wstałam i przesunęłam okulary przeciwsłoneczne na czubek głowy. Kiedy podszedł bliżej, zauważyłam nieco więcej szczegółów, na przykład różową bliznę nad lewą brwią. Miała dwa, trzy centymetry długości, a jej barwa sugerowała, że jest świeża. Wszyscy mamy blizny i każda z nich opowiada jakąś historię. Zastanawiałam się, co opowiedziałaby jego blizna. Zarost miał krótki i szczeciniasty, nie sprawiało to jednak wrażenia celowego wyboru. Był raczej wynikiem braku czasu na golenie. Szczękę miał ostrą i wyraźnie zarysowaną, a oczy zielone jak pastwiska, na których pasły się jego zwierzęta. Zamknęłam usta i przyłożyłam do nich dłoń, żeby nie wyglądać jak pies śliniący się na widok kawałka mięsa.

– Jesteś zapewne Grace Evans – powiedział, wyciągając dłoń. Głos miał głęboki, a uścisk mocny.

– Tak. Miło mi cię poznać – powiedziałam nieco bardziej piskliwie, niż chciałam. Brakowało mi mocy, którą słyszeli moi koledzy i koleżanki w biurze. Mój uścisk dłoni też był słabszy, wynikał raczej z kruchości nadgarstka niż z siły ramienia. Czy ja flirtowałam? A może wciąż byłam wstrząśnięta po spotkaniu z upiornym pracownikiem stacji benzynowej? Nie byłam pewna, ale instynktownie zabrałam dłoń.

– Jestem Calvin Wells, cała przyjemność po mojej stronie. – Jego uśmiech odsłonił białe, równe zęby i dołeczek w prawym policzku. – Jak minęła podróż? – Wsunął kciuki w szlufki. Po wewnętrznej stronie przedramienia miał kilka cienkich, długich zadrapań.

– Było dobrze, dopóki nie zjechałam na Gunslinger sześćdziesiąt sześć. – Westchnęłam i zmierzyłam go wzrokiem. Przypominał dzieło sztuki, idealnie pasujące do otaczającego go krajobrazu. Kusił, żeby go bliżej obserwować. Wiedziałam, że będzie odwracał moją uwagę. Różowa blizna wygięła się, kiedy Calvin uniósł brew. – Stary, niebezpiecznie wyglądający facet z obsługi… łaził za mną. Nie dokończyłam nawet tankowania z jego powodu. – Wydęłam wargi.

– Cholera. Przykro mi to słyszeć. Wszystko dobrze?

Skinęłam głową.

– Teraz już tak. Po prostu wziął mnie z zaskoczenia.

– Tutaj nie musisz się martwić o nic podobnego. Będziesz bezpieczna, Grace – powiedział z uśmiechem.

Roześmiałam się nerwowo i pokręciłam głową.

– Co cię rozbawiło? – zapytał, wciąż się uśmiechając.

– Nic takiego. Po prostu zdałam sobie sprawę, jak to zabrzmiało. Dama w opałach.

– Wcale tak nie pomyślałem – zaśmiał się. – Pomogę ci z bagażami, żebyś mogła się zadomowić. – Podszedł do samochodu od strony bagażnika.

– Och, nie musisz tego robić. – Nie lubiłam, kiedy ludzie dotykali moich rzeczy.

– Nonsens. – Nacisnął przycisk pod tablicą rejestracyjną i otworzył bagażnik.

– To z powodu tej damy w opałach? – rzuciłam przekornie.

– Nie, Grace. Jestem specjalistą od gościnności.

Wyjął z bagażnika moje dwie torby, zarzucił jedną na ramię i podniósł drugą.

– Będę cię traktował tak dobrze, że nie zechcesz wyjechać. To moje motto. – Uśmiechnął się szeroko. – Chodź za mną – dodał i ruszył w stronę rancza.

Zerknęłam na stary samochód, którym tu przyjechałam, a potem na niego, wahając się przez krótką chwilę. Poczułam w brzuchu coś dziwnego, podobnego do uczucia podczas spadania. Minęło jednak zbyt szybko, bym miała okazję na nie zareagować, zastanowić się nad czymkolwiek. Przełknęłam ślinę i poszłam za nim, stawiając jedną stopę za drugą.

 

2

 

 

 

 

 

 

CALVIN

 

Postawiłem torby Grace obok dużego, dwuosobowego łóżka.

– To twój pokój – powiadomiłem ją, zataczając łuk ręką.

Grace weszła za mną do środka, trzymając papierową torbę na zakupy i swoją torebkę. Rozejrzała się po pokoju. Jej twarz niczego nie wyrażała, choć przyglądała się uważnie każdemu zakamarkowi. Nie sposób było określić, czy jest zawiedziona, czy też nie. Rozważałem remont, kiedy zacząłem wynajmować pokoje na Airbnb, ale jakoś nie mogłem się do tego zabrać. Do obecnego stanu doprowadziła je moja matka, korzystając z rzeczy, które sama zrobiła lub gdzieś znalazła. Po raz ostatni pokój został odświeżony w latach siedemdziesiątych, ale ten styl znów stał się modny. Tak przynajmniej powiedziała mi moja sąsiadka.

Grace położyła swoje rzeczy na łóżku i zawahała się przez chwilę, zanim się do mnie odwróciła. Wbiła spojrzenie gdzieś na wysokości mojego pasa i powoli uniosła wzrok. Pachniała mieszanką stokrotek i benzyny, co było dość dziwne, ale nie skomentowałem tego w żaden sposób. Nie byłoby to grzeczne. Była blondynką, a jej włosy sięgały połowy pleców. Jej oczy miały kolor jasnego błękitu – był to tak niesamowity odcień, że wydawały się nienaturalne. Ubrana była w ciasną, czarną spódniczkę, buty na wysokich obcasach i bluzkę z jakiegoś marszczonego materiału. Z pewnością tam, skąd pochodziła, był to modny strój, ale tutaj dziewczyny się tak nie ubierały. Jej łagodna twarz kontrastowała z czarnym strojem, a ja nie mogłem oderwać wzroku od jej pełnych warg, czekając, aż coś powie.

– Jest idealny. – Uśmiechnęła się, choć w jej głosie wyczułem lekką niepewność.

Odetchnąłem głośno, a ona się roześmiała i uniosła brew.

– Obawiałeś się, że mi się nie spodoba?

Przeniosłem ciężar ciała z nogi na nogę.

– Nie byłem pewien, czy dziewczynie z miasta spodoba się w takim miejscu.

– Jeśli potrafię poczuć się komfortowo w Nowym Jorku pośród szczurów i karaluchów, to poczuję się komfortowo w każdym innym miejscu. – Grace podniosła swoją walizkę i jednym ruchem zarzuciła ją na łóżko. Bez wątpienia była silna, bo to cholerstwo ważyło co najmniej dwadzieścia kilogramów.

– Pomóc ci? – zapytałem.

To był zawsze najbardziej kłopotliwy moment w procesie witania gości. Nigdy nie byłem pewien, czy chcą, żebym został, czy zostawił ich w spokoju. Grace z pewnością należała do tych drugich, ale ciągnęło mnie do niej jak ćmę do ognia lub jak przeklęte kojoty do moich kurczaków, więc jeśli mogłem w jakikolwiek sposób odwlec moment wyjścia, to byłem gotów do działania.

Pokręciła jednak głową.

– Dzięki, poradzę sobie – odparła stanowczo. Chwyciła swoją czarną torebkę ze skóry, pochyliła się i wsunęła ją pod łóżko.

– Tajne materiały? – zażartowałem, drapiąc się w kark.

Wyprostowała się i spojrzała na mnie uważnie.

– Po prostu służbowe rzeczy, na wszelki wypadek. Jeśli nie usunę sobie tego z pola widzenia, zacznę odpowiadać na maile i odbierać połączenia, a jestem tutaj po to, by odpocząć, a nie pracować. – Brzmiało to tak, jakby próbowała bardziej przekonać samą siebie niż mnie. Mieliśmy ze sobą więcej wspólnego, niż jej się wydawało. Musiałem się czymś zajmować. Nie znosiłem bezczynności.

– Mogę zamknąć ją w piwnicy, jeśli chcesz.

– Niezły pomysł, ale to nie będzie konieczne. – Grace rozpięła swoją dużą walizkę i ją otworzyła, ukazując kilka książek i idealnie ułożone rzeczy. Wiedziałem, że lubi czytać – znalazłem tę informację na jej profilu w Airbnb i uznałem, że przez większość czasu będzie odpoczywać z nosem w książce. Wszystko, co miała w walizce, poukładane było w indywidualnych przegródkach. Grace otworzyła jedną z nich i wyjęła na kwiecistą narzutę łóżka koronkowe staniki i jedwabne majtki. Zerknęła na mnie z ukosa, po czym wróciła do rozpakowywania się. Uznałem to za wskazówkę, że chciałaby zostać sama.

– Nie będę już przeszkadzał. – Wykonałem gest uchylania kapelusza i wycofałem się w stronę korytarza.

Odwróciła głowę w moją stronę i powoli rozchyliła usta.

– Właściwie to możesz mnie najpierw oprowadzić. Rozpakuję się później.

– Z miłą chęcią. Zaczniemy od lodówki, bo napiłbym się piwa. – Roześmiałem się.

Grace się uśmiechnęła.

– Ja też nie pogardzę – odparła.

Nie sprawiała wrażenia amatorki złotego trunku, więc również się uśmiechnąłem.

Przed opuszczeniem pokoju Grace zsunęła ze stóp szpilki, odetchnęła z ulgą i poruszała palcami u stóp. Zauważyłem, że jej paznokcie pomalowane były na ciemny, szkarłatny kolor, podobnie jak te u dłoni.

W kuchni wyjąłem z lodówki dwie butelki bud light i zerwałem kapsle, zahaczając nimi o ciężki, drewniany blat. Grace odebrała ode mnie jedną z butelek. Oparła wylot szyjki na swoich pełnych wargach i jęknęła z rozkoszy, kiedy upiła kilka łyków. Patrzyłem na nią jak urzeczony.

Grace uniosła butelkę i obróciła nią kilka razy w dłoniach, jakby zapoznawała się z etykietą. Upiłem spory łyk. Piwo załaskotało na języku i natychmiast rozgrzało mnie od środka.

– Tutaj mamy kuchnię. – Rozejrzałem się po pomieszczeniu.

– Zdążyłam się domyślić.

Kąciki moich ust wygięły się ku górze. Próbowałem ukryć entuzjazm, ale ciało nie słuchało mózgu. Policzki z pewnością również płonęły.

Grace popatrzyła dookoła.

Kuchnia pasowała do wyposażenia, które się w niej znajdowało. Drewniane szafki i komody z wyraźnie widocznymi sękami sprawiały, że można było się tu poczuć jak we wnętrzu drzewa. W związku z tym, że mieszkałem tutaj sam, ważniejsza była funkcjonalność, a nie forma. Żadnych zbędnych dekoracji czy niepotrzebnego wyposażenia, jak na przykład miedzianych garnków wiszących na haczykach. Zwykła, drewniana kuchnia z blokiem do noży, dzbankiem do kawy, zlewem i kilkoma urządzeniami. Uważałem ją za idealną, choć może była taka wyłącznie dla mnie.

– Prosta, minimalistyczna. Podoba mi się – stwierdziła Grace.

– Dzięki. Nie pasuje za bardzo do reszty domu, bo… – urwałem. Nie lubiłem o tym mówić i miałem nadzieję, że nie zapyta. Zaprowadziłem ją do salonu. – Urządziła go moja matka. Pasuje stylem do twojej sypialni.

Na drewnianej półeczce zalegały stare egzemplarze nieprzeczytanych czasopism od wydawców, którzy już dawno nie istnieli. Obok kominka leżał stos pledów, a na ścianach wisiały zdjęcia przedstawiające moich starych przyjaciół i chwile z przeszłości. Niektórych nie potrafiłbym już zidentyfikować, więc wolałem przypisać im swoją własną historię.

Grace podeszła do dużego regału i przeciągnęła palcami po grzbietach kilkunastu książek.

– Lubisz czytać? – spytała, zerkając w moją stronę.

– Tak – odparłem ze skinieniem głową.

– Ja też. – Uśmiechnęła się.

Prawie przyznałem, że o tym wiem, ale się powstrzymałem. Przeniosła wzrok na wypreparowane zwierzęta zawieszone na ścianach pokoju. Sam nie wiem, dlaczego je tutaj trzymałem. Mój ojciec się tym zajmował. Głowy jelenia, łosia, wilka, muflona i pumy. Niezależnie od tego, gdzie stanęło się w pokoju, ich czarne, marmurowe oczy zawsze patrzyły na człowieka. Od razu zauważyłem, że nie spodobały się Grace. Skrzywiła się, patrząc na każde ze zwierząt po kolei. Może uważała, że są gotowe zerwać się ze ściany i zaatakować.

– Nie gryzą – rzuciłem ze śmiechem.

– Wiem. – Zagryzła dolną wargę. – To po prostu odrobinę… dziwne.

– W tych okolicach wcale nie. Ale nie pochodzisz stąd. – Spojrzałem na nią i przyjrzałem się jej ponownie. Co taka dziewczyna robi w tym miejscu? – Mam je zdjąć? – zapytałem.

Grace wyglądała jak obcy, który właśnie wylądował na nowej planecie i przygląda się otoczeniu. Pokręciła głową.

– Nie, oczywiście, że nie.

– Na pewno?

– Tak.

– Przywykniesz do nich – odparłem zgodnie z prawdą. – Człowiek przyzwyczaja się praktycznie do wszystkiego.

Skinęła lekko głową, ale nie powiedziała już ani słowa.

Poszliśmy dalej korytarzem, a ja wskazałem jej łazienkę, trzecią sypialnię i drzwi do mojego pokoju. Pokazałem jej zrobioną z tkaniny szafkę, w której trzymałem ręczniki, dodatkowe koce i poduszki. Grace milczała, słuchała mnie i kiwała głową. Wróciliśmy na korytarz, gdzie się zatrzymała.

– Co to jest? – zapytała, wskazując drzwi zamknięte na kłódkę.

– Och, tędy schodzi się do piwnicy. To moje prywatne terytorium. Poza tym i tak nie chciałabyś tam schodzić. Jest niewykończona, więc znalazłabyś tam tylko pająki, stare rzeczy i silny zapach pleśni. – Machnąłem ręką. – Tędy.

Nie poruszyła się, więc się odwróciłem. Stała przed drzwiami i patrzyła na nie. Wiedziałem, że chciałaby zobaczyć, co jest po drugiej stronie. Kiedy powie się komuś, że nie powinien czegoś robić, zawsze przychodzi mu na to ochota. Ciekawość zwykle zwycięża, dlatego założyłem kłódkę. Grace musiała wyczuć moje spojrzenie, bo szarpnęła głową w moją stronę i się uśmiechnęła.

– Idziemy? – zapytała wysokim tonem.

Po powrocie do kuchni otworzyłem przesuwne drzwi wychodzące na duży, drewniany taras, który przygotowałem ubiegłego lata. Było to przyjemne miejsce do siedzenia, umeblowane kilkoma sofami, krzesłami i stolikami. Przy barierce stały dwa grille – gazowy i węglowy.

– Pięknie tutaj – powiedziała, chłonąc widoki.

Był to idealny przykład tego, co miało do zaoferowania Wyoming. Pastwisko z owcami i krowami, rzeka, która jednocześnie wyznaczała granicę posiadłości, gęsty, sosnowy las tuż za nią i góry w oddali, wznoszące się ponad tym krajobrazem. To w zasadzie wszystko, co lubiłem po powrocie do Wyoming. Niewiele jest tutaj do roboty, mało ludzi w moim wieku. Ale jest pięknie, to trzeba szczerze przyznać.

– To prawda – odparłem, patrząc na Grace. Spojrzała na mnie, znów się uśmiechnęła i dokończyła piwo jednym haustem. Właśnie chciałem ją zapytać, dlaczego wybrała Dubois w Wyoming, ale odezwała się pierwsza.

– Dokończę rozpakowywanie. – Obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę rozsuwanych drzwi.

– Daj znać, gdybyś potrzebowała pomocy.

– Jestem dużą dziewczynką. Potrafię się sobą zająć – powiedziała takim głosem, że zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem ze mną nie flirtuje. Zniknęła w środku, nic więcej nie mówiąc. Poczułem, jak palą mnie policzki. Grace coś w sobie miała, coś innego. Nie byłem jednak gotów, żeby ganiać za kolejną dziewczyną. Było dla mnie na to zbyt wcześnie.

 

3

 

 

 

 

 

 

GRACE

 

Kilkanaście różnego rodzaju wieszaków zagrzechotało o siebie, kiedy wieszałam kolejne ubrania w szafie. Ustawiłam szereg butów na podłodze przy oknie. Po otwarciu górnej szuflady komody natrafiłam na kilka sztuk damskiej bielizny i sportowy stanik, całkiem przyzwoitych marek, Lululemon i SKIMS. Dziwne. Podniosłam stringi. Niewielki rozmiar. Poprzedni gość musiał je zostawić albo Calvin miał dziewczynę. Wrzuciłam je z powrotem i zamknęłam szufladę. Kolejna, znajdująca się poniżej, była pusta, więc włożyłam do niej swoją bieliznę, stroje kąpielowe i szorty.

Zabrałam stosik książek na stół i ułożyłam je w takiej kolejności, w jakiej planowałam się za nie zabrać. Szybko czytam i zakładałam, że pochłonę wszystkie pięć, zanim stąd wyjadę.

Zamierzałam rozpocząć od lekkiej literatury plażowej, szybkiej i łatwej do przełknięcia. Lubiłam takie książki, bo nie trzeba było przy nich wysilać umysłu. Później chciałam przejść do czegoś smutniejszego, co doprowadzi mnie do łez. Tak przynajmniej sugerował tekst wprowadzenia na okładce. Uznałam również, że potrzebuję czegoś edukacyjnego, więc zabrałam poradnik dotyczący nawyków w życiu. Sama miałam kilka złych, których powinnam się pozbyć, jak również sporo dobrych, które dobrze by było dalej rozwijać. Nawyki sprawiają, że człowiek nie popełnia błędów. Horror, który również przywiozłam, miał gwarantować strach w trakcie lektury, ale ostateczną ocenę pozostawiłam sobie samej. Nie tak łatwo można było mnie przestraszyć. Na koniec thriller. Ten z kolei sugerował zawiłą końcówkę, której nie da się przewidzieć. Coś podobnego obiecywał w zasadzie każdy thriller, ale w niewielu faktycznie to się sprawdzało.

Po rozpakowaniu zestawu do makijażu i produktów do włosów oraz innych kosmetyków, wyjrzałam przez okno wykuszowe znajdujące się nad długą komodą. Od lewego dolnego rogu szyby do jej środka biegło pęknięcie. Przesunęłam wzdłuż niego palcem. Brzeg naruszonego szkła przeciął mi skórę na opuszce. Przycisnęłam rankę do ust i wyssałam odrobinę krwi. Ból szybko zniknął. Zostawiłam za sobą maleńką ścieżkę czerwieni wzdłuż kilkunastu centymetrów pęknięcia, sprawiając, że krajobraz po drugiej stronie wydawał się lekko zabarwiony. Przypomniał mi się widok miasta. Pokonałam tyle kilometrów, żeby zobaczyć świat w innym świetle, a jednak zawsze wyglądał tak samo. Słońce ukryło się za górami, pozostawiając za sobą ciemność. Zapomniałam już, jak wyglądała. W mieście tak naprawdę nigdy nie zapada w pełni – jest tam zdecydowanie za dużo świateł.

Przypomniałam sobie, że miałam wysłać wiadomość po przyjeździe na miejsce. Wyjęłam z kieszeni telefon. W prawym górnym rogu znów ujrzałam komunikat o braku zasięgu. Poczułam dziwny ucisk w brzuchu i przełknęłam ślinę. Do czegoś takiego nie byłam przyzwyczajona.

Znalazłam Calvina w kuchni przy piecu. Przygotowywał coś, co nie pachniało zbyt przyjemnie. Pomieszczenie wypełniał ziemisty, mięsny, słodki aromat. Mieszał w garnku drewnianą chochlą, popijając piwo.

– Hej! – zawołałam.

Calvin odwrócił się gwałtownie, lekko wystraszony. Kiedy mnie zobaczył, na jego twarz wpełzł uśmiech.

– Tak woła się konie.

Uśmiechnęłam się.

– Masz może plaster?

Odłożył chochlę na papierowy ręcznik.

– Oczywiście. Co się stało?

Uniosłam palec, po którym płynęła kropla krwi. Nie przestał jeszcze krwawić.

– Rana wojenna po kontakcie z twoją pękniętą szybą.

– O cholera, przepraszam. – Zniknął w korytarzu i wrócił po chwili z małą apteczką. – Miałem to naprawić. Niektórzy moi goście bywali dość niegrzeczni.

Calvin odsunął krzesło i wskazał je ręką. Usiadł naprzeciw mnie, wyjął maść, środek antyseptyczny i plaster. Widać było, że nie robi tego po raz pierwszy.

– Szkoda, że tak załatwili ci to okno. – Uśmiechnęłam się.

– Nie przejmuj się. Zapłacili za to. – Rozerwał zębami opakowanie i wyjął maleńką, zwiniętą chusteczkę.

– Twoi goście często się awanturują? – Wystawiłam palec. Krople krwi z rany kapnęły na kuchenny blat. Natychmiast wchłonęło je niewykończone drewno, na którym pozostawiły ślad. Calvin albo tego nie zauważył, albo nie zrobiło to na nim wrażenia. W dalszym ciągu zajmował się moją raną.

– Tylko ci krnąbrni – odparł i spojrzał na mnie przez chwilę.

Skrzywiłam się, kiedy docisnął do rozcięcia nawilżoną alkoholem bawełnianą kulkę. Piekło tylko przez kilka sekund.

– Czy goszczenie obcych w swoim domu nie jest niekomfortowe? – zapytałam.

Calvin umilkł i spojrzał mi w oczy.

– Tylko na początku są obcymi – odpowiedział po chwili z powagą, po czym okleił mój palec plastrem. – No i gotowe. Palec jak nowy. – Uśmiechnął się i zebrał swoje rzeczy.

– Dziękuję.

Calvin wrócił do pieca i zamieszał powoli w garnku.

– Jeszcze jedno, w górnej szufladzie komody znalazłam jakieś damskie fatałaszki. Zostawiłam je tam. Pomyślałam, że powinieneś wiedzieć.

Zastygł na moment. Wyglądało to tak, jakby spiął ramiona, ale mogło mi się wydawać. Odwrócił się w moją stronę.

– To pewnie mojej byłej, Lisy. – Wydął wargi i wrócił do mieszania.

Milczałam przez chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć, ale w końcu słowa same wyszły z moich ust.

– Wiesz, mówi się, że byłe celowo zostawiają coś swojego po rozstaniu, żeby mieć powód do powrotu.

– No cóż, mam nadzieję, że nie miała tego na myśli.

– A to dlaczego?

– Bo nie żyje – odparł krótko.

Przełknęłam ślinę i się rozkaszlałam. Calvin wyjął z szafki szklankę i napełnił ją wodą. Zrozumiałam, dlaczego odpowiada w tak zwięzły sposób. Tak właśnie działała śmierć. Albo się żyje, albo jest się martwym. Nie ma niczego pomiędzy. Podał mi szklankę, a ja wypiłam niemal wszystko jednym haustem.

– W porządku? – zapytał, poklepując mnie po plecach.

– Tak. – Odchrząknęłam. – Źle przełknęłam.

Skinął głową i odwrócił się do pieca.

– Przykro mi z powodu twojej byłej – powiedziałam. Calvin wyłączył palnik i pociągnął łyk z butelki. – Mogę spytać, co się stało?

– Wypadek samochodowy… mniej więcej rok temu. – Obrócił butelkę w dłoniach, jakby się zastanawiał, czy powinien powiedzieć coś więcej. – Zerwaliśmy akurat tamtego dnia, kiedy do niego doszło, ale jestem pewien, że znowu byśmy się zeszli. Zawsze do siebie wracaliśmy. – Nie patrzył na mnie, kiedy to mówił. Wpatrywał się w białą ścianę, jakby znajdowało się na niej coś ważnego.

– Przykro mi, Calvin. – Nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym dodać. Nie byłam zbyt dobra w tego rodzaju rozmowach. Wiele razy w życiu stykałam się ze śmiercią, ale mówienie o niej to coś zupełnie innego.

Przeniósł na mnie spojrzenie.

– Takie jest życie – podsumował krótko. Wzruszył ramionami i pokręcił głową. – Napijesz się piwa?

Zmiana tematu.

Przytaknęłam. Wyjął butelkę z lodówki i otworzył ją dla mnie.

– Nie ma tutaj zasięgu? – Uniosłam telefon, kiedy podawał mi otwarty trunek.

– Niestety. Trzeba go szukać w miasteczku, ale mam linię naziemną, gdybyś musiała zadzwonić. – Calvin wskazał bladozielony aparat na ścianie. Długi, kręcony sznur zwisał do samej podłogi, jakby już zbyt wiele razy go rozciągnięto.

– Och, chciałam wysłać tylko wiadomość do przyjaciółki, żeby wiedziała, że dotarłam bezpiecznie na miejsce. A co z Wi-Fi?

– Miałem, ale router wymaga wymiany. – Oparł się o blat i znów przechylił butelkę.

Oddech uwiązł mi w gardle i niewiele brakowało, żebym znów zakaszlała. Upiłam łyk piwa. W opisie nie było mowy o braku zasięgu sieci komórkowej. Moim zdaniem było to coś niezwykle ważnego, ale może w tych okolicach nie przywiązywano do tego większej wagi. Brak internetu też był frustrujący, ale może byłam zbyt przyzwyczajona do takich wygód.

– Wszystko gra? – zapytał, patrząc na mnie z troską.

– Tak. – Pokiwałam głową.

To nie była pora, żeby awanturować się o brak zasięgu i internetu. Dopiero tu przyjechałam i miałam zamiar odpocząć. Poza tym może nawet lepiej, że nikt nie będzie miał ze mną kontaktu.

 

4

 

 

 

 

 

 

CALVIN

 

– Co mamy na piecu? – zapytała Grace.

Teraz, kiedy wiedziała o mojej byłej, patrzyła na mnie chyba nieco inaczej. Śmierć zawsze zmienia sposób, w jaki patrzymy na świat i siebie nawzajem. Miałem nadzieję, że nie popełniłem błędu, mówiąc jej o tym.

– Moją specjalność. Pieczona fasola, bekon i parówki – odparłem z uśmiechem.

Zachowała neutralny wyraz twarzy. Moje umiejętności kulinarne wyraźnie nie zrobiły na niej większego wrażenia. Gdybym wiedział, jaką urodą będzie grzeszyć mój gość, zdecydowałbym się na coś bardziej cywilizowanego, ale jej zdjęcie profilowe w serwisie było wyjątkowo ziarniste. – Skusisz się na odrobinę?

Wyżywienie było uwzględnione w cenie, jeśli sobie tego życzyła. Większość moich gości korzystała z rancza wyłącznie z myślą o noclegach, wychodząc wcześnie rano i wracając późnym wieczorem. Miłą odmianą było mieć kogoś na obiedzie.

Zmarszczyła nos, ale szybko go rozluźniła. Pokręciła głową.

– Planowałam przekąsić coś w miasteczku, a poza tym nie chciałam przeszkadzać.

– Nonsens. W ogóle nie przeszkadzasz. Poza tym robi się zbyt późno, żeby jeździć po drogach. – Wyjąłem z szafki dwie miseczki i nałożyłem do nich jedzenie.

– Nie jesteś jedną z tych wegetarianek, mam nadzieję? – zapytałem, kładąc przed nią naczynie i łyżkę.

Grace popatrzyła na miseczkę i na mnie.

