Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Marta Carnicero Hernanz w swojej przejmującej powieści splata losy Hany i Sary, dwóch kobiet, które na różnych krańcach Europy próbują zmierzyć się z trudną przeszłością i dziedziczoną traumą. Opuszczenie rodzinnych stron, izolacja, systemowa przemoc i złożone relacje rodzinne tworzą wnikliwy obraz wpływu historii na tożsamość i więzi międzyludzkie. Klarowna i pełna empatii proza katalońskiej pisarki, doceniona m.in. przez Pedra Almodóvara, rzuca światło na przemoc wobec kobiet jako narzędzie destrukcji społecznej i osobistej, oferując czytelnikom głęboką refleksję nad zadośćuczynieniem oraz znaczeniem macierzyństwa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 205
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
im wszystkim
Dla ciebie wracam z dawnego wygnania,
właściwie jak znikąd. I czym jesteś, wiem,
rodzima ziemio, niegdyś dla mnie jasna,
i miejsce, gdzie wina zmieniała się w krew.
[...]
Dla ciebie wracam z dawnego wygnania
ucieczki przed tobą, gdzie możliwa zdrada
pierwszych uścisków i do wyboru jest
wśród nagłej tęsknoty dłoni wąski żleb.
Maria-Mercè Marçal
Odnajdę matki, które utraciłam.
Jestem tego pewna.
Sònia Moll Gamboa
Trutka na szczury
Otwierasz szafkę – trutki na szczury jest tam pod dostatkiem. Życie podsuwa ci okazję, o którą tyle razy prosiłaś. A może były to tylko puste słowa? Wpatrujesz się w niego kolejny raz. To na pewno on? Był taki czas, że rozpoznałabyś go w nieprzeniknionych ciemnościach. Nie musisz zresztą kierować się węchem – tą wonią zwierząt kryjących przed światem swoją prawdziwą postać, do której powracają, gdy tylko nadarza się okazja. A może jednak powinnaś? W amoku zebrałabyś się na odwagę, której brak ci teraz – przestałabyś się trząść i sięgnęła po trutkę na szczury.
Nie drżysz na myśl o konsekwencjach. To nerwy. Niewiele rzeczy mogłoby bardziej cię ukoić niż to, co właśnie zamierzasz zrobić. Nieszkodliwą wersją tej sytuacji jest wyobrażanie sobie płatków śniegu, które lecą z nieba jak z gigantycznego prysznica w trakcie niekończącej się kąpieli – przywołujesz tę wizję, gdy nocą zamykasz oczy. Tysiące płatków śniegu nieśpiesznie opadają. Teraz jednak nie czas na śnieg. Jako kozłem ofiarnym musisz zadowolić się wyłącznie nim – będzie musiał zapłacić za wszystkich pozostałych. To powinno wystarczyć.
Właśnie o tym marzyłaś, prawda? To wręcz cud.
Zbyt wiele już razy wyobrażałaś sobie tę scenę: wchodzi do restauracji, wybiera stolik. Towarzyszy mu rodzina, podobne jak on bydlaki, a może kochanka, która nie ma o niczym pojęcia lub (sama nie wiesz, co gorsze) jest w stanie doskonale sobie wyobrazić, jakiego potwora ma u swojego boku. Zbyt wiele razy miałaś przed oczami, jak ich wszystkich załatwiasz – jego, sierżanta, porucznika, komendanta. Ktoś to musiał zrobić.
Nie przyszedł jednak sam. Towarzyszy mu żona. I córka, mniej więcej w wieku Sary. Dziewczyna, która z całą pewnością była chciana. I kochana.
Sprawdzasz zamówienie. Dwie zupy. Pytasz, dla kogo są. „Dla dziewczyny i ojca” – odpowiada Ilària, z talerzem w każdej ręce, napierając plecami na drzwi.
Dziś rano w kuchni Tom pokazał ci gazetę. „Widziałaś? To w twoim kraju...” Popatrzyłaś na zdjęcie i przytaknęłaś bez słowa. Pomyślałaś o pozostałych – tych wszystkich, którzy nie trafią do serwisów informacyjnych z racji zbyt niskiej rangi i zupełnie jak on, jak tylu innych, chodzą sobie spokojnie po świecie, ledwie kilka kilometrów od miejsca, gdzie kiedyś mieszkałaś. Wszyscy ich znają, ale nikt nie wskaże ich palcem, nikt ich nie osądzi, i musisz to zrobić ty, w swojej głowie, tyle razy skazując ich na śmierć przez otrucie. „W twoim kraju” – drąży Tom, podczas gdy ty mentalnie zaczęłaś już rozpuszczać trutkę w zupie – „W twoim kraju...”. Pozwalasz mu gadać, bo nawet tego nie słyszysz. Twoja ofiara, w twoim dzisiejszym śnie, czeka już na kolację. Dzisiaj znowu go wykończysz.
Niespiesznie mieszasz, snując dalej swoje wizje. „W twoim kraju” – nie odpuszcza twój kolega i macha ci przed nosem zdjęciem skazanego właśnie sukinsyna. Jakby przez sam fakt, że jest z twojego kraju, miałabyś znać go z widzenia – jego i wszystkich zbrodniarzy wojennych trafiających na czołówki gazet. Tego też byś załatwiła, gdyby tylko tu wszedł. Nie wystarczy więzienie zasądzone przez jakiś przyzwyczajony do bestialstwa trybunał. Ból musi mieć swoją cenę. Zadane cierpienie domaga się powolnej agonii.
Gdybyś wcześniej potrafiła nienawidzić, może już byś go miała. Gdybyś nienawidziła dłużej i mocniej, jak to robią mężczyźni, może nie stałabyś tutaj z gotowymi wymówkami, by usprawiedliwić decyzję, którą właśnie zamierzasz podjąć. Bo przecież na salę wydasz dwie zupy – dwie. A dziewczyna nie jest niczemu winna. Nie wszystkie chwyty są dozwolone.
Na długie miesiące zapomniałaś o szczegółach, a w ich miejsce pojawił się precyzyjny, szarpiący, nieukojony ból. A później obsesja, by skrupulatnie zrekonstruować wszystko, co się stało, i poszukać zemsty. Pewność, że spotkasz swojego kata po drugiej stronie ulicy, kiedy będzie czekał na autobus, wysiadał z pociągu, wchodził do restauracji i siadał przy stoliku. Przypuszczalnie to właśnie dlatego, gdy kładziesz się spać i znów obsiadają cię wspomnienia, marzysz o konfrontacji – podejść do niego ze świdrującym spojrzeniem oraz cynicznym uśmieszkiem i z wolna zapytać „Pamiętasz mnie?”. Pewnego dnia to zrobisz. To jedyny sposób.
1
Zabrzmiało to jak obelga, a najgorsze, że sama nie zdaje sobie z tego sprawy. Ponieważ kiedy mama nas porównuje, to tak naprawdę go obraża. Nie zauważa, że wyraźnie to widać – jak kiedy spod nowych legginsów, które w sklepie wyglądały w porządku, na takie normalnej grubości, prześwitują ci majtki i na ulicy robisz z siebie pośmiewisko. Z jej głosu przebija nienawiść, a może złość, że tata się zmienił. Albo że jestem do niego podobna.
Nigdy nie naszła jej refleksja, że ta cała perfekcja i obnoszenie się z Wielkimi Ideami (Godność! Wysiłek! Spójność!) na nic się jej nie zdały. Koniec końców ona też okazała się tylko człowiekiem. Tata milczy dla świętego spokoju, ale ja mam nieodpartą ochotę, by wykrzyczeć to całemu światu. A ona zachowuje się, jak gdyby nigdy nic, kiedy wieczorem znowu informuje nas (z tą swoją wyniosłością maskowaną uśmiechem, jakby chciała powiedzieć: „Przecież nie ma o czym mówić”), że idzie spać na sofę „z powodu alergii”. Jakby z dnia na dzień, po dwudziestu latach, materac, na którym spała z tatą, zmienił się w gniazdo os.
Mama nie wróciła do łóżka i nie sądzę, żeby miała taki zamiar. Już niedługo, kiedy zdecyduje się odejść, mieszkanie odetchnie jak żywy organizm. Będzie jak w domu Júlii – odwiedzasz ją któregoś dnia, a tu zniknął szklany stół. A nazajutrz w przedpokoju natrafiasz na kartony i dywan. W łazience pojawił się plastikowy kaktus, którego prawie byś podlała, oraz zestaw ręczników, w dotyku jak nowych, zawieszonych na haczykach z przyssawkami. Tych starych, zwisających bez życia na drzwiach prysznicowych jak pacynki, już tam nie ma. A zatęchły od wilgoci dywanik pewnie leży teraz w innym mieszkaniu, w nowej łazience.
Zakwas
Zupełnie jak gdyby ich tu w pracy nie było, głosy Toma i Ilàrii docierają do ciebie jak zza szyby. Masz takie wrażenie, odkąd przyjechałaś – rozmowy otaczających cię ludzi, które w innym życiu wdzierały ci się do głowy każdą możliwą szczeliną, nie pozwalając czytać w autobusie, traciły swoją moc, gdy byłaś w podróży. Nawet angielski, którego wówczas uczyłaś w szkole, miał zakaz wstępu – tak było, gdy podróżowałaś dla przyjemności, i dokładnie tak samo jest teraz. Tylko język twoich rodziców potrafił jakoś się prześlizgnąć. Czasem masz wątpliwości, czy po tylu latach nieużywania – poza przykrym obowiązkiem telefonów do domu – wciąż możesz go nazwać swoim.
Każde europejskie miasto z aspiracjami może się poszczycić przynajmniej jednym eleganckim bistro, w którym warto się pokazać, i pracujesz właśnie w tego typu miejscu. To tutaj, w restauracji Essaouira (właścicielka dobrze udaje akcent i kładzie nacisk na fuzję francuskich przepisów ze śródziemnomorskimi składnikami), nauczyłaś się kuchni, której dania teraz serwujesz. Tutaj też postanowiłaś zatrzasnąć drzwi przed smakami z poprzedniego życia. Nie ocaliłabyś nawet pół wspomnienia, gdybyś za pomocą kilku elektrowstrząsów mogła wyczyścić sobie pamięć, ale zachowujesz te myśli dla siebie, przygotowując mleko do pain perdu. Tego całego pain perdu na wszelki wypadek też nie tykasz. Od jedzenia pewnych rzeczy mogłabyś postradać zmysły.
Starłaś skórkę z cytryny i pomarańczy, by dodać ją do mleka z miodem, stojącego już na gazie. Dodałabyś cynamonu, gdyby nie trzeba było go wąchać. Poczekasz, aż mleko wystygnie, by namoczyć w nim chleb – z każdą kromką obejdziesz się tak, jak z pierwszą. Ten chleb to także wynik twojego wysiłku – owoc cierpliwości i czasu poświęconego zakwasowi. Podarował ci go dawny kolega niedługo po twoim przyjeździe – miałaś go strzec jak żywego dziedzictwa. Nie pracowałaś wcześniej z zakwasem i dbałaś o niego, jakby chodziło o jakąś dziwną roślinę. Cierpliwie go dokarmiałaś i rozmawiałaś z nim, prowadząc dialogi wewnętrzne, oczarowana zdolnością tej żyjącej istoty do wywoływania cichych rewolucji w absolutnych ciemnościach.
Dzisiaj stał się już częścią ciebie, więc mogłabyś dbać o niego tylko dla zapachu. Widzisz, jak buzuje, gdy rośnie. I nauczyłaś się celebrować jego ciepławą woń, tak jak on celebruje życie, przelewając się, wychodząc z brzegów, potęgując pamięcią czasu wszystko, co powierzyły mu twoje ręce, a czego nie wyznałaś nikomu innemu.
Właśnie tym jest pamięć rąk: odziedziczonym kodem, którego nie chcesz wymazać, swego rodzaju spuścizną, pielęgnowaną wcześniej przez tyle dłoni, boleśnie wywłaszczonych już przy narodzeniu. Jest automatyczna, mechaniczna, nie przechodzi przez wspomnienia. Tylko w ten sposób – naga – była w stanie uniknąć przekazywania cierpienia i skoncentrować zbiorowe DNA w precyzji każdego gestu. Łączy cię z żyjącymi przed tobą kobietami, które wysyłają ci milczącą wiadomość.
Gotujesz, żeby przetrwać, ponieważ ty też musisz przeżyć od pierwszego do pierwszego, ale nie ma nic bardziej odległego od czystego przetrwania. Jest tu bunt – w pracy dla innych, w subwersywnym akcie celebrowania życia, w poszukiwaniu przyjemności wbrew narzuconemu ci zwodniczemu królestwu czterech ścian. Twój cichy rytuał drwi sobie z kontroli i przyłącza się do zdławionego krzyku tylu kobiet, potulnie uległych, które w kuchni, z zajętymi rękami, zajmowały głowę myśleniem.
2
To mama odejdzie, jeśli wszystko w końcu się rypnie, bo to ona zaczęła. No i ponieważ tata od lat ma tutaj gabinet. Fakt, że posypie się to z mojego powodu, trochę mnie rusza, ale każdy przecież przyzna, że te nasze rodzinne kolacyjki mogłyby służyć za materiał szkoleniowy dla CIA. Podstawy przesłuchań: Przypadek Mas-Vilardaga. Ostatecznie musiało się rypnąć i to z byle powodu, była to tylko kwestia czasu. Nie zamierzam czuć się winna.
Kolacje, z przesłuchaniem bądź nie, to oddzielny temat, ale wszystko zależy od dnia. Ostatnio przechodzimy przez fazę „zajefajności” i jest to wręcz nie do wytrzymania. Akurat wczoraj Jan zapytał, czy możemy obejrzeć Modern Family, i usłyszał tradycyjne już „Nie ma potrzeby, Jan” – oczywiście opakowane w szeroki uśmiech. Kogo chcą oszukać? Jesteśmy na przeciwległym biegunie do Modern Family. Naszą supermocą jest umiejętność interpretowania ich milczenia. „Nie ma potrzeby, Jan” – jeśli kończą zdanie twoim imieniem, to nie ma o czym mówić, możesz sobie darować.
Nie wiem, jak wyglądają obiady, bo mnie wtedy nie ma, ale do kolacji nakrywamy w kuchni. Od czasu do czasu wpadają na pomysł zorganizowania wieczorku tematycznego i wyskakują z jakimś filmem dokumentalnym totalnie od czapy – siedzimy wtedy na sofie i jemy przy ławie, ale bardziej niż na jedzeniu zależy im na zabraniu głosu. Udają zszokowanych, by móc wtrącić swoje trzy grosze, uwypuklając ich zdaniem istotne elementy. Cybernękanie czy może wyniszczające narkotyki, wszystko się nadaje; ukryte interesy wielkich korporacji, niebezpieczeństwa podłączania wszystkiego do internetu, a także (i tutaj nigdy nie obejdzie się bez przemowy) ludzie-którzy-nie-mieli-tyle-szczęścia-by-urodzić-się-w-takim-kraju-jak-nasz. Akurat. Kolejnego dnia, jeśli się nam poszczęści, przekonujemy ich do kolacji przy telewizji, a wtedy, jak dobrze pójdzie, można wziąć dokładkę i posiedzieć dłużej, aż pewnego ranka mama nie znajdzie na ławie zaschniętych, nieumytych talerzy po kolacji.
No ale, rzecz jasna, tak było dawniej. Kiedy jeszcze nie spała w salonie „z powodu alergii”. Nie wiem, czemu to akurat my musimy sprzątać ze stołu, skoro jemy wszyscy czworo. Mama jednak budzi się o chorej godzinie, by chwilę poczytać przed wyjściem do pracy, i jestem głęboko przekonana, że wstaje w fatalnym nastroju. Nie czaję, dlaczego to robi. Wszystko byłoby inaczej, gdyby więcej spała.
To nie jest sprawiedliwość
Zdjęłaś mleko z gazu, kiedy Tom podniósł słuchawkę i przywołał cię gestem. Zwykle nie rozmawiasz przez telefon w pracy, na szczęście twoja siostra ma tego świadomość, więc nie musisz jej mówić, żeby się streszczała.
– Wbiła to sobie do głowy, a sama wiesz, jaka ona jest.
– Do kiedy?
– Zapowiada się, że na długo.
– Dlatego kazała ci zadzwonić?
– Znasz mamę. Jest zdolna bez zapowiedzi stanąć ci w drzwiach z walizką. Wolałam uprze...
– Po całych dniach siedzę w pracy, w restauracji. Może jeden raz mogłabym nie przyjść, ale...
– W porządku, Hana. Nie przejmuj się.
– No i przecież nie zna języka.
– Hana.
– Co?
– Znasz już nowinę?
– Powiedzieli mi w pracy, tak. Pisali o tym w gazecie. To jednak niczego nie rozwiązuje. Międzynarodowe trybunały mają osądzić tylko czterech. Jest nas jeszcze wie...
– Hana.
– I ten bydlak...
– Posłuchaj mnie, Hana.
– No co? – Cisza po drugiej stronie. Twoja siostra jest królową dramatycznych pauz. Ignorujesz to. – O co ci chodzi, Nora, nie mogę sobie nawet tego wyobrażać? Ledwo miesiąc temu znów śniło mi się, że dochodzi między nami do konfrontacji. Gdyby nie matka, już dawno...
– Też z tego powodu dzwonię – mówi twoja siostra.
– Co się stało? Widziałyście go? Znów pojawił się w okolicy?
– Zapomnij o tym, Hana. Już więcej o tym nie myśl.
– Oświadczam ci, że mama może sobie mówić, co chce. Któregoś dnia...
– Zderzył się z ciężarówką.
Teraz to ty milkniesz. Nora mówi dalej.
– W zeszłym miesiącu. Wyjeżdżali od teściowej. Córka się uratowała. On wraz z żoną zginęli.
Tego nie było w planach. Trzymała cię w ryzach mglista idea konfrontacji. Miałaś wrócić, zmusić go do odpowiedzi, spojrzeć mu w twarz. Miałaś stanąć mu na drodze. Nora nie rozumie, i nigdy jej nie wtajemniczysz, dlaczego to akurat on spomiędzy wszystkich innych skłoniłby cię do powrotu, dlaczego spośród tych wszystkich bydlaków to jego jako pierwszego rozpłatałabyś jak świnię na kuchennym stole.
– Nie cieszysz się? – pyta.
Nie odpowiadasz.
– Zginął tak, jak na to zasługiwał, Hana. Czego jeszcze chcesz?
Nie zrozumie cię, nie może zrozumieć. Sprawiedliwość nie jest sprawiedliwością, jeśli nie została wymierzona przez ciebie.
3
Rodzinne kolacje to niewyczerpane źródło funu. Przeważnie z mojej winy, przyznaję. Byłoby prościej, gdybyśmy mogli mieć przy sobie telefony (albo książki czy cokolwiek) i spędzać czas jak normalni ludzie. Nie można też po prostu usiąść przy stole i czekać, co się wydarzy, w nadziei że taka improwizacja zorganizuje nam wieczór jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Siedemnaście lat, niedługo stuknie osiemnaście, jadania kolacji w domu rodziny Mas-Vilardaga. Siedemnaście lat, prawie osiemnaście, a mimo to nadal udaje im się mnie podejść. Zadają mi pytania, a ja odpowiadam – do tego momentu to nic strasznego, ale kiedy rozmowa się rozkręca, daję się podpuścić, czepiam się byle czego, a potem muszę wypić nawarzone przez siebie piwo. Tak właśnie bywa, gdy ktoś zmusza cię do mówienia, a to ostatnia rzecz, na jaką masz ochotę – robisz to niechętnie i kończy się na tym, że wykłócasz się o rzeczy, które być może teraz postrzegasz w trochę inny sposób, ale kompletnie nie jesteś w nastroju na analizowanie, debatowanie, zastanawianie się. Nie mówiąc już o przemyśleniu, słowo za tysiąc punktów, czego rodzice wymagają od ciebie, gdy tylko otworzysz usta. Każda kolacja to okazja, by cię pouczać, jakby sami zapomnieli (i gotowi byli przysiąc, że w ich przypadku nigdy tak nie było), że doświadczenia innych ludzi gówno kogo obchodzą. Ponieważ gdyby liczyło się tylko to, wysoki sądzie, to nie byłoby sensu w ogóle żyć – wystarczyłoby zamknąć się w czterech ścianach i czytać klasyków (którzy na pewno przebijają mdłe anegdotki szarych do bólu rodziców). Żylibyśmy wtedy bezpiecznie w świecie, gdzie doświadczenie jest skamieliną w gablotce, ponieważ ważne rzeczy już przeminęły – były dokładnie takie jak w książkach, i wszystko zostało przesądzone.
Czasem postanawiam poprawę. Zgoda, ja też nie jestem łatwą osobą albo może nie do końca łatwą. No ale odpalam się tylko, gdy mnie sprowokują, a skoro to robią, to już nie moja wina. Jakoś muszę to z siebie wyrzucić. Rodzice Dàrii daliby się zabić za taką córkę jak ja – która nie kłamie, ma dobre oceny i punktualnie wraca do domu o absurdalnie wczesnej godzinie. Nie palę ani nie piję, a okazji mam pierdyliard, ale moi rodzice uważają, że to zupełnie normalne, bo to przecież ewidentnie ich zasługa. „Sara jest trudna” – mówią. Właśnie w taki sposób, w formie prawdy absolutnej. I nie patrzą na sprawę szerzej – w tym jednym punkcie od razu są zgodni. Zdaję sobie sprawę, że moje postanowienie poprawy nie trwa zbyt długo. Staram się być miła przez kilka dni, przeważnie do chwili, gdy mój namolny braciszek znowu ze mną nie zacznie.
Ślady
W tygodniu wieczory są dość spokojne. Właśnie dlatego Ilària miała czas zwrócić uwagę na kobietę, która w połowie kolacji wstała od dużego stolika. Powiedziała, że pospiesznie wyszła, starając się ukryć płacz, i że nie wzięła płaszcza, więc z początku wydawało się, że poszła tylko się przewietrzyć. Kiedy zaczął jej doskwierać chłód, pewnie była już daleko albo wstydziła się wrócić, ponieważ jej towarzysze, na pierwszy rzut oka wyglądający na koleżanki i kolegów z pracy, oddali niemal nietknięty talerz, gdy miałaś już gotowe do wydania drugie danie.
Jej zimną solę raptem w kilku kęsach przed chwilą pochłonął Tom. Ostatni goście zbierali się do wyjścia, kiedy zadzwonił telefon – po drugiej stronie ktoś pytał o zapomniany płaszcz.
– Proszę się nie martwić, przechowam go – rzucasz pospiesznie. – Czy może pani podać imię?
Podaje nazwisko. Odruchowo zaczyna je literować.
– Nie trzeba – ucinasz. – Już zapisałam.
– Zna pani ten język?
– Od zawsze.
– Czy mogłabym przyjść teraz? – pyta głos.
Tom i Ilària machają ci na pożegnanie. Jamal przed chwilą wyszedł.
– Właśnie zamykamy – odpowiadasz. – Lepiej jutro, jeśli...
– Byłabym za dwie minuty; jestem dwa kroki stąd... Czy ktoś jeszcze został przy stoliku w głębi? Tym okrągłym?
– Na sali nie ma już nikogo.
– Poczeka pani na mnie?
– Poczekam, ale proszę się pospieszyć.
Noc jest chłodna, a ona przyszła bez kurtki ani żadnego innego okrycia, jakby od jakiegoś czasu krążyła wokół restauracji. Proponujesz herbatę, musi być przemarznięta. Karla też się żegna; „Ty zamkniesz?”.
Nie powiedziała ci, że ma na imię Alma, dopóki Karla nie wyszła. Zastanawiasz się, ile razy w ciągu ostatniego roku spotkała kogoś, kto był w stanie wymówić jej nazwisko tak jak ty. A mimo wszystko zwróciła się do ciebie w języku przybranej ojczyzny, co ty zresztą też byś zrobiła.
– Przepraszam – powiedziała – chciałam tylko... Mogę zapłacić za swoje zamówienie?
– Zapomnij o tym. Coś ci się stało? Ktoś ci się naprzykrzał?
– Nie, nie. To dobrzy ludzie. Są... – Zrobiła pauzę, szukając odpowiednich słów. – Kręcą dokument. Dla telewizji. Fanni, najmłodsza, ta z warkoczem... przyszła do mnie i wszystko mi wyłożyła. To dobra dziewczyna. Powiedziałam jej, że tak, że jestem skłonna to zrobić. Że chcę to zrobić.
– Wziąć udział w dokumencie? Porozmawiać z nią?
– Tak, o tym wszystkim. Wtedy i teraz. Wyrzucić to z siebie. Właściwie ma rację, skoro milczenie nic nie dało... Po takim czasie wszystko nadal tu we mnie siedzi, wciąż mnie dławi. Chciałam krzyknąć. Za nas wszystkie. Chciałam krzyczeć, ale...
Pomyślałaś o śladach. Niedługo nic już nie zostanie. To nie lata rozmywają wspomnienia; to zapominanie z rozmysłem, odświeżanie wizerunku. Konieczność życia z cynizmem zaprzeczających wam ludzi. Teraz chcą oni zawłaszczyć ból, który sami zadawali. Nora powtarza ci to przy każdej rozmowie: „Wszystko chcą wybielić. Pamiętasz ścianę za salą gimnastyczną? Tynkują ją, Hana. Płakać się chce; zacierają wszelkie ślady”.
Cierpienia jest tam bez liku, ale mniej poraniona strona nauczyła się je ukrywać jako mniejsze zło. Kiedy upokorzenie przeważa szalę, rozgrzebywanie przeszłości wydaje się w złym guście, zwłaszcza tym, którzy chcieliby oszczędzić sobie wstydu za własne czyny. Będą nalegać, że dla wszystkich był to trudny okres; że trzeba być tolerancyjnym; że każdy kogoś stracił; że teraz musicie żyć wszyscy razem. I może nawet kupiłabyś tę ich narrację, o stawaniu po stronie pokonanych, gdyby nie było tak ewidentne, że to zawsze zwycięzca proponuje, by iść dalej, zostawić przeszłość za sobą i nie oglądać się wstecz. Milczenie jest negowaniem. I nie możesz ani nigdy nie zechcesz zachować bólu tylko dla siebie w imię wymaganego od was dobrego wychowania.
– ...ale sama widzisz – ciągnie. – Popatrz na moje ręce. Prawie dwadzieścia lat i nadal cała jestem taka rozdygotana. Widzisz? Wyjechałam już jakiś czas temu i nikt mnie do niczego nie zmusza, ale drżą tak samo. I nogi trochę też, popatrz. A to tylko na zewnątrz... Widzisz? Chciałam mówić, chciałam to wykrzyczeć. Ale to...
– Ja mogłabym to zrobić – słyszysz swój głos. – Za ciebie... Jeśli będziesz dzięki temu spokojniejsza. Ja też przeżyłam wojnę. Jeśli chodzi o opowiedzenie o tym, podzielenie się doświadczeniem...
Spogląda na ciebie, jakby przyłapano ją na kradzieży w supermarkecie, a ty właśnie zaoferowałaś, że zapłacisz. Nie wiesz, dlaczego to powiedziałaś, ale już zaczynasz żałować.
– Jeśli to w ogóle by się na coś przydało – dodajesz, starając się wycofać.
Nie patrzy ci w oczy. Nie odzywa się. Może jeszcze masz czas, żeby zrobić krok w tył.
– Nie o to chodzi – w końcu odpowiada. – Chodzi o to, że...
– Słuchaj, cofam, co mówiłam. Jeśli masz o tym opowiedzieć, niech to będzie dlatego, że sama chcesz. I kiedy chcesz.
– Byłam w Vilinie Vlas.
Wszystko wróciło. Krzyki, ten smród, strach jak niezmywalna plama. Nie musiałaś tam być, by wiedzieć, o czym mówi.
Powoli kładziesz jej rękę na ramieniu. Trzęsie się jeszcze bardziej niż na początku, spuszcza głowę, zakrywa twarz. Płacze. Kiedy pytasz, czy możesz ją przytulić, zwracasz się do niej w języku swoich rodziców.
– To o Vilinie Vlas?
– Nie tylko. O tym, co nam zrobili.
„Płakać się chce, Hana. Chcą wszystko wybielić, zacierają ślady. Płakać się chce, Hana. Płakać”.
– Więc możesz na mnie liczyć, Almo.
– Ty też...?
Sama jeszcze nie wiesz, co właśnie zrobiłaś.
Tę noc spędzisz bezsennie, przewracając się na sofie w oczekiwaniu na poranek, by można już było wstać, zadzwonić do tych ludzi i oznajmić im, że tak, ty możesz i chcesz o tym opowiedzieć; poprosić grupę nieznajomych, którzy nie mają pojęcia, kim jesteś i dlaczego dzwonisz, żeby włączyli cię do reportażu, o którym kompletnie nic nie wiesz.
4
Mówiłam jednak, że wszystko zaczęło się ode mnie. Jedliśmy właśnie kolację, bez telewizji ani niczego takiego, i któreś z nich (przed tą akcją tata i mama stanowili niepodzielną całość) zadecydowało, że czas już porozmawiać o wakacjach. Kiedy wydaje ci się, że na zawsze pozbyłaś się już tradycyjnego wypracowania z początków roku szkolnego, okazuje się, że twoi rodzice nigdy nie opuścili podstawówki. Najpierw zapytali Jana, pogadali chwilę o Pau i Mili, a potem (sami się o to prosili) doszli do Dàrii i od niej przeskoczyli do Aleixa. „A dlaczego ma tam nie pojechać, skoro jego ojciec płaci?” Żeby była jasność: odkąd został sponsorem drużyny koszykówki, a kasy ma więcej niż perspektyw, ojciec Aleixa (nadęty, wyniosły i skupiony na pieniądzach) nie przypadł im do gustu. Nie jestem pewna, czego mu zazdroszczą – uwielbienia całej drużyny czy tego, że ma totalnie wywalone na fakt, że rodzice traktują go jak powietrze. W gruncie rzeczy to bez znaczenia. Od tego się zaczęło, wdali się w dyskusję, że to jakaś fanaberia jechać gdzieś pięć tysięcy kilometrów z powodu wyniku zwykłego testu DNA – takiego z patyczkiem, który wkłada się do ust, a potem wysyła do laboratorium w dalekiej Kanadzie.
– Smutne? Dlaczego?
– Bo sama powiedz, co ci ze spędzania Wielkanocy w takim kraju jak Iran.
– Ja pieprzę, mamo, już ci tłumaczyłam. W dwóch procentach jest perskiego pochodzenia.
– Wyrażaj się!
– Pochodzi z Persji, mamo! Z Iranu!
– Przecież to bujda. Nie widzisz tego?
– Nie do końca bujda – wtrącił się tata. – Z taką próbką można okreś...
– Bujda i tyle, Pep. Możemy skończyć ten temat?
– Ja tylko mówię...
– Nie, Pep, to ja ci mówię. – I popatrzyła na niego jak na mnie i Jana, kiedy stara się uciszyć nas wzrokiem na środku sklepu.
Tata zamilkł, ale mnie akurat naszła ochota, żeby się odezwać i głośno wyrazić swoje zdanie.
– A ja właśnie zamierzam sobie zrobić taki test.
– Za czyje pieniądze?
– Nieważne. Mówię tylko, że sobie taki zrobię.
No i wtedy, jak w przypadku kolczyków, których nie noszę, bo nigdy nic sobie nie przekłułam, tatuaży, których nigdy nie zrobiłam, i dyskotek, do których mogłam wejść dwieście tysięcy razy, gdyby nie ona (swoją drogą wypadałoby kiedyś porozmawiać o jej lękach, jej fiksacjach), mama wytoczyła ciężkie działa. Nigdy nie znała umiaru.
– Przykro mi – oznajmiła – ale jesteś niepełnoletnia.
Nawet bez patrzenia mogłabym narysować uśmiech, który zagościł na jej twarzy. Triumfalny, rzecz jasna.
– Kurde, mamo. Dlaczego taka jesteś? Już prawie mam pieniądze.
– A to niby skąd? – zapytała tym swoim łagodnym głosikiem w stylu „Nie zamierzam krzyczeć, bo zmuszę do krzyku ciebie”.
– Dlaczego zawsze musisz nam zatruwać życie? Janowi, tacie, mnie.
Uśmiech nagle wyparował. Wpiła się we mnie wzrokiem bez słowa, jakby to był serial, i nie wiem, czy czekała, aż tata coś powie, czy może szykowała się do okopania w wieży zbudowanej z milczenia.
Tata nie powiedział nic.
Jak trucizna
W