Nie bój się miłości - Gabriela Feliksik - ebook + książka
NOWOŚĆ

Nie bój się miłości ebook

Feliksik Gabriela

5,0

241 osób interesuje się tą książką

Opis

Zaraz po maturze Joanna dowiaduje się o nieuleczalnej chorobie swojego ukochanego. Wkrótce Marcel umiera. Pogrążona w rozpaczy dziewczyna nie umie poradzić sobie z bólem, ale kiedy dowiaduje się, że jest w ciąży, postanawia zawalczyć o siebie dla dziecka, uznając to poczęcie za prawdziwy cud i podarunek od ukochanego. Próbując jakoś funkcjonować w trudnej rzeczywistości, wraca myślami do czasów, kiedy poznała Marcela. 

 

Po jednej z wizyt u psychologa poznaje Jacka, młodego lekarza, który usiłuje ułożyć sobie życie po śmierci młodszego brata. Joanna i Jacek spędzają ze sobą coraz więcej czasu. To on jest przy niej, kiedy dziewczyna zaczyna rodzić. Mimo to, gdy mężczyzna wyznaje jej miłość, odpycha go od siebie.  

 

Czy Joanna zostanie samotną matką?

Czy lojalność wobec nieżyjącego Marcela pozbawi ją szansy na szczęśliwe życie?

Czy zdoła pokochać ponownie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 281

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MmWw1

Nie oderwiesz się od lektury

wzruszające chwile traumatyczne przezycia
10



Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

Zosia i porucznik

Emilia i Tatar

Karolina

Szkoła magii Panny Preston

Nie bój się miłości

W PRZYGOTOWANIU

Czarodziejki od Panny Preston

Cykl Dziedzictwo Templariusza

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Gabriela FeliksikCopyright © by Wydawnictwo WasPos, 2026All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Barbara Wiśniewska

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: LeManna/Shutterstock

Ilustracje wewnątrz książki: Gordon Johnson/Pixabay

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w Internecie

ISBN 978-83-8290-904-3

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

TERAZ

WCZEŚNIEJ

TERAZ

WCZEŚNIEJ

TERAZ

WCZEŚNIEJ

TERAZ

WCZEŚNIEJ

TERAZ

WCZEŚNIEJ

TERAZ

WCZEŚNIEJ

TERAZ

WCZEŚNIEJ

TERAZ

WCZEŚNIEJ

TERAZ

WCZEŚNIEJ

TERAZ

EPILOG

TERAZ

Czasami jeszcze nie docierało do mnie, że nie ma go obok. Siedziałam na cmentarzu przy grobie Marcela i wpatrywałam się w zdjęcie. Nie przeszkadzał mi siarczysty lutowy mróz ani padający śnieg. Nie czułam zimna, jedynie rozpacz, która sprawiała, że obojętniałam na wszystko, co się działo wokół mnie.

Spojrzałam na fotografię. Nie musiałam się zmuszać, czułam, jakby mnie przyzywała. Zatonęłam w oczach ukochanego, a zmierzwiona grzywka, opadająca na czoło, krzyczała do mnie, żebym ją poprawiła. Jego mama wybrała najlepsze ujęcie. To cały on. Uśmiechał się promiennie, a fotograf genialnie uchwycił rozwichrzone włosy, które nigdy nie chciały się układać. Lubiłam go po nich czochrać albo gładzić, czasami próbowałam nawet kręcić z nich małe loczki. To był taki nasz sposób na przekomarzanie się, ale też na czułości. I znałam też dobrze fotografa. Zrobiłam to zdjęcie na początku naszej znajomości, chwilę wcześniej całowaliśmy się jak szaleni, dlatego wyszedł na nim taki rozczochrany, zarumieniony, a oczy błyszczały mu jak gwiazdy, bo wpatrywał się we mnie.

– Wiesz, kochany – odezwałam się cichutko, wiedząc, że i tak mi nie odpowie. – Wrócę na studia, tak jak ci obiecałam. Jest ciężko, ale będę się uczyć, żeby kiedyś uratować komuś życie. Tak jak ty chciałeś to zawsze robić. Zrobię to dla ciebie. Tęsknię za tobą, za twoim dotykiem, uśmiechem, nie umiem zrozumieć, dlaczego nie ma cię już przy mnie… Tak bardzo chciałabym cofnąć czas, tak wiele ci powiedzieć, tyle rzeczy wspólnie z tobą przeżyć… Odszedłeś, ale nie zabrałeś mnie ze sobą. Czemu? Nie wiem, czy dam sobie bez ciebie radę na tym świecie. To ty byłeś całym moim światem. Tak bardzo cię kocham…

Rozpłakałam się głośno, ale to było jeszcze takie świeże… Nie potrafiłam kontrolować emocji. Minęło zaledwie sześć tygodni od czasu, kiedy ostatni raz trzymaliśmy się za ręce, dla mnie to mnóstwo dni bez wspólnych rozmów, bez jego obecności. Mój kochany Marcel odszedł i jeszcze czasami w to nie wierzyłam. Dlatego nie chciałam tutaj przychodzić. Ale musiałam stawić czoła rzeczywistości i od dwóch tygodni codziennie zmuszałam się do tych odwiedzin na cmentarzu. Ten grób mi uświadamiał, że mojego męża już nie ma… A ja trwałam, bo mu obiecałam, że będę silna, obiecałam pójść na studia i żyć. Nie mogłam go zawieść. Jednakże naprawdę trudno jest oddychać, kiedy brakuje ci tlenu… A on był moim powietrzem, moim wszystkim. Byliśmy tacy młodzi, ale wiedzieliśmy od razu, że to, co nas spotkało, to prawdziwy dar. Byliśmy jak dwie połówki pomarańczy, które się idealnie połączyły. Tylko los postanowił z nas zakpić i odebrał mi Marcela. Cudownego człowieka, który odmienił moje życie. Nie wiem, gdzie byłabym teraz, gdyby nie on.

– Marcelku, tak bardzo mi ciebie brakuje… Ale wiesz… udało nam się… Będziesz tatą… Myślałam, że ten brak okresu to po prostu stres po twoim odejściu i dopiero wczoraj poszłam do lekarza. Jestem, kochanie, w ciąży! Nasza miłość nie skończyła się na tym szpitalnym łóżku, kiedy zamknąłeś oczy, by ich już nigdy nie otworzyć. Nasza miłość dała początek malutkiej istocie i noszę ją pod sercem. Tak bardzo chciałabym, żebyś poczuł jej ruchy. Albo jego. Nieważne czy to chłopczyk, czy dziewczynka. Byleby było zdrowe. Urodzę to maleństwo i obdarzę je miłością za nas dwoje. Skończę studia. Rodzice mi pomogą. Wiedzą już. Są szczęśliwi. Wkrótce powiem twoim rodzicom, to pewnie też się ucieszą. A ja… ja opowiem naszemu dziecku o najcudowniejszym człowieku na świecie, jego tacie. W zasadzie już pewnie słyszy o tobie, w końcu rozwija się pod moim sercem.

Wpatrywałam się jeszcze dość długo w nagrobek, aż w końcu uznałam, że powinnam wracać. Był koniec lutego, ale ciemności nadal szybko zapadały. A ja wiedziałam, że muszę teraz żyć dla naszego dziecka. Jego poczęcie było prawdziwym cudem. To ósmy tydzień. Tyle czasu minęło od tej szalonej nocy, spędzonej w szpitalu. Może nie powinniśmy wtedy się kochać, ale tak bardzo tego potrzebowaliśmy. Jakbyśmy już wtedy wiedzieli, że to będzie nasz ostatni raz.

Zatopiona w myślach dotarłam do kamienicy, gdzie miałam mieszkanie. Miało być azylem, mieliśmy je zapełnić wspólną historią. Wtedy jeszcze wierzyłam, że Marcel pokona tego raka. Babcia podarowała mi małe mieszkanie i zaraz po maturze zamieszkaliśmy w nim razem. Pojechaliśmy też na wymarzone wakacje, ale Marcel nie czuł się dobrze i po powrocie z Bułgarii wylądował w szpitalu. Oboje mieliśmy w październiku zacząć studia, jednak jego choroba spowodowała, że nie uczęszczałam właściwie na wykłady ani na zajęcia, chociaż nie wydawał się tym zachwycony. Chciałam być przy nim, zwłaszcza że lekarze od samego początku mówili, że rak mózgu to niebezpieczny przeciwnik i raczej nie dawali dużych szans na wyzdrowienie. Niestety, ich diagnoza się potwierdziła. Marcel zgasł zaledwie parę miesięcy później. Widziałam, jak bardzo walczył, jak bardzo pragnął żyć, ale choroba go pokonała.

Weszłam do bloku i jakoś dotarłam na drugie piętro. Kiedy go zabrakło, nawet zwykłe chodzenie zaczęło sprawiać mi trudność. Najchętniej leżałabym w łóżku i płakała. Pierwszego miesiąca po jego śmierci w zasadzie nie pamiętałam. Ciągle ktoś przy mnie siedział, sprawdzał, czy jem i czy jeszcze żyję. Wiem, że się bardzo o mnie martwili, ale nie potrafiłam wyjść ze skorupy otępienia. To Ulka siłą zaprowadziła mnie na cmentarz, a potem kazała iść do lekarza. I byłam jej za to wdzięczna.

Spojrzałam na drzwi, na których wisiała tabliczka z naszymi imionami i nazwiskiem. Nie widział jej, bo kiedy ją montowałam, przebywał w szpitalu, a ja wtedy naprawdę wierzyłam, że ją zobaczy na własne oczy i że mu się spodoba. Westchnęłam i znowu w oczach stanęły mi łzy. Weszłam do domu i odwiesiłam w przedpokoju kurtkę. Rozejrzałam się i zauważyłam, że ktoś posprzątał. Domyśliłam się, że mama u mnie była. Rodzice mieli klucze do mieszkania, a od śmierci Marcela przychodzili do mnie codziennie, sprawdzając, jak się trzymam. Właściwie to się rozsypywałam, dopóki za namową siostry nie zrobiłam trzy dni temu testu ciążowego. Swoje złe samopoczucie przypisywałam cierpieniu po śmierci Marcela, ale Ula zasugerowała, że to może być ciąża. Dla świętego spokoju sprawdziłam i rozpłakałam się na widok dwóch kresek. I sama nie wiedziałam, czy to łkanie jest podszyte rozpaczą, czy jednak delikatną nutą nadziei. Byłam bardzo młoda, na dodatek w ciąży z ukochanym facetem, którego los mi odebrał, ale ten wynik sprawił, że się uśmiechnęłam poprzez spływające po policzkach łzy, po czym znowu ogarnęła mnie czarna rozpacz.

– Aśka, no co ty, dasz sobie radę – powiedziała do mnie Ula i mocno mnie przytuliła.

– Ja płaczę … Sama nie wiem, Uluś. To maleństwo, to cud, prawdziwy cud. Ale wychowa się bez ojca… – udało mi się wreszcie wyjąkać.

– Marcel zawsze będzie z wami, moja droga. To cholernie niesprawiedliwe, że los ci go zabrał. Ale musisz wziąć się w garść, ogarnąć się jakoś i zadbać o siebie. To dziecko potrzebuje matki.

Skinęłam głową.

Miała całkowitą rację, dlatego zaraz po tym ataku histerii, umówiłam się do lekarza, by jak najszybciej potwierdzić tę cudowną nowinę.

***

Szłam na wizytę bardzo przestraszona. Pragnęłam, by test nie kłamał i by było mi dane powitać za parę miesięcy dziecko poczęte z prawdziwej miłości. Kiedy pani doktor potwierdziła, że to już ósmy tydzień i że wszystko wygląda dobrze, znowu płakałam w jej gabinecie. Na szczęście pozwoliła mi na to. To była koleżanka mojej mamy, znała doskonale sytuację. Zleciła mi mnóstwo badań i umówiła na kolejną wizytę.

Wczoraj powiedziałam rodzicom. Byli szczęśliwi, ale widziałam też, że się martwią, w końcu w ich oczach byłam taka młoda, taka niedoświadczona życiowo, a w dodatku w rozsypce emocjonalnej… Obiecałam im, że dam sobie radę, dla mojego męża.

Dzisiaj na cmentarzu obwieściłam tę nowinę Marcelowi. I czułam, że gdziekolwiek teraz przebywa, ucieszyła go ta wiadomość. Byłby cudownym ojcem pomimo swojego młodego wieku. Teraz więc chodziłam codziennie do niego na cmentarz, bez zmuszania się jak w pierwszych dniach, bo zrozumiałam, że to dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Wiedziałam, że już nigdy się do mnie nie odezwie, nie przytuli mnie, ale ten jego grób sprawiał, że przynajmniej miałam gdzie przychodzić.

Zrobiłam sobie herbatę, usiadłam na kanapie i wzięłam do ręki album.

Od czasu śmierci Marcela przeglądałam nasze zdjęcia całymi dniami. To była kolejna czynność trzymająca mnie przy życiu. Wiatr szalał za oknem, deszcz padał razem ze śniegiem i chociaż nie lubiłam takiej pogody, to miałam do niej sentyment, bo właśnie w podobnych okolicznościach poznaliśmy się z Marcelem dwa lata temu. Jak ja go nie lubiłam… Jak mnie denerwował.

Spojrzałam na zdjęcie zrobione w drugiej klasie, kiedy do nas dołączył. Wyglądał dość niepozornie. Wysoki, dobrze zbudowany, ale na pewno nie był typem przystojniaka. Kujon w okularach, wszystkowiedzący i biorący udział w milionie olimpiad.

Ale za tymi okularami kryły się jednak najpiękniejsze oczy na świecie. Rozmarzyłam się na to wspomnienie. Bardzo go kochałam i chociaż wszyscy nam powtarzali, że jesteśmy za młodzi na takie uczucie, to wiedzieliśmy, że połączyła nas miłość. Piękna, emocjonalna, ale prawdziwa, która zdarza się tylko raz w życiu. Sama nie wiem, kiedy oboje przeszliśmy do stanu, w którym jedno bez drugiego nie umiało funkcjonować. Wiedziałam, że teraz będę musiała nauczyć się życia na nowo, żeby naszemu maleństwu zapewnić szczęśliwe dzieciństwo i odpowiedni start w dorosłość.

Zamknęłam oczy i oddałam się wspomnieniom. Kiedy Marcel trafił do mojej klasy, byłam już jedną z najbardziej popularnych dziewcząt w szkole. I nauka nie należała do moich priorytetów. Przynajmniej takie pozory lubiłam stwarzać. Chciałam się po prostu dobrze bawić i wydawać pieniądze rodziców. Imprezowałam, próbowałam wielu używek i kiedy po raz pierwszy ujrzałam Marcela, postanowiłam traktować go jak powietrze. Tymczasem on okazał się moim tlenem, otworzył mnie na świat i pozwolił mi być sobą… Rozumiał mnie, dostrzegł ukryte we mnie piękno i pokazał, że jest świat przepełniony miłością.

WCZEŚNIEJ

Kiedy Anka oznajmiła, że jej starzy wyjeżdżają na weekend, w związku z czym ma wolną chatę i robi z tej okazji imprezę, nawet się ucieszyłam. Byłam już tak zmęczona ciągłym wkuwaniem i wysłuchiwaniem, że nauka jest najważniejsza, że naprawdę należała mi się jakaś odskocznia. Zresztą jak i całej klasie. Nauczyciele cisnęli, bo „stare” liceum w Chrzanowie, jak nazywano pierwsze liceum w tym mieście, znane było z dobrych wyników. Zawsze nam zresztą przypominano, że jako kolejny rocznik nie możemy się okazać gorsi od poprzednich, więc musimy trzymać poziom. Chociaż byliśmy dopiero na początku trzeciej klasy, to i tak już straszyli nas maturą. Rodzice nas męczyli, ciągle przypominając, że tylko dobrze zdana matura i odpowiednio wybrane studia zapewnią nam godną przyszłość i pieniądze. A my chcieliśmy się po prostu dobrze bawić. Byłam w klasie matematycznej i raczej każdy z nas starał się mieć w miarę dobre oceny. Rozumieliśmy, że żeby dobrze żyć w przyszłości, będziemy potrzebować kasy, bo nasi starzy wiecznie utrzymywać nas nie będą. Znalazłoby się wprawdzie kilku takich, którzy uważali, że napiszą jakąś aplikacje i zarobią na tym miliony, ale zdawali sobie sprawę, że i do stworzenia aplikacji potrzebna jest wiedza matematyczno-informatyczna, więc i oni zakuwali. A ja udawałam, że mam naukę gdzieś, jednak siadywałam nad książkami, by łapać dobre oceny. Bo może nie przepadałam za fizyką czy matmą, za to lubiłam historię, polaka i języki obce. Mówiłam nieźle po angielsku i francusku, a nawet w tajemnicy przed znajomymi zaczęłam uczyć się hiszpańskiego. Uznałam, że zaszpanuję tą znajomością, kiedy okaże się to konieczne, na przykład, gdy spotkam przystojnego Hiszpana albo rzucę luźno jakiejś słówko w tym języku. Wśród rówieśników lepiej było nie wychylać się ze swoim zamiłowaniem do nauki. Najmodniejsze było zdobywanie w miarę dobrych ocen, ale nie wykuwanie na blachę. Do tego należało znaleźć czas na imprezy czy na zakupy, co nie było jakimś szczególnie lubianym przeze mnie zajęciem, ale koleżanki się zachwycały, więc i ja to robiłam.

– Aśka – zagadnęła mnie Klara na dzień przed planowaną imprezą u Anki – a ty wiesz, w co się ubierzesz? Może wyskoczymy na jakieś zakupy?

Klara, obok Anki, była moją najlepszą kumpelą. Obie pochodziły z dobrych domów. Rodzice Klary byli prawnikami, Anki zaś prowadzili gabinet weterynaryjny, więc rodzice cieszyli się, że spędzam z nimi czas. Gdyby wiedzieli o ich wybrykach, to pewnie szybko zmieniliby zdanie. Może i miałam siedemnaście lat, ale wiedziałam jedno: to pieniądze naszych rodziców sprawiały, że byliśmy momentami jeszcze gorsi niż młodzież z trudniejszym startem, jak określała moja mama dzieciaki, które pochodziły z biedniejszych rodzin. A różnica polegała na tym, że my mieliśmy kasę na swoje używki, a oni nie. I my wiedzieliśmy, że warto mieć w miarę dobre oceny, żeby ten przypływ gotówki od starych utrzymywać na stałym poziomie. Lubiłam mieć za co robić zakupy, chociaż nie byłam taką zakupoholiczką jak Klara czy Anka.

– Nie wiem, czy starzy dadzą mi hajs, swoją ostatnią kasę wydałam na jakieś kosmetyki. – Uśmiechnęłam się w duchu na to małe kłamstwo, bo nie mogłam się w klasie przyznać, że całe kieszonkowe poszło na książki. Czytanie było niemodne, o tym się nie rozmawiało. Kosmetyków zaś potrzebowała każda dziewczyna. Więc do takiego wydatku mogłam się śmiało przyznawać. Moje czytanie mogłoby zostać dziwnie odebrane. Takie to były czasy: jeżeli chciałam być lubiana, musiałam stwarzać pozory wiecznej imprezowiczki, mającej za nic naukę, a tym bardziej jakieś tam książki.

– No, tu cię rozumiem! Sama ostatnio przepieprzyłam prawie całe oszczędności na pielęgnację włosów – to powiedziawszy, z dumą przesunęła ręką po swoich kruczoczarnych lokach. Zazdrościłam jej tych włosów bardzo. Ja byłam blondynką, z mysim odcieniem, włos cienki nie pozwalał się zapuścić, więc nosiłam z reguły krótkie, byle można było założyć je za ucho. Chciałam się nawet farbować, ale matka mi nie pozwoliła. Powiedziała, że jak skończę osiemnaście lat, to mogę sobie zacząć niszczyć włosy, póki jednak jestem niepełnoletnia, to ona kategorycznie się na to nie zgadza. Musiałam więc się ugiąć i nosiłam krótkie, zresztą wszyscy mi mówili, że w takiej fryzurce jest mi do twarzy.

– To może po lekcjach wyskoczymy do galerki? Chociaż sobie pooglądamy ciuchy, może nas coś zainspiruje? – zaproponowałam, a Klara skinęła głową. W tym samym momencie rozległ się dzwonek i weszłyśmy do sali.

Naszą klasę w siedemdziesięciu procentach stanowili panowie. Większość z nich to straszni nudziarze aspirujący do roli informatyków. Nie dało się z nimi sensownie pogadać. Ja, Anka i Klara trzymałyśmy się z Wojtkiem, Maksem i Arkiem, ale nie było między nami żadnych romantyczno-erotycznych relacji, po prostu paczka przyjaciół. Chłopaki woleli polować na swoje zdobycze w młodszych klasach. Opowiadali nam potem, czasami ze szczegółami, którą pannę udało im się wyhaczyć i na co im pozwalała. Ja zaśmiewałam się głośno, udając, że wiem, o czym mówią. Lubiłam swoją paczkę, ale za nic nie przyznałabym się im do mojej największej tajemnicy. Byłam dziewicą. I to też nie było modne. Klara pierwszy raz przeżyła już w drugiej klasie liceum, Anka zaczęła się spotykać z pewnym przystojnym studentem politechniki krakowskiej i oddała mu wianek w wieku lat siedemnastu, a ja po prostu milczałam w tym temacie. I chociaż siedemnaście skończyłam w październiku, a parę tygodni wcześniej rozpoczął się nowy rok szkolny, to nic nie zapowiadało jakiejś romantycznej relacji w moim życiu. Faceci mnie denerwowali. Chociaż i do tego nie wypadało mi się przyznać, bo zaraz zaczęliby się ze mnie nabijać i proponować portale dla lesbijek. A lesbijką też nie byłam, dziewczyny absolutnie mnie nie pociągały. Udawałam, że zachwycam się od czasu do czasu jakimś studentem czy umięśnionym czwartoklasistą, ale nie spieszyło mi się do bliższych znajomości. Po kilku minutach rozmów z takim mięśniakiem głowa mnie bolała od jego głupoty. Natomiast zafiksowani na sobie studenci z przerośniętym ego też nie przypadali mi do gustu. Dziewczyny skupione na swoich przeżyciach, nie zadawały mi na szczęście zbyt wnikliwych pytań. I tym sposobem udało mi się ukrywać moje dziewictwo przed całą paczką. Oczywiście, że spotykałam się z chłopakami. Jednemu nawet pozwoliłam podotykać piersi pod bluzką, ale nie było to szczególnie przyjemne doznanie, wręcz poczułam niechęć i odrazę do takiej bliskości. Całowanie też nie wywoływało we mnie szczególnych emocji. Odpuściłam więc próby wchodzenia w relacje damsko- męskie. Uznałam, że jak nadejdzie pora, to zacznę szukać sobie chłopaka.

– Rejska, do tablicy! – Głos naszej historyczki, nazywanej często histeryczką, wyrwał mnie do odpowiedzi. Ja tam lubiłam panią Bogusię, jak i historię, więc sprawnie odpowiedziałam na zadane pytania i dostałam piątkę. Wracając do ławki, słyszałam szydercze syki moich kolegów:

– Kujonka!

Pokazałam im język i zajęłam swoje miejsce. Czasami zastanawiałam się, co ja robię w tej klasie matematycznej. Z polskiego i historii miałam naprawdę dobre oceny. A wcale się prawie nie uczyłam, żeby zbytnio nie psuć swojego image. Matematyka, informatyka i fizyka szły mi opornie. Odpuściłam sobie te przedmioty w drugiej klasie, bo uznałam, że nie chce mi się wysilać. Ojciec planował nawet zapisać mnie na jakieś korepetycje, ale odmówiłam. Stwierdziłam, że nie muszę mieć samych piątek na świadectwie. Na szczęście moi rodzice nie należeli do tych szajbniętych na punkcie czerwonego paska i mi odpuścili. Pewnie byli rozczarowani, bo widzieli mnie odnoszącą sukcesy w jakiejś ogromnej korporacji, ale moja siostra przejawiała talenty matematyczne, więc to na nią przerzucili swoje marzenia o karierze w finansach. Ulka w ósmej klasie dostała się do finału na szczeblu wojewódzkim w olimpiadzie z matmy. Lubiła przedmioty ścisłe, więc czułam, że spełni marzenia naszych starych, a ja będę mieć święty spokój. Moje trójki z matmy, fizyki czy chemii wystarczały mi w zupełności. Rodzice posłali Ulę do prywatnego liceum, żeby mogła się skupić na rozwijaniu swoich pasji. Już po pierwszym miesiącu nauki w tej szkole była zachwycona swoją klasą lekko szajbniętych jak ona na punkcie nauki uczniów. W ogóle moja siostra była dziwna, dlatego nie spędzałyśmy ze sobą specjalnie dużo czasu. Wolałam moje dziewczyny. Nie zawsze siedziałyśmy razem na lekcjach, ale przerwy z reguły spędzałyśmy razem, chyba że któraś z nich miała akurat „chłopaka”. Wtedy wypadało wisieć na nim w czasie przerw. Na szczęście aktualnie obie miały obiekty westchnień spoza naszego liceum, więc spędzały czas ze mną.

– Kurde, znowu zapomniałam śniadania! – wykrzyknęła Anka na przerwie, kiedy usiadłyśmy na korytarzu. Bez słowa otworzyłam torbę i wyciągnęłam dla niej kanapkę. Zawsze ją z Klarą dokarmiałyśmy, więc robiąc sobie rano coś do jedzenia, profilaktycznie przygotowywałam i dla niej. Anka wiecznie czegoś zapominała. A to właśnie śniadania, a to zeszytu, a to zadania, które z reguły odpisywała ode mnie lub od któregoś z chłopaków. Była jednak zabawna, dowcipna i towarzyska. Znałyśmy się jeszcze od podstawówki, więc w liceum od pierwszej klasy trzymałyśmy się razem.

– Dzięki! – wykrzyknęła moja przyjaciółka z pełną buzią, po ugryzieniu pierwszego kęsa. – Pycha. A na dodatek camembert i pomidory.

– Wiem, co lubisz. – Uśmiechnęłam się. – A gdzie Klara?

– Poszła zajarać.

– Znowu? Przecież ten nałóg ją zniszczy.

– Odezwała się święta. Sama palisz.

– Ale tylko na imprezie i przy browarku! – Pokazałam Ance język. Nadchodziła Klara, poczułam śmierdzący zapach papierosów. Ja tak naprawdę to wcale tych fajek nie lubiłam, ale nie lubiłam się też upijać, nigdy nie paliłam trawki, chociaż przed znajomymi udawałam, że mam to za sobą. Nie ciągnęły mnie żadne inne dopalacze czy narkotyki, więc jarałam od czasu do czasu, żeby nie wyjść na jakąś kujonkę i nudziarę. W mojej klasie wypadało być imprezowiczką.

– Kobieto, please, to naprawdę nie jest dobre ani dla twojego zdrowia, ani dla otoczenia. Capisz! – odezwałam się dramatycznym głosem.

– Przerzucę się od jutra na iqosa – odpowiedziała spokojnie Klara – ale rzucać palenia na planuję. Na coś trzeba umrzeć, no nie?

– Zdecydowanie lepiej umrzeć ze starości – odezwała się Anka – niż dusząc się przez kaszel palacza. Poza tym, jak cię dyra złapie… Ostatnio już ci groziła naganą.

– Dobra, laski, nie ma co się przejmować. Faktycznie, palenie robi się jakoś mało modne. Więc rzucę fajki i już. To nie jest problem. Ale czasami, jak się wychodzi tak ukradkiem z jakimś przystojniakiem, można nawiązać fajną relację…

– Klarka… proszę cię… związek w kłębach dymu? – zaczęła kpić Anka.

– Niech wam będzie. Dlatego mówię, że przerzucę się na elektryka albo iqosa. Wiecie, jakie fajne robią te ostatnie? W różnych kolorach… Jak tak pomyślę, to może być fajny gadżet.

– No, ale iqos to też nikotyna, nieważne jak opakowana – powiedziałam spokojnie. – Więc może nie ma co, moja droga, niszczyć sobie zdrowia. Ja też już obiecuję nie popalać do browarka.

Zaśmiałam się przy tym głupio, ale w duszy to nawet odetchnęłam, bo jak Klara mi przytaknęła, to już wiedziałam, że nasza opowieść o wspólnym rzucaniu palenia w imię walki o zdrowie i urodę będzie brzmiała bardzo interesująco.

– Dobrze, że nie mam tego problemu co wy – odezwała się Anka. – Ale żebyście nie pomyślały, że jestem ostatnia zołza, to będę was wspierać w tym rzucaniu. Teraz skupmy się, proszę, bo dzwonek i nasze ulubione przedmioty za chwilkę. Trzeba to jakoś przeżyć.

Westchnęłam poirytowana, ale przetrwałyśmy matmę i chemię, a potem poszłyśmy spacerkiem do centrum handlowego. W galerii kręciło się sporo ludzi. Zawsze mnie to zastanawiało, jak to się dzieje, bo wyglądało, jakby ludzie nie pracowali ani nie chodzili do szkół, bo młodych też włóczyło się sporo. Ponieważ żadna z nas nie miała pieniędzy, powłóczyłyśmy się po prostu po sklepach i stwierdziłam, że wracam do domu. Miałam w planach powieść historyczną pani Jolanty Kalety z historią Piastów w tle, więc niecierpliwiłam się, by zasiąść do czytania. Dziewczyny były umówione na randki ze swoimi chłopakami.

– Aśka, a co ty właściwie będziesz robić? – zapytała Anka, kiedy uściskała mnie na przystanku.

– Yyy, no nie wiem, może coś pooglądam?

– Nie dałaś się namówić na randkę z Radkiem? – wtrąciła Klara, a ja tylko pokręciłam głową.

– Radek to półgłówek.

– Ale jakie ciacho. Wysoki, zbudowany… – Klara rozmarzyła się lekko, więc jej spokojnie odpowiedziałam:

– To rzuć tego twojego i zacznij się z nim umawiać. Wiecie, że ja lubię porozmawiać o czymś z facetem. Nie martwcie się, laski, o mnie, mam co robić. Lecę.

Pomachałyśmy sobie, przesłałyśmy buziaki i wsiadłam do nadjeżdżającego autobusu. Nie mogłam się doczekać prawka, a rodzice obiecali, że kupią mi jakieś małe autko na dojazdy do szkoły, pod warunkiem, że będę też wozić siostrę. Uznałam, że to w zasadzie nie będzie aż taka tragedia, więc solennie im to obiecałam.

Kiedy wróciłam do domu, rodziców ani Ulki jeszcze nie było. Lubiłam tę ciszę, aczkolwiek zastanawiałam się, jakby to było mieć liczne rodzeństwo. Ulka była w porządku, ale nie miałyśmy ze sobą jakiegoś szczególnego kontaktu. Traktowałam ją jak smarkulę. Rodzice się trochę o to denerwowali, ale ona też nie zabiegała jakoś szczególnie o moją uwagę. Od dziecka byłyśmy nauczone radzić sobie same, bo starsi nie mieli dla nas za dużo czasu. Matka prowadziła własne wydawnictwo, a jako jego szefowa chciała się wszystkim zająć od A do Z, więc przeważnie ciągle siedziała w książkach. A to omawiała strategie promocyjne, a to musiała jechać na targi albo negocjowała umowy z jakimś autorem. Ojciec zaś był informatykiem i nosa nie wychylał zza laptopa. Wracał z pracy i zamykał się w gabinecie, by dalej pracować. Zastanawiałam się czasami, czy oni jeszcze w ogóle ze sobą rozmawiają. Ale widocznie obojgu taki styl życia pasował. Finansowo nie narzekaliśmy. Mieszkaliśmy w ładnym domu pod lasem, dostawałam spore kieszonkowe na ubrania i przyjemności i stać nas było na zagraniczne wyjazdy parę razy do roku. Nie rozpieszczali mnie aż tak jak rodzice moich znajomych. Miałam wyliczone kieszonkowe, ale jak czegoś potrzebowałam, to wiedziałam, że mogę poprosić.

Odgrzałam sobie obiad przygotowany przez panią Stasię, naszą gosposię, i szybko zjadłam. Potem pochłonęło mnie „Srebrne wrzeciono”. Musiałam przyznać, że pani Sobieniewska stworzyła coś niezwykłego, pięknego, a zarazem magicznego, nie dało się od książki oderwać. Nie reagowałam nawet na powiadomienia w telefonie. Uznałam, że dziewczyny i Instagram dadzą sobie beze mnie radę. Zresztą ja byłam mało „telefonowa”. Kiedy dziewczyny relacjonowały całe życie w sieci, robiąc nawet zdjęcia swoich posiłków, podśmiewywałam się z nich mocno w duchu, aczkolwiek nigdy nie odważyłam się ich zachowania krytykować na głos. Niestety, dzielenie się własnym życiem było w modzie, a moje przyjaciółki i znajomi z klasy podążali za tym trendem. Jawne ich krytykowanie oznaczałoby dla mnie ostracyzm. Ja uważałam, że jeżeli ktoś chce wiedzieć, co się u mnie dzieje, to po prostu zapyta, a nie będzie czekał na dodanie kolejnej fotki.

Późnym wieczorem zaglądnął do mnie tata:

– Aśka, jest piątek, a ty siedzisz w domu?

– Tata, czytam, to raz. Dwa, jutro idę na imprezę, więc zaliczę wyjście z domu. A trzy, jestem w klasie przedmaturalnej i wypadałoby się też trochę pouczyć.

– Czasami zastanawiam się, czy ty na pewno jesteś moim dzieckiem – zażartował ojciec i zostawił mnie samą.

On nieraz chwalił się swoimi imprezami, bujnym życiem studenckim i różnymi wybrykami. Ja i, owszem, próbowałam alkoholu, wszak do pełnoletności zostało mi ledwie parę miesięcy, zdarzało mi się zapalić, ale narkotyki i seks bez zobowiązań nie były dla mnie. Wprawdzie pozowałam na lekko zblazowaną bad girl, ale w głębi duszy byłam spokojną dziewczyną, pragnącą prawdziwej miłości i ciszy, którą dawały mi książki. Ciężko jednak się przyznać do takich marzeń swoim rówieśnikom. Więc grałam. Zresztą, mama zawsze powtarzała, że człowiek gra przez całe życie. Dopasowałam się więc do wymogów współczesnego świata. I czasami sama wierzyłam w postać, którą tworzyłam w szkole i przed znajomymi.

Czytałam do późna, wyłączyłam powiadomienia w telefonie, żeby mnie nie rozpraszały w czasie lektury i zanurzyłam się w świecie, który autorka wykreowała w powieści. Zasnęłam, śniąc o dwóch braciach, którzy walczyli ze sobą o władzę.

***

W sobotę obudziło mnie wibrowanie telefonu. Klara zrozpaczonym głosem wyrzucała mi, że nie czytałam jej wieczornych wiadomości.

– Stara, wybacz, zakuwałam – powiedziałam mocno zaspanym głosem. – Powiedz szybko, co się stało, a ja potem, jak już tylko białko mi dojdzie, przeczytam esy i się ustosunkuję, ok?

Udało mi się w jej płaczliwym bełkocie zrozumieć, że jej studencik rzucił ją dla jakiejś małolaty z większymi ponoć cyckami.

– Olej palanta – odezwałam się w końcu. – Dzisiaj impreza, wyrwiesz na pewno jakiegoś przystojniaka. Wiesz, że brat Anki przyprowadza kolegów.

– Masz rację! Wystroję się i wrzucę zdjęcia na insta, a Marcin będzie żałował, że wybrał cycatą małolatę.

– No widzisz, jest jakiś plan. A ja idę się ogarnąć – powiedziałam i się rozłączyłam. Nie chciało mi się iść na tę imprezę. Jeszcze gdybym miała prawko, to mogłabym pojechać sobie i nie zastanawiać się, jak wrócę. A tak to byłam zdana na jakiegoś kuzyna Klary. Miał nas zawieźć, a potem porozwozić po domach. Postanowiłam wystroić się, tak dla samej siebie, założyłam więc czarną, obcisłą sukienkę, na to krótkie futerko i przygotowałam kozaczki na obcasie.

– Siostra, jest listopad, zamarzniesz – stwierdziła Ulka, kiedy mijałyśmy się w przedpokoju.

– Młoda, daj spokój i zajmij się sobą. Nic mi nie będzie. Jadę autem. Powiedz rodzicom, że nie wiem, kiedy wrócę, ale mam telefon, niech się o mnie nie martwią.

– Jasne, powiem.

– A ty co będziesz robić? – zapytałam sama zdziwiona tym, że się nią interesuję.

– Serio pytasz? Koleżanka zaraz u mnie będzie.

– To bawcie się dobrze, ja spadam, bo widzę podjeżdżające auto.

Wybiegłam z domu i zauważyłam, że za kierownicą siedzi jakiś chłopak w okularach i śmiesznej czapce. Na mój widok wysiadł z auta.

– Cześć, jestem Marcel, kuzyn Klary – przywitał się i wyciągnął w moją stronę dłoń.

– Hejka, Aśka. Miło mi cię poznać. Klara gdzie?

– Siedzi z tyłu i przeżywa, więc zapraszam na miejsce obok kierowcy.

Zdziwiłam się, kiedy otworzył mi drzwi. Żaden z kumpli nigdy tak nie robił, więc zmieszana wydukałam dziękuję i od razu spojrzałam na Klarę.

– Nie wyglądasz na zdruzgotaną – powiedziałam, kątem oka sprawdzając, czy Marcel zapina pasy. Miałam fioła na punkcie bezpieczeństwa w samochodzie i zawsze zwracałam na to uwagę. Sama robiłam to od razu po wejściu do auta.

– Trochę przepłakałam, ale wiesz co? Jest tylu innych facetów… – odezwała się Klara. – Liczę na brata Anki i kolegów, których ze sobą przyprowadzi. Może i ty poznasz jakiegoś fajnego studenta? A tak by the way, Marcel dołączy do nas w poniedziałek. To będzie zabawne chodzić razem z kuzynem do klasy.

– No tak – odezwał się nasz kierowca. – Rodzice, zmęczeni Warszawą, postanowili zamieszkać w małej miejscowości. Padło na Trzebinię. Wrócili w rodzinne strony, dziadkowie zmarli niedawno, zostawili duży dom. No i starzy uznali, że ładny dom jest lepszy niż mieszkanie na zatłoczonym blokowisku. Tata jest analitykiem finansowym, pracuje zdalnie, mama zaś jest jakimś menago w korpo. Może pracować, skąd chce. Postawili mnie w ten sposób przed faktem dokonanym. No i muszę zmienić szkołę, tak się zdarzyło, że będę chodził z wami.

– Ok – odrzekłam jakoś nieszczególnie ciekawa tego człowieka. W tej dziwnej, wielokolorowej czapce wyglądał mało interesująco. I jeszcze te jego okulary. Zasłaniały mu pół twarzy, a oprawki w brązowym kolorze były po prostu brzydkie. Głos miał przyjemny, to musiałam przyznać, ale prezentował się nijako. Milczałam więc całą drogę, za to Klara nawijała przez okrągłe dwadzieścia minut. Wreszcie podjechaliśmy.

– To zadzwońcie po mnie, a ja przyjadę – powiedział spokojnie Marcel, nie gasząc nawet silnika.

– Kuzyn, nie chcesz wejść? Anka nie będzie miała nic przeciwko.

– Sorry, Klara, ale nie lubię takich imprez. Wy bawcie się dobrze, ja wracam, bo mam świetną książkę do czytania.

Jak tylko usłyszałam o książce, to spojrzałam na niego z lekkim zainteresowaniem, nie zapytałam jednak, co czyta, chociaż mocno mnie korciło. Bałam się, że Klara pomyśli sobie, że przynudzam.

Weszłyśmy do domu, drzwi były otwarte.

– Chodźmy poszukać Anki, jeszcze chyba nie ma ludzi, więc jej pomożemy. I sorry za mojego kuzyna. To kujon i nudziarz, ale nie miałam innej opcji dzisiaj na kierowcę, zgłosił się, więc wiesz… Dobrze, że z nami nie wszedł, bo znając go, to pewnie miał na sobie jakiś śmieszny sweterek… Ja nie wiem, jak on się uchował w tej Warszawie. Zero gustu i smaku co do ubioru.

– Wiesz, może tam uznawali to za jakiś rodzaj buntu.

– Że co?

Nie miałam szans na wyjaśnienia, ponieważ zauważyła nas Anka.

– Dobrze, że jesteście. Pomożecie? Mam chipsy, paluszki, plastikowe kubki i trzeba do wszystko zanieść do salonu. Robert miał mi pomóc, ale zamknął się w swoim pokoju i pewnie jara.

Nie lubiłam brata Anki, był starszy od nas o dwa lata. Zdał maturę rok temu, ale nie studiował, pracował na siłowni i handlował jakimiś specyfikami dla mięśniaków. Wiedziałyśmy też, że bierze dopalacze i próbuje dziwnych witamin na sobie. Przynajmniej tak nazywał te tabletki, które łykał garściami. Faktycznie, był bardzo dobrze zbudowany i przystojny, ale pusty jak dzban. Nie dało się z nim rozmawiać. Nieraz zastanawiałam się, jakim cudem udało mu się zdać maturę. Bałam się, że koledzy, którzy się pojawią u nich w domu, będą do niego podobni. Wiedziałam, że przynajmniej Klara będzie na pewno zachwycona. Ona lubiła takich lekko tępawych mięśniaków.

Po paru minutach zaczęli pojawiać się goście. Oczywiście Anka zaprosiła część naszej klasy. Chłopaki przyprowadzili jakieś chichoczące laski, znałam je z widzenia, ale nie miałam ochoty poznawać ich bliżej. Siedziałam na kanapie i obserwowałam towarzystwo. Zjawiło się paru kolegów Roberta i jedno spojrzenie na nich pozwoliło mi stwierdzić, że to dokładnie jego klony. A kiedy zaczęli głupkowato żartować i od razu przyssali się do piwa, to miałam ochotę wyjść.

– Matka ma sporo butelek wina – odezwała się nagle Anka, wręczając mi kieliszek. – I nie zauważy, jak się poczęstujemy. Pij. Dobre, półwytrawne, na pewno trochę kosztowało. Na punkcie wina to ona ma lekkiego fioła.

Nie lubiłam alkoholu, nie mogłam jednak odmówić, bo wszyscy na mnie patrzyli. To był czas na wejście w rolę zblazowanej nastolatki. Chwyciłam więc kieliszek i upiłam trochę. Wino nie było złe, ale jakieś takie cierpkie, więc żeby szybko pozbyć się tego smaku, dokończyłam je duszkiem.

– No, mała, nie wiedziałem, że takie z ciebie ziółko. – Usłyszałam nagle głos Roberta, podchodzącego z trzema kolesiami do kanapy, na której siedziałam.

– Wiele jeszcze o mnie nie wiesz – odparłam buńczucznie i ku mojemu zdziwieniu brat Anki przysiadł się do mnie. Wyglądał naprawdę dobrze, ale oczy mu dziwnie błyszczały i czuć było od niego zapach zioła.

– No, no, no, wyglądasz rewelacyjnie – powiedział i przysunął się. Nasze uda stykały się ze sobą i nie czułam się z tym komfortowo. Próbowałam się odsunąć, ale z drugiej strony siedział Wojtek ze swoją pierwszoklasistką, nie było więc miejsca. Uśmiechnęłam się więc tylko do Roberta, nie wiedząc, co mam mu powiedzieć.

– A może zatańczymy? – zapytał i krzyknął do swoich kumpli, żeby zapodali jakąś muzę. Podniosłam się niechętnie, a razem ze mną parę innych osób. Robert nie puszczał mojej ręki i starał się być bardzo blisko mnie. Nie podobało mi się to. Co jakiś czas też podawał mi kieliszek wina, który wypijałam, nie zastanawiając się, co robię.

– A może, mała, pójdziemy do mnie na górę? – wyszeptał Robert, a jego ręka zsunęła się na moje pośladki.

– Nie, nie mam ochoty – powiedziałam spokojnie, a ten się nagle zdenerwował.

– To ja tracę na ciebie pół wieczoru, a ty mi mówisz, że nie masz ochoty? – wysyczał i chwycił mnie za rękę. – Idziesz ze mną, mam ochotę się zabawić i sprawdzić, co tam nosisz pod tą kiecką.

Spanikowana rozejrzałam się po salonie, ale nie widziałam ani Anki, ani Klary, a kilka par namiętnie się całowało albo tańczyło, mocno się przytulając. Nie wiedziałam, co robić.

– Jeszcze raz poproszę grzecznie. Chodź ze mną na górę, będzie miło. Nie odgrywaj takiej cnotki. W tej sukience aż się prosisz, żeby cię przelecieć. A ja jestem w tym dobry. Zobaczysz.

Ściskał mnie coraz mocnej i zaczął ciągnąć w stronę schodów. Wyrwałam się mu ostatkiem sił, chwyciłam swoje futerko i wybiegłam przed dom. Rozejrzałam się spanikowana i ruszyłam w stronę drogi. Robert stanął na progu i coś do mnie krzyczał, ale na szczęście nie ruszył za mną. Było bardzo zimno i ciemno, zaczęłam się bać, ale uznałam, że nie wracam na imprezę. Uszłam parę metrów, nogi mnie bolały od niewygodnych kozaków, aż nagle ujrzałam światła nadjeżdżającego samochodu. Stanęłam jak wryta, nie wiedząc, co robić, a auto zatrzymało się nagle przy mnie. Było ciemno, więc nie wiedziałam, co to za marka. Kierowca otworzył szybę i usłyszałam znajomy głos.

– Wszystko ok, Aśka? – To był Marcel.

– Zabierz mnie stąd – powiedziałam cicho, a on bez słowa wyszedł z samochodu i pomógł mi wejść do środka.

Spojrzał na mnie zatroskanym wzrokiem.

– Co się stało?

– Zawieziesz mnie do domu? Co ty tutaj właściwie robisz?

– Klara zadzwoniła godzinę temu, że nie muszę po nią przyjeżdżać, bo zostaje u Anki na noc. Prosiła jednak, żebym cię zgarnął. Nie miałem twojego numeru, nie mogłem się dodzwonić do Klary, więc po prostu przyjechałem.

– Ech, dobrze zrobiłeś. Klara zniknęła z jakimś kolesiem… a ja…

– Chcesz pogadać?

– Nie chcę o tym rozmawiać. Zabierz mnie do domu. Za dużo wypiłam i nie czuję się najlepiej.

Marcel bez słowa zbliżył się do mnie i już miałam pytać, co odpierdala, kiedy on po prostu pociągnął za pas bezpieczeństwa i zapiął go.

– Widzę, że trochę tego alkoholu było, pomogę ci, nie krzywdzę bezbronnych kobiet – powiedział spokojnie, a ja skinęłam głową. Miał coś takiego w oczach, że poczułam się przy nim bezpiecznie.

Dojechaliśmy do mnie w milczeniu, czułam, że alkohol dziwnie na mnie działa, miałam ochotę spać, ale też robiło mi się nie dobrze.

Zachwiałam się, wychodząc z auta.

– Lepiej cię odprowadzę do drzwi. Masz klucz? Bo pewnie rodzice już śpią i żebyś ich nie obudziła.

– Nie ma ich, pojechali na weekend do Zakopanego. Jest siostra i jej koleżanka. Robią sobie nockę. Chcesz wejść? – zaproponowałam spontanicznie, a on się zgodził. Nie wiem, co mną kierowało, normalnie nigdy bym sobie na to nie pozwoliła, ale chyba alkohol zrobił swoje.

Musiał mi pomóc otworzyć drzwi, bo nie mogłam trafić kluczem do zamka, ściągnął mi też buty i kurtkę.

– Pokaż mi, Asia, gdzie twój pokój, zaprowadzę cię do łóżka i zostawię. Widzę, że ten alkohol ci zaszkodził. Widziałem, że drzwi się zatrzaskują, więc nie będziesz musiała ich zamykać za mną.

Nogi mi się plątały, ale udało mi się wejść do pokoju.

– O kurczę, ile ty masz książek – powiedział, kiedy zobaczył moje regały.

Faktycznie miałam ich sporo. Jak dziewczyny do mnie przychodziły, to mówiłam, że to książki mamy, że nie ma już dla nich miejsca, więc je przechowuję, a tak naprawdę wszystkie należały do mnie i wszystkie przeczytałam. Usiadłam na łóżku i zachichotałam.