Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
92 osoby interesują się tą książką
Finałowy tom trylogii „Post Mortem”!
Gdy upadł Mur, a Val oraz jej przyjaciele uciekli z Cesarstwa, prawdziwa pogoń dopiero się zaczęła. Przed Błogosławioną została najtrudniejsza walka do stoczenia. Musi stanąć twarzą w twarz z własną stwórczynią – Boginią Słońca i Śmierci – i ją pokonać.
Nie da jej rady sama, dlatego musi nawiązać chwiejny sojusz z mężczyzną, którego pragnie zabić. Na mocy wiążącej umowy Val oraz Daero postanawiają wybić ludzkość, by przebudzić Cierpienie zdolne wyrównać ich szanse w starciu z Lumor.
Błogosławiona stara się trzymać zespół z dala od niebezpieczeństw związanych z jej misją, bo zdaje sobie sprawę, że borykają się z własnymi problemami. Zore kończy się czas na znalezienie lekarstwa, Vea coraz częściej traci kontakt z rzeczywistością, a Gax zaognia konflikt między Lumiami i ludźmi, nie dogadując się z Oryxem – bratem Valkyrie i królem Ita.
Myśli Val wybiegają jednak w przód, bo gdy jej zemsta na Bogini Słońca i Śmierci się dokona, a ją i Daero przestanie cokolwiek łączyć, będą mogli ponownie stać się wrogami, gdyż świat może pokłonić się tylko jednemu z nich.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 935
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Mags Green 2025
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Nowe Strony, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redaktorka prowadząca: Sandra Pętecka
Redakcja: Alicja Chybińska
Korekta: Anna Łakuta, Wiktoria Garczewska, Martyna Janc
Skład i łamanie: Michał Swędrowski
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
Ilustracje: Ida Chańko
ISBN 978-83-8418-133-1 · Wydawnictwo Nowe Strony · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Po przekroczeniu przez Val Muru okazało się, że jej uznawana za zmarłą matka jest Cesarzową Nikaze. To tam Błogosławiona spędziła pięć lat, które minęły od czasu jej ostatniego starcia z Daero. Obecnie, pozostając na rozkazach matki, wykonuje tajne misje, by utrzymać całkowitą monarchię.
Val planuje zabójstwo Nybrisa, więc dołącza do wojskowej Akademii Kelio w celu utworzenia zespołu składającego się z najsilniejszych czarodziejek – tych urodzonych w różnych żywiołach, by stworzyć tak zwane Gwiezdne Połączenie. Wciąż mając w sercu fragment złamanego artefaktu, nikomu nie pozwala się do siebie zbliżyć, obawiając się spełnienia swojego warunku śmierci.
Szybko jednak się okazuje, że zarówno na uczelni, jak i w całym Nikaze panuje jawny podział społeczeństwa na Szczury, fezro, oraz arystokrację – isere.
Podczas prób i wyzwań w Akademii Val dowiaduje się, że do pokonania Daero potrzebny jest jej Rave – książę jednego z Promieni, którego dwór nie tak dawno zniszczyła, a sam mężczyzna pozostaje wrogo do niej nastawiony ze względu na jej matkę. Przy ich pierwszym spotkaniu nazywa ją Valentine, co oznacza „śmiercionośna”.
Nybris poznaje Zore – czarodziejkę fezro, siostrę bliźniaczkę Ryo, swojej dawnej kapłanki. Błogosławiona przypomina sobie, że niegdyś wyznawczyni Lumor wyjawiła jej, że jej siostra urodzona jest w żywiole wiatru. Dziewczyna ma dziwne plamy na ciele, będące efektem choroby, osłabiającej jej witalność. Do tego Val nawiązuje porozumienie z Gax – byłą księżniczką jednego z Promieni, obecnie pozostającą pośmiewiskiem w kręgach arystokracji, a także z Veą – owianą złą sławą szczurzycą, znaną ze swojego szaleństwa.
Val przy pierwszym łączeniu wybiera na pierwszą Gax, będącą w żywiole wody.
Kadetki muszą także wybrać swoje tak zwane vi, czyli połączenie z elfem. Val dąży, by połączyć się z Rave’em, zawiązując z nim umowę, w ramach której odda mu jego Promień.
Podczas jednej z prób kadetów Iax, syn Dyrektora Kelio, zaatakował Val i skosztował jej krwi bez jej zgody. Spożywanie krwi przez Lumie ma działanie nie tylko lecznicze, wzmacniające, lecz także narkotyzujące. Elf argumentuje swoje działanie chęcią zabicia Rave’a, jego największej konkurencji w Akademii, ponieważ posiada on artefakt pozwalający mu władać cieniami i mrokiem. Val udaje się do Rave’a. Podarowuje mu swoją krew, by wyrównał szanse w starciu z Iaxem, którego ostatecznie pokonuje podczas próby.
Podczas pewnej nocy Gax zostaje porwana. Była księżniczka wydobywa w walce ostrza ze swoich knykci, które przebijają ciało napastniczki, a potem wyznaje, że niegdyś została odurzona i skrzywdzona, przez co jej zaręczyny zostały zerwane, a ona sama wydziedziczona. Od tamtego czasu nosi rękawiczki, by unikać dotyku.
W trzeciej próbie czarodziejki musiały przetrwać godzinę za Bramą – granicą będącą portalem do Mourte – świata demonów. Val zabiera ze sobą sztylet w celu spętania w nim demona i utworzenia artefaktu, który wbije w serce Daero. Udaje jej się to chwilę przed pojawieniem się Nybrisa, lecz artefakt na niego nie zadziałał. Podczas negocjacji mężczyzna wyjmuje jej sztylet z serca, by pokazać, że ma dobre intencje, a jednocześnie oświadcza, że nie miał nic wspólnego ze śmiercią Finna. Dziewczyna nie wierzy w ani jedno jego słowo, ale gdy zostaje odesłana z powrotem do Mourte, postanawia to sprawdzić.
Vea za pomocą swoich zdolności widzenia zmarłych przywołuje przy Val duszę Finna, który potwierdza słowa Nybrisa, twierdząc, że atak nadszedł od strony Muru.
Podczas ostatecznego łączenia Val dobiera Veę i Zore, a te okazują się poszukiwanymi czarodziejkami. Tej drugiej musiała jednak wyznać, kim naprawdę jest, i zawiązać vekon, że wspólnie zniszczą Zakon i odnajdą Ryo (byłą kapłankę Val), by się dowiedzieć, jaka jest odtrutka na dziwną przypadłość czarodziejki.
Parę dni później odbywa się łączenie z elfami, Val dowiaduje się, że z Rave’em łączy ją więź galdrein.
Okazuje się, że przez cały czas Iax miał obsesję na punkcie Val, szpiegując ją, jeszcze zanim dołączyła do Akademii. Wiedział, że jest Nybrisem i ma podwójną tożsamość, podając się za kryminalistkę nocą, by za dnia być córką Cesarzowej. Rave zabija go, zanim zdąży to zrobić Val, i wspólnie dokonują pełnego łączenia dusz, gdy ona wypija krew księcia.
Reszta jej vere wybrała swoich elfów: Zore Eona, Gax Oreia, Vea Turmena i wspólnie, w ósemkę, stworzyli najsilniejsze verevirse w Akademii. W ostatniej próbie zostają wysłani do Mourte. Wyzwaniem jest fakt, że w krainie demonów bożkowie nie istnieją. Podczas starcia z potworem Val zostaje poważnie ranna, a jej rany leczą się na oczach innych, przez co zmuszona jest im wyznać prawdę o swoim Błogosławieństwie.
Pół roku później zespół Val jest najlepszym verevirse w Nikaze, a ona sama czuje, że to moment, by w końcu wyjść za Mur i stoczyć walkę z Daero. Na przeszkodzie stoi jednak Cesarzowa, która jako jedyna ma władzę nad magiczną barierą, oraz Rada Nikaze, która obawia się starcia z ludźmi.
Do tego sama Błogosławiona od jakiegoś czasu nie sypia, z tylko sobie znanych powodów nie chcąc spotkać się z Vesem – dawnym Nybrisem, jej mentorem.
Val zostaje więc Strażniczką ognia, pokonując matkę Jassa, dotąd piastującą to stanowisko. Błogosławionej udało się poruszyć Słońce, ale zapłaciła za to wysoką cenę, zawierając umowę z bożkiem ognia.
Błogosławiona próbuje przekonać Radę, lecz nieskutecznie, bo Dyrektor Blie twierdzi, że wie, jak zyskać przewagę w starciu z ludźmi. Val zabiera więc swój zespół do Kelio, by włamać się i poszukać informacji. Tam czarodziejki odkrywają, że trening prowadzony przez Mistrzów Akademii był fałszywy, a oni specjalnie obniżają standardy. Pod podłogą w gabinecie dyrektora vere odnajdują laboratorium, gdzie dowiadują się, że Dyrektor stara się tchnąć magię w ciała elfów za pomocą esencji demonów.
Błogosławiona odkrywa, że przez cały czas, odkąd stała się Nybrisem, nieświadomie posługiwała się mocą. Jej dotyk wpływał na wolną wolę każdego, z kim miała fizyczny kontakt.
W czasie gdy Val próbuje przekonać Radę Cesarstwa do wyjścia za Mur, Gax zostaje porwana przez zespoły verevirse pod dyktandem Dyrektora Blie. Gdy przyjaciele odbijają przyjaciółkę, Val toczy walkę z pierwszym elfem władającym czarną magią – pierwszym udanym eksperymentem Dyrektora. W czasie misji Orei ginie.
Nybris na podstawie zebranych poszlak odkrywa, że to Cesarzowa stała za zabiciem Finna, a teraz zapragnęła wykonać wyrok na jej przyjaciołach. Do tego kobieta zawarła umowę z Boginią, sprzedając życie córki, by otrzymać Cesarstwo, i tym samym skazała jeszcze niepoczętą Val na śmierć, bo to Lumor kierowała wszystkimi jej droso. Tym samym dziewczyna czuje się oszukana, nie będąc prawowitym Nybrisem, lecz jego kalką. Pod wpływem złości otwiera Bramę i kieruje demonami, które niszczą Centrum, a sama zmierza do matki, by wymierzyć sprawiedliwość i zniszczyć Mur.
Błogosławiona zawiera sojusz z Daero, by wspólnie zabić Lumor. Ogłosiła w Cesarstwie upadek władczyni i oddała Nikaze pod rządy Rave’a, tym samym spełniając swoją obietnicę zwrócenia mu ziem. Ogłasza także wyrok na Blie za eksperymenty i śmierć wielu Lumii podczas jego badań. Swojemu zespołowi każe udać się do Ita, gdzie w pałacu króla Oryxa – jej brata – obiecała mu azyl.
Ona natomiast omawia warunki umowy z Daero – mają wspólnie wybić ludzkość, by przebudzić Cierpienie, zawrzeć z nim układ, aby wspólnie zniszczyć Lumor i znieść swoje warunki śmierci. Gdy żegna się z Rave’em, Daero dostrzega złote bransolety na ich nadgarstkach świadczące o pojednaniu się bratnich dusz. Nie rozumie tego, ponieważ to on pięć lat temu spróbował krwi dziewczyny i jest pewien, że to on jest galdrein Val.
Mimo tego dwójka Nybrisów zamieszkuje w Czarnym Pałacu. Tam Val poznaje Kathleen – wieszczkę, Garcię – generała oraz Mere – arcydemonicę, która próbując się pod nią podszyć, sprowadziła na siebie gniew Daero. Ten odsyła ją więc do Mourte.
Z pierwszego tomu:
Lumie – czarodziejki i elfy, dzieci Praboga Słońca
Nybris – Błogosławiony przez Lumor człowiek, który został wskrzeszony i otrzymał nieśmiertelność
vekon – zlecenie dla Nybrisa
droso – cele, które Nybris musi zabić. Osoby, które przyczyniły się do śmierci Nybrisa
ozgos – warunek śmierci; jedyna rzecz, która może zabić Nybrisa
esre – unikatowa umiejętność, którą Nybris musi rozwinąć dla przyszłych Nybrisów
Koło Fortuny – system magii oparty na żywiołach (ziemia, woda, ogień, powietrze) i arkanach (po trzy „dziedziny” z każdego żywiołu)
Zakon Lumor – organizacja powołana przez kapłanki i wojowników nocy, którzy szkolą Nybrisów
Nikaze – Przylądek Nadziei, który stworzyła Lumor dla Lumii
Mur – mur broniący Nikaze, pozwalający przejść tylko tym, którzy mają w sobie kroplę krwi Lumii
Kertuz – rodzaj broni jednoręcznej z zakrzywionymi wycięciami, idealna do walki, ulubiona broń Val
Z drugiego tomu:
Promienie – Królestwa Lumii w Nikaze. Mieszkają tam szlachetne rody Lumii połączone z danym rodem
Brama – przejście do świata demonów, które znajduje się dokładnie po drugiej stronie Muru w Nikaze
Centrum – dzielnica, w której mieszka arystokracja Lumii, niezwiązana z żadnym rodem. Często urzędnicy, bogaci, magnaci itd.
Dzielnica Słońca – w skład wchodzą Promienie oraz Centrum
isere – arystokracja Lumii
fezro – szczury, przestępcy, biedota, półkrwi Lumie mieszkające w Księżycu
Dzielnica Księżyca – dzielnica, w której mieszkają fezro
Akademia Kelio – akademia wojskowa, która szkoli zespoły Lumii
vere – zespół czterech czarodziejek
virse – zespół czterech elfów
verevirse – zespoły elfów i czarodziejek złączone przez proces w Akademii
vi – połączenie między elfem a czarodziejką
Hashiro – długi, prosty miecz
galdrein – bratnia dusza
Dla wszystkich, którzy nie dawali innym drugiej szansy
Pamiętajcie, by dać ją sobie
W książce można natrafić na treści wywołujące dyskomfort oraz niepokój. Są to: zabójstwa, sceny masowych mordów, tortury, zniewolenie, sceny zbliżeń.
Opowiem wam o dniu, w którym postanowiłam umrzeć.
Lekka koszula i skórzane spodnie ociekały krwią niewinnych, których Błogosławiona zdziesiątkowała, wpadając w szał i bezwarunkowy trans niesienia śmierci. Mieszkańcy najechanej przez nią wioski niczego się nie spodziewali, ale nawet gdyby otrzymali cały czas świata, i tak nie mieliby jak przeciwstawić się Nybrisowi.
Zabij.
Zabij wszystkich.
Domostwa płonęły, gdy bożek ognia pochłaniał drewniane konstrukcje, a bożek powietrza tylko podsycał ten żar, zrywając dachy.
Dziesięć tysięcy sto śmierci. Ludzi, Lumii.
Brakowało tylko zgonu jednej Bogini, by Val dopełniła listę.
Teraz jednak jej cele nie miały twarzy ani imion, były tylko materią znajdującą się w stanie przed- i pośmiertnym. Spojrzała na ostatni cel.
Wreszcie.
Zamachnęła się kertuzem i wbiła go w ciało uciekającego wieśniaka.
Dziesięć tysięcy sto jeden.
Gdy Val opuściła broń, krzyki ustały, płomienie przygasły, wiatr zelżał, a pomiędzy obalonymi budynkami i nieżywymi ciałami zagościła cisza. To właśnie się działo, gdy Nybris przestawała walczyć: nastawał ogłuszający spokój w kontraście do panującego chwilę wcześniej chaosu.
Z uśmiechem na ustach wbiła wzrok w nieokreślony punkt przed sobą i upadła na kolana, lecz nie ze zmęczenia, a po to, by chwilę potem, oddychając ciężko, paść plecami w posokę i spojrzeć na bezchmurne niebo. Rozkoszowała się ciepłą mazią pod sobą, jej gęstością i zapachem. Dawno nie czuła się tak żywa jak teraz, wśród martwych. Nigdy nie doświadczyła tego w Nikaze, nawet podczas swojego ostatniego spaceru śmierci. Włosy po same końcówki zanurzyły się w świeżo rozlanej krwi, a to sprawiło, że na głowie Val nie został ani jeden biały kosmyk.
Zniknęły pod czerwienią niczym jej sumienie.
Ponieważ z każdą zadaną śmiercią moc Błogosławionej rosła, a to sprawiało, że czerwień coraz mocniej zalewała jej włosy, tak jak kobalt pochłaniał oczy Daero. Ponieważ z każdą śmiercią traciła resztki człowieczeństwa na rzecz mocy, której potrzebowała i pragnęła.
Wiedziała, że gdy wprowadzi swój plan w życie, jej kosmyki staną się bezpowrotnie czerwone. Uśmiechnęła się na tę myśl, bo wiedziała, że z tym kolorem jej do twarzy.
Zazgrzytała zębami i przymknęła powieki, gdy usłyszała kroki drugiego Nybrisa. Powinna stać w gotowości, a nie leżeć bezbronna na ziemi, odsłonięta na każdy jego cios, ale podświadomie wiedziała, że Daero jej nie skrzywdzi. Za dużo od niej zależało, za bardzo jej potrzebował. Przez ostatni tydzień spędzony w jego pałacu unikała go nie jak ognia, bo przecież kochała ten żywioł, ale jak uczuć zaburzających jej osąd.
– Skończyłaś? – zapytał, stanąwszy nad jej głową.
Otworzyła jedno oko, by na niego spojrzeć. Rozglądał się po rozczłonkowanych ciałach.
– Nawet nie włożyłaś zbroi – zauważył, gdy przeniósł na nią wzrok.
Obserwowała mężczyznę uważnie, w oczekiwaniu na jakąś reakcję. Czy też skrzywi się na widok jej całej we krwi bądź na jego wargach pojawi się cień pogardy, lecz niczego takiego nie dostrzegła. Daero ukrywał się za pozbawioną uczuć maską władcy demonów.
– A sądzisz, że była mi potrzebna? – odpyskowała. Wciąż nie ruszyła się z kałuży krwi, napawając się jej zapachem.
– Skoro mówiłaś, że chcesz się przejść, nie sądziłem, że gdy tylko opuścisz mury pałacu, najedziesz i spustoszysz pierwszą lepszą wioskę.
Jego ton także został pozbawiony wyrazu. Nie potrafiła stwierdzić, czy ją za to potępiał, karcił, czy wprost przeciwnie – podziwiał i zachwalał. Czemu więc chciała wiedzieć, jaki miał stosunek do jej występków?
– Zważywszy na nasze uzgodnienia, by wyludnić Świat, i tak by zginęli – zauważyła gorzko. – Po prostu przyśpieszyłam to, co nieuniknione.
Zamrugał i minimalnie uniósł kącik ust, przez co mogła stwierdzić, że chyba jednak podziwiał jej dzieło. Z jakiegoś powodu serce zabiło jej mocniej.
– Musimy zaplanować tę wojnę, Val. Minął tydzień, to chyba dość czasu, by twój zespół choć trochę się pozbierał po rozbiciu połączenia, nie sądzisz? Z pewnością znacznie zmniejszył się wpływ twojego uroku na nich, a jedno spotkanie w celu ustalenia szczegółów inwazji nie zagrozi waszej relacji.
– Zawsze jesteś taki… poważny? – burknęła pod nosem, przewracając oczami, po czym usiadła.
Daero podał jej dłoń odzianą w czarną rękawicę, ale Błogosławiona spojrzała na nią z politowaniem i wstała bez jego pomocy. Był od niej trochę wyższy, przez co patrzył na nią z góry. Ogromnie ją to irytowało. By się go jak najszybciej pozbyć, powiedziała mu to, co oczekiwał usłyszeć.
– W porządku. Spotkajmy się za dwa dni w pałacu Ita, by rozplanować ataki. Muszę coś jeszcze zrobić.
Uniósł brew, ale gdy go wyminęła, ruszył wolnym krokiem, splatając ręce za plecami.
– Zniszczenie kolejnej przydrożnej wioski? – zakpił z niej, szczerze rozbawiony. – Mogę ci obiecać, że mamy całe miasta i królestwa do podbicia. Mógłbym rozkazać w pałacu, by przygotowano ci kąpiel we krwi w porcelanowej wannie, jeśli tego właśnie potrzebujesz.
– To… – rozłożyła ramiona, wskazując zniszczenia wokół – …to zaledwie przystawka przed daniem głównym. – Uśmiechnęła się, dostrzegłszy, że zaintrygowała go tym, co miała do powiedzenia. – Zawarliśmy pakt, że razem zniszczymy Lumor na mój sposób, więc chcę zacząć od miejsca stanowiącego jej definicję. – Obróciła się w stronę Zakonu, jakby dokładnie wiedziała, gdzie się znajduje, mimo że był na drugim końcu kontynentu. – Obiecałam coś Zore, do tego dawno nie widziałam mojej ukochanej Kapłanki Ryo, a wszystkie Lumie wyznające Lumor są przeciwko mnie. Te trzy sprawy sprowadzają się do jednego wniosku.
Nie usłyszała głosu sprzeciwu ze strony Nybrisa.
– Jutro przejdę prowadzącym do Zakonu portalem i dokończę, co obiecałam. Pojutrze oczekuję cię w Złotym Pałacu Ita na naradzie wojennej – dodała już oficjalniej, by nakreślić granicę i zaznaczyć, że chce mieć decydujący głos w planowaniu natarcia.
– W Zakonie znajdują się Lumie, nie ludzie – zauważył delikatnie, gdy zbliżali się do murów Czarnego Pałacu.
– Tym gorzej dla Lumor, uderzy w nią to bezpośrednio, gdy znów straci trochę swojej mocy.
– Okrucieństwo w tych słowach sprawia, że w twoich oczach pojawia się błysk – mruknął pod nosem i się zatrzymał, śledząc wzrokiem pozostawione przez nią czerwone ślady, gdy wyczarowała portal z magii bożka powietrza. Ten mógł zaprowadzić ją w dowolne miejsce, gdzie tylko by sobie zażyczyła.
Prychnęła pod nosem i przyśpieszyła kroku, wciąż czując na sobie spojrzenie Daero.
A wraz ze sobą zmiotę z powierzchni ziemi wszystko, co kochałam i czego nienawidziłam.
Strażnicy Zakonu Lumor widzieli tylko dwie kobiece sylwetki majaczące na tle ogromnej pustej przestrzeni rozpościerającej się przed wzniesieniem. Na szczycie góry znajdowała się siedziba rodzin pobłogosławionych przez Boginię.
Zore Kesl stoi u boku Nybrisa, domagając się wydania swojej siostry, tak wyszeptał im wiatr posłany przez Val w ich stronę, by zrozumieli, z jakimi żądaniami przybywają kobiety.
Czarodziejka z żalem spojrzała na swój dawny dom, mocno zaciskając dłonie w pięści. Czekała na odpowiedź strażników z Zakonu, choć się domyślała, że żadna nie nadejdzie.
– Zanim zaczniemy, mogę cię o coś zapytać? – zwróciła się do Błogosławionej, nie odrywając wzroku od czubka góry, a gdy towarzyszka nie odpowiedziała, uznała to za potwierdzenie. – Żałujesz? Żałujesz, że powiedziałaś Lumor „tak”, gdy złożyła ci propozycję?
Stało się to zaledwie pięć lat temu, ale Val wydawało się, jakby upłynęły wieki. Wtedy nie wiedziała, że wpadła w sidła intrygi, że jej Błogosławieństwo nie było tym, które Lumor zwykła nadawać, lecz tworem jej zachcianki i zmowy z matką dziewczyny, by uchronić Nikaze przed Daero i ofiarować Cesarstwu nieśmiertelnego wojownika. Ale to nieodpowiedni czas i miejsce, by opowiedzieć o tym Zore.
Val milczała na tyle długo, aż przyjaciółka zaczęła sądzić, że nie doczeka się odpowiedzi, lecz w końcu usłyszała jej chłodny, skalkulowany ton. Błogosławiona przeliczyła w myślach każdą przelaną kroplę krwi, utwierdzając się w przekonaniu, że było warto.
– A czy ty żałujesz, że uciekłaś z Zakonu, mimo że został na ciebie wydany wyrok śmierci?
– To co innego – żachnęła się szybko Zore.
– Nieprawda. Każda z nas kierowała się tą samą wolą, wolą przeżycia, a ta przeobraziła się potem w żądzę zemsty – zaprotestowała Val, a jej spojrzenie nie wydawało się prześmiewcze, mimo to czarodziejka czuła, że dziewczyna nie podziela jej opinii.
– Jestem tu, by się dowiedzieć, czy istnieje lekarstwo – syknęła przez zaciśnięte zęby.
Nybris wesoło prychnęła pod nosem i delikatnie przechyliła głowę, by spojrzeć z uśmiechem na stojącą obok kobietę.
– Ależ nie tak brzmiał nasz vekon. Nie usłyszałam: „Val, znajdź dla mnie lekarstwo”, „Val, wejdź do Zakonu i znajdź odtrutkę” – przekomarzała się szorstko.
Zore spojrzała jej w oczy i przełknęła gulę w gardle.
– Brzmiał, że mam zniszczyć Zakon i odpłacić im się za wszystko. Twoja umowa podyktowana została zgoła innymi, bardziej niecnymi wartościami niż samą chęcią ratunku. Możesz siebie okłamywać, ale mnie nie zdołasz.
Czarodziejka odwróciła od niej wzrok i ponownie spojrzała na szczyt góry. Przypomniał się jej każdy moment, z powodu którego nienawidziła tego miejsca. Tłumienie jej mocy, zmuszanie do usługiwania wszystkim wokół tylko dlatego, że urodziła się młodsza, niegodna zostania kapłanką, trzymanie ją jak niewolnicy i nakazywanie, by czciła boginię, do której nigdy nic nie czuła. Nadali jej imię oznaczające cyfrę jako kolejnej Lumii zmuszonej do służby. Zamknęli ją w czterech ścianach tak jak Val i gdyby nie uciekła, w końcu by tam umarła, a gdy odważyła się zbiec, została ukarana. Może jednak aż tak nie różniła się od Nybrisa?
– Nie żałuję – szepnęła po chwili, unosząc wyżej podbródek.
– Ja też nie – odrzekła cicho. – A wiesz, kto zaraz zacznie? – Kiwnęła w stronę góry. – Ci, którzy postawili nas w tym miejscu.
Nybris zrobiła krok i przekroczyła bezpieczną granicę, dostając się na teren Zakonu. Gdy wykonała ten ruch, nad głowami kobiet zaczęły kłębić się czarne chmury. Czarodziejka wiatru nie widziała przyjaciółki tydzień, ale to wystarczyło, by zauważyć, że w Val zaszła jakaś zmiana. Stała się bardziej nieczuła niż zwykle, wycofana, jakby myślami odpływała gdzieś daleko lub jakby żądza zemsty zasnuła jej umysł niczym mgła. W oczach Błogosławionej nie było życia, a ona sama nawet nie uścisnęła Zore na przywitanie. Może właśnie tak zachowywała się na wolności, gdy nie musiała ukrywać tego, kim była?
– Czy Daero cię skrzywdził? – zapytała czarodziejka, poprawiając ludzką skórzaną zbroję otrzymaną od Oryxa w Ita. – Zachowujesz się inaczej.
Val prychnęła, usłyszawszy jej pytanie.
– Nie masz się czego obawiać, szybciej to ja skrzywdzę jego. – Po chwili jednak dodała już czulej: – Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam, wplątując was w to wszystko. Niesamowicie mi was brakuje. Czarny Pałac jest ogromny, a…
– To wróć do Ita – zaproponowała, przerywając Nybrisowi. – Po naradzie zostań tam z nami. Vea i Turmen biegają wokół ogrodów, ćwicząc ludzkimi sztyletami, a Eon studiuje z twoim bratem politykę i geografię królestw leżących po tej stronie Muru. Miałaś rację, że w Akademii powinni nas choć trochę o niej nauczyć.
– A Gax?
Zore wypuściła powietrze z płuc.
– Lepiej jej. Lubi przebywać w pobliżu jeziora i patrzeć na migoczące w nim kryształy.
Val delikatnie się uśmiechnęła.
– Ucieszyłaby się, gdybyś tam z nami zamieszkała.
Błogosławiona naprawdę chciała do nich wrócić, ale im dłużej trzymała zespół z dala od drugiego Nybrisa, tym pozostawał bezpieczniejszy.
– Moja umowa z Daero brzmiała inaczej. On nie chce mnie spuścić z oczu, a ja nie życzę sobie, by znalazł się blisko was. Nie wiem, do czego jest zdolny, już sama wizja narady z wami wszystkimi przy jednym stole… – Nie dokończyła, bo w ziemię tuż obok ich stóp wbiła się biała strzała, wystrzelona w ramach ostrzeżenia. Kobiety zatrzymały się i spoważniały, skupiając się na swoim celu.
– Gdy odchodziłam z Zakonu, wojowników było trzydziestu, kapłanek z dziesięć. Do tego służba… – zaczęła wyliczać, ale Nybris jej przerwała.
– Czy ma to znaczenie, ilu ich jest?
Zore pokręciła głową. Poczuła, że oblewa ją rumieniec zakłopotania, gdy obserwowała, jak Błogosławiona sięga po strzałę i wyrywa ją z ziemi, po czym przygląda się jej z każdej strony.
– Bardziej interesuje mnie, ile schodów prowadzi na tę górę.
– Sporo. Zarówno zejście, jak i wejście na szczyt zajmuje około godziny.
Val chwyciła strzałę w obie dłonie, dokładnie po dwóch końcach brzechwy, i wystawiła wyprostowane ręce przed siebie, celując we wzniesienie. Przymrużyła oko.
– To może sprowadźmy ich do naszego poziomu – zasugerowała, wbijając wzrok w niewidzialną linię łączącą promień strzały i podnóże góry.
Zore nabrała powietrza przez usta, czując wokół siebie moc tętniącą pod stopami i w powietrzu. Moc pęczniejącą w Val i wyswobadzającą się wraz ze złamaniem przez Nybrisa strzały na pół. Siła ta pomknęła z impetem w stronę podnóża góry i sprawiła, że lity kamień popękał. Wgryzła się w jego szczeliny i wykruszyła wzniesienie tak, że jego połowa zapadła się pod ziemię, a druga rozpierzchła wokół centrum, gdzie stała siedziba Zakonu. Ta jednak pozostała całkowicie nienaruszona, by nikomu w środku nic się nie stało. A przynajmniej na razie.
Chmara kurzu i ziemi pomknęła w ich kierunku, ale Zore w porę nakazała wiatrowi zmienić kurs natarcia, więc pył do nich nie dotarł, tylko po chwili opadł i odsłonił Kaplicę Zakonu znajdującą się teraz na ich poziomie. Z wnętrza zaczęli wylewać się wojownicy, ale czarodziejka już z daleka widziała, że większość Lumii biegła w stronę budynku, by skryć się w jego murach.
– Na chwałę Lumor, czy jak to mówiliście – mruknęła Val, dobyła ostrza i ruszyła na gromadę elfów, których twarze wykrzywiały strach i ból.
Czarodziejka rozpoznała paru z nich, więc odwróciła wzrok, by nie stać się świadkiem ich zgonu.
Błogosławiona parła do przodu, wywiązując się z umowy, którą zawarły nie tak dawno temu. Sama władczyni wiatru podążała parę kroków za nią, by wspierać ją swoją nędzną magią. Kierowała powietrzem, by ogień, wezwany wcześniej przez jej towarzyszkę, zajął kolejne części budynku, albo obserwowała otoczenie, by w porę zauważyć potencjalne posiłki wroga nadciągające z bocznych wyjść.
Nie patrzyła na śmierć Wojowników Nocy, ale słyszała ich krzyki. Rozpoznawała dźwięki wydawane przez ostrze przecinające żyły i mięso, odgłos metalu, gdy napotkał na swojej drodze kość, i brzmienie ostatniego przed śmiercią wydechu.
Nie potrzebowała oczu, by widzieć, bo wszystko to zostało zapisane w wietrze, który szeptał jej przebieg bitwy.
Ziemia przed budynkiem szybko nasiąkła krwią, podczas gdy Zore wypatrzyła już zamkniętą bramę do Zakonu.
Gdy Val pozbawiła głowy ostatniego wojownika, niedoszła kapłanka spojrzała jej w oczy i nie odnalazła w nich dawnej przyjaciółki. Oczywiście niejednokrotnie widziała, jak ta zabija, jak torturuje w Nikaze, ale teraz w Błogosławionej szalała furia wykrzywiająca jej usta w sposób przyprawiający czarodziejkę o dreszcz.
Zaiste wypuściła Nybrisa na rzeź.
Błogosławiona otarła twarz, rozmazując na policzkach resztki krwi dawnych znajomych Zore, i ruszyła ku głównej bramie, otaksowując wzrokiem złote zdobienia w czarnym kamieniu. Gdy dotarły do wejścia, za którym znajdowała się kaplica, gdzie zaryglowawszy drzwi, prawdopodobnie skrywali się wszyscy ocalali, nieśmiertelna odwróciła się ku czarodziejce. Zore myślała, że widziała już każdy odcień szarej moralności przyjaciółki, lecz się myliła. Teraz dostrzegała jedynie czerń.
– Otwórz je – zażądała, a rozkaz rozbrzmiał we wnętrzu czarodziejki, mimo że słowa padły z ust Val.
Poczuła, że na policzki wkrada się jej rumieniec, gdy wściekłość zmieszała się ze wstydem.
– Przecież wiesz, że nie potrafię – szepnęła, jakby ktoś miał usłyszeć jej słabość. – Nie jestem na to wystarczająco silna. Po śmierci Oreia trucizna osłabiła moją więź z bożkiem i… – Przerwała, gdy ujrzała wyraz twarzy towarzyszki.
Val przechyliła głowę, otaksowała ją od stóp do głów, zacmokała i rzuciła wyzywająco:
– To wymówki. Poddałaś się.
Zore zacisnęła dłonie w pięści, ale wytrzymała to spojrzenie.
– To nieprawda. Wiesz dobrze, że trucizna mnie osłabiła, nasze verevirse zostało zerwane. Nie jestem w stanie przywołać takiej wichury jak kiedyś, by wyważyć tak wielkie wrota. – Z każdym jej słowem oczy Błogosławionej coraz bardziej się zwężały i oceniały. – Nie mam tyle siły – powtórzyła zgorzkniała.
– To ją w sobie znajdź – zażądała. – Nasz vekon brzmiał: Ja podłożę ogień, a ty go podsycisz. Ryo znajduje się za tymi drzwiami, a wraz z nią odpowiedzi na twoje pytania. A może nawet i lekarstwo. – Wskazała na ciężkie skrzydła, okrążyła Zore i stanęła za jej plecami, lecz jej nie dotknęła, tylko pochyliła się delikatnie, by wyszeptać jej do ucha: – Tego chciałaś, czyż nie? Więc otwórz. Te. Przeklęte. Drzwi.
Wiedziała, że Val nie odpuści jej tego wyzwania. Musiała przynajmniej spróbować, by pokazać, że Nybris się myli, sądząc, że czarodziejka potrafi przywołać taki podmuch, taką moc, by sprostać przeszkodzie. Zamknęła więc oczy i postarała się odnaleźć siłę wypełniającą ją i uzdrawiającą jeszcze kilka tygodni temu. Nic. Wiatr nie okazał się dla niej tak łaskawy, nie mogła go przywołać wolą, a ujrzawszy nędzny wysiłek dziewczyny, Błogosławiona zbliżyła się jeszcze bardziej.
– Zawsze pozostawałaś najbardziej prawa z nas wszystkich, Zore – szeptała do jej ucha stanowczo. – Przez długi czas uważałaś się za lepszą od nas, bo wywodziłaś się z tego pokrytego złotem miejsca, pobłogosławionego przez samą Boginię. Bo zostałaś wychowana w etykiecie, służąc Lumor. Mówiłaś, że uciekłaś i zerwałaś z tym życiem, ale wiesz, co ja widzę?
Dziewczyna napięła każdy mięsień w ciele, czując się jak tarcza, do której przyjaciółka celowała z najgorszej dla niej broni, jaką stanowiła prawda.
– Zakon dalej tobą włada. Gdy mieszkałyśmy w Nikaze, zawsze wstawałaś o wschodzie słońca, odmawiałaś modlitwy, nie do Lumor, ale te wpojone ci przez Zakon.
Zore wciągnęła powietrze nosem, zaskoczona.
– O tak, słyszałam je. Słyszałam wszystko, jak zajmujesz się domem, sprzątając, układając ubrania i przygotowując śniadanie, Eona traktowałaś jak Wojownika Nocy, usługując mu tak, jak Ryo robiła to dla Jassa, a nas, dziewczyny, traktowałaś jak Nybrisów. Zawsze przemawiał przez ciebie rozsądek, czułaś, że musisz stać na straży porządku, trzymając nas w ryzach, obserwowałaś z boku nasze występki, ale nigdy nie brałaś w nich udziału, jedynie potępiałaś je od czasu do czasu. Nigdy nie chciałaś splamić sobie rąk, zawsze znajdowałaś wymówkę, by nie zabijać, by nie torturować, by nie polować. Myślisz, że nie zauważyłam, że Eon zawsze przydzielał cię do misji niewymagających przekroczenia granicy dawno narzuconej przez twój Zakon?
Czarodziejka poczuła, jak łza spływa po jej twarzy. Nie została wywołana bólem, lecz goryczą.
– Oni cię nie zmienili, Zore – szepnęła, by wiatr poniósł jej słowa. – Oni cię stworzyli.
Poczuła, jak podmuch strąca łzę z jej policzka.
– Gax otrzymała swoją zemstę za krzywdy, które ją spotykały. Vea żyje w końcu tak, jak chce, bez oceniania i ze swoimi duchami otrzymanymi od bożka ziemi. A ty? Tak bardzo pragnęłaś się znaleźć właśnie tutaj, z Zakonem na twojej łasce. Zawiązałaś ze mną vekon, wyszłaś za mną za Mur i teraz tu jesteś, by odebrać to, co twoje.
Mimo że Val stała tuż za nią, Zore miała wrażenie, że głos przyjaciółki pochodzi z daleka, jakby wiatr chciał, by każde słowo zaszeleściło jej w głowie, tworząc tajfun myśli.
– Ryo zamierzała odebrać ci wszystko, bo zazdrościła, że odważyłaś się żyć, jak pragniesz, próbowała to samo odebrać mnie. Powstrzymujesz się najbardziej z nas wszystkich, licząc, że nie nadszarpniesz… właściwie czego? Swojej pobłogosławionej przez Zakon duszy? A twoje wymówki, że nie masz tyle siły? Brzmią jak nałożona na siebie kara, jak kolejny zakaz pochodzący z tego miejsca, by nie używać swojej mocy.
Zore oddychała coraz szybciej, nie mogąc powstrzymać drżących warg. W jej umyśle szalała teraz wichura uczuć i słów, których nie potrafiła okiełznać, a Val wciąż mówiła, docierając do wnętrza czarodziejki i wyciągając z niej całą prawdę na powierzchnię.
– Czas siebie zniszczyć, Zore, a następnie wiatrem poskładać w swoją nową wersję, wolną od wpojonych nauk. Czas się uwolnić, tak jak ja to zrobiłam.
Wiatr w jej wnętrzu uderzył w skorupę ciała. Raz. Drugi.
– Jak Gax.
Poczuła, że piasek delikatnie unosi się wokół jej stóp i oplata kostki.
– Jak Vea.
Val stanęła z jej prawej i tak usilnie się w nią wpatrywała, że Zore mocniej zacisnęła powieki, nie chcąc otwierać oczu.
– Lumor i tak ci nie wybaczy, Zakon cię nie przyjmie. Zostałaś sama. Trucizna może i osłabia twój organizm, ale wiatr nie płynie w twoich żyłach, nie zalega w mięśniach – syknęła, gdy burza zaczęła zbierać się nad ich głowami.
Tajfun w głowie czarodziejki musiał natychmiast się uwolnić, bo zniszczyłby ją od środka.
– Wichura tkwi w twoim oddechu, w twoich pieprzonych płucach, wystarczy więc, że zaczniesz ich używać i w końcu pozwolisz sobie krzyknąć.
Więc Zore krzyknęła.
Wyrzuciła z siebie wszystko, co się na nią składało, i wszystko, kim nauczyła się być.
Silny powiew wyrwał się z jej płuc i uderzył z impetem w sam środek drzwi, sprawiając, że rygle złamały się wpół, a wrota stanęły otworem.
Zanim jednak weszły dalej, Val stanęła naprzeciwko, by obserwować, jak czarodziejka dyszy, nabierając powietrza. Brakowało jej tchu i mimo wszystko nie mogła uwierzyć, że faktycznie to zrobiła. Błysk dumy zaświecił w oczach nieśmiertelnej.
– Wybacz, Zore, że zabolało – szepnęła z wyraźną czułością w głosie – ale nadszedł czas, byś zrozumiała, że moc tkwi w tobie, i jest o wiele większa, gdy pobrudzisz sobie dłonie i zerwiesz okowy tego miejsca.
Czarodziejka patrzyła na Nybrisa, decydując się sprostować jedną kwestię ciążącą jej na sercu od dłuższego czasu.
– Myliłam się, gdy ci powiedziałam, że podziwiam cię za brak serca – oznajmiła poważnie. – Wybacz mi. Teraz wiem, że podziwiam cię za to, że wiesz, kiedy je przed innymi schować, by nie mieli świadomości jego istnienia.
Widziała, jak Val przełyka ślinę i delikatnie się uśmiecha. Błogosławiona powędrowała ręką do ramienia przyjaciółki, ale zanim położyła dłoń na jej barku, cofnęła się jak oparzona.
– Później o tym porozmawiamy. Skupmy się na misji.
Gdy Val odwróciła się do niej plecami, schowała serce bardzo głęboko i weszła w przedsionek kaplicy. Od razu powędrowała wzrokiem ku ścianie ze złota, gdzie wyryto imiona.
– Czy to…?
– Imiona wszystkich Nybrisów.
Spis nie został sporządzony w porządku chronologicznym, tylko pozostawał chmarą losowo wyrytych w złocie słów. Znajdowały się ich tu dziesiątki. Val od razu zlokalizowała swoje, już przekreślone, a niedaleko ujrzała imię Daero. Między losowymi personaliami ludzi, o których nigdy nie słyszała, dostrzegła jeszcze jedno jej znane: Ves. Przeszył ją chłód na wspomnienie o dawnym przyjacielu i tajemnicy tak mrocznej, że nie potrafiła nawet o niej myśleć. Przez to wciąż nie zmrużyła oka. Nie czuła się gotowa.
– Zapewne gdy Ryo powiedziała Zakonowi o Daero, skreślili twoje imię, uznając, że nie jesteś Błogosławioną.
Val jednak wpatrywała się w rzeźbione w złocie litery.
Nie pomylili się.
Pozostawała innym tworem Lumor, wykreowanym specjalnie, by dopaść ostatniego Nybrisa. Cofnęła się do początku ściany, a następnie przyłożyła do niej dłoń i idąc ku Zore, muskała delikatnie kruszec koniuszkami palców. Wraz z jej ruchem metal zaczął topnieć, sprawiając, że poprzednie imiona spływały wraz z nim na posadzkę. Oszczędziła jednak miejsca, gdzie znajdowały się personalia Daero i jej, które pod wpływem dotyku stało się na nowo wyraźne.
– Gdy skończymy z Lumor, nie będzie więcej imion do wyrycia – wyjaśniła towarzyszce, ta zatrzymała jednak uwagę na sprawie pozostawienia imienia Nybrisa dla siebie.
Gdy podeszły do kolejnych, tym razem niezaryglowanych drzwi, Val szepnęła:
– Czekają na nas. – Pchnęła metalowe wrota.
Zore tylko przez chwilę nie czuła na sobie palących spojrzeń zebranych kapłanek, a potem wszystko wydarzyło się tak szybko. Jedna z kobiet skoczyła Val do gardła, lecz Nybris chwyciła ją za bark, obróciła gwałtownie i przyłożyła sztylet do szyi. Przycisnęła plecami kapłankę do siebie i wpatrywała się w resztę zgromadzonych w sali. Przeciągnęła ostrzem po skórze i zabiła dziewczynę na oczach jej bliskich, a następnie odrzuciła ciało w bok jak marionetkę. Musiały zrozumieć, że nie było sensu walczyć.
W pomieszczeniu zapadła cisza, a w niemym oczekiwaniu Val czuła tylko smród strachu zalegającego w komnacie.
– Nazywam się Val Tsumashi, ale to powinniście wiedzieć, bo jeszcze jakiś czas temu moje imię widniało na waszej złotej liście. – Nonszalancko zakręciła sztyletem w dłoni.
Zore rozejrzała się po komnacie, wiedząc, że towarzyszka ma wszystko pod kontrolą. Sala okazała się dokładnie taka, jaką zapamiętała. Czarna posadzka kontrastująca z białymi ścianami i kolumnami. Ogromny ołtarz, zwieńczony tronem, a na nim posąg Lumor, misy na ofiary, dzbany z kamieni od możnych wiernych chcących zjednać sobie przychylność Bogini. Dwa długie, marmurowe stoły zajmujące większość pomieszczenia. Wszystko było tu pozłacane tak jak w Nikaze. W głębi natomiast znajdowały się zamknięte drzwi do części sypialnianych.
Odważyła się przenieść wzrok na kapłanki, rozpoznała większość z nich, a gdy spotkała się z niektórymi spojrzeniem, te zmrużyły oczy z nienawiści. Ubrane w białe i żółte szaty stały przy ścianie, wpatrywały się to w nią, to w Val, nie dostrzegając drogi ucieczki. Błogosławiona zrobiła ku nim krok, rozkładając ręce.
– Szukam kapłanki – zakpiła. – Tak się składa, że moja straciła moce, a może raczej odebrałam jej magię, bo postanowiła mnie zdradzić, otruwszy własną siostrę. Ja i Zore chętnie ją odzyskamy, mamy sprawy do wyjaśnienia.
– Zdrajczyni! – syknęła któraś z dziewczyn, ale zanim zdołała ją namierzyć, Val już zareagowała, posyłając w jej kierunku zaklęcie pozbawiające ją głowy.
Kapłanki się rozpierzchły, więc czarodziejka wiatru wypatrywała wśród zakapturzonych postaci włosów siostry. Chciała zobaczyć wyraz jej twarzy. Czy okaże skruchę? Czy przerażenie?
– Ryo! – zawołała Val, jakby bawiły się w chowanego. Czerpała przyjemność z tej zabawy w kotka i myszkę. – Wyjdź do nas, bo zostanę zmuszona ukrócić o głowę każdą kapłankę, za którą się skrywasz.
Dziewczyny od razu się naradziły i wypchnęły przed szereg białowłosą.
Wyglądała źle. Miała na sobie szare łachmany, a nie szaty kapłanki, co stanowiło wyraźny znak, że musiała utracić swój tytuł przez wzgląd na brak mocy. Jej włosy straciły niebieski poblask. Stała się kimś, kim Zore była przez całe życie – nikim więcej niż służącą.
Czarodziejka pozwoliła sobie napawać się widokiem klęczącej ze spuszczoną głową siostry. Pozwoliła sobie czuć gniew, żal i żądzę zemsty, które nią zawładnęły. Wiedząc, że Nybris na nią patrzy, przywołała wiatr, który wtargnął szturmem do komnaty i naparł na krtań Ryo, zmuszając, by uniosła głowę.
– Spójrz na mnie – syknęła Zore, dostrzegłszy, że była kapłanka wciąż miała zamknięte oczy. – Patrz na mnie, bo wytnę ci powieki.
– Zore? – zapytała, wciąż nie dowierzając, bo gdy ostatnio się widziały, ich twarze wciąż zdobiły młodzieńcze rysy, a w białych włosach jej siostry nie było tylu czarnych pasm. – Ty żyjesz? Jak to możliwe?
– Po części dzięki mnie – odezwała się Val. – Po części dzięki jej bożkowi. – Zbliżyła się o krok. – Powiedziałabym, że miło cię widzieć, Ryo, ale skłamałabym.
– Gdzie Jass? – zapytała dawna kapłanka, spoglądając ponad ramieniem Nybrisa na drzwi wejściowe, co rozśmieszyło Błogosławioną.
– Zabiłam go już dawno, za zdradę. Do dziś zadaję sobie pytanie, czemu ciebie oszczędziłam.
– A Daero? Jego też dopadłaś?
– Nie chciał cię jako kapłanki, czyż nie? Mówiłam ci, że popełniasz głupstwo, odrzucając mnie, a chcąc ofiarować się jemu. Ciesz się, że cię nie zabił. – Upokorzenie na twarzy Ryo sprawiło, że odwróciła wzrok, a Zore ponownie się uśmiechnęła, ciesząc się z bólu siostry. – Dziwi mnie jednak, dlaczego wróciłaś tutaj, a nie do ukochanej Sandry.
Coś niemożliwego do opisania przemknęło przez twarz Zore. Ona oczywiście znała tę historię z opowiadań i dopiero teraz zrozumiała, przez co musiała przejść jej siostra. Chciała wolności z ukochaną kobietą, ale została ukarana wieczną pracą w roli służki Zakonu. Ich role się odwróciły, bo teraz to Zore stała u boku Nybrisa, może nie w roli nauczycielki, ale przyjaciółki.
Val podeszła do byłej kapłanki, a ta ośmieliła się podnieść na nią wyzywające spojrzenie. Błogosławiona chwyciła ją za krtań, wbijając paznokcie w skórę, i zapytała:
– W jaki sposób mogę uratować Zore?
Ryo ani przez moment nie szamotała się w uścisku, by po chwili ciszy szepnąć:
– Nie możesz.
Serce Zore przestało na chwilę bić.
– Mówi prawdę? – zapytała, chcąc się upewnić, bo zdawała sobie sprawę, że Val potrafi wyczuć kłamstwo.
Ta jednak przechyliła głowę, wbijając wzrok w oczy wzgardzonej kapłanki, by znaleźć w nich odpowiedzi. Po chwili zacisnęła usta.
– Mówi prawdę – przyznała, a oczy Zore zasnuła mgła. – Ale to nic nie znaczy. Może nie mieć świadomości, że istnieje lekarstwo, i dlatego myśli, że mówi prawdę. Odtrutka może istnieć, musimy ją tylko odkryć, wystarczy, że się dowiemy, co składało się na truciznę.
I przez tę ciemną mglistą chmarę złych myśli przebił się promyk nadziei.
– Lub była kapłanka tak zgrabnie używa słów, by za wszelką cenę uniknąć odpowiedzi. – Val zmrużyła oczy, doszukując się prawdy.
Pozostałe Lumie wpatrywały się w tę scenę, prawdopodobnie nie wiedząc, jakiego czynu dopuściła się Ryo. Zore jednak odnosiła wrażenie, że mało je to obchodziło, zważywszy na fakt, że teraz jej siostra pozostawała tu zwykłą służką.
– Zabierzemy ją do Ita. Powie o truciźnie wszystko, co wie, a nasi dworscy uzdrowiciele zaczną działać – zapowiedziała Nybris.
– Nigdzie z wami nie pójdę! – Dziewczyna wyszarpnęła się jej z uścisku. – Nic wam nie powiem. Siostry? – zwróciła się ku kapłankom, lecz te od razu uciekły od niej wzrokiem. – Po prostu wyrwij z mojej głowy te informacje i mnie zabij! – Odwróciła się z nienawiścią w oczach w stronę Val. – I tak wiem, że to zrobisz.
Ale ku jej zdziwieniu to nie Błogosławiona przemówiła do niej z groźbą w głosie, lecz jej własna siostra.
– W końcu wiesz, jak to jest być mną – szepnęła Zore. – Odrzucenie przez Zakon i sprowadzenie do rangi niewolnicy z pewnością stało się uwłaczające, ale to nie z tego powodu chowam urazę. – Podeszła do byłej kapłanki wolnym krokiem, a powietrze w komnacie stężało od szalejącej w czarodziejce energii.
Val przystanęła, zauroczona pewnością w jej głosie.
– Chcę, byś wiedziała, jak to jest żyć z myślą o nadchodzącej śmierci. Jak to jest funkcjonować w niepewności, czy nie umrę w danej minucie na ulicy, w trakcie pocałunku ukochanego albo podczas śniadania. Lub gdy zasnę, to czy otworzę jeszcze oczy. – Spojrzała na przyjaciółkę, by sprawdzić, czy nie posunęła się za daleko, ale delikatny ruch w kąciku ust Błogosławionej wyrażał więcej niż tysiąc słów. – Ona mogłaby wydrzeć z twojego umysłu każdą myśl, a następnie cię zabić, ale to zdecydowanie zbyt łaskawa kara. Chcę, byś tkwiła w miejscu, gdzie nie dociera światło, byś nie wiedziała, czy jeszcze żyjesz, bądź jeszcze nie oszalałaś. Chcę, byś do końca swojego życia, przez każdą minutę zastanawiała się, czy dziś jest dzień, w którym pozwolę ci umrzeć.
Twarz Ryo wykrzywił grymas pogardy, ale zanim zdążyła otworzyć usta, Val wpłynęła na jej wolę.
– Nic nie powiesz, dopóki nie wrócimy do Ita. Ruszajmy – rozkazała, wskazując na drzwi.
Była kapłanka podążyła ku wyjściu z wyraźną niechęcią wymalowaną na twarzy, ale nie mogła ani się oprzeć zaklęciu, ani słownie sprzeciwić. Reszta Lumii odetchnęła z wyraźną ulgą, gdy Zore i Ryo przeszły już przez wrota, zmierzając ku zachodzącemu Słońcu.
Val stanęła jednak w progu i obejrzała się na kobiety.
– Odkryłam sekret Lumor – oznajmiła triumfalnie. – Im mniej Lumii na Świecie, tym moc Bogini bardziej słabnie. Znam wasze przysięgi i zdaję sobie sprawę, że nie odbierzecie sobie życia, bo to niezgodne z jej wolą, nie zrobiłybyście tego swojej pani, nie osłabiłybyście jej.
Niektóre kapłanki przełknęły ślinę, gdy Val wyciągnęła zza pasa prosty sztylet i rzuciła go niewzruszenie na posadzkę przed nimi. Wzdrygnęły się, gdy metal uderzył w marmur.
– Nie wiem, na ile czasu wystarczy wam zapasów, ale wiem, że gdy przejdę przez te drzwi, nie zdołacie ich już otworzyć. Głód to potężny przeciwnik, życzę wam, by trwał krócej niż wasze modlitwy.
Po tych słowach zatrzasnęła stalowe wrota, po czym zapieczętowała je na zawsze złotem spływającym z listy poprzednich Nybrisów. Pozostawiła krwawy odcisk dłoni obok imion swojego i mężczyzny, którego nie chciała zabić.
Lecz z którym chciała zabijać.
Vea chwyciła Gax pod rękę, gdy wybrały się na zwyczajową popołudniową przechadzkę po błoniach pałacu Ita. Oficjalnie nazywały to spacerem, nieoficjalnie – zwiadami. Czarodziejka ziemi ubrała się w długą, zieloną suknię, prawdopodobnie jedną z tych znalezionych w szafie stojącej w jej pokoju.
– Szybko się zadomowiłaś. – Gax starała się, by jej ton nie zabrzmiał oskarżycielsko, ale jej się to nie udało.
Towarzyszka od razu przewróciła oczami i odparła:
– To tylko materiał. – Zrobiła piruet, gdy schodziły w dół zbocza, kierując się ku Kryształowemu Jezioru, a delikatny wiatr rozwiał jej włosy.
Minął dopiero tydzień, odkąd znalazły się w Ita, ale Gax wydawało się, jakby były tu przynajmniej miesiąc. Oczywiście, że znała już większość pałacu na pamięć. Wiedziała, które wyjścia są najmniej strzeżone, gdzie można się ukryć, a swój pokój zaaranżowała tak, jak pokazywała jej Val – by przygotować się na atak, obronę i ucieczkę.
– Fakt, pierwsze trzy dni tutaj były trudne, ale Oryx bardzo starał się spełnić żądania siostry, by pomóc nam się zadomowić. Nie rozumiem, dlaczego go tak unikasz – stwierdziła Vea, gdy obejrzała się na jaśniejący pałac za ich plecami. – Eonowi pokazał mapy ludzkich królestw, Turmenowi dał ludzki łuk i strzały, a mnie ostatnio zabrał do uzdrowicieli. Mówili takie ciekawe rzeczy! Wiesz, że ludzie mają pełno trujących roślin, które można wykorzystać do…
– Czyli przygotowuje nas do wojny, a nie się nami zajmuje. Pokazuje nam, jak zabijać w ich świecie. Jak zabijać ludzi, a przy okazji dowiaduje się, ile o nich wiemy!
Vea przystanęła i znów rześkość jej umysłu uleciała jak ptaki znad jeziora.
– A czy my robimy coś innego niż zabijanie?
– To Val…
– Dała nam wybór, Gax – oświadczyła stanowczo zielonowłosa. – Mogliśmy zostać w Nikaze, ale zamiast tego obiecaliśmy jej, że przy niej będziemy i jej pomożemy. Powiedziała nam, co zamierza zrobić przed rozdzieleniem, a my się zgodziliśmy, bo to sobie przysięgaliśmy w czasie łączenia.
– Powiedziała nam bardzo mało, nie sądzisz? Dlaczego nagle mieszka z Daero, skoro przez cały ten czas knuła, jak pozbawić go życia? Dlaczego teraz skupiamy się na unicestwieniu ludzi? Na co my się właściwie szykujemy?
– Val nie zdradziła nam, jak zamierza obalić Mur, by nas chronić, i wierzę, że teraz robi to samo, oszczędzając nam wiedzy mogącej nam zagrozić. Powie nam wszystko, gdy nadejdzie czas.
Gax westchnęła głośno, zdając sobie sprawę, że pewnie przyjaciółka ma rację.
– Od kiedy jesteś głosem rozsądku zamiast Zore?
– Od kiedy nauczyłam się słuchać nie tylko swojego głosu.
Wokół pałacu w Ita rozciągały się przepiękne ogrody i połacie zielonej trawy prowadzące wprost do znajdującego się w dolinie jeziora. Gax z okna swojego pokoju widziała maszyny i łódki. Codziennie rano wypływali nimi ludzie, by wyławiać z dna kolorowe kamyki różnego rodzaju przyrządami, które widziała pierwszy raz na oczy.
Po tygodniu spędzonym w Ita wychodziła z Veą na coraz to dłuższe spacery poza teren pałacu, sprawdzając, kiedy strażnicy czy sam król Ita je zatrzymają. Testowały granicę gościnności, a skoro ta z dnia na dzień wydawała się znajdować coraz dalej, w końcu uświadomiły sobie, że nowe lokum przestawało być więzieniem, a stawało się nowym domem.
Gdy w ich stronę skierowali się strażnicy, obie dziewczyny się napięły, ale mężczyźni tylko skłonili głowy i wyminęli je, zmierzając do pałacu. Czarodziejki odetchnęły z ulgą, rozumiejąc, że zwiady przestały mieć sens. Nie przetrzymywano ich w tym miejscu.
– Nie wiem, ile czasu będę potrzebować, by przyzwyczaić się do nich w swoim otoczeniu – wyznała Gax, gdy odległość między nimi a strażnikami okazała się już wystarczająca. – W końcu dorastałam, słuchając historii o ich okrucieństwie w stosunku do nas, w strachu przed tym, co czyha za Murem. A teraz, proszę, jestem prekursorką wojny z ludźmi.
– Za to my, fezro, żyliśmy w strachu przed wami, isere. I zobacz, rano jadłyśmy kruche ciasteczka, mimo że siedem lat temu skoczyłabym ci do gardła, gdybym zobaczyła cię w złotych szatach na ulicy – przyznała beztrosko. – Dlaczego boisz się ludzi? Umierają jak każdy, mają taką samą skórę, jeśli nie bardziej miękką, łatwiej ją przebić czy rozerwać. Nie potrafią czarować, pewnie część z nich dobrze walczy, ale…
– Czy gdybyś została uwięziona w ciemnym lesie, wolałabyś się natknąć na mężczyznę czy demona?
Vea zmarszczyła brwi, poważnie się zastanawiając.
– To zależy, czy w lesie jest zimno.
– Załóżmy, że tak – odpowiedziała szybko Gax, nie wiedząc, do czego przyjaciółka zmierza.
– To wtedy na człowieka. Przynajmniej można z niego zdjąć skórę i przykryć się nią w nocy. Z demona nie widzę pożytku.
Gax pokręciła głową, nie dowierzając. Postarała się więc przedstawić swój punkt widzenia.
– Problem z Królem Oryxem jest taki, że nie dość, że jest człowiekiem, to jeszcze mężczyzną. Jeśli to, co powiedziała Val, się ziści, i zaczniemy chronić Ita przed innymi ludźmi, w końcu na Świecie zostanie to Królestwo i jego poddani oraz cały lud Nikaze.
– Nie rozumiem, do czego zmierzasz.
– Gdy to wszystko się zakończy, a te społeczeństwa się wymieszają, to mnie – wskazała na siebie palcem – i ciebie – dotknęła paznokciem jej piersi – oraz każdą z nas obwinią za to, że ochroniłyśmy Ita, zamiast zabić bezlitośnie tak samo jak resztę. Nikt nie przyjmie nas na swój dwór, gdy zaczną się tworzyć nowe Promienie, nikt nie zechce mieć do czynienia z Lumiami ochraniającymi człowieka.
– Ale zabijemy dla nich pozostałych… dzięki nam będą mogli wyjść poza Nikaze i zasiedlić wyludnione przez nas regiony!
– Wszystkie poza Ita! – Gax traciła cierpliwość, nie wierząc, że Vea nie widzi zagrożenia dla ich przyszłości. – Val z pewnością zabroni atakować królestwo jej brata. Żaden król Lumii nas nie przyjmie, a my zostaniemy tutaj zamknięte, tu, w Ita, z ludźmi i same ze sobą – oznajmiła to samo, ale innymi słowami, by dotarło to w końcu do przyjaciółki.
Vea patrzyła na nią badawczo, kalkulując, czy ta wizja wzbudza w niej odrazę.
– Czy faktycznie to takie złe? Lumie z Nikaze niczego dla mnie nie zrobiły…
– Nigdy więcej nie zobaczę rodziny! O ile Rave pozostawi ojcu władanie dworem, wiem, że ojciec nigdy nie pozwoli mi wrócić. Bo wybrałam Val, bo wybrałam…
– Fezro ponad isere? Ona wybrała tak samo.
Czarodziejka wody nie odpowiedziała, tylko zacisnęła usta i wbiła wzrok w rozciągający się przed nimi akwen. Jej stan po stracie vi się poprawił, moc odradzała się tak jak woda, obmywająca kamienie przy brzegu, delikatnie, drobnymi strużkami. Tak samo leczyło się jej serce.
Gax poczuła żółć w gardle. Liczyła, że po zostaniu najlepszym verevirse w Nikaze odzyska drogę do domu. Ojciec przyjmie ją z otwartymi ramionami, a ona otrzyma z powrotem tytuł księżniczki. Może nawet pozwoliliby, by wyszła za Oreia, gdyby wyrzekła się tronu. Natomiast teraz to wszystko przepadło. Nie chciała jednak wracać wspomnieniami do odrazy, jaką okazali jej rodzice, gdy zażądali, by opuściła Promień. Nie miała sił teraz o tym myśleć.
Najpierw musiała stać się lepsza. Zasłużyć na ich miłość i uznanie.
– Chcesz się założyć, czy wraca z trupem siostry Zore? – zapytała Vea, wpatrując się w horyzont w stronę, gdzie miał znajdować się Zakon Lumor.
– Nie obchodzi mnie dawna kapłanka, bardziej martwię się o Zore. – Vea spojrzała na nią, marszcząc brwi. – Nie bez powodu Eon nigdy nie dawał im misji we dwójkę. Ogień nie ma litości, a Powietrze nie zna granic, razem oznaczają zagładę.
Czarodziejka ziemi oczywiście ją zignorowała, odpływając już gdzieś myślami, śledziła jednak wzrokiem służbę Pałacu Ita, wyławiającą z wody kolorowe kryształy.
– To przez te kamyki inni ludzie pragnęli wszcząć wojnę z bratem Val lata temu, zanim przekroczyła Mur? Nie świecą nawet w połowie tak jasno jak te, które bożek ziemi wzniecał w Nikaze.
– Nie radziłabym im tego mówić – zauważyła Gax, otulając się płaszczem. – Tak samo jak tego, że potrafiłabyś stworzyć takie same czy że ja potrafiłabym pozbyć się tej wody, by łatwiej przyszłoby je zdobyć. To dzięki nim Ita jest najbogatsze na Świecie…
– Tfu. Polityka. – Vea splunęła na trawę przed sobą i wbiła wzrok w mężczyzn ciężko pracujących przy brzegu. – Wydają się słabi. Jakim sposobem przegraliśmy z nimi tę wojnę?
– Val kiedyś wspomniała o pewnym narkotyku osłabiającym więź z bożkiem. Do tego pewnie liczebność oraz fakt, że królami zawsze zostawali ludzie zdolni dobrać odpowiednie prawo, by móc się nas powoli pozbywać – szepnęła Gax. – Prawdopodobnie też przez Daero, na pewno maczał w tym palce.
Dwie kobiety z wiklinowymi koszami pełnymi kryształów minęły je z uśmiechami na ustach, kłaniając się lekko.
– Ci w pałacu są jednak dla nas mili, kłaniają się nam, jakbyśmy były isere. – Oczy Vei zaiskrzyły. – Tak samo jak kucharze i ogrodnicy. Oryx też jest dla nas miły, pewnie powiedział wszystkim, by okazywali nam wyrozumiałość.
– Bo Val mu kazała – przypomniała. – Kto wie, co mu przyjdzie na myśl, gdy dowie się całej prawdy i pozna zamiary siostry. Może coś uderzy mu do głowy, jak ich ojcu, i zdecyduje się zgładzić wszystkie Lumie, zanim dojdzie do czystki ludzi.
– Val mu ufa, a ja ufam Val – skwitowała Vea.
Czarodziejka obejrzała się przez ramię, gdy bożek ziemi ją ostrzegł, że zbliża się do nich król Ita.
– Może po prostu musisz się do niego przekonać.
I zanim Gax zdążyła odpowiedzieć, Vea odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w stronę lasu przy jeziorze. Ukłoniła się lekko władcy, gdy go mijała, i uśmiechnęła się do siebie pod nosem, gdy on uczynił to samo, pozdrawiając ją.
Gax założyła ramiona na piersi i wyprostowała się, nadal wpatrując się w migoczące jezioro, a wtedy Oryx stanął z nią ramię w ramię. Po części nie wiedziała, jak się do niego odnosić, w końcu to monarcha, powinna mu się pokłonić. Tak by zrobiła w Nikaze, zanim ją wydziedziczono, w stosunku do każdego władcy Promienia. Teraz jednak nie była pewna, czy chce komukolwiek się kłaniać, więc tylko lekko skłoniła głowę i się przywitała.
– Wasza wysokość.
– Tak jak wspomniałem przy waszym przybyciu, Gax, chciałbym, byście zwracali się do mnie po imieniu. Oryx w zupełności wystarczy. – Miał niski, głęboki głos, ale nie brzmiał tak stanowczo jak tuż po ich przyjeździe. Teraz wydawał się pragnąć omamić ją swoją dobrocią. – Mam nadzieję, że twój stan się polepszył. Odniosłem wrażenie, że cokolwiek wydarzyło się w Nikaze, na tobie odbiło się najmocniej.
Czyżby słyszała obawę w jego głosie? Nie potrafiła odgadnąć tonu ludzi, a tym bardziej ich intencji.
– Czuję się o wiele lepiej, dziękuję za troskę – odpowiedziała zdawkowo, licząc, że sobie pójdzie.
Zapadła między nimi krępująca cisza, gdy Oryx splótł dłonie za plecami i zerknął na nią kątem oka. Gdy znów odwrócił wzrok ku tafli jeziora, Gax pierwszy raz przyjrzała mu się z bliska, bo dotychczas starała się go unikać. Miał prosty nos, ostro zarysowaną linię żuchwy, niebieskie oczy – ciemniejsze jednak od jej – ciemne brwi i długie rzęsy. Wiedział, że go obserwuje, ale pozwalał, by mu się dobrze przyjrzała i oswoiła z jego bliskością. Niewiele cech dzielili z Val, a jednak gdy na niego patrzyła, serce biło jej mocniej, nie wiedziała tylko, czy to przez strach wywołany bliskością człowieka, czy przez…
– Valkyrie…
– Val – poprawiła go od razu. – Nienawidzi, gdy mówi się do niej pełnym imieniem, przypomina jej to o ojcu i…
– Właśnie o tym chciałem z tobą pomówić. – Przerwał i posłał uśmiech mający zadośćuczynić jego nietakt. – Val nie zdążyła mi opowiedzieć o wszystkim, co powinienem wiedzieć, zważając na sytuację, w której się znaleźliśmy. Gdy wymienialiśmy wiadomości podczas jej pobytu w Nikaze, opowiadała zdawkowo o życiu tam, ale nigdy o tym, co działo się wcześniej. Jak to się stało, że zyskała Błogosławieństwo, dlaczego przeszła przez ten Mur i co tam się właściwie stało, że on upadł. Nie wiem, czy…
– Historię powinien opowiedzieć ktoś, kto ją widział – przerwała mu nietaktownie, bo skoro on wszedł jej w słowo, ona mogła uczynić to samo. Obróciła się ku niemu, a mężczyzna od razu pochwycił jej spojrzenie, jakby tylko na to czekał. Kosmyk czarnych jak węgiel włosów opadał mu na czoło, a niebieskie jak woda Kryształowego Jeziora oczy wydawały się obmywać jej duszę.
– Rozumiem. – Odchrząknął i oblizał usta. – Więc może w takim razie opowiesz mi swoją?
Woda wzburzyła się przy brzegu, gdy serce Gax zwróciło się ku Oryxowi.
– Nie sądzę, by był to dobry pomysł. – Zacisnęła mocniej dłonie, nagle przejmując się, czy nie straci kontroli, a z jej ciała nie wysuną się ostrza, przez co odsłoni przed nim skrywaną tajemnicę.
Ta wizja ją paraliżowała. Przerażało ją, co pomyśli król, gdy zobaczy ją właśnie taką. W czarnej sukni, rozwianych włosach i śmiercionośnych brzytwach wystających z rąk, gotowych do ścięcia komuś głowy. Czy gdy zrozumie, że trzyma pod dachem potwory, wyrzuci je wszystkie? Czy może to podstęp i jego zaintrygowanie pozostaje w pełni interesowne, by dowiedzieć się więcej o Nikaze?
– Z pewnością ostudziłabyś mój szok i zmniejszyłabyś upokorzenie, którego pewnie doznam, gdy niedługo wróci tu moja kochana siostra, by zaplanować… cokolwiek zamierza.
Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem, wyobrażając sobie minę władcy, gdy zrozumie, że przyjdzie mu gościć pod dachem nie jednego, a dwóch Nybrisów. Zaraz potem wyraz twarzy jej zrzedł, gdy dotarło do niej, że Oryx nie był świadomy czystki, którą siostra poprzysięgła na jego rasie.
– Czy moje potencjalne upokorzenie cię bawi, pani? – brzmiał poważnie, ale uśmiech króla zdradził, że chciał się z nią podroczyć.
– Proponuję przygotować na radę nie jedno, a dwa dodatkowe krzesła – zauważyła kąśliwie.
Oryx zamierzał coś dodać, ale za jego plecami pojawił się rosły mężczyzna, trzymający w dłoniach zawiniątko.
– Panie? – Pokłonił się i wysunął ręce, by podać mu znalezisko. – To pierwszy rubin od pięciu lat – dopowiedział robotnik, wkładając czerwony klejnot w dłonie monarchy. – A to – podał mu mały niebieski kamień w kształcie kwadratu – pierwszy turkus, jaki kiedykolwiek znaleziono w Kryształowym Jeziorze. – Po tych słowach schylił się nisko i wrócił do reszty służby przy brzegu.
Oryx popatrzył na rubin, obracając go w dłoni, a potem bez słowa schował go do kieszeni. Gax żałowała, że nie potrafiła czytać w myślach jak Val, wiedziała jednak, że kamień musiał mieć dla niego ogromne znaczenie, więc nie ugryzła się w język i zapytała:
– Coś z nim nie tak?
Król spojrzał na nią przenikliwie i przygryzł wargę.
– W mojej rodzinie, gdy się przekroczy pewien wiek, otrzymuje się drugie imię po kamieniach lub metalach znajdujących się w Kryształowym Jeziorze. Ja nazywany byłem Srebrnym Księciem, mój ojciec Złotym Królem, a Val jest Rubinową Księżniczką.
Gax westchnęła, gdy połączyła kropki.
– Jej nieobecność w Ita trwała pięć lat, a teraz, gdy wróciła, jej kamienie znów się pojawiły.
– Wierzymy, że kryształy zjawiają się zgodnie z wolą… sił wyższych.
– Bożków.
– Nie wierzymy w nie w tym królestwie, lecz teraz nasza perspektywa się zmienia, więc można tak to nazwać.
– Jak można nie wierzyć w coś, gdy namacalny dowód ściska się w dłoni? – zapytała wyzywająco, lekko oburzona faktem, że ludzie są tak ograniczeni umysłowo.
– Może rzeczywiście to zły dobór słów, lady. Wierzymy, ale nie wyznajemy przez wzgląd na… wydarzenia, które nas poróżniły.
Skrzywiła się, usłyszawszy, jak się do niej zwrócił.
Lady.
Słowo kleiło jej się do języka jak sierść. Było nieprzyjemne.
– Więc ja ci mówię, że to znak od bożka ziemi, cieszącego się z powrotu Val – pocieszyła Oryxa, gdy zauważyła, że zmarkotniał na wspomnienie o obławie na Lumie.
– Tak myślisz? – Podniósł na nią wzrok. – Moja siostra w końcu poprosiła o przygotowanie miejsca na naradę, więc wnioskuję, że grozi nam niebezpieczeństwo, wojna czy też spisek – oznajmił. – Uważasz więc, że to może kogokolwiek uszczęśliwić?
– Kto powiedział, że bożkowie są szlachetni? – skwitowała, rozumiejąc, że król nie ma pojęcia o magii.
Oczy Oryxa pozostały czujne, lecz on sam uśmiechnął się, gdy ujrzał, że Gax stała się skora do rozmowy, a jej nie umknął ten szczegół. Mężczyźni czuli się pewniej w obecności kobiet, które się uśmiechały, i często się chełpili, gdy udało im się jakąś rozweselić. I choć chciała wierzyć, że on nie pragnie ich oszukać, nie zdradzi ich i nie zarżnie jak jego ojciec, to wolała zachować dystans.
Król chwycił między palce drobny turkusowy kamyczek i spojrzał przez niego, przymknąwszy oko. Po sekundzie przesunął wzrok na Gax i spojrzał jej w oczy z nieodgadnionym wyrazem w swoich.
– Ma kolor twoich tęczówek – zauważył, marszcząc brwi, gdy podał go dziewczynie, by zobaczyła z bliska, ale krawędź kryształu okazała się na tyle ostra, że rozcięła płytko jego skórę. Kropla krwi pozostała na palcu czarodziejki, gdy ta chwyciła turkus. – Uważaj, jest ostry – ostrzegł i przyłożył palec do ust, by polizać zranienie.
Gax spojrzała przez kryształ na trawę, a ta zmieniła pod jego wpływem kolor.
– Jest piękny – powiedziała oschle, nie zachwycając się za bardzo, bo w Nikaze widziała większe i piękniejsze. Oddała mu kamień, unikając palącego spojrzenia króla, które ten wbił w jej twarz, by jeszcze raz dostrzec to dziwne zjawisko zbieżności kolorów: oczu jego rozmówczyni i dziwnego kryształu.
– Piękny jak… – Nie dokończył jednak zdania, bo strażnik za jego plecami zawołał:
– Wasza wysokość! Księżniczka Valkyrie wjechała właśnie do miasta!
Oryx posłał dziewczynie przepraszający uśmiech i ukłonił się delikatnie.
– Wybacz, pani, ale idę na spotkanie z moim upokorzeniem. Mam nadzieję, że lady okaże się litościwa i zostawi swój śmiech na nasze jutrzejsze prywatne spotkanie w czasie podwieczorku – powiedział i szybko pomaszerował w stronę pałacu.
Nie poprosił, a zażądał rozmowy z nią, więc zacisnęła usta w wąską kreskę, oburzona jego roszczeniami. Przesłuchał lub przekupił już każdego z jej zespołu, więc teraz próbował tego samego z nią, chcąc złapać ją na słodkie słówka. Coś ścisnęło czarodziejkę za gardło na myśl o kolejnym spotkaniu z tym mężczyzną sam na sam. To zapewne przerażenie, bo przecież nie ekscytacja…
Gax spojrzała na plamkę krwi na palcu, pochodzącą ze skaleczenia Oryxa.
Na początku pomyślała, by wytrzeć czerwień w suknię, ale…
Nie chciała. Nie chciała tego robić, lecz wszystko, co właśnie patrzyło i słuchało, sprawiło, że uniosła palec do warg, aby najpierw ustami, a następnie językiem spotkać się z krwią króla.
Oblizała usta, gdy poczuła słodki smak i błogość niemożliwą do opisania.
Wiedziała, że klątwa bratniej duszy nie patrzy na rasy czy podziały, że galdrein związuje siła wyższa, spoza zasięgu Lumor czy nawet Prabogów. Mimo to nie chciała pozostawać jej posłuszna. Mogła zostać związana z kimkolwiek, jakąkolwiek Lumią, a jednak przypadł jej człowiek, którego obawiała się bardziej, niż nim gardziła.
Padła na kolana, bo opanowała ją moc, która kazała jej się obrócić i pobiec za Oryxem, wykrzyczeć mu miłość, przynależność ich dusz. Tak właśnie działała galdrein, jeśli jedno z pary dowiedziało się o istnieniu tego drugiego. Tortury i kuszenie, by połączenie krwi odbyło się obustronnie, stawały się nie do zniesienia.
Teraz do końca jej dni Oryx Tsumashi, wróg Lumii, brat Val i dusza, której nie była warta, zacznie nawiedzać każdą jej myśl, sen i zmysł.
Gax spojrzała ostatkiem sił na jezioro. Wiedziała, że więź galdrein wymazuje wszelkie uczucia, jakimi kiedykolwiek darzyła Oreia, zastępując je pustką. A ta potrzebowała, by ją wypełnić, wyznając prawdę królowi. Wraz z ostatnią myślą o twarzy elfa i jego imieniu kojarzącym się z miłością z policzka czarodziejki spłynęła łza.
Oryx spojrzał z pałacowego balkonu na dzielnicę łączącą tereny miejskie z błoniami królewskimi. Mimo chaosu i ciekawskich bogatych mieszczan wychodzących zobaczyć poruszenie dokładnie widział swoją zbryzganą krwią siostrę na koniu, przed którą wszyscy ustępowali. Wyruszyła bez ogiera, więc się domyślał, że zabrała wierzchowca spod bram Ita, by szybciej dotrzeć do pałacu. Pomyślał, że to brawura wjechać tak do miasta, jeszcze bez przebrania. Mógł wpłynąć na dworzan zamieszkujących pałac, jednak mieszkańcy stolicy wciąż pozostawali sceptycznie nastawieni do Lumii, bo gdy ostatni raz Val szła tymi ulicami, zostawiła po sobie krwawą masakrę, zarówno w dolnym, jak i górnym mieście.
Z drugiej strony nie spodziewał się po niej niczego innego.