Mrok - Katarzyna Wolwowicz - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Mrok ebook i audiobook

Wolwowicz Katarzyna

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

58 osób interesuje się tą książką

Opis

Kiedy po burzliwym locie do Albanii znika bez śladu polskie małżeństwo, a albańska mafia postanawia zabić jednego z ważniejszych polityków, to znak, że Olga Balicka i Kornel Murecki nie będą mieli spokojnego wypoczynku. Zostaną uwikłani w sprawę równie zagadkową jak śledztwo, które w tym samym czasie w Jeleniej Górze prowadzi grupa dochodzeniowo-śledcza. Seryjny dusiciel znów atakuje i śmieje się policjantom w twarz.  

Czy te pozornie różne sprawy toczące się tysiące kilometrów od siebie mają wspólny mianownik? Czy Olga Balicka będzie w stanie odzyskać utracone przed wyjazdem dobre imię? A jeżeli tak, to czy nie będzie musiała zapłacić za to najwyższej ceny? 

Katarzyna Wolwowicz staje się prawdziwą mistrzynią polskiego kryminału, a książki z komisarz Olgą Balicką – jedną z najchętniej czytanych serii kryminalnych w Polsce! 

 

 

O autorce   

Katarzyna Wolwowicz urodzona w 1983 roku. Magister stosunków międzynarodowych i psychologii klinicznej. Absolwentka studiów podyplomowych z mediacji.   

Dorastała w malowniczej górskiej miejscowości – Szklarskiej Porębie. Kocha przestrzeń, wolność i naturę, ale także ogień trzaskający w kominku, saunę i morsowanie w górskich wodospadach. Uwielbia sport, zwłaszcza narciarstwo alpejskie, a także taniec towarzyski i latynoamerykański.   

   

Autorka serii kryminalnej o Oldze Balickiej (Niewinne ofiary, Fałszywe tropy, Toksyczne układy, Bursa) oraz thrillera W otchłani. W 2023 r. wydała powieść Wykluczona, będącą początkiem nowej serii. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 314

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 8 min

Lektor: Kosior Filip
Oceny
4,6 (2058 ocen)
1487
398
131
41
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Karolinapiskor

Z braku laku…

Nic mnie tu nie przekonuje. Wątek mafijny w Albanii? Powiązanie Albanii i mordercy siedzącego w więzieniu? A tytuł? Do czego on nawiązuje? Pozostałe tomy serii całkiem ciekawe, ten tom najsłabszy.
70
madzia935

Całkiem niezła

Czytałam z zaciekawieniem, ale ilość zabiegów okoliczności jest nieprawdopodobna. Policjantka strzelająca bez zastanowienia. Wydaje mi się że fabuła zmnierza w złą stronę. Raczej nie polecam.
50
Sharpmark

Z braku laku…

Zamiast fajnej, inteligentnej głównej bohaterki - w tej części dostajemy jej zupełnie nowe oblicze- przez większość lektury kołotało mi w głowie, że jest.. zwyczajnie głupia i jakaś taka.. pusta. Książkę uratował Pan Kosior - gdyby nie wersja audio - chyba porzuciłabym tę serię; Jego niezawodna interpretacja - to zawsze jedna gwiazdka więcej do oceny samej historii. Szkoda, że taka to część, bo jak dotąd była to jedna z moich ulubionych serii kryminalnych. Wątek zagraniczny - cóż...nie kupuję go w ogóle. Ale i wątek polski jakiś taki...bez polotu w tej części. Mimo wszystko, chyba najmocniejszym punktem okazało się zakończenie- więc może w ewentualnym kolejnym tomie "wróci" dawna Olga.
10
Adella60
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Książka byłaby naprawdę dobrą pozycją. Niestety popsuł ją niewiarygodny wątek albanski. Wiele nieścisłości i niewiarygodnych "przypadków". Najsłabsza z całej serii.
10
Balkanyrudej
(edytowany)

Z braku laku…

Coś poszło nie tak. Zaczynając od stereotypowego pokazania Albanii, po kilka błędów (Kornel nie potrzebowałby paszportu, żeby wyjechać z kraju, bo można tam wjechać na podstawie dowodu). Do tego masa naciąganych wydarzeń, wszystko bez polotu jaki towarzyszył poprzednim częściom.
10

Popularność




Tytuł oryginału: Mrok

© Copyright by Katarzyna Wolwowicz, Warszawa 2024

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o., Warszawa 2024

Redakcja: Barbara Filipek

Korekta: Joanna Wysłowska

Skład i łamanie: Sylwia Kusz, Magraf sp.j., Bydgoszcz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski, Magraf sp.j., Bydgoszcz

Zdjęcie autorki: Wojtek Biały

Projekt okładki: Eliza Luty

Redaktor inicjująca: Blanka Wośkowiak

Wszelkie podobieństwa zdarzeń, instytucji i osób są przypadkowe i niezamierzone.

Opowieść stanowi literacką fikcję.

Wydawnictwo nie ponosi żadnej odpowiedzialności wobec osób lub podmiotów za jakiekolwiek ewentualne szkody wynikłe bezpośrednio lub pośrednio z wykorzystania, zastosowania lub interpretacji informacji zawartych w książce.

ISBN: 978-83-8132-552-3 (e-book)

Dyrektor produkcji: Robert Jeżewski

Druk: Abedik SA, Żerniki k. Poznania

Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o.

ul. Widok 8, 00-023 Warszawa

tel. 603-798-616 

Dział handlowy:

[email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie, w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich

Wydanie I, 2024

–fragment–

Przestrzeń powietrzna Albanii

Żołądek niemal podszedł jej do gardła, kiedy w trakcie silnych turbulencji samolot zaczął nagle spadać. Trwało to zaledwie przez kilka sekund, ale ten krótki czas wystarczył, by wpadła w panikę.

– Jezu, zginiemy – powiedziała cicho, zaciskając kurczowo palce wokół dłoni jej trzyletniego synka siedzącego na środkowym fotelu.

– Mamo… – W oczach Łukaszka pojawił się strach. Chłopczyk zaczął nerwowo rozglądać się dookoła, po czym zawiesił pytający wzrok na ojcu.

– Spokojnie. – Mężczyzna wyciągnął rękę i zmierzwił synkowi zbyt ułożone, jak na jego gust, włosy. – To tylko małe turbulencje. – Spojrzał wymownie na żonę.

On też się bał. Lot do Albanii nie przebiegał wzorcowo. Już na lotnisku we Wrocławiu natrafili na burzę z przetaczającymi się grzmotami i błyskawicami rozświetlającymi ciemne od chmur niebo. Oboje z żoną dziwili się, że mimo tak kiepskich warunków atmosferycznych piloci otrzymali zgodę na wzbicie maszyny. Małżeństwo spytało nawet personelu pokładowego, czy to jest bezpieczne, ale stewardesy uśmiechnęły się tylko i kazały odprężyć. Na relaks jednak nie było szans. Podczas dwugodzinnego lotu wielu pasażerów zostało przyprawionych o mdłości, część wymiotowała, a ponieważ sygnalizacja z komunikatem: „Zapiąć pasy” wciąż się wyświetlała, ludzie zwracali zawartość żołądka do papierowych torebek umieszczonych przezornie w kieszonce fotela znajdującego się przed nimi.

– Wszystko będzie dobrze – Marcin Szczutrowski uspokajał nie tylko syna i wciąż panikującą żonę, ale przede wszystkim samego siebie. – Piloci wiedzą, co robią.

Na pokładzie samolotu panował półmrok, za oknem szare, deszczowe chmury przemykały w szybkim tempie. Ryk silników i szum pędzącego powietrza zagłuszały jego słowa. Mężczyzna wziął głęboki wdech, stwarzając pozory człowieka, który wierzy w to, co mówi. Czuł napinające się mięśnie. Przecież to nie może się tak zakończyć. Nie po tym, ile trudu sobie zadał, by zrealizować plan, nie po tym, jak wygrał wybory uzupełniające do europarlamentu i czekała go świetlana polityczna przyszłość. Jego czas miał się dopiero rozpocząć, a nie właśnie kończyć.

– Marcin? – Beata spojrzała na męża błagalnie.

– Spokojnie, przecież nie pierwszy raz lecimy samolotem. Przetrwaliśmy już niejedne turbulencje – stwierdził dobitnie. – To nic takiego. – Z ochotą by jej coś odpalił, może nawet zakpił z jej zachowania, ale kiedy wokół przebywali inni ludzie, nigdy nie pozwalał sobie na takie dyskusje jak w domu. Politykiem jest się cały czas i nawet na wakacjach w najdalszym zakątku świata trzeba dbać o reputację.

