Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
64 osoby interesują się tą książką
Głos serca lubi zwodzić…
George, troskliwy i bogaty ojciec Mariki, zrobi wszystko, by chronić swoją jedyną córkę. Ona jednak za wszelką cenę chce wyrwać się spod jego surowego nadzoru. Kolejni ochroniarze, zmęczeni jej prowokacjami, szybko rezygnują.
Gdy na ich miejsce przychodzi Kay, Marika postanawia, że i jego zmusi do odejścia. Nie wie jednak, że ten młody, zdeterminowany chłopak nie może sobie pozwolić na porażkę i, niezależnie od wszystkiego, nie zamierza się poddać.
Oboje są uparci i nieustępliwi. Stopniowo ich rywalizacja zaczyna jednak przeradzać się w pełną uczuć i namiętności zażyłość. To właśnie ona skłania ich do podjęcia drastycznej w skutkach decyzji: Marika i Kay uciekają na Sycylię, przekonani, że mogą zostawić wszystko za sobą.
Nie zdają sobie sprawy z tego, że z każdej strony otaczają ich śmiertelnie niebezpieczne tajemnice. A takie ciągną się za ludźmi, dopóki nie zbiorą żniwa.
Cofnął się instynktownie z zamiarem obserwowania jej z ukrycia. Wyglądała zjawiskowo. Pląsała w rytm muzyki płynącej z głośnika stojącego na półce. Obserwując jej zwinne ruchy, zrozumiał, co Marco miał na myśli, kiedy mówił o jej urodzie. Nagle dziewczyna dostrzegła go w cieniu korytarza i zatrzymała się tuż przed nim w pół kroku.
– Kim jesteś? – spytała niewinnie.
Kay zaniemówił. Nigdy wcześniej nie zdarzało mu się stracić panowania nad sytuacją, szybko jednak wziął się w garść.
– Nazywam się Kay Barth i od dziś jestem twoim ochroniarzem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 309
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Iwona Ostaszewska
Love Cake
Profesor Zach przeczesał palcami włosy, zgarniając do tyłu szpakowate kosmyki opadające niesfornie na pokryte bruzdami czoło. Zmarszczył brwi w zamyśleniu i usiadł na drewnianym krzesełku stojącym obok biurka.
– Może tym akcentem zakończmy nasze dzisiejsze zajęcia – rzekł leniwie. – Pozostawiam państwu temat tego wykładu do przemyślenia. O wnioskach porozmawiamy za dwa dni, na kolejnych zajęciach. Tymczasem dziękuję państwu i do zobaczenia.
Kay włożył książki do plecaka i zszedł po schodach sali audytoryjnej, kierując się w stronę wyjścia.
– Idziesz do bufetu? – usłyszał za sobą piskliwy głos. – Zapraszam cię na kawę.
– Wybacz, Marta, ale spieszę się. Muszę jechać z ojcem do szpitala na badania kontrolne.
– Jak on się czuje?
– Nie najlepiej. Obawiam się, że to nawrót choroby.
– Gdybyś potrzebował pomocy, to wiesz, że jestem zawsze do twojej dyspozycji – rzekła cicho dziewczyna, uśmiechając się nieśmiało.
– Wiem i dziękuję ci za to – odparł, całując ją w policzek.
Marta znała sytuację rodzinną Kaya, ale czasami odnosiła wrażenie, że choroba ojca jest tylko pretekstem, pozwalającym mu na uwolnienie się od jej towarzystwa. Bolała ją ta świadomość. Kochała go bez wzajemności od pierwszego dnia, gdy wymienili spojrzenia w sali wykładowej. Wszystkie jej dotychczasowe starania, aby wzbudzić jego zainteresowanie, okazały się bezowocne. Kay nie należał do mężczyzn poszukujących tej jedynej. Wierność wybrance nie była jego priorytetem w związkach z kobietami. Jak sam powtarzał wielokrotnie, kochał piękne dziewczyny, ale żadnej nie chciał zachować na własność.
Wysoki, muskularny blondyn, niezwykle inteligentny, towarzyski i dowcipny, był obiektem powszechnych westchnień i marzeń wśród studentek. Jego donżuaneria była jednym z elementów podbijających notowania w rankingu popularności wśród znajomych i przyjaciół. Jakkolwiek lubił zainteresowanie i zamęt wokół siebie, nie zabiegał o powodzenie. Jako gwiazda towarzystwa pozostawał skromnym chłopakiem, życzliwym i chętnym do pomocy każdemu, kto jej potrzebował.
Losy rodziny Barthów zmieniały swój bieg niczym wykresy spółek giełdowych. Kiedyś ojciec Kaya z pasją realizował się zawodowo jako makler, odnosząc same sukcesy. Pomimo tego, że praca była wyczerpująca i absorbująca, czuł się szczęśliwy, balansując na granicy ryzyka finansowego. Jako rekin giełdowy zapewniał rodzinie życie w luksusie. Mieszkali w pięknym apartamencie na Wall Street i dopóki matka Kaya nie zmarła, dom tętnił życiem i radością. Robert Barth bardzo kochał syna i widział w nim swego następcę i dziedzica rodowej tradycji. Bycie potomkiem czteropokoleniowej rodziny maklerów zobowiązywało do przejęcia schedy. Być może Kay w stosownym momencie założyłby czerwone szelki, ale los popchnął go w zupełnie innym kierunku.
Po śmierci żony Robert sam wychowywał syna. Długo nie mógł pogodzić się z utratą ukochanej Stelli. Rozpacz sprawiła, że popadł w depresję i zaczął szukać pocieszenia w nałogach. Zaniedbał pracę, a gdy powrócił do Sali Handlowej Giełdy Nowojorskiej, był już zupełnie innym człowiekiem. Jego maklerski polot, charyzma i odwaga w podejmowaniu decyzji przepadły, wraz z jego poczuciem humoru. Nieustające porażki zawodowe i błędne decyzje spowodowały, że stracił posadę. Cały majątek poszedł pod młotek licytatora, a on wraz z dwunastoletnim synem zamieszkał w małym mieszkanku na peryferiach Nowego Jorku. Postępująca depresja zmieniła go w zgorzkniałego i milczącego alkoholika. Gdy skończyły się pieniądze, pomocną dłoń wyciągnęła siostra Stelli Lucia. Była to wesoła i zawsze uśmiechnięta kobieta, która pomimo swojej niefrasobliwości pewnie dzierżyła w dłoni biznes hotelarski w Delfach, Atenach i na Krecie. Odnosiła na tym polu spore sukcesy, więc stać ją było na zaopiekowanie się siostrzeńcem i jego ojcem. Zmiana otoczenia okazała się zbawienna dla Roberta. Klimat śródziemnomorski wzmocnił jego nadwątlone zdrowie, mężczyzna odzyskał równowagę psychiczną i zdecydował się przejąć stery życia w swoje ręce. Kupił mały domek w Koryncie, u podnóża góry Akrokorynt, i otworzył sklepik z żywnością. To posunięcie przyniosło wiele korzyści także jego synowi, który przeistoczył się z wątłego bladego dzieciaka w silnego i aktywnego młodzieńca. Bagaż doświadczeń, który przywiózł ze sobą z Big Apple, wykorzystał jako motywację do życia w zgodzie ze sobą.
Kay otworzył bramę ogrodową obrośniętą kwitnącą bugenwillą i ujrzał ojca siedzącego na skąpanym w słońcu tarasie.
– Cześć, tatku. Jak minął dzionek? – zawołał radośnie i pochylił się, żeby pogłaskać psa, łaszącego się na powitanie.
Nie słysząc odpowiedzi, zaniepokojony wskoczył na podest i podbiegł do Roberta. Mężczyzna siedział na białym metalowym krzesełku z głową ułożoną na ramieniu. Słychać było tylko jego miarowy, charczący oddech.
– Tatku, co się dzieje?… Tato! Słyszysz mnie?
Nie zastanawiając się długo, popędził do garażu, żeby wyprowadzić samochód na podjazd. Jeep Roberta był wygodniejszy od jego sportowego mustanga shelby GT 500.
Pochwycił ojca na ręce jak małe dziecko i zaniósł do auta. Ułożył go na przednim siedzeniu obok kierowcy. Przerażenie sprawiło, że łzy zalśniły w jego oczach, ale rozsądek nakazywał zachowanie spokoju. Musiał być silny, jak zawsze. Walka wpisana była w jego życiorys jak przeznaczenie, przed którym nie można umknąć. Już jako dziecko toczył boje z demonami ojca i wiedział dobrze, że jeśli się podda, to straci go bezpowrotnie. Był waleczny jak Dawid, który pokonał Goliata.
– Doktorze, jedziemy do pana. Ojciec jest nieprzytomny. Będziemy za piętnaście minut – rzucił do słuchawki.
Doktor Kazakulis od lat opiekował się Robertem. Kay wolał przygotować go na ewentualność podjęcia szybkich działań.
Gdy dotarli do kliniki, ekipa medyczna błyskawicznie podjęła reanimację. Kay bezradnie usiadł na krześle, oparł łokcie na kolanach i skrył twarz w dłoniach. Modlił się. Nie był praktykującym katolikiem, ale w tej chwili rozmowa z Bogiem była jego ucieczką przed strachem. Miał ochotę klęknąć na podłodze korytarza i krzyczeć ile sił w płucach w nadziei, że ktoś usłyszy jego błaganie o ratunek i przyjdzie z pomocą. Siedział niezmiennie w tej samej pozycji, powtarzając w kółko jedno zdanie: „Boże, uratuj mojego ojca”.
Gdy po godzinie drzwi gabinetu lekarskiego się otworzyły, pojawił się w nich Kazakulis z porażająco poważną miną.
– Nie mam dobrych wieści, chłopcze. Musimy wykonać zabieg pomostowania aortalno-wieńcowego. Twój ojciec jest w stanie śpiączki spowodowanej rozległym zawałem serca.
Kay poczuł, jak nogi ugięły mu się w kolanach. Krew odpłynęła do pięt, a na twarzy pojawiły się kropelki zimnego potu.
– Jakie ma szanse? – spytał prawie szeptem.
– Czas pokaże. Stan Roberta jest stabilny, więc organizm powinien sobie poradzić… Pacjent wymaga specjalistycznej opieki. Będę potrzebował pomocy genialnego kardiochirurga z Zurychu. To mój przyjaciel i niezastąpiony kardiolog. Jego opieka jest jednak kosztowna. Bardzo kosztowna. A powrót ojca do zdrowia będzie długotrwały. Poza tym konieczna będzie rehabilitacja przed zabiegiem i po nim. Przepraszam, że w takiej chwili mówię o pieniądzach, ale im lepsza opieka, tym większe szanse na wyzdrowienie.
– Jasne, zdaję sobie z tego sprawę… Dziękuję panu, doktorze. Najważniejsze, że jest nadzieja… Koszty nie maja znaczenia. Zdobędę pieniądze.
Kay wrócił do akademika i od razu wszedł do pokoju, który dzielił z Markiem. Kolegi, jak zwykle, nie było. Przestronny lokal, w którym mieszkali dwaj studenci, wyglądał jak melina narkomanów. Totalny bałagan nasuwał skojarzenia z polem bitwy. Nie to było jednak najgorsze. Unoszący się zapach padliny sprawiał, że kiedy Kay wchodził do środka, miał ochotę jak najszybciej opuścić to miejsce. Podszedł do okna i otworzył je na oścież. Świeże powietrze uderzyło go w twarz, a ostre promienie słońca wdarły się do wnętrza, rozświetlając mroczne pomieszczenie. Poukładał rozrzucone koszulki, a buty rozsypane na podłodze ustawił pod łóżkiem. Niespodziewanie w drzwiach stanął Marco z uśmiechem na twarzy. Niewysoki szatyn z włosami do ramion i chustką zawiązaną wokół głowy przypominał młodzieńczą kopię Axla Rose’a. Różnił ich tylko odcień włosów.
– Hej, idziesz z nami na koncert? – zapytał.
– Mam do ciebie sprawę… Potrzebuję pomocy – rzekł Kay, nie zważając na jego słowa.
Twarz Marca przybrała zatroskany wyraz.
– Coś odjebałeś? Jaki masz problem?
– Poważny.
– Dałeś przypał i wpędziłeś jakąś pannę w kłopoty? Będziesz ojcem?… Spodziewałem się tego. Spotykasz się z dziesięcioma laskami naraz. To hazard, brachu, wiesz?
– Nie kituj, Marco… Potrzebuję kasy… I to sporej. Muszę zarobić trochę szmalu. Wiesz coś o dobrze płatnej robocie dla mnie?
– A kto nie potrzebuje hajsu, człowieku? Na jakiej pracy ci zależy? Legalnej czy nielegalnej?
– Obojętne. Mój ojciec jest w szpitalu. Muszę opłacić zabiegi, leczenie i rehabilitację.
– O kurwa!
Marco sposępniał. Wiedział, jak bardzo przyjaciel kocha ojca i jaka więź łączy obu mężczyzn.
– Daj pomyśleć. Może coś znajdę… Masz jakieś preferencje?
– W tych okolicznościach nie mam żadnych preferencji. Biorę, co jest – odrzekł, siadając na łóżku.
– Hmm – Marco klapnął na swoim, naprzeciw niego. – OK, jest taka fucha. Myślę, że w sam raz dla ciebie. Pewien dziany biznesmen poszukuje ochroniarza dla swojego rozwydrzonego bachora. Problem w tym, że chce zatrudnić wykwalifikowanego goryla, który musi spełniać określone warunki. – Przyglądał się koledze z uwagą. – Na pozór to nie dla takiego playboya jak ty. Ale patrząc na ciebie, dochodzę do wniosku, że pasujesz do szablonu idealnie. Jesteś muskularny, znasz wschodnie sztuki walki, judo i tym podobne. Bronić się potrafisz. Jednak gościu zastrzegł, że goryl musi być przystojny i sprawiać wrażenie amanta… I tu wysiadasz.
Wypowiadając te słowa, Marco zaczął się głośno śmiać, uznając je za dobry dowcip. Kay słynął przecież z urody i uroku osobistego.
– Daruj sobie te suchary. Powiedz coś więcej o robocie. Dlaczego nie zatrudni kogoś z firmy ochroniarskiej? Chyba nie z oszczędności? Poza tym po co mu przystojny goryl? Nie wystarczy silny i skuteczny?
– Dotychczas pracowali dla niego profesjonaliści. Żaden jednak nie spełniał warunków bachora, który pieklił się i wrzeszczał tak długo, dopóki ojciec nie obiecał, że znajdzie kogoś przystojnego. Goryl nie może wyglądać jak małpa, tylko jak Brad Pitt.
– Cooo? Co goryl z twarzą Brada Pitta miałby dla nich robić?
– Słuchaj, bracie… – Marco objął Kaya ramieniem za szyję i zniżył głos, jakby chciał mu zdradzić największą tajemnicę – …on potrzebuje przystojnego, inteligentnego chłopaka, który będzie doskonale chronił bachora… A bachorowi nie będzie wstyd chodzić z tą małpą po mieście. Taki jest warunek bachora. Zgodził się na ochroniarza pod warunkiem, że ten będzie przystojny.
Kay uśmiechnął się zaskoczony.
– Kim jest ten bachor?
Marco wstał i ruchem dłoni zakreślił w powietrzu klepsydrę.
– To superlaska.
– O! Widzę, że to rzeczywiście robota dla mnie. Kim ona jest?
– To córka George’a Fantino, który jest potentatem w handlu samochodami. Słyszałeś o nim zapewne.
– Tak, słyszałem. Ile lat ma jego córka?
– Dziewiętnaście. Do niedawna żyła normalnie, jak zwyczajna nastolatka, ale od jakiegoś czasu ojciec boi się o swoją rodzinę.
– Dobra, biorę… Możesz załatwić mi tę fuchę?
Marco ponownie usiadł obok i klepnął go dłonią po udzie.
– Postaram się cię wkręcić, przyjacielu. Pogadam dzisiaj z kumplem, który dla nich pracuje. Wisi mi przysługę. Może uda się to jakoś sprawnie zorganizować. Fantino mnie zna i chyba lubi, więc moja rekomendacja może ci pomóc… Przyjaźniłem się kiedyś z jego córką, ale to stare dzieje. Byliśmy wtedy szczylami. Mieliśmy po dziesięć lat. OK. Puszczę zajawkę, jak dowiem się czegoś.
Kay spędzał kilka godzin dziennie w siłowni, a jego ciało przypominało marmurowy posąg Heraklesa. Miał świadomość tego, że spełnia wymagania potencjalnego pracodawcy. Nie był co prawda zadowolony z charakteru tej pracy, ale sytuacja była zbyt poważna, żeby zastanawiać się nad takimi błahostkami jak własne wątpliwości.
Nazajutrz, po telefonie od Marka, pojechał na spotkanie z przyszłym pracodawcą. Szef chciał go poznać i osobiście sprawdzić jego możliwości. Okazało się, że przypadł mu do gustu.
– OK, podobasz mi się, amico. Wyglądasz molto forte. Wywiązuj się z obowiązków należycie, a zostaniesz sowicie nagrodzony. Do twoich zadań należeć będzie opieka nad moją córką. Musisz pilnować jej jak najcenniejszego skarbu, w dzień i w nocy, nawet wbrew jej woli… Zresztą twoja w tym głowa, jak ją przekonasz do siebie. Daję ci wolną rękę. Ale nie pozwalaj sobie na zbyt wiele wobec niej. Nie próbuj z nią romansować, bo ci utnę testicoli. – Fantino stanął przed nim i spojrzał mu głęboko w oczy. – Czy się rozumiemy, amico?
– Tak – rzekł spokojnie Kay. – Rozumiem doskonale, co chce mi pan powiedzieć.
Mężczyzna uśmiechnął się i poklepał go po policzku.
– Podobasz mi się. Za dobre sprawowanie czekać będzie na ciebie ładna premia.
Kay wyczuł w jego głosie arogancję i lekceważenie. Nie spodobał mu się ten krępy, szpakowaty mężczyzna o smagłej cerze. Jego zachowanie wskazywało na nadpobudliwość, a duże, silne dłonie zaciskały się w pięść za każdym razem, gdy marszczył brwi. Brzmiał jak mafioso, który trzyma w zanadrzu coś niespodziewanego i niebezpiecznego. Nie miał jednak wyjścia. Musiał podjąć się tej pracy, bez względu na konsekwencje.
Ranek był jak zwykle słoneczny i ciepły. Kay leżał na łóżku, wpatrując się w sufit. Chrapanie Marca nie pozwalało mu na zebranie myśli. Za każdym razem, gdy udało mu się skoncentrować, z uchylonych ust przyjaciela wydobywał się świst, brzmiący jak gwizd starej lokomotywy. Wstał i poszedł do łazienki wziąć prysznic. Gdy wrócił, Marco siedział już na podłodze i pił wodę mineralną z gwinta. Na widok przyjaciela odstawił butelkę.
– Jak ci poszło wczoraj?
– Fantino przyjął mnie osobiście i zaproponował pracę.
– Czyli masz ją?
– Tak. Zaczynam jutro. Muszę wziąć urlop dziekański, bo on żąda opieki całodobowej. Nie pogodzę pracy z wykładami.
– Dobrze ci za to zapłaci?
– Tak. Zaproponował trzy tysiące euro miesięcznie plus premię za zadania specjalne. Cokolwiek to znaczy. Mam nadzieję, że nie będę musiał nikomu dać w czapę.
– Spokojnie. To biznesmen, nie gangster.
– Wystarczy na leczenie, rehabilitację ojca i jeszcze zostanie na balety.
– No to, kurwa, chyba o to chodziło?
– Ciekaw jestem, czego on ode mnie oczekuje.
– Zawsze możesz zrezygnować.
– A kto zapłaci za leczenie ojca?
– Słuchaj, przyjacielu. On wie, że jesteś łebski gość, wyglądasz na bystrego i jesteś przystojny. Spodobałeś się i tyle. Spróbuj, sprawdź, o co chodzi. Jeśli będzie coś nie po twojej myśli, dasz dyla. Lepiej powiedz, jak ta laska.
– Nie widziałem jej. Jutro spotkamy się po raz pierwszy.
– Kurwa, zazdroszczę ci. Zobaczysz, jaka żyleta. Zabawisz się przy okazji.
Kay spojrzał na niego z ukosa.
– A potem jej ojciec urwie mi jaja. Obiecał mi to.
– Nie żartuj! – Marco ryknął śmiechem. – No to masz, chłopie, problem.
– No, mam. Dobra, nieważne! – Kay położył rękę na jego ramieniu. – Dzięki, bracie, za pomoc. Wiszę ci fest przysługę.
– Nie ma sprawy. Jakby co, zgłoszę się po odbiór długu.
Obaj wiedzieli, że mogą na sobie polegać. Żeby poprawić humor przyjacielowi, który stale myślał o ojcu, Marco zaproponował wspólne wyjście do pobliskiego pubu na piwo.
*
Nazajutrz obaj leżeli na wznak, nie mając siły podnieść się z łóżek.
– Kay, umieram.
– Co ty powiesz? Dawno nie daliśmy tak w baniak. Która godzina?
– Nie wiem. Jest jasno. Chyba ranek.
– Ale która godzina, Marco?
– Kurwa, nie wiem. Czy ja jestem pierdoloną zegarynką?
– Sprawdź, błagam.
– Sam sprawdź, jak wstanę, to łeb mi pęknie.
– Co my wczoraj wypiliśmy? Na butelkach nie było etykietek z trupią czaszką.
Kay zsunął się z hukiem na podłogę, po czym ukląkł, a następnie, trzymając się poręczy łóżka, przybrał pozycję pionową.
– Ego sum verticalis persona… Gdzie zegarek?
Rozglądał się wokoło, szukając smartfona. Kiedy go zlokalizował, na ekranie ujrzał ósmą trzydzieści pięć.
– No nie! Spóźnię się na dziewiątą. Jeszcze nie zacząłem pracować, a już mnie wyleją. Ja pierdolę!
W pośpiechu założył spodnie i T-shirt.
– Życz mi powodzenia!
– Stóóój… – Marco próbował krzyknąć, ale zabrakło mu sił. – Zęby… Umyj zęby przed wyjściem. Wyleją cię za sam oddech.
– Racja. – Kay chwycił w pośpiechu szczoteczkę i pastę.
– Spadam! – zawołał po chwili i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Zbiegł po schodach na parter budynku i stanął przed automatem z kawą. Wrzucił monetę i nacisnął klawisz z ikonką filiżanki. Po chwili pojawił się biały kubeczek, do którego spłynął strumieniem aromatyczny napój. Pochwycił go i wybiegł na parking. Wsiadł do samochodu i zapalił silnik. Jednym haustem wypił solidną dawkę kofeiny i ruszył na przedmieścia Aten. Na szczęście ruch uliczny nie był duży, więc udało mu się dotrzeć z zaledwie dziesięciominutowym spóźnieniem. Wbiegł zdyszany na posesję i zadzwonił do drzwi.
– Przepraszam za spóźnienie. To pierwszy i ostatni raz… To się nigdy nie powtórzy.
– Nooo, amico! Masz szczęście, że jestem wyrozumiały, a Marco poręczył za ciebie. W przeciwnym razie liczyłbyś teraz zęby na chodniku za bramą mojej posesji. Właź i do roboty! Moja córka za godzinę jedzie na uczelnię. Powodzenia.
– Gdzie mogę ją znaleźć?
Fantino odwrócił się z zaciśnięta pięścią i wycedził przez zęby:
– Żadnych pytań, figlio di puttana, radź sobie sam.
Kay wyczuł w głosie pracodawcy złość, która nie wywarła jednak na nim żadnego wrażenia. Niełatwo było go przestraszyć i zniechęcić. W podobnych sytuacjach zawsze zachowywał spokój i rezerwę. Krzyk traktował jako objaw strachu i słabości. Fantino wydał mu się człowiekiem silnym, ale sfrustrowanym. Jego nerwowość i agresja były objawem braku pewności siebie.
Przemierzając rezydencję w poszukiwaniu pokoju dziewczyny, wszedł na schody prowadzące na pierwsze piętro. Luksus, jaki go otaczał, wzbudził w nim mieszane uczucia. Podobno wystrój domu stanowi wizytówkę gospodarza i wiele mówi o mieszkańcach. Ten blichtr i blask zdecydowanie nie pasowały do topornej osobowości Fantina. Jego gabinet, wykończony w stylu Vito Corleonego, kłócił się z pozostałymi wnętrzami, urządzonymi w duchu glamour. Każde pomieszczenie pomalowane było na inny kolor, a nastrój całej posiadłości przypominał klimatem baśń.
Korytarz, który przemierzał, był szeroki i jasny. Stąpał po kremowym dywanie powoli, rozglądając się uważnie. Niespodziewanie usłyszał hałas w pomieszczeniu obok, które okazało się kuchnią. Wszedł do środka i zobaczył zgrabną blondynkę w szlafroczku koloru lawendowego. Cofnął się instynktownie z zamiarem obserwowania jej z ukrycia. Wyglądała zjawiskowo. Pląsała w rytm muzyki płynącej z głośnika stojącego na półce. Obserwując jej zwinne ruchy, zrozumiał, co Marco miał na myśli, kiedy mówił o jej urodzie. Nagle dziewczyna dostrzegła go w cieniu korytarza i zatrzymała się tuż przed nim w pół kroku.
– Kim jesteś? – spytała niewinnie.
Kay zaniemówił. Nigdy wcześniej nie zdarzało mu się stracić panowania nad sytuacją, szybko jednak wziął się w garść.
– Nazywam się Kay Barth i od dziś jestem twoim ochroniarzem.
– To świetnie – zaśmiała się nieznajoma i podała mu swoją dłoń na powitanie. – Jetem Marika. Dzięki tobie nareszcie będę mogła wyjść z więzienia… Napijesz się ze mną kawy?
Kay odniósł wrażenie, że ma do czynienia z osobą niezwykle wesołą i otwartą. Czując, że jest mile widzianym gościem, chętnie przyjął zaproszenie.
Marika napełniła dzbanek kawą i postawiła go na tacy, na której spoczywały już dwie porcelanowe filiżanki. Podniosła ją i wyszła z kuchni.
– Idź za mną – rzekła, kierując się w stronę swojego pokoju.
Pomieszczenie, do którego weszli, wyglądało jak sypialnia Barbie. Wszystko, co się tu znajdowało, miało kolor różowy.
Dziewczyna ustawiła tacę na jasnoróżowym stoliku i usiadła w ciemnoróżowym fotelu. Ruchem ręki zaprosiła Kaya, żeby uczynił to samo. On przyglądał się jej uważnie. Wyglądała jak Królewna Śnieżka, ale patrzyła na niego zbyt odważnym wzrokiem, co świadczyło o jej dużej śmiałości.
– Jak ci się podoba mój pokój? – spytała z uśmiechem, frywolnie zakładając nogę na nogę.
Widząc jej prowokacyjne zachowanie, chłopak postanowił podroczyć się z nią.
– Dziecinny i pretensjonalny. Jak z katalogu Mattela.
Spojrzała na niego uważnie, po czym się uśmiechnęła. Kay spodziewał się konsternacji, ale ona zachowała pogodną minę. Była niezwykle opanowana, wyrozumiała i radosna. Patrzyła na niego z uwagą, a jej wzrok coraz wyraźniej wyrażał pewność siebie. Z jej pięknej twarzy biła energia życia i niczym niezmącony spokój. Obserwował jej nagie ramię, które niespodziewanie wyłoniło się spod szlafroczka. Po chwili poły lawendowego materiału rozchyliły się jeszcze bardziej, obnażając zgrabne, smukłe uda. Jej opalone ciało magnetycznie przyciągało jego wzrok. Poczuł napięcie, które było sygnałem ostrzegawczym przed zagrożeniem. Prowokacyjny sposób bycia dziewczyny zaczynał go drażnić.
Marika z dystynkcją nalała kawę do filiżanki i podała ją ochroniarzowi. Swoboda, z jaką to zrobiła, graniczyła z wyuzdaniem. Przyglądał się jej zgrabnym ruchom, zastanawiając się, czym planuje go zaskoczyć. To, że chciała go oczarować i zbałamucić, zrozumiał od razu. Ciekaw był, na ile skuteczne będą jej metody przejęcia inicjatywy i kontroli.
– Od dzisiaj jesteśmy ze sobą związani na dobre i na złe – rzekła z tym samym niewinnym uśmiechem. – Cokolwiek się wydarzy w najbliższym czasie, będziemy razem… Jak małżeństwo.
Spojrzała na niego rozmarzonym wzrokiem, mrużąc oczy. Jej długie rzęsy rzucały cień na piękną twarz oświetloną porannym słońcem.
Kay zareagował nonszalanckim uśmiechem, a ona, widząc to, dotknęła delikatnie jego dłoni. Prąd przeszył jego ciało. Jej zalotne spojrzenia wywoływały zamęt myśli. Dobrze rozumiejąc zamiary dziewczyny, szybko opanował emocje. Musiał zachować spokój, żeby nie stracić kontroli nad sytuacją.
– Przestań – upomniał ją ojcowskim niemal tonem. – Widzę, że próbujesz mnie oczarować, zbałamucić i zapewne zdominować… Nie pozwolę na to, więc szkoda twoich starań. Zaniechaj takich praktyk na przyszłość, bo nigdy nie dojdziemy do porozumienia. Jeśli chcesz, żebyśmy się dogadali, bądź szczera i naturalna. Nie próbuj robić mi wody z mózgu, bo tego nie lubię. Nie jestem tu po to, żeby ci schlebiać, tylko żeby cię chronić… Musimy ustalić twarde zasady naszej współpracy.
– Nie bądź taki zasadniczy… Nie podobam ci się?
– To nie ma najmniejszego znaczenia, czy mi się podobasz, czy nie. Nie będziemy romansować, tylko współpracować. W twoim interesie.
– Boisz się mojego ojca? Rozumiem. Zagroził ci, prawda?… Zawsze to robi.
– Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię… i nie zachowuj się jak nimfomanka.
Jego słowa mogłyby wprawić w zakłopotanie każdą dziewczynę, ale nie ją. Ani przez chwilę nie poczuła zażenowania. Patrzyła śmiało w jego oczy z zuchwałym, filuternym uśmiechem.
– Nie lubisz dziewczyn? Jesteś gejem? A może nie stajesz na wysokości zadania? Chcesz o tym pogadać?
– Zawsze jesteś taka bezpośrednia? – spytał łagodnie, mimo że zaczął już tracić cierpliwość. – Nie błaznuj, tylko ubierz się. Muszę zawieźć cię na uczelnię. Zaczekam w holu.
– Stój – Marika pochwyciła jego dłoń. – Nie odchodź… Nie wypiłeś kawy.
Kay ponownie usiadł na różowym fotelu. Odniósł wrażenie, że za chwilę utonie w tym różu wraz z filiżanką. Wychylił kawę do dna.
– Wypiłem, popatrz. Mogę już odejść?
– Dobrze. Zatem poczekaj na mnie w holu. Zaraz przyjdę.
Zszedł po schodach i stanął przy drzwiach. Czuł ekscytację i zdenerwowanie. Nowo poznana dziewczyna okazała się silną indywidualistką, odważną, z wyraźnie zarysowanymi skłonnościami do dominacji. Wróżyło to spore kłopoty i trudności w relacji.
*
Czas upływał, a ona wciąż nie wychodziła. Gdy w końcu pojawiła się w korytarzu, zaniemówił z wrażenia. Jej długie włosy koloru miodowego spływały na łopatki, a sposób, w jaki się poruszała, wyrażał lekceważącą zalotność. Zeszła powoli po schodach i stanęła przed drzwiami w oczekiwaniu na ich otwarcie. Kay nacisnął na klamkę i ruchem ręki zaprosił dziewczynę do wyjścia. Ta sama procedura obowiązywała przy wejściu do samochodu.
Jechali w milczeniu. Marika uważnie obserwowała nowego ochroniarza. Jego silne dłonie trzymające kierownicę wydawały jej się piękne. Patrzyła z uwagą na profil chłopaka, który sprawiał wrażenie silnego i zdecydowanego mężczyzny. Takich lubiła.
Barth czuł ten wzrok na sobie, ale nie spoglądał w jej stronę. Patrzył przed siebie i jechał ulicami miasta, wypełniając zlecone mu zadanie. Nie miał ochoty na wznowienie kłopotliwej rozmowy. Z zachowania dziewczyny wywnioskował, że będzie musiał nieustannie kontrolować swoje reakcje, aby nie pozwolić jej na przejęcie inicjatywy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazała się również:
PRAWDA JEST BLIŻEJ, NIŻ MYŚLISZ
Dla Rity, światowej sławy aktorki, czas nie jest łaskawy. Jej uroda blednie, a to sprawia, że musi zrezygnować z obranej ścieżki kariery i zacząć szukać dla siebie nowej drogi. Wraz ze swoją siostrzenicą Sonią oraz asystentką Liz przyjeżdża do popularnego, ekskluzywnego Hotelu Korona. Nie wie, że ten wyjazd odmieni wszystko…
Gdy na miejscu dochodzi do tajemniczego morderstwa, w jej asystentce niespodziewanie budzą się skrywane instynkty. Dziewczyna oprócz trudnej przeszłości posiada niespotykane umiejętności rodem z Secret Service. Poprzysięga sobie, że nie spocznie, dopóki nie odkryje prawdy.
Trzy kobiety zostają wplątane w niebezpieczną rozgrywkę, w którą zamieszane są także służby specjalne. Tajemnicze morderstwo to dopiero początek… Od tej pory w Hotelu Korona nikt nie może czuć się bezpiecznie.
Love Cake
ISBN: 978-83-8373-772-0
© Iwona Ostaszewska i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Maria Bickmann-Dębińska
KOREKTA: Joanna Kłos
OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek