Mów mi Drake - Natalia Popławska - ebook
NOWOŚĆ

Mów mi Drake ebook

Popławska Natalia

4,3

403 osoby interesują się tą książką

Opis

Drake – znany uwodziciel i właściciel klubu towarzyskiego dla dżentelmenów. Sławę przyniosły mu kobiety zmieniane jak rękawiczki i umiejętności rodem z Kamasutry – aż do dnia, w którym jego największy atut przestaje działać...

Jane – ambitna studentka z południa, która wbrew sobie zostaje wciągnięta w jego świat, stając się częścią misternie uknutego planu ratowania reputacji.

Kiedy ona udaje kogoś, kim nie jest, a on skrywa coś więcej niż tylko uczucia, wybucha mieszanka emocji, hormonów i nieporozumień. A wszystko to w rytmie luksusowych bankietów, rodzinnych dramatów i... jednego nieudanego pocałunku, który zmienia wszystko.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 272

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (9 ocen)
6
1
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MarteXa

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajny romans. Polecam
00
martitatusia

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo miła lektura
00
aga1420

Z braku laku…

Nudna, zalękniona bohaterka to i książka nijaka.
00
Zofijka57

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa,czekam na druga czesc o Bastienie.Polecam
00



 

Co­py­ri­ght © Na­ta­lia Po­pław­ska

 

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Nie­au­to­ry­zo­wa­ne roz­po­wszech­nia­nie ca­ło­ści lub frag­men­tu ni­niej­szej pu­bli­ka­cji w ja­kiej­kol­wiek po­sta­ci jest za­bro­nio­ne. Wy­ko­ny­wa­nie ko­pii me­to­dą kse­ro­gra­ficz­ną, fo­to­gra­ficz­ną, a ta­kże ko­pio­wa­nie ksi­ążki na no­śni­ku fil­mo­wym, ma­gne­tycz­nym lub in­nym po­wo­du­je na­ru­sze­nie praw au­tor­skich ni­niej­szej pu­bli­ka­cji.

 

Re­dak­cja, ko­rek­ta i pro­jekt okład­ki:

Na­ta­lia Po­pław­ska

 

Skład i for­ma­ty elek­tro­nicz­ne:

Na­ta­lia Po­pław­ska

 

Źró­dło gra­fik na okład­ce: Ca­nva, AI

 

Wy­da­nie I, 2025

 

ISBN: 978-83-977715-1-2

 

Spis treści

Prolog

Drake

Jane

Drake

Jane

Drake

Jane

Drake

Jane

Drake

Jane

Drake

Jane

Drake

Jane

Drake

Jane

Drake

Jane

Drake

Jane

Drake

Jane

Drake

Jane

Drake

Jane

Drake

Jane

Drake

Jane

Drake

Jane

Drake

Jane

Drake

Jane

Epilog

Punkty orientacyjne

Spis treści

Prolog

 

Je­stem Dra­ke. Dra­ke We­ston - ma­rze­nie ka­żdej ko­bie­ty w tym mie­ście. Przy­stoj­ny, bo­ga­ty i cho­ler­nie pew­ny sie­bie. Do wszyst­kie­go do­sze­dłem ci­ężką pra­cą, dla­te­go nie mam za­mia­ru ni­cze­go so­bie ża­ło­wać. Zresz­tą, ja ni­g­dy ni­cze­go nie ża­łu­je. Je­śli ktoś nie jest w sta­nie do­sto­so­wać się do mo­je­go ży­cia, to zna­czy, że nie ma w nim dla nie­go miej­sca. Jak na ra­zie, tyl­ko dwie oso­by spro­sta­ły tym wy­ma­ga­niom - Ba­stien i John. Byli ze mną, bez względu w ja­kie gów­no się wpa­ko­wa­łem. Dzi­ęki nim je­stem na szczy­cie i mam wszyst­ko. Nie in­te­re­su­je mnie tyl­ko jed­no - mi­ło­ść. Wi­dząc, jak zmie­nia­ła mo­ich bli­skich w strzępy czło­wie­ka, cie­szy­łem się, że omija mnie z da­le­ka.

Przy­jem­no­ść fi­zycz­na zde­cy­do­wa­nie mi wy­star­cza­ła, przy­naj­mniej do tego prze­klęte­go dnia… Nie wie­dzia­łem, co się ze mną sta­ło. Żad­na dziew­czy­na z klu­bu na mnie nie dzia­ła­ła. Jed­na, dwie, trzy, na­wet mężczy­źni. Nikt nie był w sta­nie po­ru­szyć by­dla­ka w mo­ich spodniach. Le­ka­rze są zbyt prze­kup­ni, bym mógł im się zwie­rzyć ze swo­je­go pro­ble­mu. Re­pu­ta­cja naj­lep­sze­go ko­chan­ka w mie­ście le­gła­by w gru­zach. Przez nie­prze­spa­ne noce, gdy za­mar­twia­łem się nad przy­czy­ną tego zja­wi­ska, za­cząłem czy­tać od lat ku­rzące się na mo­ich pó­łkach ksi­ążki. Po sko­ńczo­nej pra­cy, jak tyl­ko prze­kra­cza­łem próg apar­ta­men­tu, po­grąża­łem się w hi­sto­riach in­nych lu­dzi. Ucie­ka­łam jak tchórz, nie­ra­dzący so­bie z wła­snym ży­ciem. Tyl­ko one da­wa­ły mo­jej zbo­la­łej gło­wie ode­tchnąć, zaj­mu­jąc ją czy­mś ca­łkiem in­nym. Wa­żna była inna rze­czy­wi­sto­ść i bo­ha­te­ro­wie, któ­rzy mo­gli upra­wiać seks. Ga­tu­nek nie miał zna­cze­nia, cho­ciaż prze­sło­dzo­ne ro­man­se naj­bar­dziej mnie ba­wi­ły. Były tak wy­pe­łnio­ne scien­ce fic­tion, niż nie­jed­na opo­wie­ść o smo­kach i wie­dźmach. Te na­iw­ne ko­bie­ty wie­rzące w mi­ło­sne wy­zna­nia mężczyzn, chcących tyl­ko do­brać się do ich dzie­wi­czych szpa­rek. Li­to­ści.

Je­stem Dra­ke. Dra­ke We­ston. Od 58 dni, 6 go­dzin i 30 mi­nut nie umo­czy­łem…

Drake

 

Pod­je­cha­łem pod ksi­ęgar­nie i sie­dząc w au­cie od kil­ku­na­stu mi­nut, za­sta­na­wia­łem się, czy w ogó­le tam we­jść. Nie­ste­ty, było to je­dy­ne miej­sce w Por­t­land, gdzie mo­głem ku­pić naj­bar­dziej ki­czo­wa­te­go Har­le­ki­na i nikt nie po­bie­gnie z tym do me­diów. Tu­taj pra­co­wa­ła kie­dyś Ma­de­la­ine. Wa­riat­ka, któ­ra wręcz opęta­ła Ba­stie­na, przez co stra­ci­łem na kil­ka mie­si­ęcy kom­pa­na do ocie­ka­jących sek­sem im­prez i szyb­kich nu­me­rów z dziew­czy­na­mi z Klu­bu. Mimo że nic z tego nie wy­szło, on da­lej za­cho­wy­wał się jak pan­to­fel i ba­wił w szczęśli­wą ro­dzin­kę. Jed­nak to nie jego pta­szek za­sy­piał co noc w gniazd­ku Mady…

Otwo­rzy­łem drzwi auta i pew­nym kro­kiem pod­sze­dłem pod wi­try­nę. Przez szy­bę wi­dzia­łem wy­ta­tu­owa­ną Go, czy ja­koś tak, któ­ra za­ba­wia­ła klien­ta. Jej głos sły­sza­łem aż tu­taj, co nie wy­da­wa­ło się pro­fe­sjo­nal­nym za­cho­wa­niem. Po­pchnąłem drzwi, wcho­dząc pew­nie do środ­ka. Za­pach set­ki no­wych ksi­ążek wda­rł się do mo­ich noz­drzy, dra­żni­ąc je in­ten­syw­nym aro­ma­tem dru­kar­skiej far­by. Szu­ka­łem kon­kret­ne­go ty­tu­łu, jed­no­cze­śnie sta­ra­jąc się nie zwra­cać na sie­bie uwa­gi. Mimo to moja po­stu­ra i nie­na­gan­nie skro­jo­ny gar­ni­tur, w ko­ńcu mu­sia­ły rzu­cić się w oczy.

— Pro­szę, pro­szę. Kto to za­wi­tał w moje skrom­ne pro­gi. Nie po­my­li­łeś skle­pów, Dra­ke? Ten z dam­ską bie­li­zną jest kil­ka­na­ście me­trów da­lej — sko­men­to­wa­ła z prze­kąsem Go, wbija­jąc we mnie spoj­rze­nie pe­łne czy­stej nie­na­wi­ści.

Mie­li­śmy oka­zje się po­znać, gdy wpa­dłem na Ma­de­la­ine pod­czas jed­nej z mo­ich ran­dek. Je­dli­śmy lunch w tej sa­mej re­stau­ra­cji i gdy­bym od razu wie­dział, że jest w to­wa­rzy­stwie tej ca­łej Go, ni­g­dy bym do niej nie pod­sze­dł. Oka­za­ła się tak samo py­ska­ta, jak Mady, w zwi­ąz­ku z czym, mo­men­tal­nie za­pa­ła­li­śmy do sie­bie dzi­ką wręcz nie­chęcią. Dra­żnie­nie jed­nej z nich to była za­ba­wa. Dwie na raz, roz­szar­pa­ły­by mnie na strzępy. Go oka­za­ła się bez­czel­na i kom­plet­nie nie­ko­bie­ca. Nie ro­zu­mia­łem, jak one do­cho­dzi­ły do po­ro­zu­mie­nia. Mady, może i była iry­tu­jąca, ale przy­naj­mniej w przy­jem­nym dla oka opa­ko­wa­niu.

— Szu­kam ksi­ążki — od­pa­rłem, kon­ty­nu­ując roz­gląda­nie się po tym ob­cym dla mnie miej­scu.

— Te dla do­ro­słych mamy tam. — Wska­za­ła od­le­gły re­gał z tyłu sali. — Mają dużo ob­raz­ków.

Jej ko­men­tarz był zgry­źli­wy, lecz nie mia­łem ocho­ty na re­wa­nż, gdyż za­uwa­ży­łem cel mo­je­go przy­by­cia. Igno­ru­jąc tę wa­riat­kę, wzi­ąłem do ręki upra­gnio­ną ksi­ążkę i po­no­wi­łem po­szu­ki­wa­nia. Tym ra­zem sku­pi­łem się na ka­sach. Zbyt dłu­ga obec­no­ść w tym miej­scu za­czy­na­ła mnie dra­żnić. Po­ło­ży­łem swo­je zna­le­zi­sko na la­dzie i cze­ka­łem, aż ktoś ła­ska­wie po­zwo­li mi za­pła­cić. Przy­jazd tu­taj to był zły po­my­sł. Nic mi nie po­mó­gł, je­dy­nie do­dał do li­sty iry­tu­jących mnie za­pa­chów, woń du­żej ilo­ści no­wych ksi­ążek. Pod­czas gdy prze­kli­na­łem w my­ślach swój po­my­sł, po­ja­wił się ktoś z ob­słu­gi.

— Dzień do­bry — po­wie­dzia­ła mło­da dziew­czy­na, nie­śmia­ło się do mnie uśmie­cha­jąc. Tak samo, jak ta cała ban­da pseu­do­pra­cow­ni­ków, ona też była ko­micz­na. Jej śnie­żno­bia­ła cera z po­ma­ra­ńczo­wy­mi pie­ga­mi i rude fale opa­da­jące na twarz, przy­po­mi­na­ły bar­dziej por­ce­la­no­wą lal­kę niż do­ro­słą ko­bie­tę.

Spoj­rza­łem na nią nie­na­wist­nie, jed­nak na­dal nie zmie­nia­ła swo­jej przy­ja­znej po­sta­wy. Zie­lo­ne oczy wci­ąż były pe­łne na­iw­nej wia­ry w ludz­ką do­broć. Sądząc po jej ak­cen­cie, nie po­cho­dzi­ła stąd i mia­ła ze­ro­we po­jęcie, z kim wła­śnie roz­ma­wia. Ode­tchnąłem głębo­ko i rzu­ci­łem ksi­ążkę na ladę, od razu prze­pra­sza­jąc w my­ślach jej au­tor­kę, za brak sza­cun­ku dla jej dzie­ła. Dziew­czy­na drżący­mi dło­ńmi sta­ra­ła się na­kie­ro­wać ją pod urządze­nie ska­nu­jące kod kre­sko­wy, lecz po­mi­mo kil­ku prób, nie usły­sza­łem cha­rak­te­ry­stycz­ne­go pik­ni­ęcia. Ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, przyj­rza­łem się jej drob­nej po­stu­rze, za­wie­sza­jąc wzrok na kszta­łt­nych pier­siach. Do­pie­ro wte­dy za­uwa­ży­łem pla­kiet­kę z imie­niem: „Jane — uczę się”. Świet­nie, nowy pra­cow­nik. Ten dzień nie mógł być chy­ba gor­szy. Dziew­czy­na na­dal wal­czy­ła z czyt­ni­kiem, a im dłu­żej nic się nie dzia­ło, tym jej twarz ro­bi­ła się co­raz bar­dziej pur­pu­ro­wa. Szu­ka­jąc wzro­kiem ra­tun­ku wśród po­zo­sta­łych pra­cow­ni­ków, na­po­tka­ła moje nie­ugi­ęte spoj­rze­nie. Zo­ba­czy­łem strach w zie­lo­nych oczach i grze­chem by­ło­by z tego nie sko­rzy­stać…

— Jak się na­zy­wasz? — za­py­ta­łem, lecz od­po­wie­dzia­ła mi je­dy­nie głu­cha ci­sza.

— Jak się na­zy­wasz, dziew­czy­no? Nie zło­żę prze­cież skar­gi na: „Jane - uczę się” — po­wtó­rzy­łem, nie spusz­cza­jąc wzro­ku z jej nie­win­nej bu­śki. Uwiel­bia­łem, gdy ko­bie­ty ro­bi­ły, co im każe. Może te­raz też to za­dzia­ła i na­pra­wię moje po­psu­te cia­ło. Kto wie?

— J…ane Au­sten, pro­szę pana — wy­du­ka­ła i w ner­wo­wym od­ru­chu za­cze­sa­ła za ucho rude pa­smo. Zmy­sło­wy ta­niec szczu­płych pal­ców otu­lo­nych wło­sa­mi oka­zał się mi­łym dla oka przed­sta­wie­niem.

— Wiem, że ku­pu­je Jane Au­sten, ale py­ta­łem cię o coś in­ne­go — wark­nąłem, po czym dziew­czy­na spu­ści­ła za­kło­po­ta­ny wzrok i cof­nęła się o pół kro­ku.

— Na­zy­wam się Jane Au­sten, pro­szę pana — po­wie­dzia­ła drżącym gło­sem, a ja po­czu­łem, jak mój bez­wład­ny przy­ja­ciel lek­ko drgnął.

Po­now­nie zer­k­nąłem na jej pla­kiet­kę na pier­si. Jane Au­sten, chy­ba mnie pani prze­śla­du­je.

— Dość tego! — Gniew­ny głos Go po raz ko­lej­ny po­ja­wił się zni­kąd i wda­rł mi­ędzy mnie, a dziew­czy­nę. Jed­nym spraw­nych ru­chem do­tknęła mo­ni­to­ra i na wy­świe­tla­czu przed moim ocza­mi po­ja­wi­ła się kwo­ta. Po­da­łem jej bank­not i nie cze­ka­jąc na resz­tę, za­bra­łem swo­ją zdo­bycz. Od­cho­dzi­łem w stro­nę wy­jścia, sły­sząc jak po­cie­sza prze­stra­szo­ną pra­cow­ni­cę.

— Tak to so­bie wy­my­śli­łeś, su­kin­sy­nie — wy­szep­ta­łem, zer­ka­jąc w kie­run­ku roz­por­ka.

*

Gdy po­now­nie przy­wi­tał mnie zna­jo­my mrok apar­ta­men­tu, roz­sia­dłem się wy­god­nie w fo­te­lu i spoj­rza­łem na okład­kę świe­żo za­ku­pio­nej ksi­ążki. Z uśmie­chem na twa­rzy prze­czy­ta­łem ty­tuł: „Roz­wa­żna i ro­man­tycz­na”. Któ­rą z nich je­steś, ruda ku­si­ciel­ko — Jane Au­sten?

Jane

 

— Nie martw się tym zła­ma­sem. — po­cie­sza­ła mnie Go, jesz­cze parę go­dzin po wi­zy­cie tego gbu­ra.

Była cu­dow­ną oso­bą. Z resz­tą wszy­scy tu­taj przy­jęli mnie z za­ska­ku­jącą mi­ło­ścią. Jako bied­na stu­dent­ka z po­łud­nia, bar­dzo po­trze­bo­wa­łam pra­cy. Do­sta­łam sty­pen­dium, jed­nak ży­cie w mie­ście mu­sia­łam opła­cić so­bie sama. Ka­żdy pra­co­daw­ca, sły­sząc mój ak­cent, od razu wy­wra­cał ocza­mi i tyl­ko szu­kał po­wo­du, by mnie nie za­trud­nić. Ma­jąc kil­ku­let­nie do­świad­cze­nie w pra­cy w re­stau­ra­cji, do­wia­dy­wa­łam się, że nie po­sia­dam od­po­wied­nich re­fe­ren­cji. Mimo to prze­trwa­ła­mi i w na­gro­dę za lata ła­pa­nia się ka­żdej do­ryw­czej pra­cy, tra­fi­łam do swo­je­go pra­cow­ni­cze­go raju — ksi­ęgar­ni „Bo­oks and Me”. Pani An­der­son, sły­sząc moje skrępo­wa­nie już pod­czas roz­mo­wy te­le­fo­nicz­nej, za­pro­si­ła mnie na kok­tajl do po­bli­skiej ka­wiar­ni. Przez kil­ka­dzie­si­ąt mi­nut roz­ma­wia­ły­śmy na wie­le te­ma­tów, o dzi­wo, po­mija­jąc do­świad­cze­nie za­wo­do­we i nie­ty­po­wy ak­cent. Na ko­niec zo­sta­łam za­pro­szo­na na swój pierw­szy dzień pra­cy. Nie by­łam w sta­nie wy­du­sić z sie­bie sło­wa.

— Ale dla­cze­go? Mój ak­cent… — wy­du­ka­łam zdzi­wio­na, że ktoś chce dać mi szan­sę. Już tak daw­no nie spo­tka­ło mnie nic do­bre­go, że za­częłam się za­sta­na­wiać, czy to nie sen.

— Po­nie­waż tu­taj wszy­scy je­ste­śmy wy­jąt­ko­wi — od­pa­rła, uśmie­cha­jąc się do mnie czu­le. Pod­wi­nęła ręka­wy swo­jej je­dwab­nej ko­szu­li i moim oczom uka­za­ły się ko­lo­ro­we ta­tu­aże ozda­bia­jące jej ręce.

Ko­lej­ne dni były jak nie­re­al­ny sen. Wspó­łpra­cow­ni­cy przy­jęli mnie bez żad­ne­go sło­wa kry­ty­ki. Ko­men­to­wa­li, to jak się wy­sła­wiam, ale bar­dziej z cie­ka­wo­ści. Na­wet sta­ra­li się po­wtó­rzyć po­łu­dnio­wą in­to­na­cję, wy­wo­łu­jąc tym moje szcze­re roz­ba­wie­nie. Nie czu­łam się inna, gdyż tu­taj wszy­scy byli je­dy­ni w swo­im ro­dza­ju. Jed­ni wy­ta­tu­owa­ni, dru­dzy mrocz­ni, inni uro­czo słod­cy. Ka­żdy na swój spo­sób mógł być wy­rzut­kiem spo­łe­cze­ństwa, mimo to wspie­ra­li się na­wza­jem. W ko­ńcu po­czu­łam, że ja­koś się uło­ży. Zo­sta­nę wspa­nia­łym psy­cho­lo­giem dzie­ci­ęcym, pra­cu­jąc w tej ksi­ęgar­ni do ko­ńca col­le­ge’u.

Sta­ra­łam się pil­nie uczyć wszyst­kich za­sad i pro­ce­sów wy­stępu­jących w han­dlu. Za­mó­wie­nia wi­ąza­ły się z dużą od­po­wie­dzial­no­ścią, ale by­łam go­to­wa zro­bić wszyst­ko, by zo­stać. Naj­wi­ęk­szy strach, ja­kim były roz­mo­wy z lu­dźmi, roz­wia­ła już pierw­sza oso­ba, któ­ra sły­sząc moją in­to­na­cję, od­po­wie­dzia­ła w po­dob­ny spo­sób. Prze­ła­ma­ło to pierw­sze lody w kon­tak­tach z klien­ta­mi. Sta­wa­łam się sobą, cho­ciaż przez te kil­ka go­dzin dzien­nie, gdyż na za­jęciach na­dal uni­ka­łam roz­mo­wy i rzad­ko się udzie­la­łam. Tam li­czy­ły się je­dy­nie wy­ni­ki, a w nich by­łam nie do po­bi­cia.

*

— Dra­ke to cham i pro­stak. Nie przej­muj się nim. Za­pew­ne ni­g­dy wi­ęcej nie po­sta­wi tu­taj swo­jej sek­si­stow­skiej sto­py — tłu­ma­czy­ła Go z nie­ukry­wa­nym obrzy­dze­niem w gło­sie. Mia­łam wra­że­nie, że sły­sza­łam to imię pew­ne­go dnia na uczel­ni. Kil­ka dziew­czyn z roku za­chwy­ca­ło się nie­ja­kim Dra­ke’iem We­sto­nem. Czy­żby mó­wi­ły o tym wła­śnie czło­wie­ku?

— Znasz go? — za­py­ta­łam z cie­ka­wo­ści, jed­no­cze­śnie zaj­mu­jąc się roz­pa­ko­wy­wa­niem ko­lej­nej do­sta­wy ksi­ążek.

— Nie­zbyt. Kie­dyś bar­dzo wku­rzył moją przy­ja­ció­łkę. Mady do tej pory jest na nie­go ci­ęta i na­zy­wa „tępym chu­jem” — wy­ja­śni­ła z roz­ba­wie­niem. Pani Ma­de­la­ine An­der­son była do­brą zna­jo­mą Go i ja­koś nie mo­głam so­bie wy­obra­zić jej agre­syw­nej po­sta­wy. Ten cały Dra­ke mu­siał nie­źle jej za­jść za skó­rę.

— Ale, że czy­ta ro­man­se?! Tego bym się po nim nie spo­dzie­wa­ła. Pew­nie szu­ka spo­so­bu, by wy­rwać ko­lej­ną głu­piut­ką la­skę na je­den raz. Tym ra­zem na wra­żli­we­go ro­man­ty­ka. Ni­g­dy nie zro­zu­miem ta­kich mężczyzn — stwier­dzi­ła i po­ma­cha­ła ze zre­zy­gno­wa­niem gło­wą.

Jane Au­sten była moim prze­kle­ństwem i często wy­śmie­wa­no się ze mnie w szko­le. Mama ko­cha­ła jej po­wie­ści i gdy tyl­ko po­zna­ła Hen­ry’ego Au­ste­na, od razu wie­dzia­ła, jak na­zwie swo­ją cór­kę.

— Trzy­maj się od nie­go z da­le­ka. To ma­nia­kal­ny pod­ry­wacz — do­da­ła i znik­nęła za drzwia­mi biu­ra.

Uśmiech­nęłam się pod no­sem na myśl o jej ra­dzie. Tu­taj nikt nie jest w sta­nie się mną za­in­te­re­so­wać. Za­le­ży mi tyl­ko na na­uce i zdo­by­wa­niu pie­ni­ędzy na ży­cie. Na uczel­ni kręci­ło się mnó­stwo atrak­cyj­nych ko­biet. One mia­ły szan­se u wiel­kie­go pana Dra­ke’a. Ja, dziew­czy­na z Tek­sa­su by­łam tyl­ko dzi­wa­dłem, któ­re­go nikt nie po­tra­fił zro­zu­mieć, gdy mó­wi­łam z pe­łnym ak­cen­tem.

Po­ran­ny bu­dzik wska­zy­wał szó­stą i nie było mowy o ko­lej­nej drzem­ce. Mu­sia­łam się wy­szy­ko­wać i prze­je­chać au­to­bu­sem przez pół mia­sta, aby do­stać się na uczel­nie. Tyl­ko na miesz­ka­nie w tym miej­scu było mnie stać, więc po­tul­nie wsta­łam i włączy­łam eks­pres do kawy.

— Wi­taj nowy dniu — po­my­śla­łam, prze­żu­wa­jąc zim­ne­go to­sta z wczo­raj­szej ko­la­cji. Uzbro­jo­na w ter­micz­ny ku­bek z pach­nącą ame­ri­ca­no ru­szy­łam w pod­róż. W mi­ędzy cza­sie prze­gląda­łam no­tat­ki i po­wta­rza­łam ma­te­riał z ostat­nich za­jęć. Te kil­ka­dzie­si­ąt mi­nut dzien­nie po­zwo­li­ło mi być naj­lep­szym na roku, poza tym lu­bi­łam się uczyć. Była to też ide­al­na wy­mów­ka, aby uni­kać im­prez i wy­pa­dów na mia­sto z oso­ba­mi z uczel­ni. Nie chcia­łam ich za­wsty­dzać moim po­łu­dnio­wym po­cho­dze­niem.

— Cze­ść! — za­wo­ła­ła wy­so­ka ciem­no­skó­ra pi­ęk­no­ść. Lay­la, dziew­czy­na, któ­ra już pierw­sze­go dnia po­pro­si­ła o po­ży­cze­nie dłu­go­pi­su. Nie na­zwa­ła­bym ją przy­ja­ció­łką, ale od tam­te­go mo­men­tu sta­ła się naj­bli­ższą mi oso­bą. Na­sza zna­jo­mo­ść roz­po­częła się od pierw­sze­go se­me­stru i trwa­ła do dziś. Ak­cep­to­wa­ła mój skry­ty cha­rak­ter i prze­sta­ła już li­czyć, że kie­dyś do­łączę do jej im­pre­zo­we­go try­bu ży­cia. Dzi­siaj była nie­zwy­kle pod­eks­cy­to­wa­na. Stąpa­ła z nogi na nogę, cze­ka­jąc, aż do niej do­czła­pie.

— Coś się sta­ło? — za­py­ta­łam zdzi­wio­na jej ner­wo­wo­ścią.

— Tak! — po­wie­dzia­ła i za­mru­ga­ła swo­imi prze­ra­ża­jąco dłu­gi­mi rzęsa­mi, za któ­ry­mi co dru­gi chło­pak po­ta­jem­nie do niej wzdy­cha­ł. Chwy­ci­ła mnie za ra­mię i za­ci­ągnęła za róg bu­dyn­ku.

— Pa­mi­ętasz, wspo­mi­na­łaś, że szu­kasz pra­cy?

— No, tak… — od­pa­rłam zdzi­wio­na jej py­ta­niem. To było, za­nim zna­la­złam po­sa­dę w ksi­ęgar­ni. Ja­kiś mie­si­ąc temu… Cze­mu te­raz do tego wra­ca i skąd ta kon­spi­ra­cja?

— Wi­dzia­łam na uczel­ni Joh­na Ram­skie­go z pli­kiem ulo­tek — wy­pa­li­ła pod­eks­cy­to­wa­na i z trud­ną do od­gad­ni­ęcia miną wci­snęła mi jed­ną do ręki. Po­czu­łam się, jak­by­śmy han­dlo­wa­ły traw­ką. To imię i na­zwi­sko ab­so­lut­nie nic mi nie mó­wi­ło. Mil­cza­łam, ocze­ku­jąc dal­szych wy­ja­śnień.

— A tak, za­po­mnia­łam. Je­steś z Tek­sa­su. — Za­dzior­nie się ze mną dra­żni­ła, prze­drze­źnia­jąc mój ak­cent.

— John pro­wa­dzi Eli­tar­ny Klub dla Mężczyzn. — Na­dal nie pa­ła­łam en­tu­zja­zmem. — Jego wi­zy­ta tu­taj ozna­cza, że będą ko­lej­ne wy­bo­ru do klu­bu! — pi­snęła, za­cie­ra­jąc dło­nie, jak­by wła­śnie wy­gra­ła los na lo­te­rii.

— Będą wy­bie­rać mężczyzn, gdzie tu­taj pra­ca dla mnie? — za­py­ta­łam, na co Lay­la wy­buch­nęła per­li­stym śmie­chem.

— Oj, głup­ta­sku. — Po­gła­ska­ła mnie po wło­sach jak mało ro­zum­ne dziec­ko.

— Fa­ce­ci już tam są. On po­trze­bu­ją dla nich ko­biet — wy­ja­śni­ła spo­koj­nie, jak­bym nie ro­zu­mia­ła tak oczy­wi­stej rze­czy. W mo­jej gło­wie wszyst­kie te in­for­ma­cje ukła­da­ły się w od­ra­ża­jącą ca­ło­ść.

— Chcesz, że­bym pra­co­wa­ła w… bur­de­lu?! — Te­raz to ja za­pisz­cza­łam, ale moja eks­cy­ta­cja była bar­dzo da­le­ka od ra­do­ści.

Ko­lej­ny raz jej śmiech roz­le­gł się w po­wie­trzu, lecz tym ra­zem nic nie od­po­wie­dzia­ła, tyl­ko po­ci­ągnęła mnie za ra­mię w kie­run­ku we­jścia do uczel­ni. Kie­dy ota­rła ostat­nie łzy wy­wo­ła­ne moim py­ta­niem, opo­wie­dzia­ła o dzia­łal­no­ści tego ca­łe­go „Klu­bu”. Lay­la pro­po­no­wa­ła mi sta­no­wi­sko escort girls, któ­re na ki­lo­metr śmier­dzia­ło pro­sty­tu­cją. Nie chcia­łam tego mó­wić, żeby po raz ko­lej­ny nie wy­jść na za­hu­ka­ną dzie­wu­chę z po­łud­nia. Za­rob­ki może i były ko­smicz­ne, ale wie­dzia­łam, że nie może być tak ko­lo­ro­wo. Gdzieś mu­siał tkwić ha­czyk.

— Klien­ta­mi są sami bo­ga­cze i tak na­praw­dę masz tyl­ko ład­nie wy­glądać u jego boku. Nic wi­ęcej, chy­ba że… sama będziesz tego chcia­ła. Tak przy­naj­mniej mó­wi­ła Jes­si­ca. Pra­co­wa­ła przez sze­ść se­me­strów, póki nie za­ręczy­ła się z sy­nem ja­kie­goś ban­kie­ra — wy­ja­śni­ła bez ogró­dek, wspo­mi­na­jąc ca­łkiem mi obcą dziew­czy­nę.

Lay­la zna­ła tu­taj pra­wie ka­żde­go. Ja, tyl­ko ją. Za­sta­na­wia­łam się, skąd ma ta­kie in­for­ma­cje? Gdy by­ły­śmy pierw­szo­rocz­nia­ka­mi, z dnia na dzień po­zna­ła tre­ść wszyst­kich krążących plo­tek, ale te­raz u kre­su na­szej edu­ka­cji, wręcz prze­cho­dzi­ła sama sie­bie.

— Śmier­dzi mi ta ro­bo­ta — stwier­dzi­łam sta­now­czo, ko­ńcząc te­mat za­wo­alo­wa­nej pro­sty­tu­cji. Że też wła­dze uczel­ni zga­dza­ją się na ta­kie jaw­ne pro­pa­go­wa­nie su­te­ner­stwa?

— Ko­cha­nie, wła­ści­cie­la­mi Klu­bu są naj­wi­ęk­sze szy­chy tego mia­sta. To nie może być lewy biz­nes. Sam Dra­ke We­ston ko­rzy­sta ze swo­ich dziew­czyn. — Jej ar­gu­ment mnie zszo­ko­wał. Ten cały Dra­ke był na­praw­dę po­pu­lar­ny w Por­t­land, już ko­lej­na oso­ba o nim wspo­mi­na­ła. Nie zmie­nia­ło to mo­jej opi­nii, że wole już sprzątać to­a­le­ty, niż wzi­ąć udział w kon­kur­sie na dziew­czy­nę do wy­na­jęcia.

Zgi­ęłam ulot­kę i scho­wa­łam w naj­głęb­szy kąt tor­by. Nie chcia­łam tak bez­po­śred­nio wy­rzu­cać ma­rzeń Lay­li do ko­sza. Przed nami za­jęcia i moja po­po­łu­dnio­wa zmia­na w ksi­ęgar­ni. Tym mu­sia­łam się te­raz za­jąć.

Wcze­snym ran­kiem za­sko­czył mnie dźwi­ęk te­le­fo­nu. Kto dzwo­ni o tak wcze­snej go­dzi­nie. Spoj­rza­łam na wy­świe­tlacz. Mama?

— Część, mamo. Co tak wcze­śnie? — za­py­ta­łam, zie­wa­jąc, po czym włączy­łam eks­pres. Wpa­tru­jąc się w kro­pel­ki czar­nej kawy le­ni­wie sączące się do dzban­ka, ocze­ki­wa­łam od­po­wie­dzi na py­ta­nie.

— Jane, ko­cha­nie. Je­stem z tatą w szpi­ta­lu… — łka­ła do te­le­fo­nu spra­wia­jąc, że w tej jed­nej se­kun­dzie, mój świat za­czął się roz­pa­dać na drob­ne ka­wa­łki.

U taty wy­kry­to no­wo­twór płuc. Na szczęście, nie zło­śli­wy i w po­cząt­ko­wej fa­zie, ale wy­ma­gał na­tych­mia­sto­we­go le­cze­nia. Wy­ma­gał na­tych­mia­sto­we­go przy­pły­wu go­tów­ki na le­cze­nie… Ubez­pie­cza­nie nie po­kry­wa­ło wszyst­kich po­trzeb­nych ba­dań, a wi­ęk­szą część oszczęd­no­ści ro­dzi­ce prze­zna­czy­li na mo­der­ni­za­cje far­my. In­we­sty­cja zwró­ci się do­pie­ro za ja­kiś czas. Z pen­sji w ksi­ęgar­ni mo­głam je­dy­nie utrzy­mać miesz­ka­nie i sie­bie. Mama na­wet nie chcia­ła sły­szeć o re­zy­gna­cji z na­uki i po­wro­cie do domu. Mia­łam spo­koj­nie sie­dzieć i pa­trzeć, jak wy­prze­da­ją ro­dzin­ne pa­mi­ąt­ki?! Po­pa­da­łam z roz­pa­czy w eu­fo­rię, gdy przy­cho­dzi­ły mi do gło­wy co­raz bar­dziej sza­lo­ne po­my­sły na ze­bra­nie go­tów­ki. Wszyst­ko to było jed­nak zbyt od­le­głe w cza­sie.

Moje su­mie­nie, jak roz­ża­rzo­nym węglem, pa­li­ła świa­do­mo­ść o ukry­tej na dnie tor­by ulot­ce od Lay­li. To było złe, nie­etycz­ne i ro­dzi­ce mnie wy­dzie­dzi­czą, gdy się do­wie­dzą, ale… naj­moc­niej na świe­cie pra­gnęłam, aby tata wy­zdro­wiał, póki jesz­cze rak przy­brał ła­god­ną for­mę. Bijąc się z my­śla­mi, roz­pro­sto­wa­łam po­gi­ętą kart­kę, wczy­tu­jąc się w za­war­te na niej in­for­ma­cje. Drżący­mi dło­ńmi wpi­sa­łam po­da­ny ad­res w Go­ogle, sta­ra­jąc się, aby ża­den ze wspó­łpa­sa­że­rów au­to­bu­su nie do­wie­dział się, co wła­śnie ro­bię. Miej­scem spo­tka­nia była roz­le­gła re­zy­den­cja, pry­wat­ny dom Joh­na Ram­skie­go, któ­ry jaw­nie re­kla­mo­wał swój przy­by­tek roz­ko­szy jako „Eli­tar­ny Klub dla Mężczyzn”. Od­wró­ci­łam wzrok, wi­dząc ele­ganc­kie­go mężczy­znę w to­wa­rzy­stwie uśmiech­ni­ętych ko­biet w wie­czo­ro­wych suk­niach.

— Bur­del… — po­my­śla­łam i szy­ku­jąc się na wiecz­no­ść w pie­kle, po­sta­no­wi­łam od razu po­szu­kać na uczel­ni Lay­li. Re­kru­ta­cja już ju­tro. Mu­sia­łam zdo­być tę ro­bo­tę i ura­to­wać tatę.

Drake

 

 

Cze­ka­łem na re­kru­ta­cję, li­cząc na ja­kiś cud. Może świe­ża krew po­bu­dzi mnie do dzia­ła­nia. Może po­trze­bu­je ma­so­wej sty­mu­la­cji mło­dych ciał i chęt­nych ci­pek? Coś się mu­sia­ło zmie­nić, ina­czej nie będę w sta­nie dłu­żej ukry­wać swo­jej im­po­ten­cji. Jak co roku, John zaj­mo­wał się or­ga­ni­za­cją tego spek­ta­klu, na któ­rym mło­de dziew­czy­ny bez gra­ma al­ko­ho­lu we krwi po­ka­zy­wa­ły swo­ją lu­bie­żną stro­nę. Re­kru­ta­cja była pro­wa­dzo­na na uczel­niach, klu­bach i pocz­tą pan­to­flo­wą. Szu­ka­li­śmy zmy­sło­wych ko­biet o aniel­skim wy­glądzie i kul­tu­rze oso­bi­stej god­nej sa­mej żony pre­zy­den­ta. Mu­sia­ły umieć się za­pre­zen­to­wać i skle­cić cho­ciaż jed­no in­te­li­gent­ne zda­nie, nie ośmie­sza­jąc przy tym swo­je­go „opie­ku­na”. Z se­tek dziew­czyn, je­dy­nie garst­ka do­stępo­wa­ła za­szczy­tu wkro­cze­nia do gro­na na­szych escort girl.

John bie­gał po re­zy­den­cji jak osza­la­ły, do­piesz­cza­jąc ka­żdy szcze­gół. Ten klub był jego dziec­kiem, a ka­żdą dziew­czy­nę trak­to­wał ogrom­nym sza­cun­kiem. Miał też do­bre oko, któ­rym za­wsze wy­bie­rał per­fek­cyj­ne kan­dy­dat­ki. Wraz z Ba­stien od­gry­wa­li­śmy fik­cyj­ną rolę człon­ków za­rządu, gdyż sam Klub oka­zał się je­dy­ną mo­żli­wo­ścią spo­tka­nia w trój­kę, jak za stu­denc­kich cza­sów. Dziś jed­nak by­łem rów­nie ze­stre­so­wa­ny jak John. Cho­dzi­łem w kó­łko po jego ga­bi­ne­cie, za­sta­na­wia­jąc się, czy w ko­ńcu uda mi się prze­spać z ja­kąkol­wiek ko­bie­tą. Mó­głbym zro­bić dla niej wszyst­ko, by­le­by tyl­ko po­now­nie po­czuć try­ska­jącą ze mnie sper­mę.

— Tu­taj je­steś — stwier­dził John, po­pra­wia­jąc ko­szu­lę i ogląda­jąc się po raz set­ny swo­je od­bi­cie w szkla­nych drzwiach bi­blio­tecz­ki. Był przy­stoj­ny, za­dba­ny, a ko­bie­ty za nim sza­la­ły, mimo że otwar­cie de­kla­ro­wał swo­je upodo­ba­nie do płci męskiej. One wci­ąż li­czy­ły, że po­tra­fią go na­wró­cić. Trud­no im było prze­bo­leć, iż na zmar­no­wa­nie idzie do­sko­na­ły pa­kiet ge­nów. Nie mo­głem się nie zgo­dzić, gdyż John był ide­al­ny.

— Co dziś przy­go­to­wa­łeś? — za­py­ta­łem, sta­ra­jąc się skie­ro­wać my­śli i jego prze­ni­kli­we spoj­rze­nie na przy­ziem­ne pro­ble­my. Od razu chwy­cił przy­nętę.

— Ogło­si­łem za­wo­dy i je­stem cie­kaw, ile z nich da się na­brać — tłu­ma­czył, wska­zu­jąc ob­szer­ne okno, przez któ­re ogląda­li­śmy nowo po­wsta­ły ba­sen w cen­trum ogro­du. Mia­łem do­sko­na­ły wi­dok na wszyst­ko, co będzie tam się dzia­ło.

— Wal­ka w ki­sie­lu? — za­py­ta­łem prze­kor­nie, ale on tyl­ko zmarsz­czył brwi i po­ki­wał z obrzy­dze­niem gło­wą.

— Ba­sen jest te­stem — uśmiech­nął się chy­trze, po czym wy­ja­śnił swój za­wi­ły plan.

Jego nie pod­nie­ca­ły na­gie ko­bie­ty. John przy po­mo­cy swo­ich te­stów spraw­dzał, któ­re są je­dy­nie bez­wstyd­ne i oprócz cia­ła nie mają nic wi­ęcej do za­ofe­ro­wa­nia. Mimo że za­sa­dy za­wsze były ta­kie same, co roku wi­ęk­szo­ść z nich ła­pa­ła się w jego pu­łap­ki. Nie po­ma­ga­ło na­wet pod­gląda­nie przy­go­to­wań w domu Joh­na. Dla nie­go li­czył się in­te­lekt i pre­stiż Klu­bu. Jak to po­wta­rzał: „Byle al­fons może ze­brać ład­ne dziew­czyn­ki i nimi han­dlo­wać. Ja je­stem ko­ne­se­rem pi­ęk­na w ka­żdej po­sta­ci”.

Pa­trząc na spły­wa­jące co mie­si­ąc mi­lio­ny na kon­to Klu­bu, ten znie­wie­ścia­ły mężczy­zna miał ra­cję. Tym­cza­sem przed­sta­wie­nie wła­śnie się za­czy­na­ło. Pod­je­żdża­ły pierw­sze sa­mo­cho­dy i za­czy­na­ło ro­bić się gwar­no w holu. Za­mknąłem drzwi za „ko­ne­se­rem pi­ęk­na” i usa­do­wi­łem się wy­god­nie w fo­te­lu, trzy­ma­jąc w dło­niach nie­do­ko­ńczo­ną przeze mnie po­wie­ść Jane Au­sten.

Jane

 

To był cho­ry po­my­sł i będę tego ża­ło­wa­ła do ko­ńca ży­cia. Je­dy­ne, co pcha­ło mnie do tego domu roz­pu­sty, to myśl o ro­dzi­nie. Ro­dzi­ce zro­bi­li wszyst­ko, bym mo­gła da­lej się uczyć. Moje wy­ni­ki i to sty­pen­dium jest re­zul­ta­tem ich po­świ­ęce­nia. Su­mie­nie nie po­zwo­li­ło­by mi spo­koj­nie żyć, gdy­bym sie­dzia­ła z za­ło­żo­ny­mi ręko­ma i cze­ka­ła, aż pie­ni­ądze same spad­ną nam z nie­ba. Ode­tchnęłam głębo­ko i po­now­nie spoj­rza­łam na ogrom­ną re­zy­den­cję, z któ­rej wy­do­by­wa­ły się pi­skli­we gło­sy ko­biet prze­pla­ta­ne dra­żni­ącą uszy mu­zy­ką. Na bra­mie kłuł w oczy po­zła­ca­ny em­ble­mat klu­bu, mimo to od­wa­żnie po­sta­wi­łam krok i po­de­szłam do cze­ka­jących przed we­jściem dziew­czyn.

W prze­ci­wie­ństwie do mnie były skąpo ubra­ne i w pe­łnym ma­kija­żu. Przy­go­to­wa­łam się na praw­dzi­we „za­wo­dy” i mój spor­to­wy strój moc­no rzu­cał się w oczy. Po raz ko­lej­ny wy­szła ze mnie moja za­hu­ka­na na­tu­ra. Lay­la mia­ła­by nie­zły ubaw. Całe szczęście dziew­czy­ny tyl­ko zmie­rzy­ły mnie wzro­kiem. Z miną pe­łną po­gar­dy wra­ca­ły do swo­ich roz­mów o świe­tla­nej przy­szło­ści, jaka ich cze­ka w tym eli­tar­nym bur­de­lu. Na­gle drzwi się otwo­rzy­ły i ele­ganc­ki mężczy­zna za­pro­sił nas do środ­ka. Mia­łam wra­że­nie, że po­mi­mo przy­ja­ciel­skiej miny, prze­świe­tla ka­żdą z nas nie­wi­dzial­nym rent­ge­nem. Opu­ści­łam wzrok, sta­ra­jąc się nie­zau­wa­że­nie prze­mknąć obok nie­go. Po­zo­sta­łe dziew­czy­ny pręży­ły się jak mło­de ła­nie w rui. On na­wet nie ra­czył od­po­wie­dzieć na ich za­czep­ki. Wska­zał sze­ro­kie wy­jście na ta­ras, skąd do­bie­ga­ła mu­zy­ka i wró­cił do swo­jej se­lek­cji. Szłam za tłu­mem, lecz gdy zo­ba­czy­łam, co mnie cze­ka w ogro­dzie, sta­nęłam jak za­mu­ro­wa­na. Wo­kół ba­se­nu wy­pe­łnio­ne­go po brze­gi pia­ną ta­ńczy­ły pó­łna­gie ko­bie­ty i pręży­ły się w stro­nę fo­to­gra­fów uwiecz­nia­jących to roz­pust­ne miej­sce. Ob­słu­ga w  ele­ganc­kich gar­ni­tu­rach zbie­ra­ła kwe­stio­na­riu­sze, za­pra­sza­jąc do sko­rzy­sta­nia z głów­nej atrak­cji.

Tego było już za wie­le. Mia­łam ocho­tę od­wró­cić się i uciec. Nie­ste­ty, za mo­imi ple­ca­mi tło­czy­ły się już ko­lej­ne dziew­czy­ny. Je­dy­ną dro­gą uciecz­ki było we­jście po znaj­du­jących się nie­opo­dal scho­dach i prze­cze­ka­nie fali nowo przy­by­łych. W ciem­nym ko­ry­ta­rzu na pi­ętrze pa­no­wał względ­ny spo­kój. Mo­głam spo­koj­nie ze­brać my­śli, mimo że z ner­wów, ser­ce chcia­ło ro­ze­rwać pie­rś. Opusz­cze­nie tego miej­sca sta­ło się moim głów­nym ce­lem. By­łam prawie pewna, że Lay­la jesz­cze nie do­je­cha­ła, gdyż mia­ła w zwy­cza­ju się spó­źniać, aby zro­bić naj­lep­sze we­jście. Li­czy­łam na po­wrót do domu jej au­tem. Drżący­mi dło­ńmi wy­ci­ągnęłam te­le­fon z kie­sze­ni dre­sów, lecz gło­sy ob­słu­gi do­bie­ga­jące z dołu scho­dów, zmu­si­ły mnie do na­tych­mia­sto­we­go znik­ni­ęcia. Bez­gło­śnie otwo­rzy­łam drzwi jed­ne­go z po­koi, li­cząc na mo­ment spo­ko­ju. Mi­nu­tę na roz­mo­wę z ko­le­żan­ką, któ­ra uwol­ni mnie od tego miej­sca.

Ga­bi­net był prze­stron­ny z ogrom­nym oknem wy­cho­dzącym na ogród i ten prze­klęty ba­sen. Przy biur­ku stał ob­szer­ny skó­rza­ny fo­tel, a za­pa­lo­na lamp­ka lek­ko roz­świe­tla­ła po­miesz­cze­nie. Czu­łam się bez­piecz­nie od­gro­dzo­na od resz­ty re­zy­den­cji. Po­now­nie omio­tłam spoj­rze­niem po­miesz­cze­nie, upew­nia­jąc się, czy aby na pew­no je­stem już sama. Ode­tchnąw­szy z ulgą, za­częłam szu­kać nu­me­ru do Lay­li. Nie­ste­ty, po kil­ku sy­gna­łach ode­zwał się jej miły głos, pro­szący o po­zo­sta­wie­nie wia­do­mo­ści.

— Cho­le­ra… — za­klęłam za­wie­dzio­na. — Jak przy­je­dziesz do klu­bu, to za­dzwoń. Mu­szę stąd jak naj­szyb­ciej uciec — po­wie­dzia­łam bła­gal­nym gło­sem i opa­rłam się o ścia­nę z po­czu­ciem to­tal­nej nie­mo­cy.

— Nie po­do­ba ci się mój Klub?

Nie­spo­dzie­wa­nie męski głos prze­szył ci­szę, a sto­jący przy oknie fo­tel za­czął po­wo­li się okręcać, uka­zu­jąc zna­jo­mą po­stać.

Drake

 

— Nie po­do­ba­ją ci się „za­wo­dy”? — po­wtó­rzy­łem py­ta­nie, wpa­tru­jąc się w prze­stra­szo­ną twarz dziew­czy­ny.

Jej sze­ro­ko otwar­te oczy i roz­chy­lo­ne usta tyl­ko po­twier­dza­ły, że nie spo­dzie­wa­ła się mnie tu­taj za­stać. Ja rów­nież ni­g­dy nie spo­tka­łem, żad­nej z ko­biet w tej części domu Joh­na. Ona nie wy­gląda­ła, jak po­zo­sta­łe dziew­czy­ny, któ­re prze­by­wa­ły w ogro­dzie. Sza­ry dres i za duża blu­za z kap­tu­rem spra­wia­ły, że dziew­czy­na zda­wa­ła się jesz­cze drob­niej­sza, niż pew­nie była. Wło­sy mia­ła moc­no zwi­ąza­ne w nie­chluj­ne­go koka na czub­ku gło­wy i je­dy­nie po­je­dyn­cze krót­kie pa­sma opa­da­ły na jej śnie­żno­bia­łe po­li­ki. Wy­da­wa­ła się zna­jo­ma, ale wspo­mi­na­jąc wszyst­kie ko­bie­ty z mo­je­go łó­żka, nie by­łbym so­bie w sta­nie przy­po­mnieć jej imie­nia, nie mó­wi­ąc już o in­nych szcze­gó­łach. Na­gle od­zy­ska­ła świa­do­mo­ść.

— Prze­pra­szam, nie sądzi­łam, że ktoś tu­taj jest — od­pa­rła pra­wie szep­tem, jed­nak to wy­star­czy­ło, bym roz­po­znał zna­jo­my ak­cent bez mru­gni­ęcia okiem. Uśmiech­nąłem się na samą myśl, że moje pra­gnie­nie po­wro­tu na ko­bie­ce łono może się wła­śnie spe­łnić. Los by­wał prze­kor­ny, ale wła­śnie po­now­nie od­wra­cał się w moja stro­nę.

— Jest tu­taj mnó­stwo osób, skąd po­my­sł, że aku­rat w tym po­ko­ju ni­ko­go nie ma? — za­py­ta­łem prze­kor­nie, z lu­bo­ścią wpa­tru­jąc się w jej za­wsty­dzo­ną po­stać. Nie od­po­wie­dzia­ła. Sku­li­ła się w swo­jej za du­żej blu­zie i moc­niej przy­lgnęła do ścia­ny.

— Chcia­łaś wstąpić do Klu­bu. Co za­tem się zmie­ni­ło, sko­ro te­raz pra­gniesz uciec? — drąży­łem da­lej, li­cząc na cud w mo­ich spodniach.

— Ja… nie je­stem taka — wy­du­ka­ła w ko­ńcu.

Ka­żda z ko­biet była „taka”. Jed­ne to po­ka­zy­wa­ły od razu, inne skry­wa­ły do mo­men­tu wkro­cze­nia do mo­jej sy­pial­ni. Oso­bi­ście wo­la­łem tę dru­gą wer­sję. Po­zna­wa­nie żądzy nie­śmia­łych ko­biet było naj­bar­dziej pod­nie­ca­jące. A to, co skry­wa­ła prze­stra­szo­na dziew­czy­na z po­łud­nia, in­try­go­wa­ło mnie co­raz moc­niej.

— Ta­kie jak one… — Od­su­nąłem się od okna, by mo­gła przyj­rzeć się za­cho­wa­niu dziew­czyn. — …ni­g­dy nie będą na­le­żeć do Klu­bu.

Moje sło­wa ją za­in­te­re­so­wa­ły, gdyż za­częła przy­glądać się wszyst­kie­mu, co dzia­ło się na dole. Wal­kom w ba­se­nie, lu­bie­żnym po­zom przed obiek­ty­wem i na­mi­ęt­nym po­ca­łun­kom mi­ędzy ko­bie­ta­mi.

— To test — do­da­łem, ca­łkiem zbija­jąc ją z tro­pu.

— Ale ja i tak nie mo­gła­bym, tak… z mężczy­zną — po­wie­dzia­ła, uro­czo się ru­mie­ni­ąc. Wła­śnie otrzy­ma­łem od losu ide­al­ne ali­bi mo­je­go „pro­ble­mu”. Mimo to mia­ła błęd­ną opi­nie na te­mat Klu­bu, któ­rej nie mo­głem znie­ść.

— To nie bur­del — skar­ci­łem ją. Nie­na­wi­dzi­łem, jak okre­śla­no tak pra­cę Joh­na, a człon­ków spro­wa­dza­no do po­zio­mu na­pa­lo­nych klien­tów sex sho­pu. — Seks wy­stępu­je, jak w ży­ciu, ale nie jest żad­nym obo­wi­ąz­kiem. Masz być part­ner­ką swo­je­go opie­ku­na, nie jego dziw­ką. One są tam. — Wska­za­łem dło­nią okno. Po­now­nie spoj­rza­ła na trwa­jącą na dole dzi­ką or­gię i mia­łem wra­że­nie, że za­czy­na ro­zu­mieć, o czym mó­wię.

— To ci­ężka pra­ca. Je­steś na to go­to­wa? — za­py­ta­łem, wpa­tru­jąc się w jej nie­win­ną twarz.

— Po­trze­bu­je pie­ni­ędzy — od­pa­rła po­wa­żnie, jed­nak spra­wia­ła wra­że­nie, że nie mówi tego do mnie, tyl­ko prze­ko­nu­je samą sie­bie.

— Mam na­dzie­ję, że nie na dłu­gi u di­le­ra — za­żar­to­wa­łem, gdyż jej wy­gląd jed­no­znacz­nie su­ge­ro­wał, że nie na­le­ży do nie­grzecz­nych dziew­czy­nek. Je­dy­ny bia­ły pro­szek jaki wi­dzia­ła to, gdy jej mat­ka pie­kła cia­sto.

— Kwe­stio­na­riusz… Jane Au­sten — za­żąda­łem i wy­ci­ągnąłem dłoń w jej kie­run­ku.

Gdy na­sze spoj­rze­nia się spo­tka­ły, zda­łem so­bie spra­wę, że ona rów­nież mnie po­zna­ła, po czym nie­śmia­ło po­da­ła tecz­kę z wy­pe­łnio­nym pli­kiem kar­tek. Te­raz będę wie­dział o niej wszyst­ko: od roz­mia­ru mi­secz­ki po ma­rze­nia i cele w ży­ciu. Mia­łem na­dzie­je, że John mi wy­ba­czy tę sa­mo­wol­kę. Ona była mi po­trzeb­na, do tego jej nie­win­no­ść sta­nie się na­gro­dą za ty­go­dnie po­su­chy.

Jane

 

Sprze­da­łam się i zo­sta­łam pa­nien­ką z klu­bu dla mężczyzn. Za­nu­rzy­łam twarz w cie­płej wo­dzie, któ­ra wy­pe­łnia­ła wan­nę, sta­ra­jąc się wy­krzy­czeć swo­ją zło­ść na okrut­ny los. Ze stre­su nie za­py­ta­łam o for­mę wy­pła­ty, ani o umo­wę. Gdy zo­ba­czy­łam Dra­ke’a We­sto­na, ca­łkiem ode­bra­ło mi ro­zum. On był ostat­nim mężczy­zną na świe­cie, z któ­rym po­win­na mnie wi­ązać ja­ka­kol­wiek wspó­łpra­ca. Go wy­ra­źnie przed nim ostrze­ga­ła.

— Jane Au­sten, ogar­nij się! Pra­cu­jesz dla nie­go i z za­ci­śni­ęty­mi zęba­mi za­ra­biasz na le­cze­nie ojca — wma­wia­łam to so­bie za ka­żdym ra­zem, gdy na­pa­da­ło mnie obrzy­dze­nie do sa­mej sie­bie.

Była już gru­bo po pó­łno­cy, a Lay­la na­dal nie od­dzwo­ni­ła, mimo że zdąży­łam już wró­cić do domu za­mó­wio­ną przez Dra­ke’a tak­sów­ką. Na­wet nie pa­mi­ęta­łam, jak do tego do­szło. Co po­win­nam te­raz zro­bić? Wpa­try­wa­łam się w le­żący obok te­le­fon, któ­ry na­dal mil­czał. Może Lay­la nie prze­szła te­stu i na­dal jest na im­pre­zie w ogro­dzie?

*

Dźwi­ęk bu­dzi­ka był jak ku­beł zim­nej wody. Ze­rwa­łam się z łó­żka, ma­jąc wra­że­nie, że do­pie­ro zdąży­łam za­mknąć po­wie­ki. Jed­nak sza­ra rze­czy­wi­sto­ść nie chcia­ła cze­kać. Była so­bo­ta i mu­sia­łam szy­ko­wać się do pra­cy w ksi­ęgar­ni. Mar­twi­łam się o przy­ja­ció­łkę, któ­ra na­dal nie da­wa­ła zna­ku ży­cia. Cze­ka­jąc na ko­lej­ny au­to­bus, za­dzwo­ni­łam do niej.

— Halo… — wy­be­łko­ta­ła wy­ra­źnie za­spa­na, ale żyła, to naj­wa­żniej­sze.

— Jak się czu­jesz? Mar­twi­łam się o cie­bie — za­py­ta­łam cie­ka­wa jej wra­żeń z wie­czo­ru.

— Wy­bacz. Zo­sta­wi­łam te­le­fon w au­cie — przy­zna­ła co­raz bar­dziej roz­bu­dzo­na. — To była świet­na im­pre­za. Za mój sexy ta­niec z fo­to­gra­fem mam po­sad­kę w klu­bie jak w ban­ku — do­da­ła dum­nie. Wy­wró­ci­łam ocza­mi na myśl o sło­wach Dra­ke'a. Nie ode mnie po­win­na się o tym do­wie­dzieć.

— Naj­wa­żniej­sze, że wró­ci­łaś cała i zdro­wa — do­da­łam na ko­niec i szyb­ko się po­że­gna­łam, aby mo­gła da­lej od­sy­piać noc w re­zy­den­cji Joh­na.

Po­win­nam za­jąć się pra­cą, a ru­chli­wy so­bot­ni dzień był ide­al­nym spo­so­bem na głu­pie roz­my­śla­nie. Po­mi­mo tro­ski o tatę cały czas da­wa­łam z sie­bie wszyst­ko. Uśmie­cha­łam do klien­tów i dziel­nie wal­czy­łam z nie­na­wi­dzącą mnie kasą. Za­ko­ńcze­nie zmia­ny po­ja­wi­ło się zde­cy­do­wa­nie za szyb­ko. Nim jed­nak wy­szłam, Go za­wo­ła­ła mnie do biu­ra.

— Zro­bi­łam coś, nie tak? — za­py­ta­łam za­sko­czo­na tą na­głą roz­mo­wą. Jesz­cze tego bra­ko­wa­ło, abym stra­ci­ła je­dy­ną nor­mal­ną pra­cę.

— Roz­ma­wia­łam z Mady na te­mat two­je­go taty — za­częła spo­koj­nie, jed­nak błysk w jej oczach zdra­dzał, że ma ocho­tę wy­buch­nąć. Wspo­mnia­łam dzi­siaj w paru sło­wach o mo­jej sy­tu­acji i pro­si­łam o wy­ro­zu­mia­ło­ść, gdy­bym po­trze­bo­wa­ła na­głe­go dnia wol­ne­go. Nie sądzi­łam, że tak się za­an­ga­żu­je. — Za­pro­po­no­wa­ła po­moc w fi­nan­so­wa­niu le­cze­nia. Sko­rzy­stasz z fun­du­szu so­cjal­ne­go. Jest to oko­ło dzie­si­ęciu ty­si­ęcy. Sądzę, że przy­da się na po­czątek, aż nie wy­my­śle, jak ze­brać do­dat­ko­we pie­ni­ądze.

Jej sło­wa spra­wi­ły, że łzy po­pły­nęły mi po po­licz­kach. Sie­dzia­łam na krze­śle, szcze­rząc się do ko­cha­nej Go, jak­bym do­sta­ła uda­ru.

— To jest ten mo­ment, gdy rzu­casz mi się na szy­je i ca­łu­jesz tyl­ko bez języcz­ka, żeby było ja­sne — szep­nęła, gro­żąc mi pla­cem. Z jesz­cze wi­ęk­szych uśmie­chem przy­tu­li­łam ją i ocie­ra­jąc łzy, za­częłam dzi­ęko­wać za po­moc.

— Je­ste­śmy ro­dzi­ną. Pa­mi­ętasz, „Jane z po­łud­nia”?

Była nie­sa­mo­wi­ta. Ta wy­ta­tu­owa­na ko­bie­ta mia­ła naj­wi­ęk­sze ser­ce, ja­kie tyl­ko mo­głam so­bie wy­obra­zić. Cho­ciaż je­den ka­mień spa­dł mi z ser­ca.

Za­miast wra­cać dusz­nym au­to­bu­sem, po­sta­no­wi­łam prze­jść się na dłu­gi spa­cer. Je­sień w Por­t­land nad­cho­dzi­ła du­ży­mi kro­ka­mi, ale na­dal czuć było let­nie go­rące sło­ńce na po­licz­kach. Krok za kro­kiem ana­li­zo­wa­łam swo­je ży­cie i z czy­stym su­mie­niem by­łam w sta­nie stwier­dzić, że nie jest tak źle. Los się do mnie uśmie­chał. Wpa­trzo­na w błękit­ne nie­bo mija­łam ostat­nią prze­czni­cą w dro­dze do wy­naj­mo­wa­ne­go miesz­ka­nia. Na­gle pisk opon prze­szył po­wie­trze i usły­sza­łam prze­ra­źli­wy krzyk:

— Jane Au­sten, do cho­le­ry!

Od­wró­ci­łam się w kie­run­ku spor­to­we­go auta, któ­re wła­śnie pró­bo­wał mnie uśmier­cić i od razu na­tra­fi­łam na złow­ro­gie spoj­rze­nie Dra­ke’a We­sto­na. Jego błękit­ne oczy prze­szy­wa­ły mnie lo­do­wym spoj­rze­niem. Ro­zej­rza­łam się do­oko­ła, lecz po­zo­sta­li lu­dzie da­lej zmie­rza­li w swo­ich kie­run­kach, kom­plet­nie nie zwra­ca­jąc na nas uwa­gi. Do­pie­ro po chwi­li za­uwa­ży­łam ja­rzące się czer­wo­ne świa­tło sy­gna­li­za­to­ra, któ­re bez­względ­nie ka­za­ło mi się za­trzy­mać tuż przed prze­jściem dla pie­szych.

— Je­steś mi po­trzeb­na spraw­na, a nie z po­ła­ma­ny­mi no­ga­mi. Wsia­daj! — Po­tul­nie wy­ko­na­łam jego roz­kaz, po czym wtu­li­łam się w mi­ęk­ki skó­rza­ny fo­tel, nie chcąc wy­wo­ły­wać nie­po­trzeb­ne­go za­mie­sza­nia na uli­cy.

— Wy­sła­łem ci umo­wę i in­for­ma­cje na te­mat pierw­sze­go zle­ce­nia. Obo­wi­ąz­ki i bez­względ­ne za­ka­zy… — roz­po­czął swo­ją prze­mo­wę z wy­czu­wal­ną pre­ten­sją, mknąc przez wąskie ulicz­ki. By­łam zbyt sko­ło­wa­na jego po­ja­wie­niem się, aby o co­kol­wiek za­py­tać. W ko­ńcu prze­ry­wa­jąc jego mo­no­log, od­wa­ży­łam się roz­wi­ązać jed­ną z nur­tu­jących mnie za­ga­dek.

— Skąd pan wie­dział, gdzie miesz­kam? — za­py­ta­łam nie­śmia­ło. Dra­ke wy­wró­cił osten­ta­cyj­nie ocza­mi.

— Z kwe­stio­na­riu­sza? — od­pa­rł z iro­nią.

Za­po­mnia­łam. Od­po­wia­da­łam w nim na kil­ka­dzie­si­ąt py­tań, a jed­nym z pierw­szych było wła­śnie miej­sce za­miesz­ka­nia.

— Prze­pra­szam, pra­co­wa­łam i jesz­cze nie zdąży­łam spraw­dzić pocz­ty — tłu­ma­czy­łam się, chcąc cho­ciaż tro­chę zy­skać na cza­sie i po­znać wi­ęcej szcze­gó­łów tego po­rwa­nia. Po­ki­wał gło­wą ze zre­zy­gno­wa­niem i ode­tchnął głębo­ko. Jego zło­ść po­wo­li ula­ty­wa­ła.

— W śro­dę idziesz na ban­kiet cha­ry­ta­tyw­ny. Przy­ja­dę po cie­bie o siód­mej — wy­tłu­ma­czył już spo­koj­niej. — Mu­si­my do­pa­so­wać na­sze stro­je, więc ten je­den raz po­ja­dę z tobą. Na ko­lej­ne zle­ce­nia będziesz mia­ła udo­stęp­nio­ny bu­dżet i li­stę skle­pów, z któ­rych ko­rzy­sta Klub. Nie chce wi­dzieć żad­nej tan­de­ty albo, co gor­sza, pod­ró­bek. Re­pre­zen­tu­jesz mnie i moją fir­mę. Zro­zu­mia­no?

Po­ki­wa­łam gło­wą jak au­to­mat, cho­ciaż jego sło­wa gi­nęły w cha­osie, któ­ry ogar­nął mój umy­sł. Pierw­sze zle­ce­nie i do tego z sa­mym Dra­ke’iem We­sto­nem. Ty prze­kor­ny lo­sie, wie­dzia­łam, że ten dzień był zbyt pi­ęk­ny.

Za­trzy­mał się pod bu­ti­kiem w cen­tral­nej części Por­t­land. Ele­ganc­kie ko­bie­ty prze­cha­dza­ły się po prze­stron­nym sa­lo­nie, po­pra­wia­jąc ide­al­nie uło­żo­ne stro­je. Prze­łk­nęłam gło­śno śli­nę na myśl o we­jściu do tego miej­sca.

— Le­cze­nie taty — po­wta­rza­łam so­bie w my­ślach, po czym podąża­jąc za Dra­ke’iem, we­szłam do tego kró­lew­skie­go skle­pu.

— Dzień do­bry, pa­nie We­ston!

— Jak miło pana wi­dzieć, pa­nie We­ston!

— W czym mo­że­my po­móc, pa­nie We­ston?

Pi­skli­we gło­sy eks­pe­dien­tek oto­czy­ły Dra­ke’a. Mnie, jak­by tak w ogó­le nie było. Na­wet nie spoj­rzał w ich stronę tyl­ko sze­dł szyb­kim kro­kiem w kie­run­ku jed­nej z eks­po­zy­cji, roz­ta­cza­jąc wo­kół sie­bie aurę nie­opi­sa­ne­go sek­sa­pi­lu. Za­uro­czo­ne ko­bie­ty wręcz mdla­ły na jego wi­dok.

— Gar­ni­tur i suk­nia w po­dob­nej to­na­cji — od­pa­rł, jak­by od nie­chce­nia i wska­zał na dwa ma­ne­ki­ny. Za­nim do nie­go do­łączy­łam, Dra­ke sie­dział już w przy­tul­nym fo­te­lu i sączył wodę z dłu­gie­go kie­lisz­ka. Ko­bie­ty, na­to­miast, za­częły uwijać się jak w ulu. Przy­no­si­ły ko­lej­ne dam­sko-męskie kom­po­zy­cje, któ­re jed­nym spoj­rze­niem od razu od­rzu­cał. Jed­na za dru­gą lądo­wa­ły na ro­snącej ster­cie ubrań. By­łam tyl­ko nie­mym wi­dzem tego przed­sta­wie­nia. Sie­dzia­łam ci­chut­ko i ob­ser­wo­wa­łam znaj­du­jące się wo­kół nas kre­acje. Moje spoj­rze­nie przy­ku­ła pro­sta suk­nia z le­jące­go się je­dwa­biu w ko­lo­rze kró­lew­skiej czer­wie­ni. Zwęża­jące się ku gó­rze ra­mi­ącz­ka eks­po­no­wa­ły głębo­ki de­kolt i optycz­nie wy­dłu­ża­ły smu­kłą szy­ję ma­ne­ki­na. Opa­da­jący z tyłu ma­te­riał od­sła­niał ple­cy, na któ­rych sub­tel­na pa­jęczy­na uple­cio­na ze zło­tej nit­ki spra­wia­ła wra­że­nie tak de­li­kat­nej, że strach było ją do­tknąć.

— Tam­ta — Głos Dra­ke'a wy­rwał mnie z za­my­śle­nia. Ko­bie­ty po­bie­gły w kie­run­ku jego wzro­ku i za­częły ści­ągać z ma­ne­ki­na suk­nie w ko­lo­rze kró­lew­skiej czer­wie­ni.

Spoj­rza­łam na nie­go za­sko­czo­na ko­ńco­wym wy­bo­rem, lecz Dra­ke tyl­ko się uśmiech­nął i po­gnał ko­lej­ną ko­bie­tę po do­dat­ki do swo­je­go gar­ni­tu­ru. Da­lej spra­wy po­to­czy­ły się już bły­ska­wicz­nie. Bi­żu­te­ria, buty i to­reb­ka, jak za spra­wą za­cza­ro­wa­nej ró­żdżki, po­ja­wi­ły się wo­kół nas, a po se­kun­dzie wy­lądo­wa­ły już spa­ko­wa­ne na sto­li­ku przy ka­sie. Za­dzi­wiał mnie fakt, iż wy­bie­ra­jąc dla mnie ubra­nia, nikt nie za­py­tał o roz­miar. Nie chcąc po­pe­łnić ko­lej­nej gafy, sama od­po­wie­dzia­łam so­bie na to py­ta­nie: kwe­stio­na­riusz. W prze­ci­ągu mi­nio­nej go­dzi­ny eks­pe­dient­ki zdąży­ły spo­cić się jak po prze­bie­gni­ęciu ma­ra­to­nu, a Dra­ke po­że­gnał je je­dy­nie nie­dba­łym mach­ni­ęciem dło­ni.

— Wow — sko­men­to­wa­łam, gdy po­now­nie zna­le­źli­śmy się w jego au­cie.

— Ku­rier przy­wie­zie ci wszyst­ko we wto­rek — od­pa­rł z roz­bra­ja­jącym uśmie­chem.

Po­tra­fił być miły, mimo to igno­ranc­kie za­cho­wa­nie wo­bec in­nych przy­pra­wia­ło o ciar­ki na cie­le. Ro­zu­mia­łam już jego fe­no­men, lecz w dal­szym ci­ągu nie była ja­sna moja rola w tym wszyst­kich. Je­śli li­czył na ja­kąkol­wiek ule­gło­ść, to był w du­żym błędzie. Mia­łam na­dzie­ję, że wy­star­cza­jącą ja­sno mu to przed­sta­wi­łam pod­czas na­szej ostat­niej roz­mo­wy. O co za­tem cho­dzi­ło?

— Cze­go ode mnie ocze­ku­jesz? — za­py­ta­łam od­wa­żnie. Mu­sia­łam wy­ra­źnie usta­lić za­sa­dy.

— Jane Au­sten, chy­ba ja­sno okre­śli­łem rolę, jaką pe­łnisz w Klu­bie. Do­kład­ne wa­run­ki umo­wy masz w ma­ilu — od­pa­rł z nutą iry­ta­cji w gło­sie. — Ra­dzę ci się do­brze za­po­znać ze wszyst­ki­mi ma­te­ria­ła­mi. To nie jest za­ba­wa. Je­śli po­trze­bu­jesz pie­ni­ędzy, to na nie za­rób.