Miał żal do żony, że nie potrafi się opanować. Przecież lecieli z dzieckiem i chociażby dla zachowania komfortu psychicznego syna powinna postarać się nie siać paniki. Po co budować w dziecku strach przed lataniem?

Beata oparła głowę o zagłówek i zamknęła oczy. Po cichu odliczała od dziesięciu w dół, z nadzieją, że kiedy dojdzie do zera, jej strach całkowicie zniknie. Na próżno. Przy cyfrze trzy samolot ponownie wpadł w turbulencje i tym razem zatrzęsło tak porządnie, że co poniektórzy pasażerowie zaczęli głośno krzyczeć.

– Panie i panowie… – Z głośników popłynął kojący głos doświadczonej stewardesy. – Znajdujemy się w strefie dosyć silnych, jednakże niegroźnych turbulencji. Prosimy o pozostanie na miejscach. Rozpoczęliśmy właśnie procedurę podchodzenia do lądowania na lotnisku w Tiranie. Pasy bezpieczeństwa muszą pozostać zapięte, stoliki złożone, a torebki umieszczone na podłodze pod fotelami, które znajdują się przed państwem. Na czas lądowania toalety pozostaną nieczynne.

– Słyszysz? – Marcin Szczutrowski zwrócił się do żony. – Zaraz będziemy lądować. Wszystko będzie dobrze. – Odetchnął, spoglądając między fotelami na stewardesę w granatowo-różowym mundurku. Ziewała. Nikt przecież nie ziewa w sytuacji śmiertelnego zagrożenia. Ten jeden mały gest uczynił go całkowicie pewnym, że dotrą bezpiecznie do celu.

Beata uśmiechnęła się lekko do Marcina, ale jej blada twarz nie wyrażała ulgi. W głębi duszy modliła się o szczęśliwe zakończenie lotu. Myślała o Tymonie, ich pierworodnym, osiemnastoletnim synu, który podczas urlopu rodziców chciał zostać w domu i pracować u ciotki w knajpie. Wedle prawa oficjalnie uchodził już za dorosłego, ale dla niej to wciąż było dziecko. Martwiła się, że gdyby coś im się stało, Tymon kompletnie by się załamał.

Kiedy przeszli przez odprawę paszportową, Beata odniosła wrażenie, że jej nogi są z waty. Niby poruszały się do przodu krok za krokiem, ale w ogóle nie czuła, by należały do niej. Wydawało jej się, że za chwilę poskładają się jak domek z kart, a ona upadnie plackiem na podłogę w hali przylotów.

– Poczekaj! – Złapała męża za rękę, siadając na metalowym krześle.

Ich syn beztrosko biegał w tę i we w tę, co rusz popychając walizkę na kółkach i co chwila przewieszając przez nią swoje chude ciałko. Po traumatycznych doświadczeniach nie było już ani śladu.

– Co jest? Przecież dolecieliśmy. – Marcin usiadł obok, nie rozumiejąc zachowania żony.

– Poczekaj – powtórzyła, rozmasowując dłonią klatkę piersiową i z trudem łapiąc oddech. – Ja cały czas czuję jakieś napięcie wewnątrz. – Wskazała w okolice serca.

– Beata, przestań już! – Zirytowany podniósł głos. – Wakacje się rozpoczęły. Zacznij się w końcu cieszyć, a nie tylko marudzisz i marudzisz, odkąd wyjechaliśmy.

– Ale… – Wystraszyła się i zamilkła. Jego nieprzyjemny ton przywołał obrazy z przeszłości, kiedy to Marcin nie panował nad emocjami i pozwalał sobie na psychiczne i fizyczne odreagowywanie na niej. Może i nie bił jej regularnie jak niektórzy mężowie, ale takie sytuacje zdarzały się głównie w momentach przeżywania dużego stresu. Dopiero kiedy kilka miesięcy temu zebrała się na odwagę i chciała odejść – on rzeczywiście się zmienił. Jakby coś nagle do niego dotarło, jakby zrozumiał, że nie może jej tak traktować. Było między nimi naprawdę dobrze, więc kiedy znów usłyszała tę samą nutę irytacji w jego głosie, która zazwyczaj poprzedzała wyzwiska i szturchańce, nagle ją zmroziło.

– A może nie? Ciągle tylko zagrożenia sobie wymyślasz. A co będzie, jak Tymonowi coś się stanie, a co będzie, jak samolot się rozbije, a co będzie, jak zgubimy się w tłumie bez telefonu, a co będzie, jak Łukaszek wypłynie na głęboką wodę i utonie. Dajże żyć! – Zdenerwowany podniósł się z krzesła.

W oczach Beaty Szczutrowskiej pojawiły się łzy, ale zrobiła wszystko, co w jej mocy, by je powstrzymać. Marcin nie miał za grosz empatii i zachowywał się tak jak wielu innych znanych jej mężczyzn. W dodatku udawał, że nic go nie rusza, podczas gdy ona doskonale się orientowała, że w trakcie lotu też czuł zagrożenie. Może dlatego chciał czym prędzej zapomnieć o wszystkim? Ale nie może jej traktować w ten sposób! Obiecała sobie, że już nigdy nie pozwoli, by ktoś robił z niej popychadło. I owszem, musiała o wszystkim myśleć i się zamartwiać, bo gdyby zostawiła przygotowania na jego głowie, polecieliby zapewne na Antarktydę, mając ze sobą jedynie bikini w bagażu podręcznym. To ona zadbała o wszystko, co niezbędne, by wakacje zaliczyły się do udanych. Pamiętała o zarezerwowaniu apartamentu, o ubezpieczeniu, o wynajęciu auta, a nawet o sprawdzeniu trasy z Tirany do Sarandy i zaznaczeniu wszystkich miejsc postojowych po drodze. To ona spakowała leki Łukaszka na alergię, termometr i syrop przeciwgorączkowy, i to ona starała się zawsze na wszystko przygotować, bo nie lubiła niespodzianek i chciała być panią sytuacji.

To nie on musiał o tym myśleć. Jego wiecznie nie było w domu. A zwłaszcza w czasie kampanii wyborczej. I może to dobrze, bo zrobiło się jakoś spokojniej. Zniknęło napięcie między nimi i nawet kilka razy dostała od męża kwiaty. Mimo to wciąż odnosiła wrażenie, że coś jest nie tak. Nawet teraz, kiedy w końcu udało się polecieć na upragniony urlop, narastał w niej niepokój i przekonanie, że nad czymś nie panuje.

Marcin miał w teorii rację. Dolecieli szczęśliwie na miejsce i powinna zacząć się cieszyć z rozpoczętych wakacji, ale jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że nie może, bo zagrożenie wcale nie minęło. Nie potrafiła określić, co jest tym zagrożeniem, po prostu odczuwała niepokój. Nie chciała powiedzieć o tym mężowi. Wyśmiałby ją, a potem by się wkurzył, ale przez jej umysł wciąż przemykała natarczywa myśl, że na tych wakacjach przytrafi się coś złego…

– Mamo, pada! – Łukasz wskazał pulchną, małą rączką w kierunku wyjścia.

– Faktycznie – przyznała mu rację, spoglądając na mokre chodniki za drzwiami lotniska.

– I widzisz, co na nas ściągnęłaś tym zamartwianiem się? – powiedział zirytowany mężczyzna. – Poczekajcie, kupię najpierw albańskie karty telefoniczne, a później poszukamy naszej wypożyczalni samochodów. Chyba że chcecie coś zjeść?

– Mamusiu, zobac! Tu jest kefefci! – wykrzyknął uradowany chłopiec, spoglądając na czerwony budynek naprzeciwko.

– Żadne fast foody – zganiła go mama. – Nie mamy czasu. Musimy odebrać auto i ruszać dalej, żeby zdążyć po klucze do apartamentu przed dziewiętnastą – oświadczyła. – Zjesz kanapki, kochanie. Zrobiłam ci takie pyszne, jak lubisz.

Chłopiec poczuł zawód, ale był zbyt dobrze wychowany, by to okazać.

– Nie mam ciły – zakomunikował zmęczony Łukaszek, kiedy po raz trzeci obchodzili teren wokół lotniska. Bolały go rączki od ciągnięcia za sobą ciężkiej torby. Niby miała kółka, ale wędrówka po nierównym chodniku nie należała do najłatwiejszych. – Zimno mi – narzekał, był bowiem przemoknięty do suchej nitki.

Od dwudziestu minut rodzina błądziła wokół lotniska, a nawigacja GPS wskazywała za każdym razem inną drogę, która i tak zapętlała się z poprzednią.

– Kurwa, witamy w albańskim dwudziestym pierwszym wieku – wymamrotał pod nosem Marcin.

– Okej, stańmy pod dachem – zaproponowała Beata. Przetarła ręką mokrą od deszczu twarz, a następnie wyciągnęła z torebki chusteczkę higieniczną i wytarła buzię syna. Chciała zapytać Marcina, co teraz, ale zauważyła, że podchodzi do jednej z kilkunastu blaszanych budek stojących w rzędzie przy parkingu. Wytężyła słuch.

– Dzień dobry. Czy wie pan, gdzie znajduje się wypożyczalnia samochodów Durum? – zapytał łamaną angielszczyzną. Całe szczęście, że w Parlamencie Europejskim będzie miał tłumacza na wyłączność. Poza tym uważał, że już czas, żeby to cudzoziemcy uczyli się języka polskiego.

Mężczyzna w budce oklejonej logo linii lotniczych coś opowiadał i żywo wymachiwał rękami. Niestety, nie mówił po angielsku. Marcin zatrzymał jego słowotok wymownym gestem, wyciągnął telefon i pokazał mu na ekranie stronę internetową wypożyczalni.

– Përshëndetje! – Beata przywitała się z ciemnowłosym sprzedawcą, podchodząc bliżej męża. Przed wyjazdem do Albanii nauczyła się kilku podstawowych zwrotów. Zawsze tak robiła, gdy jechali za granicę.

– Përshëndetje – odpowiedział mężczyzna i uśmiechnął się szeroko. Wyciągnął do góry palec wskazujący, dając znak, żeby poczekali, bo wpadł na pomysł, po czym spoglądając na wyświetlacz telefonu Marcina, wystukał na swojej komórce jakiś numer.

– Chyba do nich dzwoni. – Beata złapała męża za ramię i wtuliła się w niego. – Mili są ci Albańczycy. – W przeciwieństwie do męża znała język angielski całkiem nieźle, ale nie chciała go zawstydzać. Marcin nie lubił, kiedy posługiwała się językiem obcym w jego obecności. A skoro ich rozmówca i tak nie rozumiał angielskich słów, to ponowne zwracanie się w tym języku byłoby całkiem nielogiczne.

Powietrze oblepiało jej ramiona kleistą wilgocią, w oddali słychać było rozchodzące się po niebie grzmoty, ale deszcz nie padał już tak intensywnie. Burza oddalała się i być może niedługo wyjdzie tak upragnione przez wszystkich słońce. Oby…

Mężczyzna z budki pokazał wyświetlacz swojego telefonu, na którym odczytali napisane przez niego zdanie. Tłumacz Google załatwił sprawę nieznajomości języka obcego.

„Poczekajcie tutaj. Ktoś z wypożyczalni Durum za dwie minuty po was przyjedzie”.

– Wow! Dzięki wielkie! – Beata z zadowoleniem klasnęła w dłonie.

Mąż spojrzał na nią z wyrzutem i tylko obecność syna powstrzymała go przed zwróceniem jej uwagi, że zachowuje się niestosownie. Jakby ten facet się jej spodobał.

Kilka minut później wsiedli do starego mercedesa i ściśnięci we troje na tylnym siedzeniu jechali do wypożyczalni, by w końcu odebrać samochód. Kierowca z firmy Durum porozumiewał się tylko w języku albańskim. Wydawał się miły i usłużnie władował wszystkie torby do bagażnika.

– Musiałaś się tak do niego wdzięczyć? – Marcin nie wytrzymał i z pretensjami zwrócił się do żony.

– O co ci chodzi? Odkąd przylecieliśmy, cały czas się mnie czepiasz – wysyczała, zniżając głos, żeby słowa nie przedarły się do uszu Łukasza, który nałożył słuchawki i oglądał bajkę.

– Widziałem, jak na niego patrzyłaś i jak się uśmiechałaś, jakbyś została spuszczona ze smyczy… – Nie dokończył. Jego uwagę przykuł charakterystyczny dźwięk blokady drzwi.

Poczuł niepokój. Spojrzał przez okno na zmieniający się krajobraz.

– Czy my przypadkiem nie jedziemy w złym kierunku? – zmienił nagle temat rozmowy.

– Skąd mam wiedzieć? – odburknęła Beata urażona jego wcześniejszymi słowami. – Przecież nie znamy kierunku, w którym podążamy – dopowiedziała.

Jednak ujrzawszy jego bladą twarz, przejęła szybko telefon od syna i zaczęła nerwowo wpisywać pytanie w Tłumacza Google. Faktycznie coś było nie tak, ta wypożyczalnia powinna znajdować się w pobliżu lotniska, a nie w oddali.

– Halo, mister! – Marcin szturchnął kierowcę w ramię palcem wskazującym. – Czekaj, kurwa, zaraz ci pytanie pokażę. – Złapał telefon żony, niechcący wciskając przycisk „Usuń”, co jeszcze bardziej go wkurzyło, bo musiał na nowo wpisać tekst.

Starszy kierowca o czarnych jak noc włosach i pomarszczonej twarzy nie zareagował na zaczepki Marcina, nawet się nie odwrócił. Wyciągnął tylko palec wskazujący i wcisnął na desce rozdzielczej czerwony przycisk. Z kabla przymocowanego do tylnej szyby zaczął ulatniać się biały dym.

– Co jest, do cholery… – W oczach Marcina Szczutrowskiego pojawiło się przerażenie. Zdążył jeszcze spojrzeć na żonę i syna, gdy poczuł wszechogarniający paraliż ciała, totalny bezwład. Zanim stracił przytomność, ostatnim obrazkiem był obracający się w ich kierunku kierowca z maską gazową na twarzy.

Polska, okolice Jeleniej Góry

Odgłos łamanych gałęzi rozszedł się echem po lesie. Olga Balicka przystanęła gwałtownie, wstrzymując oddech, byleby już nic więcej, nawet najdrobniejszy przepływ powietrza nie zdradził jej położenia. Oparła się plecami o najbliższą sosnę.

– Uspokój się – mówiła sama do siebie. – Uspokój się, do cholery! – Bezskutecznie próbowała zapanować nad emocjami.

Księżyc w nowiu w ogóle nie rozświetlał egipskich ciemności w lesie, a noktowizorów nie wzięli. Pilne wezwanie od anonimowego świadka nie pozwoliło im wrócić po sprzęt na komendę. Młody człowiek, jąkając się ze strachu, opowiedział dyspozytorowi, że w lesie w Zachełmiu zobaczył mężczyznę ciągnącego za sobą prawdopodobnie martwą kobietę. Dokładnie przy szlaku na zamek Chojnik. Olga i Mirek byli akurat na piwie w pobliskiej karczmie rybnej. Zwierzali się sobie z małżeńskich problemów, a raczej ona zwierzała się jemu, co stanowiło dla Mirka niemałe zaskoczenie. Owszem, zauważył ostatnimi czasy, że coś jest nie tak, że Olga snuje się przybita i przemęczona, ale nigdy by nie zgadł, że poważnie zastanawia się nad rozwodem z Kornelem.

– Ej, co ty mówisz? – Położył jej rękę na dłoni, kiedy ze łzami w oczach zaczęła opowiadać o swoich emocjach.

– Nie daję już rady ciągnąć wszystkiego sama – przyznała. – Zawsze myślałam, że będę niepokonana, nie do zdarcia, że dam sobie ze wszystkim radę, ale nie daję. Taka jest prawda – stwierdziła ze smutkiem i upiła łyk piwa z kolejnego kufla.

Ewidentnie miała zły dzień. Być może dopadła ją jakaś cholerna kumulacja żalów i refleksji o życiowych niepowodzeniach połączona z PMS czy innym gównem.

– Nie może być aż tak źle… – Mirek zmarszczył czoło i spojrzał na nią zmartwiony. Ogarnęły go wyrzuty sumienia. Uważał się za jej przyjaciela, a mimo to nie zdawał sobie sprawy, że Olga zmaga się z takimi problemami. Chyba zbyt mocno skoncentrował się ostatnio na żonie i synu.

Spostrzegła, że Mirek nie tknął alkoholu. Rozczuliła ją myśl, że chciał się nią zaopiekować, pozwolić na wyrzucenie z siebie wszystkich nagromadzonych emocji, wysłuchać, pocieszyć i odwieźć do domu. Jednak taki scenariusz wieczoru nie był im dany. Cholerny telefon zadzwonił dokładnie w chwili, kiedy miała wybuchnąć płaczem. Mirek odebrał, a na jego twarzy nagle odmalował się obraz pełnego skupienia, jeszcze większego niż przed chwilą. Olga instynktownie spojrzała na swoją komórkę. Wyciszyła dzwonek dziś po południu, po kolejnej niemiłej wymianie zdań z mężem. Nie chciała, żeby znów do niej dzwonił i rzucał durnymi tekstami. Ostatnio każda ich rozmowa kończyła się kłótnią. Na wyświetlaczu pojawiły się dwa nieodebrane połączenia, ale nie od Kornela. Chwilę po dwudziestej dzwoniła Żaneta, ale teraz było już za późno, by do niej oddzwonić. Zresztą nie zamierzała jej przeszkadzać w randce. Dziewczyna umówiła się dziś na wieczór z kolegą z podstawówki i z pewnością świetnie się teraz bawiła. Ciekawe, jak długo… – z cynizmem pomyślała Olga. Przecież takie cudowne zauroczenie drugą osobą nigdy nie trwa wiecznie.

– Co jest? – Olga przybrała profesjonalny i poważny wyraz twarzy, kiedy Mirek się rozłączył. – Dobrze słyszałam, że kroi się jakaś sprawa? – Popatrzyła na niego z wyczekiwaniem.

– Hieronim Włodawski widziany był przed chwilą w lesie pod Chojnikiem – oznajmił. – Z seledynową liną i zwłokami kobiety – dodał dobitnie i szybko machnął ręką, przywołując kelnerkę, by uregulować rachunek.

– My jesteśmy pod Chojnikiem. – Wyprostowała się jak struna i poczuła spinające się w okolicach karku mięśnie. – Myślisz, że to przypadek? – Sama w to nie wierzyła.

– Nie wiem – przyznał. – On jest narcyzem zdolnym do wszystkiego. Jeżeli z nami pogrywa, to na pewno miał to wszystko doskonale zaplanowane.

– Chyba go przeceniasz. Niby jak by odkrył, że akurat będziemy w pobliżu? Nawet my nie byliśmy przekonani, gdzie wylądujemy.

Pięć minut później dotarli na skraj lasu i wspomnianego przez dyspozytora początku żółtego szlaku od Zachełmia. Po drodze rozdzielili się, ale na nieznaczną odległość, tak by przeczesać możliwe jak największy teren, dopóki nie zjawią się posiłki. Byli zdani jedynie na własne zmysły. Wiedzieli, jak działa dusiciel. Świadomi, że zostawi swoją ofiarę gdzieś w miejscu dostępnym dla ludzi, w odpowiedniej pozycji, z zarzuconą na szyję seledynową linką wspinaczkową, i że najprawdopodobniej będzie to młoda kobieta poznana w barze, która dała się zwieść czułym słówkom i poleciała na jego wypchany portfel. Biedna dziewczyna.

Hieronim Włodawski pogrywał z nimi już od kilku miesięcy, a dokładniej od chwili, kiedy aspirant Jakub Zdanowicz odwiedził go w domu w sprawie zabójstwa młodej dziewczyny w bursie. Od tego czasu systematycznie dostawali wiadomości ze zdjęciami martwych młodych kobiet z telefonu, którego nie mogli w żaden sposób namierzyć. Brak postępów w śledztwie w tej sprawie dodatkowo dołował Olgę. Jeszcze nigdy nie ścigali zabójcy tak długo. Dlatego rozumiała, że nie mogą teraz popełnić najmniejszego błędu. Ten facet jest gdzieś tutaj, blisko nich i trzeba go w końcu przyskrzynić.

Kiedy przez dłuższy czas nie słyszała żadnego niepokojącego dźwięku, wyjrzała zza drzewa. Dookoła widziała jedynie niewyraźny obraz pogrążonego w mroku lasu. To musiało jej wystarczyć. Przebiegła ostrożnie kilkanaście metrów. Do jej uszu dobiegł szum pobliskiego strumyka. Powietrze było gęste i ciepłe, jakby atmosfera grozy i niebezpieczeństwa zawisła w przestrzeni, nie pozwalając się poruszyć nawet gałęziom na drzewach. Olga zamrugała parę razy, chcąc dostrzec cokolwiek. Jej oczy nie spisywały się najlepiej w ciemnościach. Obraz rozmazywał się i miała wrażenie, że kręci jej się w głowie. Przemęczenie i nerwy nigdy nie były dobrym połączeniem, zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych, kiedy należało być skoncentrowanym i uważnym. Mimo odczuwanego napięcia zmusiła się do zrobienia spokojnego, głębokiego wdechu, wyjrzała zza drzewa i momentalnie zamarła w bezruchu.

