Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Drugi tom zapierającej dech w piersiach trylogii urban fantasy autorki „Vortexu”, Anny Benning!
Mroczne Sigile to najpotężniejsze magiczne artefakty, jakie kiedykolwiek wykonano. Ich magia odbiera powiernikom wszystko, co się liczy – wolność i możliwość podejmowania decyzji w najważniejszych sprawach. Zrozpaczona Rayne widzi tylko jedno wyjście, do którego droga prowadzi przez poszukiwanie owianego tajemnicą ósmego Mrocznego Sigila. Czy dziewczyna zdoła negocjować zarówno z rebeliantami, jak i Lordem Mirroru? Czy da się pogodzić interesy wszystkich stron? I czy świat nie pogrąży się w mroku, jeśli powiernicy przeciwstawią się przeznaczeniu?
Magia, która zniewala. Przeznaczenie, którego nie da się oszukać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 534
Dla Philippa.
Dziękuję, że we mnie wierzysz,
śmiejesz się ze mną i zawsze jesteś obok.
Miłość nie jest delikatna,
jak mówią poeci.
Miłość ma kły, które gryzą,
i rany, które nigdy się nie zabliźnią.
Stephen King
CO WYDARZYŁO SIĘ WCZEŚNIEJ
Mroczne Sigile to najpotężniejsze magiczne artefakty, jakie kiedykolwiek stworzono. Obdarzają one siedmioro powierników i powierniczek nadzwyczajnymi mocami. Jednocześnie magia Mrocznych Sigili odbiera im wolność. Każdy z artefaktów jest przypisany do określonej rodziny i musi być przekazywany z pokolenia na pokolenie, co oznacza, że między powiernikami i powierniczkami nie dopuszcza się związków z miłości.
Zaledwie przed kilkoma miesiącami Rayne Harwood dowiedziała się, że jej ojciec był jednym z powierników Mrocznych Sigili. Jako jego następczyni powinna wcześnie zdecydować się na zamążpójście i macierzyństwo, by podtrzymać ciągłość rodu. Ona jednak zakochała się w Adamie Trembletcie, który nie dość, że jest jednym z powierników, ale w dodatku... ich przywódcą. Lordem Mirroru.
Po tym, jak Adam jednoznacznie dał jej do zrozumienia, że poważnie podchodzi do swoich obowiązków, Rayne widzi tylko jedno wyjście. Przyłącza się do rebeliantów z organizacji Oko, by wyruszyć z nimi na poszukiwania owianego mroczną legendą ósmego Mrocznego Sigila – sztyletu, który rzekomo ma zdolność rozdzielenia powiernika i jego sigila. Odnalezienie go oznaczałoby dla Rayne nie tylko odzyskanie wolności, ale również szansę spełnienia jej miłości do Adama.
5 maja 2011, 12:00
W mieście poza czasem
Victor Tremblett ma 25 lat
– WITAJ W NOVEJ, POWIERNIKU SIGILA.
Mężczyzna w śnieżnobiałej tunice pochylił głowę na powitanie. Nie był to głęboki ukłon, do jakich Victor był przyzwyczajony, niczego takiego nie spodziewał się jednak w tym przeklętym mieście na końcu świata.
– Najstarszy – odpowiedział krótko i nie zatrzymując się, kontynuował marsz w głąb korytarza.
Ta część Wiecznej Świątyni pozbawiona była okien, a ściany pięły się tak wysoko, że niemal nie dało się dostrzec sufitu.
Victor przesunął zaniepokojonym spojrzeniem wzdłuż muru. Każdy centymetr kwadratowy pokrywały malowidła. Aż do miejsca, w którym czekał na niego Najstarszy.
Ale nie tylko malunki przyprawiały Victora o gęsią skórkę. Również widok Najstarszego powodował, że czuł się bardziej zdenerwowany, niżby sobie tego życzył, mimo iż spotykał go w ostatnich latach wielokrotnie podczas wizyt w świątyni. Najstarszy wyglądał, jakby setki lat wcześniej utracił wszystko, co było w nim ludzkie. Jego skóra mieniła się chłodnym błękitem, podobnie jak oczy. Zupełnie jakby jego ciało bez reszty wypełniała magia, która drobnymi porcjami wyciekała na zewnątrz. Jego mimika nie wyrażała niczego, co dałoby się zinterpretować. Niczego, co pozwalałoby się domyślić, co dzieje się w jego głowie.
Jednym słowem, był niepokojący.
– Jesteś, panie, jedynym, który poważnie potraktował przepowiednię? – zapytał Victor mężczyznę, zatrzymując się przy murze.
Najstarszy skinął głową.
– A malarz?
Tym razem Najstarszy przechylił głowę. Jego twarz dalej nie wyrażała żadnych emocji, lecz sam ruch sugerował pewne zdziwienie. Jakby odpowiedź na pytanie Victora była bardziej niż oczywista. A trzeba przyznać, że była.
– Zgodnie z twym wyrokiem, powierniku sigila, został skazany na śmierć.
Powiernik sigila. Nikt na całym świecie nie miał w sobie dość czelności, by do lorda Mirroru zwracać się tym skromnym mianem. Victor miał jednak ważniejsze sprawy na głowie niż oburzanie się na lekceważącą tytulaturę. Przesunął wzrokiem po malowidle tuż obok Najstarszego. Koniec końców, to ono było powodem, dla którego tego dnia znalazł się w świątyni. I nie było sensu tego przeciągać.
Kolory farb wydawały się jeszcze świeże, ale to oczywiście nie mówiło niczego o wieku dzieła. Każde malowidło w świątyni – nawet jeśli powstało setki lat wcześniej – wyglądało, jakby autor dopiero co odłożył pędzel. Równie dobrze mogło powstać godzinę wcześniej, jak przed pięćdziesięcioma laty. W tym miejscu nie miało to żadnego znaczenia.
Victor podszedł do ściany i przyjrzał się uważnie dziełu. Pośrodku znajdowała się mroczna postać człowieka z rozpostartymi ramionami. Przed nim leżało miasto z wysokimi domami o mieniących się fasadach. A pomiędzy budynkami... spomiędzy budynków unosiły się w niebo ciemne pasma.
Im dłużej Victor przyglądał się malowidłu, tym silniejsze odnosił wrażenie, że w pociągnięciach pędzla widzi ruch. Jakby postać nie dotykała już ziemi, tylko wisiała wiele metrów nad nią. A ciemne pasma... mieszały się z chmurami i rzucały cień na wszystkie strony. Mrok pochłaniał najpierw pojedyncze domy, potem całe miasto, by w końcu przysłonić świat.
Obraz budził w nim głęboki niepokój, którego wcześniej nie doświadczał. Zmusił się, by wyciągnąć dłoń i oprzeć ją na ciepłym kamieniu.
Po kilku sekundach usłyszał głosy.
Tremblett... – szeptało malowidło. – Tremblett, którego serce zbłądziło, sprowadzi upadek Mirroru. Przez sigil, który zaginął, oba światy pochłonie ciemność. Tremblett, którego serce zbłądziło, sprowadzi upadek Mirroru. Przez sigil, który zaginął, oba światy pochłonie ciemność...
Victor cofnął się gwałtownie. Głos ucichł.
Zrozumiał, że tu, w świątyni, nie czeka go nic dobrego. Wyczuwał nieszczęście. Nie spodziewał się jednak, jak precyzyjna była ta wizja. Nie pozostawiała żadnej wątpliwości, którego z rodów dotyczyła.
Jego rodu.
– Zniszcz je.
Chłodnobłękitne oczy Najstarszego otworzyły się szerzej na dźwięk słów Victora, a rysy jego twarzy, dotychczas nieruchome, przebudziły się z apatycznego letargu. Po raz pierwszy Najstarszy zdawał się czymś tak poruszony, że niemal okazał emocje.
Victor wiedział dlaczego. Malowidła w Wiecznej Świątyni były święte. Ale nie mógł pozwolić sobie na ryzyko. Nieważne, czy przepowiednia dotyczyła jego, jego córki Leanore czy dopiero jej potomków – pozostałe rodziny powierników nie mogły się o niczym dowiedzieć, bo skutki dla jego rodu byłyby katastrofalne.
Nikt nie zaufałby już Tremblettom. A on... on straciłby nie tylko tron. On straciłby wszystko.
Spojrzał na Najstarszego.
– Zniszcz je. Na moich oczach. Własnymi rękoma. To rozkaz.
Najstarszy nie odwrócił wzroku. Z całą pewnością rozważał, z jakimi konsekwencjami musiałby się liczyć, gdyby nie wykonał polecenia. Musiał dojść do tego samego wniosku co Victor.
Malowidło i tak zostałoby zniszczone. Pytanie tylko, czy Najstarszy żyłby jeszcze, by to zobaczyć, czy nie.
Nie zastanawiając się dłużej, Najstarszy oparł dłoń o mur. Kamień zadrżał i zapłonął błękitem, a obraz zaczął się rozpadać. Sylwetka, miasto, ciemność... Victor nie ruszał się z miejsca. Czekał, aż na podłodze znieruchomieje ostatni okruszek kamienia.
Czekał, aż szept umilknie, a on zyska pewność, że nikt się nie dowie, jaka mroczna przyszłość czeka cały ród Tremblettów...
NIE MIAŁAM POJĘCIA, JAK SIĘ W TO WSZYSTKO WPAKOWAŁAM.
Przyznaję, z własnej woli przyłączyłam się do grupy buntowników. I tak, zgodziłam się porzucić swoje dotychczasowe życie. Byłam również gotowa na ryzyko, którego wymagała realizacja planu organizacji Oko.
Ale to tutaj... na coś takiego z całą pewnością się nie pisałam.
– No dalej, wstawaj! – zawołał Dorian i z całej siły cisnął w moją stronę pałkę. Była to moja własna wojskowa broń ćwiczebna, zaskakująco lekka jak na swoją wielkość. Mimo to jęknęłam z bólu, bo zanim zdołałam ją schwycić, trafiła mnie w posiniaczone żebra.
– Musisz się bardziej skupić. – Dorian stanął obok i spojrzał na mnie krytycznie. Czarne włosy, które nadal zaczesywał pionowo w górę i formował w irokeza, układały się nienagannie, w przeciwieństwie do splątanego gniazda, które musiałam mieć na głowie. No, ale nic dziwnego, skoro on dzisiaj jeszcze nie kiwnął palcem.
– Im dłużej trwa walka, tym więcej sił musisz włożyć w korzystanie z magii. Nawet jeśli dysponujesz tak poteżną mocą. Dlatego każdy cios musi trafić w cel.
– Ja... już... nie daję... rady... – powiedziałam z naciskiem, mimo że przez te słowa moja duma bardzo cierpiała.
– Wręcz przeciwnie, dajesz. – Głos Doriana przybrał ton, który nie pozostawiał miejsca na dyskusję. – Musisz być lepsza, jeśli chcemy myśleć o realizacji naszego wspólnego celu.
Naszego wspólnego celu!
Przez ostatnie cztery miesiące co chwilę musiałam wysłuchiwać takich słów. Dorian zachowywał się, jakbym od lat była częścią rebelii. I jakby moim największym marzeniem było realizować nasz rzekomy wspólny cel. Jakbyśmy wcale nie mieli do czynienia ze zbiegiem interesów.
Skupiłam na nim wzrok i byłam gotowa rzucić mu pałkę pod nogi, a potem wybiec z sali treningowej. Zaklęłam jednak pod nosem, podniosłam się z podłogi i stanęłam niepewnie, gotowa do dalszych ćwiczeń.
– No dobrze, spróbujmy jeszcze raz – postanowił Dorian takim tonem, jakby oddawał mi przysługę.
Kiedy otworzył prawą dłoń, którą dotychczas trzymał zaciśniętą w pięść, zobaczyłam trzy niewielkie srebrne kulki. Z ich wnętrza emanowała błękitna poświata wydostająca się na zewnątrz przez nierówne pęknięcia na powierzchni.
Zdążyłam się już dowiedzieć, że to kule ćwiczebne, bo najczęściej wykorzystywało się je w sparingach. Z ich pomocą można było trenować, aby poprawić czas reakcji, zwinność i wytrzymałość. Na pierwszy rzut oka wyglądały zupełnie niewinnie, ba, wręcz ładnie, jak posrebrzone, starannie zdobione piłeczki golfowe. Aż za dobrze jednak wiedziałam, że każdy siniak na moim ciele to wyłącznie ich zasługa.
Dorian palcami drugiej dłoni dotknął kul, a te natychmiast wystrzeliły w powietrze. Kiedy unosiły się zawieszone nad jego dłonią, z ich wnętrza wydobywało się ciche buczenie. Muśnięciem aktywował zawartą w nich magię; żeby ją dezaktywować, musiałam trafić w nie pałką.
Oczyma wyobraźni zobaczyłam pewien obraz: inny trening w innym mieście. Znów widziałam przed sobą jego, jak miękkimi, płynnymi ruchami – i z zamkniętymi oczyma, niech go szlag! – trafia jedną kulę za drugą, jakby to było najłatwiejsze ćwiczenie na świecie. Wspomnienie sprawiło, że wypełniła mnie mieszanina tęsknoty i obezwładniającej frustracji. Wiedziałam jednak, że muszę je wyciszyć, bo trzy świecące błękitem kule zmierzały powoli w moją stronę.
Ruszyłam po okręgu, poruszając lekko pałką. Przez kilka ostatnich tygodni zdążyłam tak dobrze poznać przebieg treningu, że wszystko, co dziś robiłam, opierało się raczej na odruchach niż na świadomym działaniu. Początkowo tylko jedna z kul ruszała do ataku, raz za razem, bezustannie zmieniając kierunek. Po jakimś czasie dołączała do niej kolejna, przez co w jednej chwili liczba ataków się podwajała. Do tego momentu obrona przed kulami była stosunkowo prosta. Nieprzyjemnie zaczynało się robić dopiero, kiedy do treningu włączała się trzecia, bo ta, bez wyraźnego schematu, próbowała trafić mnie w nogi i posłać na podłogę.
Kula numer trzy była podła i podstępna.
Powoli wykonywałam okrężne ruchy pałką, którą trzymałam w wyciągniętych przed siebie dłoniach. Uważnie stawiałam stopy, bezustannie kontrolując wzrokiem pomieszczenie wokół mnie. To, co właśnie przeżywałam, nie pozwalało mi zasnąć wieczorem, kiedy kładłam się do łóżka. Miałam wrażenie, że to taniec, którego kroki wprawdzie znam na pamięć, ale z jakiegoś powodu nie jestem w stanie ich prawidłowo wykonać.
Kula numer jeden zwiększyła prędkość i częstotliwość ataków. Zacisnęłam zęby i broniłam się pałką, choć ani razu jej nie trafiłam. Ledwie udało mi się wymusić na niej pewien dystans, natychmiast wycelowałam w nią dłoń i przestałam powstrzymywać magię.
Na mojej skórze zapłonęły cienkie czerwone linie, które oplotły kulę niczym płomienie. Rozchodziły się z miejsca, w którym nosiłam sigil z wizerunkiem smoka, by ostatecznie objąć całe moje ciało. Wypełniło mnie ciepło Ignisa. Już nie drżałam; spojrzałam na kulę i wystrzeliłam w jej stronę strumień magii. Czerwone wstęgi popędziły jak strzała, lecz mój cel w ostatniej chwili wykonał unik.
Niech to szlag! Zbierało mi się na krzyk, bo kolejne magiczne pchnięcie również chybiło. Za każdym razem strumień magii mijał kulę o włos. Zaraz potem do gry włączyły się kule numer dwa i trzy. Wiedziałam, że teraz nie mam już żadnych szans. Obrona przed ich jednoczesnymi atakami przekraczała moje możliwości i musiałam się coraz szybciej cofać.
A Dorian stał z ramionami splecionymi na piersi i patrzył. Miałam serdecznie dość jego spojrzenia, którym mierzył mnie, ilekroć stwierdzał, że nie jestem jeszcze na poziomie, na którym powinnam być.
Kiedy jedna z kul ruszyła w moją stronę, udało mi się ją trafić z boku i zatrzymać w powietrzu. Wykorzystałam okazję i natychmiast posłałam w jej stronę magiczne pchnięcie. Zanim zdążyłam pojąć, co się dzieje, kula pomknęła w tył, wyrżnęła w ścianę i rozpadła się na dwie części... ale nie zgasła! Dalej mieniła się błękitnym blaskiem magii. Dobrze wiedziałam, co się zaraz stanie. To była bolesna lekcja, której wielokrotnie doświadczałam. Rzuciłam się przed siebie i wykonałam przewrót przez ramię, bo z pękniętej kuli uwolniło się kilka strumieni magii, które natychmiast ruszyły do ataku, jakby zniszczona pomoc ćwiczebna chciała przekazać mi swój ostatni podarunek. W ostatniej chwili udało mi się przeskoczyć nad nimi, nie dopuszczając do kontaktu z żadną strużką.
Dorian głośno wyraził uznanie, a ja pozwoliłam sobie na tryumfalny uśmiech i walczyłam dalej, wykonując uniki i odpędzając od siebie dwie pozostałe kule. Na razie udawało mi się ignorować palenie w płucach i bolesne skurcze w nogach. Starałam się wyłączyć myślenie. Skupiałam się na sobie, na swojej magii i otoczeniu.
Po kilku minutach zdołałam celnie ugodzić kulę numer dwa. Uderzyłam ją, gdy gotowała się do ataku na moje plecy. Ona również rozpadła się na dwie części i uwolniła magię, która ruszyła w moją stronę niczym pociski rakietowe z jednym zadaniem: trafić. Skupiłam się na mieniących się błękitem strugach, zwinnie wykonałam unik i...
Poczułam cios. Najpierw w lewą nogę, potem w prawą. Padłam na podłogę i jęknęłam boleśnie, bo kolejne trafienie dosięgnęło mojej głowy. Te z magicznych pchnięć, które jeszcze zachowały impet, uderzyły mnie w bok, przez co upuściłam pałkę, ona zaś z hałasem potoczyła się po podłodze i zatrzymała zbyt daleko, żebym mogła ją chwycić.
– Ty cholerna zdziro! – wrzasnęłam i podkurczyłam bolące nogi.
Kula numer trzy zwolniła i zaczęła krążyć wokół mojej głowy, jakby była zachwycona swoim osiągnięciem.
Niewiele myśląc, uniosłam prawą dłoń. Czułam kipiącą mieszankę frustracji i wściekłości, wzbierającą od tygodni. Jakby magia sama z siebie zaczęła koncentrować się między moimi palcami, by następnie rozlać się szerokim płomieniem, czemu towarzyszył nierzeczywisty szum. Zaraz potem magia ułożyła się w płonące ostrze miecza, którym bez wahania cięłam trzecią kulę, a ta nie dość, że się rozpołowiła, to po chwili rozpadła w srebrny pył.
Powoli wypuściłam powietrze z płuc. Magiczne ostrze mieniło się ognistym blaskiem, a ciepło, które z niego emanowało, wędrowało przez moje ramię do całego ciała. Dopiero kiedy zamknęłam oczy, miecz schował się w mojej dłoni i zgasły czerwone linie na skórze. Oparłam głowę o podłogę. W mózgu krążyła mi tylko jedna myśl:
Fuck.
Dorian do mnie podbiegł. Wiedziałam, co powie, jeszcze zanim otworzył usta.
– Ty tak serio? Pamiętasz, co mówiliśmy o wykorzystywaniu twojej magicznej broni?
– Nie pamiętam – skłamałam. – Ale mogę się założyć, że zaraz mi przypomnisz.
Słyszałam, jak staje obok mnie. I nie chodziło tylko o odgłos jego kroków, ale przede wszystkim o teatralne westchnienie.
– Co z tobą jest nie tak, Rayne? Jesteś powierniczką Ignisa. Jesteś powierniczką Mrocznego Sigila, jednego z najpotężniejszych w historii. To ćwiczenie powinno być dla ciebie kaszką z mleczkiem!
Wolałam tego nie komentować, bo nie chciałam po raz setny słuchać wywodów Doriana, jak to od zawsze mam problem z wykonywaniem precyzyjnych ruchów. A przecież doskonale wiedział o mojej przypadłości; wiedział, że od dziecka drżały mi dłonie i to nie tylko wtedy, gdy byłam spięta albo zdenerwowana. Dlatego właśnie nigdy w życiu nie strzelałam z broni palnej, mimo że miałam ku temu niejedną okazję, kiedy mieszkałam w sierocińcu i należałam do gangu Lazarusa.
Nie uśmiechało mi się również tłumaczyć mu po raz kolejny, że chociaż w ciągu ostatnich czterech miesięcy mój stan znacząco się poprawił, to jednak wciąż doświadczałam drżenia. Że przecież całkiem dobrze radzę sobie w walce sigilami i że za pomocą Ignisa potrafię uwalniać ogromne ilości potężnej magii. Mimo to trafienie trzech niewielkich kul, które w dodatku poruszały się chaotycznie, wciąż było dla mnie cholernie trudnym wyzwaniem.
– W ten sposób nigdy nie uda nam się dotrzeć do Athamy Cienia – powiedział Dorian. Westchnęłam w duchu.
Athama Cienia.
Kolejne słowa, które od tygodni decydowały o moim życiu. Athama Cienia była powodem, dla którego się tu znalazłam – i tym całym naszym wspólnym celem, na który Dorian tak chętnie się powoływał. Tylko dla niej – dla athamy – przyłączyłam się do buntowników i dzień w dzień dawałam się obijać magicznym kulom.
Kiedy babka Doriana, Nessa Greenwater, będąca jednocześnie przywódczynią rebeliantów, po raz pierwszy powiedziała mi o Athamie Cienia, sztylet wydał mi się Świętym Graalem, którego pragnęłam. Miał to być ósmy – zaginiony – Mroczny Sigil. Sztylet, który miał umożliwiać oddzielenie Mrocznych Sigili od powierników i powierniczek, nie powodując ich śmierci. Mimo że nie przedstawiono mi żadnego dowodu na istnienie tego artefaktu, koniecznie chciałam uwierzyć, że możemy go odnaleźć. Athama Cienia była moją jedyną nadzieją na wolność. Bo jeśli rzeczywiście udałoby się przekazać któryś z Mrocznych Sigili nie w ramach rodziny, a dowolnie wybranej osobie, Adam i ja moglibyśmy...
Moglibyśmy być razem.
Moglibyśmy prowadzić takie życie, jakie tylko byśmy chcieli. Bez konieczności mieszkania w pałacu w Mirrorze. I bez obowiązku poślubienia kogoś, kogo nie darzy się miłością.
Dlatego tak, to prawda. Athama Cienia rzeczywiście była moim celem. Nie tylko chciałam ją znaleźć – ja po prostu musiałam to zrobić. Mimo to powoli wyczerpywała się moja cierpliwość w stosunku do buntowników. Bo chociaż spędziłam z nimi już cztery miesiące, nie byłam ani o kawałek bliższa jej zdobycia. Nie miałam nawet pomysłu, gdzie zacząć jej szukać!
Dorian nadal stał nade mną i patrzył na mnie z góry. Kiedy wyciągnął dłoń, żeby mi pomóc wstać z podłogi, zignorowałam jego uprzejmy gest i podniosłam się o własnych siłach.
– Możesz mi wierzyć albo nie – oznajmiłam – ale daję z siebie wszystko.
– Domyślam się. – Dorian podał mi pałkę, wciskając ją w brzuch. – Tyle że to nie wystarczy. To wciąż za mało.
– Skąd niby możesz to wiedzieć? – Zmierzyłam go złym wzrokiem. – Żadne z was nie widziało athamy na oczy. Ani ty, ani twoja babcia. Więc tak naprawdę nie macie pojęcia, co nas czeka. O miejscu, do którego musimy się udać, również nic nie wiesz, tak samo jak ja. Więc jak możesz mieć pewność, że to, co mówisz, jest prawdą?
Dorian zacisnął powieki i zaraz na powrót je otworzył.
– Zakładamy po prostu najczarniejszy scenariusz. Lepiej dać się pozytywnie zaskoczyć, niż mocno rozczarować.
Prychnęłam. Głupszej odpowiedzi naprawdę jeszcze nie słyszałam. Dorian zachowywał się tak, jakby babka wtajemniczała go we wszystkie swoje plany. Tymczasem wiedziałam, że tak nie było. Znacznie łatwiej byłoby mi go polubić, gdyby w końcu przyznał, że podobnie jak ja nie ma o niczym pojęcia.
Stanęłam przed Dorianem i musiałam się powstrzymywać, żeby na niego nie nawrzeszczeć.
– Gdybym tylko użyła swojej magii przeciwko tobie...
– ...nie miałbym najmniejszych szans. – Dorian nieszczególnie się tym przejął. – Tak, tak... doskonale wiem, że gdybyś tylko chciała, z pomocą Ignisa mogłabyś zniszczyć każdą z tych kul. I to w jednej chwili. Wiem, jak potężny jest twój sigil. Ale nie o to w tym ćwiczeniu chodzi.
– Przecież tylko z jego powodu tu jestem! Bo potrzebujecie mojej magii! Jedynie z Ignisem możecie odnaleźć Athamę Cienia. Przecież twoja babcia wyraźnie powiedziała, że bez mojej zdolności do niszczenia innej magii nie ma szans dotarcia do athamy. Więc po co ta cała zabawa w okładanie kul pałką? Jakoś nie wydaje mi się, żeby Athama Cienia była chroniona przez zastęp latających kul!
– Pewnie nie. Ale na niewiele nam się przydasz, jeśli całą swoją magię uwolnisz w jednym potężnym wyrzucie, a potem padniesz nieprzytomna na ziemię jak ostatnim razem. Jeśli moja babka prawidłowo zinterpretowała podania dotyczące athamy, czeka nas sporo przeszkód, żeby do niej dotrzeć. Magia Ignisa niewiele nam da, dopóki nie nauczysz się jej kontrolować.
Jak na komendę zaczęły mi drżeć dłonie. Zacisnęłam usta i poczułam, że robię się czerwona. Starałam się nie dać niczego po sobie poznać. Kontrola. Od zawsze kontrola była moją piętą achillesową. Z trudem panowałam nad swoimi emocjami i wszystko wskazywało na to, że ten sam problem dotyczył panowania nad Ignisem.
I właśnie przez to doszło do zdarzenia, o którym mówił Dorian. Kiedy ostatnim razem zniszczyłam gigantyczną ilość magii, miało to tak ogromny wpływ na moje ciało, że rzeczywiście zemdlałam. I choć udało mi się zatrzymać tworzące się sprzężenie magii chaosu nad Londynem, podziękowania należały się głównie Adamowi, który przez cały czas trwał u mego boku. Osłaniał mnie i uspokajał magię, która zazwyczaj wydobywała się ze mnie w niekontrolowany i niepohamowany sposób.
On kierował, ja niszczyłam.
Sama nigdy nie podołałabym temu zadaniu. Ani wtedy, ani dziś, cztery miesiące po tamtym zdarzeniu. Nic się w tej materii nie zmieniło.
Zdawałam sobie z tego sprawę. Dorian i Nessa również.
– Rayne... – zaczął Dorian, nieco bardziej ugodowym tonem. – To, co robimy... jest naprawdę ważne.
– Nie musisz mi o tym przypominać.
Zbliżył się do mnie. Przesunął uważnym spojrzeniem po mojej twarzy i skrzywił się niezdecydowanie.
– Pewnie masz rację i przez ostatnie miesiące za bardzo naciskałem, ale to ty podjęłaś decyzję, by opuścić Siódemkę i się do nas przyłączyć. Najwyższy czas, żebyś pokazała to też czynami.
Przez ostatnie miesiące... za bardzo naciskał? Niewiele brakowało, a wybuchnęłabym śmiechem. Co chciał w ten sposób powiedzieć? Jakbym w ogóle miała wybór. Sierociniec, w którym spędziłam większość życia, legł w gruzach. Zostałam uprowadzona do Mirroru, zwierciadła naszego świata na niebie, tylko po to, żeby się dowiedzieć, że mój ojciec należał do Siedmiorga i był powiernikiem jednego z najpotężniejszych magicznych artefaktów świata. Po nim odziedziczyłam Mroczny Sigil, przecudnej urody bransoletkę przedstawiającą smoka, za pomocą której mogłam unicestwić każdą magię. No tak, jeszcze jeden drobiazg: uciekłam od chłopaka, w którym się zakochałam. I po co to wszystko? Żeby dzień w dzień ganiać po tej sali poobijana przez magiczne kule!
Świdrowałam Doriana wzrokiem. Był ledwie cztery lata starszy, a ja miałam już serdecznie dość zwodzenia mnie.
– Dobra, to kiedy właściwie ruszamy na poszukiwania Athamy Cienia? Bo jestem z wami od kilku miesięcy i jedyne, co robimy, to tylko gadamy o tym sztylecie. Gdzie jest ukryty? Co mnie czeka przy próbie jego zdobycia? Dlaczego Nessa nie chce zdradzić, na czym właściwie ma polegać moja rola w tym przedsięwzięciu?
– Bo sama jeszcze nie wie wszystkiego – wyjaśnił Dorian. – Pozwól mojej babci robić to, co do niej należy, a my zajmiemy się naszą częścią, dobrze? Wydaje mi się, że lepiej byś sobie radziła, gdybyś tylko przestała... – przerwał i zawahał się, szukając właściwych słów –...gdybyś nie myślała bezustannie o Siódemce. Chyba że jednak chcesz wrócić do Septem...
– Septem już nie istnieje – zauważyłam. – Zapomniałeś, że zniszczyliście pałac?
– Pamiętam, możesz mi wierzyć. – Dorian wpatrywał się we mnie intensywnie i zaciskał pięści. – Ale lord Mirroru żyje sobie dalej. Może zaczęłaś żałować, że zostawiłaś Adama Trembletta? Nie możesz się tu odnaleźć, bo jesteś w nim za bardzo zakochana?
W odpowiedzi z całej siły cisnęłam mu pałkę pod nogi. Broń odbiła się hałaśliwie od podłogi.
– Na dziś wystarczy – prychnęłam i szybkim krokiem opuściłam salę treningową.
Ledwie wyszłam na zewnątrz, poczułam chłodny powiew wiatru. Przenikał przez materiał bluzy od dresu, aż szczypała mnie spocona jeszcze skóra. Szybko podniosłam kołnierz, by osłonić dolną część twarzy i dać sobie czas na przyzwyczajenie się do niskiej temperatury.
Mijałam opuszczone hale magazynowe i rząd pni. Baza w Los Angeles, do której przenieśliśmy się dwa tygodnie temu, była jedynym punktem oporu rebeliantów, który rzeczywiście znajdował się na terenie wykorzystywanym wcześniej przez wojsko. Mieściły się tu baraki koszarowe, magazyny przystosowane do przechowywania broni, szpital polowy, place do ćwiczenia musztry i nawet hangar z pasem startowym. Cały kompleks był dobrze pilnowany – przy wysokim płocie stały liczne wieże strażnicze.
Od kiedy dołączyłam do buntowników z Oka, przyzwyczaiłam się, że co kilka tygodni zmieniamy miejsce stacjonowania. Z Londynu przenieśliśmy się do Paryża, z Paryża trafiliśmy do Madrytu, z Madrytu do Nowego Jorku, z Nowego Jorku do Chicago, by w końcu znaleźć się tutaj, kilka kilometrów pod Los Angeles, pośrodku niczego.
Nessa Greenwater uważała, że lepiej być w ruchu. Od kiedy zniszczyła pałac Septem, buntownicy musieli zachowywać szczególną ostrożność na wypadek, gdyby lord Mirroru jednak postanowił się zemścić i wysłał za nimi swoją armię. Tak w każdym razie twierdziła Nessa – jednak podejrzewałam, że chodziło jej głównie o mnie. Próbowała jak najlepiej ukryć mnie przed Siódemką.
Nie rozumiałam tylko, dlaczego ani Adam, ani Dina czy Celine nie próbowali mnie szukać. Nigdzie nie pojawiali się magicjanci. Choć w jednym punkcie Nessa miała bez wątpienia rację – Adam w każdej chwili mógł wysłać za nami swoją armię i szybko nas zlokalizować. Jednak tego nie robił.
Mógłby, gdyby chciał...
Często się zastanawiałam, jak sobie radzą. Kiedy ja tu, na dole, w Primie, wędrowałam z miasta do miasta, oni – Adam, Cedric, Dina i pozostali – byli na górze, w Mirrorze.
Mimowolnie uniosłam wzrok i spojrzałam na szarzejące, popołudniowe niebo. Choć prawie nie było chmur, z tej odległości z trudem mogłam dostrzec zarysy zwierciadlanej wersji Los Angeles. Srebrzyste kontury jakichś budynków wiele kilometrów nad ziemią, w dodatku wiszących do góry nogami.
Wiedziałam oczywiście, że Adama nie było w Mirrorze Los Angeles. Byłam o tym przekonana, choć nie mogłam mieć pewności. On, Dina i Celine przebywali najpewniej w Mirrorze Londynu, w miejscu, skąd rządzili. Wprawdzie już nie w Septem, ale... gdzieś tam byli na pewno.
Od kiedy Oko zniszczyło pałac Septem, Mirrorem zaczęły wstrząsać niepokoje – a przynajmniej takie docierały do mnie wieści. Sędziowie pokoju, którzy całymi latami nadzorowali transfer magii do Prime’u, pomnażając przy tym swój majątek, zostali przez Adama zdegradowani i zastąpieni nowymi. Co to oznaczało? Jaki przyniosło efekt? Czy zaszkodziło pozycji lorda Mirroru? Czy pojawiły się jakieś spiski przeciwko niemu? Nie miałam pojęcia.
Niepewność zżerała mnie od środka. I zgoda, Dorian mógł mieć trochę racji – to ciągłe rozmyślanie o Siódemce rozpraszało mnie na treningach. Tylko co mogłam na to poradzić?
Mroczne Sigile, które nosiliśmy, były najstarszymi sigilami świata. Za ich sprawą łączyła nas więź, której nie dało się opisać słowami. I kiedy ja siedziałam bezczynnie tutaj, tam, na górze, mogło się wiele dziać.
Od czasu, gdy Sebastian Lacroix i Nikita Fairburn odważyli się otwarcie wystąpić przeciwko Adamowi, Sebastian bezustannie podejmował próby odebrania mu tronu. Dotąd nie udało mu się zrealizować największego marzenia, czyli objęcia funkcji lorda Mirroru, ale nie zmieniało to faktu, że był niebezpieczny.
Za pomocą swojego sigila zdołał tak zmanipulować jednego z nas – Matta, z którym bardzo szybko się zaprzyjaźniłam – że chłopak spełniał każde jego polecenie. Wystarczyło jedno spojrzenie w anielskie lusterko i już Matt nie był sobą. Nie miałam żadnych wieści ani o nim, ani o Sebastianie czy Nikki. Nie wiedziałam, jak się czuje Matt, czy Adam, Dina i Celine go szukają... Nie wiedziałam nic.
Maszerowałam dalej, a z mojego gardła wydobył się pełen frustracji jęk. Byłam wściekła – na Doriana, na siebie i całą tę sytuację. Mechanicznie pokonywałam drogę między barakami, wzdłuż płotu i wokół pasa startowego, by wreszcie skierować się w stronę ostatniego budynku koszar. Byłam tak zatopiona w myślach, że dwie postaci przed wejściem zauważyłam dopiero, kiedy Lily zamachała mi dłonią tuż przed twarzą.
Czarne włosy związała w kok – była to nowa fryzura, do której jeszcze się nie przyzwyczaiłam mimo upływu czterech miesięcy. Dawniej najczęściej nosiła włosy rozpuszczone, z lokami sterczącymi na wszystkie strony. Dziś wyglądała jak żołnierka doskonała.
Obok niej siedział Echo, który rankiem, gdy wychodziłam, żegnał mnie pod postacią motyla, teraz zaś zmienił się w czarnego drapieżnego kota.
Jedyną cechą, która towarzyszyła mu niezależnie od kształtu, jaki przybierał, była biała plamka przypominająca gwiazdkę na czole.
Spojrzałam na nich i uśmiechnęłam się szeroko, bo Echo najpierw zaczął ocierać się o moje nogi, a potem rozpadł się w chmurę magicznych drobinek, by znów się zmaterializować, tym razem pod postacią małego ptaka na moim ramieniu. Jeszcze całkiem niedawno w pełen niedowierzania zachwyt wprawiłaby mnie myśl, że magiczne stworzenie – ptak spektralny – miałby się do nas przyłączyć i towarzyszyć nam w drodze. A jednak tak było i Echo stał się moją ostoją, dzięki której zachowywałam spokój. Prowadził co prawda własne życie niezależnie od nas i czasem znikał na całe dni, a nawet tygodnie, lecz na razie za każdym razem wracał.
– Jak było dzisiaj na treningu? – zapytała Lily.
Najwyraźniej za odpowiedź wystarczył jej mój wyraz twarzy, bo zaraz się skrzywiła.
– Aż tak źle?
– Oboje żyjemy, więc chyba w porządku – odpowiedziałam. – Niczego więcej się nie spodziewałam.
Lily przewróciła oczyma. Uważała, że niepotrzebnie wdaję się w kłótnie z Dorianem. Na początku, kiedy dopiero zaczęliśmy wspólne treningi, starała się być obecna i interweniować w takich sytuacjach. W końcu jednak uznała, że to zbyt wiele, i teraz treningi odbywała pod okiem Edge’a i Blickera, dwóch buntowników, z którymi się zaprzyjaźniła i którzy dowodzili grupą odpowiedzialną za włamania.
Tylko Lily mogła się domyślić, jak naprawdę się czułam. Razem dorastałyśmy w sierocińcu, przez co stała się dla mnie rodziną, jedyną, jaką miałam. Razem gardziłyśmy Najwyższymi zamieszkującymi Mirror za to, że pozwalali reszcie świata pogrążać się w coraz większej biedzie i nic sobie z tego nie robili. Niespodziewana informacja, że sama do nich należę, ponieważ mój ojciec pochodził z jednej z rodzin rządzących Mirrorem, zszokowała mnie bardziej niż ją.
Lily nadal traktowała mnie tak jak wcześniej. Nie miało dla niej znaczenia, czy moje nazwisko brzmi Sandford, czy Harwood. Nie obchodziło jej, że jestem powierniczką Mrocznego Sigila. Pozostałam tą samą Ray, a to znaczyło dla mnie więcej, niż byłam w stanie wyrazić.
– Następnym razem idę tam z tobą – oznajmiła i uśmiechnęła się szeroko. – Jeśli Dorian znów palnie coś głupiego, dostanie magiczne pchnięcie prosto w tyłek.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu, kiedy wyobraziłam sobie, jak mogłoby to wyglądać. Lily dołączyła do mnie, lecz kiedy wzięła mnie pod ramię, znów miała poważną minę.
– Właśnie miałam iść cię szukać – wyjaśniła ściszonym głosem. – Twoja matka wróciła.
Zmarszczyłam czoło. Nieco zbyt szybko była z powrotem. Spodziewałam się jej dopiero za kilka dni.
– Nessa też? – zapytałam.
W ciemnych oczach Lily pojawiła się troska.
– Tak. Ponoć w czasie misji wystąpiły jakieś problemy.
– Problemy?
Wzruszyła bezradnie ramionami.
– Nic więcej nie wiem. Ale... kazali mi cię odszukać i przyprowadzić do centrum dowodzenia. I to pilnie.
27 maja 2037
Mirror Londynu, Septem
W DNIU PIĘTNASTYCH URODZIN ADAMA TREMBLETTA tysiące ludzi straciło życie.
To on ponosił winę za ich śmierć. Wprawdzie nie stało się to z jego rozkazu ani on sam tego nie dokonał, lecz nie zmieniało to faktu, że mógł zapobiec tragedii. Gdyby był wówczas nieco dojrzalszy, albo gdyby wiedział to, co wiedział dziś – na temat własnej matki i magii chaosu – całkiem możliwe, że ci wszyscy ludzie nadal cieszyliby się zdrowiem i życiem.
Tamtego wieczoru do pokoju Adama wszedł służący i z głębokim ukłonem oznajmił, że lady Mirroru pragnie zamienić z nim słowo. Nie zadając pytań, ruszył za pracownikiem pałacu przez skrzydło rodziny Tremblettów. Minął fortepian, przy którym siadywał czasem, kiedy nikogo nie było w pobliżu, i sofę z fotelami, z których nikt nigdy nie korzystał. W końcu dotarł do gabinetu matki, w którym przygaszone światło padało na regały z książkami, obrazy i duże biurko.
Jego matka stała przy wysokim oknie i z zadartą głową patrzyła na Prime.
Mieszkańcy Mirroru rzadko poświęcali temu czas. Nie spoglądali w górę. Prime był blisko, każdego dnia i o każdej porze, lecz mało kogo interesował ten zacofany, stary świat. Z punktu widzenia tych, którzy zamieszkiwali Mirror, Prime był tylko niewyraźnym odbiciem tego, co ich świat już dawno miał za sobą.
Adam potrzebował chwili, żeby zebrać się w sobie, jak zawsze kiedy czekała go rozmowa z matką. Nigdy nie wiedział, czego się spodziewać, więc wewnętrznie przygotował się na najróżniejsze scenariusze.
– Podejdź bliżej – odezwała się Leanore niespodziewanie, a Adam wykonał polecenie.
Zatrzymał się obok niej i dopiero wtedy się zorientował, że przez cały czas obserwowała jego odbicie w szybie. W słabym świetle Mirroru stali obok siebie; te same srebrzyste włosy, te same jasnoszare oczy... i ten sam wyraz ust, nieustępliwy i hardy, mimo że Adam czasem żałował podobieństwa.
– Podobały ci się fajerwerki? – zapytała.
Adam poczuł zaskoczenie. Czy naprawdę o tym chciała z nim rozmawiać? O fajerwerkach?
Co roku w dniu jego urodzin Mirror wystrzeliwał w niebo race. Ludzie tłumnie wychodzili przed domy i na ulice, by oglądać, jak ich świat tonie w feerii barw eksplozji. Cały spektakl trwał często ponad godzinę i miał przypomnieć wszystkim, że rodzina Treblettów kieruje Mirrorem żelazną ręką. Kolejnym władcą, który zasiądzie na tronie, również będzie Tremblett, a po nim kolejny. Silny ród. Wasi przywódcy po wsze czasy!
– Były... robiły wrażenie – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Pris była zachwycona.
Dźwięk imienia jego siostry sprawił, że na ułamek sekundy twarz Leanore złagodniała. To była jedna z nielicznych kwestii, w których doskonale się rozumieli: oboje darzyli Priscillę bezgraniczną miłością. I oboje cierpieli, wiedząc, że jej choroby nie da się wyleczyć i nie da się uratować jej życia.
Po chwili wzrok jego matki znów stał się chłodny i twardy – wyrachowany. I choć Adam miał dopiero piętnaście lat, natychmiast pojął: nie, w tej rozmowie fajerwerki nie były głównym tematem.
– Dotarły do mnie niepokojące wieści – oznajmiła w końcu Leanore. – Wygląda na to, że dzisiejszego wieczoru doszło w mieście do wybuchu magii chaosu.
Adam potaknął z powagą. Takie zdarzenia nie były w Mirrorze rzadkością. Od kiedy Ignis nie miał powiernika, uwalniał coraz więcej magii chaosu. Co jakiś czas wydobywały się z niego abbysy, które atakowały ludzi. To była katastrofa, jednak przy odpowiedniej liczbie magicjantów dało się szybko tłumić takie wybuchy. Poniekąd. Bo ton jego matki zdradzał, że tego dnia zajście miało zgoła inny przebieg.
– Nie udało się go powstrzymać?
– Nie, jeszcze nie. Obawiam się, że sytuacja jest skomplikowana.
Skomplikowana. W głosie jego matki nie było słychać przesadnego zmartwienia. Adam wciąż jednak nie rozumiał, po co go do siebie wezwała. Nigdy wcześniej nie omawiała z nim spraw związanych ze sprawowaniem urzędu. To miało się zmienić dopiero na rok przed jego koronacją, żeby przygotować go do przejęcia władzy. Dlaczego wybrała akurat ten moment?
– Nie chcesz wiedzieć, dlaczego to takie skomplikowane?
Adam zastanowił się chwilę.
– Oczywiście, że chcę.
– Wygląda na to, że obecny wybuch jest wyjątkowo potężny. Magia chaosu zbiera się w przestrzeni pomiędzy Mirrorem a Prime’em i... tam dochodzi do sprzężenia.
Do... sprzężenia? Nigdy wcześniej nie słyszał, by to słowo zostało użyte w kontekście magii chaosu.
– Co to znaczy?
Leanore spojrzała na niego w odbiciu w szybie z wyjątkową powagą.
– To znaczy, że magia chaosu nie rozprasza się jak dotychczas, tylko staje się coraz potężniejsza. Magicjanci uważają, że to sprzężenie może w końcu runąć w stronę Mirroru. I w dodatku ich zdaniem nabierze takiej mocy, iż będzie w stanie unicestwić całą dzielnicę.
Unicestwić?
Czy ona naprawdę to powiedziała?
Adam wciąż jeszcze doskonale pamiętał, jak mocno waliło mu wtedy serce. Bo w jednej chwili wydźwięk rozmowy uległ zmianie. Zamiast się zastanawiać, dlaczego mu o tym mówi, myślał jedynie, dlaczego stoi i nic nie robi. Dlaczego nie była w wirze podejmowania decyzji? Dlaczego nie była zatroskana?
– Czy magicjanci nie mogą temu zapobiec? – zapytał Adam przestraszony.
– Może zdołają.
– Może?
– Problem jest inny... – ciągnęła jego matka ze spokojem, którego Adam nie mógł pojąć. – Jeśli magicjanci spróbują przeciwstawić się sprzężeniu, zaryzykują utratą życia. A wtedy nie pozostanie nikt, by walczyć z magią chaosu. A ona prawdopodobnie zaleje cały Mirror Londynu. – Leanore odwróciła się od okna i po raz pierwszy od początku rozmowy spojrzała Adamowi w oczy. – Najwyższy sędzia pokoju zaproponował, by nie atakować sprzężenia, lecz podjąć próbę utrzymania go w wewnętrznych granicach dzielnicy. Planuje wznieść bariery i poczekać, aż magia chaosu uleci wysoko nad miasto i zniknie w oddali.
– Ale... – Adam z niedowierzaniem spoglądał na matkę. – Co to będzie oznaczało dla mieszkańców odgrodzonej dzielnicy?
– Zginą. – Ani przez chwilę nie zawahała się, wypowiadając te słowa. – Stoję przed wyborem, Adamie. Bardzo trudnym wyborem, z przerażającymi konsekwencjami. Jeśli rozkażę moim magicjantom podjąć próbę obrony dzielnicy, zaryzykuję nie tylko utratę armii, ale i zniszczenie całego miasta przez magię chaosu. Czy nie będzie zatem rozsądnym wyborem poświęcić tylko jedną dzielnicę, aby zapewnić bezpieczeństwo pozostałej części miasta? – Przerwała na chwilę. Jej wyczekujące spojrzenie sprawiło, że Adam poczuł ciarki wędrujące wzdłuż kręgosłupa. – Co ty byś zrobił na moim miejscu?
Adam zacisnął pięści.
– Ja?
– Tak. Ty. – Głos jego matki był lodowaty i twardy. – Skończyłeś dzisiaj piętnasty rok życia, Adamie. Za kilka lat zostaniesz lordem Mirroru. Niewielu jest na świecie ludzi, którzy byliby w stanie podjąć taką decyzję. Ty musisz być jednym z nich. Dlatego słucham: co byś zrobił? Spróbowałbyś uratować kilku ludzi, ryzykując życie wielu? Czy może poświęciłbyś tylko jedną dzielnicę, aby... ocalić całe miasto?
Adam wyjrzał przez okno. Daleko poniżej leżał Mirror Londynu – a daleko powyżej stary Londyn. Prawdziwy Londyn. Nie mógł tego dojrzeć z miejsca, w którym stał, ale wyobrażał sobie, jak gdzieś nad miastem gromadzi się energia i czarne wstęgi magii chaosu stają się coraz dłuższe.
To była kwestia moralnego wyboru. Najtrudniejsza i najbardziej obciążająca decyzja, przed jaką można było stanąć. Adam czuł się wewnętrznie rozdarty, a w myślach próbował analizować możliwe konsekwencje. Lecz każda z podjętych decyzji byłaby skokiem w nieznane i każda obarczona była nieustępliwym pytaniem: a co, gdyby alternatywa okazała się lepsza?
– No i? – zapytała jego matka. Nie poganiała go, była raczej ciekawa jego zdania.
To tylko pytanie hipotetyczne, Adam uspokajał się w myślach. Nie musiał podejmować takiej decyzji naprawdę. Przecież nie był nawet w posiadaniu wszystkich informacji, których do tego potrzeba. No i nie miał prawdziwego obrazu tego, co się działo nad miastem. Nie wiedział, ilu magicjantów jest gotowych do działania ani jak bardzo rozprzestrzeniła się magia chaosu. Matka chciała go sprawdzić i się przekonać, czy w ogóle jest zdolny do rozstrzygania w takich kwestiach.
A był zdolny. Musiał być.
– Poświęciłbym jedną dzielnicę – wyrzucił z siebie zachrypniętym głosem. To była jedyna rozsądna odpowiedź. Taka, którą sformułował jego mózg, nie serce. W Mirrorze Londynu mieszkał ponad milion ludzi, a w dzielnicach na obrzeżach ledwie ułamek tej liczby. – Jeśli magicjanci wyrażają wątpliwości, czy udałoby się im ochronić resztę miasta, byłbym skłonny zawierzyć ich doświadczeniu.
Leanore oparła dłoń na jego ramieniu.
– Niech więc tak się stanie.
I po tych słowach wyszła z gabinetu, a Adam poczuł, jak zmienia się w słup soli.
Niech więc tak się stanie?
Co to miało oznaczać?
Dowiedział się tego już następnego dnia rano. Nocą magia chaosu runęła potężną falą na jedną z peryferyjnych dzielnic miasta... i pochłonęła wszystko, co znalazła na swojej drodze. Domy, firmy i życie wszystkich mieszkańców.
Kiedy słuchał służącego, który informował go o wydarzeniach minionej nocy, Adam miał wrażenie, że z kątów pokoju wypełzają cienie i go osaczają. Jedyne, co słyszał, to szum w uszach. Czuł, że poczucie bezpieczeństwa, które dotychczas zapewniał mu pałac, rozsypało się właśnie jak domek z kart.
Mijały tygodnie, miesiące i lata, a poczucie winy stało się jego nieodłącznym towarzyszem. W najtrudniejszych chwilach ciążyło mu ono tak bardzo, że niewiele brakowało, a ściągnęłoby go w otchłań bez dna. Z czasem Adam nauczył się jednak, jak poskładać rozerwaną duszę w całość i nie pozwalać jej się rozpaść na nowo. Zwątpienie i rozpacz nie przywróciłyby nikomu życia. Dlatego przysiągł sobie, że śmierć tych ludzi nie była bez znaczenia.
Miał piętnaście lat, gdy z pełną jasnością pojął sens swojego istnienia.
Nie miało znaczenia, czy i jak długo będzie lordem Mirroru; każdą odrobinę władzy, jaką miał posiąść, chciał poświęcić jednej sprawie.
Pragnął oczyścić planetę z magii chaosu. Raz na zawsze.