Mroczne Sigile. Tom 2. Jak nakazuje ciemność - Benning Anna - ebook

Mroczne Sigile. Tom 2. Jak nakazuje ciemność ebook

Benning Anna

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Drugi tom zapierającej dech w piersiach trylogii urban fantasy autorki „Vortexu”, Anny Benning!

Mroczne Sigile to najpotężniejsze magiczne artefakty, jakie kiedykolwiek wykonano. Ich magia odbiera powiernikom wszystko, co się liczy – wolność i możliwość podejmowania decyzji w najważniejszych sprawach. Zrozpaczona Rayne widzi tylko jedno wyjście, do którego droga prowadzi przez poszukiwanie owianego tajemnicą ósmego Mrocznego Sigila. Czy dziewczyna zdoła negocjować zarówno z rebeliantami, jak i Lordem Mirroru? Czy da się pogodzić interesy wszystkich stron? I czy świat nie pogrąży się w mroku, jeśli powiernicy przeciwstawią się przeznaczeniu?

Magia, która zniewala. Przeznaczenie, którego nie da się oszukać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 534

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału:DARK SI­GILS. WIE DIE DUN­KEL­HEIT BE­FIEHLT
Ori­gi­nally pu­bli­shed asVol. 2: Dark Si­gils - Wie die Dun­kel­heit be­fiehlt Co­py­ri­ght © 2023 Fi­scher Sau­er­län­der GmbH, Frank­furt am Main Co­py­ri­ght © 2025 for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.
Pro­jekt okładkiMax Me­in­zold
Opra­co­wa­nie pol­skiej wer­sji okładki, skład i ła­ma­nieRa­do­sław Stęp­niak
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać książki.
ISBN 978-83-8416-038-1 2025.1
Must Read jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Phi­lippa.

Dzię­kuję, że we mnie wie­rzysz,

śmie­jesz się ze mną i za­wsze je­steś obok.

Mi­łość nie jest de­li­katna,

jak mó­wią po­eci.

Mi­łość ma kły, które gryzą,

i rany, które ni­gdy się nie za­bliź­nią.

Ste­phen King

CO WY­DA­RZYŁO SIĘ WCZE­ŚNIEJ

Mroczne Si­gile to naj­po­tęż­niej­sze ma­giczne ar­te­fakty, ja­kie kie­dy­kol­wiek stwo­rzono. Ob­da­rzają one sied­mioro po­wier­ni­ków i po­wier­ni­czek nad­zwy­czaj­nymi mo­cami. Jed­no­cze­śnie ma­gia Mrocz­nych Si­gili od­biera im wol­ność. Każdy z ar­te­fak­tów jest przy­pi­sany do okre­ślo­nej ro­dziny i musi być prze­ka­zy­wany z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie, co ozna­cza, że mię­dzy po­wier­ni­kami i po­wier­nicz­kami nie do­pusz­cza się związ­ków z mi­ło­ści.

Za­le­d­wie przed kil­koma mie­sią­cami Rayne Har­wood do­wie­działa się, że jej oj­ciec był jed­nym z po­wier­ni­ków Mrocz­nych Si­gili. Jako jego na­stęp­czyni po­winna wcze­śnie zde­cy­do­wać się na za­mąż­pój­ście i ma­cie­rzyń­stwo, by pod­trzy­mać cią­głość rodu. Ona jed­nak za­ko­chała się w Ada­mie Trem­blet­cie, który nie dość, że jest jed­nym z po­wier­ni­ków, ale w do­datku... ich przy­wódcą. Lor­dem Mir­roru.

Po tym, jak Adam jed­no­znacz­nie dał jej do zro­zu­mie­nia, że po­waż­nie pod­cho­dzi do swo­ich obo­wiąz­ków, Rayne wi­dzi tylko jedno wyj­ście. Przy­łą­cza się do re­be­lian­tów z or­ga­ni­za­cji Oko, by wy­ru­szyć z nimi na po­szu­ki­wa­nia owia­nego mroczną le­gendą ósmego Mrocz­nego Si­gila – szty­letu, który rze­komo ma zdol­ność roz­dzie­le­nia po­wier­nika i jego si­gila. Od­na­le­zie­nie go ozna­cza­łoby dla Rayne nie tylko od­zy­ska­nie wol­no­ści, ale rów­nież szansę speł­nie­nia jej mi­ło­ści do Adama.

5 maja 2011, 12:00

W mie­ście poza cza­sem

Vic­tor Trem­blett ma 25 lat

– WI­TAJ W NO­VEJ, PO­WIER­NIKU SI­GILA.

Męż­czy­zna w śnież­no­bia­łej tu­nice po­chy­lił głowę na po­wi­ta­nie. Nie był to głę­boki ukłon, do ja­kich Vic­tor był przy­zwy­cza­jony, ni­czego ta­kiego nie spo­dzie­wał się jed­nak w tym prze­klę­tym mie­ście na końcu świata.

– Naj­star­szy – od­po­wie­dział krótko i nie za­trzy­mu­jąc się, kon­ty­nu­ował marsz w głąb ko­ry­ta­rza.

Ta część Wiecz­nej Świą­tyni po­zba­wiona była okien, a ściany pięły się tak wy­soko, że nie­mal nie dało się do­strzec su­fitu.

Vic­tor prze­su­nął za­nie­po­ko­jo­nym spoj­rze­niem wzdłuż muru. Każdy cen­ty­metr kwa­dra­towy po­kry­wały ma­lo­wi­dła. Aż do miej­sca, w któ­rym cze­kał na niego Naj­star­szy.

Ale nie tylko ma­lunki przy­pra­wiały Vic­tora o gę­sią skórkę. Rów­nież wi­dok Naj­star­szego po­wo­do­wał, że czuł się bar­dziej zde­ner­wo­wany, niżby so­bie tego ży­czył, mimo iż spo­ty­kał go w ostat­nich la­tach wie­lo­krot­nie pod­czas wi­zyt w świą­tyni. Naj­star­szy wy­glą­dał, jakby setki lat wcze­śniej utra­cił wszystko, co było w nim ludz­kie. Jego skóra mie­niła się chłod­nym błę­ki­tem, po­dob­nie jak oczy. Zu­peł­nie jakby jego ciało bez reszty wy­peł­niała ma­gia, która drob­nymi por­cjami wy­cie­kała na ze­wnątrz. Jego mi­mika nie wy­ra­żała ni­czego, co da­łoby się zin­ter­pre­to­wać. Ni­czego, co po­zwa­la­łoby się do­my­ślić, co dzieje się w jego gło­wie.

Jed­nym sło­wem, był nie­po­ko­jący.

– Je­steś, pa­nie, je­dy­nym, który po­waż­nie po­trak­to­wał prze­po­wied­nię? – za­py­tał Vic­tor męż­czy­znę, za­trzy­mu­jąc się przy mu­rze.

Naj­star­szy ski­nął głową.

– A ma­larz?

Tym ra­zem Naj­star­szy prze­chy­lił głowę. Jego twarz da­lej nie wy­ra­żała żad­nych emo­cji, lecz sam ruch su­ge­ro­wał pewne zdzi­wie­nie. Jakby od­po­wiedź na py­ta­nie Vic­tora była bar­dziej niż oczy­wi­sta. A trzeba przy­znać, że była.

– Zgod­nie z twym wy­ro­kiem, po­wier­niku si­gila, zo­stał ska­zany na śmierć.

Po­wier­nik si­gila. Nikt na ca­łym świe­cie nie miał w so­bie dość czel­no­ści, by do lorda Mir­roru zwra­cać się tym skrom­nym mia­nem. Vic­tor miał jed­nak waż­niej­sze sprawy na gło­wie niż obu­rza­nie się na lek­ce­wa­żącą ty­tu­la­turę. Prze­su­nął wzro­kiem po ma­lo­wi­dle tuż obok Naj­star­szego. Ko­niec koń­ców, to ono było po­wo­dem, dla któ­rego tego dnia zna­lazł się w świą­tyni. I nie było sensu tego prze­cią­gać.

Ko­lory farb wy­da­wały się jesz­cze świeże, ale to oczy­wi­ście nie mó­wiło ni­czego o wieku dzieła. Każde ma­lo­wi­dło w świą­tyni – na­wet je­śli po­wstało setki lat wcze­śniej – wy­glą­dało, jakby au­tor do­piero co odło­żył pę­dzel. Rów­nie do­brze mo­gło po­wstać go­dzinę wcze­śniej, jak przed pięć­dzie­się­cioma laty. W tym miej­scu nie miało to żad­nego zna­cze­nia.

Vic­tor pod­szedł do ściany i przyj­rzał się uważ­nie dziełu. Po­środku znaj­do­wała się mroczna po­stać czło­wieka z roz­po­star­tymi ra­mio­nami. Przed nim le­żało mia­sto z wy­so­kimi do­mami o mie­nią­cych się fa­sa­dach. A po­mię­dzy bu­dyn­kami... spo­mię­dzy bu­dyn­ków uno­siły się w niebo ciemne pa­sma.

Im dłu­żej Vic­tor przy­glą­dał się ma­lo­wi­dłu, tym sil­niej­sze od­no­sił wra­że­nie, że w po­cią­gnię­ciach pędzla wi­dzi ruch. Jakby po­stać nie do­ty­kała już ziemi, tylko wi­siała wiele me­trów nad nią. A ciemne pa­sma... mie­szały się z chmu­rami i rzu­cały cień na wszyst­kie strony. Mrok po­chła­niał naj­pierw po­je­dyn­cze domy, po­tem całe mia­sto, by w końcu przy­sło­nić świat.

Ob­raz bu­dził w nim głę­boki nie­po­kój, któ­rego wcze­śniej nie do­świad­czał. Zmu­sił się, by wy­cią­gnąć dłoń i oprzeć ją na cie­płym ka­mie­niu.

Po kilku se­kun­dach usły­szał głosy.

Trem­blett... – szep­tało ma­lo­wi­dło. – Trem­blett, któ­rego serce zbłą­dziło, spro­wa­dzi upa­dek Mir­roru. Przez si­gil, który za­gi­nął, oba światy po­chło­nie ciem­ność. Trem­blett, któ­rego serce zbłą­dziło, spro­wa­dzi upa­dek Mir­roru. Przez si­gil, który za­gi­nął, oba światy po­chło­nie ciem­ność...

Vic­tor cof­nął się gwał­tow­nie. Głos ucichł.

Zro­zu­miał, że tu, w świą­tyni, nie czeka go nic do­brego. Wy­czu­wał nie­szczę­ście. Nie spo­dzie­wał się jed­nak, jak pre­cy­zyjna była ta wi­zja. Nie po­zo­sta­wiała żad­nej wąt­pli­wo­ści, któ­rego z ro­dów do­ty­czyła.

Jego rodu.

– Zniszcz je.

Chłod­no­błę­kitne oczy Naj­star­szego otwo­rzyły się sze­rzej na dźwięk słów Vic­tora, a rysy jego twa­rzy, do­tych­czas nie­ru­chome, prze­bu­dziły się z apa­tycz­nego le­targu. Po raz pierw­szy Naj­star­szy zda­wał się czymś tak po­ru­szony, że nie­mal oka­zał emo­cje.

Vic­tor wie­dział dla­czego. Ma­lo­wi­dła w Wiecz­nej Świą­tyni były święte. Ale nie mógł po­zwo­lić so­bie na ry­zyko. Nie­ważne, czy prze­po­wied­nia do­ty­czyła jego, jego córki Le­anore czy do­piero jej po­tom­ków – po­zo­stałe ro­dziny po­wier­ni­ków nie mo­gły się o ni­czym do­wie­dzieć, bo skutki dla jego rodu by­łyby ka­ta­stro­falne.

Nikt nie za­ufałby już Trem­blet­tom. A on... on stra­ciłby nie tylko tron. On stra­ciłby wszystko.

Spoj­rzał na Naj­star­szego.

– Zniszcz je. Na mo­ich oczach. Wła­snymi rę­koma. To roz­kaz.

Naj­star­szy nie od­wró­cił wzroku. Z całą pew­no­ścią roz­wa­żał, z ja­kimi kon­se­kwen­cjami mu­siałby się li­czyć, gdyby nie wy­ko­nał po­le­ce­nia. Mu­siał dojść do tego sa­mego wnio­sku co Vic­tor.

Ma­lo­wi­dło i tak zo­sta­łoby znisz­czone. Py­ta­nie tylko, czy Naj­star­szy żyłby jesz­cze, by to zo­ba­czyć, czy nie.

Nie za­sta­na­wia­jąc się dłu­żej, Naj­star­szy oparł dłoń o mur. Ka­mień za­drżał i za­pło­nął błę­ki­tem, a ob­raz za­czął się roz­pa­dać. Syl­wetka, mia­sto, ciem­ność... Vic­tor nie ru­szał się z miej­sca. Cze­kał, aż na pod­ło­dze znie­ru­cho­mieje ostatni okru­szek ka­mie­nia.

Cze­kał, aż szept umilk­nie, a on zy­ska pew­ność, że nikt się nie do­wie, jaka mroczna przy­szłość czeka cały ród Trem­blet­tów...

NIE MIA­ŁAM PO­JĘ­CIA, JAK SIĘ W TO WSZYSTKO WPA­KO­WA­ŁAM.

Przy­znaję, z wła­snej woli przy­łą­czy­łam się do grupy bun­tow­ni­ków. I tak, zgo­dzi­łam się po­rzu­cić swoje do­tych­cza­sowe ży­cie. By­łam rów­nież go­towa na ry­zyko, któ­rego wy­ma­gała re­ali­za­cja planu or­ga­ni­za­cji Oko.

Ale to tu­taj... na coś ta­kiego z całą pew­no­ścią się nie pi­sa­łam.

– No da­lej, wsta­waj! – za­wo­łał Do­rian i z ca­łej siły ci­snął w moją stronę pałkę. Była to moja wła­sna woj­skowa broń ćwi­czebna, za­ska­ku­jąco lekka jak na swoją wiel­kość. Mimo to jęk­nę­łam z bólu, bo za­nim zdo­ła­łam ją schwy­cić, tra­fiła mnie w po­si­nia­czone że­bra.

– Mu­sisz się bar­dziej sku­pić. – Do­rian sta­nął obok i spoj­rzał na mnie kry­tycz­nie. Czarne włosy, które na­dal za­cze­sy­wał pio­nowo w górę i for­mo­wał w iro­keza, ukła­dały się nie­na­gan­nie, w prze­ci­wień­stwie do splą­ta­nego gniazda, które mu­sia­łam mieć na gło­wie. No, ale nic dziw­nego, skoro on dzi­siaj jesz­cze nie kiw­nął pal­cem.

– Im dłu­żej trwa walka, tym wię­cej sił mu­sisz wło­żyć w ko­rzy­sta­nie z ma­gii. Na­wet je­śli dys­po­nu­jesz tak po­teżną mocą. Dla­tego każdy cios musi tra­fić w cel.

– Ja... już... nie daję... rady... – po­wie­dzia­łam z na­ci­skiem, mimo że przez te słowa moja duma bar­dzo cier­piała.

– Wręcz prze­ciw­nie, da­jesz. – Głos Do­riana przy­brał ton, który nie po­zo­sta­wiał miej­sca na dys­ku­sję. – Mu­sisz być lep­sza, je­śli chcemy my­śleć o re­ali­za­cji na­szego wspól­nego celu.

Na­szego wspól­nego celu!

Przez ostat­nie cztery mie­siące co chwilę mu­sia­łam wy­słu­chi­wać ta­kich słów. Do­rian za­cho­wy­wał się, jak­bym od lat była czę­ścią re­be­lii. I jakby moim naj­więk­szym ma­rze­niem było re­ali­zo­wać nasz rze­komy wspólny cel. Jak­by­śmy wcale nie mieli do czy­nie­nia ze zbie­giem in­te­re­sów.

Sku­pi­łam na nim wzrok i by­łam go­towa rzu­cić mu pałkę pod nogi, a po­tem wy­biec z sali tre­nin­go­wej. Za­klę­łam jed­nak pod no­sem, pod­nio­słam się z pod­łogi i sta­nę­łam nie­pew­nie, go­towa do dal­szych ćwi­czeń.

– No do­brze, spró­bujmy jesz­cze raz – po­sta­no­wił Do­rian ta­kim to­nem, jakby od­da­wał mi przy­sługę.

Kiedy otwo­rzył prawą dłoń, którą do­tych­czas trzy­mał za­ci­śniętą w pięść, zo­ba­czy­łam trzy nie­wiel­kie srebrne kulki. Z ich wnę­trza ema­no­wała błę­kitna po­świata wy­do­sta­jąca się na ze­wnątrz przez nie­równe pęk­nię­cia na po­wierzchni.

Zdą­ży­łam się już do­wie­dzieć, że to kule ćwi­czebne, bo naj­czę­ściej wy­ko­rzy­sty­wało się je w spa­rin­gach. Z ich po­mocą można było tre­no­wać, aby po­pra­wić czas re­ak­cji, zwin­ność i wy­trzy­ma­łość. Na pierw­szy rzut oka wy­glą­dały zu­peł­nie nie­win­nie, ba, wręcz ład­nie, jak po­sre­brzone, sta­ran­nie zdo­bione pi­łeczki gol­fowe. Aż za do­brze jed­nak wie­dzia­łam, że każdy si­niak na moim ciele to wy­łącz­nie ich za­sługa.

Do­rian pal­cami dru­giej dłoni do­tknął kul, a te na­tych­miast wy­strze­liły w po­wie­trze. Kiedy uno­siły się za­wie­szone nad jego dło­nią, z ich wnę­trza wy­do­by­wało się ci­che bu­cze­nie. Mu­śnię­ciem ak­ty­wo­wał za­wartą w nich ma­gię; żeby ją dez­ak­ty­wo­wać, mu­sia­łam tra­fić w nie pałką.

Oczyma wy­obraźni zo­ba­czy­łam pe­wien ob­raz: inny tre­ning w in­nym mie­ście. Znów wi­dzia­łam przed sobą jego, jak mięk­kimi, płyn­nymi ru­chami – i z za­mknię­tymi oczyma, niech go szlag! – tra­fia jedną kulę za drugą, jakby to było naj­ła­twiej­sze ćwi­cze­nie na świe­cie. Wspo­mnie­nie spra­wiło, że wy­peł­niła mnie mie­sza­nina tę­sk­noty i obez­wład­nia­ją­cej fru­stra­cji. Wie­dzia­łam jed­nak, że mu­szę je wy­ci­szyć, bo trzy świe­cące błę­ki­tem kule zmie­rzały po­woli w moją stronę.

Ru­szy­łam po okręgu, po­ru­sza­jąc lekko pałką. Przez kilka ostat­nich ty­go­dni zdą­ży­łam tak do­brze po­znać prze­bieg tre­ningu, że wszystko, co dziś ro­bi­łam, opie­rało się ra­czej na od­ru­chach niż na świa­do­mym dzia­ła­niu. Po­cząt­kowo tylko jedna z kul ru­szała do ataku, raz za ra­zem, bez­u­stan­nie zmie­nia­jąc kie­ru­nek. Po ja­kimś cza­sie do­łą­czała do niej ko­lejna, przez co w jed­nej chwili liczba ata­ków się po­dwa­jała. Do tego mo­mentu obrona przed ku­lami była sto­sun­kowo pro­sta. Nie­przy­jem­nie za­czy­nało się ro­bić do­piero, kiedy do tre­ningu włą­czała się trze­cia, bo ta, bez wy­raź­nego sche­matu, pró­bo­wała tra­fić mnie w nogi i po­słać na pod­łogę.

Kula nu­mer trzy była podła i pod­stępna.

Po­woli wy­ko­ny­wa­łam okrężne ru­chy pałką, którą trzy­ma­łam w wy­cią­gnię­tych przed sie­bie dło­niach. Uważ­nie sta­wia­łam stopy, bez­u­stan­nie kon­tro­lu­jąc wzro­kiem po­miesz­cze­nie wo­kół mnie. To, co wła­śnie prze­ży­wa­łam, nie po­zwa­lało mi za­snąć wie­czo­rem, kiedy kła­dłam się do łóżka. Mia­łam wra­że­nie, że to ta­niec, któ­rego kroki wpraw­dzie znam na pa­mięć, ale z ja­kie­goś po­wodu nie je­stem w sta­nie ich pra­wi­dłowo wy­ko­nać.

Kula nu­mer je­den zwięk­szyła pręd­kość i czę­sto­tli­wość ata­ków. Za­ci­snę­łam zęby i bro­ni­łam się pałką, choć ani razu jej nie tra­fi­łam. Le­d­wie udało mi się wy­mu­sić na niej pe­wien dy­stans, na­tych­miast wy­ce­lo­wa­łam w nią dłoń i prze­sta­łam po­wstrzy­my­wać ma­gię.

Na mo­jej skó­rze za­pło­nęły cien­kie czer­wone li­nie, które oplo­tły kulę ni­czym pło­mie­nie. Roz­cho­dziły się z miej­sca, w któ­rym no­si­łam si­gil z wi­ze­run­kiem smoka, by osta­tecz­nie ob­jąć całe moje ciało. Wy­peł­niło mnie cie­pło Ignisa. Już nie drża­łam; spoj­rza­łam na kulę i wy­strze­li­łam w jej stronę stru­mień ma­gii. Czer­wone wstęgi po­pę­dziły jak strzała, lecz mój cel w ostat­niej chwili wy­ko­nał unik.

Niech to szlag! Zbie­rało mi się na krzyk, bo ko­lejne ma­giczne pchnię­cie rów­nież chy­biło. Za każ­dym ra­zem stru­mień ma­gii mi­jał kulę o włos. Za­raz po­tem do gry włą­czyły się kule nu­mer dwa i trzy. Wie­dzia­łam, że te­raz nie mam już żad­nych szans. Obrona przed ich jed­no­cze­snymi ata­kami prze­kra­czała moje moż­li­wo­ści i mu­sia­łam się co­raz szyb­ciej co­fać.

A Do­rian stał z ra­mio­nami sple­cio­nymi na piersi i pa­trzył. Mia­łam ser­decz­nie dość jego spoj­rze­nia, któ­rym mie­rzył mnie, ile­kroć stwier­dzał, że nie je­stem jesz­cze na po­zio­mie, na któ­rym po­win­nam być.

Kiedy jedna z kul ru­szyła w moją stronę, udało mi się ją tra­fić z boku i za­trzy­mać w po­wie­trzu. Wy­ko­rzy­sta­łam oka­zję i na­tych­miast po­sła­łam w jej stronę ma­giczne pchnię­cie. Za­nim zdą­ży­łam po­jąć, co się dzieje, kula po­mknęła w tył, wy­rżnęła w ścianę i roz­pa­dła się na dwie czę­ści... ale nie zga­sła! Da­lej mie­niła się błę­kit­nym bla­skiem ma­gii. Do­brze wie­dzia­łam, co się za­raz sta­nie. To była bo­le­sna lek­cja, któ­rej wie­lo­krot­nie do­świad­cza­łam. Rzu­ci­łam się przed sie­bie i wy­ko­na­łam prze­wrót przez ra­mię, bo z pęk­nię­tej kuli uwol­niło się kilka stru­mieni ma­gii, które na­tych­miast ru­szyły do ataku, jakby znisz­czona po­moc ćwi­czebna chciała prze­ka­zać mi swój ostatni po­da­ru­nek. W ostat­niej chwili udało mi się prze­sko­czyć nad nimi, nie do­pusz­cza­jąc do kon­taktu z żadną strużką.

Do­rian gło­śno wy­ra­ził uzna­nie, a ja po­zwo­li­łam so­bie na try­um­falny uśmiech i wal­czy­łam da­lej, wy­ko­nu­jąc uniki i od­pę­dza­jąc od sie­bie dwie po­zo­stałe kule. Na ra­zie uda­wało mi się igno­ro­wać pa­le­nie w płu­cach i bo­le­sne skur­cze w no­gach. Sta­ra­łam się wy­łą­czyć my­śle­nie. Sku­pia­łam się na so­bie, na swo­jej ma­gii i oto­cze­niu.

Po kilku mi­nu­tach zdo­ła­łam cel­nie ugo­dzić kulę nu­mer dwa. Ude­rzy­łam ją, gdy go­to­wała się do ataku na moje plecy. Ona rów­nież roz­pa­dła się na dwie czę­ści i uwol­niła ma­gię, która ru­szyła w moją stronę ni­czym po­ci­ski ra­kie­towe z jed­nym za­da­niem: tra­fić. Sku­pi­łam się na mie­nią­cych się błę­ki­tem stru­gach, zwin­nie wy­ko­na­łam unik i...

Po­czu­łam cios. Naj­pierw w lewą nogę, po­tem w prawą. Pa­dłam na pod­łogę i jęk­nę­łam bo­le­śnie, bo ko­lejne tra­fie­nie do­się­gnęło mo­jej głowy. Te z ma­gicz­nych pchnięć, które jesz­cze za­cho­wały im­pet, ude­rzyły mnie w bok, przez co upu­ści­łam pałkę, ona zaś z ha­ła­sem po­to­czyła się po pod­ło­dze i za­trzy­mała zbyt da­leko, że­bym mo­gła ją chwy­cić.

– Ty cho­lerna zdziro! – wrza­snę­łam i pod­kur­czy­łam bo­lące nogi.

Kula nu­mer trzy zwol­niła i za­częła krą­żyć wo­kół mo­jej głowy, jakby była za­chwy­cona swoim osią­gnię­ciem.

Nie­wiele my­śląc, unio­słam prawą dłoń. Czu­łam ki­piącą mie­szankę fru­stra­cji i wście­kło­ści, wzbie­ra­jącą od ty­go­dni. Jakby ma­gia sama z sie­bie za­częła kon­cen­tro­wać się mię­dzy mo­imi pal­cami, by na­stęp­nie roz­lać się sze­ro­kim pło­mie­niem, czemu to­wa­rzy­szył nie­rze­czy­wi­sty szum. Za­raz po­tem ma­gia uło­żyła się w pło­nące ostrze mie­cza, któ­rym bez wa­ha­nia cię­łam trze­cią kulę, a ta nie dość, że się roz­po­ło­wiła, to po chwili roz­pa­dła w srebrny pył.

Po­woli wy­pu­ści­łam po­wie­trze z płuc. Ma­giczne ostrze mie­niło się ogni­stym bla­skiem, a cie­pło, które z niego ema­no­wało, wę­dro­wało przez moje ra­mię do ca­łego ciała. Do­piero kiedy za­mknę­łam oczy, miecz scho­wał się w mo­jej dłoni i zga­sły czer­wone li­nie na skó­rze. Opar­łam głowę o pod­łogę. W mó­zgu krą­żyła mi tylko jedna myśl:

Fuck.

Do­rian do mnie pod­biegł. Wie­dzia­łam, co po­wie, jesz­cze za­nim otwo­rzył usta.

– Ty tak se­rio? Pa­mię­tasz, co mó­wi­li­śmy o wy­ko­rzy­sty­wa­niu two­jej ma­gicz­nej broni?

– Nie pa­mię­tam – skła­ma­łam. – Ale mogę się za­ło­żyć, że za­raz mi przy­po­mnisz.

Sły­sza­łam, jak staje obok mnie. I nie cho­dziło tylko o od­głos jego kro­ków, ale przede wszyst­kim o te­atralne wes­tchnie­nie.

– Co z tobą jest nie tak, Rayne? Je­steś po­wier­niczką Ignisa. Je­steś po­wier­niczką Mrocz­nego Si­gila, jed­nego z naj­po­tęż­niej­szych w hi­sto­rii. To ćwi­cze­nie po­winno być dla cie­bie kaszką z mlecz­kiem!

Wo­la­łam tego nie ko­men­to­wać, bo nie chcia­łam po raz setny słu­chać wy­wo­dów Do­riana, jak to od za­wsze mam pro­blem z wy­ko­ny­wa­niem pre­cy­zyj­nych ru­chów. A prze­cież do­sko­nale wie­dział o mo­jej przy­pa­dło­ści; wie­dział, że od dziecka drżały mi dło­nie i to nie tylko wtedy, gdy by­łam spięta albo zde­ner­wo­wana. Dla­tego wła­śnie ni­gdy w ży­ciu nie strze­la­łam z broni pal­nej, mimo że mia­łam ku temu nie­jedną oka­zję, kiedy miesz­ka­łam w sie­ro­cińcu i na­le­ża­łam do gangu La­za­rusa.

Nie uśmie­chało mi się rów­nież tłu­ma­czyć mu po raz ko­lejny, że cho­ciaż w ciągu ostat­nich czte­rech mie­sięcy mój stan zna­cząco się po­pra­wił, to jed­nak wciąż do­świad­cza­łam drże­nia. Że prze­cież cał­kiem do­brze ra­dzę so­bie w walce si­gi­lami i że za po­mocą Ignisa po­tra­fię uwal­niać ogromne ilo­ści po­tęż­nej ma­gii. Mimo to tra­fie­nie trzech nie­wiel­kich kul, które w do­datku po­ru­szały się cha­otycz­nie, wciąż było dla mnie cho­ler­nie trud­nym wy­zwa­niem.

– W ten spo­sób ni­gdy nie uda nam się do­trzeć do Athamy Cie­nia – po­wie­dział Do­rian. Wes­tchnę­łam w du­chu.

Athama Cie­nia.

Ko­lejne słowa, które od ty­go­dni de­cy­do­wały o moim ży­ciu. Athama Cie­nia była po­wo­dem, dla któ­rego się tu zna­la­złam – i tym ca­łym na­szym wspól­nym ce­lem, na który Do­rian tak chęt­nie się po­wo­ły­wał. Tylko dla niej – dla athamy – przy­łą­czy­łam się do bun­tow­ni­ków i dzień w dzień da­wa­łam się obi­jać ma­gicz­nym ku­lom.

Kiedy babka Do­riana, Nessa Gre­en­wa­ter, bę­dąca jed­no­cze­śnie przy­wód­czy­nią re­be­lian­tów, po raz pierw­szy po­wie­działa mi o Atha­mie Cie­nia, szty­let wy­dał mi się Świę­tym Gra­alem, któ­rego pra­gnę­łam. Miał to być ósmy – za­gi­niony – Mroczny Si­gil. Szty­let, który miał umoż­li­wiać od­dzie­le­nie Mrocz­nych Si­gili od po­wier­ni­ków i po­wier­ni­czek, nie po­wo­du­jąc ich śmierci. Mimo że nie przed­sta­wiono mi żad­nego do­wodu na ist­nie­nie tego ar­te­faktu, ko­niecz­nie chcia­łam uwie­rzyć, że mo­żemy go od­na­leźć. Athama Cie­nia była moją je­dyną na­dzieją na wol­ność. Bo je­śli rze­czy­wi­ście uda­łoby się prze­ka­zać któ­ryś z Mrocz­nych Si­gili nie w ra­mach ro­dziny, a do­wol­nie wy­bra­nej oso­bie, Adam i ja mo­gli­by­śmy...

Mo­gli­by­śmy być ra­zem.

Mo­gli­by­śmy pro­wa­dzić ta­kie ży­cie, ja­kie tylko by­śmy chcieli. Bez ko­niecz­no­ści miesz­ka­nia w pa­łacu w Mir­ro­rze. I bez obo­wiązku po­ślu­bie­nia ko­goś, kogo nie da­rzy się mi­ło­ścią.

Dla­tego tak, to prawda. Athama Cie­nia rze­czy­wi­ście była moim ce­lem. Nie tylko chcia­łam ją zna­leźć – ja po pro­stu mu­sia­łam to zro­bić. Mimo to po­woli wy­czer­py­wała się moja cier­pli­wość w sto­sunku do bun­tow­ni­ków. Bo cho­ciaż spę­dzi­łam z nimi już cztery mie­siące, nie by­łam ani o ka­wa­łek bliż­sza jej zdo­by­cia. Nie mia­łam na­wet po­my­słu, gdzie za­cząć jej szu­kać!

Do­rian na­dal stał nade mną i pa­trzył na mnie z góry. Kiedy wy­cią­gnął dłoń, żeby mi po­móc wstać z pod­łogi, zi­gno­ro­wa­łam jego uprzejmy gest i pod­nio­słam się o wła­snych si­łach.

– Mo­żesz mi wie­rzyć albo nie – oznaj­mi­łam – ale daję z sie­bie wszystko.

– Do­my­ślam się. – Do­rian po­dał mi pałkę, wci­ska­jąc ją w brzuch. – Tyle że to nie wy­star­czy. To wciąż za mało.

– Skąd niby mo­żesz to wie­dzieć? – Zmie­rzy­łam go złym wzro­kiem. – Żadne z was nie wi­działo athamy na oczy. Ani ty, ani twoja bab­cia. Więc tak na­prawdę nie ma­cie po­ję­cia, co nas czeka. O miej­scu, do któ­rego mu­simy się udać, rów­nież nic nie wiesz, tak samo jak ja. Więc jak mo­żesz mieć pew­ność, że to, co mó­wisz, jest prawdą?

Do­rian za­ci­snął po­wieki i za­raz na po­wrót je otwo­rzył.

– Za­kła­damy po pro­stu naj­czar­niej­szy sce­na­riusz. Le­piej dać się po­zy­tyw­nie za­sko­czyć, niż mocno roz­cza­ro­wać.

Prych­nę­łam. Głup­szej od­po­wie­dzi na­prawdę jesz­cze nie sły­sza­łam. Do­rian za­cho­wy­wał się tak, jakby babka wta­jem­ni­czała go we wszyst­kie swoje plany. Tym­cza­sem wie­dzia­łam, że tak nie było. Znacz­nie ła­twiej by­łoby mi go po­lu­bić, gdyby w końcu przy­znał, że po­dob­nie jak ja nie ma o ni­czym po­ję­cia.

Sta­nę­łam przed Do­ria­nem i mu­sia­łam się po­wstrzy­my­wać, żeby na niego nie na­wrzesz­czeć.

– Gdy­bym tylko użyła swo­jej ma­gii prze­ciwko to­bie...

– ...nie miał­bym naj­mniej­szych szans. – Do­rian nie­szcze­gól­nie się tym prze­jął. – Tak, tak... do­sko­nale wiem, że gdy­byś tylko chciała, z po­mocą Ignisa mo­gła­byś znisz­czyć każdą z tych kul. I to w jed­nej chwili. Wiem, jak po­tężny jest twój si­gil. Ale nie o to w tym ćwi­cze­niu cho­dzi.

– Prze­cież tylko z jego po­wodu tu je­stem! Bo po­trze­bu­je­cie mo­jej ma­gii! Je­dy­nie z Igni­sem mo­że­cie od­na­leźć Athamę Cie­nia. Prze­cież twoja bab­cia wy­raź­nie po­wie­działa, że bez mo­jej zdol­no­ści do nisz­cze­nia in­nej ma­gii nie ma szans do­tar­cia do athamy. Więc po co ta cała za­bawa w okła­da­nie kul pałką? Ja­koś nie wy­daje mi się, żeby Athama Cie­nia była chro­niona przez za­stęp la­ta­ją­cych kul!

– Pew­nie nie. Ale na nie­wiele nam się przy­dasz, je­śli całą swoją ma­gię uwol­nisz w jed­nym po­tęż­nym wy­rzu­cie, a po­tem pad­niesz nie­przy­tomna na zie­mię jak ostat­nim ra­zem. Je­śli moja babka pra­wi­dłowo zin­ter­pre­to­wała po­da­nia do­ty­czące athamy, czeka nas sporo prze­szkód, żeby do niej do­trzeć. Ma­gia Ignisa nie­wiele nam da, do­póki nie na­uczysz się jej kon­tro­lo­wać.

Jak na ko­mendę za­częły mi drżeć dło­nie. Za­ci­snę­łam usta i po­czu­łam, że ro­bię się czer­wona. Sta­ra­łam się nie dać ni­czego po so­bie po­znać. Kon­trola. Od za­wsze kon­trola była moją piętą achil­le­sową. Z tru­dem pa­no­wa­łam nad swo­imi emo­cjami i wszystko wska­zy­wało na to, że ten sam pro­blem do­ty­czył pa­no­wa­nia nad Igni­sem.

I wła­śnie przez to do­szło do zda­rze­nia, o któ­rym mó­wił Do­rian. Kiedy ostat­nim ra­zem znisz­czy­łam gi­gan­tyczną ilość ma­gii, miało to tak ogromny wpływ na moje ciało, że rze­czy­wi­ście ze­mdla­łam. I choć udało mi się za­trzy­mać two­rzące się sprzę­że­nie ma­gii cha­osu nad Lon­dy­nem, po­dzię­ko­wa­nia na­le­żały się głów­nie Ada­mowi, który przez cały czas trwał u mego boku. Osła­niał mnie i uspo­ka­jał ma­gię, która za­zwy­czaj wy­do­by­wała się ze mnie w nie­kon­tro­lo­wany i nie­po­ha­mo­wany spo­sób.

On kie­ro­wał, ja nisz­czy­łam.

Sama ni­gdy nie po­do­ła­ła­bym temu za­da­niu. Ani wtedy, ani dziś, cztery mie­siące po tam­tym zda­rze­niu. Nic się w tej ma­te­rii nie zmie­niło.

Zda­wa­łam so­bie z tego sprawę. Do­rian i Nessa rów­nież.

– Rayne... – za­czął Do­rian, nieco bar­dziej ugo­do­wym to­nem. – To, co ro­bimy... jest na­prawdę ważne.

– Nie mu­sisz mi o tym przy­po­mi­nać.

Zbli­żył się do mnie. Prze­su­nął uważ­nym spoj­rze­niem po mo­jej twa­rzy i skrzy­wił się nie­zde­cy­do­wa­nie.

– Pew­nie masz ra­cję i przez ostat­nie mie­siące za bar­dzo na­ci­ska­łem, ale to ty pod­ję­łaś de­cy­zję, by opu­ścić Sió­demkę i się do nas przy­łą­czyć. Naj­wyż­szy czas, że­byś po­ka­zała to też czy­nami.

Przez ostat­nie mie­siące... za bar­dzo na­ci­skał? Nie­wiele bra­ko­wało, a wy­buch­nę­ła­bym śmie­chem. Co chciał w ten spo­sób po­wie­dzieć? Jak­bym w ogóle miała wy­bór. Sie­ro­ci­niec, w któ­rym spę­dzi­łam więk­szość ży­cia, legł w gru­zach. Zo­sta­łam upro­wa­dzona do Mir­roru, zwier­cia­dła na­szego świata na nie­bie, tylko po to, żeby się do­wie­dzieć, że mój oj­ciec na­le­żał do Sied­miorga i był po­wier­ni­kiem jed­nego z naj­po­tęż­niej­szych ma­gicz­nych ar­te­fak­tów świata. Po nim odzie­dzi­czy­łam Mroczny Si­gil, prze­cud­nej urody bran­so­letkę przed­sta­wia­jącą smoka, za po­mocą któ­rej mo­głam uni­ce­stwić każdą ma­gię. No tak, jesz­cze je­den dro­biazg: ucie­kłam od chło­paka, w któ­rym się za­ko­cha­łam. I po co to wszystko? Żeby dzień w dzień ga­niać po tej sali po­obi­jana przez ma­giczne kule!

Świ­dro­wa­łam Do­riana wzro­kiem. Był le­d­wie cztery lata star­szy, a ja mia­łam już ser­decz­nie dość zwo­dze­nia mnie.

– Do­bra, to kiedy wła­ści­wie ru­szamy na po­szu­ki­wa­nia Athamy Cie­nia? Bo je­stem z wami od kilku mie­sięcy i je­dyne, co ro­bimy, to tylko ga­damy o tym szty­le­cie. Gdzie jest ukryty? Co mnie czeka przy pró­bie jego zdo­by­cia? Dla­czego Nessa nie chce zdra­dzić, na czym wła­ści­wie ma po­le­gać moja rola w tym przed­się­wzię­ciu?

– Bo sama jesz­cze nie wie wszyst­kiego – wy­ja­śnił Do­rian. – Po­zwól mo­jej babci ro­bić to, co do niej na­leży, a my zaj­miemy się na­szą czę­ścią, do­brze? Wy­daje mi się, że le­piej byś so­bie ra­dziła, gdy­byś tylko prze­stała... – prze­rwał i za­wa­hał się, szu­ka­jąc wła­ści­wych słów –...gdy­byś nie my­ślała bez­u­stan­nie o Sió­demce. Chyba że jed­nak chcesz wró­cić do Sep­tem...

– Sep­tem już nie ist­nieje – za­uwa­ży­łam. – Za­po­mnia­łeś, że znisz­czy­li­ście pa­łac?

– Pa­mię­tam, mo­żesz mi wie­rzyć. – Do­rian wpa­try­wał się we mnie in­ten­syw­nie i za­ci­skał pię­ści. – Ale lord Mir­roru żyje so­bie da­lej. Może za­czę­łaś ża­ło­wać, że zo­sta­wi­łaś Adama Trem­bletta? Nie mo­żesz się tu od­na­leźć, bo je­steś w nim za bar­dzo za­ko­chana?

W od­po­wie­dzi z ca­łej siły ci­snę­łam mu pałkę pod nogi. Broń od­biła się ha­ła­śli­wie od pod­łogi.

– Na dziś wy­star­czy – prych­nę­łam i szyb­kim kro­kiem opu­ści­łam salę tre­nin­gową.

Le­d­wie wy­szłam na ze­wnątrz, po­czu­łam chłodny po­wiew wia­tru. Prze­ni­kał przez ma­te­riał bluzy od dresu, aż szczy­pała mnie spo­cona jesz­cze skóra. Szybko pod­nio­słam koł­nierz, by osło­nić dolną część twa­rzy i dać so­bie czas na przy­zwy­cza­je­nie się do ni­skiej tem­pe­ra­tury.

Mi­ja­łam opusz­czone hale ma­ga­zy­nowe i rząd pni. Baza w Los An­ge­les, do któ­rej prze­nie­śli­śmy się dwa ty­go­dnie temu, była je­dy­nym punk­tem oporu re­be­lian­tów, który rze­czy­wi­ście znaj­do­wał się na te­re­nie wy­ko­rzy­sty­wa­nym wcze­śniej przez woj­sko. Mie­ściły się tu ba­raki ko­sza­rowe, ma­ga­zyny przy­sto­so­wane do prze­cho­wy­wa­nia broni, szpi­tal po­lowy, place do ćwi­cze­nia musz­try i na­wet han­gar z pa­sem star­to­wym. Cały kom­pleks był do­brze pil­no­wany – przy wy­so­kim pło­cie stały liczne wieże straż­ni­cze.

Od kiedy do­łą­czy­łam do bun­tow­ni­ków z Oka, przy­zwy­cza­iłam się, że co kilka ty­go­dni zmie­niamy miej­sce sta­cjo­no­wa­nia. Z Lon­dynu prze­nie­śli­śmy się do Pa­ryża, z Pa­ryża tra­fi­li­śmy do Ma­drytu, z Ma­drytu do No­wego Jorku, z No­wego Jorku do Chi­cago, by w końcu zna­leźć się tu­taj, kilka ki­lo­me­trów pod Los An­ge­les, po­środku ni­czego.

Nessa Gre­en­wa­ter uwa­żała, że le­piej być w ru­chu. Od kiedy znisz­czyła pa­łac Sep­tem, bun­tow­nicy mu­sieli za­cho­wy­wać szcze­gólną ostroż­ność na wy­pa­dek, gdyby lord Mir­roru jed­nak po­sta­no­wił się ze­mścić i wy­słał za nimi swoją ar­mię. Tak w każ­dym ra­zie twier­dziła Nessa – jed­nak po­dej­rze­wa­łam, że cho­dziło jej głów­nie o mnie. Pró­bo­wała jak naj­le­piej ukryć mnie przed Sió­demką.

Nie ro­zu­mia­łam tylko, dla­czego ani Adam, ani Dina czy Ce­line nie pró­bo­wali mnie szu­kać. Ni­g­dzie nie po­ja­wiali się ma­gi­cjanci. Choć w jed­nym punk­cie Nessa miała bez wąt­pie­nia ra­cję – Adam w każ­dej chwili mógł wy­słać za nami swoją ar­mię i szybko nas zlo­ka­li­zo­wać. Jed­nak tego nie ro­bił.

Mógłby, gdyby chciał...

Czę­sto się za­sta­na­wia­łam, jak so­bie ra­dzą. Kiedy ja tu, na dole, w Pri­mie, wę­dro­wa­łam z mia­sta do mia­sta, oni – Adam, Ce­dric, Dina i po­zo­stali – byli na gó­rze, w Mir­ro­rze.

Mi­mo­wol­nie unio­słam wzrok i spoj­rza­łam na sza­rze­jące, po­po­łu­dniowe niebo. Choć pra­wie nie było chmur, z tej od­le­gło­ści z tru­dem mo­głam do­strzec za­rysy zwier­cia­dla­nej wer­sji Los An­ge­les. Sre­brzy­ste kon­tury ja­kichś bu­dyn­ków wiele ki­lo­me­trów nad zie­mią, w do­datku wi­szą­cych do góry no­gami.

Wie­dzia­łam oczy­wi­ście, że Adama nie było w Mir­ro­rze Los An­ge­les. By­łam o tym prze­ko­nana, choć nie mo­głam mieć pew­no­ści. On, Dina i Ce­line prze­by­wali naj­pew­niej w Mir­ro­rze Lon­dynu, w miej­scu, skąd rzą­dzili. Wpraw­dzie już nie w Sep­tem, ale... gdzieś tam byli na pewno.

Od kiedy Oko znisz­czyło pa­łac Sep­tem, Mir­ro­rem za­częły wstrzą­sać nie­po­koje – a przy­naj­mniej ta­kie do­cie­rały do mnie wie­ści. Sę­dzio­wie po­koju, któ­rzy ca­łymi la­tami nad­zo­ro­wali trans­fer ma­gii do Prime’u, po­mna­ża­jąc przy tym swój ma­ją­tek, zo­stali przez Adama zde­gra­do­wani i za­stą­pieni no­wymi. Co to ozna­czało? Jaki przy­nio­sło efekt? Czy za­szko­dziło po­zy­cji lorda Mir­roru? Czy po­ja­wiły się ja­kieś spi­ski prze­ciwko niemu? Nie mia­łam po­ję­cia.

Nie­pew­ność zże­rała mnie od środka. I zgoda, Do­rian mógł mieć tro­chę ra­cji – to cią­głe roz­my­śla­nie o Sió­demce roz­pra­szało mnie na tre­nin­gach. Tylko co mo­głam na to po­ra­dzić?

Mroczne Si­gile, które no­si­li­śmy, były naj­star­szymi si­gi­lami świata. Za ich sprawą łą­czyła nas więź, któ­rej nie dało się opi­sać sło­wami. I kiedy ja sie­dzia­łam bez­czyn­nie tu­taj, tam, na gó­rze, mo­gło się wiele dziać.

Od czasu, gdy Se­ba­stian La­croix i Ni­kita Fa­ir­burn od­wa­żyli się otwar­cie wy­stą­pić prze­ciwko Ada­mowi, Se­ba­stian bez­u­stan­nie po­dej­mo­wał próby ode­bra­nia mu tronu. Do­tąd nie udało mu się zre­ali­zo­wać naj­więk­szego ma­rze­nia, czyli ob­ję­cia funk­cji lorda Mir­roru, ale nie zmie­niało to faktu, że był nie­bez­pieczny.

Za po­mocą swo­jego si­gila zdo­łał tak zma­ni­pu­lo­wać jed­nego z nas – Matta, z któ­rym bar­dzo szybko się za­przy­jaź­ni­łam – że chło­pak speł­niał każde jego po­le­ce­nie. Wy­star­czyło jedno spoj­rze­nie w aniel­skie lu­sterko i już Matt nie był sobą. Nie mia­łam żad­nych wie­ści ani o nim, ani o Se­ba­stia­nie czy Nikki. Nie wie­dzia­łam, jak się czuje Matt, czy Adam, Dina i Ce­line go szu­kają... Nie wie­dzia­łam nic.

Ma­sze­ro­wa­łam da­lej, a z mo­jego gar­dła wy­do­był się pe­łen fru­stra­cji jęk. By­łam wście­kła – na Do­riana, na sie­bie i całą tę sy­tu­ację. Me­cha­nicz­nie po­ko­ny­wa­łam drogę mię­dzy ba­ra­kami, wzdłuż płotu i wo­kół pasa star­to­wego, by wresz­cie skie­ro­wać się w stronę ostat­niego bu­dynku ko­szar. By­łam tak za­to­piona w my­ślach, że dwie po­staci przed wej­ściem za­uwa­ży­łam do­piero, kiedy Lily za­ma­chała mi dło­nią tuż przed twa­rzą.

Czarne włosy zwią­zała w kok – była to nowa fry­zura, do któ­rej jesz­cze się nie przy­zwy­cza­iłam mimo upływu czte­rech mie­sięcy. Daw­niej naj­czę­ściej no­siła włosy roz­pusz­czone, z lo­kami ster­czą­cymi na wszyst­kie strony. Dziś wy­glą­dała jak żoł­nierka do­sko­nała.

Obok niej sie­dział Echo, który ran­kiem, gdy wy­cho­dzi­łam, że­gnał mnie pod po­sta­cią mo­tyla, te­raz zaś zmie­nił się w czar­nego dra­pież­nego kota.

Je­dyną ce­chą, która to­wa­rzy­szyła mu nie­za­leż­nie od kształtu, jaki przy­bie­rał, była biała plamka przy­po­mi­na­jąca gwiazdkę na czole.

Spoj­rza­łam na nich i uśmiech­nę­łam się sze­roko, bo Echo naj­pierw za­czął ocie­rać się o moje nogi, a po­tem roz­padł się w chmurę ma­gicz­nych dro­bi­nek, by znów się zma­te­ria­li­zo­wać, tym ra­zem pod po­sta­cią ma­łego ptaka na moim ra­mie­niu. Jesz­cze cał­kiem nie­dawno w pe­łen nie­do­wie­rza­nia za­chwyt wpra­wi­łaby mnie myśl, że ma­giczne stwo­rze­nie – ptak spek­tralny – miałby się do nas przy­łą­czyć i to­wa­rzy­szyć nam w dro­dze. A jed­nak tak było i Echo stał się moją ostoją, dzięki któ­rej za­cho­wy­wa­łam spo­kój. Pro­wa­dził co prawda wła­sne ży­cie nie­za­leż­nie od nas i cza­sem zni­kał na całe dni, a na­wet ty­go­dnie, lecz na ra­zie za każ­dym ra­zem wra­cał.

– Jak było dzi­siaj na tre­ningu? – za­py­tała Lily.

Naj­wy­raź­niej za od­po­wiedź wy­star­czył jej mój wy­raz twa­rzy, bo za­raz się skrzy­wiła.

– Aż tak źle?

– Oboje ży­jemy, więc chyba w po­rządku – od­po­wie­dzia­łam. – Ni­czego wię­cej się nie spo­dzie­wa­łam.

Lily prze­wró­ciła oczyma. Uwa­żała, że nie­po­trzeb­nie wdaję się w kłót­nie z Do­ria­nem. Na po­czątku, kiedy do­piero za­czę­li­śmy wspólne tre­ningi, sta­rała się być obecna i in­ter­we­nio­wać w ta­kich sy­tu­acjach. W końcu jed­nak uznała, że to zbyt wiele, i te­raz tre­ningi od­by­wała pod okiem Edge’a i Blic­kera, dwóch bun­tow­ni­ków, z któ­rymi się za­przy­jaź­niła i któ­rzy do­wo­dzili grupą od­po­wie­dzialną za wła­ma­nia.

Tylko Lily mo­gła się do­my­ślić, jak na­prawdę się czu­łam. Ra­zem do­ra­sta­ły­śmy w sie­ro­cińcu, przez co stała się dla mnie ro­dziną, je­dyną, jaką mia­łam. Ra­zem gar­dzi­ły­śmy Naj­wyż­szymi za­miesz­ku­ją­cymi Mir­ror za to, że po­zwa­lali resz­cie świata po­grą­żać się w co­raz więk­szej bie­dzie i nic so­bie z tego nie ro­bili. Nie­spo­dzie­wana in­for­ma­cja, że sama do nich na­leżę, po­nie­waż mój oj­ciec po­cho­dził z jed­nej z ro­dzin rzą­dzą­cych Mir­ro­rem, zszo­ko­wała mnie bar­dziej niż ją.

Lily na­dal trak­to­wała mnie tak jak wcze­śniej. Nie miało dla niej zna­cze­nia, czy moje na­zwi­sko brzmi Sand­ford, czy Har­wood. Nie ob­cho­dziło jej, że je­stem po­wier­niczką Mrocz­nego Si­gila. Po­zo­sta­łam tą samą Ray, a to zna­czyło dla mnie wię­cej, niż by­łam w sta­nie wy­ra­zić.

– Na­stęp­nym ra­zem idę tam z tobą – oznaj­miła i uśmiech­nęła się sze­roko. – Je­śli Do­rian znów pal­nie coś głu­piego, do­sta­nie ma­giczne pchnię­cie pro­sto w ty­łek.

Nie mo­głam po­wstrzy­mać śmie­chu, kiedy wy­obra­zi­łam so­bie, jak mo­głoby to wy­glą­dać. Lily do­łą­czyła do mnie, lecz kiedy wzięła mnie pod ra­mię, znów miała po­ważną minę.

– Wła­śnie mia­łam iść cię szu­kać – wy­ja­śniła ści­szo­nym gło­sem. – Twoja matka wró­ciła.

Zmarsz­czy­łam czoło. Nieco zbyt szybko była z po­wro­tem. Spo­dzie­wa­łam się jej do­piero za kilka dni.

– Nessa też? – za­py­ta­łam.

W ciem­nych oczach Lily po­ja­wiła się tro­ska.

– Tak. Po­noć w cza­sie mi­sji wy­stą­piły ja­kieś pro­blemy.

– Pro­blemy?

Wzru­szyła bez­rad­nie ra­mio­nami.

– Nic wię­cej nie wiem. Ale... ka­zali mi cię od­szu­kać i przy­pro­wa­dzić do cen­trum do­wo­dze­nia. I to pil­nie.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
.

27 maja 2037

Mir­ror Lon­dynu, Sep­tem

W DNIU PIĘT­NA­STYCH URO­DZIN ADAMA TREM­BLETTA ty­siące lu­dzi stra­ciło ży­cie.

To on po­no­sił winę za ich śmierć. Wpraw­dzie nie stało się to z jego roz­kazu ani on sam tego nie do­ko­nał, lecz nie zmie­niało to faktu, że mógł za­po­biec tra­ge­dii. Gdyby był wów­czas nieco doj­rzal­szy, albo gdyby wie­dział to, co wie­dział dziś – na te­mat wła­snej matki i ma­gii cha­osu – cał­kiem moż­liwe, że ci wszy­scy lu­dzie na­dal cie­szy­liby się zdro­wiem i ży­ciem.

Tam­tego wie­czoru do po­koju Adama wszedł słu­żący i z głę­bo­kim ukło­nem oznaj­mił, że lady Mir­roru pra­gnie za­mie­nić z nim słowo. Nie za­da­jąc py­tań, ru­szył za pra­cow­ni­kiem pa­łacu przez skrzy­dło ro­dziny Trem­blet­tów. Mi­nął for­te­pian, przy któ­rym sia­dy­wał cza­sem, kiedy ni­kogo nie było w po­bliżu, i sofę z fo­te­lami, z któ­rych nikt ni­gdy nie ko­rzy­stał. W końcu do­tarł do ga­bi­netu matki, w któ­rym przy­ga­szone świa­tło pa­dało na re­gały z książ­kami, ob­razy i duże biurko.

Jego matka stała przy wy­so­kim oknie i z za­dartą głową pa­trzyła na Prime.

Miesz­kańcy Mir­roru rzadko po­świę­cali temu czas. Nie spo­glą­dali w górę. Prime był bli­sko, każ­dego dnia i o każ­dej po­rze, lecz mało kogo in­te­re­so­wał ten za­co­fany, stary świat. Z punktu wi­dze­nia tych, któ­rzy za­miesz­ki­wali Mir­ror, Prime był tylko nie­wy­raź­nym od­bi­ciem tego, co ich świat już dawno miał za sobą.

Adam po­trze­bo­wał chwili, żeby ze­brać się w so­bie, jak za­wsze kiedy cze­kała go roz­mowa z matką. Ni­gdy nie wie­dział, czego się spo­dzie­wać, więc we­wnętrz­nie przy­go­to­wał się na naj­róż­niej­sze sce­na­riu­sze.

– Po­dejdź bli­żej – ode­zwała się Le­anore nie­spo­dzie­wa­nie, a Adam wy­ko­nał po­le­ce­nie.

Za­trzy­mał się obok niej i do­piero wtedy się zo­rien­to­wał, że przez cały czas ob­ser­wo­wała jego od­bi­cie w szy­bie. W sła­bym świe­tle Mir­roru stali obok sie­bie; te same sre­brzy­ste włosy, te same ja­sno­szare oczy... i ten sam wy­raz ust, nie­ustę­pliwy i hardy, mimo że Adam cza­sem ża­ło­wał po­do­bień­stwa.

– Po­do­bały ci się fa­jer­werki? – za­py­tała.

Adam po­czuł za­sko­cze­nie. Czy na­prawdę o tym chciała z nim roz­ma­wiać? O fa­jer­wer­kach?

Co roku w dniu jego uro­dzin Mir­ror wy­strze­li­wał w niebo race. Lu­dzie tłum­nie wy­cho­dzili przed domy i na ulice, by oglą­dać, jak ich świat to­nie w fe­erii barw eks­plo­zji. Cały spek­takl trwał czę­sto po­nad go­dzinę i miał przy­po­mnieć wszyst­kim, że ro­dzina Tre­blet­tów kie­ruje Mir­ro­rem że­la­zną ręką. Ko­lej­nym władcą, który za­sią­dzie na tro­nie, rów­nież bę­dzie Trem­blett, a po nim ko­lejny. Silny ród. Wasi przy­wódcy po wsze czasy!

– Były... ro­biły wra­że­nie – od­po­wie­dział zgod­nie z prawdą. – Pris była za­chwy­cona.

Dźwięk imie­nia jego sio­stry spra­wił, że na uła­mek se­kundy twarz Le­anore zła­god­niała. To była jedna z nie­licz­nych kwe­stii, w któ­rych do­sko­nale się ro­zu­mieli: oboje da­rzyli Pri­scillę bez­gra­niczną mi­ło­ścią. I oboje cier­pieli, wie­dząc, że jej cho­roby nie da się wy­le­czyć i nie da się ura­to­wać jej ży­cia.

Po chwili wzrok jego matki znów stał się chłodny i twardy – wy­ra­cho­wany. I choć Adam miał do­piero pięt­na­ście lat, na­tych­miast po­jął: nie, w tej roz­mo­wie fa­jer­werki nie były głów­nym te­ma­tem.

– Do­tarły do mnie nie­po­ko­jące wie­ści – oznaj­miła w końcu Le­anore. – Wy­gląda na to, że dzi­siej­szego wie­czoru do­szło w mie­ście do wy­bu­chu ma­gii cha­osu.

Adam po­tak­nął z po­wagą. Ta­kie zda­rze­nia nie były w Mir­ro­rze rzad­ko­ścią. Od kiedy Ignis nie miał po­wier­nika, uwal­niał co­raz wię­cej ma­gii cha­osu. Co ja­kiś czas wy­do­by­wały się z niego ab­bysy, które ata­ko­wały lu­dzi. To była ka­ta­strofa, jed­nak przy od­po­wied­niej licz­bie ma­gi­cjan­tów dało się szybko tłu­mić ta­kie wy­bu­chy. Po­nie­kąd. Bo ton jego matki zdra­dzał, że tego dnia zaj­ście miało zgoła inny prze­bieg.

– Nie udało się go po­wstrzy­mać?

– Nie, jesz­cze nie. Oba­wiam się, że sy­tu­acja jest skom­pli­ko­wana.

Skom­pli­ko­wana. W gło­sie jego matki nie było sły­chać prze­sad­nego zmar­twie­nia. Adam wciąż jed­nak nie ro­zu­miał, po co go do sie­bie we­zwała. Ni­gdy wcze­śniej nie oma­wiała z nim spraw zwią­za­nych ze spra­wo­wa­niem urzędu. To miało się zmie­nić do­piero na rok przed jego ko­ro­na­cją, żeby przy­go­to­wać go do prze­ję­cia wła­dzy. Dla­czego wy­brała aku­rat ten mo­ment?

– Nie chcesz wie­dzieć, dla­czego to ta­kie skom­pli­ko­wane?

Adam za­sta­no­wił się chwilę.

– Oczy­wi­ście, że chcę.

– Wy­gląda na to, że obecny wy­buch jest wy­jąt­kowo po­tężny. Ma­gia cha­osu zbiera się w prze­strzeni po­mię­dzy Mir­ro­rem a Prime’em i... tam do­cho­dzi do sprzę­że­nia.

Do... sprzę­że­nia? Ni­gdy wcze­śniej nie sły­szał, by to słowo zo­stało użyte w kon­tek­ście ma­gii cha­osu.

– Co to zna­czy?

Le­anore spoj­rzała na niego w od­bi­ciu w szy­bie z wy­jąt­kową po­wagą.

– To zna­czy, że ma­gia cha­osu nie roz­pra­sza się jak do­tych­czas, tylko staje się co­raz po­tęż­niej­sza. Ma­gi­cjanci uwa­żają, że to sprzę­że­nie może w końcu ru­nąć w stronę Mir­roru. I w do­datku ich zda­niem na­bie­rze ta­kiej mocy, iż bę­dzie w sta­nie uni­ce­stwić całą dziel­nicę.

Uni­ce­stwić?

Czy ona na­prawdę to po­wie­działa?

Adam wciąż jesz­cze do­sko­nale pa­mię­tał, jak mocno wa­liło mu wtedy serce. Bo w jed­nej chwili wy­dźwięk roz­mowy uległ zmia­nie. Za­miast się za­sta­na­wiać, dla­czego mu o tym mówi, my­ślał je­dy­nie, dla­czego stoi i nic nie robi. Dla­czego nie była w wi­rze po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji? Dla­czego nie była za­tro­skana?

– Czy ma­gi­cjanci nie mogą temu za­po­biec? – za­py­tał Adam prze­stra­szony.

– Może zdo­łają.

– Może?

– Pro­blem jest inny... – cią­gnęła jego matka ze spo­ko­jem, któ­rego Adam nie mógł po­jąć. – Je­śli ma­gi­cjanci spró­bują prze­ciw­sta­wić się sprzę­że­niu, za­ry­zy­kują utratą ży­cia. A wtedy nie po­zo­sta­nie nikt, by wal­czyć z ma­gią cha­osu. A ona praw­do­po­dob­nie za­leje cały Mir­ror Lon­dynu. – Le­anore od­wró­ciła się od okna i po raz pierw­szy od po­czątku roz­mowy spoj­rzała Ada­mowi w oczy. – Naj­wyż­szy sę­dzia po­koju za­pro­po­no­wał, by nie ata­ko­wać sprzę­że­nia, lecz pod­jąć próbę utrzy­ma­nia go w we­wnętrz­nych gra­ni­cach dziel­nicy. Pla­nuje wznieść ba­riery i po­cze­kać, aż ma­gia cha­osu uleci wy­soko nad mia­sto i znik­nie w od­dali.

– Ale... – Adam z nie­do­wie­rza­niem spo­glą­dał na matkę. – Co to bę­dzie ozna­czało dla miesz­kań­ców od­gro­dzo­nej dziel­nicy?

– Zginą. – Ani przez chwilę nie za­wa­hała się, wy­po­wia­da­jąc te słowa. – Stoję przed wy­bo­rem, Ada­mie. Bar­dzo trud­nym wy­bo­rem, z prze­ra­ża­ją­cymi kon­se­kwen­cjami. Je­śli roz­każę moim ma­gi­cjan­tom pod­jąć próbę obrony dziel­nicy, za­ry­zy­kuję nie tylko utratę ar­mii, ale i znisz­cze­nie ca­łego mia­sta przez ma­gię cha­osu. Czy nie bę­dzie za­tem roz­sąd­nym wy­bo­rem po­świę­cić tylko jedną dziel­nicę, aby za­pew­nić bez­pie­czeń­stwo po­zo­sta­łej czę­ści mia­sta? – Prze­rwała na chwilę. Jej wy­cze­ku­jące spoj­rze­nie spra­wiło, że Adam po­czuł ciarki wę­dru­jące wzdłuż krę­go­słupa. – Co ty byś zro­bił na moim miej­scu?

Adam za­ci­snął pię­ści.

– Ja?

– Tak. Ty. – Głos jego matki był lo­do­waty i twardy. – Skoń­czy­łeś dzi­siaj pięt­na­sty rok ży­cia, Ada­mie. Za kilka lat zo­sta­niesz lor­dem Mir­roru. Nie­wielu jest na świe­cie lu­dzi, któ­rzy by­liby w sta­nie pod­jąć taką de­cy­zję. Ty mu­sisz być jed­nym z nich. Dla­tego słu­cham: co byś zro­bił? Spró­bo­wał­byś ura­to­wać kilku lu­dzi, ry­zy­ku­jąc ży­cie wielu? Czy może po­świę­cił­byś tylko jedną dziel­nicę, aby... oca­lić całe mia­sto?

Adam wyj­rzał przez okno. Da­leko po­ni­żej le­żał Mir­ror Lon­dynu – a da­leko po­wy­żej stary Lon­dyn. Praw­dziwy Lon­dyn. Nie mógł tego doj­rzeć z miej­sca, w któ­rym stał, ale wy­obra­żał so­bie, jak gdzieś nad mia­stem gro­ma­dzi się ener­gia i czarne wstęgi ma­gii cha­osu stają się co­raz dłuż­sze.

To była kwe­stia mo­ral­nego wy­boru. Naj­trud­niej­sza i naj­bar­dziej ob­cią­ża­jąca de­cy­zja, przed jaką można było sta­nąć. Adam czuł się we­wnętrz­nie roz­darty, a w my­ślach pró­bo­wał ana­li­zo­wać moż­liwe kon­se­kwen­cje. Lecz każda z pod­ję­tych de­cy­zji by­łaby sko­kiem w nie­znane i każda obar­czona była nie­ustę­pli­wym py­ta­niem: a co, gdyby al­ter­na­tywa oka­zała się lep­sza?

– No i? – za­py­tała jego matka. Nie po­ga­niała go, była ra­czej cie­kawa jego zda­nia.

To tylko py­ta­nie hi­po­te­tyczne, Adam uspo­ka­jał się w my­ślach. Nie mu­siał po­dej­mo­wać ta­kiej de­cy­zji na­prawdę. Prze­cież nie był na­wet w po­sia­da­niu wszyst­kich in­for­ma­cji, któ­rych do tego po­trzeba. No i nie miał praw­dzi­wego ob­razu tego, co się działo nad mia­stem. Nie wie­dział, ilu ma­gi­cjan­tów jest go­to­wych do dzia­ła­nia ani jak bar­dzo roz­prze­strze­niła się ma­gia cha­osu. Matka chciała go spraw­dzić i się prze­ko­nać, czy w ogóle jest zdolny do roz­strzy­ga­nia w ta­kich kwe­stiach.

A był zdolny. Mu­siał być.

– Po­świę­cił­bym jedną dziel­nicę – wy­rzu­cił z sie­bie za­chryp­nię­tym gło­sem. To była je­dyna roz­sądna od­po­wiedź. Taka, którą sfor­mu­ło­wał jego mózg, nie serce. W Mir­ro­rze Lon­dynu miesz­kał po­nad mi­lion lu­dzi, a w dziel­ni­cach na obrze­żach le­d­wie uła­mek tej liczby. – Je­śli ma­gi­cjanci wy­ra­żają wąt­pli­wo­ści, czy uda­łoby się im ochro­nić resztę mia­sta, był­bym skłonny za­wie­rzyć ich do­świad­cze­niu.

Le­anore oparła dłoń na jego ra­mie­niu.

– Niech więc tak się sta­nie.

I po tych sło­wach wy­szła z ga­bi­netu, a Adam po­czuł, jak zmie­nia się w słup soli.

Niech więc tak się sta­nie?

Co to miało ozna­czać?

Do­wie­dział się tego już na­stęp­nego dnia rano. Nocą ma­gia cha­osu ru­nęła po­tężną falą na jedną z pe­ry­fe­ryj­nych dziel­nic mia­sta... i po­chło­nęła wszystko, co zna­la­zła na swo­jej dro­dze. Domy, firmy i ży­cie wszyst­kich miesz­kań­ców.

Kiedy słu­chał słu­żą­cego, który in­for­mo­wał go o wy­da­rze­niach mi­nio­nej nocy, Adam miał wra­że­nie, że z ką­tów po­koju wy­peł­zają cie­nie i go osa­czają. Je­dyne, co sły­szał, to szum w uszach. Czuł, że po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, które do­tych­czas za­pew­niał mu pa­łac, roz­sy­pało się wła­śnie jak do­mek z kart.

Mi­jały ty­go­dnie, mie­siące i lata, a po­czu­cie winy stało się jego nie­od­łącz­nym to­wa­rzy­szem. W naj­trud­niej­szych chwi­lach cią­żyło mu ono tak bar­dzo, że nie­wiele bra­ko­wało, a ścią­gnę­łoby go w ot­chłań bez dna. Z cza­sem Adam na­uczył się jed­nak, jak po­skła­dać ro­ze­rwaną du­szę w ca­łość i nie po­zwa­lać jej się roz­paść na nowo. Zwąt­pie­nie i roz­pacz nie przy­wró­ci­łyby ni­komu ży­cia. Dla­tego przy­siągł so­bie, że śmierć tych lu­dzi nie była bez zna­cze­nia.

Miał pięt­na­ście lat, gdy z pełną ja­sno­ścią po­jął sens swo­jego ist­nie­nia.

Nie miało zna­cze­nia, czy i jak długo bę­dzie lor­dem Mir­roru; każdą odro­binę wła­dzy, jaką miał po­siąść, chciał po­świę­cić jed­nej spra­wie.

Pra­gnął oczy­ścić pla­netę z ma­gii cha­osu. Raz na za­wsze.

.
.