Na środku leśnej drogi leżało ciało. Blade, niemal białe jak pergamin, martwe ciało kobiety. Kolor skóry mocno kontrastował z czernią nocy. Olga spodziewała się takiego znaleziska, a mimo to poczuła ukłucie w okolicach serca. Kolejne niewinne życie, odebrane przez pieprzonego psychopatę. Dziewczyna leżała w pokracznej pozycji, ubrana w zwiewną, miętową mini. Oldze wydawało się, że gdzieś już widziała taką sukienkę. Z odległości nie mogła dostrzec twarzy ofiary. Była jednak pewna, że denatka musi mieć od szesnastu do dziewiętnastu lat. Dusiciel zabijał kobiety w tym przedziale wiekowym.

Jaki to wszystko miało sens? Nawet jeżeli złapią Włodawskiego, za chwilę pojawi się kolejny typ mordujący albo torturujący dla zabawy. Świat pełen jest okrutnych zwyrodnialców.

Rozejrzała się wnikliwie po okolicy. Spokój, cisza jak makiem zasiał. Ani śladu przestępcy. Wyglądało na to, że się spóźnili. Morderca zdążył rozpłynąć się w powietrzu. Kolejny raz okazał się szybszy od nich. Z ogromnym ciężarem na sercu i smutkiem ruszyła w kierunku ciała, wybierając po drodze numer do partnera.

– Mirek? Sprawdź moją lokalizację i dawaj tu. Ten skurwiel zwiał. Już po wszystkim. Mamy kolejną martwą dziewczynę.

Potknęła się o gruby, wystający korzeń. Telefon wypadł jej z rąk, a ona sama runęła na ziemię, twarzą lądując w leśnej ściółce. Dopiero po chwili dotarło do Olgi, że to nie mogło być drzewo.

– Kurwa… – Usiłowała się podnieść, podparła się rękoma o suchą ziemię. Czy ktoś właśnie podstawił jej haka?

Drobne kamyki wbiły się w jej delikatne dłonie, powodując nieprzyjemne uczucie. Zdała sobie sprawę, że upadła dokładnie na wprost ofiary, prawie na jej blade, martwe ciało. Długie, blond włosy denatki wpadły Oldze do buzi, wywołując obrzydzenie i mdłości. Poczuła zapach szamponu zmieszanego z leśną ściółką. Ale nie to było najgorsze. W pośpiechu wypluła blond kosmyki i odruchowo przetarła twarz, by żaden z nich nie został na jej skórze. Dopiero kiedy podniosła wzrok i spojrzała w wytrzeszczone niebieskie oczy, rozpoznała dziewczynę.. Cała treść żołądka podeszła jej natychmiast do gardła, a ciało zalała fala żalu i paraliżującego przerażenia. Chociaż bardzo chciała, nie mogła złapać oddechu ani nawet krzyknąć. Puls momentalnie jej przyspieszył. Owładnęła nią panika.

– Witaj. – Niski, męski głos wybrzmiał w przestrzeni.

Mężczyzna wyrósł przed nią niespodziewanie i nagle zdała sobie sprawę, że on cały czas tu był. Leżał zakamuflowany pod rozłożystym drzewem. To o niego się potknęła. Teraz sunął w jej kierunku zakapturzony, jakby czarny kształt bez twarzy. Zauważyła, że trzymał seledynową linę… Suchość w ustach, bezdech, serce galopujące w piersi i ta uporczywa, ciągle powracająca myśl: „To koniec, zginiesz, to koniec…”.

I nagle Olga oprzytomniała. Wyciągnęła schowany przy pasie pistolet, automatycznie szybkim ruchem odbezpieczyła spust i wystrzeliła. Mężczyzna upadł na ziemię. Martwy. Mimo to nie odczuła żadnej ulgi. Wiedziała, że zawiodła. Wiedziała, że jej życie i praca nigdy nie będą już takie same. Wbrew obowiązującym procedurom, które jasno zabraniają dotykania ciała ofiary przed przyjazdem techników kryminalistycznych – zrobiła to. Przysunęła się bliżej kobiety, objęła ją mocno i wydając z siebie dźwięki przypominające zwierzęcy skowyt, zapłakała nad jej marnym losem.

– Olga? – Mirek podbiegł do niej najszybciej, jak mógł. – Co jest…? – Rozejrzał się wnikliwie dookoła, nie rozumiejąc, co się wydarzyło ani dlaczego jego koleżanka trzyma w ramionach zwłoki. – O Boże! – krzyknął. Zakrył dłonią usta i padł na kolana. – Czy to Żaneta?

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji