Kiedy zapada zmierzch. Część 3 - Sara Önnebo - ebook + audiobook

Kiedy zapada zmierzch. Część 3 ebook i audiobook

Sara Önnebo

3,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

27 osób interesuje się tą książką

Opis

Gisela i jej koledzy z policji systematycznie zbliżają się do odkrycia prawdy na temat morderstw w Ostrobotni. Okazuje się, że ataki nożownika są powiązane z incydentem sprzed wielu lat. Ale dlaczego zabójca pojawił się akurat teraz?

„Kiedy zapada zmierzch” to trzyczęściowa seria napisana przez Sarę Önnebo, autorkę bestsellerowego cyklu „Wszyscy jesteśmy martwi”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 140

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 26 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Bartosz Głogowski

Oceny
3,5 (2 oceny)
0
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł: Kiedy za­pada zmierzch. Część 3

Ty­tuł ory­gi­nału: Alla dödas natt 3

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Ka­ro­lina Skiba

Co­py­ri­ght © Sara Ön­nebo, 2025

This edi­tion: © Gyl­den­dal Astra/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2025

Pro­jekt okładki: Da­niel Na­tka­niec

Re­dak­cja: Ewa Penk­syk-Klucz­kow­ska

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN 978-91-8076-786-6

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Gyl­den­dal Astra /Gyl­den­dal A/SKla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.gyl­den­da­la­stra.pl

CZĘŚĆ 3

Wto­rek, 7 li­sto­pada 2023 roku

GI­SELA

Śnia­da­nie, które Gi­sela za­mó­wiła do po­koju ho­te­lo­wego, skła­dało się z dzbanka wy­jąt­kowo moc­nej kawy, soku po­ma­rań­czo­wego, cro­is­santa i bułki. Na tacy znaj­do­wał się rów­nież ta­le­rzyk z pię­cioma pla­strami sera, sło­iczek z dże­mem i kilka ka­wał­ków pa­pryki. Po­ło­żyła tacę na łóżku i we­szła z po­wro­tem pod koł­drę. Wsu­nęła pod plecy po­duszki i wy­jęła kartkę oraz dłu­go­pis z szu­flady szafki noc­nej.

Lu­biła mieć in­for­ma­cje ze­brane w toku śledz­twa przed oczami, a po­nie­waż tu­taj nie było ta­blicy z roz­pi­sa­nymi zda­rze­niami, po­sta­no­wiła sa­mo­dziel­nie wy­punk­to­wać to, co wie­dzieli o trzech mor­der­stwach, w szcze­gól­no­ści o ofia­rach.

Za­częła od Si­xtena Wal­decka, który zmarł mię­dzy drugą a czwartą w nocy z piątku na so­botę, dwu­dzie­stego ósmego paź­dzier­nika.

O dwu­dzie­stej był z Vi­beke na ko­la­cji we fran­cu­skim bi­stro. Dało się wy­czuć mię­dzy nimi na­pię­cie, jakby się o coś po­kłó­cili. Vi­beke po­pro­siła Gi­selę o po­moc, bała się męża. Choć póź­niej za­prze­czała, ja­koby to była ona, po­twier­dził to wła­ści­ciel bi­stro. Kiedy Wal­dec­ko­wie wró­cili z re­stau­ra­cji do domu, ich syn Gu­stav miał na­pad zło­ści. Na­dal nie było ja­sne, gdzie chło­piec prze­by­wał pod nie­obec­ność ro­dzi­ców. O dwu­dzie­stej trze­ciej cała ro­dzina po­szła spać. Alarm wy­łą­czono mię­dzy trze­cią trzy­dzie­ści sie­dem a trze­cią czter­dzie­ści cztery, uży­wa­jąc kodu Si­xtena ‒ w tym prze­dziale cza­so­wym do­szło do mor­der­stwa. Około szó­stej rano Vi­beke się obu­dziła i zo­ba­czyła syna sto­ją­cego nad mar­twym mę­żem. Skon­tak­to­wała się z te­ściem, pro­sząc, by przy­je­chał po Gu­stava. Na­stęp­nie za­dzwo­niła po Ja­spera, a na ko­niec we­zwała po­li­cję.

Grono głów­nych po­dej­rza­nych na­dal skła­dało się z Vi­beke Wal­deck, Ja­spera Hag­mana i An­tona Eri­xona.

Kar­riego nie brali pod uwagę, po­nie­waż miał nie­pod­wa­żalne alibi na noc mor­der­stwa Si­xtena.

Po­cząt­kowo Gi­sela po­dej­rze­wała, że to Vi­beke za­biła swo­jego męża, po­nie­waż z ze­znań świad­ków wy­ni­kało, że ją bił. Jed­nak póź­niej się oka­zało, że krzyw­dził ją nie Si­xten, tylko ich syn Gu­stav w na­pa­dach zło­ści, i to on był od­po­wie­dzialny za si­niaki na ciele matki. Tym sa­mym znik­nął główny mo­tyw, któ­rym mia­łaby się kie­ro­wać Vi­beke. W grun­cie rze­czy ona naj­mniej zy­skała na śmierci Si­xtena, jako że jego udziały w Mi­ly­tekno tra­fiły do wspól­ni­ków. Więk­szość jego ma­jątku była za­mro­żona w fir­mie. Po­sia­dał wpraw­dzie dom na Lilla Ku­stvägen i do­mek let­ni­skowy koło Iso­kyrö, lecz na obie nie­ru­cho­mo­ści za­cią­gnął kre­dyt. Vi­beke miała dość pie­nię­dzy, by pro­wa­dzić wy­godne ży­cie, lecz wie­działa, że nie bę­dzie bo­gatą wdową.

Naj­bar­dziej praw­do­po­do­bne wy­da­wało się, że mor­der­stwo miało zwią­zek z Mi­ly­tekno.

An­ton od­szedł z firmy przed wie­loma laty i choć nie miał alibi, nie miał też żad­nego in­te­resu, by za­bi­jać Si­xtena. Chyba że cho­dziło o coś, co wciąż umy­kało śled­czym.

Ja­sper bez wąt­pie­nia miał naj­bar­dziej oczy­wi­sty po­wód, a także spo­sob­ność, żeby za­mor­do­wać Wal­decka. El­len wpraw­dzie twier­dziła, że mąż spę­dził w domu całą tamtą noc, nie­mniej Gi­sela wąt­piła w wia­ry­god­ność jej ze­znań.

In­spek­torka od­wró­ciła kartkę i u szczytu no­wej strony na­pi­sała „Karri Iko­nen”. Ja­sper za­dzwo­nił na po­go­to­wie dwa­dzie­ścia sześć mi­nut po dzie­więt­na­stej w so­botę, czwar­tego li­sto­pada. Karri nie żył już wtedy od kilku mi­nut.

Rów­nież w tym przy­padku Ja­sper wy­da­wał się naj­bar­dziej oczy­wi­stym sprawcą. Był sam z Kar­rim w domku let­ni­sko­wym, kiedy ten zo­stał za­mor­do­wany. Je­dy­nie El­len i Vi­beke wie­działy, że męż­czyźni mieli spę­dzić tam week­end.

Trze­cia ofiara, Rauni Ny­man, zmarła mię­dzy dwu­dzie­stą pierw­szą a dwu­dzie­stą czwartą tej sa­mej nocy co Karri.

Przy­pusz­czali, że zgi­nęła, bo sta­nęła na dro­dze sprawcy, który wcze­śniej za­bił Kar­riego. W cza­sie, kiedy do tego do­szło Gi­sela, Li­nus oraz kilku in­nych po­li­cjan­tów było w domku let­ni­sko­wym Si­xtena, mo­gli za­tem po­świad­czyć, że Ja­sper nie opu­ścił miej­sca zda­rze­nia przez cały wie­czór i noc.

Wiele by wy­ja­śniła ana­liza pró­bek DNA, dla­tego Gi­sela miała ogromną na­dzieję, że nie zo­stały za­nie­czysz­czone, jak za­su­ge­ro­wała tech­niczka, i że nie­długo na­dejdą wy­niki z miejsc zbrodni.

In­spek­torka po­krę­ciła głową. Nie po­zo­stało im nic in­nego, jak wró­cić do co­dzien­nych obo­wiąz­ków. Prę­dzej czy póź­niej wszystko mu­siało się wy­ja­śnić.

Prze­łknęła ostatni łyk kawy i za­częła się szy­ko­wać do wyj­ścia. Nie miała czasu na za­kupy, więc wło­żyła ko­szulę i spodnie z po­przed­niego dnia. Spa­ko­wała brudną bie­li­znę do pla­sti­ko­wej torby, po czym wy­mel­do­wała się z ho­telu. Kiedy wy­cho­dziła przez drzwi ob­ro­towe, usły­szała, że przy­szedł do niej ese­mes. Wy­szła na ulicę, sta­nęła z boku, by nie blo­ko­wać przej­ścia, i się­gnęła do to­rebki po ko­mórkę. Do­stała wia­do­mość od Freddy’ego ‒ pi­sał, że w sta­rych biu­rach Mi­ly­tekno mie­ści się inna firma. Freddy roz­ma­wiał z jej wła­ści­cie­lem i się do­wie­dział, że wy­naj­mują ten lo­kal od pię­ciu lat, a wcze­śniej znaj­do­wało się tam biuro po­dróży. Nie zna­lazł więc ni­kogo, kto mógłby udzie­lić po­trzeb­nych in­for­ma­cji. Ad­mi­ni­stra­to­rem bu­dynku była re­no­mo­wana nor­we­ska firma, która za­rzą­dzała licz­nymi nie­ru­cho­mo­ściami w ca­łej Skan­dy­na­wii.

Przy­ja­ciółka Yvonne, Char­lotte, nie miesz­kała już pod tym sa­mym ad­re­sem, co przed je­de­na­stu laty, ale na szczę­ście nie zmie­niła nu­meru te­le­fonu. Gi­sela umó­wiła się z nią na spo­tka­nie o dzie­wią­tej w ka­wiarni w Kød­byen, mod­nej dziel­nicy, w któ­rej część bu­dyn­ków zaj­mo­wa­nych daw­niej przez rzeź­nie i inne firmy prze­twór­stwa mię­snego zmie­niła cha­rak­ter i dziś dzia­łały tam ga­le­rie sztuki, knajpki i pra­cow­nie ar­ty­stów.

Dla za­osz­czę­dze­nia czasu po­je­chała tam tak­sówką. Wy­sia­dła na Fla­eske­to­rvet i ru­szyła w stronę ka­wiarni, mi­ja­jąc bary, sklepy i ga­le­rie. O tej po­rze dnia nie było tu zbyt wielu lu­dzi, oko­lica oży­wała do­piero pod wie­czór, z ko­lei w cza­sie wa­ka­cji ten po­pu­larny i ko­lo­rowy za­ką­tek Ko­pen­hagi ofe­ro­wał smaczne je­dze­nie oraz mu­zykę na żywo.

Pod ad­re­sem po­da­nym przez Char­lotte mie­ściła się ka­wiar­nia z du­żymi oknami i rzę­dem drew­nia­nych sto­li­ków na ze­wnątrz. Na chod­niku stało kilka ro­we­rów. Wiał zimny wiatr od mo­rza, który znie­chę­cał do sie­dze­nia na dwo­rze, więc Gi­sela we­szła do środka. W lo­kalu o in­du­strial­nym wnę­trzu, za wy­ło­żo­nym ka­fel­kami kon­tu­arem wi­siała ogromna ta­blica z od­ręcz­nie na­pi­sa­nym menu. Od kiedy hip­ste­rzy oku­po­wali tę oko­licę, w każ­dej knaj­pie ser­wo­wano chleb na za­kwa­sie z pla­ster­kami awo­kado lub hum­mu­sem. I tak było rów­nież tu­taj.

Char­lotte sie­działa przy okrą­głym sto­liku przy oknie, z ka­na­pką z ta­kiego wła­śnie chleba i szklanką świeżo wy­ci­śnię­tego soku po­ma­rań­czo­wego.

‒ Dzię­kuję, że zgo­dziła się pani ze mną tak szybko spo­tkać ‒ po­wie­działa Gi­sela, zaj­mu­jąc wolne krze­sło na­prze­ciwko.

Le­d­wie usia­dła, a już stał przy niej młody chło­pak z wło­sami upię­tymi w kok na czubku głowy i no­tat­ni­kiem w ręce.

‒ Czy ży­czy so­bie pani coś do je­dze­nia lub do pi­cia?

Gi­sela po­pro­siła o latte. Długo za­sta­na­wiała się nad wy­bo­rem zia­ren, ich ga­tunku i spo­sobu pa­le­nia oraz nad tym, z ja­kim mle­kiem ma być kawa: kro­wim, owsia­nym, so­jo­wym czy mig­da­ło­wym.

Kiedy wresz­cie się zde­cy­do­wała, zwró­ciła się do Char­lotte:

‒ Jak wy­ja­śni­łam przez te­le­fon, po­li­cja w Va­asie pro­wa­dzi do­cho­dze­nie w spra­wie za­bój­stwa Si­xtena Wal­decka. Na­sze śledz­two do­pro­wa­dziło nas mię­dzy in­nymi do mor­der­stwa Yvonne sprzed pra­wie dwu­na­stu lat.

‒ Nie­stety, dziś nie wiem wię­cej niż wtedy ‒ od­parła Char­lotte. ‒ Może mi pani wie­rzyć, że długo się za­sta­na­wia­łam nad tym wszyst­kim.

‒ Ro­zu­miem, jed­nak mia­łam na­dzieję, że opo­wie mi pani tro­chę wię­cej o tym, jak wy­glą­dało mał­żeń­stwo Si­xtena i Yvonne.

Char­lotte prych­nęła.

‒ Zdra­dzał ją i znę­cał się nad nią, więc po­wie­dzia­ła­bym, że nie naj­le­piej.

‒ Czy Yvonne wie­działa, że Si­xten ma ro­mans z Vi­beke?

Char­lotte unio­sła głowę.

‒ Oczy­wi­ście. Si­xten pró­bo­wał utrzy­my­wać to w ta­jem­nicy, ale fa­tal­nie mu to wy­cho­dziło. Yvonne wie­działa o ich schadz­kach w ho­telu Scan­dic.

Gi­sela po­cze­kała z za­da­niem ko­lej­nych py­tań, kiedy hip­ster z ko­kiem sta­wiał na sto­liku wy­soką, wą­ską szklankę z kawą ozdo­bioną ar­ty­stycz­nie wy­ko­na­nym ser­cem z ka­kao.

‒ Czy Yvonne się pani zwie­rzała? ‒ spy­tała po odej­ściu kel­nera.

‒ Tak i nie­stety my­ślę, że by­łam jej je­dyną praw­dziwą przy­ja­ciółką w Ko­pen­ha­dze.

‒ Jak się po­zna­ły­ście?

‒ Na­le­ża­ły­śmy do tej sa­mej ama­tor­skiej grupy te­atral­nej. ‒ Wzru­szyła ra­mio­nami. ‒ Kilka razy w ty­go­dniu mie­li­śmy próby i cza­sami wy­stę­po­wa­li­śmy w szpi­ta­lach w Ko­pen­ha­dze, żeby roz­we­se­lić pa­cjen­tów. Po ja­kimś cza­sie się oka­zało, że obie co­dzien­nie rano bie­gamy w parku Ry­van­gen, więc za­czę­ły­śmy bie­gać ra­zem. Pew­nego dnia Yvonne za­pro­po­no­wała, że­by­śmy zja­dły śnia­da­nie po jog­gingu, i stało się to na­szym ry­tu­ałem. Cza­sami sie­dzia­ły­śmy i roz­ma­wia­ły­śmy tak długo, że nad­cho­dził czas na lunch.

Char­lotte uśmiech­nęła się smutno na to wspo­mnie­nie.

‒ Czy Yvonne nie miała pracy? My­śla­łam, że po­ma­gała mę­żowi w fir­mie?

‒ W tam­tym okre­sie żadna z nas nie pra­co­wała.

Gi­sela unio­sła brwi.

‒ Na po­czątku, kiedy Si­xten roz­krę­cał biz­nes, Yvonne bar­dzo mu po­ma­gała, ale kiedy za­trud­nił Vi­beke jako oso­bi­stą asy­stentkę, nie miała już zbyt wiele do ro­boty. Ja pra­co­wa­łam jako mo­delka i cza­sami mia­łam dłu­gie prze­rwy mię­dzy zle­ce­niami.

Gi­seli bez trudu so­bie wy­obra­ziła, że ta wy­soka, ele­gancka ko­bieta ma za sobą udaną ka­rierę mo­delki. Są­dząc po jej ubio­rze, na­dal była zwią­zana z branżą mody.

‒ Czy Yvonne wie­działa, że Si­xten ma się spo­tkać z Vi­beke dwu­dzie­stego kwiet­nia? ‒ do­cie­kała.

Char­lotte uśmiech­nęła się gorzko.

‒ Tak są­dzę. Si­xten po­wie­dział jej, że ma spo­tka­nie biz­ne­sowe w Odense i że zo­sta­nie tam na noc.

Gi­sela ły­żeczką zdjęła z pianki ka­ka­owe serce i wy­mie­szała na­pój. Wzięła łyk. Nie naj­gor­sza, w za­sa­dzie na­wet bar­dzo smaczna, po­my­ślała.

‒ Wspo­mniała pani, że Si­xten znę­cał się nad Yvonne. Czy to przy­ja­ciółka pani o tym po­wie­działa?

Vi­beke twier­dziła, że Si­xten ni­gdy jej nie ude­rzył, nie ozna­czało to jed­nak, że nie sto­so­wał prze­mocy wo­bec po­przed­niej żony. W końcu to on praw­do­po­dob­nie ją za­bił.

‒ Nie mu­siała nic mó­wić. Sama wi­dzia­łam si­niaki. Po­ja­wiły się krótko po tym, jak Yvonne za­rzu­ciła Si­xte­nowi ro­mans z Vi­beke. On oczy­wi­ście wszyst­kiemu za­prze­czył. Yvonne po­wie­działa, że samo oskar­że­nie do­pro­wa­dziło go do fu­rii i że stra­cił pa­no­wa­nie nad sobą. Za­dzwo­niła po po­li­cję, ale tylko przy­szli do ich miesz­ka­nia, nic poza tym. Z tego też Si­xten zdo­łał się wy­krę­cić.

‒ My­śli pani, że to on za­mor­do­wał Yvonne?

Char­lotte spoj­rzała Gi­seli pro­sto w oczy.

‒ Je­stem o tym prze­ko­nana. Co­dzien­nie sie­dzia­łam na sali są­do­wej i go ob­ser­wo­wa­łam. Nie oka­zał skru­chy ani smutku z po­wodu śmierci żony.

TU­ULA

We wto­rek po przyj­ściu do pracy Tu­ula skie­ro­wała pierw­sze kroki do po­koju, gdzie sie­dział Freddy.

‒ Jak ci idzie? Tra­fi­łeś na coś no­wego?

‒ Tro­chę cier­pli­wo­ści, to wy­maga czasu ‒ od­parł Freddy ty­po­wym dla niego, prze­mą­drza­łym to­nem, który do­pro­wa­dzał Tu­ulę do szew­skiej pa­sji. ‒ Obie­cuję, że dam ci znać, jak tylko się cze­goś do­wiem.

Tu­ula dwu­krot­nie stuk­nęła knyk­ciami o fra­mugę drzwi.

‒ Do­brze, dam ci po­pra­co­wać w spo­koju i po­jadę po­roz­ma­wiać z Vi­beke Wal­deck. Może ze­chce mi po­wie­dzieć coś o fir­mie Si­xtena, skoro od­wa­żyła się wy­znać prawdę o synu.

Po­pę­dziła do sa­mo­chodu z ulgą, że nie musi spę­dzać ko­lej­nego dnia pracy w biu­rze z Fred­dym i księ­go­wo­ścią Mi­ly­tekno.

Czuła znie­cier­pli­wie­nie i fru­stra­cję wy­ni­ka­jącą z tego, że prze­ga­piła dwa ostat­nie mor­der­stwa, aż z ner­wów swę­działa ją skóra. Zmar­no­wali cały po­przedni dzień. Nie tra­fili na ani je­den nowy trop. Włą­czyła nie­bie­skie świa­tła i sy­renę, by szyb­ciej do­trzeć do Strömsö. Pę­dziła uli­cami Va­asy, sa­mo­chody zjeż­dżały jej z drogi, a piesi nie scho­dzili z chod­nika. Tuż przed skrę­tem w Lilla Ku­stvägen wy­łą­czyła sy­reny. Nie­dbale za­par­ko­wała przed willą Wal­dec­ków i po­bie­gła do drzwi wej­ścio­wych. Kiedy przy­ci­snęła pa­lec do dzwonka, ze środka do­biegł mro­żący krew w ży­łach krzyk ko­biety. Tu­ula usły­szała szyb­kie kroki na scho­dach i se­kundę póź­niej otwo­rzyły się przed nią drzwi.

‒ Kim pani jest? ‒ spy­tał chło­piec z po­tar­ga­nymi blond wło­sami, naj­wy­raź­niej Gu­stav.

‒ Na­zy­wam się Tu­ula Niemi z po­li­cji w Va­asie. Przy­szłam po­roz­ma­wiać z twoją mamą. Czy jest w domu?

‒ Nie, po­je­chała na za­kupy, ale po­wie­działa, że nie zaj­mie jej to długo.

‒ To ja po­cze­kam na ze­wnątrz, aż wróci, do­brze?

Gu­stav ro­zej­rzał się po ulicy. Z sza­rego nieba pa­dał lekki deszcz ze śnie­giem.

‒ Może chce pani po­cze­kać w środku?

‒ Jak miło z two­jej strony. ‒ Tu­ula ża­ło­wała, że tak bar­dzo się spie­szyła i przez to nie za­dzwo­niła do Vi­beke, by uprze­dzić ją o swo­jej wi­zy­cie.

We­szła do ko­ry­ta­rza i od­sta­wiła buty na półkę. W tym domu zde­cy­do­wa­nie nie cho­dziło się w bu­tach. Zwłasz­cza je­śli były mo­kre.

‒ Za­dzwo­nię do two­jej mamy i po­wiem, że tu je­stem ‒ rze­kła Tu­ula.

Wy­brała nu­mer Vi­beke, a po­nie­waż tamta nie od­bie­rała, zo­sta­wiła jej wia­do­mość.

‒ Czę­sto zo­sta­jesz sam w domu? ‒ za­sta­na­wiała się.

Gu­stav wzru­szył ra­mio­nami.

‒ Cza­sami. Zwy­kle je­stem u dziad­ków, kiedy mama nie może być ze mną.

Nie po­winna prze­py­ty­wać Gu­stava bez obec­no­ści ro­dzica. Poza tym chło­piec miał i tak sta­wić się na prze­słu­cha­nie jesz­cze w tym ty­go­dniu. Mimo to nie mo­gła się po­wstrzy­mać.

‒ A dwu­dzie­stego siód­mego paź­dzier­nika też zo­sta­łeś sam, kiedy twoi ro­dzice wy­szli? – spy­tała.

‒ Mój tata nie żyje ‒ od­parł Gu­stav ze wzro­kiem skie­ro­wa­nym w pod­łogę.

Tu­ula była na sie­bie zła. Co za idio­tyzm za­da­wać ta­kie py­ta­nie? Który dzie­się­cio­la­tek zwraca uwagę na daty?

‒ Wiem. Prze­pra­szam, nie chcia­łam spra­wić ci przy­kro­ści. Po­li­cjanci są po pro­stu tro­chę wścib­scy.

‒ Nic się nie stało. ‒ Chło­pak wzru­szył ra­mio­nami.

‒ Pa­mię­tasz, czy by­łeś sam w domu tego wie­czoru, kiedy zmarł twój tata?

Vi­beke utrzy­my­wała, że ni­g­dzie nie wy­cho­dziła. Być może nie chciała się przy­znać, że zo­sta­wili dzie­się­cio­let­niego syna sa­mego w domu, gdy udali się na ko­la­cję do Va­asy.

Gu­stav się zmarsz­czył, za­sta­na­wia­jąc się nad od­po­wie­dzią, po czym znowu wzru­szył ra­mio­nami.

‒ Nie pa­mię­tam. Chce pani zo­ba­czyć mój po­kój?

‒ Z przy­jem­no­ścią.

Było dla niej oczy­wi­ste, że Gu­stav nie pa­mięta, co ro­bił pra­wie dwa ty­go­dnie wcze­śniej. Sama le­dwo pa­mię­tała, co się działo u niej tego dnia.

Tu­ula po­szła za Gu­sta­vem po scho­dach do jego po­koju. Po­dob­nie jak reszta domu, był urzą­dzony w prze­my­ślany spo­sób, o ko­lo­ry­styce i ume­blo­wa­niu od­po­wied­nim dla chłopca w wieku Gu­stava: ściany po­ma­lo­wane na gra­na­towo, pod­łoga wy­ło­żona luk­su­so­wym bia­łym dy­wa­nem. Na pół­kach stały prze­różne bu­do­wle z kloc­ków Lego. Tu­ula roz­po­znała wśród nich To­wer Bridge, operę w Syd­ney oraz kilka no­wo­jor­skich dra­pa­czy chmur. Nad łóż­kiem z po­ścielą z mo­ty­wem piłki noż­nej wi­siały pla­katy przed­sta­wia­jące pla­nety układu sło­necz­nego.

‒ Lu­bisz grać w piłkę nożną? ‒ za­gad­nęła Tu­ula.

Gu­stav zmarsz­czył nos.

‒ Tak so­bie, wolę ry­so­wać albo bu­do­wać z Lego.

‒ Po­ka­żesz mi swoje ry­sunki?

Spoj­rzała na ze­ga­rek z na­dzieją, że Vi­beke wkrótce wróci. Nie ra­dziła so­bie zbyt do­brze w kon­tak­tach z dziećmi.

Na biurku le­żał blok ry­sun­kowy i piór­nik z kred­kami. Gu­stav wziął do ręki blok i po­dał go Tu­uli. Usia­dła na brzegu łóżka i za­częła prze­glą­dać kartki.

Kilka pierw­szych stron przed­sta­wiało różne bu­dynki na­ry­so­wane pro­stymi, pre­cy­zyj­nymi li­niami.

‒ Pięk­nie ry­su­jesz ‒ po­chwa­liła szcze­rze i prze­rzu­ciła kartkę.

Nie­które ry­sunki były wręcz bru­talne. Try­ska­jąca krew, od­cięte czę­ści ciała. Tu­ula po­my­ślała, że za­pewne ja­kiś do­ro­sły dał Gu­sta­vowi za za­da­nie, by na­ry­so­wał, co czuje, gdy się zło­ści, trak­tu­jąc to jako na­rzę­dzie do ra­dze­nia so­bie z gnie­wem.

Za­trzy­mała wzrok na ko­lej­nym ry­sunku i aż ją zmro­ziło. Do­bór ko­lo­rów wy­raź­nie wska­zy­wał, że cho­dzi o noc. Cała kartka była czarna, a po­środku Gu­stav na­ry­so­wał ko­bietę trzy­ma­jącą nóż. Z jego czubka ka­pała krew.

‒ Co tu­taj na­ry­so­wa­łeś? ‒ za­py­tała Tu­ula z wy­mu­szoną we­so­ło­ścią. ‒ Mogę zro­bić zdję­cie?

Szybko wy­jęła z kie­szeni te­le­fon i sfo­to­gra­fo­wała ry­su­nek, za­nim Gu­stav zdą­żył za­pro­te­sto­wać.

Chło­piec prze­chy­lił głowę i przez kilka se­kund przy­glą­dał się ob­raz­kowi. Roz­chy­lił wargi, jakby chciał coś po­wie­dzieć, ale wtedy otwo­rzyły się drzwi wej­ściowe. Gu­stav pod­sko­czył i od razu za­mknął usta.

‒ Mama wró­ciła ‒ po­wie­dział, wy­ry­wa­jąc blok z ręki Tu­uli.

Tak bar­dzo chciała mu za­dać wię­cej py­tań, ale zda­wała so­bie sprawę, że po­winno się to od­być w for­malny spo­sób, i w związku z tym bę­dzie mu­siała po­cze­kać na prze­słu­cha­nie w czwar­tek.

Na scho­dach sły­chać było lek­kie, po­spieszne kroki. Gu­stav szybko za­mknął blok i wsa­dził go pod grubą książkę o wszech­świe­cie.

Chwilę póź­niej w drzwiach sta­nęła Vi­beke. Na wi­dok Tu­uli po­ło­żyła ręce na bio­drach i ścią­gnęła usta w wą­ską kre­skę.

‒ Co pani robi w po­koju mo­jego syna?

Po­li­cjantka wstała i się wy­pro­sto­wała.

‒ Cze­ka­li­śmy na pa­nią, prawda? ‒ Chło­piec ski­nął głową i spoj­rzał prze­stra­szony na mamę. ‒ Gu­stav po­ka­zał mi swoje bu­do­wle z kloc­ków Lego. Ma pani praw­dzi­wego bu­dow­ni­czego.

Twarz Vi­beke zła­god­niała.

‒ Na­pi­sała pani do mnie, że chcia­łaby ze mną po­roz­ma­wiać ‒ po­wie­działa.

‒ Mu­szę za­dać pani kilka py­tań na te­mat… mi­nio­nego week­endu.

Tu­ula nie chciała przy chłopcu wspo­mi­nać o mor­der­stwach.

‒ Ro­zu­miem ‒ od­parła Vi­beke. ‒ Chodźmy na dół. Gu­stav, zo­stań w po­koju, a ja po­roz­ma­wiam z pa­nią…

‒ Tu­ula Niemi ‒ uzu­peł­niła Tu­ula.

Ze­szły do nie­na­tu­ral­nie czy­stej kuchni i usia­dły na stoł­kach przy wy­spie. Vi­beke trzy­mała plecy pro­sto, z rę­kami sple­cio­nymi na ko­la­nach.

‒ O co chciała pani spy­tać?

‒ Czy wie­działa pani, że Karri i Ja­sper byli w so­botę w pani domku let­ni­sko­wym?

‒ Ależ oczy­wi­ście. Po­zwo­li­łam im z niego sko­rzy­stać. Si­xten jeź­dził tam z przy­ja­ciółmi co roku w oko­licy Za­du­szek. Ja­sper obie­cał, że po­sprzą­tają i za­mkną do­mek na zimę. By­łam im wdzięczna, że nie mu­szę sama tego ro­bić.

‒ Uwa­żamy, że to nie przy­pa­dek, że ktoś za­mor­do­wał aku­rat Si­xtena i Kar­riego. Czy na­prawdę nie przy­cho­dzi pani do głowy nikt, kto mógłby mieć po­wód, żeby ich za­bić?

Vi­beke wes­tchnęła zmę­czona.

‒ Nie, nie przy­cho­dzi mi do głowy żadne roz­sądne wy­tłu­ma­cze­nie.

‒ Nie­dawno się do­wie­dzie­li­śmy, że biura, za które Mi­ly­tekno płaci czynsz, nie ist­nieją. Je­den prze­lew tra­fia na konto w banku w Ko­pen­ha­dze, a drugi na Gi­bral­ta­rze. Co pani o tym wie?

‒ Jak już mó­wi­łam, nic nie wiem o spra­wach zwią­za­nych z firmą męża.

‒ Po­dej­rze­wamy, że Mi­ly­tekno jest za­mie­szane w pra­nie brud­nych pie­nię­dzy…

Vi­beke spoj­rzała na swoje dło­nie.

‒ Na­prawdę nic o tym nie wiem.

‒ Je­śli to prawda, może mieć to zwią­zek z mor­der­stwami. Rzadko kiedy pra­niem brud­nych pie­nię­dzy zaj­mują się mili lu­dzie. Firma miała wkrótce wejść na giełdę, więc nie­wy­klu­czone, że za­rząd pró­bo­wał ze­rwać… po­wią­za­nia ze świa­tem prze­stęp­czym.

Ku za­sko­cze­niu Tu­uli, Vi­beke wy­glą­dała nie­mal na roz­ba­wioną.

‒ My­śli pani, że za­bił ich ja­kiś gang­ster? Żeby ich prze­stra­szyć? Albo uci­szyć? ‒ za­kpiła żona Si­xtena.

Tu­ula wzru­szyła ra­mio­nami.

‒ Ist­nieje ta­kie praw­do­po­do­bień­stwo. Czy Si­xten czuł ja­kie­kol­wiek za­gro­że­nie? Może za­uwa­żyła pani, że za­cho­wy­wał się ina­czej?

‒ Od­po­wie­dzia­łam już na to py­ta­nie i nic się nie zmie­niło: Si­xten za­cho­wy­wał się nor­mal­nie w dniach, ty­go­dniach i mie­sią­cach przed śmier­cią.

Tu­ula wy­mu­siła na Vi­beke kon­takt wzro­kowy i przez dłuż­szy czas nie po­zwo­liła jej od­wró­cić spoj­rze­nia.

‒ Gdzie pani była w so­botę wie­czo­rem i w nocy?

‒ W so­botę po­je­cha­li­śmy na ro­dzinną ko­la­cję do mo­ich te­ściów. Wy­szli­śmy stam­tąd przed dzie­więt­na­stą. Po po­wro­cie do domu obej­rze­li­śmy z Gu­sta­vem film i po­szli­śmy spać. Je­śli pani chce, może pani spraw­dzić za­pis alar­mów. Alarm był włą­czony przez całą noc.

Tu­ula wy­szła za nią na ko­ry­tarz. Oso­bi­sty kod Vi­beke zo­stał użyty do wy­łą­cze­nia alarmu dwa­dzie­ścia mi­nut po dzie­więt­na­stej, kiedy wró­cili od ro­dzi­ców Si­xtena. Vi­beke po­now­nie włą­czyła alarm o dwu­dzie­stej dru­giej i po­zo­stał on włą­czony do ósmej pięt­na­ście rano. Tu­ula nie wie­działa, czy da się ma­ni­pu­lo­wać re­je­strami w sys­te­mie alar­mo­wym, więc je­śli fak­tycz­nie było tak, jak po­ka­zuje za­pis, Vi­beke nie mo­gła za­mor­do­wać Kar­riego i Rauni.

Stała te­raz ze skrzy­żo­wa­nymi rę­kami i pa­trzyła trium­fal­nie na Tu­ulę.

‒ Te­raz mi pani wie­rzy? A przy oka­zji, dla­czego chce pani wie­dzieć, gdzie by­łam w so­botę w nocy? My­śla­łam, że Karri zo­stał za­mor­do­wany wie­czo­rem?

‒ Tak, ale do­szło do jesz­cze jed­nego mor­der­stwa. Jedna z pani są­sia­dek z Iso­kyrö zo­stała zna­le­ziona mar­twa u sie­bie w domu.

Vi­beke unio­sła rękę do ust.

‒ Kto taki? ‒ za­py­tała.

‒ Rauni Ny­man. Znała ją pani?

Ścią­gnęła brwi w na­my­śle.

‒ Brzmi zna­jomo. Czy to ta star­sza pani, która mieszka ka­wa­łek da­lej nad rzeką?

Tu­ula po­twier­dziła ski­nie­niem głowy.

‒ Si­xten wspo­mi­nał, że wy­naj­mo­wali od niej do­mek, kiedy był dziec­kiem. To wła­śnie wtedy uto­nęła jego młod­sza sio­stra. Nie ro­zu­miem tylko, co ona ma wspól­nego z Kar­rim i moim mę­żem. Si­xten nie wspo­mi­nał o niej od lat.

‒ Czy znała pani Rauni oso­bi­ście?

‒ Nie, wi­dy­wa­łam ją je­dy­nie z da­leka. Lubi spa­ce­ro­wać nad rzeką.

Vi­beke po­krę­ciła głową, usi­łu­jąc zna­leźć ja­kie­kol­wiek lo­giczne wy­ja­śnie­nie, dla­czego Rauni zo­stała za­mor­do­wana. Wy­da­wała się szcze­rze za­sko­czona nową in­for­ma­cją. Tu­uli też trudno było zro­zu­mieć zwią­zek mię­dzy trzema mor­der­stwami. Nie za­uwa­żyła na­to­miast, żeby Vi­beke zszo­ko­wało czy za­sko­czyło to, że Karri zo­stał za­mor­do­wany w ten sam spo­sób, co jej mąż.

Za­nim Tu­ula wró­ciła do Va­asy, za­szła do willi Hag­mana. Miała na­dzieję, że uda jej się za­mie­nić kilka słów z jego żoną, El­len.

Kiedy za­pu­kała do drzwi, nikt jej nie otwo­rzył, choć na pod­jeź­dzie stał mini co­oper El­len, a na pię­trze coś się po­ru­szyło. Od­cze­kała jesz­cze kilka mi­nut, po czym zre­zy­gno­wała i wró­ciła do Va­asy na ko­mi­sa­riat.

EL­LEN

El­len stała przy oknie w kuchni i wszystko ob­ser­wo­wała. Po­li­cjantka przy­je­chała do Vi­beke, któ­rej wtedy nie było w domu, i zo­stała u niej jesz­cze przez ja­kiś czas po jej po­wro­cie. Nie za­brała Vi­beke ze sobą na ko­mi­sa­riat, więc El­len za­ło­żyła, że po­li­cja nie po­siada wy­star­cza­ją­cych do­wo­dów prze­ciwko niej. Przy­naj­mniej na ra­zie.

Na myśl o tym, że Ja­sper upar­cie broni Vi­beke, El­len miała ochotę wyć i tu­pać ze zło­ści. Jed­nak stłu­miła gniew i opa­no­wała emo­cje. Nie ufała żo­nie Si­xtena. Nie mó­wiła o swo­ich po­dej­rze­niach Ja­spe­rowi, lecz nie miała wąt­pli­wo­ści, że Vi­beke jest w ja­kiś spo­sób za­mie­szana w śmierć Yvonne. Czę­ściowo z tego po­wodu się z nią nie za­przy­jaź­niła, mimo że miesz­kały obok sie­bie, a ich mę­żo­wie pro­wa­dzili ra­zem biz­nes. Oczy­wi­ście spę­dzały ze sobą sporo czasu w to­wa­rzy­stwie mał­żon­ków, nie dało się tego unik­nąć. Na­to­miast same, we dwie, ni­gdy się nie spo­ty­kały. Z Yvonne wy­glą­dało to zu­peł­nie ina­czej. Szybko po­łą­czyła je silna przy­jaźń. El­len uwiel­biała z nią prze­by­wać i długo opła­ki­wała śmierć przy­ja­ciółki.

Z Vi­beke się nie za­przy­jaź­niły rów­nież z in­nego po­wodu ‒ po pro­stu się nie zno­siły. A do tego ta ko­bieta miała ro­mans z Ja­spe­rem. El­len nie mo­gła tego za­ak­cep­to­wać. Czuła na­ra­sta­jące na­pię­cie. Nie po­tra­fiła trzeźwo my­śleć. Nie za­mie­rzała stać z za­ło­żo­nymi rę­kami i pa­trzeć, jak jej mał­żeń­stwo się roz­pada. Mu­siała dzia­łać, i to na­tych­miast.

Ja­sper nie po­trak­to­wał El­len po­waż­nie, więc po­sta­no­wiła wziąć sprawy w swoje ręce.

Wło­żyła kurtkę i czapkę, po czym wy­szła na zimną mżawkę.

Zde­cy­do­wa­nym kro­kiem prze­szła przez ulicę do willi Wal­dec­ków.

Po­de­szła do drzwi i na­ci­snęła dzwo­nek. Cof­nęła się prze­ra­żona, sły­sząc roz­le­ga­jący się w domu krzyk ko­biety. Sta­nęła na pal­cach i zaj­rzała przez okrą­głe okienko w drzwiach, ale zo­ba­czyła tylko frag­ment holu i schody pro­wa­dzące na pię­tro.

Za­pu­kała do drzwi.

‒ Vi­beke, je­steś tam? Czy wszystko w po­rządku? ‒ za­wo­łała, na­gle za­nie­po­ko­jona, że coś się stało Vi­beke lub Gu­sta­vowi.

Kilka se­kund póź­niej są­siadka zbie­gła po scho­dach i otwo­rzyła drzwi. Miała po­tar­gane włosy i za­ru­mie­niony je­den po­li­czek, jakby ktoś ją ude­rzył.

‒ Cześć! ‒ przy­wi­tała się, po­pra­wia­jąc fry­zurę.

El­len usi­ło­wała za­cho­wać spo­kój, lecz słabo jej to wy­cho­dziło.

‒ Czy masz ro­mans z moim mę­żem? ‒ wy­rzu­ciła z sie­bie.

Ku jej wiel­kiemu za­sko­cze­niu, Vi­beke za­częła się śmiać.

‒ Z Ja­spe­rem?! Skąd ten po­mysł?!

‒ Nie kłam. Wi­dzia­łam was ra­zem.

‒ Ja­sper jest moim ad­wo­ka­tem i wspól­ni­kiem mo­jego zmar­łego męża, to oczy­wi­ste, że wi­dzia­łaś nas ra­zem. Mamy wiele spraw do upo­rząd­ko­wa­nia.

El­len trzę­sła się ze zło­ści. Ko­bieta kła­mała jej pro­sto w twarz.

Po­gro­ziła jej pal­cem.

‒ Wiem, że to coś wię­cej.

‒ My­lisz się, nie będę z tobą dłu­żej roz­ma­wiać. ‒ Vi­beke sta­rała się za­mknąć drzwi.

El­len szybko za­blo­ko­wała je stopą.

‒ Do ja­snej cho­lery, prze­stań już – wark­nęła tamta. ‒ Gu­stav jest na gó­rze w swoim po­koju. Nie chcę, żeby usły­szał twoje sza­lone oskar­że­nia.

El­len po­my­ślała o chłopcu, któ­rego oj­ciec do­piero co zmarł, i na chwilę uszła z niej para. Vi­beke wy­ko­rzy­stu­jąc mo­ment za­wa­ha­nia, mocno trza­snęła drzwiami, nie zwa­ża­jąc na stopę są­siadki.

El­len krzyk­nęła i cof­nęła nogę.

‒ Je­steś, kurwa, nie­nor­malna ‒ wy­sy­czała przez za­ci­śnięte zęby.

‒ Ty też, idź już stąd.

Gdy Vi­beke ko­lejny raz trza­snęła drzwiami, El­len gwał­tow­nie od­sko­czyła.

LI­NUS

Po­wie­trze było wil­gotne, a od mo­rza wiał zimny wiatr. Białe gęsi uno­siły się na wo­dzie, a fale roz­bi­jały o na­brzeże. Li­nus pod­cią­gnął su­wak kurtki pod szyję. Kiedy łódź po­li­cyjna pod­pły­nęła do brzegu, przy­go­to­wał się, by ode­brać cumę.

‒ Hej! ‒ Funk­cjo­na­riusz po­li­cji wod­nej uniósł na po­wi­ta­nie za­ci­śniętą w pięść dłoń w rę­ka­wiczce. ‒ Wy­bie­rasz się dziś na wy­cieczkę po ar­chi­pe­lagu?

‒ Ide­alna po­goda na pły­wa­nie po mo­rzu, prawda? ‒ Li­nus chwy­cił linę.

Po­li­cyjny wod­niak za­śmiał się roz­ba­wiony.

‒ Pły­wamy cały rok, na­wet we mgle, ulew­nym desz­czu i ciem­no­ściach.

Był mu­sku­lar­nym męż­czy­zną z twa­rzą ogo­rzałą po wielu la­tach spę­dzo­nych na wie­trze i słońcu.

Li­nus za po­mocą cumy ma­new­ro­wał ło­dzią, by burtą przy­le­gała do na­brzeża. Zła­pał się burty i wsko­czył na po­kład.

Kiedy wcze­śnie rano za­dzwo­nił do An­tona, do­wie­dział się, że prze­bywa on na wy­spie, gdzie jego firma even­towa przy­go­to­wuje kon­fe­ren­cję. Miał tam być przez cały dzień. Je­dy­nym spo­so­bem do­tar­cia na wy­spę była łódź, dla­tego Li­nus zwró­cił się do po­li­cji wod­nej z prośbą o pod­wie­zie­nie.

Po­woli od­da­lili się od na­brzeża. Li­nus do­stał ka­mi­ze­lkę ra­tun­kową i sztor­miak, czuł się jak lu­dzik Mi­che­lin. Kiedy wy­pły­nęli na otwarte wody, łódź zwięk­szyła pręd­kość. Wiatr sma­gał Li­nusa w twarz, woda roz­bry­zgi­wała się na po­kła­dzie. Po kilku mi­nu­tach stra­cił czu­cie w po­licz­kach, sztor­miak miał cały mo­kry. Tego dnia nie po­tra­fił się cie­szyć ma­gicz­nym pięk­nem ar­chi­pe­lagu. My­ślał tylko o tym, jak bar­dzo Jo­se­fin była na niego zła przed wy­jaz­dem do La­po­nii i że nie zo­ba­czą się przez kilka dni. Na­wet nie wie­dział, co tym ra­zem zro­bił, że się tak zde­ner­wo­wała. Dzień wcze­śniej pró­bo­wał się do niej do­dzwo­nić, ale od­zy­wała się tylko poczta gło­sowa. Jo­se­fin albo nie chciała z nim roz­ma­wiać, albo nie miała za­sięgu.

Po dwu­dzie­stu mi­nu­tach pod­ska­ki­wa­nia na fa­lach do­tarli na miej­sce. Za­cu­mo­wali przy po­mo­ście.

‒ Po­cze­kam tu na cie­bie.

‒ Nie po­winno mi to długo za­jąć ‒ po­wie­dział Li­nus.

‒ Nie spiesz się. Sko­rzy­stam z oka­zji i zjem w tym cza­sie lunch.

Wy­jął pla­sti­kowe pu­dełko i ter­mos. Usiadł pod dasz­kiem przy pul­pi­cie ste­row­ni­czym i oparł stopy na bur­cie.

Li­nus prze­szedł po gład­kich ska­łach w stronę po­ło­żo­nego w naj­wyż­szym punk­cie wy­spy, po­ma­lo­wa­nego na czer­wono drew­nia­nego domu z wiel­kim ta­ra­sem, gdzie stało kilka grzej­ni­ków ga­zo­wych. Dwóch mło­dych chło­pa­ków w ubra­niach ro­bo­czych roz­sta­wiało na drew­nia­nym po­de­ście na­miot im­pre­zowy, by ochro­nić go­ści przed je­sien­nym chło­dem.

Li­nus po­ka­zał im swoją le­gi­ty­ma­cję po­li­cyjną i za­py­tał o An­tona.

‒ Jest w domu i do­gląda usta­wia­nia me­bli ‒ ode­zwał się je­den z nich, wska­zu­jąc kciu­kiem.

W prze­stron­nym wnę­trzu stało wiele krze­seł uło­żo­nych jedno na dru­gim, o ścianę opie­rały się skła­dane stoły. Sprzą­taczka myła pod­łogę, a w po­miesz­cze­niu uno­sił się de­li­katny za­pach so­sno­wego my­dła.

Po­środku stał An­ton i przy­glą­dał się pla­nowi roz­miesz­cze­nia krze­seł i sto­łów. Pod­niósł wzrok, gdy usły­szał od­głos kro­ków Li­nusa.

‒ O, wi­tam, szybko tu pan do­tarł. ‒ Zer­k­nął po­nad ra­mie­niem Li­nusa. ‒ A gdzie pań­ska ładna ko­le­żanka?

Pró­bo­wał się uśmiech­nąć, co bar­dziej przy­po­mi­nało sztuczny gry­mas.

Li­nus nie od­po­wie­dział.

‒ Czy mo­gli­by­śmy po­roz­ma­wiać na osob­no­ści? ‒ spy­tał.

‒ Tak, ja­sne. Chodźmy. ‒ An­ton po­pro­wa­dził ich do po­koju na ty­łach domu, gdzie wo­kół owal­nego stołu stało kilka czer­wo­nych fo­teli.

Wy­da­wał się ze­stre­so­wany. Li­nus nie po­tra­fił oce­nić, czy to z po­wodu przy­go­to­wań do kon­fe­ren­cji, czy też ko­lej­nego prze­słu­cha­nia.

Usie­dli w fo­te­lach.

An­ton po­chy­lił się i oparł dło­nie na ko­la­nach, jakby był go­towy wstać w każ­dej chwili.

‒ To straszne, że Karri też zo­stał za­mor­do­wany. Nie mo­głem w to uwie­rzyć, kiedy sio­stra mi o tym po­wie­działa. Czy to ten sam sprawca?

‒ Wy­daje się to lo­giczne, ale oczy­wi­ście nie mo­żemy wy­klu­czyć in­nej wer­sji. Za­kła­dam, że pan wie, że Karri zo­stał zna­le­ziony mar­twy w domku let­ni­sko­wym Si­xtena, a do­kład­niej w sau­nie, i że był tam wów­czas z Ja­spe­rem.

An­ton ski­nął głową, pa­trząc przed sie­bie nie­obec­nym wzro­kiem, jakby my­ślał o czymś in­nym i nie bar­dzo słu­chał. Li­nus mimo to kon­ty­nu­ował:

‒ We­dług in­for­ma­cji, które otrzy­ma­li­śmy, wa­sza czwórka, czyli Ja­sper, Karri, Si­xten i pan spo­ty­ka­li­ście się w domku let­ni­sko­wym Wal­dec­ków co roku we Wszyst­kich Świę­tych.

An­ton po­now­nie kiw­nął głową.

‒ Jeź­dzi­li­śmy tam w ostatni week­end przed za­mknię­ciem domku na zimę. Po­ma­ga­li­śmy Si­xte­nowi wy­no­sić me­ble i sprzą­tać ogród. Po­tem zja­da­li­śmy i wy­pi­ja­li­śmy to, co zo­stało w szaf­kach. Wie­czór za­wsze koń­czył się w sau­nie. To był je­dyny raz w roku, kiedy spo­ty­ka­li­śmy się tylko we czwórkę, bez dzieci i żon.

An­ton za­milkł.

‒ Jed­nak tym ra­zem pana tam nie było ‒ za­uwa­żył Li­nus.

‒ Nie, Ja­sper za­dzwo­nił i po­wie­dział, że w tym roku od­pusz­czamy, zwa­żyw­szy na to, co się wy­da­rzyło, ale, jak wi­dać, i tak po­je­chali.

‒ Wie­dział pan, że zmie­nili zda­nie?

‒ Nie.

Jedno ko­lano An­tona pod­ska­ki­wało w górę i w dół.

‒ Jak pan my­śli, dla­czego nie po­wie­dzieli panu, że zmie­nili zda­nie?

‒ Nie mam po­ję­cia. Może pod­jęli de­cy­zję w ostat­niej chwili.

‒ Gdzie pan był w so­botę wie­czo­rem?

‒ W domu.

‒ Czy ktoś może to po­twier­dzić?

‒ Nie, by­łem sam.

Ko­lano pod­ska­ki­wało co­raz szyb­ciej.

‒ Czy roz­ma­wiał pan z kimś tego wie­czoru?

‒ Nie, a wła­ści­wie… tak. Za­mó­wi­łem pizzę.

‒ Która to była go­dzina?

‒ Niech po­my­ślę… ‒ An­ton się za­sta­no­wił. ‒ Mu­siało być około dzie­więt­na­stej. Pizzę do­star­czyli pół go­dziny póź­niej. Za­pła­ci­łem kartą.

‒ Był pan w domu cały wie­czór?

‒ Wró­ci­łem tuż po osiem­na­stej, aku­rat na wia­do­mo­ści spor­towe. Po­tem już nie wy­cho­dzi­łem.

‒ Czy spo­tkał pan ko­goś, wra­ca­jąc do domu?

‒ Nie, ale moż­liwe, że któ­ryś z są­sia­dów mnie wi­dział albo sły­szał. Tam, gdzie miesz­kam, ściany mają uszy i nie­któ­rzy spę­dzają cały swój czas na szpie­go­wa­niu są­sia­dów. Wie­dzą do­kład­nie, kiedy dzieci mnie od­wie­dziły i że kłó­ci­łem się z moją byłą.

Gdyby są­sie­dzi po­twier­dzili alibi An­tona, trzeba by go usu­nąć z li­sty po­dej­rza­nych. Nie zdą­żyłby po­je­chać do Iso­kyrö i za­mor­do­wać Kar­riego przed ode­bra­niem pizzy.

‒ Do­brze, spraw­dzimy to. Ja­kie miał pan re­la­cje ze wspól­ni­kami, od kiedy sprze­dał pan udziały?

Ko­lano An­tona prze­stało się po­ru­szać.

‒ Na­dal się przy­jaź­ni­li­śmy. Nie wi­dy­wa­li­śmy się tak czę­sto jak wtedy, gdy pra­co­wa­li­śmy ra­zem, ale nie było mię­dzy nami żad­nych na­pięć. Spo­ty­ka­li­śmy się w pracy i pry­wat­nie.

Li­nus uniósł brwi.

‒ Mógłby pan to roz­wi­nąć?

‒ Mi­ly­tekno za­wsze ko­rzy­stało z usług mo­jej agen­cji przy or­ga­ni­za­cji im­prez fir­mo­wych. Si­xten i Vi­beke zle­cali mi też or­ga­ni­zo­wa­nie pry­wat­nych uro­czy­sto­ści.

Li­nu­sowi przy­szła do głowy pewna myśl.

‒ Czy to pań­ska firma zor­ga­ni­zo­wała Hal­lo­ween dla Gu­stava?

Wy­da­wało się, że An­ton chciał za­prze­czyć, ale naj­wy­raź­niej uznał, że nie ma sensu kła­mać.

‒ Tak, to moi pod­wy­ko­na­wcy przy­go­to­wali wszyst­kie de­ko­ra­cje i ca­te­ring.

‒ Czy był pan w domu Wal­dec­ków w pią­tek dwu­dzie­stego siód­mego paź­dzier­nika?

Li­nus pa­trzył, jak An­tona ogar­nia pa­nika. Mil­czał przez dłuż­szą chwilę, nim w końcu po­wie­dział:

‒ Tak, by­łem tam rano, ale tylko na mo­ment, żeby spraw­dzić, czy wszystko jest go­towe na przy­ję­cie, które miało się od­być na­stęp­nego dnia.

Gdyby Si­xten zo­sta­wił tego dnia klu­cze w szafce w holu, An­ton mógłby z ła­two­ścią je stam­tąd za­brać i nikt by tego nie za­uwa­żył.

‒ Czy wró­cił pan póź­niej do Wal­dec­ków?

An­ton gwał­tow­nie wstał.

‒ W żad­nym wy­padku i nie, nie mia­łem po­wodu za­bi­jać Si­xtena.

‒ Czy aby na pewno? ‒ spy­tał po­li­cjant i za­pa­no­wała mię­dzy nimi ci­sza.

An­ton ru­szył w stronę drzwi. Li­nus go za­trzy­mał.

‒ Ostat­nie py­ta­nie. Czy wie pan, kim jest Rauni Ny­man?

‒ Nie, kto to taki? Czy to ktoś, kogo po­wi­nie­nem znać? ‒ An­ton wy­glą­dał na szcze­rze za­sko­czo­nego.

‒ Mieszka w po­bliżu domku let­ni­sko­wego Si­xtena. W nie­dzielę zna­le­ziono ją mar­twą u sie­bie w domu.

An­tona zro­bił prze­ra­żoną minę.

‒ Nie znam ni­kogo, kto mieszka w Iso­kyrö. ‒ Od­wró­cił się. ‒ Nie od­po­wiem na wię­cej py­tań. Je­śli chcie­li­by­ście znowu ze mną po­roz­ma­wiać, po­pro­szę Ja­spera, żeby do nas do­łą­czył.

Znowu ten Ja­sper, po­my­ślał Li­nus. Wo­kół niego spla­tały się wszyst­kie wątki tej sprawy.

GI­SELA

Matka Vi­beke, Le­onora, miesz­kała w ka­mie­nicy z prze­łomu dzie­więt­na­stego i dwu­dzie­stego wieku przy Isra­els Plads. Gdy Gi­sela we­szła do bu­dynku, już na klatce scho­do­wej za­chwy­ciły ją wy­soki stan­dard i za­cho­wane piękne de­tale. Wje­chała windą na przed­ostat­nie pię­tro, gdzie znaj­do­wał się oka­zały apar­ta­ment o po­wierzchni co naj­mniej dwu­stu me­trów kwa­dra­to­wych. Par­kiet w jo­dełkę, piękna sztu­ka­te­ria i wy­so­kie su­fity zro­biły na niej im­po­nu­jące wra­że­nie.

‒ Pro­szę się roz­go­ścić ‒ przy­wi­tała ją Le­onora.

Przed ogrom­nym lu­strem w zło­co­nej ra­mie stał okrą­gły an­tyczny sto­lik z es­te­tycz­nie uło­żoną kom­po­zy­cją kwia­tową. Gi­sela po­wie­siła kurtkę na mo­sięż­nym ha­czyku, a buty usta­wiła równo na wy­cie­raczce. Le­onora była ubrana w luźne spodnie w ko­lo­rze kre­mo­wym i pa­su­jącą do nich je­dwabną bluzkę oraz kasz­mi­rowy kar­di­gan w mo­re­lo­wym od­cie­niu, jej de­kolt zaś zdo­biły dłu­gie na­szyj­niki z ko­lo­ro­wych ko­ra­li­ków. Miała krót­kie, ele­gancko przy­strzy­żone włosy. Gi­sela na­to­miast nie miała na so­bie na­wet świe­żych ubrań.

‒ Na­kry­łam dla nas w sa­lo­nie. Chyba na­pije się pani kawy? ‒ Go­spo­dyni uśmiech­nęła się cie­pło.

Gi­sela, mimo że wy­piła już tego dnia sta­now­czo za dużo kawy, od­parła, że z przy­jem­no­ścią się na­pije, i po­dą­żyła za Le­onorą. Z sa­lonu wi­dać było targ To­rve­hal­lerne, gdzie głodni tu­ry­ści i miesz­kańcy Ko­pen­hagi tło­czyli się mię­dzy stra­ga­nami z de­li­ka­te­sami a sto­iskami ga­stro­no­micz­nymi. Gdyby Gi­sela nie spie­szyła się tak bar­dzo na lot­ni­sko, za­trzy­ma­łaby się tam na chwilę po wyj­ściu od Le­onory bu­szo­wać wśród tych wszyst­kich pysz­no­ści, lecz nie miała na to czasu.

Le­onora na­lała kawy do dwóch por­ce­la­no­wych fi­li­ża­nek Royal Co­pen­ha­gen i za­pro­siła Gi­selę na nie­bie­ską sofę, skąd roz­cią­gał się wi­dok na ko­pen­ha­skie da­chy. Sama usia­dła w fo­telu uszaku. Za­ło­żyła nogę na nogę i splo­tła ręce na ko­la­nach. Ema­no­wała spo­ko­jem i po­wagą.

‒ By­łam zroz­pa­czona, kiedy Vi­beke po­wie­działa mi, co się przy­da­rzyło Si­xte­nowi. Nie spo­sób po­jąć, że coś tak po­twor­nego mo­gło się zda­rzyć w Strömsö.

‒ To na­prawdę straszne ‒ zgo­dziła się z nią Gi­sela. ‒ Roz­ma­wiamy ze wszyst­kimi, któ­rzy znali Si­xtena. Wła­ści­wie przy­je­cha­łam do Ko­pen­hagi w in­nej spra­wie, ale po­sta­no­wi­łam sko­rzy­stać z oka­zji i za­mie­nić kilka słów także z pa­nią. W końcu była pani jego te­ściową.

Le­onora uśmiech­nęła się ła­god­nie.

‒ Si­xten był cu­dow­nym czło­wie­kiem. Moja córka miała szczę­ście, że go po­znała.

Gi­sela nie miała zbyt wiele czasu, je­śli chciała zdą­żyć na sa­mo­lot, więc po­mi­nęła uprzej­mo­ści i od razu prze­szła do pil­nych kwe­stii.

‒ Vi­beke zo­stała oso­bi­stą asy­stentką Si­xtena w cza­sie, kiedy Mi­ly­tekno pro­wa­dziło dzia­łal­ność w Ko­pen­ha­dze. Jak do­stała tę po­sadę?

‒ Po­znali się na spo­tka­niu dla star­tu­pów, to było coś w ro­dzaju tar­gów, które od­by­wały się co roku w Ko­pen­ha­dze. Mój mąż, Au­gust, an­ga­żo­wał się w tego typu wy­da­rze­nia przez wiele lat. Vi­beke koń­czyła ostatni se­mestr w Co­pen­ha­gen Bu­si­ness School i jesz­cze nie bar­dzo wie­działa, czym się za­jąć po stu­diach. Si­xten za­pro­po­no­wał jej tę pracę, a ona przy­jęła ofertę.

‒ Czy byli pań­stwo świa­domi, że córka miała z Si­xte­nem ro­mans, kiedy pra­co­wała dla Mi­ly­tekno?

‒ Tak, i nie by­li­śmy za­chwy­ceni, jak córka nam o tym po­wie­działa. Si­xten był prze­cież żo­naty. Lecz serce nie sługa. Nie masz kon­troli nad tym, w kim się za­ko­chu­jesz. A tych dwoje na­prawdę się ko­chało. Po­tem Yvonne za­gi­nęła, a kiedy Si­xten zo­stał oczysz­czony z wszel­kich za­rzu­tów, nie mieli już żad­nych prze­szkód, żeby się po­brać.

For­tunne zrzą­dze­nie losu dla tej dwójki, że Yvonne znik­nęła, po­my­ślała Gi­sela. Może tro­chę mniej dla Si­xtena, który zo­stał oskar­żony o jej za­mor­do­wa­nie. Choć na­wet ta sprawa po­to­czyła się po­myśl­nie dla za­ko­cha­nej pary.

‒ Jedno z nas się za­sta­na­wia i może pani bę­dzie po­tra­fiła to wy­ja­śnić ‒ mó­wiła da­lej Gi­sela. ‒ W okre­sie kiedy Si­xten pra­co­wał w Ko­pen­ha­dze, fir­mie udało się po­zy­skać zna­czą­cego in­we­stora, który, można po­wie­dzieć, uchro­nił ją przed ban­kruc­twem. Udzia­łowcy nie chcą się z nami po­dzie­lić in­for­ma­cją, kto to był. Ale może pani coś o tym wie?

‒ Ach, pew­nie pani my­śli, że to mój mąż Au­gust ura­to­wał Mi­ly­tekno i że po­pro­sił o za­cho­wa­nie ano­ni­mo­wo­ści, po­nie­waż Si­xten był w związku z na­szą córką?

‒ Tak, coś w tym ro­dzaju.

‒ Nie­stety, chyba pa­nią roz­cza­ruję. Kiedy mąż zmarł, zo­sta­wił po so­bie całą masę do­ku­men­tów. Po­świę­ci­łam mnó­stwo czasu na za­po­zna­nie się ze wszyst­kimi biz­ne­sami, w które był za­an­ga­żo­wany. Gdyby za­in­we­sto­wał w Mi­ly­tekno, wie­dzia­ła­bym o tym.

‒ Czy to pani przy­padł spa­dek po mężu? ‒ spy­tała Gi­sela.

Le­onora wy­da­wała się dość za­sko­czona tym py­ta­niem, ale od­po­wie­działa bez kwe­stio­no­wa­nia jego za­sad­no­ści:

‒ Cały ma­ją­tek Au­gu­sta odzie­dzi­czy­ły­śmy ra­zem z Vi­beke. Mamy za­rządcę, który zaj­muje się biz­ne­sami męża. Pew­nego dnia wszystko trafi do Gu­stava i jego przy­szłego ro­dzeń­stwa.

Vi­beke praw­do­po­dob­nie dys­po­no­wała więk­szym ma­jąt­kiem niż Si­xten, po­my­ślała Gi­sela. Gdyby to ona była spraw­czy­nią, mo­ty­wem z pew­no­ścią nie by­łyby pie­nią­dze.

‒ Czę­sto wi­duje się pani z córką?

‒ Tak, sto­sun­kowo czę­sto, zwa­żyw­szy na od­le­głość. Jeż­dżę do Va­asy kilka razy w roku, a Vi­beke przy­jeż­dża z Gu­sta­vem do Ko­pen­hagi w pra­wie każde wa­ka­cje i fe­rie zi­mowe.

‒ Jak wy­glą­dało mał­żeń­stwo Vi­beke i Si­xtena?

‒ Po­wie­dzia­ła­bym, że było godne po­zaz­drosz­cze­nia. Córka czę­sto wspo­mi­nała, jak bar­dzo Si­xten ją uszczę­śli­wia. Był jej brat­nią du­szą.

‒ Czy za­uwa­żyła pani, żeby Si­xten krzyw­dził Vi­beke?

‒ Ależ skąd. Uwiel­biał moją córkę. ‒ Prze­rwała na chwilę. ‒ Na­to­miast, pew­nie już wie­cie o… pro­ble­mach z Gu­sta­vem.

Gi­sela ski­nęła głową.

‒ To wspa­niały chło­pak, bar­dzo ko­cha­jący i tro­skliwy, ale kiedy się zło­ści, zmie­nia się nie do po­zna­nia. Wtedy cał­ko­wi­cie traci pa­no­wa­nie nad sobą. Vi­beke pró­bo­wała szu­kać po­mocy. Czuje, że sama nie da rady. Chce umie­ścić go w ośrodku, gdzie na­uczą go kon­tro­lo­wać emo­cje. Si­xten nie wy­ra­żał na to zgody. Twier­dził, że to tylko taki etap, że Gu­stav w końcu wy­ro­śnie z po­ryw­czego tem­pe­ra­mentu. Praw­do­po­dob­nie była to je­dyna kwe­stia, co do któ­rej Si­xten i Vi­beke się nie zga­dzali. ‒ Le­onora prze­nio­sła wzrok za okno, po czym do­dała ci­cho: ‒ Cie­kawe, co się te­raz sta­nie z Vi­beke i Gu­sta­vem, kiedy Si­xten nie żyje…

Gi­sela mu­siała wy­cho­dzić. Wstała z sofy i po­dała ko­bie­cie rękę na po­że­gna­nie.

‒ Dzię­kuję za roz­mowę. Skon­tak­tuję się z pa­nią, je­śli po­ja­wią się ja­kieś py­ta­nia.

Uści­snęły so­bie dło­nie, po czym Gi­sela szybko wy­szła na ulicę, by zła­pać tak­sówkę. Chciała też po­roz­ma­wiać z Jen­sem Brand­stru­pem, na­ocz­nym świad­kiem. Po­do­bno wi­dział męż­czy­znę o ry­so­pi­sie Si­xtena, jak wy­cho­dził z jego miesz­ka­nia, nio­sąc duży przed­miot, który za­ła­do­wał na łódź i wy­wiózł na mo­rze w środku nocy. Nie­stety Gi­seli nie udało się go na­mie­rzyć i na­wet Lene Krohn z ko­pen­ha­skiej po­li­cji nie po­tra­fiła udzie­lić in­for­ma­cji na te­mat miej­sca jego po­bytu. Jakby Jens za­padł się pod zie­mię. Jakby w ogóle nie ist­niał. Mo­gło to sta­no­wić pro­blem na póź­niej­szym eta­pie śledz­twa.

Po przej­ściu przez kon­trolę bez­pie­czeń­stwa na lot­ni­sku Ka­strup Gi­sela udała się do sklepu wol­no­cło­wego. Czuła się bar­dzo nie­świeżo po kilku dniach no­sze­nia w za­sa­dzie tych sa­mych ubrań, więc spry­skała nad­garstki per­fu­mami i po­sma­ro­wała dło­nie pach­ną­cym kre­mem na­wil­ża­ją­cym. Kiedy do­szła do bramki, zo­ba­czyła, że jej lot ma pra­wie pół go­dziny opóź­nie­nia. Cze­ka­jąc, aż sa­mo­lot wy­lą­duje i wyjdą z niego pa­sa­że­ro­wie, sta­nęła w ustron­nym miej­scu i za­dzwo­niła do Li­nusa. Zdała krótką re­la­cję z roz­mów z Char­lotte i Le­onorą, a on Li­nus pod­su­mo­wał, co się wy­da­rzyło u nich. Po­tem prze­słał ma­ilem zdję­cie ry­sunku Gu­stava zro­bione przez Tu­ulę. Gi­sela zmru­żyła oczy i spoj­rzała na ekran te­le­fonu. Ob­ra­zek przed­sta­wiał ko­bietę skra­da­jącą się w nocy z za­krwa­wio­nym no­żem w dłoni. Choć zo­stał na­ry­so­wany przez dziecko, to i tak przy­pra­wił ją o dresz­cze. Rysy ko­biety były zna­jome, nie ule­gało też wąt­pli­wo­ści, że ma złe za­miary.

‒ Jak my­ślisz, co to ozna­cza? ‒ spy­tał Li­nus.

‒ Trudno po­wie­dzieć. Gu­stav mógł się za­in­spi­ro­wać tym, co usły­szał lub zo­ba­czył w ja­kimś fil­mie. Nie po­win­ni­śmy przy­wią­zy­wać do tego te­raz zbyt du­żej wagi. Kiedy mamy go prze­słu­chi­wać?

‒ Za­pla­no­wa­li­śmy to na czwar­tek.

‒ To do­brze, nie chcę tego prze­ga­pić.

LI­NUS

Kiedy Li­nus skoń­czył roz­ma­wiać z Gi­selą, za­uwa­żył Tu­ulę sto­jącą w po­koju.

‒ Co po­wie­działa Gi­sela? ‒ za­py­tała.

‒ Spo­tkała się dziś z przy­ja­ciółką Yvonne i matką Vi­beke. Nie­stety nie do­wie­działa się ni­czego no­wego. Naj­wy­raź­niej po­je­chała do Ko­pen­hagi na próżno. Mor­der­stwo Yvonne to praw­do­po­dob­nie fał­szywy trop. Nie po­roz­ma­wia­li­śmy zbyt długo, bo Gi­sela dzwo­niła z lot­ni­ska, za­raz wsiada do sa­mo­lotu i wraca do domu.

‒ Może ju­tro po­wie nam coś wię­cej…

‒ Skoro już mowa o wra­ca­niu do domu, czas na mnie. Mu­szę za­brać La­ilę na tre­ning pły­wacki ‒ oznaj­mił Li­nus.

Tu­ula naj­wi­docz­niej nie miała za­miaru odejść.

‒ A tak w ogóle, chcia­łaś coś ode mnie?

‒ Tak, twój su­per­bo­ha­ter znów w ak­cji.

Li­nus jęk­nął.

‒ Co tym ra­zem Chri­stof­fer wy­my­ślił? Obie­cał, że z tym skoń­czy.

‒ Wi­dać zła­mał obiet­nicę i kiedy wczo­raj pa­tro­lo­wał cmen­tarz, za­ma­sko­wany męż­czy­zna dźgnął go no­żem.

‒ Co ta­kiego?! Zo­stał ranny?

‒ Nic po­waż­nego. Skoń­czyło się na kilku szwach na ra­mie­niu. A sprawca sie­dzi u nas w aresz­cie. Usta­lono, że jest od­po­wie­dzialny za co naj­mniej je­den z ata­ków, do któ­rych do­szło w mi­nio­nym ty­go­dniu. Miejmy na­dzieję, że to ko­niec afery za­ma­sko­wa­nego no­żow­nika.

Li­nus po­krę­cił głową.

‒ Gdzie jest te­raz Chri­stof­fer? W szpi­talu?

‒ Nie, już wczo­raj wy­pu­ścili go do domu. Wła­ści­wie nie po to tu przy­szłam. ‒ Tu­ula prze­rwała na chwilę. ‒ By­łam wła­śnie w po­koju so­cjal­nym, kiedy wszedł tam je­den z po­li­cjan­tów, który prze­słu­chi­wał Chri­stof­fera po wczo­raj­szym ataku i po­wie­dział mi, że nasz su­per­bo­ha­ter wie­rzy, że ist­nieje zwią­zek mię­dzy za­ma­sko­wa­nym męż­czy­zną a mor­der­stwami.

Li­nus zmarsz­czył czoło.

‒ To mało praw­do­po­do­bne. Tamte trzy mor­der­stwa nie były przy­pad­kowe, zo­stały sta­ran­nie za­pla­no­wane. Co wię­cej, ża­den ze świad­ków nie ze­znał, żeby wi­dział za­ma­sko­waną osobę w po­bliżu któ­re­go­kol­wiek z miejsc zbrodni.

Tu­ula unio­sła ręce.

‒ Nie mam za­miaru cię prze­ko­ny­wać, ale daj mi do­koń­czyć. Chri­stof­fer po­do­bno pra­co­wał dla Mi­ly­tekno, kiedy firma do­piero się roz­krę­cała. Cho­ciaż su­rowo mu za­bro­ni­łeś in­ge­ro­wa­nia w pracę po­li­cji, naj­wy­raź­niej pro­wa­dzi wła­sne do­cho­dze­nie w spra­wie mor­derstw. I twier­dzi, że ma ważne in­for­ma­cje i chce się nimi po­dzie­lić z po­li­cją.

Li­nus otwo­rzył sze­roko oczy. Po czę­ści nie mógł uwie­rzyć, że Chri­stof­fer go cał­kiem zi­gno­ro­wał, ale też był za­sko­czony, że udało mu się wpaść na ja­kiś trop.

‒ Czego niby się do­wie­dział?

‒ Po­do­bno wie o czymś, co wspól­nicy Mi­ly­tekno wolą za­cho­wać w ta­jem­nicy. Mówi, że wie, skąd na­gle wzięli tyle pie­nię­dzy, a że po­znał prawdę w week­end, to nie mógł być przy­pa­dek, że na­pad­nięto go w po­nie­dzia­łek.

‒ Czy znamy wię­cej szcze­gó­łów?

‒ Nie, po­li­cjanci nie po­trak­to­wali go po­waż­nie. Sam wiesz, jaki on jest, poza tym wy­daje się to zu­peł­nie ab­sur­dalne, że to za­ma­sko­wany chło­pak za­bił wszyst­kie trzy ofiary. To dzie­więt­na­sto­la­tek z Solf, pra­cuje jako ma­ga­zy­nier, ni­gdy na­wet nie był w po­bliżu Mi­ly­tekno. ‒ Tu­ula po­krę­ciła głową z roz­ba­wie­niem. ‒ Nie wiem, co o tym my­śleć, ale stwier­dzi­łam, że mógł­byś po­roz­ma­wiać z Chri­stof­fe­rem. On ci ufa. A ty do­brze so­bie ra­dzisz z… wa­ria­tami.

Li­nus prze­wró­cił oczami.

‒ Ro­zu­miem, że chcesz, że­bym z nim po­roz­ma­wiał, po­nie­waż jego ze­zna­nie po­twier­dza twoją teo­rię, że Mi­ly­tekno jest za­mie­szane w pra­nie brud­nych pie­nię­dzy lub ja­kieś inne prze­stęp­cze dzia­ła­nia?

Tu­ula po­ma­chała mu pal­cem wska­zu­ją­cym przed no­sem.

‒ Nie do po­my­śle­nia, że mo­gła­bym mieć ra­cję, co? Je­steś po pro­stu za­zdro­sny, bo nie masz lep­szego po­my­słu.

Li­nus uniósł dło­nie.

‒ Do­bra, do­bra, po­roz­ma­wiam z nim, ale do­piero ju­tro. Już je­stem spóź­niony.

Tu­ula uśmiech­nęła się za­do­wo­lona i wy­szła, nu­cąc me­lo­dię z Su­per­mana.

GI­SELA

Otwo­rzyła drzwi i od­czuła pe­wien smu­tek to­wa­rzy­szący po­wro­tom z po­dróży do pu­stego, ciem­nego domu. Na szczę­ście koty ucie­szyły się na jej wi­dok, choć po­wi­tały ją z ty­po­wym dla sie­bie, peł­nym pre­ten­sji gło­śnym miau­cze­niem i oskar­ży­ciel­skimi spoj­rze­niami. Po­chy­liła się, by po­gła­skać Scar­face’a. Wielki ko­cur po­ło­żył się na grzbie­cie i wy­cią­gnął łapy. Cze­kał na dra­pa­nie po brzu­chu, a kiedy speł­niła jego ży­cze­nie, mru­czał z za­do­wo­le­niem. Naj­wy­raź­niej cała uraza wy­ni­ka­jąca z po­zo­sta­wie­nia ich sa­mych na kilka dni zo­stała za­po­mniana i wy­ba­czona. Mi­ski z karmą były pra­wie pełne, co ozna­czało, że Mo­nica mu­siała nie­dawno tu być. Na stole zo­sta­wiła li­ścik, na­pi­sany trud­nymi do od­czy­ta­nia ba­zgro­łami z od­ręcz­nie na­ry­so­wa­nymi emo­ti­kon­kami:

„Cześć, piękna! Mam na­dzieję, że po­dróż służ­bowa do Ko­pen­hagi się udała i że zna­la­złaś czas na wy­pi­cie piwa! Oto wszyst­kie moje no­tatki na te­mat mor­der­stwa Yvonne Wal­deck. Nie za­po­mnij, że obie­ca­łaś mi wy­wiad na wy­łącz­ność, kiedy już zła­piesz mor­dercę!

P.S Po­czę­sto­wa­łam się bu­telką wina. Tyle mi się chyba na­le­żało opiekę nad ko­tami (uśmiech­nięta buźka). Poza tym mam dziś randkę, a mo­no­po­lowy jest już za­mknięty (buźka pusz­cza­jąca oko). Uści­ski i bu­ziaki, Mo­nica”.

Pod li­ści­kiem le­żały dwa no­tat­niki.

Gi­sela przej­rzała no­tatki Mo­niki. Było w nich to, czego się spo­dzie­wała, ale jej uwagę przy­kuły trzy wy­wiady z pra­cow­ni­kami Mi­ly­tekno. Zro­zu­miała, dla­czego w ga­ze­cie nie opu­bli­ko­wano tych in­for­ma­cji ‒ opie­rały się głów­nie na nie­po­twier­dzo­nych plot­kach, choć oczy­wi­ście nie mu­siały być nie­praw­dziwe. Pierw­szy wy­wiad prze­pro­wa­dzono z Bet­tiną Jalo, re­cep­cjo­nistką, którą Gi­sela i Li­nus po­znali, kiedy przy­je­chali prze­słu­chać Kar­riego. Po­zo­stałe dwa na­zwi­ska pra­cow­ni­ków rów­nież brzmiały zna­jomo, ale Gi­sela była zbyt zmę­czona, by przy­po­mnieć so­bie, gdzie je wcze­śniej sły­szała.

Ze­gar ścienny wska­zy­wał go­dzinę zbyt późną na wy­dzwa­nia­nie po lu­dziach, ale Ste­fan wła­śnie skoń­czył wie­czorną zmianę i pew­nie jesz­cze nie spał. W cza­sie po­bytu Gi­seli w Ko­pen­ha­dze czę­sto do sie­bie pi­sali, ale nie roz­ma­wiała z nim od so­boty, kiedy to mu­siała od­wo­łać ich randkę. Ucie­szył się, że za­dzwo­niła.

‒ Wła­śnie wy­cho­dzę ze szpi­tala. Je­śli nie mo­żesz do mnie przyjść, ku­pię so­bie do je­dze­nia coś na wy­nos.

Gi­sela po­czuła ogar­nia­jące ją zmę­cze­nie.

‒ Prze­pra­szam cię, ale je­stem wy­koń­czona. Nie mam siły dziś wy­cho­dzić. Za­dzwo­ni­łam tylko dla­tego, że… chcia­łam usły­szeć twój głos.

‒ To ja mogę przyjść do cie­bie. Jesz­cze nie wi­dzia­łem, jak miesz­kasz.

Zje­żyła się. To było cał­ko­wi­cie wy­klu­czone. Pod żad­nym po­zo­rem nie mo­gła za­pro­sić no­wego uko­cha­nego do domu Mar­tina. To po pro­stu nie było moż­liwe.

‒ Na­prawdę mu­szę się po­ło­żyć. Może spo­tkamy się ju­tro na mie­ście? Albo u cie­bie?

Ste­fan wes­tchnął zre­zy­gno­wany.

‒ Wiesz co, je­śli trak­tu­jemy po­waż­nie to, co jest mię­dzy nami, prę­dzej czy póź­niej bę­dziesz mu­siała mnie wpu­ścić. Czego się tak bo­isz?

Gi­sela wie­działa, że w sło­wach Ste­fana kryje się dru­gie dno, że tak na­prawdę cho­dzi mu o to, że musi go wpu­ścić do swo­jego ży­cia. Drę­czyły ją po­tworne wy­rzuty su­mie­nia. Ża­ło­wała, że do niego za­dzwo­niła. Była zbyt zmę­czona i nie miała czasu na mi­ło­sne dra­maty. Miała do roz­wią­za­nia sprawę mor­der­stwa.

‒ Mu­szę koń­czyć. Ode­zwę się wkrótce. ‒ Szybko się roz­łą­czyła, żeby Ste­fan nie zdą­żył jej prze­ko­nać do zro­bie­nia cze­goś, na co nie była jesz­cze go­towa.