Mistrz sceny - Paulina Ziarko - ebook + książka
NOWOŚĆ

Mistrz sceny ebook

Ziarko Paulina

3,7

Opis

Każdy z nas uwielbia cyrk – te emocje, kolory, muzykę. Zazdrościmy artystom talentu i wolności. Ale co, jeśli do naszego miasta przyjedzie trupa pełna niepokojących tajemnic?

Flora stara się spełniać swoją rolę jako medium i całe dnie spędza z tragicznymi wspomnieniami dusz. Gdy do Międzysłowia przyjeżdża wędrowna trupa cyrkowa, mieszańcy robią wszystko, aby być na każdym występie. Sama Flora nie jest nimi żywo zainteresowana, dopóki się nie dowiaduje, że artyści mogą ukrywać pewną księgę, która w niewłaściwych rękach będzie siać spustoszenie w obu światach – zarówno wśród żywych, jak i umarłych.
Gdy w międzyczasie na jaw wychodzą tajemnicze porwania obejmujące cały kraj, jedyna istniejąca poszlaka prowadzi właśnie do cyrku.

Czy coś, co miało być tylko zabawą, może być drogą do koszmaru?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 270

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (3 oceny)
1
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:

Popularność




Pro­log

Star­sza ko­bieta po­gła­dziła pu­stą kartę księgi, przy­glą­da­jąc się jej chwilę, po czym wró­ciła spoj­rze­niem do swo­jego je­dy­nego słu­cha­cza.

– Nie po­wie­dzia­łeś mi, skąd po­cho­dzisz – ode­zwała się ci­cho. Cały czas do­ty­kała chro­po­wa­tego pa­pieru rów­nie szorst­kimi pal­cami.

– Te­raz nie mam swo­jego sta­łego miej­sca – od­po­wie­dział jej mło­dzie­niec. – Ale uro­dzi­łem się w Kra­ko­wie.

– Ach, duże mia­sta. To nie dla mnie. Z ja­kie­goś po­wodu od za­wsze przy­cią­gały mnie mniej­sze mia­steczka. Nie wsie. Mia­steczka. – Prze­nio­sła rękę z księgi i wy­ce­lo­wała ją w swo­jego go­ścia, pro­stu­jąc pa­lec wska­zu­jący, jakby chciała go przed czymś prze­strzec. – Czy wiesz, co jest in­te­re­su­ją­cego w mniej­szych miej­sco­wo­ściach?

– Mniej lu­dzi?

– I tak, i nie. Wieś ma ich jesz­cze mniej, więc je­żeli ktoś ży­czy so­bie spo­koju, to wy­bie­rze wio­skę na od­lu­dziu. Nie o tym jed­nak mó­wię. Cho­dzi mi kon­kret­nie o… – za­wie­siła na mo­ment głos, a na­stęp­nie prze­je­chała pal­cem po dole karty – …ta­jem­nice. Wiele miejsc ma swoje se­krety, czy to praw­dziwe, czy wy­my­ślone. Jed­nak jak ta­jem­nice wio­sek są nie­zdrowe, tak te mia­ste­czek in­try­gują. Od kilku go­dzin mó­wimy prze­cież o ma­łym mie­ście, w któ­rym na­sza bo­ha­terka po­sta­no­wiła spę­dzić resztę swo­jego ży­cia.

– Czy mo­gło tam się stać coś gor­szego od mor­derstw dzieci? – za­py­tał nie­pew­nie chło­pak.

Star­sza ko­bieta za­śmiała się ci­cho i ude­rzyła pa­znok­ciem w złotą po­piel­nicę nad sto­li­kiem, jak gdyby miała to być od­po­wiedź twier­dząca na to py­ta­nie.

– Mię­dzy­słów musi sta­wić czoła ko­lej­nemu hor­ro­rowi, ale za­nim do niego przej­dziemy, na­sze me­dium do­staje dość nie­spo­ty­kaną wia­do­mość.

Roz­dział pierw­szy

Mię­dzy­słów, rok 1997

Nie lu­bię cmen­ta­rzy. Przy­pra­wiają mnie o dresz­cze z tego sa­mego po­wodu co in­nych. Jed­nak w moim przy­padku ry­zyko spo­tka­nia bytu z za­świa­tów było więk­sze, co jest jedną z wielu wad by­cia człon­kiem ro­dziny me­dium.

Prze­sta­łam żło­bić dziurę w ziemi czub­kiem buta i opa­tu­li­łam się cia­śniej sza­li­kiem. Tyle czasu ocze­ki­wa­łam upra­gnio­nej cie­płej wio­sny, ale w kwiet­niu – jak to zwy­kle bywa w tym mie­siącu – po­sta­no­wiła wró­cić zima. Wpraw­dzie śniegu nie było, lecz mroźna mżawka, wbi­ja­jąca się w moją skórę jak igiełki lodu i tem­pe­ra­tura bli­ska zeru nie po­pra­wiały mo­jego, i tak kosz­mar­nego, sa­mo­po­czu­cia.

Z jed­nego gówna w dru­gie – po­my­śla­łam po­nuro, wi­dząc, jak od nie­wiel­kiej grupki ze­bra­nych nad gro­bem osób odłą­czyła się około trzy­dzie­sto­let­nia, schlud­nie ubrana ko­bieta. Na twa­rzy miała wy­pi­saną na­ganę, którą, oczy­wi­ście, za­raz od niej otrzy­mam.

Nie mia­łam jed­nak za­miaru zbli­żać się do grobu, któ­rego są­siad stał nie­opo­dal i wpa­try­wał się we mnie mar­twym, nie­na­wist­nym spoj­rze­niem.

– Dla­czego wła­ści­wie zgo­dzi­łam się tu przy­je­chać? – burk­nę­łam pod no­sem i w końcu zde­cy­do­wa­łam się na uczest­nic­two w koń­cówce ce­re­mo­nii.

O przy­jeź­dzie tu­taj do­wie­dzia­łam się ty­dzień temu, ale cof­nijmy się o pełny mie­siąc.

Nie po raz pierw­szy otwo­rzy­łam oczy i zna­la­złam się na sza­rym pust­ko­wiu. Pierw­szy raz jed­nak w ta­kim miej­scu uj­rza­łam du­szę wle­pia­jącą we mnie wiel­kie oczy. Pię­cio­let­nia dziew­czynka ku­cała przede mną i ob­ser­wo­wała mnie z za­cie­ka­wie­niem. Nie po­ru­sza­łam się, bo nie wie­dzia­łam, co zrobi. To było wspo­mnie­nie, nie jawa, więc teo­re­tycz­nie nie po­win­nam mieć bez­po­śred­niego kon­taktu z du­szą, tylko z ele­men­tami jej prze­szło­ści. Po chwili zro­zu­mia­łam, że to wła­śnie dziew­czynka mu­siała być tym ele­men­tem, gdyż wspo­mnie­nie na­le­żało do star­szego męż­czy­zny.

Kiedy mia­łam ją o coś za­py­tać, uśmiech­nęła się i wy­cią­gnęła do mnie rękę. Zła­pa­łam ją i wsta­łam. Kra­jo­braz w se­kun­dzie się zmie­nił i szara zie­mia, za­sy­pana ga­łę­ziami i cier­niami, po­kryła się trawą. Gdy jed­nak za­czę­ły­śmy iść, zie­leń za nami zwię­dła – zu­peł­nie jakby je­dy­nie na­sza obec­ność da­wała temu miej­scu ko­lory.

Dziew­czynka nie pusz­czała mo­jej ręki, do­póki nie do­tar­ły­śmy do drzwi. Poza nimi nic nie było – żad­nego domu, ścian czy ja­kiej­kol­wiek za­po­wie­dzi, do­kąd mo­głyby za­pro­wa­dzić. Ro­zej­rza­łam się z nie­po­ko­jem w po­szu­ki­wa­niu prze­wod­nika w po­staci czar­nego mo­tyla, lecz na­dal go nie wi­dzia­łam. Może to i do­bry znak.

Prze­kro­czy­ły­śmy próg i dziew­czynka pu­ściła moją rękę, po czym wbie­gła w ciem­ność ob­ro­śnię­tego chwa­stami ko­ry­ta­rza. Zmarły był po­dobno po­li­ty­kiem z War­szawy i zna­jo­mym bur­mi­strza Mię­dzy­sło­wia. Tak za­ro­śnięta prze­szłość mo­gła być do­wo­dem jego brud­nych prak­tyk, które chcia­łam od­kryć, ale ni­gdy wcze­śniej nie pro­wa­dzi­łam ta­kich po­szu­ki­wań – do tej pory du­sze same po­ry­wały mnie we wspo­mnie­nia i nie­malże po­da­wały mi wszystko na tacy. Wpraw­dzie od sprawy po­rwań dzieci z ze­szłego roku już kilka razy we­szłam nie­pro­szona do głów tru­pów, ale w żad­nym z tych przy­pad­ków nie udało mi się osią­gnąć celu. Za każ­dym ra­zem mnie wy­rzu­cały. Jak gdyby nie chciały, abym do­wie­działa się o ich cier­pie­niu. Jak w ta­kim ra­zie mam im po­móc? Czy Ma­tylda Za­lew była je­dyną du­szą, która tak na­prawdę pro­siła mnie o po­moc i na tym skoń­czyła się moja rola jako me­dium?

Oprzy­tom­nia­łam i za­trzy­ma­łam się gwał­tow­nie, w ostat­niej chwili uni­ka­jąc wpad­nię­cia w dziurę bez dna. Klęk­nę­łam na pod­ło­dze i wy­chy­li­łam się ostroż­nie do przodu. Spo­tka­łam się nie tylko z pustką, ale i zim­nem. Wy­co­fa­łam się po­spiesz­nie, gdy przy­po­mnia­łam so­bie po­dobną ot­chłań, w którą nie tak dawno wcią­gnęły mnie ręce. Już chcia­łam się pod­dać i spró­bo­wać opu­ścić kosz­mar na wła­sną rękę, kiedy z głębi prze­pa­ści do­biegł do mnie za­ska­ku­jący od­głos.

Mu­zyka.

Nie była to jed­nak upiorna nuta ciu­ciu­babki, która jesz­cze nie­raz na­wie­dzała mnie w snach, ale zwy­kła mu­zyczka, grana chyba na akor­de­onie albo ka­ta­rynce. A może była to cała or­kie­stra? Do­piero po chwili się zo­rien­to­wa­łam, że zna­łam tę me­lo­dię.

To była po­pu­larna li­nia me­lo­dyczna wy­ko­rzy­sty­wana w cyrku. Raz, z da­leka, wi­dzia­łam taki cyrk, gdy prze­jeż­dżał przez wio­skę, w któ­rej miesz­ka­łam ja­kiś czas po ucieczce z ro­dzin­nej wsi. Nie za­trzy­mał się tam jed­nak i szybko o nim za­po­mnia­łam. W tej chwili mu­zyka była od­le­gła i to­wa­rzy­szyło jej echo, więc być może zmarły też wi­dział, jak trupa cyr­kowa prze­jeż­dżała przez jego mia­sto.

Wes­tchnę­łam i ru­szy­łam w kie­runku, z któ­rego przy­szłam. Mia­łam tylko na­dzieję, że te­raz ta me­lo­dia nie bę­dzie mi się śniła po no­cach.

Po kilku kro­kach echo cyr­ko­wej mu­zyczki za­ni­kło i jego miej­sce za­jęły od­głosy skrzy­pie­nia i prze­su­wa­nia cze­goś. Od­wró­ci­łam się i ze zgrozą za­uwa­ży­łam mknącą ku mnie prze­paść. Jesz­cze mi się nie zda­rzyło, żeby go­niła mnie dziura. Rzu­ci­łam się do biegu, ale da­leko nie do­tar­łam i wkrótce stra­ci­łam grunt pod sto­pami, gdy spo­tka­łam się z tą nie­przy­jemną czer­nią.

*

Wcią­gnę­łam gwał­tow­nie po­wie­trze i spa­dłam z krze­sła, na któ­rym sie­dzia­łam. Za­klę­łam i po­ma­so­wa­łam tył głowy. Kiedy pod­nio­słam się do po­zy­cji sie­dzą­cej, do­strze­głam utkwione we mnie dwie pary oczu. Wes­tchnę­łam po­iry­to­wana.

– Nic.

Ar­ka­diusz Se­pia rów­nież wes­tchnął, tyle że z ża­lem. Jego syn – Kuba – stra­cił za­in­te­re­so­wa­nie sy­tu­acją i za­czął się roz­glą­dać po po­koju.

– Na­prawdę nic? – upew­nił się dzien­ni­karz. – Nic po­dej­rza­nego?

– We wspo­mnie­niach zmar­łych nie ma nic, co nie jest po­dej­rzane, bo wszystko jest kosz­marne. – Wsta­łam i roz­pro­sto­wa­łam ko­ści. Zer­k­nę­łam z nie­chę­cią na du­cha sie­dzą­cego nie­ru­chomo na brzegu łóżka, a na­stęp­nie na jego za­krwa­wiony cie­le­sny kon­te­ner uło­żony tuż przy jego no­gach. – Nie wy­gląda na to, żeby chciał odejść. Nie po­tra­fię go do tego zmu­sić, je­żeli sam nie bę­dzie chciał so­bie po­móc.

Chwilę mil­czeli. W mię­dzy­cza­sie sze­ścio­letni Ku­buś znu­dził się prze­glą­da­niem ja­kiejś książki i za­czął ry­so­wać pod­łogę me­ta­lową czę­ścią wie­szaka.

– Czy to na pewno do­bry po­mysł przy­pro­wa­dzać dzie­ciaka w ta­kie miej­sce? – za­py­ta­łam.

Nie­ważne, jak ide­al­nie Se­pia wy­glą­dał i się za­cho­wy­wał. Już zdą­ży­łam za­uwa­żyć, że miał małe pro­blemy z od­po­wie­dzial­no­ścią albo pa­mię­cią – je­śli nie gu­bił syna, to po­ka­zy­wał mu zbyt dużo bru­tal­no­ści tego świata.

– Wi­dział o wiele gor­sze rze­czy w ze­szłym roku. Poza tym nie mia­łem go z kim zo­sta­wić. Przed­szkole dzi­siaj nie­czynne, a Ka­ro­lina jest na wy­jeź­dzie służ­bo­wym.

– Nie ma in­nej ro­dziny? Dziad­ko­wie? Ciotka?

Mil­czał przez mo­ment. Po­krę­cił głową. Ja z ko­lei da­lej mia­łam pro­blem z trzy­ma­niem ję­zyka za zę­bami. Nie ob­cho­dziło mnie, czy nie żyją, czy po pro­stu ze­rwali kon­takt, więc nie wiem, co chcia­łam osią­gnąć do­py­ty­wa­niem o to.

– Może spró­buj jesz­cze raz – za­su­ge­ro­wał Se­pia. – Pa­mię­tasz? Gdy szu­ka­łaś Kuby po jego po­rwa­niu, to po dru­giej pró­bie zna­la­złaś wię­cej in­for­ma­cji.

– To­bie ła­two to mó­wić. To wcale nie jest przy­jemne – wark­nę­łam. – Poza tym mia­łam wtedy do czy­nie­nia ze wspo­mnie­niem rze­czy, nie czło­wieka, i ono jest ła­god­niej­sze w skut­kach.

– Ro­zu­miem…

Iry­to­wał mnie ten jego żal. Czu­łam się przez to winna. Osta­tecz­nie przy­sta­łam na jego prośbę i usia­dłam na pod­ło­dze przed cia­łem, po czym się­gnę­łam ręką w stronę du­szy.

Od razu szarp­nęło mną i za­trzę­sło jak w pralce. Znowu zna­la­złam się na tym pust­ko­wiu, ale te­raz coś się zmie­niło. Było gę­sto po­ro­śnięte cier­niami i ły­symi ga­łę­ziami – znacz­nie gę­ściej niż w tam­tym ko­ry­ta­rzu z prze­pa­ścią. Za­nie­po­ko­iłam się sta­nem zmar­łego, po­nie­waż tak ra­dy­kalna zmiana mo­gła su­ge­ro­wać, że ze zwy­kłej za­gu­bio­nej du­szy sta­nie się mściwą, a w trak­cie tego pro­cesu nie po­win­nam być w jej wspo­mnie­niach. Mu­zyczka cyr­kowa po­now­nie roz­brzmiała, jak gdyby po­śród tej gę­stwiny ukryte były sa­mo­gra­jące in­stru­menty.

Na­gle po­śród cierni po­ja­wiła się ona. Pię­cio­let­nia dziew­czynka stała do mnie ty­łem kilka kro­ków da­lej. Po­de­szłam do niej nie­pew­nie i po­ło­ży­łam dłoń na jej ra­mie­niu w prze­ko­na­niu, że znowu mnie po­pro­wa­dzi, ale ona od­wró­ciła się gwał­tow­nie, chwy­ciła za mój nad­gar­stek i zbli­żyła do mnie oszpe­coną i roz­pa­da­jącą się twarz.

Cof­nę­łam się z krzy­kiem, wy­peł­niona stra­chem nie wia­domo czyim – moim czy du­szy. Nie mu­sia­łam my­śleć, jak się stąd wy­do­stać, po­nie­waż wy­rzu­ciło mnie jesz­cze bru­tal­niej niż wcze­śniej. Su­nę­łam na ple­cach na drugi ko­niec po­koju, jak­bym obe­rwała w brzuch czymś cięż­kim. Nie zwa­ża­jąc na ból, na­tych­miast się pod­nio­słam, bo mar­twi­łam się, że prze­miana du­cha do­bie­gła końca i za­raz wy­rzą­dzi wię­cej szkód na ja­wie niż we wspo­mnie­niu. On jed­nak tylko za­wył prze­raź­li­wie, co po­now­nie po­słało mnie na pod­łogę, po czym wy­pa­ro­wał.

Usia­dłam i od­ję­łam dło­nie od uszu. Oprzy­tom­nia­łam do­piero, kiedy Se­pia po­trzą­snął mnie za ra­miona. Coś do mnie mó­wił, ale do­cie­rało do mnie co dru­gie słowo. Nie wie­dzia­łam, czy to przez szok, czy coś się stało z moim słu­chem. Nie od­ry­wa­łam wzroku od pu­stego łóżka.

Drugi raz by­łam świad­kiem cze­goś ta­kiego, ale pierw­szy raz zda­rzyło się to poza wspo­mnie­niem. Znisz­cze­nie du­szy. Kiedy kilka lat temu mia­łam swój de­biut jako me­dium w czy­imś zmar­łym umy­śle, nie mia­łam po­ję­cia, co zro­bić i jak się za­cho­wać, więc nie­świa­do­mie do­pro­wa­dzi­łam du­szę do znisz­cze­nia. Wów­czas stało się to jed­nak we wspo­mnie­niu i do­piero wtedy mnie wy­rzu­ciło, a nie tak jak te­raz. Po­now­nie za­czę­łam ża­ło­wać, że nikt inny poza mną nie mógł cho­ciaż Wi­dzieć.

– Hej! – Se­pia szarp­nął mną tak mocno, że na­cią­gnął mi i tak obo­lały mię­sień na brzu­chu.

Syk­nę­łam z bólu. To jed­nak sku­tecz­nie przy­wró­ciło mnie do rze­czy­wi­sto­ści.

– Prze­pra­szam. Nic ci nie jest? Co się stało?

– Od­szedł – mruk­nę­łam i z jego po­mocą pod­nio­słam się na nogi.

– Ale mó­wi­łaś…

– Na­stą­piło znisz­cze­nie du­szy. – Po­tar­łam twarz. – Ale nie wiem dla­czego. Ni­gdy wcze­śniej nie zda­rzyło się to poza wspo­mnie­niem. Tak jakby… czuł, że nad­cho­dzi jego ko­niec, i dla­tego mnie wy­rzu­cił. Tak czy ina­czej, nic już się od niego nie do­wiemy. – Za­sta­no­wi­łam się. – Coś było nie tak. Za dru­gim ra­zem też to usły­sza­łam.

– Co?

– Cyrk. A do­kład­niej mu­zykę z cyrku. Za­kła­dam, że ofiara po pro­stu usły­szała, jak prze­jeż­dża przez jej mia­sto.

– A może w nim była?

– Też moż­liwe, ale…

– Pa­mię­tasz ostat­nią upiorną me­lo­dię? Może to nie cho­dzi o cyrk, tylko o po­zy­tywkę lub inne urzą­dze­nie, które ją wy­twa­rza? Warto za­py­tać o to wróżkę z Sę­pa­tycz­nej.

– To nie ma zna­cze­nia.

– A może wła­śnie ma? Może ma to zwią­zek z jego prze­szło­ścią? Kiedy my, żywi, śnimy o czymś czę­sto, zwłasz­cza w for­mie kosz­maru, to naj­pew­niej jest to trau­ma­tyczne do­świad­cze­nie. W jego przy­padku mo­gło być tak samo.

– A może po pro­stu szu­kasz dziury w ca­łym, żeby tylko na­pi­sać ten swój pie­przony ar­ty­kuł? – wark­nę­łam, zła na jego wścib­skość i za­fa­scy­no­wa­nie te­ma­tem. Po­czu­łam po­cią­gnię­cie za rę­kaw. – Co znowu?

Zer­k­nę­łam na Kubę, który po­dał mi zło­żony ka­wa­łek pa­pieru. Nie­chęt­nie go do­tknę­łam, ale nie wcią­gnęło mnie we wspo­mnie­nia mar­twego przed­miotu, co mnie z jed­nej strony ucie­szyło, ale z dru­giej nieco za­nie­po­ko­iło. Gdy tylko po­czu­łam pa­pier pod opusz­kami pal­ców, mia­łam wra­że­nie, że de­li­kat­nie kop­nął mnie prąd. Roz­ło­ży­łam kartkę. Była pu­sta.

– Skąd to masz? – zwró­ci­łam się do chłopca.

– Wy­sta­wało temu panu z kie­szeni – od­parł Kuba i wska­zał na ciało po­li­tyka. – Chcia­łem po tym ry­so­wać, ale się nie da.

– Jak to się nie da?

Wzru­szył ra­mio­nami. Albo nie chciał mi wy­ja­śnić, albo sam tego nie wie­dział. By­łam jed­nak zbyt zmę­czona i po­iry­to­wana, żeby to drą­żyć. Scho­wa­łam zna­le­zi­sko do kie­szeni kurtki i opu­ści­łam miej­sce zbrodni.

Roz­dział drugi

Ko­lejne dwa ty­go­dnie mia­łam za­peł­nione nie­przy­jem­nymi wspo­mnie­niami ofiar naj­róż­niej­szych nie­szczęść. Nie­mal po każ­dym ta­kim do­świad­cze­niu kłó­ci­łam się z Se­pią, któ­rego po­my­sły sta­wały się co­raz bar­dziej ab­sur­dalne. W pew­nym mo­men­cie po­czu­łam, że robi ze mną do­kład­nie to, czego się oba­wia­łam na sa­mym po­czątku na­szej zna­jo­mo­ści: wy­ko­rzy­stuje moją zdol­ność ko­mu­ni­ka­cji z du­chami. Mimo że dzięki jego zle­ce­niom za­ro­bi­łam cał­kiem sporo pie­nię­dzy, by­łam już zmę­czona taką pracą. Po­sta­no­wi­łam ze­rwać z nim kon­takt na ja­kiś czas i za­szy­łam się w swoim uko­cha­nym po­koju na pod­da­szu.

Mi­nęło sześć dni od roz­po­czę­cia mo­jego „urlopu” i na­gle zro­zu­mia­łam, dla­czego czu­łam się taka pu­sta – naj­zwy­czaj­niej w świe­cie się nu­dzi­łam. Prze­krę­ci­łam się na plecy. Dzi­siaj znowu spa­łam pra­wie do po­łu­dnia i by­łam bar­dziej zmę­czona, niż kiedy spa­łam trzy czy cztery go­dziny. Czy to ozna­czało, że w końcu za­czę­łam się od­naj­dy­wać w tej znie­na­wi­dzo­nej przeze mnie pro­fe­sji? A może po pro­stu po­trze­bo­wa­łam ja­kie­goś nor­mal­nego hobby?

Cze­ko­la­dowy kot bry­tyj­ski wsko­czył mi na brzuch i wy­ci­snął ze mnie pra­wie całe po­wie­trze. Chyba nad­szedł czas, aby go nieco od­chu­dzić. Wsta­łam z łóżka i chcia­łam pójść pod prysz­nic, kiedy roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi wej­ścio­wych. Wes­tchnę­łam z iry­ta­cją, pewna, że to Se­pia znowu za­czyna mnie mę­czyć, ale za­miast niego po­wi­tała mnie wła­ści­cielka mo­jej kwa­tery – pani Gro­decka. Wró­ciła z li­stami, które ode­brała ze skrzynki, i po­śród bia­łych ko­pert zna­la­zła się be­żowa, za­adre­so­wana do mnie.

– Mam na­dzieję, że tym ra­zem nie je­steś za­an­ga­żo­wana w ja­kieś prze­ra­ża­jące sekty. – Za­cmo­kała z nie­za­do­wo­le­niem i zo­sta­wiła mnie otu­ma­nioną na szczy­cie scho­dów.

Otrzą­snę­łam się po kilku se­kun­dach i za­mknę­łam drzwi. Przyj­rza­łam się uważ­nie ko­per­cie. Bez za­sta­no­wie­nia jej do­tknę­łam, gdy mi ją po­dała, i do­piero te­raz so­bie uświa­do­mi­łam, że rów­nie do­brze mo­gła to być wła­sność ja­kie­goś nie­bosz­czyka, która za­bra­łaby mnie w mroczną po­dróż do świata wspo­mnień. Na szczę­ście na­le­żała do ży­wej osoby. Za­raz jed­nak znowu się za­nie­po­ko­iłam, po­nie­waż ad­res na od­wro­cie był za­ska­ku­jąco do­kładny, miał w so­bie na­wet słowo „Pod­da­sze”, jakby nadawca wie­dział, które miej­sce w domu za­miesz­ki­wa­łam. Prze­syłka była za­sta­na­wia­jąco ciężka. Ob­ró­ci­łam ją i za­mar­łam.

Ko­pertę za­kle­jono wo­skową pie­czę­cią z sym­bo­lem kruka, a ści­ślej mó­wiąc – kru­czego łba na tle pióra. Pie­częć była szara i wy­glą­dała jak spe­cjalna edy­cja mo­net ko­lek­cjo­ner­skich, które bar­dzo chcia­łam zbie­rać w dzie­ciń­stwie, lecz wów­czas szybko mu­sia­łam za­po­mnieć o ta­kich przy­jem­no­ściach. Ręce mi drżały, gdy otwie­ra­łam list.

Sz.P. Flora Ju­traj; znana także jako Flora Mi­ro­gniewa Świ­czek; a także jako Główna Po­śred­niczka Dusz.

Z przy­kro­ścią za­wia­da­miamy o śmierci Pani matki, Ju­lity Świ­czek, lat pięć­dzie­siąt pięć. Uro­czy­sty po­chó­wek od­bę­dzie się 21 kwiet­nia bie­żą­cego roku o go­dzi­nie czter­na­stej na cmen­ta­rzu w Nie­do­li­cach. Ocze­ku­jemy Pani w wy­zna­czo­nym dniu o wy­zna­czo­nej po­rze. Pro­szę ze sobą za­brać do­wód przy­na­leż­no­ści do Kręgu, który otrzy­mała Pani wraz z tą wia­do­mo­ścią.

Z wy­ra­zami naj­głęb­szego współ­czu­ciaPierw­szy Mówca z Kręgu

Opu­ści­łam rękę. Znowu po­czu­łam się pu­sta w środku, lecz te­raz z in­nego po­wodu.

Świczki były al­ter­na­tywną na­zwą błęd­nych ogni­ków, w folk­lo­rze sło­wiań­skim zna­nych z peł­nie­nia funk­cji prze­wod­ni­ków. Ro­dziny na­le­żące do Wspól­noty zgro­ma­dzo­nej wo­kół me­dium i dzia­ła­jące rów­nież pod na­zwą Za­świa­tow­ców przy­jęły na­zwi­ska po­wią­zane z na­szą ro­dzimą wiarą i za­świa­tami. Me­dium było już prak­tycz­nie wy­marłą pro­fe­sją, więc próby wznie­sie­nia jej na szczyty po­przez ta­kie głu­pie ty­tuły jak Główna Po­śred­niczka Dusz były dla mnie śmieszne, ale też nie­ustan­nym po­wo­dem do wstydu. Mia­łam głu­pią na­dzieję, że ukryję się przed nimi dzięki zmia­nie na­zwi­ska i za­miesz­ka­niu na dru­gim końcu Pol­ski, jed­nak w końcu do­wie­dzieli się, gdzie mo­gli mnie do­paść i w jaki spo­sób. Nie­ważne, jak bar­dzo nie zno­si­łam mo­jej matki, na jej po­grzeb mu­sia­łam się udać – na­wet tylko po to, aby za­po­biec na­wie­dze­niom przez jej mściwą du­szę.

Po­dar­łam list i mia­łam wy­rzu­cić rów­nież ko­pertę, ale zo­rien­to­wa­łam się, że ta na­dal coś w so­bie ma. Wy­rzu­ci­łam z niej na dłoń me­ta­lową przy­pinkę z tym sa­mym sym­bo­lem, który zdo­bił wo­skową pie­częć. Dzięki temu Za­świa­towcy roz­po­zna­wali swoją rangę na tak du­żych uro­czy­sto­ściach jak po­grzeby. Mimo że po­zo­stała tylko jedna ro­dzina z głów­nej ga­łęzi, w któ­rej było me­dium, inne klany wciąż były z nią po­wią­zane i zlał mnie zimny pot na myśl o tym, że znowu będę zmu­szona spo­tkać tych lu­dzi.

Po­trzą­snę­łam głową, po­kle­pa­łam się po po­licz­kach i ze­bra­łam się do wyj­ścia, zo­sta­wia­jąc w tyle znisz­czony list i przy­pinkę z kru­kiem.

Spa­cer po parku miał przy­wró­cić mnie nieco do ży­cia, ale my­śli cały czas za­przą­tały moje ro­dzinne strony. Im dłu­żej o nich my­śla­łam, tym – o dziwo – co­raz bar­dziej chcia­łam tam wró­cić. Cho­ciaż na chwilę, by zo­ba­czyć, jak te ma­toły so­bie beze mnie nie ra­dzą. Brak me­dium na sta­no­wi­sku na pewno wpro­wa­dził za­męt we Wspól­no­cie i uzna­ła­bym, że już dawno zna­leźli za­stęp­stwo, gdyby nie ta wia­do­mość. Je­śli na­prawdę ko­goś wy­brali, nie zwra­ca­liby się do mnie per Główna Po­śred­niczka Dusz, co było ty­tu­łem prze­zna­czo­nym wy­łącz­nie dla ak­tyw­nego me­dium. Mia­łam ochotę skon­tak­to­wać się z moją star­szą sio­strą, za­nim zde­cy­duję się na wy­jazd, lecz nie mia­łam na nią żad­nego na­miaru, a wy­sy­łać do niej list było ry­zy­kowne, bo po dro­dze mógłby wpaść w ręce ko­goś z Kręgu.

Tak bar­dzo od­le­cia­łam umy­słem, że za­po­mnia­łam o naj­gor­szej atrak­cji parku, czyli po­lter­ge­iście. Po raz enty sku­tecz­nie mnie na­stra­szył, tym ra­zem rzu­ca­jąc we mnie swoją śmie­jącą się głową. W ostat­niej chwili się cof­nę­łam i unik­nę­łam z nią kon­taktu. Od­na­la­złam wzro­kiem resztę jego po­staci. Tań­czył nie­opo­dal, naj­pew­niej za­chwy­cony moją re­ak­cją. Za­pa­trzy­łam się na jego głowę, którą za­raz pod­niósł i wziął pod pa­chę. Do­piero te­raz uświa­do­mi­łam so­bie, że smugi na jego mar­twej twa­rzy przy­wo­dziły mi na myśl starty ma­ki­jaż klauna, i w tym mo­men­cie przy­po­mnia­łam so­bie o me­lo­dii z cyrku, którą usły­sza­łam we wspo­mnie­niach jed­nej z ofiar trzy ty­go­dnie temu. Po­czu­łam na­głą, silną po­trzebę skon­fron­to­wa­nia du­cha i do­wie­dze­nia się, co mo­gła ozna­czać ta mu­zyka, ale osta­tecz­nie zmie­ni­łam zda­nie i wró­ci­łam do swo­jej kwa­tery.

Pod­ję­łam już de­cy­zję.

*

Do ro­dzin­nej wsi wy­bra­łam się po­cią­giem, z któ­rego w Gdań­sku prze­sia­dłam się do busa zmie­rza­ją­cego pod Nie­do­lice. Pani Gro­dec­kiej po­wie­dzia­łam, że wy­bie­ram się na kilka dni do ro­dziny, mimo że nie pla­no­wa­łam tam zo­stać dłu­żej niż jedną noc. Z Se­pią wciąż nie roz­ma­wia­łam, ale wy­sła­łam mu krótką wia­do­mość, że będę ja­kiś czas poza Mię­dzy­sło­wiem. Nie otrzy­ma­łam od niego od­po­wie­dzi.

Ba­wi­łam się pier­ście­niem me­dium z wi­ze­run­kiem kruka i tępo ob­ser­wo­wa­łam prze­su­wa­jące się za oknem kra­jo­brazy. Kiedy bus za­trzy­mał się na przy­stanku na od­lu­dziu, do­cho­dziła trzy­na­sta. Je­śli chcia­łam zdą­żyć na po­grzeb, mu­sia­łam się spie­szyć, lecz gdy tylko zo­sta­łam sama na tym wy­gwiz­do­wie, nogi wro­sły mi w zie­mię. Żadna ko­mu­ni­ka­cja miej­ska nie do­jeż­dżała bez­po­śred­nio do wio­ski i za­wsze mia­łam wra­że­nie, że Za­świa­towcy ma­czali palce w dziw­nym usta­wie­niu przy­stan­ków, aby od­ciąć me­dium od świata ze­wnętrz­nego. Nie czu­łam po­trzeby ubie­ra­nia się spe­cjal­nie na tę oka­zję, więc mia­łam na so­bie szare spodnie, czarny golf i płaszcz w ko­lo­rze khaki. Za­rzu­ci­łam na ra­miona ple­cak, a na głowę na­ło­ży­łam czapkę, by ochro­nić uszy przed mroź­nym wia­trem i choć tro­chę okieł­znać moje zbun­to­wane brą­zowe loki.

Doj­ście do wio­ski z przy­stanku za­jęło mi nieco po­nad dwa­dzie­ścia mi­nut. Mimo że czas mnie go­nił, nie mia­łam ochoty przy­spie­szać, zwłasz­cza że od razu po wej­ściu do Nie­do­lic po­czu­łam się tak, jak­bym prze­kra­czała gra­nicę ży­cia i śmierci. Za­trzy­ma­łam się na mo­ment i przyj­rza­łam na­zwie miej­sco­wo­ści. Za­ło­ży­ciele wsi wy­ka­zali się nie lada kre­atyw­no­ścią i głu­potą, po­nie­waż w miej­scu prak­tycz­nie ko­eg­zy­stu­ją­cym z za­świa­tami nie po­winno być słów przy­no­szą­cych pe­cha, a „nie­dola” w na­zwie mo­ich ro­dzi­mych stron być może do­dat­kowo przy­cią­gała zło. Miesz­kali tu­taj zwy­kli lu­dzie, nie­zwią­zani z moją ro­dziną, ale z ja­kie­goś po­wodu wciąż ją sza­no­wali. Tak przy­naj­mniej było, kiedy zna­la­złam się tu­taj ostat­nio, czyli sie­dem lat temu. Te­raz, gdy mi­ja­łam domy, miesz­kańcy cho­wali się w środku i za­my­kali drzwi na cztery spu­sty na mój wi­dok. Nie mia­łam po­ję­cia, czy mnie roz­po­znali, ale nie spodo­bała mi się ta re­ak­cja. Co się tu wy­da­rzyło pod moją nie­obec­ność? Im bli­żej by­łam cmen­ta­rza, tym bar­dziej mar­twi­łam się o moją sio­strę. Gdy jed­nak do niego do­szłam, zo­ba­czy­łam ją całą i zdrową przy trum­nie.

Róża Skar­bi­mira Świ­czek była star­sza ode mnie o pięć lat, więc w tym roku koń­czyła trzy­dziestkę. Na­sza bab­cia i jej przod­ko­wie byli prze­ko­nani, że sta­ro­sło­wiań­skie dru­gie imię chro­niło przed złem, w co oso­bi­ście nie wie­rzy­łam – wy­star­czyło spoj­rzeć na moje ostat­nie „przy­gody”. Je­dy­nie na­sza matka nie miała tego za­pew­nia­ją­cego bez­pie­czeń­stwo imie­nia. Do­my­śla­łam się, że do sa­mego końca była okrutną istotą po­da­jącą się za czło­wieka i za­pewne dla­tego bała się przy­jąć sta­ro­sło­wiań­skie imię, aby nie spło­nęła żyw­cem na na­szych oczach.

Wes­tchnę­łam i sta­nę­łam przy sa­mot­nym drze­wie na wzgó­rzu, znaj­du­ją­cym się nie­opo­dal ce­re­mo­nii po­że­gnal­nej. Sta­ra­łam się igno­ro­wać krą­żące po ca­łym cmen­ta­rzu du­chy, ale mia­łam wra­że­nie, że przy­cią­ga­łam je samą swoją obec­no­ścią, na­wet je­śli uni­ka­łam ich pu­stych spoj­rzeń.

Kiedy za­częto opusz­czać trumnę, Róża mnie za­uwa­żyła i zbli­żyła się. Nie wy­glą­dała na za­do­wo­loną.

– Po­win­naś się wsty­dzić, że do­piero śmierć matki była w sta­nie cię tu ścią­gnąć – zbesz­tała mnie, jak­bym była kil­ku­let­nim dziec­kiem.

Za­ci­snę­łam zęby, nie da­jąc się po­nieść emo­cjom.

– Cie­bie też miło wi­dzieć – od­par­łam. Kiw­nę­łam głową w stronę po­woli roz­cho­dzą­cych się lu­dzi. – I tak je­stem lep­sza od nich, bo zja­wi­łam się na po­grze­bie.

Róża prych­nęła i po­pra­wiła swoje dłu­gie blond loki. W prze­ci­wień­stwie do mnie miała kilka uro­czych pie­gów na no­sie i jed­no­ko­lo­rowe, nie­bie­skie oczy. Nie mia­łam po­ję­cia, czym się te­raz zaj­mo­wała, ale w dzie­ciń­stwie za­wsze mó­wiła o tym, że chce zwie­dzać świat jako ak­torka. Wąt­pi­łam jed­nak, aby choć w czę­ści speł­niła to ma­rze­nie.

– Ni­gdy nie opu­ści­łaś tego miej­sca? – za­py­ta­łam; nie udało mi się jed­nak za­pa­no­wać nad zdu­mie­niem w gło­sie.

– Nie masz prawa o tym wspo­mi­nać! – syk­nęła i za­częła scho­dzić w dół wio­ski. Po­dą­ży­łam za nią. – Gdy­byś nie my­ślała tylko o so­bie, wszystko by­łoby w po­rządku!

– W po­rządku? – wy­buch­nę­łam, zrów­nu­jąc z nią krok. – Co dla cie­bie było w po­rządku? Spo­sób, w jaki nas trak­to­wała na­sza wła­sna ro­dzina czy Wspól­nota?

Róża na­gle się za­trzy­mała, a ja po­tknę­łam się o jej stopę. Od­wró­ci­łam się do niej. Była ode mnie wyż­sza o pół głowy, przez co po­czu­łam się, jak­bym wró­ciła do prze­szło­ści jako sze­ścio­let­nie dziecko, które ze­psuło star­szej sio­strze lalkę i te­raz cze­kało na karę.

– Nie ma nas, Flora – po­wie­działa ci­cho. – Ni­gdy nie było nas. Za­wsze by­łaś tylko ty. By­łaś oczkiem w gło­wie taty. Za­wsze wszystko ucho­dziło ci pła­zem. Wszy­scy cię sza­no­wali i dbali o cie­bie. To cie­bie bab­cia wy­brała.

– O to ci się roz­cho­dzi? – rzu­ci­łam z nie­do­wie­rza­niem. Wszyst­kiego bym się po niej spo­dzie­wała, ale nie tego. – Je­steś za­zdro­sna o to, że wy­brała mnie na to pie­przone me­dium?

Mia­łam wra­że­nie, że ja i moja sio­stra przez osiem­na­ście lat miesz­ka­nia w jed­nym domu ży­ły­śmy w dwóch in­nych świa­tach. Nie ro­zu­mia­łam, dla­czego nie wi­działa, jak matka mną po­mia­tała, jak Wspól­nota wy­mu­szała na mnie bru­talne i tak na­prawdę za­ka­zane prak­tyki, abym tylko mo­gła spro­stać ich ocze­ki­wa­niom jako kan­dy­datka na po­śred­niczkę mię­dzy świa­tami. Przed­wcze­sna śmierć na­szego ojca tylko bar­dziej mnie po­grą­żyła, bo w rze­czy­wi­sto­ści był je­dyną osobą, która była po mo­jej stro­nie. Uwaga babci była skie­ro­wana na na­czy­nie zwane me­dium, nie wnuczkę, która miała odzie­dzi­czyć jej pro­fe­sję.

Róża nie od­po­wie­działa i wzno­wiła marsz. W mil­cze­niu po­szłam w jej ślady.

Re­dak­cja: Mag­da­lena Gonta-Bier­natKo­rekta: Bar­bara WronaPro­jekt okładki: To­masz Bier­natSkład: To­masz Bier­nat

Co­py­ri­ght by Pau­lina Ziarko 2025Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion by Wy­daw­nic­two Nocą,War­szawa 2025

Druk i oprawa:Abe­dik S.A.

ISBN: 978-83-68037-72-2

WYDAW­NIC­TWO NOCĄul. Fi­li­piny Pła­sko­wic­kiej 46/8902-778 War­szawaNIP: 9512496374www.wy­daw­nic­two­noca.ple-mail: kon­takt@wy­daw­nictwonoca.pl