Książę i aktorka (Romans Historyczny) - Eliza Redgold - ebook

Książę i aktorka (Romans Historyczny) ebook

Eliza Redgold

3,8

Opis

Książę Darius Carlyle nie chce, by jego kuzyn poślubił aktorkę, ponieważ taki mezalians byłby długo komentowany w towarzystwie. Poza tym uważa, że każda aktorka to cyniczna łowczyni tytułów. By udowodnić tę tezę, zamierza przekonać do małżeństwa Calistę Fairmont, gwiazdę londyńskich teatrów, która często publicznie ogłasza, że nigdy w życiu nie poślubiłaby arystokraty. Jeżeli w ciągu miesiąca uda mu się namówić ją na ślub, kuzyn będzie musiał zerwać ze swoją narzeczoną. Już pierwsze spotkanie z Calistą uświadamia księciu, że chyba zbyt pochopnie zaproponował kuzynowi ten zakład.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 274

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (57 ocen)
15
20
17
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Natalia-87

Dobrze spędzony czas

Ciekawa pozycja do połowy nie można się oderwać później już trochę spowolniło jakby autorce brakło weny ale ogólnie warto przeczytać ciekawa książka. Polecam
00

Popularność




Eliza Redgold

Książę i aktorka

Tłumaczenie:Bożena Kucharuk

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Covent Garden, Londyn 1852

– Żadnych kolacji z książętami – oznajmiła Calista stanowczo, wyswobadzając się z kostiumu. – Znasz moje zasady – dodała, wciągając na siebie kolejne warstwy halek.

– Proszę cię, Calisto – odezwała się błagalnie Mabel zza malowanego parawanu. – To wytworny posiłek w niewielkim gronie.

Calista drżącymi palcami zapięła haftki paska. W ostatnim czasie znów straciła na wadze, więc musiała zaciągnąć go mocniej.

– Kolacja w małym gronie brzmi jeszcze gorzej – powiedziała, starając się zachować spokój.

Narzuciła na gołe ramiona lekką bawełnianą pelerynkę i luźno związała wykończone falbanką brzegi. Miała świadomość, że powinna założyć suknię, a nawet okryć się wełnianym szalem, jednak skórę wciąż miała rozgrzaną od gazowych świateł rampy.

Głos Mabel zaczął przypominać żałosne chlipanie.

– Nie będę mogła pójść, jeśli nie zechcesz mi towarzyszyć. Kolacja ma się odbyć „Pod Powozem i Końmi”, w jednej z tych zacisznych jadalni na piętrze. Od dawna chciałam zobaczyć, jak tam jest. Zamierzasz mnie rozdzielić z sir Herbertem?

Calista wyszła zza parawanu i usiadła przed toaletką, opierając łokcie na blacie, między słoiczkami kremów i pudrów.

– Miesiąc temu szalałaś za jakimś markizem – przypomniała przyjaciółce, wyciągniętej na szezlongu w jedwabnym różowym szlafroczku. – Teraz słyszę o baronecie. To przez takie jak ty wszystkie aktorki zyskują złą sławę.

Okrasiła szorstkie słowa uśmiechem, bo Mabel była dobrą dziewczyną, mimo iż poświęcała więcej uwagi flirtom, niż uczeniu się roli.

– Wraz ze złą sławą wiele aktorek zyskało tytuł lady albo księżnej – odpowiedziała jej Mabel, chichocząc.

Calista westchnęła. Odkąd kilku aktorkom rzeczywiście udało się poślubić arystokratów, wiele młodych kobiet zaczęło postrzegać teatr jako rodzaj rynku matrymonialnego. Utrudniły tym życie osobom takim jak Calista, które pragnęły realizować swą artystyczną pasję i doskonalić sceniczne umiejętności. Panowie z widowni często wyczekiwali przy wyjściu dla aktorów i pozwalali sobie na awanse, które Calista musiała odpierać, czasami grzecznie, czasami korzystając z pomocy portiera, bardziej szorstkiego w odprawianiu natrętów. Im dłużej pracowała w teatrze, tym większej nabierała pewności, że najgorsi są przedstawiciele tych najwyższych sfer. Sprawiali wrażenie przekonanych, że prawo do towarzystwa aktorki poza sceną po prostu im się należy z racji samej pozycji społecznej. Kilku takich pożal się Boże dżentelmenów próbowało ją traktować tak, jakby była kobietą na jedną noc. W istocie niektórzy z nich nie widzieli różnicy pomiędzy aktorką a kurtyzaną.

Calista niemal się otrząsnęła na wspomnienie incydentu sprzed kilku tygodni, po którym postanowiła jeszcze bardziej niezłomnie trwać przy swoich zasadach. Nie powiedziała nikomu o tym, co się stało, nawet Mabel. Aż ją ściskało w środku na samą myśl o tamtej sprawie, ale musiała nadal pojawiać się w teatrze i wychodzić na scenę. Nie miała innego wyjścia.

– Wiem, że masz swoje zasady, Cally, ale może się okazać, że wyświadczyłam ci przysługę, namawiając na udział w tej kolacji – podjęła niezrażona Mabel. – Mój Herbie rzeczywiście jest tylko baronetem, ale jego kuzyn ma tytuł księcia i ogromną fortunę. Mówię o księciu Albury!

– Nigdy o nim nie słyszałam.

Mabel jęknęła.

– Wygląda, że jest po prostu niesamowity. Herbie polecił mi przyprowadzić jakąś koleżankę aktorkę, żeby dotrzymywała mu towarzystwa. Od razu pomyślałam o tobie. Z każdym umiesz sobie poradzić.

Calista sięgnęła po słoiczek ulubionego kremu, którym dało się zmyć nawet najgrubszą warstwę pudru i farby. Chciała pomóc przyjaciółce. Mimo iż Mabel utrzymywała zawadiacką pozę, jej serce nie jeden raz zostało boleśnie zranione.

– Nie możesz zaprosić którejś dziewczyny z chóru? – spytała Calista z wahaniem.

– Mogłabym – powiedziała Mabel z rezygnacją – ale ty jesteś najlepsza. Herbie mówił, że książę jest piekielnie inteligentny, więc powinnam wybrać kogoś naprawdę zabawnego, kto zdoła sprostać jego oczekiwaniom.

– Nie mam ochoty zabawiać żadnego księcia – oznajmiła kwaśno Calista. – Może zapłacić za bilet i obejrzeć moją grę w przedstawieniu, jak wszyscy inni.

– Proszę cię. – Mabel znów przybrała błagalny ton. Patrzyła na Calistę szeroko otwartymi niebieskimi oczyma, które przyciągały całe zastępy adoratorów. Przy ruchach głowy jej jasne loki opadały wdzięcznie na ramiona. – Boję się stanąć oko w oko z tym księciem bez ciebie. Ty zawsze wiesz, co należy powiedzieć. Chodź na tę kolację, Cally. Herbie jest mężczyzną wprost stworzonym dla mnie, ja to po prostu wiem!

– Przykro mi, Mabel… – zaczęła Calista, ale urwała wpół zdania, z palcem uniesionym nad słoiczkiem, z którego zamierzała zaczerpnąć kremu.

Róż z jej policzków miał zaraz zniknąć, podobnie jak kostium, jak rola, którą odgrywała na scenie. Zawsze czuła to samo po burzy oklasków i opadnięciu kurtyny. Kiedy kłaniała się publiczności, następował moment, gdy przestawała być postacią ze sztuki i znów stawała się sobą, przedziwne wrażenie, jakby wracała do swojego ciała. Przysięgła sobie, że jeśli to poczucie kiedyś zaniknie, zrezygnuje z aktorstwa. Szukanie aplauzu dla siebie samej, Calisty Fairmont, byłoby czystą próżnością. Brawa i okrzyki uznania należały się postaci, którą kreowała w spektaklu, tej innej osobie, w którą się wcielała, wchodząc na deski sceny.

Tego wieczoru grała Rozalindę w „Jak wam się podoba” Szekspira. Od pierwszej do ostatniej sceny wcielała się w córkę księcia, zmuszoną udawać chłopca i ukrywać się w Puszczy Ardeńskiej. Krytycy zgodnie twierdzili, że doskonale sprawdza się w tej roli, nie tylko ze względu na swój ponadprzeciętny wzrost i smukłą sylwetkę, ale też dzięki zdolnościom, pozwalającym jej oddać bystrość i dowcip Rozalindy. Sama także wyjątkowo mocno przywiązała się do tej postaci.

Ostatnio jednak powrotowi do własnego „ja” po zakończeniu przedstawienia towarzyszyły szczególne emocje. Tego wieczoru doświadczyła bardzo nieprzyjemnego uczucia, jakby uszło z niej powietrze, kiedy stawała się ponownie panną Calistą Fairmont ze wszystkimi jej kłopotami. Jakby na tło idealnie czystego, błękitnego nieba wpłynęła ciemna chmura.

Przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze, palcom zaciśniętym kurczowo na słoiczku z kremem. Grając postać chłopca miała włosy upięte ciasno wokół głowy. Odłożyła krem na blat i zaczęła jedną po drugiej wyciągać spinki.

Czarne kędziory opadły na ramiona, ale wydawały się mniej sprężyste niż powinny. I błyszczały jakoś słabiej. Kiedyś lśniły jak śliwki o granatowoczarnej skórce, tak przynajmniej twierdził jej ojciec. Columbine dopytywała, czy również smakują jak śliwki, na co ojciec brał ją na ręce i ze śmiechem zapewniał, że jego córki, Calista i Columbine, są słodsze od wszystkich owoców.

Columbine. Młodsza siostra ostatnio się przeziębiła i dostała wysokiej gorączki. Przez cały dzień miała rozpalone policzki, a do tego ciągle kaszlała i świszczało jej w gardle.

Calista skupiła wzrok na swoich czerwonych policzkach. Warstwa różu przynajmniej ukrywała ich bladość, tak jak puder maskował cienie zmęczenia pod oczyma. Gdyby lepiej sypiała… Od jakiegoś czasu całymi nocami bezsennie przewracała się na łóżku. Ledwie udało jej się uspokoić po wspomnieniu jednej troski, pojawiała się następna.

Musiała sobie jakoś radzić. Może odrobina rozrywki by jej w tym pomogła? Proszona kolacja stanowiłaby miłą odmianę od codziennych obowiązków i zmartwień. A Columbine i tak spała o tej porze; od jakiegoś czasu ona i Martha nie czekały już na powrót Calisty. W dawnych, szczęśliwszych czasach zdarzały się wspólne kolacje przy kominku, okazje, by porozmawiać i omówić te lepsze i gorsze momenty przedstawienia. Teraz jednak wracała do domu sama.

Sama.

Miała wrażenie, że trudno jej wypuścić powietrze ze ściśniętych płuc. Strach nie opuszczał jej od czasu…

Nie. Nie zamierzała o tym myśleć.

Przyłożyła dłoń do piersi starając się panować nad oddechem. Właśnie takiego uczucia dławienia musiała doświadczać Columbine podczas swoich strasznych ataków.

Calista pomyślała, że może tego wieczoru dobrze by jej zrobiło towarzystwo, a poza tym po kolacji część drogi do domu mogłaby odbyć z Mabel.

Może bezpieczniej byłoby pójść inną trasą.

Nie miała powodu się spieszyć. Źle sypiała, a do tego była głodna. Mimo iż dostawała główne role kobiece w Prince’s Theatre i zarabiała więcej niż w czasach, gdy grywała epizody z dosłownie paroma słowami do wypowiedzenia na scenie, wypłata nie na wszystko starczała. Ogrzewane mieszkanie, jedzenie, rachunki za lekarza, na wszystko to musiała sama zarobić. Często udawała, że zjadła kolację przed powrotem do domu, by zaoszczędzić koszt dodatkowego posiłku. Nic więc dziwnego, że warstwa różu skrywała zapadłe policzki, a przywdziewanie chłopięcego kostiumu przychodziło Caliście coraz łatwiej.

Nagle perspektywa samotnej drogi do domu i nocy spędzonej na zmaganiach z czarnymi myślami wydała jej się nie do zniesienia. Wyświadczenie przysługi Mabel mogło jej pomóc na chwilę odetchnąć od trudnej codzienności.

– Dobrze – powiedziała, odkładając szczotkę do włosów.

Przyjaciółka, która siedziała skulona żałośnie na szezlongu i w zadumie nawijała na palec długi złoty kosmyk, podniosła głowę wyraźnie ożywiona.

– Co?

– Pójdę zjeść kolację z księciem Albury, ale nie mogę obiecać, że będę go zabawiać.

– Pójdziesz? – Mocny różany zapach owionął Calistę, kiedy Mabel poderwała się z miejsca, by ją uściskać. – Och, jestem ci taka wdzięczna, Cally. Mój Herbie też się ucieszy. Nie będziesz żałować!

Calista z westchnieniem zakręciła słoiczek. Już w momencie wyrażenia zgody zaczęła podejrzewać, że jednak pożałuje swej decyzji.

Darius Carlyle, książę Albury, wyciągnął przed siebie długie nogi i w swobodnej pozie czekał, aż zaproszone aktorki wejdą do prywatnej jadalni w zajeździe „Pod Powozem i Końmi”. Niewielkie wyłożone drewnem pomieszczenie, z miejscami mocno wytartą i podrapaną dębową boazerią, znajdowało się na piętrze, z dala od zatłoczonego baru, ale przez otwarte okno do środka docierały hałasy z biegnącej w dole ulicy. Tego wieczoru mgła opadła wcześniej, jednak nie zdołała stłumić okrzyków i śmiechów rozbrzmiewających przez całą noc w tej części Londynu.

Stłumił w sobie jęk żalu na myśl, że mógłby być w klubie, albo w łóżku, w swoim domu w Mayfair, za szczelnie zaciągniętymi zasłonami. Dlaczego znów dawał się wciągnąć w romanse swojego młodszego kuzyna? Nie po raz pierwszy był zmuszony ratować Herberta z opałów. Ciągnęło się to od czasów dzieciństwa, gdy obaj wylądowali w tej samej szkole z internatem… i nic nie zapowiadało, by szybko miało ustać. Herbert wyróżniał się głupotą, ale nosił nazwisko Carlyle. A jako głowa rodu Carlyle Darius, jak zwykle, czuł się zobowiązany mu pomoc. Postanowił jednak nie dopuścić, by tego rodzaju kłopoty się powtarzały.

Aktorki. Że też kuzyn Herbert miał do nich takie upodobanie… Były jak barwne ptaki, pięknie upierzone, w tanich kolorowych strojach, zbyt mocno umalowane.

I wszystkie miały ostre szpony.

A teraz jedna z nich wbiła je w Herberta i wszystko wskazywało na to, że nie zamierza go puścić.

Darius zamierzał dopilnować, żeby jednak wypuściła.

Wziął do ręki kieliszek i zamieszał pozostające na dnie resztki whisky. Planował wykorzystać kolację do oceny sytuacji, musiał się zorientować, jak daleko sprawy zaszły. Uznał, że najlepiej będzie zdusić problem w zarodku, nawet brutalnie. Lubił kuzyna bardziej niż to okazywał, lecz uważał za swój obowiązek dopilnować, by nazwisko Carlyle nie zostało ponownie oblepione błotem skandalu. To, co miał zrobić, nie zapowiadało się przyjemnie, ale było nieuniknione, jako że Darius nigdy nie wzdragał się przed wypełnianiem swoich powinności.

Herbert wyobrażał sobie, że jest zakochany, ale jeszcze nie zgłupiał na tyle, by oświadczyć się tej dziewczynie. Zresztą, nie miałoby to większego znaczenia. Takie oświadczyny zawsze dało się anulować, wystarczyła odpowiednia suma, żeby wyciszyć plotki. Aktorki zawsze dawały się przekupić.

Darius zabębnił palcami w blat stołu. Pozostawało jedynie pytanie, ile pieniędzy trzeba przeznaczyć na załatwienie sprawy. Tego wieczoru miał się dowiedzieć, na ile chytra i ambitna jest aktorka, która zagięła parol na Herberta.

Tego wieczoru niefortunny romans Herberta miał się zakończyć.

Klątwa rodu Carlyle musiała zostać złamana.

Drzwi jadalni otwarto i w progu ukazały się aktorki, dwie, a za nimi Herbert.

Darius wygiął wargi w uśmiechu.

Jako pierwsza weszła kobieta, pod urokiem której od jakiegoś czasu pozostawał Herbert. Darius miał okazję widzieć ją wcześniej przelotnie u boku kuzyna. Teraz miała fioletowe pióro w nieprawdopodobnie złocistych włosach i suknię z głęboko wyciętym dekoltem, który odsłaniał obfite piersi.

Herbert wysunął się naprzód, promieniejąc dumą. Pod płową czupryną pozostała okrągła twarz, dokładnie taka sama jak w dzieciństwie. Wyglądał jak uczniak poczęstowany lukrowaną bułeczką.

– Dariusie, pozwól, że ci przedstawię pannę Mabel Coop.

– Wasza książęca mość – odezwała się blondynka z akcentem, który aż zazgrzytał Dariusowi w uszach. Następnie przykucnęła w głębokim ukłonie, odsłaniając głębię przedziałka między piersiami.

Herbertowi oczy o mało nie wyszły z orbit.

– Miło mi – mruknął Darius. Przez moment zastanawiał się, czy jego kuzyn aby nie postradał zmysłów. Czyż jakikolwiek mężczyzna mógł chcieć spędzić życie, słuchając takiego głosu?

Odwrócił się do drugiej, wyższej z kobiet i zmarszczył czoło, widząc, jak mocno jest wymalowana. Jej policzki miały jaskrawy odcień czerwieni, a cerę, niewątpliwie świeżą, pokrywała gruba warstwa pudru. Dlaczego aktorki „upiększały” się w taki dziwny sposób? Nie znosił tego rodzaju sztuczności.

Ubrana była jednak mniej krzykliwie niż jej towarzyszka, w szarą wełnianą pelerynę, a pod nią w ciemnoniebieską suknię, sięgającą dość wysoko pod szyję. Była szczupła, zbyt szczupła jak na gust Dariusa, choć linia obojczyków, jak zauważył, rysowała się pod okryciem wyjątkowo delikatnie.

Powrócił wzrokiem do jej twarzy. Ku swemu zdumieniu napotkał śmiałe spojrzenie ciemnoniebieskich oczu okolonych gęstymi ciemnymi rzęsami. Jej mina świadczyła o lekkim rozbawieniu, jakby się domyślała, że oglądał ją po to, by ocenić.

Nieoczekiwanie mu się spodobała, ale natychmiast stłumił w sobie to odczucie.

– Nazywam się Fairmont – odezwała się po chwili, jako że zahipnotyzowany wdziękami panny Coop Herbert nie kwapił się z prezentacją. Głos miała dość niski i matowy, bez wyczuwalnego akcentu.

– Że co? – wydukał Herbert, ocknąwszy się wreszcie. – Najmocniej przepraszam, proszę pozwolić, panno Fairmont, że przedstawię panią mojemu kuzynowi księciu Albury.

Darius skinął głową.

– Jestem zachwycony.

Odpowiedziała szybkim dygnięciem.

Darius ponownie zmarszczył czoło. Odniósł wrażenie, że panna Fairmont odebrała staranną edukację w zakresie manier. Jej ukłon miał w sobie naturalne dostojeństwo – żadnego błyskania dekoltem, jedynie nieznaczny ruch z wyprostowanymi plecami, który uszedłby za nienaganny nawet na dworze. Jednak było też w nim jakby wyzwanie – mimo iż całkowicie pozbawiony nonszalancji, świadczył o opanowaniu i niezależności.

Patrzył, jak ściąga pelerynę i układa ją na skrzyni przy drzwiach. Tak, jest stanowczo zbyt szczupła, pomyślał, kiedy skierowała się do stołu ustawionego na środku pomieszczenia. Poruszała się z niezwykłą gracją i choć nie dorównywała urodą pannie Coop, to ona przykuła uwagę Dariusa.

– Proszę usiąść – zachęcił Herbert. – Kolacja zaraz będzie podana. – Niczym kelner odsunął krzesło dla panny Coop, za co został nagrodzony kolejnym błyskiem dekoltu.

Darius wrócił na swoje miejsce u szczytu stołu, na którym leżał już biały obrus oraz talerze i sztućce. Panna Fairmont usiadła po jego prawej stronie, panna Coop po lewej. Od lewej dolatywał go kwiatowy zapach, tak mocny, że mógł zepsuć bukiet przedniego wina. Prawa strona, na szczęście, nie dostarczała mu tego rodzaju wrażeń – najwidoczniej panna Fairmont nie miała zwyczaju zlewać się tanimi perfumami. Siedziała sztywno wyprostowana, z rękami złożonymi na kolanach.

– Może mają panie ochotę na szampana? – odezwał się Herbert, wskazując na butelkę wetkniętą w kubełek z lodem.

– O, tak – podchwyciła ochoczo panna Coop.

Panna Fairmonrt zaprzeczyła ruchem głowy. Darius także odmówił. Dolał sobie whisky z butelki, którą wcześniej zamówił. Potrzebował czegoś mocniejszego. Wprawdzie zwykle nie pito tego trunku przed posiłkiem, ale uznał, że w takim towarzystwie nie ma sensu sztywno trzymać się zasad. Zauważył jednak, że panna Fairmont spojrzała przelotnie na jego kieliszek.

– Zamówiłem homara – zwrócił się Herbert do panny Coop, strzepnięciem rozwijając serwetkę.

– Och, to moje ulubione danie, Herbie! – wykrzyknęła i z radości aż klasnęła w dłonie.

Zatem gruchamy sobie, zdrabniając imiona, pomyślał Darius ponuro. Miał już obmyślaną sumę, którą planował zaproponować pannie Coop. Zaokrąglił ją o kilka setek.

– Pani też ma ochotę na homara, panno Fairmont? – spytał kobietę siedzącą po jego prawej stronie.

– Owszem, dziękuję – odpowiedziała zwięźle.

– Zawsze umieramy z głodu po zejściu ze sceny, prawda, Cally? – zachichotała panna Coop.

– Nic dziwnego, to ciężka praca – powiedział rozanielony Herbert. – Muszę przyznać, że byłyście dziś znakomite.

– Miałam dwie linijki tekstu – pochwaliła się panna Coop.

– Cudownie ci poszło – rzekł z zachwytem Herbery. – Pani także, panno Fairmont – dodał pośpiesznie.

Odpowiedziała mu uśmiechem, całkiem zwyczajnym, bez cienia próżności, raczej zaskakującym u aktorki.

– Dziękuję.

Kiedy Darius spojrzał na nią z ukosa, znów napotkał jej spokojny wzrok.

– Pani także miała mówioną rolę? – spytał.

– Mówioną? – pisnęła panna Coop. – Calista gra główną rolę!

Darius uniósł brew.

– Doprawdy?

Przytaknęła skinieniem.

– Panna Fairmont cieszy się sporą sławą – wyjaśnił kuzynowi Herbert. – Myślałem, że o tym wiesz.

– Proszę mi wybaczyć – rzekł przepraszająco Darius.

– Nic nie szkodzi. – Uniosła kąciki ust w ledwie widocznym uśmiechu. – Ja także nie znałam pańskiego nazwiska.

Wyprostował się sztywno, jakby zaskoczony.

– Domyślam się, że nie jest pan wielbicielem teatru – powiedziała, wyraźnie niezrażona faktem, że nigdy o niej nie słyszał. Nie stroiła dąsów ani się nie oburzała jego niewiedzą. Sięgnęła po szklankę z wodą i upiła mały łyk. Usta miała pełne i różowe.

– Nie interesuje mnie odgrywanie wymyślonych ról, panno Fairmont – oznajmił Darius.

Miał świadomość, że odstawiając szklankę, uważnie mu się przyjrzała. Głowę trzymała lekko opuszczoną, ale czuł na sobie czujne spojrzenie jej niebieskich oczu.

– Panna Fairmont grała wiele znaczących ról – ciągnął Herbert. – Julię, Rozalindę, Ofelię…

– I pokutnicę Calistę? – podsunął Darius.

Gwałtownie uniosła głowę.

– Zatem odgadł pan pochodzenie mojego imienia. Czyż dopiero co pan nie mówił, że nie lubi teatru?

– Nie teatru, panno Fairmont. – Zerknął na pannę Coop. – Nie znoszę wcielania się w zmyślone postacie.

– Rozumiem – odpowiedziała tonem tak szorstkim, że popatrzył na nią z zaciekawieniem.

W końcu poczuł jej zapach, kiedy panujące w pomieszczeniu ciepło rozgrzało jej policzki, od czego przybrały jeszcze głębszy odcień czerwieni. Rozpoznał delikatny aromat lawendy.

– A ja nie rozumiem! – wykrzyknęła panna Coop. – O czym wy dwoje, u licha, mówicie?

– O moim imieniu, Mabel – wyjaśniła jej pośpiesznie panna Fairmont. – Pochodzi ze sztuki Nicholasa Rowe’a The Fair Penitent.

– Główna postać męska nazywała się chyba Lothario – ciągnął Darius.

– W istocie, był niepoprawnym uwodzicielem – odpowiedziała bez namysłu. – Mężczyzną, który postrzega jednakowo wszystkie kobiety.

– Mówiłem ci, że mój kuzyn jest mądry – zwrócił się Herbert do Mabel z nieskrywaną dumą.

– To prawda, Herbie, mówiłeś – potwierdziła z promiennym uśmiechem.

– Może nie aż tak mądry, jak mu się wydaje – skomentowała cierpko panna Fairmont.

Przy wysoko uniesionej głowie jej obojczyki wyglądały na jeszcze bardziej kruche, a szyja wydawała się niezwykle długa. Darius nagle przypomniał sobie łabędzia, który pływał po stawie w jego wiejskiej posiadłości. Kiedyś ptak boleśnie go udziobał.

Herbert patrzył to na jedno z nich, to na drugie.

– O co chodzi? – spytał wyraźnie skołowany.

– Coś jest nie tak, Cally? – zainteresowała się panna Coop.

– Zostałyśmy tu zaproszone bynajmniej nie po to, by miło spędzić czas przy kolacji, Mabel – odpowiedziała Calista drwiąco. – Przy swojej deklarowanej niechęci do aktorstwa, książę odegrał całkiem niezłe przedstawienie.

Mabel Coop w geście bezradności przyłożyła dłoń do dekoltu.

– Herbie, o co jej chodzi?

– Nie mam zielonego pojęcia – wyznał osłupiały Herbert.

– Niech pan poprosi kuzyna o wytłumaczenie – poradziła mu Calista.

Rozległo się dyskretne pukanie do drzwi, po czym do środka weszło dwóch kelnerów; w uniesionych rękach nieśli półmiski zakryte srebrnymi pokrywami. Ustawili je na stole.

– Proszę nie odkrywać – zarządził Darius, kiedy chcieli się brać do serwowania posiłku. Odczekał, aż wyjdą, choć z pewnością przystanęli tuż za drzwiami, by podsłuchiwać o czym też dwaj dżentelmeni będą rozmawiać z towarzyszącymi im aktorkami. Tym bardziej należało jak najszybciej zakończyć sprawę.

– Myślę, że możemy od razu przejść do sedna, panno Coop – zaczął książę. – Miałem nadzieję załatwić to w miarę możliwości elegancko, ale skoro panna Fairmont sama poruszyła temat… – Spojrzał na Calistę z irytacją i napotkał jej równie gniewny wzrok. Z pewnym wysiłkiem skupił uwagę na jasnowłosej towarzyszce Herberta. – Jest pani młodą kobieta o niezaprzeczalnym wdzięku, panno Coop, ale jeśli roi sobie pani o poślubieniu mojego kuzyna Herberta, obawiam się, że muszę panią pozbawić złudzeń.

– Co takiego? Och! – Wielkie oczy Mabel natychmiast zaszkliły się od łez.

– Darius, doprawdy… – obruszył się Herbert – Przyszliśmy tu na miłą kolację. Daj spokój.

Darius puścił jego protest mimo uszu.

– Jestem głową rodziny Carlyleów. Mój kuzyn w żadnym razie nie ożeni się z aktorką.

– A co pan ma przeciw aktorkom? – odezwała się po jego prawej stronie panna Fairmont.

Odwrócił się, żeby na nią popatrzeć.

–  Zmusza mnie pani do brutalnej szczerości.

– Proszę, śmiało. Nie udawajmy niczego. – Zadarła podbródek.

Darius wzruszył ramionami.

– Aktorki znane są z polowania na tytuły.

Panna Coop wydała z siebie piskliwy okrzyk.

– To oburzające, co pan mówi. – Panna Fairmont podniosła głos tylko nieznacznie, ale dawało się w nim wyczuć złość. – Kobiety występują na scenie od czasów króla Karola Drugiego. Ile jeszcze potrzeba czasu, żeby nasza sztuka zyskała szacunek?

– Aktorstwo nie jest sztuką – oznajmił Darius tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Dla kobiet stanowi jedynie wersję tego najstarszego zawodu, w którym są nadzwyczaj biegłe.

– Są też mężczyźni aktorzy – przypomniała mu Calista.

– Aktorzy mężczyźni grają – stwierdził Darius, zerkając pogardliwie na przesadnie głęboki dekolt Mabel. – Natomiast kobiety występujące na scenie prezentują swoje wdzięki.

– Dariusie – odezwał się Herbert z drugiego końca stołu. – Chyba trochę przesadziłeś.

Darius wziął do ręki swój kieliszek z whisky.

– Panna Fairmont ma rację co do powodu, dla którego tu jestem. Nie mam ochoty spędzać czasu z aktorkami. Chcę poznać cenę, która pozwoli mi unikać takiego towarzystwa na przyszłość. Przejdźmy do rzeczy. Ile pieniędzy skłoni panią do zostawienia w spokoju mojego kuzyna, panno Coop?

Po tych słowach łzy zaczęły spływać po policzkach blondynki cienkimi strumykami. Pierś jej falowała w wytężonym oddechu.

Panna Fairmont poderwała się zza stołu. Poza plamami czerwonych wypieków jej cera wydawała się blada, niemal kredowa.

– Zachowuje się pan jak wyjątkowy gbur. Proszę nie mówić w taki sposób do mojej przyjaciółki. Nie ma pan do tego prawa. Nie zna jej pan.

Darius głośno odstawił kieliszek i również wstał. Panna Fairmont sięgała czubkiem głowy nieco powyżej jego barku.

– Wiem wystarczająco dużo o aktorkach. Każda aktorka w Covent Garden chce poślubić lorda albo księcia. To już zakrawa na epidemię. Być może jesteście takie same. Pani też poluje na jakiś tytuł?

– Jak pan śmie!

– Lady Calista. Hrabina Calista. Księżna Calista – szydził. – Po to pani tu dziś przyszła? Taką żywi pani sekretną nadzieję, jak wszystkie aktorki?

Na tle pobladłej twarzy niebieskie oczy panny Fairmont błyszczały niczym szafiry.

– Nie mieści się panu w głowie, że niektóre aktorki mogą wcale nie chcieć tych rzeczy? Jestem jedną z nich. Pociąga mnie scena, nie żaden książę.

– Jasne, jasne – kpił. – Teraz pani gra jak z nut.

– Bynajmniej. Moja rodzina jest związana z teatrem od czterech pokoleń. Mogę być dumna z moich przodków, tak samo jak pan ze swoich. Moja matka i babka były aktorkami, a ojciec… – głos lekko jej zadrżał – …pisał sztuki. Nigdy pan nie zrozumie, co znaczy dla mnie scena. Mówi pan o aktorkach, które z niej zeszły, żeby przez małżeństwo wejść do arystokracji. Jestem pewna, że wiele z nich tego żałowało i tęskniło za sceną, na której mężowie nie pozwolili im więcej występować.

– A ja jestem pewien, że wielu arystokratów żałowało swego ożenku z aktorką – odpalił bez namysłu. – Sam widziałem takie sytuacje w kręgach moich znajomych. To się nigdy nie sprawdza. Prowadzi do katastrofy. Jako głowa rodziny mam obowiązek dopilnować, by żaden Carlyle nie wpakował się w tego rodzaju tarapaty.

W oczach panny Fairmont zapłonął niebieski ogień.

– Wydaje się panu, że bycie utytułowaną żoną stanowi wielką nagrodę. Doprawdy, wolałabym już być kochanką niż żoną arystokraty takiego jak pan.

– Moją kochanka? – Uniósł brew. – Przynajmniej pani jasno określiła cenę.

– Przekręca pan moje słowa – wycedziła przez ściągnięte usta. – Chciałam jedynie powiedzieć, że nie każda aktorka pragnie zostać żoną księcia.

– Każda aktorka ma swoją cenę. – Odwrócił się na pięcie i stanął przodem do płaczącej panny Coop. – Zatem ile wynosi pani cena, panno Coop?

– Chciałam tylko zjeść trochę homara – odpowiedziała drżącymi ustami zapytana.

Darius zaśmiał się pogardliwie.

Panna Fairmont szybko okrążyła stół. Nawet w złości jej krok zachował pełną gracji posuwistość.

– Chodź, Mabel. Idziemy do domu.

– Herbie…

Herbert wstał, serwetka zsunęła mu się z kolan na podłogę.

– Przyjdę do ciebie jutro, Mabel – odezwał się niepewnym tonem. – Obiecuję.

– Chodźmy – ponagliła panna Fairmont; pomogła przyjaciółce wstać i wetknęła jej do ręki białą chusteczkę. – Proszę cię. Nie zostawaj tu, żeby słuchać obelg. – Ponad ramieniem rzuciła Dariusowi wyniosłe spojrzenie. – Mogę mieć tylko nadzieję, że żadna aktorka nie będzie miała pecha zostać pańską żona.

– Cóż za przedstawienie. – Darius podniósł kieliszek w geście toastu. – Była pani niemal przekonująca, panno Fairmont. Brawo.

Wychodząc razem z przyjaciółką, panna Calista Fairmont głośno zamknęła za sobą drzwi.

Już na ulicy Calista otuliła się mocniej peleryną. Idąca obok niej Mabel wciąż pochlipywała.

Calista jeszcze nigdy nie czuła takiej wściekłości.

Łowczynie tytułów! Jak on śmiał!

Książę Albury potraktował ją tak, jakby nie zasługiwała na szacunek, jakby sztuka, w którą wkładała życie i duszę, nic nie znaczyła. Zarzucił jej, że pożąda tytułu, podczas gdy zadała sobie tyle trudu, by uniknąć tego rodzaju uwikłania!

Gdyby wiedział…

Łzy zakłuły ją pod powiekami. Zmęczenie całymi tygodniami troski i niedostatku snu, połączone z przeżyciem momentu gwałtownej złości sprawiły, że cała się trzęsła. Nie mogła znieść świadomości, że musi bronić swojego zawodu przed tak niegodziwymi oszczerstwami.

Żadnych kolacji z książętami, przyrzekła sobie ponownie Calista.

Nigdy, nigdy więcej.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Cally? Obudziłaś się?

Calista otworzyła oczy, zanim padło drugie pytanie.

– Columbine. Która godzina? Dobrze się czujesz?

Columbine wtuliła się w jej ramiona. Nawet przez warstwę kołdry Calista czuła, jak szczupła i krucha jest jej siostra. Ważyła znacznie mniej, niż powinno ważyć ośmioletnie dziecko. Posłanie prawie wcale się nie wgłębiło pod jej nieznacznym ciężarem.

– Jest dziewiąta, a ja czuję się dziś bardzo dobrze – odpowiedziała radośnie Columbine. – Mam się znacznie lepiej.

Calista przytknęła dłoń do czoła siostry. Rzeczywiście gorączka opadła a z policzków dziewczynki ustąpił niezdrowy rumieniec.

– Nie słyszałam, jak wróciłaś wczoraj wieczorem – powiedziała Columbine. Sypiała z ich służącą Marthą w drugim, większym pokoju, który w ciągu dnia służył im za salon, ogrzewany ciepłem z kominka. Sypialnia Calisty przypominała spiżarnię zarówno rozmiarem, jak i temperaturą.

– Wróciłam później niż zwykle – wyjaśniła Calista. – Poszłam na kolację z Mabel.

– Lubię Mabel – powiedziała Columbine, moszcząc się wygodniej w pościeli. – Zawsze daje mi słodycze, kiedy przychodzę do teatru.

Calista westchnęła na myśl o przyjaciółce. Mabel miała dobre serce i kochała sir Herberta Carlyle… tak przynajmniej twierdziła przez całą drogę do domu po koszmarnej proszonej kolacji. Jej romantyczne związki nie trwały zwykle długo, ale to nie usprawiedliwiało zachowania księcia Albury.

Wspomnienie karygodnych słów księcia wzbudziło w niej złość.

Aktorki znane są z polowania na tytuły.

To krzywdzące stwierdzenie natrętnie dudniło jej w mózgu. Niesłychane, jak bardzo musiał pogardzać wykonywanym przez nią zawodem. Nigdy nie rzucono jej w twarz czegoś takiego, choć domyślała się, co ludzie mówią za jej plecami. Bolało.

Zadarła dumnie podbródek. Zamierzała szlifować swój warsztat, dopóki aktorki nie zyskają uznania, na jakie zasługiwały, niezależnie od tego, co o nich sądzili mężczyźni tacy jak książę Albury.

Poprzedniego wieczoru przy kolacji – która właściwie się zakończyła, nim cokolwiek zjadły – dobrze mu się przyjrzała. Zawsze uważnie obserwowała nowo poznane osoby, zapamiętując gesty i odruchy, które mogła później wykorzystać przy tworzeniu kreacji na scenie. Jednak musiała przyznać, że w przypadku księcia Albury nie chodziło o doskonalenie aktorskiego rzemiosła. Po prostu miał w sobie coś, co przyciągało uwagę.

Wysoki. Szeroki w ramionach. Odziany nieskazitelnie w ciemny frak, bordową aksamitną kamizelkę i śnieżnobiałą koszulę. Wieczorowe spodnie miał idealnie wyprasowane, buty wyglansowane do połysku. Zauważyła, że na małym palcu prawej ręki nosi złoty sygnet z rodowym herbem. Sama dłoń była duża i mocna, pozwalała zakładać, że jest człowiekiem odczekującym od innych natychmiastowego posłuszeństwa. Mógłby występować na scenie, jako że posiadał tę szczególną prezencję, niezbędną dobremu aktorowi do utrzymania zainteresowania publiczności. Przy swoim ponadprzeciętnym wzroście, głębokim, dźwięcznym głosie i nieco posępnej męskiej urodzie byłby znakomitym teatralnym bohaterem.

Nie.

Nie bohaterem.

Czarnym charakterem.

Fragmenty dialogu i słowa – które niestety, nie przyszły jej do głowy wcześniej – nie pozwalały Caliście zasnąć prawie do świtu. Zapisała kilka linijek na jednej z luźnych kartek trzymanych na stoliku przy łóżku. Ojciec zawsze jej powtarzał, że najlepsi dramaturdzy pisali bez przerwy, nie tylko wtedy, gdy zasiadali do pracy nad sztuką.

– Wykorzystuj wszystkie swoje emocje, pisząc – radził. – Tak samo jak to robisz na scenie.

Nie miała trudności z odtworzeniem swoich emocji, kiedy myślała o księciu Albury. Aż zacisnęła zęby na wspomnienie furii, o którą ja przyprawił.

Jednak przez dziwny do wytłumaczenia moment, kiedy ich spojrzenia się spotkały, po tym, jak niemal obraźliwie omiótł wzrokiem jej twarz i sylwetkę, odniosła wrażenie, że coś ich łączy. Coś nieuchwytnego… co szybko wyparowało na skutek jego arogancji.

Calista otrząsnęła się z myśli o księciu i skupiła na obecności siostry. Już dawno postanowiła dokończyć znalezioną w papierach ojca napisaną do połowy sztukę. Była to adaptacja opowiadania, mogła więc podjąć wątek w miejscu, gdzie ojciec przerwał pisanie. Kontynuując jego pracę miała wrażenie, jakby nadal żył. Tego dnia planowała napisać więcej, jednak najważniejsza była Columbine.

– Nie mam dziś po południu przedstawienia. Chciałabyś pójść do Hyde Parku?

– Och, tak, chodźmy! – Columbine poderwała się tak gwałtownie, że długie czarne warkocze aż podskoczyły jej nad głowę. – Ciężko spędzać cały dzień w domu tylko w towarzystwie Marthy… choć jest dla mnie bardzo miła – dokończyła pośpiesznie. – Jednak najbardziej lubię być z tobą, Cally. Możemy zabrać koszyk z lunchem i urządzić sobie piknik?

– Skoro chcesz… Idź spytaj Marthę, czy zrobi nam kilka kanapek.

– Może nawet dołoży trochę makowca.

– Jestem pewna, że dołoży.

Columbine w podskokach wybiegła z pokoju.

Calista opadła z powrotem na poduszkę. Przez okno naprzeciwko łóżka zaglądało blade słońce. Po kwietniowych ulewach nastał maj, jej ulubiony miesiąc. Nadchodziło lato i nadzieja, że wniesie trochę ciepła na londyńskie ulice. Zimny wiatr bardzo niekorzystnie wpływał na zdrowie Columbine, Calista żałowała, że nie ma pieniędzy, by zabrać siostrę do cieplejszego klimatu, do Włoch lub do Francji, gdzie powietrze mogłoby oczyścić jej płuca. Nie mogła też sobie pozwolić na wysłanie jej za granicę z Marthą, ich wierną i oddaną służącą. Martha opiekowała się Columbine od czasu, gdy zmarła ich matka i dbała o nie obie najlepiej jak umiała. A od kiedy zabrakło ich ojca, zawsze próbowała odmawiać przyjęcia tych kilku monet, które Calista dawała jej co tydzień.

Calista przygryzła wargę. Poprzedniego wieczoru powiedziała księciu, że jej ojciec był dramatopisarzem. Wypowiadając te słowa, uzmysłowiła sobie, że używa czasu przeszłego.

Czyżby postradała nadzieję?

Może nadszedł czas, by stawić czoło brutalnej prawdzie.

Zacisnęła palce na brzegu kołdry. Nie mogła tego zrobić. Jeszcze nie. Musiała kontynuować jego pracę i troszczyć się o Columbine, dopóki ojciec nie wróci do domu.

Jednak z każdym dniem stawało się to trudniejsze.

I bardziej przerażające.

Z wysiłkiem wciągnęła powietrze. Zmęczenie z poprzedniego dnia nie ustępowało, żałowała, że nie może pospać jeszcze parę godzin. Uznała jednak, że patrzenie na Columbine bawiącą się w Hyde Parku da jej więcej radości. W tak piękny dzień mogły trafić na jakieś plenerowe przedstawienie albo nawet występ orkiestry dętej.

Wierzyła też, że słoneczny dzień w parku pomoże jej zapomnieć o obraźliwych słowach księcia Albury.

Darius się obudził.

Wizja, którą miał przed oczyma, powoli się rozwiewała.

Ciemne włosy. Długa szyja.

Ukąszenie.

Ta sama twarz ukazała mu się poprzedniego wieczoru przed zaśnięciem. Odesłał swojego kamerdynera Hammonda, sam się rozebrał, a potem długo leżał bezsennie, znacznie dłużej, niż zapowiadała ilość wypitej przez niego whisky.

W zajeździe „Pod Powozem i Końmi” spodziewał się, że po odprawieniu aktorek poczuje zadowolenie. Tymczasem gdy panna Fairmont zatrzasnęła za sobą drzwi jadalni, doznał uczucia, którego nie potrafił nazwać.

Skrupuły?

Żal?

Bo przecież nie wyrzuty sumienia?

Przeczesał włosy palcami. Musiał surowo potraktować tę małą pannę Coop, bo wyraźnie polowała na jego kuzyna Herberta.

Nie był jednak do końca pewien, czy panna Calista Fairmont należała do tego samego typu młodych kobiet.

Zachował się wobec niej bardziej szorstko, niż zamierzał. Można powiedzieć, że znalazła się na linii ognia. Nazwisko Carlyle znaczyło dla niego wszystko i nie zmierzał pozwolić, by ktokolwiek okrył je niesławą. Jednak wytoczył przeciwko niej ciężką artylerię, a choć odpowiedziała kilkoma całkiem celnymi strzałami, czuł, że przesadził, traktując ją w taki sposób.

Postąpił zbyt surowo? Uznał, że nie. Zachował się tak, jak należało. Okrucieństwo często wychodziło na dobre w końcowym rozrachunku. Herberta trzeba było chronić przed nim samym, a panna Fairmont została przypadkiem wmieszana w tę niefortunną sytuację. Normalnie nigdy by się nie odezwał w taki sposób do żadnej kobiety, ale okoliczności wymagały zastosowania drastycznych środków.

Była tylko aktorką. Musiał jednak przyznać, że wykraczała poza to, czego się spodziewał po kobiecie wykonującej ten zawód.

Znów nawiedziła go wcześniejsza wizja.

Ciemne włosy.

Długa szyja.

I dostojeństwo godne księżnej, kiedy broniła swojej przyjaciółki.

I znów to samo. To najgorsze.

Wyrzuty sumienia.

No właśnie. Wyrzuty sumienia.

Darius niezbyt często sobie na nie pozwalał, więc szczególnie go uwierały.

Strząsnął je z siebie wraz z puchową kołdrą, sięgnął po szlafrok, a potem zadzwonił na Hammonda, żeby przygotował mu poranne golenie i śniadanie.

Nie mógł uniknąć tego, co się stało. Sytuacja wymagała szybkiego działania. Żadna aktorka nie mogła poprzez małżeństwo wejść do jego rodziny, a Herbert zdradzał niebezpiecznie mocne przywiązanie do panny Coop.

Zachowanie kuzyna po wyjściu aktorek tylko upewniło Dariusa w słuszności przedsięwziętych kroków. Musiał działać, szybko i stanowczo.

– Jak śmiesz odzywać się do Mabel w taki sposób – wydukał Herbert, czerwony na twarzy. – Tym razem posunąłeś się za daleko.

– Wyświadczyłem ci przysługę – zbył go Darius.

Herbert z czasem miał podobnie spojrzeć na tę sprawę.

Darius zakładał, że po południu spotka swojego kuzyna w klubie. Zamierzał ponownie z nim porozmawiać i przekonać go, że szybkie zerwanie niefortunnej znajomości będzie korzystne dla wszystkich zainteresowanych. Zawsze potrafił kierować poczynaniami Herberta, a czysta życzliwość dla krewnego wymagała dołożenia wszelkich starań, by uchronić go przed kłopotami i zapewnić mu przyszłe szczęście.

Darius wyjrzał przez okno. Dzień był pogodny, zbyt piękny, by nie skorzystać z uroków przychylnej aury. Rano musiał poświęcić trochę czasu interesom i korespondencji, ale po południu postanowił się wybrać na spacer do Hyde Parku.

Znów przeciągnął dłonią po zmierzwionych snem włosach.

Ogarnęła go zaskakująco silna potrzeba zobaczenia łabędzi na stawie.

Calista głęboko wciągała świeże powietrze.

Miała wrażenie, że jest inną osobą, otoczenie przyrody działało na nią orzeźwiająco, zmęczenie topniało w niej niczym lody na słońcu. Wprawdzie traciła godziny, które mogła poświęcić na pisanie, ale potrzebowała tego wyjścia, a Columbine było ono jeszcze bardziej niezbędne.

Odchyliła daszek czepka i wystawiła twarz na ciepłe promienie. W końcu nadszedł upragniony maj. Rabaty napęczniały barwnymi kwiatami, pośród których dostrzegła żonkile i niebieskie dzwonki. Po trawniku uwijały się wiewiórki, jedna szczególnie zachwyciła Columbine, bo wyglądała zza drzewa niedaleko ich piknikowego koca. Spędziły w parku dobrych kilka godzin, a z każdą mijającą minutą nastrój Calisty się poprawiał.

Wokół nich mnóstwo innych ludzi cieszyło się piękną pogodą. Jeźdźcy zażywali nieśpiesznych przejażdżek. Pary spacerowały, trzymając się pod rękę albo odpoczywały, siedząc na ławkach. Dzieci toczyły obręcze i rzucały piłkami albo karmiły kaczki. Po stawie dostojnie pływały łabędzie.

Calista ze znacznie już lżejszym koszykiem w dłoni zmierzała do budki z teatrzykiem, gdzie Columbine z przejęciem oglądała występ zabawnych kukiełek, kiedy usłyszała za plecami męski głos.

– Panna Fairmont?

– Tak? – Odwróciła się gwałtownie.

Głos należał do zażywnego mężczyzny w krawacie w czerwone kropki.

– Byłem pewien, że się nie mylę – oznajmił z promiennym uśmiechem. – Mam przyjemność z panną Fairmont, która ostatnio zachwyca nas rolą Rozalindy z arcydzieła Szekspira w Prince’s Theatre, nieprawdaż?

– Owszem – potwierdziła Calista, uśmiechając się do sympatycznego rozmówcy.

– Moja droga! – wykrzyknął. – Była pani wspaniała.

– Dziękuję, bardzo pan uprzejmy – odpowiedziała skromnie Calista.

– Nie mówię tego z uprzejmości, panno Fairmont – obruszył się szczerze. – Jest pani prawdziwą ozdobą sceny! – Skłonił się i wesoło pomachał. – Wszystkiego dobrego, droga pani!

Calista patrzyła, jak oddala się parkową ścieżką. W końcu ktoś docenił jej aktorskie wysiłki. Pochwała niemal zatarła bolesne wrażenie po okrutnych słowach księcia, jakoby aktorki jedynie prezentowały swoje wdzięki.

Niemal… ale nie do końca.

Darius szedł przez Hyde Park, popatrując na ludzi rozsianych po trawnikach. Dzieci bawiły się na murawie pod okiem niań, które wykorzystywały okazję, by ze sobą pogwarzyć. Zauważył tylko jedną lub dwie pary w trakcie zalotów. Poza tym park wypełniały rodziny, wszystkie uśmiechnięte i zadowolone z odbywanego na świeżym powietrzu pikniku.

Poczuł znajome ukłucie bólu, ale natychmiast je w sobie stłumił. Z pewnością sielski obrazek, który miał przed oczyma, stanowił jedynie fasadę. Oni wszyscy nie mogli być tacy szczęśliwi, na jakich wyglądali – matki zajęte swymi pociechami i ojcowie próbujący skryć uśmiech dumy za zasłoną bujnych wąsów. Dwaj chłopcy z uwagą słuchali wskazówek rodzica, jak puszczać latawiec, podczas gdy roześmiana matka starała się uchronić umazanego dżemem malucha przed wpadnięciem do stawu. Większa gromada dzieci otaczała budkę z teatrzykiem kukiełkowym, obserwując przygody Puncha i Judy.

Nagle Darius gwałtownie się zatrzymał.

Za plecami dzieci stała panna Calista Fairmont.

Nie mógł się mylić, choć tego dnia wcale nie wyglądała jak aktorka. Nie miała na twarzy pudru ani różu, a prosty szary czepek zsunęła na tył głowy, odsłaniając włosy czarne niczym niebo o północy. W szarym płaszczu i skromnej sukience ozdobionej białą koronką przy kołnierzu wyglądała bardziej na guwernantkę niż na gwiazdę londyńskiej sceny. Mimo to miał wrażenie, że oświetlają ją światła rampy.

Obok stała dziewczynka z długimi warkoczami tego samego koloru co włosy panny Fairmont, ubrana w znoszony tweedowy płaszczyk. Najwyraźniej były ze sobą spokrewnione. Obie z zainteresowaniem oglądały przedstawienie, a dziewczynka się śmiała.

A potem panna Fairmont również zaczęła się śmiać.

Poprzedniego wieczoru podczas kolacji ledwie unosiła kąciki ust, więc nie zdawał sobie sprawy z tego, że… panna Calista Fairmont jest piękna.

Śmiech rozjaśnił jej twarz. Promieniała. Jak świeca z zaciemnionym pokoju. Jak światełko, przy którym ma się wrażenie, że rozgrzewa od środka.

Darius podszedł bliżej. Skupiona na perypetiach kukiełkowych bohaterów w ogóle go nie zauważyła.

Policzki tego dnia miała mlecznobiałe, lekko tylko zaróżowione od świeżego powietrza. Jej naturalnie jasna, gładka cera uświadomiła mu, że jest młodsza, niż pierwotnie sądził. Musiała mieć niewiele ponad dwadzieścia lat. Dostojne zachowanie sprawiało, że wyglądała na starszą.

Dopiero w tym momencie odkrył, że to dostojeństwo było jej przyrodzoną cechą, a nie przybieraną na zawołanie pozą. Dostrzegł coś jeszcze. Mimo znakomitej ogólnej prezencji wydawała się przytłoczona trudami życia, nadmiernymi jak na tak młodą kobietę. Nie zdradzało jej pochylenie ramion czy głowy, tylko niepokój, z jakim spoglądała na towarzyszące jej dziecko. Osoba w jej wieku powinna promieniować radosną beztroską, zwłaszcza w tak pogodnym otoczeniu, podczas plenerowego spektaklu z kukiełkami.

Calista Fairmont nie była beztroska. Nawet kiedy się śmiała, najwidoczniej nie zapominała o codziennych kłopotach. Pod szafirowymi oczyma Darius dostrzegł cienie świadczące o bezsennych nocach.

Zamyślił się, marszcząc czoło. Niedostatek snu równie dobrze mógł się brać z nocnych hulanek. Jednak patrząc na to, z jak wielka troską młoda kobieta pochyla się nad dzieckiem, nie potrafił uwierzyć w te drugą możliwość.

Znów ogarnęło go to niewygodne, trudne do określenia poczucie.

Wyrzuty sumienia?

Natychmiast je odrzucił.

Niezależnie od tego, jak młodo i niewinnie wyglądała w parku, panna Fairmont była aktorką.

Zawrócił na pięcie. Cóż mógłby jej powiedzieć? Musiał chronić Herberta, więc zrobił to, co należało, nawet jeśli żałował, że przy okazji ta młoda kobieta ucierpiała przez jego brutalne zachowanie.

Zapiął guziki płaszcza, bo nagle jakby zrobiło się chłodniej. Zmierzając szybkim krokiem do klubu, utwierdzał się w swoim postanowieniu. Żaden z Carlylów nie mógł się związać z aktorką, nigdy więcej. Planował przekonać kuzyna, by odprawił pannę Coop, zanim zbyt mocno się zaangażuje. Darius wiedział lepiej niż ktokolwiek inny, o co tak naprawdę chodzi aktorkom. Nie miał wątpliwości, że polująca na tytuł – jak one wszystkie – panna Coop unieszczęśliwi Herberta, zniszczy jego reputację i przyszłość. Darius musiał mu otworzyć oczy, dowodząc jej prawdziwych zamiarów.

Plac przed klubem w St. James był pusty, kiedy się zbliżał do wejścia.

– Wasza książęca mość – powitał go portier, kłaniając się z szacunkiem.

Darius podał mu swoje okrycie i rękawiczki.

– Dzień dobry, czy mój kuzyn już przyszedł?

– Owszem, wasza książęca mość. Jest w salonie.

W obszernym pomieszczeniu kłębił się tłum. Sądząc po ożywionych głosach, odbywała się jakaś rozgrywka o wysoką stawkę. Darius czasami zasiadał do zielonego stolika i na ogół dobrze mu szło, ale w tym momencie nie miał ochoty na grę w karty.

Skłonił się powściągliwie jednemu z graczy.

Francis, lord Merrick. Darius odruchowo zacisnął pięści. Nigdy go nie lubił. W czasach szkolnych Merrick przewodził grupie agresywnych smarkaczy, którzy mocno dali się we znaki kuzynowi Herbertowi. Był z nich wszystkich najgorszy, brakowało mu elementarnego poczucia honoru. Na szczęście nie udało mu się zamienić życia Herberta w koszmar.

Darius osobiście tego dopilnował.

Teraz Merrick pochylał się nad stolikiem. Płowe włosy miał jak zwykle zbyt długie, uczesane w fircykowatym stylu; wodnistymi, osadzonymi zbyt blisko nosa oczyma wpatrywał się w karty. Nigdy mu niczego nie udowodniono, ale Darius zawsze podejrzewał go o nieuczciwość. Zresztą również inne osoby kilkakrotnie zarzucały mu niegodziwe postępowanie w różnych sytuacjach.

Mijając graczy, dostrzegł Herberta przy stoliku pod oknem wychodzącym na ogród, w spokojniejszej części salonu. Niektórzy z przebywających w klubie gości oddawali się lekturze, inni delektowali się herbatą lub jakimś mocniejszym napojem w wyłącznie męskim towarzystwie.

– Dariusie, czekałem na ciebie – odezwał się Hubert, wstając na widok kuzyna.

Darius uniósł brew, zaskoczony jego nienaturalnie ostrym tonem. W dodatku Herbert pił whisky przed szóstą po południu.

– Może usiądziemy? – zaproponował.

– Wolę stać – oznajmił zdecydowanie Herbert. – Posłuchaj, Dariusie. Mam ci do powiedzenia kilka rzeczy na temat Mabel.

– Widziałeś się z nią dzisiaj – westchnął Darius.

Herbert wytrzeszczył oczy.

– Skąd wiesz? Zresztą, nieważne. Chodzi o to, że zamierzam poprosić ją o rękę, nie zdołasz mnie przed tym powstrzymać.

Darius gestem zatrzymał mijającego ich kelnera.

– Whisky – rzucił krótko.

– Jednak usiądźmy – zwrócił się do kuzyna. – Nie możemy odbywać tego rodzaju rozmowy na stojąco. – Znad rozpostartych gazet obserwowało ich kilka par oczu.

– Słuchaj – zaczął, kiedy postawiono przed nim kryształowy kieliszek z bursztynowym trunkiem. Tak naprawdę wcale nie miał ochoty na whisky, ale złożenie zamówienia dało mu czas niezbędny na zebranie myśli. Strategia okazała się korzystna – Herbert musiał poczekać, co wzmogło w nim napięcie i niepewność. Łatwo dawał się zbijać z tropu i namawiać na różne rzeczy… co z pewnością odkryła panna Mabel Coop. – O co w tym wszystkim chodzi? Przypuszczam, że panna Coop przez całe popołudnie uroczo łkała, wzbudzając w tobie współczucie.

Herbert poczerwieniał na twarzy.

– Była wstrząśnięta tym, jak ją potraktowałeś wczoraj przy kolacji. Musiałem ją pocieszać.

Darius łatwo to sobie wyobraził.

– Nadszedł czas, bym walczył o swoje racje. Jednak to nie Mabel sprawiła, że postanowiłem ci się przeciwstawić. To panna Fairmont mnie do tego skłoniła.

Darius omal nie zakrztusił się whisky.

– Panna Fairmont?

Herbert przytaknął skinieniem.

– Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby ktoś ci się tak postawił, Dariusie. Natchnęła mnie odwagą, by zrobić to samo.

Darius próbował ukryć swoją minę za uniesionym kieliszkiem.

– Na litość boska, Herbercie. Ta kobieta jest aktorką. Jej wystąpienie stanowiło część odgrywanej roli.

Herbert pokręcił głową z wyrazem uporu na twarzy.

– Była wspaniała. To ja powinienem cię powstrzymać przed obrażaniem Mabel. Okazałem się tchórzem, pozwalając, byś kierował całym moim życiem.

– W szkole byłeś mi raczej wdzięczny za pomoc – przypomniał mu Darius. Bronił Herberta również przed innymi oprawcami, nie tylko Merrickiem, nabawiając się przy tym kilku blizn. Nie znaczyło to bynajmniej, że chciał wypominać kuzynowi dawne starania. Bez wahania stanąłby w obronie każdego z Carlyle’ów. – Interweniowałem też w sprawie tej oberżystki z Oxfordu…

Herbert zadarł podbródek.

– Nie jestem już uczniakiem ani głupim młokosem. Dzięki Mabel czuje się mężczyzną.

– Nie widzisz, że ona robi z ciebie głupca? – wyrzucił z siebie Darius tak gwałtownie, że kilka głów odwróciło się w ich stronę. Natychmiast ściszył głos. – Aktorki już takie są. Znasz historię naszej rodziny. Powiedzą wszystko, zrobią wszystko, byle tylko złapać utytułowanego męża.

– Nieprawda – wydukał Herbert. – Przecież panna Fairmont powiedziała ci wczoraj, że nigdy by nie wyszła za arystokratę.

Darius parsknął kpiącym śmiechem.

– To właśnie była doskonale odegrana rola! Zapewniam cię, że poluje na tytuł tak samo jak cała reszta. Mówię ci, gdybym zaczął zabiegać o pannę Fairmont, przyjęłaby moje oświadczyny.

Pamiętał jej wyznanie, że wolałaby być kochanką niż żoną. Głośno odstawił kieliszek. Niedorzeczna deklaracja. Oczywiście, że chciała ślubnej obrączki. Kto jak kto, ale on o tym wiedział.

Herbert pokręcił głową.

– Z tego co Mabel dziś powiedziała, panna Fairmont nie dałaby ci się nawet przeprosić, nie wspominając już o przyjęciu oświadczyn. A jesteś jej winien przeprosiny za to, co wczoraj mówiłeś o aktorkach.

Darius przyglądał się kuzynowi ze zdumieniem.

– Co, u licha, w ciebie wstąpiło?

– Mówiłem ci. Panna Fairmont natchnęła mnie odwagą.

Darius zagryzł wargi. Panna Fairmont najwidoczniej była wybitną aktorką. Nic dziwnego, że otrzymywała główne role w Prince’s Theatre. Bez trudu zdołała omamić nieszczęsnego Herberta.

– Oświadczyłeś się już pannie Coop? – spytał wprost.

Herbert zaprzeczył ruchem głowy.

– Jeszcze nie. Miałem nadzieję, że pozwolisz mi wybrać odpowiedni pierścionek z rodzinnego skarbca.

Na myśl, że jakaś aktorka miałaby nosić ich rodowe brylanty, Darius jednym haustem opróżnił kieliszek. Widział tak wiele klejnotów Carlyle’ów na chytrych palcach, że ten widok miał go prześladować przez resztę życia.

Musiał powstrzymać Herberta przed pochopną decyzją i popełnieniem fatalnego błędu. Potrzebował jedynie czasu. Był bowiem pewien, że płomienny romans kuzyna wkrótce się wypali.

Nagle znów ta sama wizja stanęła mu przed oczyma.

Ciemne włosy.

Długa szyja.

Pochylił się nad blatem stołu.

– Posłuchaj mnie, Herbercie. Mam rację co do tych aktorek. Pozwól, że ci to udowodnię.

– Niby jak miałbyś to zrobić?

Darius uśmiechnął się, nie wiedzieć czemu dziwnie ożywiony w środku.

– Będę się zalecał do panny Calisty Fairmont.

– Co takiego? – Herbert z wrażenia aż otworzył usta.

– To będą, rzecz jasna, udawane zaloty – wyjaśnił szybko Darius. – Deklarowała, że nigdy by nie poślubiła księcia, ale jeśli zgodzi się przyjąć moje oświadczyny, będziesz musiał przyznać, że aktorkom chodzi tylko o jedno. Tytuł.

– Nie możesz w ten sposób igrać z uczuciami panny Fairmont! – wykrzyknął Herbert ze szczerym oburzeniem.

Darius wzruszył ramionami.

– Jeśli jest tak dobrą aktorką, jak twierdzisz, bez wysiłku przejrzy moją grę.

– To niemożliwe – powiedział Herbert. – Nie masz u niej żadnych szans. Merrick zabiegał o jej względy całymi miesiącami, ale nawet on nic nie wskórał. A wiesz, jak kobiety do niego lgną.

Darius spojrzał w kierunku stolika, przy którym wymieniony przez Herberta łajdak wykłócał się o wygraną. Widać było, że przesadził z ilością trunku.

– Merrickowi podoba się panna Fairmont?

Herbert potwierdził skinieniem.

– Ma bzika na punkcie aktorek. Regularnie bywa w Prince’s Theatre, a panna Fairmont króluje tam na scenie.

Darius zabębnił palcami po blacie stołu. Zatem Merrickowi się nie udało. Musiał w duchu przyznać, że ta wiadomość jeszcze wzmogła w jego oczach urok panny Fairmont.

– Niezła zdobycz – mruknął pod nosem. – No, no…

– Zapewniam cię, że do niczego nie dojdzie pomiędzy tobą i panną Fairmont – powtórzył Herbert z uporem.

Darius wbił w kuzyna twarde spojrzenie.

– Daj mi trochę czasu. Jeśli poniosę porażkę, a ty nadal będziesz chciał poślubić pannę Coop, nie stanę ci na drodze. Ale jeśli namówię pannę Fairmont na małżeństwo, musisz obiecać, że jeszcze raz dobrze się zastanowisz.

Herbert odwrócił wzrok.

– Mabel nie będzie chciała czekać.

– Trochę czasu, jedynie o to proszę. W końcu tyle jesteś mi winien. Nigdy wcześniej nie wyprowadziłem cię na manowce.

Herbert zerknął szybko w stronę grupy mężczyzn skupionej przy kartach.

– Doceniam wszystko, co dla mnie zrobiłeś w przeszłości.

–  Mała zwłoka chyba nie zachwieje uczuciami panny Coop?

– Chyba nie – powtórzył Herbert trochę niepewnie.

Darius uniósł kieliszek w geście toastu.

– Panna Fairmont zgodzi się wyjść za tego księcia. Udowodnię ci, jakie naprawdę są aktorki.

Tytuł oryginału: Playing the Duke’s Mistress

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2016

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Krystyna Wójcik

© 2016 by Eliza Redgold

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2019

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła

w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do

osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami

należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do

HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane

bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN 9788327645227

Konwersja do formatu EPUB: Legimi S.A.