Manekiny - Jolanta Żuber - ebook + audiobook

Manekiny ebook i audiobook

Jolanta Żuber

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Młode małżeństwo z Leśniska traci w pożarze jedyne dziecko. Natalia Berner pogrąża się w rozpaczy, a tragedię pogłębia fakt, że kobieta nie potrafi zaakceptować swojego poparzonego ciała. Jej mąż Adam – właściciel domu pogrzebowego – postanawia zemścić się na wszystkich, którzy doprowadzili do pożaru. Wpada na pomysł niebezpiecznej, krwawej gry, by wymierzyć sprawiedliwość.

Monika i Marek toną w długach. Widmo utraty domu i niekończących się rat sprawia, że rozpaczliwie poszukują wyjścia z trudnej sytuacji. Kiedy dostają propozycję udziału w tajemniczej grze, nie wahają się ani chwili. Miejsce, do którego trafiają, i panujące tam zasady okazują się dalekie od ich wyobrażeń. Przesiąknięte mrokiem ściany zaczynają popychać ich do coraz gorszych czynów.

„Manekiny” Joanny Żuber to przejmujący thriller, który skłania do refleksji, gdzie przebiega granica między dobrem a złem. I jak wiele człowiek jest w stanie zrobić… dla pieniędzy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 338

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 30 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Wojciech Masiak

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Hamak12
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

mroczna bezlitosna, mnie pozostawiła z pytaniem,gdzie są granice człowieczeństwa.
10



Tytuł: Manekiny

Fragment

Copyright © Jolanta Żuber, 2025

This edition: © Gyldendal Astra/Gyldendal A/S, Copenhagen 2025

Projekt graficzny okładki: Anna Slotorsz

Redakcja: Anna Kołtek

Korekta: Beata Buko

ISBN 978-91-8076-633-3

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Gyldendal Astra /Gyldendal A/SKlareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K

www.gyldendal.dk

www.gyldendalastra.pl

Prolog

Tamtej wiosny Natalia w końcu ukręciła łeb wszystkim koszmarom. Skończyły się dla niej dwa światy – brudny, którego nienawidziła, i ten, który pamiętała jeszcze z czasów, gdy była małym dzieckiem, tuż przed przybyciem pana O.

Padało. Natalia obserwowała zza szyby, jak kwietniowa ulewa się wzmaga, nawadniając ziemię, która po miesiącach bez śniegu i deszczu łaknęła wilgoci. Dziewczyna twierdziła, że to jednak wcale nie deszcz, tylko wszystkie łzy, które wylała przez pana O. Przypominały jej, że już dzisiaj musi to zrobić. Zdecydować się na ostateczny krok.

Zerknęła na dół, na zniszczoną nieco bramę i duży kosz, wokół którego walały się śmieci. Przesunęła ręką po malutkiej szybie, jakby chciała z niej zetrzeć te wszystkie krople.

Niewielkie poddasze było jej największym azylem. Odkąd pamiętała, to właśnie tam mogła uciekać, bo pan O. bał się ciemności i wchodzenia po kruchych już schodach – chociażby ze względu na to, że się zawalą, a on sam utknie gdzieś bez pomocy. Ona też się trochę tego obawiała, ale jako dziecko nie miała zbyt wielkiego wyboru, gdy gruby i tłusty ojczym, niezadowolony z ciąży swojej kolejnej żony i jej zmieniającego się ciała, sięgał po zakazany owoc w postaci jej młodszej wersji. Trwało to kilka długich lat, kilka tysięcy dni, jeszcze więcej godzin i minut liczonych na krótkich, a potem nieco dłuższych paluszkach. Leżała wtedy zwykle przygnieciona do zimnych płytek w łazience albo do drewnianego łóżka w różowym pokoju. I trwałoby to pewnie dłużej, gdyby nie ten jeden ciepły kwietniowy wieczór, kiedy wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu. Szczęście. Przełom. Spokój. Odwaga. Natalia nigdy nie wiedziała, jak to nazwać, ale była pewna, że gdyby nie podsłuchała wtedy swojej matki, gdyby nie dowiedziała się, że ona też zezwala na takie traktowanie córki, choć zawsze się tego wypierała, tkwiłaby dalej w tym bagnie. Ale stało się. Najdroższa osoba zawiodła ją najbardziej, jak tylko się dało, a rozgoryczenie i żal w końcu ewoluowały, przeradzając się w złość i dopingując do działania.

Słyszała, jak w radiu mówią, że początek wiosny jest depresyjny, że to wtedy ludzie popełniają najwięcej samobójstw, i niemal przekonała się o tym na własnej skórze. Była o krok od zniszczenia swojego ciała, tak by nie zostały na nim już żadne ślady tłustych palców pana O. Ale na szczęście w porę się cofnęła. Nawet jeśli jej życie było zupełnie bezbarwne, może po prostu za bardzo je kochała?

Ojczym przyszedł chwilę przed siedemnastą, kiedy jej matka wychodziła na autobus. Późna ciąża dawała już kobiecie się we znaki, ale nadal pracowała, bo utrzymanie rodziny z jednej pensji było niewykonalne. Natalia nie lubiła tej godziny, zawsze przeciągała czas rozstania, jak tylko mogła. Uczepiona ubrań matki, prosiła, by ta zabrała ją ze sobą, obiecywała, że będzie cicho. Albo błagała, żeby pozwoliła jej nocować u koleżanki, ale pod żadnym pozorem nie zostawiała jej samej. Nie było jednak takiej możliwości, więc kiedy tylko drzwi za matką się zatrzaskiwały, dziewczynka biegła do swojego pokoju, czekając na to, co miało nastąpić.

To było już jak rytuał. Ojczym przychodził, siadał na łóżku i najpierw wypytywał mimochodem o lekcje; chwalił, że udała mu się pasierbica i nóżki ma takie jak kózka, a pupcię lepszą niż u mamusi, ale później to stawało się nieważne i zajmował się wciąganiem dziewczyny na swoje kolana. Całował ją w szyję, policzki i dyszał, wpuszczając w przestrzeń między nimi drobinki śliny. Przestała się wyrywać po miesiącu takich rytuałów, bo wiedziała, że wtedy skończy szybciej. A kiedy tylko się zaspokoił, uciekała na poddasze z lampką i książką, marząc o tym, że kiedyś ktoś zabierze ją z tej strasznej krainy. Marzyła aż do tamtego wieczoru. Nikt nie wiedział, że podsłuchiwała, gdy matka mówiła ojczymowi, by uważał, bo mała zaczęła miesiączkować. Nikt nie wiedział, że słyszała, iż w razie problemów będzie trzeba zrobić jej skrobankę, a na to nie mogą sobie pozwolić.

– Musisz być ostrożny albo z tym skończyć. Rozumiesz?

Przypominała sobie te słowa. Jej matka miała niski, gardłowy głos, w którym nie było już tej dawnej czułości.

– Ty nie możesz, Grażka, bo ten lekarzyna ci zabronił, to gdzie mam iść, na bok? Czy wracać do byłej? Tu wszystko mam, przecież smarkuli nigdy nic nie wkładałem, już nie rób ze mnie takiego pojeba! – odpowiadał wzburzony pan O.

Kłamał. Jak zawsze. Kłamał o wkładaniu, bo robił to regularnie. Nie wystarczało mu już dotykanie po udach, musiał mieć wszystko to, co robią dorośli. Myśl o dziecku, a potem o pozbawieniu go życia sprawiła, że Natalii zrobiło się jeszcze bardziej niedobrze. Przed oczami stanęła jej krew, ból i duży brzuch, znacznie większy od tego, który miała teraz przez ciągłe zajadanie stresu. Nie chciała, by do tego doszło, nie chciała też tej przeklętej miesiączki, a przede wszystkim – nie chciała stawać się kobietą, której tak naprawdę zabrano całą niewinność. W zasadzie niczego już od życia nie chciała.

Uciekła do pokoju i schowała do pokaźnego plecaka najpotrzebniejsze rzeczy – telefon, ładowarkę, ulubione książki, gumki do włosów, szczoteczkę do zębów, skarbonkę, ubrania, notes, a potem zniosła to na dół, kiedy ojczym się kąpał. Mogła uciec już teraz – nikt by się nie zorientował, ale pomyślała, że powinna mieć chociaż jakieś siniaki, cokolwiek, by nie uwierzono dorosłym, tylko jej. Dlatego postanowiła, że tym razem będzie się bronić, a kiedy pan O. skończy – ucieknie, nie jak zwykle na poddasze, ale na policję, a później daleko, daleko stąd. Gdzieś, gdzie nie będzie oddechu pana O., jego tłustych rąk i śmiechu, gdy obserwował jej nagie, zmieniające się mimo woli ciało. Nikt nie zrobi jej żadnego dziecka, a potem nie wyjmie go z brzucha, bo jest problemem. Nie, tak się po prostu nie robi!

Spojrzała na łazienkę, a później powędrowała do swojego pokoju, modląc się w duchu, żeby starczyło jej odwagi, by znieść otarcia, uderzenia i wszystko, co spowoduje ta odmowa. Otworzyła okno i wdychała rześkie kwietniowe powietrze, myśląc o świecie bez brudów, o księciu z bajki i dobrej wróżce, która przemieni jej mamę we wspaniałą osobę. Taką, którą była, zanim zakochała się w panu O. Bo naprawdę było dobrze. Nie jakoś specjalnie miło – w końcu mama też często krzyczała i była nerwowa – ale nigdy nie pozwalała obcym jej skrzywdzić, a kiedy tylko Natalia płakała, brała ją na ręce i głaskała po głowie, mówiąc, że jest jej mądrą, śliczną córeczką i kiedyś będą się o nią bili chłopcy.

– Nie lubię cię już – powiedziała do siebie. – Nie lubię cię, mamo, bo też jesteś zła – szepnęła i poczuła, że po jej policzkach spływają łzy. Jedna za drugą. Kap, kap. Jakby wreszcie świat dał jej do zrozumienia, że ma przestać się łudzić i dawać szansę tym, którzy ciągle zawodzą. Jakby doszło do niej, że zaufania nie można rozciągnąć w nieskończoność.

A potem wszedł pan O. Zapytał o lekcje i pogłaskał ją po głowie, mówiąc, że jest śliczną dziewczynką tatusia, a będzie jeszcze piękniejszą kobietą oraz żeby zawsze pamiętała o tym, że to on pierwszy pokazał jej miłość.

I miał absolutną rację. W tym jednym mogła się z nim zgodzić – nigdy nie pozbędzie się wspomnień i tego palącego uczucia wstydu. Zawsze będzie pamiętała, co jej zrobił, i zawsze już będzie naznaczona przez jego dotyk.

Zawsze zadrży na myśl o panu O.

Ale potem przyszła kolejna myśl.

O tym, że ostatni raz pozwoli, by coś wdarło się do jej wnętrza i rozrywało duszę na kawałki. Zamknęła oczy, a w jej głowie rozbrzmiał głos, którego nie znała, ale teraz bardzo potrzebowała usłyszeć. Głos dobrej wróżki.

Jesteś dzielną dziewczynką, Natalia. Uda ci się. Uda. Pamiętaj, że to było złe, że nikt nie miał prawa zabierać ci tego światełka.

1

Lublin, 2016

Odkąd lata temu jej przyrodnią siostrę zabrano do przytułku, a ojca wsadzono za kratki, Renata dostała się pod opiekę babci. Zajmowała teraz pokój Natalii. Pomieszczenie było spore i choć na początku niezbyt dostosowane do potrzeb niemowlaka, to dobrzy sąsiedzi – którzy nagle zaczęli oferować pomoc – przemalowali je, dołożyli się do łóżeczka i zakupu niezbędnych sprzętów. Oczywiście w duchu wyrzucali sobie, że niczego wcześniej nie zauważyli ani nie słyszeli o żadnym molestowaniu, bo ta rodzina była przecież taka porządna. Renata wychowywała się więc z dala od przyrodniej siostry, a matkę zastąpiła jej babcia, która była uosobieniem dobroci i ciepła, choć nawet ona nie potrafiła przerwać koszmaru Natalii. Mimo tego, że nie miała typowej rodziny, Renata dorastała szczęśliwie.

Dziewczyna włączyła przenośne radio i weszła pod prysznic, a w myślach przeklinała fakt, że nie było obok żadnego mężczyzny, który naprawiłby deszczownicę, bo kąpiel w takich warunkach okazała się sporym wyzwaniem. Krople miarowo uderzały o posadzkę. Odpływ – nieco już zatkany – blokował strumień tak, że większa część łazienki dosłownie pływała w gigantycznej kałuży. Dziewczyna postawiła stopy na skrawku suchej powierzchni i okręciła wokół siebie ręcznik. Włosy zawinęła w niechlujny turban, wklepała w twarz krem nawilżający i obejrzała się z każdej strony, a potem pomaszerowała do swojej sypialni.

Wyjrzała przez okno. Pusto. Na podjeździe wciąż nie było samochodu Maćka, z którym umówiła się na wieczór. Światła reflektorów obcych aut rozświetlały wnętrze maleńkiego domu i pięknie lśniły w srebrzystym śniegu, tworząc zalążek świątecznego nastroju. Renata włączyła telewizor, nastawiła program o ślubach i wstawiła wodę. Babci nie było – siedziała u sąsiadki, dając jej i Maćkowi nieco przestrzeni, ale oczywiście bez zbędnego przedłużania „tych miłostek” i wspólnego nocowania.

Renata zastanawiała się, co takiego mogło zatrzymać jej chłopaka na dłużej. Zaczynała się niecierpliwić. Nie sięgnęła jednak po telefon. Nie chciała sprawiać wrażenia natarczywej, bo to zawsze psuło coś w związkach, a ona wolała, żeby ten trwał jak najdłużej. Po raz pierwszy w życiu czuła, że jest naprawdę zakochana.

Skoro się umówili, na pewno przyjedzie. Przez ozdobione zimowymi figurami okno zobaczyła jakiś błysk. Gdzieś mignęły cienie przemykających pospiesznie ludzi. Przeszła do sypialni i włożyła szare, obcisłe spodnie i zdobioną przy dekolcie, różową bluzkę. Wyciągnęła suszarkę z nocnej szafki i nastawiła chłodny nawiew. Przeglądała się w lustrze, rozczesując włosy i nawijając kolejne pasma na szczotkę. Cieszyła się ze swojego piękna. Miała duże, pełne usta, które i bez szminki wyglądały ponętnie, drobny nosek i wydatne kości policzkowe, a całości obrazu dopełniała owalna twarz i kaskada ciemnych włosów. Zwiększyła moc suszarki i zaczęła mruczeć pod nosem słowa piosenki, której fragment dobiegał z salonu, co oznaczało, że program już się zaczął. Była pobudzona, bo pierwszy raz mieli dom na dłużej tylko dla siebie. Wiedziała, że spędzi z Maćkiem upojne chwile, takie, o których codziennie pisali i rozmawiali. Wszystkie jej fantazje dziś wreszcie miały stać się rzeczywistością.

Nagle coś uderzyło o podłogę. Wzdrygnęła się i wyłączyła suszarkę, odkładając ją na tę samą szafkę co wcześniej. Przeczesała grzywkę i powiedziała:

– Smalczyk, jeśli to ty coś stłukłeś, śpisz dzisiaj na wycieraczce!

Po zwierzaku, do którego kierowała te słowa, nie było jednak śladu. Rozejrzała się po domu i choć nie była przesadnie bojaźliwa, to poczuła dziwne napięcie. Coś znów hałasowało. Zlokalizowała źródło. Z kąta, tuż za kanapą, wystawał czarny koci łebek. Zrobiła kilka kroków w jego stronę, ale kot nastroszył sierść i parsknął. Wyglądał tak, jakby się jej bał, a przecież zawsze ochoczo wskakiwał na kolana.

– Smalczyk, co jest? – Pokręciła głową i rozłożyła szeroko ręce. Kocur zjeżył grzbiet i ponownie fuknął. – Jak chcesz, ale potem nie proś o to, żeby cię głaskać – powiedziała obrażonym tonem i sięgnęła po pilota. Obróciła się w stronę telewizora.

Wtedy go zobaczyła. Stał przed nią. Ubrany w ciemną kurtkę i dobrze skrojony garnitur. Jedną rękę, tę z bronią, trzymał wymierzoną w jej klatkę piersiową, drugą szukał czegoś pod okryciem. Zamarła. Nogi miała jak z waty, a kiedy odzyskała świadomość i zdolność mówienia lub po prostu władzę nad własnym ciałem, on okazał się szybszy. Minęła nanosekunda, zanim z jej ust wydostał się wrzask. Zamaskowany mężczyzna w kurtce przypominającej setki innych w mieście wpatrywał się chłodno w jej oczy i ściskał ją za szyję. Podniósł broń do delikatnych warg, nakazując niemo milczenie, a kiedy ucichła, sięgnął do wnętrza kurtki, a potem wbił w ramię Renaty strzykawkę z etorfiną. Jeszcze przez sekundę miała siłę się szamotać, ale potem wszystko zrobiło się ciężkie, jej ręce i nogi były jak z ołowiu, a oczy same się zamykały.

Przeżyję, niedługo święta, muszę je spędzić z Maćkiem, to będą nasze pierwsze. Muszę powiedzieć mu o… O tym, że go kocham, przypomnieć, że czekałam z tym tylko na niego.

Borys schował strzykawkę i wymacał w kieszeni drugą, z diprenorfiną, by móc skutecznie obudzić Renatę, po czym skinął głową. Wyraz twarzy dziewczyny przypominał spauzowany wrzask, a jej półprzymknięte oczy wyglądały tak, jakby wciąż się dziwiły, dlaczego wdarł się do jej domu. Mężczyzna przesunął wątłe ciało w stronę drzwi, zarzucił na nie płaszcz, uprzednio zabrawszy portfel i dokumenty. Następnie zawinął trochę ubrań i kilka par butów w foliowy worek i wyszedł tylnym wyjściem, zgodnie ze wskazówkami Bernera. Zdjął maskę, postawił kołnierzyk kurtki, zarzucił kaptur i umieścił nieprzytomną dziewczynę w bagażniku. Nie spieszył się. Był pewny, że w tej zapyziałej norze na Bronowicach nikt mu się nie sprzeciwi, a jeśli ktokolwiek coś zauważy, to jedyną reakcją będą krzywe spojrzenia albo schowanie się w głębi domu. Nikt mu nic nie zrobi. Zrealizuje plan Bernera do końca. Uruchomił silnik i wbił w nawigację „Leśnisko”. Cieszył się, że poszło mu ze smarkulą tak gładko.

Ruszył powoli. Kiedy włączał się do ruchu, usłyszał dzwonek telefonu, który dochodził z wnętrza worka. Zmarszczył brwi i sięgnął po niego. Na ekranie pojawiło się zdjęcie umięśnionego chłopaka bez koszulki. Borys uśmiechnął się szczerze, przez chwilę chciał odebrać i powiedzieć mu coś w stylu, że będzie musiał sobie poszukać innej dziewczyny, ale wiedział, że to byłoby nierozsądne. Odrzucił połączenie i napisał w imieniu Renaty, że źle się czuje, a także zapytał, czy mogą przełożyć spotkanie. To zapewni mu trochę czasu na ucieczkę i sprawi, że chłopak nie zacznie się od razu dobijać do drzwi w poszukiwaniu ukochanej. Resztą zajmie się już Berner. On zawsze ma wszystko pod kontrolą.

Wyjechał z miasta i przemierzał teraz wiejskie ścieżki. Było ślisko, jechał więc wolno, uważając na każdy zakręt, byleby nie wypaść z drogi. Ciemność jeszcze bardziej komplikowała sytuację, a kiedy napadało więcej śniegu, Borys przeklął w myślach, że nie wyjechał wcześniej i znów trafiła mu się zła trasa. Zerknął we wsteczne lusterko. Nikt za nim nie jechał, więc nieco się uspokoił, sięgnął po puszkę z bezalkoholowym piwem i upił łyk. Pocieszał się tym, że jeszcze chwila i będzie mógł napić się czegoś z procentami, musi tylko dowieźć na miejsce tę smarkulę. Poprawił garnitur, a potem poluzował krawat – koszula zdążyła się pognieść dobrych kilkanaście minut temu i zdawał sobie sprawę, że bez żelazka nic jej nie pomoże. Nienawidził pomiętych ubrań, plam i wszystkiego, co w jakikolwiek sposób zaburzało jego elegancki od kilku lat ubiór.

Czuł lekkie podniecenie, jakby jakiś prąd przeszedł go od stóp do głów, a wszystko to na myśl o rychłym przelewie. Od sześciu lat – od kiedy pracował dla Bernera – wciąż dostawał duże zlecenia, a pieniądze nie stanowiły już dla niego problemu. Co więcej, szef nie był jedynie tym, który zleca, lecz także przyjacielem, z którym wychodził czasem na partyjkę bilardu. Był ustawiony na kolejne lata. Odkąd Adam Berner wyciągnął go ze śmierdzącej dziury i uwolnił od roboty sprzątacza kibli w kasynie, obiecał sobie, że nigdy więcej nie wróci już do takiego syfu i odtąd stanie się eleganckim facetem, któremu bliżej do salonów niż do rynsztoka. Co prawda sporo przyzwyczajeń z nim zostało, ale jego życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, oczywiście na lepsze. Nie bał się już tak jak na początku, że bańka pryśnie, wiedział, że jest potrzebny Bernerowi, a on jemu, i ich współpraca będzie owocna, dopóki czegoś nie wywinie, a tego zamierzał unikać jak ognia.

Przyglądał się mijanym słupom latarni, ośnieżonym drzewom i podśpiewywał sobie pod nosem, jakby to była zwykła wycieczka do rodzinnego domu na święta albo inną okazję. Do Leśniska pozostało mu jakieś piętnaście kilometrów, ale czuł, że przez swoją monotonię droga robi się coraz dłuższa i dłuższa. Pożałował, że smarkula jest w bagażniku nieprzytomna, a nie tutaj, obok – mogłaby dotrzymać mu towarzystwa, choćby skrępowana. Zawsze milej byłoby popatrzeć na młode, jędrne, dopiero co rozkwitające ciałko.

Miał nadzieję, że środek podany dziewczynie wystarczy na bezproblemowe przewiezienie jej do Bernera tak, by nie sprawiała kłopotów, a jednocześnie – że nic jej w bagażniku nie odwali. Zastanawiał się, co Adam z nią zrobi, przecież to nie ona była winna tego, co stało się przed trzema miesiącami, tylko jej matka. Ale tak naprawdę ludzki los nie obchodził go zbyt wiele, kierowała nim wyłącznie ciekawość. On miał do wykonania proste zadanie: przewieźć kobietę z punktu A do punktu B bez zbędnych problemów i skończyć kolejny fartowny dzień, a potem zacząć następny. Przyspieszył. Na drodze żywego ducha. Leśnisko po ostatnim incydencie opustoszało, jedynie dom Adama Bernera zachował się w niezmienionej formie. I choć kawałek dalej stało kilka usługowych budynków, to pod adres Bernera nie zapuszczano się bez potrzeby, a ostatni sąsiedzi uciekli, twierdząc, że pożar przelał czarę goryczy. Szeptali też, że więcej się tam nie pojawią, chyba że w interesach. Te zaś dotyczyły zmarłych, bo kilkanaście kilometrów dalej, przy małym cmentarzu, mieścił się niewielki zakład pogrzebowy stanowiący jedyną atrakcję w okolicy.

Borys widział już przed sobą dom Bernera, wątłe światło było niczym drogowskaz. Brama się otworzyła, a tuż za nią pojawił się wysoki, ubrany w gruby płaszcz i szalik mężczyzna. W ustach trzymał niezapalonego papierosa. Borys minął szefa i zaparkował pod domem. Nie wysiadał z auta, to tamten zajął miejsce na siedzeniu pasażera i odetchnął głęboko.

– Co z nią zrobisz? – Borys spojrzał w prawo i bez zbędnych wstępów zapytał: – Po co ci ta smarkula, Adaś?

– Wymyśliłem pewną grę. – Adam Berner miał miękki, przyjemny ton, jakby wyjęty wprost z lektorskiego banku głosów. Siedział, trzymając papierosa między zębami, i wyglądał tak, jakby pochłaniał cały wydobywający się z niego dym, bo przez jego usta nie wydostawało się go zbyt wiele. Poluzował szalik i przeczesał ręką długie, sięgające za uszy włosy.

– Jaką? – drążył Borys.

– Niedługo się przekonasz. Będziesz mi bardzo potrzebny. To, co robiliśmy do tej pory, jeśli chodzi o zmarłych, to pikuś. Poza tym prezes szpitala zaczyna coś marudzić, że prawnicy węszą i chyba nie będzie mógł nam już dostarczać trupów, a na pewno nie w takiej liczbie. To nieco komplikuje sprawę, bo dochody się zmniejszą… Stąd pomysł z grą. Czuję, że to będzie coś spektakularnego, coś, o czym ludzie do tej pory tylko czytali, ale nie mieli śmiałości wyobrazić sobie, że zobaczą to na żywo.

– Co to znaczy?

– Słyszałeś kiedyś o red roomie?

– Hmm… – Borys zmarszczył czoło i potarł je intensywnie. – Chcesz urządzić sobie pokój dla prostytutek, a ta smarkula ma tam tańczyć?

– Nie. To są dark roomy. A ja mam na myśli pokój tortur. Wiesz doskonale, że matka dziewczyny jest w psychiatryku, więc wymigała się od odpowiedzialności. Jestem pewien, że z jej mózgiem wszystko w porządku, no może oprócz tego, że nigdy nie wylewała za kołnierz. Jakimś cudem oszukała tych lekarzy. Może siedzi sobie teraz, jakby nigdy nic, w jakiejś salce i rysuje na karteczkach bazgroły dla psychiatrów. Nie mogę jej ukarać bezpośrednio, więc będzie musiała znieść coś innego.

– Co takiego? – dopytywał Borys.

– Wiesz, w jakim stanie jest Natalia? Nie mogę tego tak zostawić. Jej matka nigdy nie zobaczy już swojej Renatki. A jeśli kiedykolwiek do tego dojdzie, to już nie będzie ta sama dziewczyna co kiedyś.

– Kurwa, Adaś, czy ty zamierzasz…?

– Zamierzam wymierzyć karę adekwatną do winy. A przy okazji sporo zarobimy na takim pokazie. To nie są psie pieniądze, ludzie za krzywdę innych są w stanie zapłacić grube sumy. Będziemy mieć własny, pieprzony red room, w którym zrobimy z ludzi manekiny, a za sznurki będą ciągnąć widzowie przed komputerami. Jasne?

– Okej, wszystko chwytam. Chcesz zemścić się na Renacie, zrobić jej coś złego na wizji i puścić to w dark necie, ale potrzebujesz do tego człowieka. Sorry, Adaś, ja się nie pcham w takie bagno. Zabrałem tę laskę, ale nie licz, że będę ją tykał. Nic mi nie zrobiła, mam gdzieś jej los, ale nie chcę upuszczać jej krwi. To, co robimy w zakładzie, to jednak co innego, bo trupy są martwe, nie? No i my celowo ich nie uśmiercamy, tylko szanowny pan prezesik tuszuje błędy w sztuce. Martwi nie zaprotestują, nie będą krzyczeć. A ona? Umywam ręce. – Podniósł dłonie do góry, jakby na potwierdzenie swoich słów.

– Uspokój się. Najpierw muszę sprawdzić, jaki będzie na to popyt. I ile ludzie będą w stanie zapłacić za to, żeby ktoś wykonał ich polecenie, wbił szpilkę, przeciął skórę nożem, podpalił. Jak laleczkę voodoo. Im surowsza kara, tym więcej pieniędzy.

– Nie chcesz jej zabić, prawda?

– Nie – odpowiedział stanowczo Berner. – Nie jestem mordercą i nigdy nikogo nie skrzywdzę w ten sposób, ale ta sytuacja to co innego.

– Więc kto zajmie się smarkulą? Co z nią teraz?

– Najpierw przeniesiemy ją do pokoju za gabinetem. Natalia nie ma do niego dostępu, bo dobudowałem go, kiedy była w szpitalu. Tam właśnie będzie przebywać Renata. W nim zamkniemy ją na dłużej.

Borys pokiwał głową, choć niewiele z tego rozumiał. Wiedział jednak, że Adam Berner nie odpuści zemsty, nie zapomni o śmierci własnego dziecka i zrobi wszystko, by osoby zamieszane w tę sprawę odpokutowały albo cierpiały jeszcze mocniej.

– Przeniesiemy ją tam – kontynuował. – Jeśli nic nikomu nie powiesz, dobrze zarobisz. W odpowiednim momencie wszystko wyjawię Natalii, ale jeszcze nie teraz, jeszcze wszystko jest za świeże, by mieszać jej w głowie.

– Możesz na mnie liczyć.

– Masz antidotum? – zapytał Berner, na co Borys szybko kiwnął głową i wymacał zabezpieczony płyn w kieszeni kurtki.

Obaj wysiedli z auta i otworzyli bagażnik. W środku – przykryta kocem we wzory – leżała Renata, ubrana w szare spodnie, zdobioną bluzkę i designerski płaszcz w panterkę. Jeszcze czysty i niezużyty. Berner rozejrzał się wokół, choć i tak wiedział, że nikt nie nadjedzie, i skinął na Borysa. Razem ruszyli w kierunku garażu, a stamtąd pod gabinet. W sypialni paliła się jedynie lampka nocna. Natalia od kilku miesięcy zasypiała przy włączonym świetle, bo wciąż dręczyły ją koszmary, ale sen – dzięki tabletkom – miała tak mocny, że równie dobrze mogli przestać się z Borysem skradać, tylko zwyczajnie wnieść dziewczynę.

Berner kopnął drzwi czubkiem buta i weszli do chłodnego, mało przytulnego pomieszczenia, które stanowiło zarówno kącik sypialny, jak i łazienkę. Znalazło się w nim także miejsce dla kilku regałów wypełnionych książkami i różnymi bibelotami. Na pierwszy plan wybijały się jednak ciemne, plastikowe głowy manekinów, które zdobiły zakamarki między książkami. Wszystko wyglądało tak, jakby było to zwyczajne, gościnne pomieszczenie, choć urządzone dość chaotycznie i ukryte przed spojrzeniami obcych. Własna strefa dająca namiastkę prywatności. Ale Berner doskonale wiedział, że to tylko złudzenie.

– Będzie krzyczeć, jak się obudzi – stwierdził i wyjął strzykawkę.

– Nikt jej nie usłyszy, zadbałem o odpowiednie wygłuszenie, a poza tym są tu kamery. Zresztą… będziesz jej codziennie doglądał i poczekasz, aż się obudzi. Natalia praktycznie nie opuszcza pokoju, więc…

– A jak jej to wytłumaczysz? Jak wyjaśnisz smarkuli, za co tutaj siedzi?

– Lepiej, jeśli nie dostanie żadnego wytłumaczenia, to bardziej podziała na jej psychikę. Nieświadomość tego, dlaczego tak się stało i kiedy stąd wyjdzie, sprawi, że będzie się zastanawiać, myśleć, prosić, błagać, aż w końcu wpadnie w marazm, a tacy ludzie są najbardziej podatni na rozkazy.

– Super. A jak wyjdzie, to naśle na nas psy. – Borys potarł intensywnie twarz. – I będzie piekiełko.

– Skąd pomysł, że wyjdzie i że ktokolwiek będzie jej szukał?

– Adaś, no to logiczne. Będą węszyć wszyscy: z tego szpitala, ze szkoły, znajomi, rodzina. Jej babka… Staruszki najbardziej przeżywają takie rzeczy. No i ten chłoptaś, który dzwonił. Swoją drogą, tamten szczyl jest jak góra mięsa, a przy tobie to nawet jak dwie.

Berner uśmiechnął się ironicznie, przysunął bliżej Borysa i ściszył głos, choć w pomieszczeniu byli tylko we dwóch, nie licząc wciąż nieprzytomnej dziewczyny.

– Posłuchaj… Czasem wystarczy wysłać kogoś daleko w świat, kupić mu fałszywy bilet na inny kontynent, załatwić lot, choć w samolocie nie będzie innych pasażerów, użyć z daleka od domu karty kredytowej, a potem powoli, powolutku odcinać go od przeszłości. Nie oddzwaniać, odpisywać jedynie zdawkowe „pozdrawiam” i wysyłać ememesy z pięknymi widoczkami. Sprawimy, że wyjedzie, będzie daleko stąd, gdzieś, gdzie nikt jej nie będzie szukał… Do osiemnastki zostało jej kilka dni, odpowiada za siebie, jest dorosła. Rozumiesz?

Zrozumiał. O nic więcej w tej kwestii nie pytał, cieszył się na kolejne dobrze płatne zlecenie, bo doskonale wiedział, że to on będzie musiał się zająć zaaranżowaniem wyjazdu dziewczyny. U Bernera wszystko było proste i choć Borys nigdy nie zamierzał wplątywać się w niebezpieczny świat, wsiąknął weń na dobre z chwilą podjęcia decyzji o pracy dla Adama. Starał się nie myśleć już, co by było, gdyby nie został zauważony w tamten piątek w kasynie, co by było, gdyby Berner nie wziął go na rozmowę, ale czasem to do niego wracało. Tonąłby w gównie po uszy, sprzątałby po wielkich, grubych i łysych biznesmenach, którzy przegrywali połowę majątku w godzinę, a potem ściskało im zwieracze z żalu do tego stopnia, że przez następną siedzieli w kiblu.

– Jasne, Adaś. – Wyszczerzył zęby w półuśmiechu i oparł się o ścianę. – Jeśli mam poczekać, aż się obudzi, to przydałoby się więcej alkoholu, bo czytać… – wskazał na książki – …raczej nie zamierzam.

– Nie spodziewałem się tego po tobie, zresztą podejrzewam, że niewiele zrozumiałbyś nawet z powieści dla młodzieży. To dla Renatki. Czytanie pozwoli jej trochę odetchnąć, będzie mogła wyobrazić sobie inny świat. Przyniosę ci wodę, a jak obudzisz małą, to dasz jej coś do zjedzenia. A, i jeszcze jedno, Borys… – Stanął w drzwiach i odwrócił się w kierunku siadającego na brzegu łóżka mężczyzny. – Trzymaj łapy przy sobie, to jest dla nas tylko marionetka.

– A popatrzeć można? – Odchylił lekko materiał bluzki dziewczyny i odsłonił pępek, ukazując tkwiący w nim kolczyk. Delikatne, jędrne ciało wywołało w nim napięcie.

– Nie – oznajmił stanowczo Berner i to wystarczyło, by sprowadzić do parteru pobudzonego Borysa.

Nie mógł sprzeciwić się szefowi, choćby ten rzucił mu pod nogi nagą, seksowną tancerkę o proporcjach modelki, która sama domagałaby się dotyku. Wstał więc z łóżka, usadowił się w fotelu i odchylił do tyłu. Mruknął, że jak tylko smarkula się obudzi, to da znać, a teraz poczyta sobie trochę więcej o dark webie.

– Adaś? – zapytał jeszcze.

– No?

– A te ściany to nie mogły być w innym kolorze? No nie wiem, na przykład niebieskie?

– Czarny jest odpowiedni. Nie daje żadnej nadziei – zawyrokował Berner.

Chwilę później drzwi się zamknęły. Pierwszy raz z Renatą w środku.

2

Świadomość wróciła jej w momencie, gdy Borys przeglądał screeny z filmów udostępnianych w dark necie, które przedstawiały jakiegoś niemowlaka związanego i otoczonego przez grupkę pederastów. Mężczyzna klął w myślach na czym świat stoi, że co jak co, ale dzieciaków nie powinno się tykać i on by im wszystkim pokazał, do jakiej dziury mogą ewentualnie wleźć.

Renata najpierw niepewnie rozejrzała się po ciemnym pokoju, a potem utkwiła wzrok w Borysie.

– Ty! – Wycelowała w niego palec, zerkając, czy jej oprawca w dłoniach trzyma broń. – To byłeś ty! Czego chcesz?

– To, czego chcę, nie równa się temu, co mogę. – Spojrzał na jej płaski brzuch, a potem poklepał się po łysej głowie i poluzował nieco krawat.

– Wypuść mnie. Wypuść mnie stąd! – Zeszła z łóżka i rzuciła się w stronę drzwi, ale te nie chciały ustąpić.

Borys początkowo obserwował ją z założonymi rękami, ale później krzyk zaczął działać mu na nerwy, więc szarpnął dziewczynę za ramię i zaprowadził z powrotem do miejsca, w którym spała. Wiła się i próbowała go odepchnąć.

– Zostaw mnie, zostaw!

– Przecież ja cię wcale, smarkulo, nie chcę – rzucił krótko. – Zamknij się, bo będę musiał cię związać, a po co ci to?

Nie podziałała na nią ta groźba, więc w końcu mężczyzna podniósł rękę z zamiarem przyłożenia Renacie tak, by zamilkła, ale właśnie wtedy w drzwiach pojawił się Berner. Zmierzył oboje surowym wzrokiem i podszedł do dziewczyny, uwalniając ją z brutalnych objęć Borysa, a ta natychmiast uśmiechnęła się lekko i westchnęła z ulgą.

– Adam! – krzyknęła.

Znała męża swojej przyrodniej siostry i choć nie spotykali się zbyt często, to urodziny Natalii i Filipka spędzali we wspólnym gronie. Nie pałała do niego wielką sympatią, a matka wciąż powtarzała, że to przez niego Natalia odsunęła się od rodziny, co dodatkowo powodowało ochłodzenie stosunków. Teraz jednak, gdy ujrzała znajomą twarz, kamień spadł jej z serca.

– Usiądź, Renata. – Głos Bernera był mało przyjemny.

Dziewczyna spodziewała się raczej, że mężczyzna zainterweniuje i wyprowadzi ją z tego pokoju, a nie będzie wydawał polecenia.

– Po co? Zabierz mnie stąd! Miałam umówione spotkanie, a ten, ten… On próbował mnie pobić!

Borys przewrócił oczami i już miał się odezwać, ale Adam przerwał mu, mówiąc, że powinien pozwolić jej, by po prostu się wypłakała. Przez chwilę rozmawiali, zupełnie ignorując Renatę, aż w końcu Berner rzucił:

– Musisz tu zostać przez jakiś czas, ale nie martw się, będziesz miała dobre warunki. O wszystko zadbałem, a Borys dotrzyma ci towarzystwa.

– Dzień i noc – dodał tamten kąśliwie.

Najpierw poczuła zaskoczenie, a potem ból, bezdyskusyjny ból, kiedy zdała sobie sprawę, że Adam mówi poważnie i wcale nie przyszedł tutaj, żeby jej pomóc. Nie miała jednak zamiaru zostawać w tym pokoju i być zdana na łaskę obleśnego tłuściocha; wstała więc i podeszła do Adama, wciąż zerkając, czy tamten nie zbliża się do niej z bronią.

– Ale dlaczego? Nie mogę tu zostać. Natalia o tym wie? Umówiłam się z… chłopakiem. Babcia będzie się martwiła, kiedy mnie nie zastanie. Adam, przecież ją znasz, jest dobra, ale choruje i nie można jej narażać na stres. – Czuła, jak łzy napływają jej do oczu.

– Cała twoja rodzina to zwykli ignoranci. Matka, ojciec, babka, która nigdy nie zainteresowała się, że moja żona potrzebuje pomocy… Wszyscy jesteście po prostu źli, więc nie odwołuj się, proszę, do mojej litości, bo w tym wypadku jej nie mam. I zapewniam cię, że sprawę rozwiążemy tak, że nikt nie będzie cię szukał. Zniknięcie przedstawimy jako twój świadomy wybryk. Borys… – zwrócił się tym razem już do przyjaciela. – Maria będzie przygotowywać codziennie dodatkowe posiłki dla Renaty. Dziś jest już na to za późno, bo mamy środek nocy, ale przyniosę coś z kuchni, więc nakarm dziewczynę i daj jej pić.

– Halo! Ja tu jestem! Mówisz o mnie jak o jakimś psie! – jęknęła.

– Myślę, że w tej budzie będziesz mieć lepiej niż niejeden kundel, Renatka – wycedził Borys.

Berner zaś odwrócił wzrok. Nie spojrzał na dziewczynę nawet wtedy, gdy zaczęła na zmianę krzyczeć i błagać go, by powiedział, co takiego mu zrobiła, dlaczego ją porwał i przede wszystkim – jak długo miał zamiar tu więzić. Nie chciał patrzeć w jej zapłakane oczy, bo choć plan próbował realizować konsekwentnie, to nie był zupełnie pozbawiony uczuć i świadomość tego, że Renata tak naprawdę w niczym nie zawiniła, mogła zachwiać jego decyzją. Sytuacji nie ułatwiało też to, że była bardzo podobna do matki i siostry. I choć wydawała się piękniejsza niż Natalia, bo miała mniej wyostrzone rysy, to Berner widział w niej żonę sprzed wypadku. Młodą, trochę naiwną dziewczynę, w której zakochał się bez pamięci.

– Borys z tobą zostanie, ja przyjdę jedynie wtedy, gdy pojawią się jakieś problemy, z którymi nie będzie mógł sobie poradzić. Nie skrzywdzi cię – dodał na odchodne i skierował się do wyjścia.

Renata rzuciła się za nim. To było jak impuls, wyrzut adrenaliny, który powoduje chęć ucieczki, ale Berner był silniejszy i szybszy. Odepchnął ją tak mocno, że upadła na drzwi. Została w środku, a jego już nie było.

– Wypuść mnie! Wypuść! – Waliła w futrynę, ale w końcu zabrakło jej sił, więc jedynie cicho łkała. Ciemny pokój skurczył się w jej umyśle do pomieszczenia wielkości klatki, a myśl o tym, że gdyby Maciek przyjechał wcześniej, może nic takiego by się nie stało, bolała okrutnie.

– No, dosyć sentymentów, smarkulo. Tu masz wszystko. Kibelek, prysznic, łóżko i dużo wolnego czasu, nawet matura cię ominie. Chcesz coś zjeść czy idziesz spać? Nie ma trzeciej opcji, jest tylko albo-albo, więc wybieraj. Nie zamierzam spędzić całej nocy na uspokajaniu cię, a ten fotel jest kurewsko niewygodny. – Borys poprawił się na siedzeniu i wrócił do przeglądania telefonu.

– Boże… – powtarzała raz po raz Renata. – To się nie dzieje naprawdę…

3

Wciąż budził ją strach. Pierwsze dni nie spowodowały, że w jakikolwiek sposób przyzwyczaiła się do zamknięcia. Wiedziała jednak, że jest w domu siostry, bo Berner mówił o przygotowywaniu przez Marię posiłków.

Przez większość czasu nogi miała podkulone, a w ustach czuła suchość. Dostawała szklankę wody na dzień. Za pierwszym razem wypiła ją natychmiast, ale później uświadomiła sobie, że nie powinna jej marnować. Woda pod prysznicem była zakręcona, nad prowizorycznym zlewem również.

Przyciągnęła kolana mocniej do piersi i oplotła się nimi tak, jakby chciała objąć samą siebie, pocieszyć. Dodać otuchy. Znów się rozejrzała.

Pomieszczenie pokryte było jakąś dziwną, puszystą tkaniną. W jedyne okienko ktoś wstawił kraty i zasłonił wszystko czarnym materiałem. Na podłodze leżała cienka, czerwona wykładzina, która stanowiła kontrast dla ciemnych ścian. Prysznic umieszczono tuż obok małego aneksu kuchennego i sedesu. Renata skrzywiła się na ten widok. Korzystała już z toalety, ale zawsze czuła ogromny wstyd, kiedy musiała się tam wypróżnić, zwłaszcza w obecności tego faceta.

Spróbowała wyprostować nogi, ale czuła, że są całe zdrętwiałe. Wciąż zadawała sobie te same pytania. Dlaczego tu jest? Dlaczego Adam ją zamknął? Dlaczego każe temu facetowi jej pilnować?

Było przeraźliwie ciemno. Ciemno i cicho… Do dyspozycji miała jedynie marną, uczepioną sufitu żarówkę, która nie potrafiła rozświetlić mroku.

Renata utkwiła wzrok w regałach ustawionych obok szafek kuchennych – były w całości zapełnione książkami. Między nimi stały czarne figurki manekinów. Wszystkie w dziwnych pozach, bez oczu. W półmroku, jaki panował w pomieszczeniu, wyglądały strasznie. A książki? Nigdy nie lubiła czytać.

Nie miała już siły krzyczeć, kiedy zostawała sama, bo i tak nikt nie przychodził, a kiedy zjawiał się Borys, od razu unieruchamiał ją, a usta zaklejał taśmą. Nie mając innego wyjścia, krzyk zastąpiła chwilowo ciszą.

Myślała jedynie o tym, kiedy babcia albo Maciek ją odnajdą. Przecież Adam nie mógł mówić prawdy, gdy wspominał, że nikt nie będzie jej szukał. To na pewno tylko kwestia czasu, może kolejny dzień, może następny… Ale pozostanie silna. Zajmie głowę tym, że lada chwila ktoś po nią przyjdzie i wyciągnie ją z tej cuchnącej dziury.

***

Nikt się nie zjawił.

Po kilku tygodniach miała już coraz mniej siły i determinacji, by wierzyć w to, że niedługo opuści piwnicę. Czarne manekiny stojące między książkami przestały straszyć, a stały się towarzyszami niedoli. Gdy Borys wychodził, ściągała je z półek i rozmawiała z nimi. Największy był Maćkiem, nieco mniejszy – babcią, a ten przypominający młodą kobietę – nią samą. Odtwarzała historie, które kiedyś się wydarzyły, i wymyślała te, które bardzo chciała przeżyć. Czasem to pomagało, ale kiedy czuła się wyjątkowo samotna i bezsilna, manekiny zamieniały się w złe postacie. Byli więc Adam, Natalia i Borys. Wtedy zazwyczaj nie mówiła za wiele, a po prostu uderzała plastikowymi figurkami o ścianę czy łóżko, dopóki części nie zaczęły odpadać. Później wpadała w szał, próbowała je rozpaczliwie posklejać, a kiedy jej się nie udawało – drapała rękami po ścianach, szarpała za włosy i krzyczała.

Dni wlekły się coraz wolniej.

Nie wiedziała nawet, ile ich minęło, odkąd Adam zamknął ją tutaj, skazując na los więźniarki, bo wszystko zlewało się w jedną bezkształtną masę. Codziennie to samo: najpierw śniadanie przynoszone przez Borysa, potem kilka godzin samotności, obiad, znów samotność i na końcu kolacja. Czuła się jak pies, któremu wyznaczono konkretne godziny na jedzenie, ale najbardziej przerażające było w tym wszystkim to, że wciąż nie wiedziała, czemu spotkał ją taki los. Nienawidziła tego pokoju, który służył jej za sypialnię, kuchnię i toaletę – zupełnie jak w celi.

Patrzyła w lustro na swoją twarz, która przez te wszystkie miesiące zmieniła się nie do poznania. Zrobiła się blada, miała podkrążone oczy, suche usta i wiecznie zimne ręce, choć w pomieszczeniu było całkiem ciepło. Adam zjawiał się rzadko. Przyszedł na samym początku, oznajmiając jej, że nie wyjdzie stąd prędko, bo musi coś odpokutować, potem odwiedził ją jeszcze kilka razy. Zawsze stawał w drzwiach i jedynie patrzył, a kiedy robił krok w stronę wyjścia, próbowała rzucić się za nim i błagać, by ją wypuścił, ale wszystkie próby kończyły się niepowodzeniem. No i był jeszcze ten drugi, dużo gorszy, bo nie stronił od przemocy, słownych upokorzeń i psychicznego znęcania się nad nią. Borys przychodził tu codziennie i spędzał wiele godzin nie tylko na podawaniu jej posiłków, ale także na wpatrywaniu się w to, co robi, nadzorowaniu każdego jej ruchu.

Wiele razy musiała zmuszać się do trzymania moczu, bo nie chciała widzieć ironicznego uśmiechu na jego twarzy; w końcu jednak to wszystko jej spowszedniało. Nie miała siły płakać na zewnątrz, choć robiła to w głębi duszy. Coraz bardziej ogarniało ją poczucie beznadziei. I okrutnej tęsknoty za bliskimi.

4

Tym razem Borys przyszedł punkt piętnasta. Wiedziała, że to pora obiadu. Rozsuwanie jakichś dziwnych drzwi, a potem dźwięk zamka i kłódki wzbudzały w niej zarówno ekscytację, jak i strach. Po chwili ujrzała mężczyznę o topornym cielsku, ubranego w sztruksowe spodnie i jasną, skrojoną jakby na miarę koszulę. Niósł jedzenie, a talerz, nad którym unosiła się para, był obładowany aż po brzegi.

Borys uśmiechał się ironicznie. Pamiętała, jak pierwszy raz splunął do zupy i podał jej miskę, nakazując, by wszystko zjadła, bo inaczej wyląduje tam coś gorszego, dlatego – nauczona tamtymi doświadczeniami – wychodziła mu naprzeciw i brała tacę z obiadem tak szybko, jak tylko mogła.

– Zaczynasz mnie niepokoić – burknął i podał jej talerz pełen ziemniaków i sosu. Odetchnęła, nie widząc na nim niczego podejrzanego, i zaczęła jeść łapczywie, byleby tylko zaspokoić głód, jedyną potrzebę, która wzbudzała w niej jeszcze jakieś emocje. – Robisz się wyszczekana. Berner stwierdził, że trzeba cię trochę udomowić i dlatego ma dla ciebie niespodziankę. – Głos miał gruby, obniżony. Podrapał się po głowie, na której nie było już nawet jednego pasma włosów, i pstryknął palcami.

Chciała odchrząknąć i coś powiedzieć, ale zaschło jej w gardle, bo nie dostała do obiadu wody. Renata patrzyła na Borysa, zastanawiając się, co miał na myśli. Nie musiała długo czekać na wyjaśnienia, bo za chwilę dokończył:

– Poszczęściło ci się, będziesz miała towarzysza. Przyniosę ci zabawkę. Złożymy ją razem, dobrze?

Po tych słowach zostawił ją na moment samą, a chwilę później do pokoju wbiegł mały, biały szczeniak, który mógł mieć ledwie kilka miesięcy. Rozejrzał się po pomieszczeniu i dostrzegł siedzącą na łóżku Renatę. Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana, w końcu nieśmiało wyciągnęła ręce, a pies skoczył w jej ramiona i zaczął ją lizać po dłoniach.

– Wabi się Książę – powiedział Borys, który przytargał właśnie na środek wielkie i, jak się Renacie wydawało, ciężkie pudło. Wzdychał i ocierał czoło, jakby ważyło co najmniej tonę. Położył je na podłodze i wtedy coś mocno brzęknęło.

Dziewczyna odsunęła się na skraj łóżka, głaszcząc zwierzę i tuląc je do siebie jak największy skarb. Po jej policzkach spływały łzy. Na Borysa patrzyła jedynie kątem oka. Chciało jej się pić, ale wiedziała, że jeśli nie przyniósł wody od razu, to znaczy, że będzie musiała poczekać do kolacji.

Mężczyzna wyjął scyzoryk i przeciął pudełko, z którego natychmiast wyleciały jakieś kawałki styropianu, a zaraz za nimi coś w rodzaju plątaniny drutów. Niektóre były już ze sobą splecione, inne trzeba było dopiero połączyć.

– Klatka dla tego szczura. Berner stwierdził, że nie może sobie tak po prostu latać po pokoju. Pomożesz? Według instrukcji… – Borys mamrotał coś pod nosem, a Renacie zrobiło się całkiem przyjemnie na myśl, że oprócz jego towarzystwa będzie miała kogoś bliskiego. Kogoś, kogo obdarzy uczuciem, zupełnie jak Smalczyka.

Tęskniła za nim. Czy babcia dobrze się nim opiekuje? Czy daje mu jeść? Zaraz jednak pojawiła się inna myśl. Skoro dostała zwierzaka, to raczej nieprędko stąd wyjdzie. Siedziała tu bezczynnie kilka miesięcy, bez żadnego celu, po prostu tkwiąc w pokoju, i choć Borys robił różne świństwa, to nadal żyła, nadal egzystowała w tym zawieszeniu. Czuła się dziwnie. Raz potrafiła przepłakać całe dnie, a następnym razem histerycznie się śmiała. Czy to obsesja? Czy to miejsce sprawiało, że coś działo się z jej umysłem?

– Trzeba go… wyprowadzać? – zapytała szybko Renata.

– Nie wiem, nie sądzę – rzucił Borys, trzymając w zębach śrubę i ocierając czoło. – Chciałabyś z nim wyjść, gówniarko, co? Spierdoliłabyś od razu, szybciej niż ten szczeniak, ale nawet o tym nie myśl, pies zostaje tu. W twoim interesie jest, żeby nauczyć go załatwiać się gdzieś, gdzie nie będę musiał sprzątać. Mam już dość obcych gówien. – Skrzywił się na wspomnienie poprzedniej pracy sprzątacza.

Renata wzruszyła ramionami, nie pytała o nic więcej, ale miał rację. Chciałaby wyjść, chciałaby uciec gdzieś, gdzie nikt jej już nie znajdzie. Czuła, że jeszcze kilka miesięcy w tej dziurze, a skończą jej się pokłady nadziei. Nie należała do silnych osób, nikt nie nauczył jej, jak sobie radzić ze światem i ze złem. Dorastanie jedynie w towarzystwie babci spowodowało, że nie miała odpowiednich wzorców i była bardziej krucha niż waleczna. Choć jeśli w grę wchodziły jej wolność i życie, nie miała wyboru. Musiała się bronić. Tylko jak? Jak stąd uciec?

Obserwowała to, co powstawało wewnątrz jej małego więzienia i stanowiło jedyny jasny punkt na mapie wszechobecnej ciemności. W końcu, po kilkunastu seriach przekleństw Borysa, klatka była gotowa, ale zajmowała zbyt wiele miejsca w – i tak już ciasnym – pokoju. Czy nie mogli dać jej psa bez tych drutów? Czy nie lepiej byłoby mu, gdyby leżał po prostu u niej na łóżku? To jeszcze maluch, niegroźny…

Borys otrzepał się z niewidzialnego kurzu, zabrał pudła i wyszedł, by za chwilę wrócić z tym samym ironicznym uśmiechem, jaki towarzyszył mu zawsze, kiedy patrzył na Renatę.

– Odłóż psa i chodź tu. Klatka zamyka się przy tej sprężynie, widzisz, gówniarko?

Pokiwała głową.

– Jest do tego klucz. Druty są stabilne, więc łapy zwierzaka nie zdołają ich wygiąć, zęby raczej też nie.

– On nie jest groźny – wyjąkała.

– On nie, ale ty zaczynasz być – zarechotał i dodał: – Pakuj się do środka. – Tym razem jego ton przypominał głos osoby, która spokojnie i rzeczowo informuje o pogodzie. – Spędzisz tu trochę czasu, jest całkiem dużo miejsca, jak dla ciebie. Wyschłaś ostatnio jak szczapa, to nie potrzebujesz wiele. Tylko może najpierw się załatw, bo wolałbym po tobie nie sprzątać, a ostatnio ciągle to, kurwa, robię. No już, ściągaj spodnie, na kibelek i właź do nory, bo mam jeszcze do ogarnięcia kilka spraw.

Przez chwilę patrzyła na niego zdziwiona, ale kiedy zorientowała się, że mówi poważnie, jej mina natychmiast się zmieniła. Serce zaczęło bić wściekle, a pies pisnął głośno, kiedy ścisnęła go za sierść, jakby był jej ostatnią nadzieją. Chciała rzucić się do drzwi, ale w tym momencie Borys szarpnął ją za ramię i siłą wepchnął jej wątłe ciało do drucianej klatki, przez co opadła na czworaki.

– Chodź do pana. – Borys zagwizdał, zacmokał, a pies powędrował w jego kierunku. Wielką ręką podrapał go za uchem, a ten z kolei polizał jego kciuk i wtulił się w niego mocniej. – No widzisz, Renatka, nawet pies cię nie chce. Słuchaj, to nie potrwa długo, może miesiąc, może dwa, a jak będzie trzeba, to trochę więcej, aż nabierzesz pokory.

Kucnął obok, wypuścił psa, który zainteresował się tym razem resztkami z obiadu, i zamknął klatkę na kłódkę. Przez kilka chwil Renata się szamotała, ale uspokoiła się, kiedy dał jej siarczystego kuksańca w bok i znów się zamachnął.

– Ciesz się, że nie mogę tam wchodzić, bo nie miałabyś dokąd przede mną uciec – dodał, zadowolony ze swojego żartu, zawołał psa i ruszył przed siebie.

– Chcę siku! Muszę na sedes! – wrzasnęła.

– Powiedziała, co wiedziała. A mówiłem, idź się załatw, to siedziałaś jak kukła. Teraz musisz zaczekać do wieczora, czyli jakieś… No nie wiem, z pięć godzin. Ale nie myśl, że Borys jest taki zły. – Rozejrzał się i podszedł do małej szafki kuchennej, na której stało kilka opakowań starych płatków śniadaniowych i puszki. Otworzył ją, wyjął stamtąd papierowy kubek, który potem lekko zgniótł, i przecisnął go przez kraty.

– Lej tu albo wcale. – Wzruszył ramionami.

Kiedy drzwi się za nim zatrzasnęły, Renata poczuła, że robi jej się na przemian zimno i ciepło. Spróbowała się podnieść, ale głową zahaczyła o dach klatki, miała więc do wyboru albo tkwić na czworakach, albo zwinąć się do pozycji embrionalnej. – Nienawidzę swojego życia – szepnęła do siebie. – Nienawidzę cię, Natalia. Jak możesz na to pozwalać…?

5

Leśnisko, 2018

Adam Berner wystukał na klawiaturze te same zdania co rok temu. Treść ogłoszenia była krótka, ale niezmienna. Patrzył przez zaciemnione okno i zwisający z karnisza, czarny materiał, a litery same pojawiały się na ekranie komputera.

Dom Marzeń znów zaprasza potrzebujących w swoje progi. Otrzymasz siedem dni i dwieście tysięcy złotych… Jeśli tylko odważysz się wykonać wszystkie zadania. Spróbujesz?

Tu zwykle pojawiał się adres mailowy Borysa i zdjęcia wnętrza budynku. Na tyle intrygujące, by przyciągały uwagę, a jednocześnie nie pokazywały zbyt wiele. Berner – jako właściciel Leśniska – cenił sobie prywatność bardziej niż wszystko inne. Nie mógł pozwolić na to, że ktokolwiek pozna jego sekret i wyniesie poufne informacje poza mury domu. Udostępnił ogłoszenie i rozesłał linki tym, którzy byli odpowiedzialni za wyszukiwanie potencjalnych klientów. Wiedział, że nie potrwa to długo, bo już rok temu mieli sporo chętnych, choć ta liczba nie zadowalała go w pełni.

Odłożył papierosa na ręcznie odlaną niegdyś popielniczkę. Tytoniowy zawijas nie był nawet odpalony, ale stanowił swojego rodzaju placebo. Adam Berner czuł jego zapach i niemal namacalny, mentolowy posmak, ale brakowało mu dymu, który rozchodziłby się przyjemnie po płucach i wydostawał przez usta. Ogień – a co za tym idzie i dym – był tu zabroniony. Nawet najmniejsza iskra mogła spowodować niepohamowaną złość jego żony, a tego wolał unikać. Jej potrzeby były nadrzędne i to im starał się zawsze podporządkowywać.

Zamknął laptopa i otworzył drzwi do gabinetu. Pomieszczenie było duże, z wielkimi oknami, ale i tu nie przedostawał się żaden promień słońca ani podmuch wiatru. Wszystko było zakryte i gotowe na przyjście gości, choć do rozpoczęcia gry zostało jeszcze trochę czasu. Spod warstwy misternie udrapowanego materiału gdzieniegdzie wychylał się jednak kawałek grafitowej framugi. Po lewej stronie od wejścia znajdowały się kolejne drzwi, tym razem w intensywnym, bordowym kolorze. Berner dotknął ich i przesunął ręką po złoconej klamce. Natychmiast pojawiły się na niej tłuste smugi. Czuł ekscytację na myśl, że już niebawem znajdą się chętni, by wejść do jego świata i podjąć wyzwanie. Był tego pewien.

Rok temu, kiedy dodawał ogłoszenie, miał kilkaset propozycji. Wybierał je jednak starannie, tak by ludzie, którzy trafili do Leśniska, byli spragnieni szybkiej gotówki. Nie chciał bandytów ani złodziei, tylko zwyczajnych ludzi postawionych pod ścianą. Rozpaczliwie potrzebujących pieniędzy. To był prosty układ oparty na wzajemnych korzyściach; on czerpał z widowiska emocje, a filmy udostępniane z Domu Marzeń rozchodziły się po najciemniejszych sferach dark netu. No i była jeszcze Natalia. Ją także interesował przebieg gry – chyba jedynego wydarzenia, którego kobieta nie mogła się doczekać. Rok temu było to jednak jeszcze dość mocno niedopracowane, zachowawcze, a teraz Berner chciał postawić na mocniejsze wrażenia.

Przeczesał ciemne, opadające na czoło włosy i oparł się o drzwi. Oddychał tak długo, zanim nie poczuł na karku czyjejś dłoni. Nie musiał się nawet odwracać. Doskonale wiedział, do kogo ona należy. Wysoka kobieta z niedbale związanymi w kok włosami patrzyła na niego z powagą. Granica między jej źrenicą a tęczówką w półmroku, jaki panował w pomieszczeniu, niemal się zatarła. Dotknął jej chłodnej dłoni, a potem wziął kobietę w ramiona.

– Zanieść cię do łóżka? Powinnaś odpoczywać po wczorajszym… – próbował uniknąć dosadnego określenia, ale nic innego nie przychodziło mu do głowy, więc dokończył z wahaniem: – …ataku. Niedługo znów zacznie się gra i musisz być w pełni sił, jeśli chcesz to obejrzeć.

Raz jeszcze spojrzał na bordowe drzwi i wyszedł z gabinetu. Kobieta milczała. Jej długa szyja i ramiona zwisały bezładnie, ale twarz, jakby na przekór otaczającej ją ciemności, była pogodna. Od dawna nie widział jej takiej. Ułożył ją w wielkim, drewnianym łóżku z baldachimem i przez moment jedynie lustrował wzrokiem. Zajrzał też do szafki nocnej. Leżało tam puste pudełko po paracetamolu, kilka czasopism i album ze zdjęciami. Nie potrzebowała już leków, ale wciąż je kupowała.

– Nie bierz tego gówna, bo to w niczym nie pomaga – powiedział nieco ostrzej, niż zamierzał. – Od tamtej sytuacji minęły dwa lata, skarbie.

– Sytuacji? Nazywasz to sytuacją? – zaakcentowała ostatnie słowo i lekko oparła się o zagłówek. Miała niski, gardłowy głos, nie było w nim żadnego śladu delikatności. Brzmiał jak zdarta płyta w starym magnetofonie i idealnie korespondował z wyostrzonymi rysami.

– Od wypadku – poprawił się, ale ona odwróciła już głowę, machinalnie i zbyt szybko. – Nie czujesz fizycznego bólu, wszystko się zagoiło, Natalia, naprawdę nie musisz… – zaczął, ale nie miał ochoty na kłótnię, więc zacisnął tylko lekko pięści i ugryzł się w język.

Zdjął marynarkę, odwiesił ją do szafy i położył się koło żony. Mimo wysokiego wzrostu wydawała się krucha, zresztą w jego ramionach zawsze była delikatna i mała. Nie odwracała już twarzy, pozwoliła się objąć i trwali tak przez dobrych kilka chwil, zanim nie zadzwonił telefon. Natalia drgnęła nerwowo i wyswobodziła się z jego uścisku.

– Odbierz – rzuciła.

Berner zdawał sobie sprawę, że ten czas, czas rozrachunku i gry, jest dla niej jedyną formą rozrywki od lat. Odkąd wschodnia część domu spłonęła, a ona sama doznała rozległych oparzeń, nic nie było w stanie jej ucieszyć. Adam patrzył, jak stopniowo ta odważna i piękna kobieta, która pomagała mu w interesach i tworzyła własne kolekcje ubrań, mizerniała i odgradzała się od przyjaciół. Brylowanie na salonach oraz częste spotkania w kawiarniach i galeriach zeszły na dalszy plan, a każda, choćby najmniejsza iskra ognia, wywoływała w niej spazmy i przerażenie. Trwało to i trwało, i choć ta trauma wciąż nie była zaleczona, czasem zdarzały się dni, kiedy wszystko wyglądało zwyczajnie. Berner długo myślał nad tym, jak mógłby pomóc Natalii, i choć przeszła już wiele terapii, a jej twarz nie była w złym stanie, skóra na dłoniach, szyi i klatce piersiowej bezpowrotnie straciła piękno. W końcu doszedł do wniosku, że tylko jedna rzecz będzie mogła choć na chwilę przywrócić blask w jej oczach. Ukoić ból i przynajmniej na jakiś czas pozwolić zapomnieć o żałobie po dziecku. Kochał żonę. Nawet teraz, gdy jej ciało było naznaczone licznymi bliznami i śladami po oparzeniach, chciał dla niej jak najlepiej.

Odebrał telefon. W słuchawce usłyszał głos Borysa, wiedział więc, że machina ruszyła i pierwsze zgłoszenia zapełniają jego skrzynkę mailową.

– Coś mamy? – Berner przeszedł od razu do rzeczy, zostawiając Natalię samą w sypialni. Lekko przymknął drzwi. Co prawda kobieta wiedziała o grze, ale czuł, że lepiej oszczędzić jej szczegółów technicznych.

– Rzucili się jak na węgiel. Są pary z komornikiem – powiedział Borys, a potem dodał: – Kilka dziewczyn w ciąży, którym faceci zwiali, jak tylko dowiedzieli się o gówniarzach. Małżeństwa z…

– Ciężarne odpadają – przerwał mu Adam. – Natalia źle na takie reaguje, nieformalne związki też nieszczególnie. Tylko małżeństwa, Borys. I tylko takie, które grzęzną w szambie.

– Tacy też są, ale potrzebuję czasu, żeby zrobić dokładny research. Dzwonię tylko powiedzieć, że podbicie stawki sprawiło, że ludzie pełzną do nas jak robale. Kurewsko pięknie widzieć to wszystko.

Berner uśmiechnął się lekko. Im więcej chętnych, tym więcej pieniędzy zasili ich lewe konto.

– To nie mogą być ludzie z małymi zobowiązaniami. Owszem, porządni, ale po szyję w gównie – tłumaczył.

– Mam takiego kandydata – wtrącił szybko Borys. – Żonaty. Wydaje mi się, że wiesz, o kim myślę…

– Jakie ma długi?

– Twierdzi, że musi oddać jakieś osiemdziesiąt kawałków, stracił robotę, no i mają jeszcze hipotekę. Żona jest, hmmm… Czekaj, niech sprawdzę tego maila. Aaa, robi paznokcie, jakiś biznes mało opłacalny, bo na zleceniu, więc stałej pensji brak. A co do hipoteki… Chyba nie muszę dodawać, że nie spłacają?

Berner uśmiechnął się pod nosem i pokiwał głową, jakby była to zwyczajna, luźna pogawędka. Lubił hazardzistów, potrafili przegrać wszystko, łącznie ze swoją godnością, i mieli predyspozycje do dalszej gry. Zawsze było im mało tego dreszczyku emocji.

– Przyjrzyj się mu. Zostały jeszcze dwa dni, może trafi się grubsza ryba. I żadnych brzuchatek.

– Jakbyś sprecyzował to w swoim ogłoszeniu, gówniary by się nie pchały, a teraz dostajemy pełno takich wiadomości.

– Gdyby nie to, nie miałbyś roboty. Płacę ci właśnie za selekcję, a one z kolei płacą wpisowe za zgłoszenie, więc wszystko się zgadza. Podeślij mi trzy pary, razem z ich historią kredytową, skróconą biografią, brudami… Musisz wyciągnąć wszystkie dane, rozumiesz? A Natalia ucieszy się z możliwości dokonania wyboru.

– Dalej z nią nie ten tego?

– A o co pytasz konkretnie? – warknął Berner.

– No, szefie, wiesz… Chodziło mi o to, jak się czuje – bąknął nieco zbity z tropu Borys, ale wiedział już, że użył niewłaściwych słów i prawdopodobnie naraził się po raz kolejny na złość przyjaciela.

Adam zmarszczył czoło. Spojrzał w stronę sypialni i odetchnął głęboko. Nie miał pojęcia, czy można było mówić o jakiejkolwiek poprawie, która zwiastowałaby coś lepszego. Gdyby tak było, pewnie by zauważył. Owszem, kiedyś zdarzały się tygodnie, kiedy Natalia starała się żyć zwyczajnie. Nie spędzała całych dni na piętrze, pracowała na dole, w salonie, ale łącznie trwało to niewiele ponad miesiąc i było efektem terapii, o której przeczytał na jednym z branżowych forów. Później nastąpił regres i trwał w zasadzie do dziś.

– Prześlij wiadomość, jak będziesz znał już konkrety. – Adam zostawił pytanie Borysa bez odpowiedzi. – Nie zawiedź mnie. To ważny dzień, kolejne urodziny Natalii, dlatego chcę, by gra była spektakularna, znacznie lepsza niż rok temu, a do tego potrzebujemy naprawdę podatnych ludzi. – Nie czekał na odpowiedź. Rozłączył się i odsłonił lekko okno, aby przyjrzeć się widokowi za szybą.

Na dworze zapadł już zmrok, a ulice Leśniska były puste. Mało kto zapuszczał się pod Dom Marzeń, mimo że okoliczni mieszkańcy nie mieli pojęcia, że to właśnie tu odbywa się coroczna gra. Brakowało im po prostu śmiałości. Solidne, wysokie ogrodzenie i historie o poprzednich właścicielach, wymyślone naprędce przez Bernera, skutecznie odciągały ciekawskich od okien domu. Okazały budynek, którego właściciel prowadził zakład pogrzebowy, dodatkowo zniechęcał do składania wizyt. Mówiono wręcz, że lepiej nie wchodzić w kontakty towarzyskie z kimś, kto na co dzień ma styczność ze śmiercią. Nikt jednak nie wiedział, co tak naprawdę działo się w środku i jak bliskie prawdy były te słowa.

6

Obudził się gwałtownie, bez tchu, zlany zimnym potem. Ktoś krzyczał. Wydawało mu się, że wyrwał się z jakiegoś sennego koszmaru, ale pomimo przebudzenia głos wcale nie znikał. Przeciwnie – przybierał na sile. Natychmiast zerwał się z łóżka, ale z zaskoczeniem zauważył, że Natalia śpi i to nie ją słyszy. Siedział tak przez chwilę i próbował uspokoić bicie serca. W domu byli tylko oni i służba. Nie miał więc wątpliwości, że krzyk dochodzi z dołu. Wysunął się spod zmiętej pościeli i ruszył na parter. Kiedy tam dotarł, głos ucichł. Krępa, pulchna kobieta w białym fartuszku wycierała właśnie wielką, czerwoną plamę z podłogi i powtarzała coś pod nosem.

– Co się stało? – Berner rozejrzał się po jasnej kuchni urządzonej w stylu glamour. Dostrzegł odłamki szkła pod wyspą kuchenną i kilka zbitych słoików z wiśniami.

– Myślałam, że mnie to zabije. Cholera, co za pech, co za pech! Będzie nieszczęście – powtarzała, nadal nie podnosząc wzroku na pana domu. – Nie mam pojęcia, kto ustawił w ten sposób te słoiki, ale jak tylko otworzyłam szafkę, wszystko spadło. Niedobrze się dzieje, niedobrze, to naprawdę zły znak.

– Spokojnie. To nie znak, tylko przypadek. – Berner zmarszczył brwi i otaksował pomieszczenie wzrokiem, jakby w poszukiwaniu winnego, ale doszedł do wniosku, że to kolejna z przypadłości kobiety i po prostu zaczyna szwankować jej pamięć. Zwłaszcza że podobnych sytuacji było już wiele. Zdarzało jej się na przykład zapominać o dawkach leków, które brała Natalia, więc mógłby się założyć, że zapomniała również o tym, iż sama tak ustawiła te słoiki.

– Zostaw to, idź się umyj, a Samuel wszystko posprząta. Teraz, kiedy nie ma zbyt wielu prac w ogrodzie, raczej się nie przemęcza. – Wskazał ręką na małą, przykuchenną łazienkę. – No idź, zostaw to szkło, zanim sobie zrobisz jakąś krzywdę. – Uśmiechnął się, nieco już spokojniejszy, że ten przeraźliwy krzyk nie zwiastował czegoś poważniejszego.

Do urodzin Natalii – a tym samym do kolejnej gry – został jeden dzień, nie mógł więc sobie pozwolić na niespodzianki. Zerknął przez okno. Wschodziło późne zimowe słońce, a samo niebo nabierało blasku. Ścieżka, która prowadziła na tyły domu, pokryta była warstwą śniegu. Zima zaczęła na dobre zatapiać swe długie szpony w Leśnisku. Okolica domu nie była jednak zbyt piękna. Berner miał wrażenie, że wraz ze spłonięciem budynku, nawet jeśli udało się jego część odrestaurować, coś bezpowrotnie się skończyło. Smętne, ponure drzewa nawet pod śnieżnym puchem nie wyglądały zbyt majestatycznie, a przydomowy staw, skuty już pierwszym lodem, sprawiał posępne wrażenie, jak w mrocznej wersji bajki o Królowej Śniegu. Minęły miesiące, zanim Dom Marzeń wizualnie zaczął przypominać ten sprzed pożaru, ale ani Natalia, ani on nie zaznali już w nim szczęścia.

Raz jeszcze omiótł wzrokiem podłogę i wcisnął przycisk pod wyspą. Natychmiast rozległ się dźwięk dzwonka, a po minucie pojawił się młody, żylasty chłopak z czapką niedbale naciągniętą na uszy.

– Maria znów narozrabiała – rzucił ironicznie Berner. – Zajmij się tym. I ustaw te cholerne słoiki w spiżarni, zanim nie wytłucze nam całych zapasów.

Samuel otworzył szeroko oczy, wymienił porozumiewawcze spojrzenie z właścicielem domu i zabrał się za sprzątanie. Adam zaś wrócił na górę, żałując tak wczesnej pobudki. Natalia już nie spała. Podszedł do niej i ucałował ją w czoło. Nie zareagowała, ale nie spodziewał się, że będzie inaczej. To stało się już ich codzienną rutyną – chłodne poranne przywitanie, śniadanie, które robiła Maria i które jedli na piętrze, zazwyczaj w milczeniu, a potem kolejne próby namawiania żony na wyjście gdziekolwiek.

– Dostaliśmy już sporo zgłoszeń – powiedział i usiadł na łóżku tuż obok niej. – Borys zajmuje się ich selekcją. Niedługo pojawią się goście, to będzie dobry dzień. – Uśmiechnął się. Rozpoczęcie tego tematu zazwyczaj skutkowało umiarkowaną radością Natalii. Ale nie tym razem.

– Nie moglibyśmy zrobić czegoś innego? – Zagryzła wargi i uniosła się nieco wyżej na poduszce. Nie patrzyła na niego. Spuściła wzrok na równo obcięte paznokcie, których nie malowała od czasu pożaru.

– Skarbie, przecież robimy to dla ciebie. Rok temu też była gra i bardzo ci się podobało, przecież wiem, jak cię to cieszy. Poza tym z tego są zupełnie inne pieniądze niż z domu pogrzebowego. Nie ma co porównywać. Dodatkowo będziesz mogła wybrać sobie parę zdesperowanych ludzi i obserwować ich poczynania. – Pogłaskał ją po twarzy, ale odtrąciła jego rękę.

– Nie głaszcz. Wiem, że się mnie brzydzisz. Po co tu jesteś? Po co codziennie mnie witasz w ten sposób i próbujesz pocieszyć? Nie chcę pocieszenia. Nie widzisz, jak wyglądam? – Odchyliła nieco koszulę nocną.

Berner patrzył teraz na jej szorstką, zgrubiałą skórę i szereg blizn. Skłamałby, gdyby powiedział, że mu się podoba. Natalia miała dopiero trzydzieści lat, a ciało – od szyi do pasa – staruszki. To nie zmieniło jednak jego uczuć. Wciąż miał nadzieję, że uda mu się bardziej do niej zbliżyć i że w końcu zaufa mu na tyle, by przestać obawiać się odtrącenia czy pogardy w jego oczach.

– Widzę. – Dotknął jej skóry, a ona natychmiast zrobiła gest, jakby chciała mu przerwać. – I nie ma to dla mnie znaczenia, bo cię kocham.

Przyciskał dłoń mocniej i głaskał ją uspokajająco. Zszedł ręką nieco niżej, na wgłębienie między piersiami. Drżała. Zawahał się. Postanowił, że nie będzie robił niczego na siłę, więc powiedział tylko:

– Nie zostawię cię. Mówiłem to już setki razy, ale będę powtarzał tak długo, jak trzeba. Pamiętaj, że robię to wszystko, żebyś była choć trochę zadowolona. Doceń to – dodał już nieco chłodniej. – Wezmę prysznic i przyniosę nam śniadanie. Chcesz coś w tym czasie poczytać?

– Ależ, kochanie – ironizowała. – Mam tu czasopisma, gazety codzienne, nawet ogrodnicze i wnętrzarskie. Myślisz, że potrzebuję więcej tych głupich magazynów? Nie! Potrzebuję moich tabletek, które mi ukradłeś, wódki i odpoczynku. Dokładnie w tej kolejności. Albo wszystkiego naraz.

– A czym się tak bardzo zmęczyłaś? – rzucił równie zjadliwie i zamknął się w łazience.

Odgłos trzaskających drzwi zmieszał się z hukiem upadającej na podłogę ramki ze zdjęciem ślubnym.

7

Śniadanie minęło szybko. Natalia jak zwykle nie przejawiała chęci do rozmowy, ale i Berner nie chciał zaczynać kolejnej przepychanki słownej, która najpewniej skończyłaby się jeszcze gorzej niż ostatnia. Miał nadzieję, że gdy kobieta dostanie listę osób zainteresowanych przybyciem do domu, stanie się dla niego znacznie milsza. Dziś nie zamierzał pracować – obowiązki przy dopilnowywaniu procedur w zakładzie pogrzebowym powierzył współpracownikowi, a sam zaczął planować urodziny. Skończył śniadanie, ucałował żonę i po raz kolejny nakazał Marii, by zaglądała do niej podczas jego nieobecności. Wciąż martwił się, że Natalia zrobi coś nieodpowiedniego, kiedy będzie dłużej przebywać sama. Samuel z kolei miał zająć się przygotowaniem okien do jutrzejszej gry, tak by wieczorem wszystko już było dopięte na ostatni guzik.

Pięć minut po jedenastej dotarł do knajpy „U Kowala”, w której spotykał się z Borysem na chwilę przed ustaleniem zasad gry. To właśnie on był odpowiedzialny za wszelkie kwestie nazywane przez Bernera „technicznymi”, czyli werbowanie uczestników i sprawdzanie ich pod każdym kątem, jeśli chodziło o finanse.

Elegancka kelnerka, ubrana w krótki uniform na wzór bawarski, przywitała go szerokim uśmiechem, kiedy tylko zajął miejsce przy stoliku. Borys tym razem się spóźniał, co oznaczało jedno – na pewno pojawiły się jakieś komplikacje dotyczące urodzin. Adam Berner zdjął marynarkę, poprawił grzywkę, zaczesując ją do tyłu, i podwinął rękawy koszuli. W barze unosił się dymno-korzenny zapach. Po lewej stronie siedziała już grupka osób, które – jak się Bernerowi wydawało – czekały jedynie na wybicie dwunastej i oficjalne przyzwolenie na picie alkoholu. Były też jakieś chichoczące studentki, pokazujące palcem to na jego drogi zegarek, to na tablet. Berner był przyzwyczajony do tego rodzaju spojrzeń, ale nic sobie z nich nie robił. Kelnerka podała mu małą czarną kawę i wróciła za bar, on zaś znad filiżanki dojrzał w końcu masywną sylwetkę i błyszczącą z daleka łysinę Borysa. Dziś ubrany był w brązowe spodnie i niebieski prochowiec. Mężczyzna podniósł dłoń, a usta rozciągnął w kwadratowym uśmiechu. Nie schodził mu on z twarzy, więc wszystko jednak musiało pójść zgodnie z planem.

– Nie lubię na nikogo czekać. – Berner od razu przeszedł do rzeczy. – Załatwiłeś mi to, o co prosiłem? Nie będzie kłopotów?

Borys przytaknął i przez chwilę tępo wpatrywał się w lawirującą między stolikami kelnerkę. Zlustrował ją uważnie, puścił oczko i wyszczerzył zęby, gdy raczyła go zaszczycić pobłażliwym spojrzeniem, zarezerwowanym dla zbyt nachalnych klientów.

– Uważaj, bo ci z tego pyska poleci ślina. – Berner założył ręce za siebie i uniósł brwi. Wciąż nie mógł się nadziwić, że jego współpracownik i jednocześnie bliski kolega skupia swoją uwagę na kobiecie, która nie wydawała się nim zainteresowana.

– No co? Jestem zdrowym facetem – odpowiedział. – Widzę ładną dziewczynę, to patrzę. Widzę kawałek ciała, to się uśmiecham i puszczam filuternie oczko, by zachęcić do interakcji. Jak na mnie spojrzy dłużej niż przez pięć sekund, to znaczy, że jest zainteresowana. Psychologia, nie?

– Nie, Borys. Wyglądasz jak tłusty kundel, który przebiegł za dużo i teraz chce mu się pić. Schowaj jęzor i do brzegu. Jakieś konkrety? Na pierwszy dzień będę potrzebował Renaty. Nie może być wcześniej bita, bo to zepsuje cały efekt – dodał ciszej. – Dawno nie sprawdzałem, co u niej, ale ufam ci, że jest gotowa i będzie najlepszym preludium do naszego spektaklu. Zastanawiam się tylko, co z kolejnymi dniami…

– Rok temu była sama Renatka – powiedział Borys. – Chcesz, żebyśmy wplątali w to kogoś jeszcze?

Berner się zamyślił.

– Nie wiem. Właściwie nie chcę karać obcych jedynie po to, żeby mieć widowisko. Może faktycznie lepiej pozostać przy Renacie i pozwolić widzom na więcej brutalności.

– Będzie ciekawiej, sam chętnie zobaczę, co ta lalka jeszcze zniesie. Tylko…

– No, co takiego?

– Czasem się zastanawiam… – Borys położył łokcie na stole, rozejrzał się i utkwił wzrok w przyjacielu. – Oczywiście kiedy nachodzą mnie sentymenty, bo zazwyczaj mam to w dupie. Co właściwie zrobili wam ci dłużnicy, że co roku kusisz ich wielkimi pieniędzmi, a potem psychicznie dręczysz?

Berner zacisnął usta. Miał wrażenie, że Borys doskonale znał odpowiedź i już chciał pominąć to pytanie milczeniem, ale zamiast tego burknął:

– A co zrobiliśmy my? Co zrobiła moja żona, że została tak ukarana i wygląda w ten sposób? Co zrobiłem ja, że Filip zginął, kiedy próbowała go ratować, hm?

– Nic – mruknął cicho Borys i odchylił się na krześle.

– No właśnie. A wiesz, co jest najgorsze? Świadomość tego, że do momentu wypadku żyliśmy jak normalna rodzina, ale nic nam to nie dało. Nie uchroniło nas przed cierpieniem. Więc błagam cię, zamknij się i wykonuj swoją robotę, bo na to miejsce jest pięćdziesięciu takich pachołków jak ty. A jeśli przyjdzie ci teraz do głowy współczuć Renacie czy komukolwiek innemu, to osobiście zatargam cię do Natalii i każę patrzeć na jej ciało.

– Adaś, no co ty…

– A spierdalaj z tymi zdrobnieniami! – warknął wzburzony Berner i zacisnął dłonie w pięści. Nienawidził nielojalności i głupich pytań, które obnażały ludzką niewiedzę. Nie znosił też, kiedy ktoś próbował odwoływać się do jego uczuć wyższych i pogrywać w ten sposób. Współczucie miał jedynie dla żony. Tylko ona się liczyła.

8

Godzinę później szary mercedes-benz GLS 600 mknął z powrotem do Leśniska. Berner był usatysfakcjonowany tym, że udało się dopiąć wszystkie szczegóły dotyczące gry. Ulica tonęła w popołudniowym korku, a reflektory oświetlały sporą już warstwę śniegu, z którą drogowcy – o dziwo – radzili sobie całkiem znośnie. We wnętrzu auta dudniła muzyka; mocne, rockowe uderzenia wdzierały się do umysłu Adama.

Mężczyzna pogładził włosy i spojrzał w lusterko wsteczne. Sznur aut. Usłyszał sygnał przychodzącej wiadomości i zerknął na telefon. Na WhatsAppie pojawił się numer Borysa. Informował o tym, że wstępna selekcja została zakończona. Choć Berner pożegnał się z nim zaledwie jakieś trzydzieści minut wcześniej, Borys już uporał się ze swoim zadaniem. Szybko. Adam cenił sobie skuteczność przyjaciela i jego zaangażowanie. Znów poczuł znajomą adrenalinę i pobudzenie, kiedy zdał sobie sprawę, że to wszystko niedługo się zacznie.

Ciekawiło go, kto już za moment zamieszka w jego domu i jak wielką determinacją się wykaże. Uchylił lekko okno. Mroźne powietrze wdarło się do wnętrza i przyjemnie wypełniło nozdrza Bernera. Miał wrażenie, że pachniało czymś nieuchwytnym, kojarzącym się już ze świętami. I choć był dopiero początek grudnia, zapach ten stawał się coraz bardziej intensywny, a budynki tonęły w tandetnych świecidełkach. Wyjął z kieszeni papierosa i odpalił. Zaciągnął się tak mocno, jak to tylko było możliwe, a później wyminął kilka aut przed sobą, by już za moment zostawić je daleko w tyle.