– Nie, skądże. Po prostu… zwykle nie jadam tego typu rzeczy.

Zająłem miejsce przy daniu i piwie, po czym natychmiast wsunąłem sobie do ust pełną łyżkę. Słodycz fasoli, mięsistość parówek i słoność bekonu nieziemsko mieszały się ze sobą.

Patrzyła szeroko otwartymi oczami, kołysząc butelką przed ustami, jakby próbowała ukryć swoją reakcję.

– Chociaż spróbuj. – Uśmiechnąłem się. – Obiecuję, że ci zasmakuje. A jeśli nie, ja zjem za ciebie.

Grace odstawiła piwo, zawahała się i chwyciła łyżkę. Zagarnęła na nią pojedynczą fasolkę.

– Musisz dołożyć do tego bekon i parówkę – wyjaśniłem.

Zerknęła w moim kierunku i zanurzyła łyżkę głębiej w miseczce.

– No to jazda – rzuciła. Zamknęła oczy, zacisnęła nos drugą dłonią i wsunęła sobie łyżkę do ust. Wyglądało to dość dramatycznie, ale właśnie czegoś takiego oczekiwałbym po takiej kobiecie. Żując, trzymała zaciśnięty nos i zamknięte oczy. Kiedy smaki się rozeszły, rozchyliła powieki i puściła nos. – To naprawdę dobrze smakuje. – Z entuzjazmem nabrała kolejną łyżkę.

– Mówiłem. Musisz mi zaufać – zachichotałem.

Jedliśmy w milczeniu przez kilka minut. Jedynym odgłosem było pobrzękiwanie łyżek o miseczki.

– Mówiłaś, że nie jadasz takich rzeczy. To jak się odżywiasz? – zapytałem, przerywając ciszę.

– Normalnie.

– Ach, czyli ja nie jestem normalny? – Uniosłem brew.

– Oj, nabijam się z ciebie.

Uśmiechnąłem się.

Zapadła kolejna, kilkuminutowa cisza. Albo oboje nie wiedzieliśmy, co powiedzieć, albo zastanawialiśmy się nad doborem właściwych słów.

– Opowiedz mi o sobie, Grace – poprosiłem, prostując się na krześle.

Pociągnęła łyk z butelki i spojrzała na mnie swoimi lodowo-błękitnymi oczami. Tylko tak mogłem je określić: lodowo-błękitne.

– A co chcesz wiedzieć?

– Wszystko, ale zacznijmy od tego: z czego się utrzymujesz? – Założyłem ręce na piersi.

– Pracuję w bankowości – odparła zwięźle.

– Imponujące. – Upiłem łyk piwa, a ona pokiwała głową.

– Twoja kolej. Jak ty, Calvinie Wells, zarabiasz na życie? – Przechyliła głowę.

Spodobał mi się sposób, w jaki wymówiła moje imię i nazwisko.

– Robię sporo rzeczy. Farma, Airbnb, ogrodnictwo, różne dorywcze prace tu i tam. Wszystko, co zapewni mi zajęcie i pozwoli utrzymać to ranczo.

Odchyliła się do tyłu, naśladując moją pozę, i upiła kolejny łyk piwa.

– Godne poszanowania.

– Dlaczego Wyoming? – zapytałem.

– A dlaczego nie? – Wzruszyła ramionami.

Uniosłem brew, dając jej znać, że nie jestem usatysfakcjonowany odpowiedzią. Wykrzywiła lekko kącik ust.

– To naprawdę głupie.

– Lubię głupoty. Opowiadaj.

Grace przysunęła butelkę do ust. Spojrzała mi w oczy i powiedziała:

– Każdego roku zamykam oczy i rzucam rzutką w mapę Stanów Zjednoczonych. Gdziekolwiek wyląduje, jadę tam na urlop. – Zarumieniła się, jakby ją to zawstydziło.

– To wcale nie jest głupie. To jak wybór losu. – Uśmiechnąłem się zdawkowo. – Ale dlaczego akurat w taki sposób? Dlaczego po prostu nie wybierasz sobie miejsca, które chcesz zobaczyć? Mogłabyś teraz być w Kalifornii czy na Hawajach, leżeć na plaży z piña coladą. Nie tutaj, w Dubois, w Wyoming, jedząc ze mną fasolę i parówki. – Roześmiałem się.

Ona również się zaśmiała, ale szybko spoważniała. Jej lodowo-błękitne oczy zamigotały i westchnęła.

– Moje życie jest bardzo rutynowe. Wszystko w nim opiera się na nieustannym planowaniu. W ten sposób zyskuję choć odrobinę swobody. – Przechyliła głowę w bok.

Dokończyłem piwo i pokiwałem głową.

– Rozumiem to doskonale. Miałem taką swobodę, zanim przejąłem to ranczo. Teraz wszystko, co na nim żyje, jest uzależnione ode mnie.

– Dlaczego zrezygnowałeś z tej swobody? – zapytała.

Nie było to pytanie, na które miałem ochotę odpowiadać. Nie lubiłem mówić o tym, co mnie tutaj ściągnęło, ale uznałem, że Grace należy do osób, które wcześniej czy później i tak wyciągną ze mnie odpowiedź.

– Musiałem. Moi rodzice zmarli, więc wróciłem półtora roku temu i zostałem na ranczu.

Grace również opróżniła butelkę. Zastanawiałem się, o czym myśli. Co krążyło jej teraz po głowie? W niecałą godzinę zdążyła się dowiedzieć, że trzy bliskie mi osoby nie żyją i że wszystkie mieszkały na tym ranczu. Można było nawet pomyśleć, że ciąży na nim jakaś klątwa. Tak przynajmniej mówili ludzie w miasteczku. Na jej miejscu uciekałbym stąd, gdzie pieprz rośnie, zanim i ją pochłonie ta ziemia.

– To musiało być trudne – powiedziała, zaciskając wargi.

– Owszem, było.

Znów siedzieliśmy przez kilka minut w milczeniu. Odniosłem wrażenie, że oboje dobrze się czujemy w ciszy. Większość ludzi działa na odwrót, starają się ją wypełnić słowami. Nie zdają sobie jednak sprawy, że człowiek może powiedzieć zdecydowanie więcej, nie mówiąc niczego. Grace podniosła na moment butelkę, jakby zapomniała, że ją opróżniła. Pomyślałem, że zaproponuję jej kolejną, ale uznałem, że lepiej skończyć tę rozmowę, zanim zada mi kolejne pytanie na temat mojej przeszłości lub rodziny.

– Chciałbym tylko jeszcze spytać, czy moje ranczo również wybrałaś losowo, czy rzuciłaś strzałką w witrynę Airbnb? – Uśmiechnąłem się, ale byłem poważny. Chciałem się dowiedzieć, czy to również był los, czy może część klątwy.

– Nie – odparła z lekkim uśmiechem. – Wybrałam to miejsce, Calvin.

Pokiwałem głową, zabrałem nasze miseczki i zaniosłem je do zlewu. Ucieszyłem się na wieść, że Grace wybrała to miejsce świadomie. O tak wielu rzeczach decyduje się za nas. Nie wybieramy, kiedy się rodzimy, kto jest naszymi rodzicami, jak nas wychowują, jakie wartości w nas zaszczepiają, ani nawet jak długo będą częścią naszego życia. Nie znoszę nie mieć kontroli nad swoim życiem. Wali ono w twarz, kiedy mu się zachce, a człowiek musi przyjąć cios i iść dalej.

Spojrzałem na Grace, myjąc resztę naczyń. Wyglądała na zmęczoną i wpatrywała się w drzwi prowadzące na taras, jakby była pogrążona w transie.

Zakręciłem wodę i osuszyłem dłonie.

– Muszę wcześnie wstać. Krowy same się nie wydoją – powiedziałem. Grace wstała i wrzuciła pustą butelkę do kosza na śmieci. – Rano będę miał w dzbanku kawę dla ciebie. Zostawię też pieczywo i masło orzechowe na wypadek, gdybyś chciała coś przekąsić.

– Dzięki, Calvin.

– Potrzebujesz czegoś jeszcze, zanim się położę? – zapytałem, idąc w stronę korytarza. Pochyliła się lekko, utraciła równowagę i wpadła prosto na mnie. Moja ręka przesunęła się po jej ciele, wyzwalając iskrę elektryczną. Trochę jak przy próbie uruchomienia silnika przez zwarcie przewodów. Moje serce gwałtownie przyspieszyło i wziąłem głęboki oddech, by je uspokoić. Zaraz się skarciłem, przypominając sobie, że na nic takiego nie jestem gotów. Nieważne, jak bardzo ciągnęłoby mnie do tej kobiety, było jeszcze zbyt wcześnie.

Spojrzałem na nią w oczekiwaniu na odpowiedź. Nie mogłem pójść do siebie, nie upewniwszy się wcześniej, że niczego jej nie brakuje.

Grace pokręciła głową.

– Nie, niczego. Dzięki za jedzenie.

– Do usług, panno Grace. Dobrych snów. – Skinąłem głową i poszedłem w głąb korytarza do swojej sypialni. Walczyłem ze sobą, żeby nie zawrócić.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

 

 

Tytuł oryginału: You Shouldn’t Have Come Here

 

Copyright © 2023 by Jeneva Rose

Published by Blackstone Publishing. All rights reserved.

Copyright for the Polish edition © 2023 by Grupa Wydawnicza FILIA

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2023

 

Projekt okładki: Sarah Riedlinger

 

Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8280-793-6

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl