Leszygród. Opiekun lasu. Leszygród, tom 3 (barwione brzegi) - Dresler-Janik Elwira - ebook

Leszygród. Opiekun lasu. Leszygród, tom 3 (barwione brzegi) ebook

Dresler-Janik Elwira

5,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Porywająca trzecia odsłona bestsellerowego cyklu Leszygród!

Pozostawiona wśród obcych Wszebora stara się odnaleźć szczęście u boku męża. Ten, nękany nocami przez zmorę, próbuje na własną rękę poradzić sobie z urokiem topielicy. Zaślepiony czarem nie dostrzega zachodzących w żonie zmian i dokonuje złych wyborów, które mogą zaważyć na ich wspólnym życiu.

W Leszygrodzie Nawoja nie rezygnuje ze swoich postanowień. Dziewczyna za wszelką cenę próbuje znaleźć sposób na ocalenie siostry przed okrutnym losem topielicy. O pomoc skłonna jest prosić leszego, który przed laty złożył obietnicę jej ojcu. Nie straszne są jej nauki w chatce leśnej baby, gdzie poznaje przyjaznego domowika oraz skore do pomocy ubożęta. Próby, którym Jaga poddaje podopieczną, pozwalają jej wkroczyć w dorosłe życie. Nawojka dostrzega przeznaczoną jej miłość, ale przy okazji zmuszona jest wejść w układ ze złośliwym demonem wiatru.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 388

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

 

 

 

 

 

W serii Słowiańskie Światy do tej pory ukazały się:

 

Elwira Dresler-Janik

cykl Leszygród

Tom 1. Córki bogini Mokosz

Tom 2. Topielica z mokradeł

Tom 3. Opiekun lasu

 

Anna Musiałowicz

Wyrzuciła ją rzeka

 

Ewelina Kasiuba

Wybranka boga słońca

 

Krzysztof Jagiełło

cykl Piast zdobywca

Tom 1. Przysięga

Tom 2. Wieszczba

 

Robert Socha

Kwiat Peruna

 

Agnieszka Kulbat

cykl Dziedzictwo stróża Nawii

Tom 1. Wezwanie Żmija

 

 

 

Copyright © by Elwira Dresler-Janik

 

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Replika, 2025

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

 

 

Redakcja

Dagmara Michalak

 

Korekta

Magdalena Chrobok

Eliza Orman

 

Skład i łamanie

Dariusz Nowacki

 

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowicz

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

 

Wydanie elektroniczne 2025

 

eISBN 978-83-68560-13-8

 

 

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla moich najbliższych,

dziękuję za to, że jesteście,

kocham Was

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Miłość zna odpowiedź na wiele pytań,

wystarczy wsłuchać się w głos serca.

 

 

 

 

 

 

 

I

 

BOLEMIR

 

 

 

 

Spokojne morze zawrzało, gdy czarne chmury skłębiły się na południu i zabarwiły niebo na grafitowy odcień. Mewy zamieniły się w odległe punkciki i odleciały w stronę wybrzeża. Nagły podmuch wiatru szarpnął żaglem z owczego runa, który wydął się na maszcie i załopotał niespokojnie. Poruszenie zapanowało wśród wojowników siedzących przy wiosłach. Pełni obaw przed zbliżającą się nawałnicą spojrzeli w górę i zaczęli szeptać modlitwy do pana Trzech Żywiołów oraz bogów należących do Wiary Ducha Przyrody. Porywisty wicher złapał strzępy słów przepełnionych nadzieją, a rozszalałe fale uderzyły natarczywie o kadłub drakkara. Spienione wtargnęły z hukiem na pokład, a Wężowe Oko niebezpiecznie zakołysało się na grzbiecie białego bałwana. Słona woda przelała się przez otwarty pysk węża pełzającego wzdłuż burty, rzeźbione łuski zalśniły od wody, a strugi deszczu spłynęły z długiego ogona. W tej samej chwili niebo przecięła błyskawica Peruna, a potężny grzmot zadudnił w uszach i przyprawił podróżnych o ciarki. Statek podskoczył, lecz zaraz gwałtownie opadł w chwili, gdy wybrzmiała komenda do zrzucenia żagla. Dwóch wojów gotowych wykonać rozkaz skoczyło do masztu i poluzowało szoty. W tej samej chwili strugi lodowatego deszczu spłynęły i zmoczyły zebranych na pokładzie.

– Wiosłować! Mocniej! – zawołał wojownik z Notry, gdy fala zbryzgała słoną wodą twarz ogorzałą od słońca.

– Czerwone Skały przed nami! – krzyknął jeden z mężczyzn i zasiał panikę wśród zebranych.

Głośne modlitwy do pana Trzech Żywiołów próbowały przebić się przez wściekły szum. Strach podszedł do gardeł i cały żywot przemknął przed oczami nieszczęśnikom, gdy poczuli skradającą się za plecami Śmiercichę. Przeklinali obcych z Leszygrodu, gdyż to przez nich wypłynęli na niespokojne wody. Byli żeglarzami i liczyli się z tym, że nie każdy wróci do domu, ale nie widzieli nic złego w narażaniu życia dla bogactw, które przywozili z letnich wysp lub Zaginionego Świata. Tym razem nie czekały na nich beczki z miodem, cenne materiały lub kosztowności. Zadanie było jasne: zostawić obcych na lądzie i wracać, zanim zamarznie Wąskie Gardło. Wzburzone o tej porze roku Lodowe Wody były zdradliwe i żądne nowych ofiar.

– Do tyłu! – padła komenda. – Wiosłować! Z całych sił, jeśli wam życie miłe!

Strugi deszczu lały się z nieba nieprzerwanym potokiem, przenikliwy wiatr wdzierał się pod przemoczone okrycia i kąsał skórę. Niespokojne morze pieniło się i huczało groźnie. Lęk ścisnął serce Bolemira, gdy potężne skały zamajaczyły przed nimi. Przetarł mokrą twarz i spojrzał z niedowierzaniem. Fale pchały ich na zgubną śmierć.

– Nawojo, przywiąż się! – krzyknął, złapał linę i rzucił siostrze pod nogi, lecz przerażona spoglądała, jak ściana wody wznosi się w górę, gotowa ich pochłonąć.

– Dziewczyno, rusz się! – Jaczewoj, który stał bliżej, szarpnął Nawoję za ramiona i prędko okręcił ją w pasie grubym sznurem, a następnie przywiązał do masztu. – Módl się – szepnął i, poprawiając wiązanie, zatrzymał wzrok na wilgotnej twarzy dziewczyny.

Ostatnie wydarzenia sprawiły, że zaszła w niej zmiana, wydoroślała, a w błękitnych oczach zagnieździł się smutek. Jaczewoj zapatrzył się na jedno mrugnięcie powiek i poczuł ukłucie w sercu. Prędko odtrącił wszystkie myśli, gdy silna fala podrzuciła statkiem i przycisnęła go do dziewczyny. Zatrwożona Nawoja poczuła ciepły oddech na policzku i spojrzała na mężczyznę. Zawstydzona jego bliskością nie potrafiła nic powiedzieć. Słowa cisnęły się na usta, lecz strach ją paraliżował. Z trudem oddychała ściśnięta grubą liną. Mokre włosy przyklejały się do jej zziębniętych policzków, ubranie przywierało do skóry i chłodziło ciało pokryte gęsią skórką. Z trudem opanowywała głośne szczękanie zębów, które przygryzały sine wargi. Odetchnęła, gdy rudowłosy mężczyzna chwiejnym krokiem przecisnął się między wioślarzami i dołączył do Bolemira przy sterze.

– Przyjacielu, jeśli z tego wyjdziemy, ulej miodu dla bogów! – zawołał Jaczewoj i cierpko się zaśmiał zagłuszony przez huk wody.

– Razem złożymy ofiarę za ocalenie życia! – krzyknął Bolemir, gotowy zaklinać bogów oraz los.

Pragnął jeszcze zobaczyć synów, ich roześmiane buzie okolone rudymi czuprynami. Choć jakaś mała cząstka wzywała go i kusiła spotkaniem ze zmarłą żoną. Odpędził złudne myśli i skupił się na swoim zadaniu. Mocniej zacisnął dłonie na sterze, aby wraz z innymi utrzymać drakkara ustawionego na właściwej pozycji.

– Trzymajcie się! – krzyknął jeden z wojowników i umilkł, gdy wysoka fala uniosła się nad statkiem.

– Nawoja! – Krzyk przerażonego Bolemira zmieszał się z jękami trwogi oraz trzaskiem łamanego drewna.

Spienione wody zakotłowały się, przelały przez pokład i porwały Wężowe Oko w górę. Nawoja poczuła silne uderzenie, słona woda zalała jej twarz i wdarła się do gardła. Dziewczyna zacisnęła powieki i pożałowała, że nie przeczekali zimy na wyspie. Od dziecka marzyła o przygodach, ale nie sądziła, iż mogą być tak niebezpieczne. Nie chciała umierać. Jeszcze nie teraz, była młoda i miała przed sobą całe życie. Nim strach wyrwał jej się z ust głośnym krzykiem, drakkar zawisł niebezpiecznie na grzbiecie spienionej fali. Żołądek podskoczył do gardła, w uszach zaszumiało, a przed oczami zawirowało. Miała wrażenie, że zaraz dotknie czołem ciężkich chmur, które kłębiły się tuż nad jej głową. Otworzyła zaciśnięte powieki. Czas zatrzymał się na chwilę i w dole zobaczyła skały rozpościerające się u wybrzeży. Wstrzymała oddech, a serce zabiło jej jak szalone. Krzyknęła przeraźliwie, kiedy statek runął z hukiem w dół. Wir ich okrążył, fale zakleszczyły się wokół Wężowego Oka, a głębiny rozwścieczonego morza pochłonęły zalęknione ofiary. Woda zabulgotała złowieszczo wokół Nawoi, a tysiące maleńkich igiełek wczepiło się w skórę, kiedy zimne macki pochwyciły ją w swoje objęcia. Do jej uszu dobiegał trzask łamanego drewna oraz stłumione krzyki. W panice szarpnęła za sznur, aby uwolnić się z więzów. Zmarznięte palce zesztywniały i z trudem uchwyciła supeł. Czuła, jak ułamany maszt ciągnie ją na dno. Pociemniało jej przed oczami, lecz nie ustawała w próbach odzyskania wolności. W końcu pociągnęła wystarczająco mocno i wiązanie puściło. Instynktownie zamachała ramionami, czując, że zaczyna się dusić z braku powietrza. Wierzgnęła stopami zaplątanymi w grube spódnice i wynurzyła się na powierzchnię. Z trudem złapała haust powietrza, lecz zaraz poczuła silne szarpnięcie za nogę. Wyrzuciła ręce przed siebie, aby złapać przepływającą deskę, lecz musnęła ją tylko opuszkami palców. Ciemna toń ponownie zamknęła się nad głową, a wewnętrzny strach zakwilił: „Już po tobie”. Poczuła przypływ energii, wiedziała, że musi walczyć. Dosięgła stopy, a następnie wymacała sztywnymi z zimna palcami linę ściskającą za kostkę. Szarpiąc się, odwinęła sznur i zdradliwy ciężar zaczął opadać na dno. Uwolniona zebrała w sobie resztkę sił i wynurzyła się na powierzchnię. Gdy tylko wystawiła głowę ponad fale, zachłysnęła się słoną wodą, która zaciekle ochlapywała twarz i szarpała mokre włosy. Zmarznięta Nawoja poruszała się z trudem, mokre ubranie ciążyło jak kamienie, sine wargi dygotały, a zęby głośno szczękały. W zasięgu wzroku nie było nikogo. Popychana przez spienione bałwany złapała dryfującą deskę i kurczowo się jej uczepiła. Widząc skalisty brzeg, zaczęła mamrotać cichą modlitwę w nadziei, że Matka Mokosz ją usłyszy i cudem wyrwie ze szponów Śmiercichy.

– Bogini, ulituj się nade mną – szeptała pełna strachu. – Obiecuję, że upiekę kołacz z makiem, nazrywam ziół, z których uwiję wianek, i dary pozostawię w podzięce na rozstaju dróg.

Dawniej zaniosłaby żertwę do świątyni, ale szalony żerca spalił figurę Mokosz i Świętowita. Natomiast posąg Swarożyca pochłonął ogień nienawiści oraz żądzy, a nowi wyznawcy czcili teraz Welesa, pana zmarłych dusz. Dziewczyna pozostała wierna bogini, która była opiekunką kobiet oraz dzieci. To do niej zawsze wznosiła modły w nadziei, że wybawi ją z opresji. Niestety tym razem sytuacja była tak beznadziejna, iż cała otucha prysła. Zesztywniała od zimna Nawoja czuła, jak chłód lodowatej wody przenika do kości i z każdą chwilą odbiera cząstkę życia. Niemrawo poruszała skostniałymi stopami w nadziei, że uda się jej dopłynąć do brzegu, lecz fale wypychały ją w głąb zatoki. Słowa modlitwy przestały płynąć z sinych ust, a powieki opadły, dziewczynę ogarnęła nieprzenikniona ciemność. Obrazy z dzieciństwa przetoczyły się jak morskie fale przez piaszczysty brzeg i Nawoja znalazła się na ścieżce prowadzącej do domu. Nie czekając, pobiegła. Minęła wąską kładkę nad strumykiem, zagajnik młodych brzózek, gdzie kiedyś bawiła się z siostrami, i poczuła znajomy zapach rozłożystej lipy. Słodka woń unosiła się w powietrzu, a dookoła głośno brzęczały pracowite pszczoły. Stęsknione serce Nawoi mocniej zabiło na widok starej chatki. Prędko wbiegła na ścieżkę i dostrzegła małą Łabudkę, która roześmiana siedziała na kocu. Dalej Wszebora zrywała kwiaty na kolejny wianek, a bracia wiązali porwane sieci rybackie. Na progu chaty siedziała matka z robótką na kolanach, na schodach ojciec ostrzył sierp przed żniwami. Wszystkich ogarniało szczęście, bo byli razem. Nawoja ze wzruszenia otarła łzę napływającą do kącika oka i zamachała do bliskich, lecz nikt nie zareagował. Nie widzieli jej. Strach przepełnił dziewczynę, która ruszyła w stronę domu. Nagle niebo pociemniało i silny wiatr zerwał czerwoną wstążkę z warkoczyków najmłodszej siostrzyczki. Wystraszona Łabudka zapłakała głośno. Wszebora skoczyła na pomoc, lecz nadchodzący od strony lasu mrok odciął jej drogę i zatrwożona bezradnie przystanęła. Chłopcy rzucili się w kierunku przerażonej dziewczynki, lecz zaplątani we własne sieci upadli na ziemię. Matka z ojcem, widząc nieszczęście dzieci, poderwali się z progu.

– Nawojo! Ratuj się! – krzyczał ojciec, kiedy mrok pożerał kolejno przerażone dzieci.

– Tato! Mamo! – zawołała, lecz ciemność schwytała ją za ramiona i nie pozwoliła ruszyć się z miejsca.

Ogarnięta niemocą zawyła rozpaczliwie jak ranne zwierzę i spróbowała wyszarpnąć się ze szponów ciemności. Bezradnie pokręciła głową i zamrugała powiekami, gdy bliscy nagle znikli. Mrok, który jeszcze przed chwilą otulał ją swoim płaszczem, rozszedł się na boki i dostrzegła nieśmiałe promyki zachodzącego słońca. Poruszyła wargami, lecz głos nie przedarł się przez odrapane od soli gardło. Zakaszlała i wypluła zalegającą w płucach wodę.

– Na Peruna! Żyjesz! – zawołał przejęty mężczyzna.

Do jego policzków przylegały mokre rude włosy, przyklejały się do czoła, lecz na piegowatej twarzy rozciągał się uśmiech. Jaczewoj złapał dziewczynę w ramiona i mocno przycisnął w przypływie radości.

– Połamiesz mi żebra – jęknęła obolała.

Speszony własną wylewnością puścił Nawoję.

– Myślałem, że już cię Śmiercicha zabrała – sapnął lekko zarumieniony.

– Widocznie bogowie nie chcieli mnie jeszcze u siebie – powiedziała i rozejrzała się po wąskiej plaży usypanej z czerwonego piasku.

Wiedziała, że są na Krwistym Wybrzeżu, które chroniło port przed nieprzyjacielem od strony morza, ale nigdzie nie widziała Bolemira ani pozostałych rozbitków.

– Też nie wiem, gdzie jest – szepnął, jakby czytał w jej myślach i prędko dodał: – Mam nadzieję, że Perun go ocalił.

Nawoja zadrżała na myśl, że mogłaby stracić brata. W dzieciństwie byli sobie bliscy, stawał w jej obronie i często spełniał jej zachcianki. Ostatnie wydarzenia doprowadziły do kilku kłótni, ale nie przestała go kochać. Chciała wierzyć, iż wyszedł cało z opresji, lecz widok czerwonych skał napawał ją lękiem. Sama myśl, że statek roztrzaskał się o wybrzeże, wywoływała u niej panikę. Jaczewoj dostrzegł strach w niebieskich oczach i prędko zapewnił, że nie ma co martwić się na zapas, Bolemir na pewno jest bezpieczny. Nawoja pokiwała głową dla świętego spokoju, ale nie czuła w sercu ulgi.

– Wstań, musimy iść. – Otoczył dziewczynę ramieniem, aby pomóc jej stanąć na nogi.

Przeląkł się, skórę miała lodowatą, usta sine, dygotała pod przemoczonym ubraniem, a w pobliżu nie widział nadchodzącej pomocy. Przeczesał okolicę wzrokiem. Mrok nadszedł dużo szybciej, niż mogli się spodziewać. Zasnute chmurami niebo było grafitowe, a fale młóciły zaciekle o najeżony skałami brzeg. Mężczyzna, ocierając twarz z wody, zmrużył oczy i spojrzał ponownie. W oddali, na wydmach między krzakami dzikiej róży stała maleńka chatka. Pochylona na jedną stronę od porywistych podmuchów północnego wiatru, który miał w zwyczaju wiać w tych okolicach. Dach uginał się pod grubą warstwą piachu i traw, a komin z jednej strony został uszkodzony, ale to było jedyne schronienie przed nadchodzącą nocą i strugami zimnego deszczu, które wciąż spływały z nieba. Nie było czasu do stracenia, wziął Nawoję na ręce i podążył w głąb wydm. Na miejscu zdjął skobel i wszedł do środka, a drzwi zatrzasnął. Licha chatka rybaka odgrodziła ich od ulewy, a głośny szum fal przycichł. Jaczewoj postawił Nawoję na podłodze i podtrzymując ją przed upadkiem, obejrzał izbę. Blask błyskawicy wdarł się przez szczeliny w niedomkniętej okiennicy i rozświetlił wnętrze. Przez krótką chwilę widział zarys krzesła oraz posłanie.

– Co to za miejsce? – Zaskoczona powiodła wzrokiem w półmroku, który wypełniał kąty.

– Domek rybaka na plaży – odparł, a ona mruknęła tylko coś niezrozumiale i półprzytomna przytuliła głowę do jego ramienia.

Czuł, jak dygocze z zimna, a chłód zaciska swoje szpony wokół jej ciała. Choć nigdy nie był pobożny, szukał w pamięci modlitw, które mógłby wznieść. Szeptał w duchu skrawki zapamiętanych zdań, w nadziei, że bogowie pozwolą jej przeżyć tę noc. Wdzięczny za półmrok, który spowijał wnętrze, zdjął z dziewczyny mokre ubranie, owinął ją starym kocem, który ostał się w chacie, i położył na wąskim posłaniu pod ścianą. Sam też ściągnął przyklejoną do skóry koszulę i rozejrzał się za jakimś okryciem. Pod ścianą stała skrzynia, dopadł do niej i bez wahania uniósł wieko. Wśród sterty różnych szmat wygrzebał stare portki, w kilku miejscach były poplamione i dziurawe, ale nie wypadało wybrzydzać. Dygocząc, pozbył się nasiąkniętych wodą spodni, które nieprzyjemnie ziębiły. Następnie rozejrzał się za drewnem. Kilka suchych szczap leżało w kącie obok małego paleniska. Było tego niewiele, ale lepsze to niż nic. Wyrwał garść słomy z siennika i umieścił na kamieniach. Na szczęście nie zgubił woreczka z krzesiwem. Po kilku próbach drżącymi palcami rozpalił ogień, który chętnie zatańczył na polanach. Jaczewoj rozwiesił na ławie mokre ubrania i skorzystał z okazji, że blask płomieni rozświetlił izbę. Rozejrzał się dookoła. Na półce dostrzegł dwa gliniane kubki wyszczerbione przez czas, a w płóciennym woreczku znalazł trochę suszonych ziół. Powąchał mieszankę i wyszkolony przez siostrę wyczuł miętę, macierzankę oraz różę. To musiało wystarczyć. Wziął wiaderko i wystawił za próg, po kilku chwilach zapełniło się do połowy deszczówką. Wlał zawartość do kociołka i ustawił nad ogniem; gdy woda zawrzała, sporządził napar. Parujące kubki ustawił na małym stoliku. Przysiadł na posłaniu i pochylił się nad Nawoją. Skulona spała niespokojnie, a ciałem wstrząsały dreszcze. Dłonią dotknął czoła. Było rozpalone. Przerażony wziął owiniętą w koc dziewczynę w ramiona i uniósł ją wyżej, aby łatwiej było jej złapać oddech. Przez chwilę tak siedzieli, a błyskawice rozświetlały ciemność, malując złowrogie cienie na ścianach.

– Musisz wypić – szepnął, gdy zioła ostygły.

Na dźwięk jego głosu jęknęła w malignie i uniosła niechętnie powieki. Zerknęła na mężczyznę. Płomyki odbiły się w szklistych oczach dziewczyny, oddech stał się ciężki i charczący. Spragniona posłusznie wzięła kilka łyków, kiedy dostawił kubek do jej warg. Napar spłynął przełykiem do żołądka i pozostawił strużkę przyjemnego ciepła, która trochę ją rozgrzała od środka.

– Gdzie Bolemir? – szepnęła sennie.

Jaczewoj odgarnął z jej twarzy wciąż mokre włosy i zanucił cichą kołysankę, tę samą, którą Walisa śpiewała chłopcom, gdy nie mogli zasnąć. Nawoja uspokojona jego głosem, przylgnęła do piersi wybawcy i grzejąc się ciepłem męskiego ciała, prędko usnęła. Nad ranem ogień w palenisku przygasł, a pierwsze promienie nieśmiało zajrzały przez malutkie okienko. Rzeczny Szczur poruszył się na posłaniu zbudzony ciężkim oddechem dziewczyny i wtedy posłyszał nawoływania z zewnątrz. Szybko rozpoznał głos przyjaciela i zerwał się z posłania. Wybiegł z chaty w samych spodniach bez koszuli. Nie pomylił się, to Bolemir wraz z kilkoma rybakami poszukiwali rozbitków.

– Tutaj! – zawołał na całe gardło, aby przekrzyczeć wciąż wzburzone morze.

Ludzie z plaży usłyszeli nawoływanie i ruszyli w stronę chatki.

– Przyjacielu! Dobrze cię widzieć. – Bolemir złapał druha w ramiona i wyściskał z radości, ale zaraz zapytał z przejęciem: – Widziałeś moją siostrę?

– Jest w chacie – rzucił bez namysłu i zaraz pobladł, przecież dziewczyna leżała naga okryta jedynie kocem, a giezło wraz z suknią suszyły się na ławie.

– Co się dzieje? – Bolemir spojrzał na towarzysza i dostrzegł jego odkrytą pierś oraz zmieszanie na jego twarzy. – Chcesz mi coś powiedzieć? – Błysnął zębami w złośliwym uśmiechu, a zmarszczka między brwiami uwydatniła się mocno.

– Nawoja jest bardzo chora – rzucił na usprawiedliwienie i złapał przyjaciela za ramię, zanim ten wszedł do środka. – Bolemir! – Spojrzał w gniewne oczy dowódcy, aby dodać: – Znasz mnie, nie zhańbiłbym twojej siostry, w dodatku w gorączce.

Bolemir milczał przez chwilę, a mięsień na policzku znacznie drgał pod kilkudniowym zarostem. Lustrował Jaczewoja uważnie, aż w końcu odparł:

– Ufam, że postąpiłeś właściwie. – Poklepał mężczyznę po ramieniu i wszedł do chatki.

Pod ścianą dostrzegł posłanie, a na nim siostrę. Leżała nieprzytomna i z trudem oddychała. Bolemir dotknął jej rozpalonego czoła.

– Musimy ją zabrać do osady wojowniczek, babka będzie wiedziała, jak pomóc – oznajmił zatroskany brat.

Nie czekając, wziął zawiniętą w koc Nawoję i położył na wozie, który pożyczyli od jednego z rybaków. Przykrył dziewczynę dodatkowo skórą, a Jaczewojowi nakazał usiąść koło chorej, gdyż sam wolał zająć się powożeniem. Ogarniał go strach, gdy tylko patrzył na siostrę. Lęk ściskał za serce i szeptał w głowie, lecz teraz nie chciał nawet myśleć, że może ją stracić. Zaciął batem w powietrzu i stara szkapa ruszyła wyboistą drogą. Nawoja zakołysała się na boki i jęknęła, lecz brat tylko popędził konia. Koło południa dotarli na miejsce. Kobiety z osady zaciekawione pojawieniem się przybyszów stłoczyły się wokół niespokojnego konia. Młodsze dziewczęta łypały wzrokiem na rudego mężczyznę, który okryty peleryną podniósł Nawoję z wozu. Minął ciekawski tłumek i zaniósł dziewczynę do chaty Ludmiły. Przejęty Bolemir nie odstępował ich na krok.

Zaskoczona nagłym hałasem kobieta zerwała się z krzesła i odłożyła na bok nożyk, którym obierała warzywa na zupę. Wytarła ręce w fartuch i bez zbędnych pytań wskazała posłanie w głębi izby. Kiedy zjawiły się wojowniczki do pomocy i w chacie zrobiło się tłoczno, Jaczewoj wraz z towarzyszem wymknęli się dyskretnie za próg. Bolemir rzucił okiem na ciekawskie buzie dzieci i odszukał dwie rude czupryny w oddali. Ruszył w stronę chłopców, którzy nieśmiało kryli się za spódnicą jakiejś kobiety. Z początku jej nie rozpoznał zapatrzony w synów, lecz po wyściskaniu dzieci zwrócił na nią uwagę.

– Jaruga? – szepnął zaskoczony i wstał z kolan.

– Witaj, Bolemirze – powiedziała, a ciepły uśmiech ozdobił jej twarz.

Serce mężczyzny niespodziewanie mocniej zabiło. Nie przypuszczał, że ją tu ujrzy. Nie widzieli się szmat czasu, ale nie zapomniał jej błękitnych oczu, które w młodości zawsze tak ufnie się w niego wpatrywały. Wyszeptane dawniej słowa pełne zapewnień o gorliwym uczuciu rozdzwoniły się w jego uszach, a wargi go zamrowiły, gdy wspomniał słodkie pocałunki.

– Tatusiu! – Zniecierpliwiony Dobromił pociągnął ojca za rękę, tym samym wyrywając go z zamyślenia.

Bolemir drgnął i poczuł ukłucie w sercu. Nagle miłe wspomnienia przykrył żal i grymas niesmaku przemknął przez skrzywione usta. Dobrze pamiętał, jak go odrzuciła. Z dnia na dzień bez słowa wyjaśnienia przestała przychodzić w umówione miejsce. Karczmarz wraz z synami zaczęli z niego szydzić i wytykać palcami.

– Co tu robisz? – zapytał szorstko.

Jaruga drgnęła pod smagnięciem silnego podmuchu wiatru, w oczach szczypały ją łzy i gorycz wezbrała w ustach, ale nie ustąpiła. Tak wiele musiała mu wytłumaczyć. Długo zbierała się na odwagę, żeby odbyć tę rozmowę. Po nocach szeptała słowa i układała je w sensowne zdania, a teraz, gdy go zobaczyła, fala uczuć odżyła i cały rozsądek spowiła mgła zauroczenia. Wzięła głębszy oddech, a zimne powietrze wdarło się do płuc i otrzeźwiło zmysły. Odepchnęła na bok obawy, widząc, że dzieci u jego boku się niecierpliwią.

– Bolemirze, posłuchaj – zaczęła w nadziei, że przekona mężczyznę, ale jej przerwał.

– Wybacz, muszę zająć się synami, nie widziałem ich już bardzo długo.

Słowa zabolały. Liczyła, że poświęci jej chociaż chwilę. Jeszcze wczoraj była pewna, że w oczekiwaniu na jego powrót z Notry zdążyła otoczyć się obronnym murem. Niestety srogo się myliła. Spojrzenie mężczyzny pełne niechęci, bolesne słowa obojętności, które wypowiedział, skruszyły mur i była bliska płaczu. Przygryzła wargę, aby powstrzymać łzy uparcie cisnące się do oczu.

– Mam nadzieję, że znajdziesz dla mnie chwilę – szepnęła nieśmiało, lecz Bolemir wziął chłopców za ręce i odszedł.

Nawet nie była pewna, czy ją usłyszał. Stała jeszcze przez chwilę i spoglądała za ukochanym pełna nadziei, że zawróci. Niestety tak się nie stało. Kiedy znikł za drzwiami jednej z chat, wiatr zawiał i kobieta zacisnęła mocniej skrzyżowane na piersi ramiona. Zimno przebiegło po jej krzyżu, szarpnęło boleśnie za skórę. Nie wytrzymała dłużej, łzy rozpaczy popłynęły po policzkach. Nadzieja, którą pielęgnowała w sercu, rozprysła się na drobne kawałki i nawet gdyby chciała, nie wiedziała, czy zdoła ją znów wzbudzić.

Jaruga cierpliwie czekała przez najbliższe dni, ale Bolemir nie znalazł dla niej czasu. Nawet wydawało się, że celowo unika spotkania z dawną miłością. Za dnia polował z Jaczewojem w Szepczącym Lesie, a wieczorami był zajęty zabawą i rozmową z chłopcami. Kobieta wyglądała za ukochanym, lecz na próżno. Ludmiła widziała, jak oboje męczą się całą tą sytuacją i zachęcała Jarugę, aby nie poddawała się tak łatwo.

– Co mam zrobić? On nie chce rozmawiać. Wystarczy, że zobaczy mnie z oddali, a już ucieka – skarżyła się dziewczyna, świadoma, że odpowiedź nie nadejdzie.

Wiedziała, że Bolemir potrafił być uparty. Dodatkowo uniósł się dumą i wciąż rozpamiętywał wydarzenia z młodości. Nie potrafił się przemóc, aby jej wybaczyć. Gardził słabym charakterem kobiety. Najchętniej odprawiłby ją do ojca oraz braci, lecz babka upierała się, że bezpieczniej będzie, jeśli pozostanie z nimi do Jarych Godów lub nawet dłużej. Bolemir niechętnie przystał na sugestię babki, bo i tak nie miał wiele do gadania. W duchu był wdzięczny Jarudze, gdyż troskliwie zajmowała się jego dziećmi, choć nikt od niej tego nie wymagał. Zauważył też, że najmłodszy syn Dobromił, który mocno przeżył stratę matki, garnął się do kobiety i chętnie spędzał z nią czas.

– Jak długo zamierzasz się obrażać? Porozmawiaj z nią wreszcie – zagadnęła pewnego razu poirytowana Ludmiła. – Dzieci potrzebują matki.

Na twarzy wnuka pojawiła się kwaśna mina, odszedł bez słowa. Kobieta spojrzała za nim, a gdy znikł jej z oczu, machnęła ręką poirytowana i wróciła do chaty. Znała prawdę i nie winiła Jarugi za błędy rodziny. Wiedziała, że zgnębiona kobieta każdego wieczoru zaklinała własną dolę i pozostawiała okruszki jedzenia po kątach dla dobrych duchów, aby pomogły jej złamać upór Bolemira.

– Nie smuć się, może czas przemówi mu do rozumu – pocieszyła strapioną Jarugę, która siedziała przy stole i kroiła warzywa.

Ludmiła wierzyła, że wnuk nabierze rozsądku i młodzi dojdą do porozumienia. Dostrzegała w jego oczach tęsknotę za zmarłą żoną, ale widziała też, jak dręczą go wspomnienia z młodości. Wciąż chodził zadumany, niezdolny do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Kobieta westchnęła ciężko i nalała niewielką porcję rosołu do miski. Pozostawiając Jarugę w kuchni, udała się do izdebki, gdzie wnuczka odzyskiwała powoli siły po ciężkiej chorobie.

– Oj, drogie dziecko, miałaś dużo szczęścia. – Babka załamała ręce nad bladziutką jeszcze Nawoją. – Ciesz się, że Mateczka Mokosz nad tobą czuwa. Na wiosnę w podzięce musisz złożyć bukiecik z wonnych ziół na rozstaju dróg.

Po tych słowach drzwi cicho jęknęły i w progu izdebki ukazał się rudowłosy mężczyzna. Ludmiła uśmiechnęła się i po cichu wycofała do kuchni.

Jaczewoj, ściskając w dłoni czerwoną tasiemkę, odczekał, aż kroki kobiety ucichną. Zbliżył się do posłania, gdy zostali sami, i lekko speszony wyciągnął rękę w stronę dziewczyny.

– To dla ciebie – bąknął, a policzki pokraśniały mu jeszcze bardziej, Nawoja nieśmiało spojrzała na niego i z wdzięcznością przyjęła podarek.

– Dziękuję. – Wzruszona zawiązała wstążkę na końcu warkocza, który starannie zapleciony wił się po ramieniu.

Na długą chwilę zapadła niezręczna cisza. Jaczewoj nie był wprawiony w długich rozmowach, a obecność dziewczyny jeszcze bardziej go peszyła. Zazwyczaj nie zawracał sobie głowy pannami, które wdzięczyły się w jego obecności, ale tym razem było inaczej. Niewidzialna siła ciągnęła go do Nawoi. Serce mocniej łomotało o żebra, gdy była blisko, i całkiem zapominał, co chciał powiedzieć. Nabrał powietrza w usta i westchnął głośno. Rozszalałe myśli wstrzymały swój pęd i zdołał je uporządkować.

– Przyszedłem zobaczyć, jak się czujesz.

– Już jestem zdrowa, ale babka nie pozwala mi opuścić chaty. A tak bardzo chciałabym spotkać się z bratankami. – Na wspomnienie chłopców, których znała tylko z opowieści Jarugi, uśmiech wykwitł na twarzy Nawoi.

– Nie spiesz się, zdążą jeszcze zaleźć ci za skórę, małe urwisy. – Roześmiał się, a zielone oczy rozbłysły iskierkami radości na wspomnienie siostrzeńców.

– Nie miałam okazji podziękować – szepnęła. – Gdyby nie twoja troska, nie byłoby mnie dzisiaj.

Mężczyzna potarł palcami krótki zarost na brodzie i cicho mruknął. Tamta noc zasiała między nimi ziarenko uczucia. Czuł pod skórą, jak kiełkuje, ale ciężko było mu uporządkować emocje. Nie miał też śmiałości otwarcie porozmawiać z Nawoją. Był wojownikiem, Rzecznym Szczurem, który nie bał się topielic i walczył zaciekle, ale nie potrafił rozmawiać o uczuciach. Przy tej dziewczynie obawy siały zamęt w myślach, a język plątał się i Jaczewoj zaczynał bełkotać. Chociaż był od niej starszy o dziesięć wiosen, zachowywał się jak młodzieniec, którego peszy przebywanie w obecności dziewczyny. W takich chwilach przeżywał katusze. Wewnętrzny głos podpowiadał, że powinien zrezygnować, ale serce ochoczo dążyło do kolejnego spotkania z Nawoją. Przyciągała go jak światło ćmę, choć wiedział, że może spalić się w jej blasku, jednak nie potrafił zrezygnować ze spotkania.

– Nawojko, chciałbym… – zaczął, lecz nie dokończył, gdyż głos odmówił mu posłuszeństwa i musiał odchrząknąć. Gotowy dokończyć myśl otworzył usta, ale niespodziewane kroki udaremniły próbę.

Do izdebki wszedł Bolemir. Zaskoczony obecnością przyjaciela stanął i zerknął zmieszany. Poczuł, że przerwał intymne spotkanie tych dwojga. Gniew zawrzał w jego żyłach na myśl, że tamtej nocy, kiedy statek rozbił się o skały, wydarzyło się znacznie więcej, niż wyjawił Jaczewoj. Zacisnął nerwowo dłoń, ale zaraz powściągnął gniew. Przecież to był jego przyjaciel i zawsze mu ufał.

– Widzę, że już lepiej się czujesz – zaczął, lecz nie podszedł bliżej posłania siostry, stał na progu, jakby niewidzialna siła nie pozwalała przekroczyć granicy.

– Nic mi nie jest – odparła hardo dziewczyna i skrzyżowała ramiona na piersi. – Powinieneś martwić się o Wszeborę. – Wylała gniew, który wciąż zalegał na sercu. – Została tam sama! Nie wiem, jak przeżyje srogą zimę. Nigdy nie cierpiała mrozów. – Dobrze wiedziała, jak wbić bratu szpilę, żeby najbardziej go zabolało.

Bolemir jęknął. Nerwowo przestąpił z nogi na nogę i odgarnął włosy do tyłu. Nawoja wciąż miała do niego żal, że zostawił siostrę w Notrze. Choć dobrze wiedziała, iż nie było innego wyjścia. W Leszygrodzie żerca polował na kapłanki, które uciekły tamtej nocy z chramu.

– Przecież wiesz, że tutaj groziło jej wypalenie piętna, a nawet śmierć. Tam będzie bezpieczna. – Bolemir starał się, aby głos brzmiał łagodnie, nie chciał wszczynać kolejnej awantury. Znał charakter siostry i wiedział, że wystarczy mała iskierka, aby rozniecić pożar.

– Ale kapłan spłonął! – Nie dawała za wygraną.

Miała rację, Mścibor przez swoją żądzę zginął w płomieniach trawiących świątynię, kiedy Damroka próbowała uciec. Niestety wiadomość o tym nie dotarła na lodową wyspę i Bolemir nieświadomy całego zajścia zgodził się na małżeństwo siostry z Hallbjornem, aby ją chronić przed kapłanem. Na wspomnienie pożegnania z siostrą skrzywił się cierpko, lecz zaraz odgonił natrętne obrazy, aby zachować jasność umysłu.

– Możemy po nią wrócić! – drążyła dalej w nadziei, że brat się ugnie.

Była jak rwący potok, co uparcie toruje sobie drogę przez skałę, drąży szczeliny, żeby wydostać się na drugą stronę. Niestety czasy, kiedy Bolemir spełniał jej prośby, minęły bezpowrotnie. Teraz był już mężczyzną, ojcem dwójki dzieci i nie mógł ich narażać na niebezpieczeństwo. Odpowiadał za chłopców.

– Nie możemy – odparł chłodno. – Złożyła śluby przed panem Trzech Żywiołów i została żoną wojownika z Notry, nikt już tego nie zmieni. Widocznie jej los miał być taki, a nie inny.

– Tak łatwo spisałeś ją na straty! – wykrzyczała, a brązowe oczy pociemniały od złości.

– Myślisz, że było mi łatwo rozstać się z Wszeborą?! – zaatakował nagle. – Tęsknię za nią tak samo jak ty!

– Nie widać! – zawołała i uniosła się wyżej na poduszkach. Policzki ozdobiły rumieńce, nie wyglądała na chorą. Gniew oraz żal rozsadzały ją od środka. Nawet obecność milczącego Jaczewoja nie pohamowała jej złości.

– Jesteś niesprawiedliwa! Zawsze byłaś rozwydrzonym dzieciakiem, który myśli, że wszystko mu wolno.

– Co ty możesz wiedzieć?! Zostawiłeś nas, gdy miałam dziesięć wiosen. Później Wszebora przepadła, a ja musiałam opiekować się Łabudką. Nie mogłam być dzieckiem, zabraliście mi dzieciństwo! – wrzasnęła Nawoja, a gorzkie łzy spłynęły jej po policzkach i poczuła, jak palą skórę.

Bolemir zgrzytnął zębami i mocno zacisnął pięści. To był cios poniżej pasa, niegodna zagrywka. Siostra dobrze wiedziała, że do dziś miał sobie za złe, iż nie postawił się ojcu i nie zabrał rodzeństwa do babki lub do obozu Rzecznych Szczurów. Przecież chciał im pomóc i przyniósł jedzenie, lecz ojciec go wyśmiał.

– Na bogów! Będę teraz całe życie pokutował za to, że odszedłem?! – Bolemir okręcił się na pięcie, nerwowo machnął ręką i wyszedł z izby.

Głośny trzask drzwi odbił się głucho w kuchni i Jaczewoj, który wciąż stał w kącie, drgnął. Czuł się nieswojo, przysłuchując się kłótni. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, usłyszał kolejne stuknięcie drzwi, ale tym razem znacznie cichsze. To Jaruga wybiegła z chaty za Bolemirem. Słyszała jego podniesiony ze zdenerwowania głos i postanowiła go zatrzymać, aby przemówić do rozsądku. Nie miała już nic do stracenia.

Kiedy wyszła z chaty, noc rozpostarła grafitowy płaszcz nad wierzchołkami drzew, a srebrne gwiazdy zaczęły skrzyć się w górze. Zmrożony śnieg chrzęścił głośno pod butami, ale nie zwolniła ani na chwilę. Z trudem łapiąc oddech, dostrzegła, jak Bolemir znika za bramą osady. Nie zamierzała go wołać, była pewna, że nie posłucha. Na szczęście pękaty księżyc przyświecał w górze i dobrze widziała ślady pozostawione przez mężczyznę. Zwolniła, gdy sylwetka Bolemira zamajaczyła niewyraźnie w oddali na tle kamiennego kręgu. Wsparta o pień sosny odetchnęła kilka razy głęboko, zebrała się na odwagę i ruszyła do ukochanego.

– Po co za mną idziesz?! – podniósł głos zdenerwowany i po raz pierwszy od dłuższego czasu spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem.

Strach ogarnął Jarugę i w pierwszej chwili zapragnęła wycofać się, lecz było za późno. Miała dość balansowania na cienkiej linii, gdy grunt zapadał się pod stopami i czarna otchłań rozwierała paszczę, aby ją pochłonąć. Była znużona ciągłym czekaniem, aż zechce z nią porozmawiać. Chciała, żeby ta męka dobiegła końca. W myślach wyszeptała modlitwę do Matki Mokosz i złożyła postanowienie. Jeśli jej nie wybaczy, odejdzie z osady choćby jutro. Dłużej już nie zniesie tej sytuacji. Prędko podjęła decyzję i ruszyła naprzód.

– Bolemirze – zaczęła, ale głos zadrżał i zdradził niepewność, którą skrywała w sercu.

– Teraz ty będziesz mi mówić, co powinienem zrobić? – zaatakował, aż skuliła głowę w ramionach, ale zaraz się opamiętał i ochryple dodał: – Jestem zmęczony. Odejdź.

– Nie – szepnęła i podeszła jeszcze bliżej. – Musimy porozmawiać.

– Nie mam już na to wszystko siły – odparł z rezygnacją i spojrzał na gładką taflę Lśniącego Jeziora.

– Proszę, wysłuchaj mnie. – Przysiadła obok na pniu i zaczęła mówić śmielej: – Mój ojciec ma kilka kłamstw na sumieniu. – Bolemir wzruszył obojętnie ramionami, lecz kobieta niezniechęcona jego milczeniem ciągnęła dalej: – W dniu, kiedy mieliśmy się spotkać, zamknął mnie w pokoju na klucz, a braciom kazał pójść na spotkanie z tobą. Mogę tylko domyślać się, jakich głupot ci na opowiadali. – Zacisnęła palce na fałdach spódnicy i zamrugała, żeby się nie rozpłakać. – Trzymał mnie w zamknięciu przez dłuższy czas. Nie przejął się nawet, gdy przestałam jeść. Wolność odzyskałam, kiedy wieści o tobie ucichły.

Bolemir, czekając na dalsze słowa, wstrzymał oddech. Niestety kobieta zwlekała. Wspomnienia były zbyt bolesne, a żal za utraconą miłością ciężki do ukojenia. Ściskał za gardło i odbierał głos.

– Kiedy Drogmir pojawił się w karczmie i zaczął o ciebie rozpytywać, nie mogłam przestać myśleć o nas. – Zarumieniła się, a mężczyzna spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem. – Później ludzie rozpowiadali, że banda Rzecznych Szczurów napadła na chram i zabiła żercę wraz ze Staruchą. Zaczęłam zaczepiać ludzi w gospodzie, aby poznać szczegóły i dowiedziałam się… – zawahała się na moment.

– Że zrobiłem to z zemsty za śmierć mojej żony – dopowiedział matowym głosem, czując, że wspomnienia odżyły.

Jaruga tylko pokiwała lekko głową, zapadła chwila głębokiego milczenia. Z nerwów zaczęła skubać brzeg peleryny, lecz palce jej zgrabiały z zimna, a nos poczerwieniał. Dygocząc na ciele, z trudem opanowała szczękanie zębów. Następnie zadarła głowę do góry i westchnęła. Niebo błyszczało niezliczoną ilością gwiazd. W powietrzu unosił się przyjemny zapach żywicy, a w oddali sowa cicho pohukiwała.

– Wracajmy – zaproponował i wstał, lecz kobieta nawet nie drgnęła. – Zmarzniesz i zachorujesz.

– Nieważne. Muszę dokończyć.

Stanowczość kobiety zaskoczyła Bolemira, gdyż zawsze była uległa i nie potrafiła się przeciwstawić. Wolałby, żeby w tej kwestii nie oponowała. Sam już porządnie zmarzł i zatęsknił za gorącą zupą babki oraz ciepłem bijącym z paleniska. Niechętnie mruknął pod nosem i usiadł blisko Jarugi. Jego udo przylgnęło do jej nogi, a ramieniem trącał jej ramię. Czuł przez ubranie, jak drży z zimna, ale wiedział, że tym razem nie ustąpi. Była za bardzo zdesperowana.

– Nie chcę, abyś czuł się w jakikolwiek sposób winny, gdyż to, co mi się przytrafiło, to tylko moja głupota.

Spojrzał pytająco w błyszczące oczy kobiety, a chłód, który spowijał do tej pory jego serce, zelżał na jej widok. Błękitne oczy ufnie spoglądały na niego tak jak dawniej, gdy siedzieli pod rozgwieżdżonym niebem i snuli plany na przyszłość.

– Jestem wdzięczna, że Drogmir mnie uratował – mówiła dalej nieświadoma łagodniejszego wzroku Bolemira. – Wiem, że dla niego było to bardzo trudne. Gniewosz wraz z Radoszem uczynili wam wiele krzywd. Do dziś wstydzę się tego, że zabrali wam konie za długi.

– Było i minęło. – Wzruszył ramionami, ale zmarkotniał na wspomnienie ojca.

– Szukałam cię, ale przez nieostrożność trafiłam na złych ludzi, którzy chcieli mnie skrzywdzić.

– Drogmir opowiedział mi wszystko. – Głos mężczyzny zabrzmiał ciepło z nutką współczucia. – To bolesne wspomnienia, nie ma co rozdrapywać zabliźnionych ran.

– Bolemirze, jestem gotowa na wszystko, jeśli tylko dasz mi jeszcze jedną szansę.

Mężczyzna ciężko przełknął ślinę, a myśli zakotłowały się niespokojnie w głowie. Roztrząsał jej słowa w głębi duszy. Cichy głos serca podpowiadał, że powinien spróbować. Dać im obojgu szansę. Teraz, kiedy poznał prawdę, spoglądał na nią inaczej. Żal zelżał, a gorycz stała się znośna. Może babka miała rację i powinien poddać się fali uczuć, która teraz atakowała tamę rozsądku.

– Mam jeden warunek – powiedział i zerknął na Jarugę, która z lękiem wyczekiwała jego słów. – Chodźmy już do osady, bo zaraz tu zamarznę i dopiero wtedy będziesz miała mnie na sumieniu.

Napięte do granic wytrzymałości nerwy puściły i cichy śmiech wydobył się z ust kobiety. Wstała, a Bolemir z przyjemnym ciepłem na sercu wziął ją za lodowatą dłoń i poprowadził przez ciemny las do osady Dzikich Wojowniczek.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej