Kiedy zapada zmierzch. Część 3 - Sara Önnebo - ebook + audiobook

Kiedy zapada zmierzch. Część 3 ebook i audiobook

Sara Önnebo

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Gisela i jej koledzy z policji systematycznie zbliżają się do odkrycia prawdy na temat morderstw w Ostrobotni. Okazuje się, że ataki nożownika są powiązane z incydentem sprzed wielu lat. Ale dlaczego zabójca pojawił się akurat teraz?

„Kiedy zapada zmierzch” to trzyczęściowa seria napisana przez Sarę Önnebo, autorkę bestsellerowego cyklu „Wszyscy jesteśmy martwi”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 140

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 26 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Bartosz Głogowski

Oceny
4,3 (62 oceny)
33
17
11
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Annku90

Dobrze spędzony czas

#zannkuczytamdozimy #czytam_se "Mój bu­dzik za­wsze dzwo­ni o szó­stej, nie­za­leż­nie od tego, czy jest week­end, czy dzień po­wsze­dni." Był taki czas, że budziłam się po szóstej bez budzika... później budzikiem został Syn, a po przestawieniu czasu nie mogę zasnąć i mam problem żeby wstać. Mam nadzieję, że szybko minie. Sara Önebbo powraca z nową powieścią, podzieloną na III części - "Kiedy zapada zmierzch". Powracają Gisela i Linus. W miasteczku Vaasa trwają przygotowania do Halloween, a w willi na wyspie Strömsö dochodzi do zabójstwa. Ponieważ nie będę pisała p każdej części osobno, zdradzę Wam, że całość czytało się znakomicie! Wątki idealnie zazębiają się sobą, postacie są wyraziste, a fabuła na tyle ciekawa, ze nie chciałam odkładać nic na później. Plusem był cały klimat powieści i fakt, że bardzo późno domyśliłam się co jest grane. Jeśli szukacie czegoś klimatycznego, to ta książka może być dla Was!
00
Moliendka

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fsjny kryminal,z ciekawoscia sie go czyta,polecam
00
Ewka1957

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna dobrze się czyta Dobry klimat dobre pioro Polecam
00

Popularność




Ty­tuł: Kiedy za­pada zmierzch. Część 3

Ty­tuł ory­gi­nału: Alla dödas natt 3

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Ka­ro­lina Skiba

Co­py­ri­ght © Sara Ön­nebo, 2025

This edi­tion: © Gyl­den­dal Astra/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2025

Pro­jekt okładki: Da­niel Na­tka­niec

Re­dak­cja: Ewa Penk­syk-Klucz­kow­ska

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN 978-91-8076-786-6

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Gyl­den­dal Astra /Gyl­den­dal A/SKla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.gyl­den­da­la­stra.pl

CZĘŚĆ 3

Wto­rek, 7 li­sto­pada 2023 roku

GI­SELA

Śnia­da­nie, które Gi­sela za­mó­wiła do po­koju ho­te­lo­wego, skła­dało się z dzbanka wy­jąt­kowo moc­nej kawy, soku po­ma­rań­czo­wego, cro­is­santa i bułki. Na tacy znaj­do­wał się rów­nież ta­le­rzyk z pię­cioma pla­strami sera, sło­iczek z dże­mem i kilka ka­wał­ków pa­pryki. Po­ło­żyła tacę na łóżku i we­szła z po­wro­tem pod koł­drę. Wsu­nęła pod plecy po­duszki i wy­jęła kartkę oraz dłu­go­pis z szu­flady szafki noc­nej.

Lu­biła mieć in­for­ma­cje ze­brane w toku śledz­twa przed oczami, a po­nie­waż tu­taj nie było ta­blicy z roz­pi­sa­nymi zda­rze­niami, po­sta­no­wiła sa­mo­dziel­nie wy­punk­to­wać to, co wie­dzieli o trzech mor­der­stwach, w szcze­gól­no­ści o ofia­rach.

Za­częła od Si­xtena Wal­decka, który zmarł mię­dzy drugą a czwartą w nocy z piątku na so­botę, dwu­dzie­stego ósmego paź­dzier­nika.

O dwu­dzie­stej był z Vi­beke na ko­la­cji we fran­cu­skim bi­stro. Dało się wy­czuć mię­dzy nimi na­pię­cie, jakby się o coś po­kłó­cili. Vi­beke po­pro­siła Gi­selę o po­moc, bała się męża. Choć póź­niej za­prze­czała, ja­koby to była ona, po­twier­dził to wła­ści­ciel bi­stro. Kiedy Wal­dec­ko­wie wró­cili z re­stau­ra­cji do domu, ich syn Gu­stav miał na­pad zło­ści. Na­dal nie było ja­sne, gdzie chło­piec prze­by­wał pod nie­obec­ność ro­dzi­ców. O dwu­dzie­stej trze­ciej cała ro­dzina po­szła spać. Alarm wy­łą­czono mię­dzy trze­cią trzy­dzie­ści sie­dem a trze­cią czter­dzie­ści cztery, uży­wa­jąc kodu Si­xtena ‒ w tym prze­dziale cza­so­wym do­szło do mor­der­stwa. Około szó­stej rano Vi­beke się obu­dziła i zo­ba­czyła syna sto­ją­cego nad mar­twym mę­żem. Skon­tak­to­wała się z te­ściem, pro­sząc, by przy­je­chał po Gu­stava. Na­stęp­nie za­dzwo­niła po Ja­spera, a na ko­niec we­zwała po­li­cję.

Grono głów­nych po­dej­rza­nych na­dal skła­dało się z Vi­beke Wal­deck, Ja­spera Hag­mana i An­tona Eri­xona.

Kar­riego nie brali pod uwagę, po­nie­waż miał nie­pod­wa­żalne alibi na noc mor­der­stwa Si­xtena.

Po­cząt­kowo Gi­sela po­dej­rze­wała, że to Vi­beke za­biła swo­jego męża, po­nie­waż z ze­znań świad­ków wy­ni­kało, że ją bił. Jed­nak póź­niej się oka­zało, że krzyw­dził ją nie Si­xten, tylko ich syn Gu­stav w na­pa­dach zło­ści, i to on był od­po­wie­dzialny za si­niaki na ciele matki. Tym sa­mym znik­nął główny mo­tyw, któ­rym mia­łaby się kie­ro­wać Vi­beke. W grun­cie rze­czy ona naj­mniej zy­skała na śmierci Si­xtena, jako że jego udziały w Mi­ly­tekno tra­fiły do wspól­ni­ków. Więk­szość jego ma­jątku była za­mro­żona w fir­mie. Po­sia­dał wpraw­dzie dom na Lilla Ku­stvägen i do­mek let­ni­skowy koło Iso­kyrö, lecz na obie nie­ru­cho­mo­ści za­cią­gnął kre­dyt. Vi­beke miała dość pie­nię­dzy, by pro­wa­dzić wy­godne ży­cie, lecz wie­działa, że nie bę­dzie bo­gatą wdową.

Naj­bar­dziej praw­do­po­do­bne wy­da­wało się, że mor­der­stwo miało zwią­zek z Mi­ly­tekno.

An­ton od­szedł z firmy przed wie­loma laty i choć nie miał alibi, nie miał też żad­nego in­te­resu, by za­bi­jać Si­xtena. Chyba że cho­dziło o coś, co wciąż umy­kało śled­czym.

Ja­sper bez wąt­pie­nia miał naj­bar­dziej oczy­wi­sty po­wód, a także spo­sob­ność, żeby za­mor­do­wać Wal­decka. El­len wpraw­dzie twier­dziła, że mąż spę­dził w domu całą tamtą noc, nie­mniej Gi­sela wąt­piła w wia­ry­god­ność jej ze­znań.

In­spek­torka od­wró­ciła kartkę i u szczytu no­wej strony na­pi­sała „Karri Iko­nen”. Ja­sper za­dzwo­nił na po­go­to­wie dwa­dzie­ścia sześć mi­nut po dzie­więt­na­stej w so­botę, czwar­tego li­sto­pada. Karri nie żył już wtedy od kilku mi­nut.

Rów­nież w tym przy­padku Ja­sper wy­da­wał się naj­bar­dziej oczy­wi­stym sprawcą. Był sam z Kar­rim w domku let­ni­sko­wym, kiedy ten zo­stał za­mor­do­wany. Je­dy­nie El­len i Vi­beke wie­działy, że męż­czyźni mieli spę­dzić tam week­end.

Trze­cia ofiara, Rauni Ny­man, zmarła mię­dzy dwu­dzie­stą pierw­szą a dwu­dzie­stą czwartą tej sa­mej nocy co Karri.

Przy­pusz­czali, że zgi­nęła, bo sta­nęła na dro­dze sprawcy, który wcze­śniej za­bił Kar­riego. W cza­sie, kiedy do tego do­szło Gi­sela, Li­nus oraz kilku in­nych po­li­cjan­tów było w domku let­ni­sko­wym Si­xtena, mo­gli za­tem po­świad­czyć, że Ja­sper nie opu­ścił miej­sca zda­rze­nia przez cały wie­czór i noc.

Wiele by wy­ja­śniła ana­liza pró­bek DNA, dla­tego Gi­sela miała ogromną na­dzieję, że nie zo­stały za­nie­czysz­czone, jak za­su­ge­ro­wała tech­niczka, i że nie­długo na­dejdą wy­niki z miejsc zbrodni.

In­spek­torka po­krę­ciła głową. Nie po­zo­stało im nic in­nego, jak wró­cić do co­dzien­nych obo­wiąz­ków. Prę­dzej czy póź­niej wszystko mu­siało się wy­ja­śnić.

Prze­łknęła ostatni łyk kawy i za­częła się szy­ko­wać do wyj­ścia. Nie miała czasu na za­kupy, więc wło­żyła ko­szulę i spodnie z po­przed­niego dnia. Spa­ko­wała brudną bie­li­znę do pla­sti­ko­wej torby, po czym wy­mel­do­wała się z ho­telu. Kiedy wy­cho­dziła przez drzwi ob­ro­towe, usły­szała, że przy­szedł do niej ese­mes. Wy­szła na ulicę, sta­nęła z boku, by nie blo­ko­wać przej­ścia, i się­gnęła do to­rebki po ko­mórkę. Do­stała wia­do­mość od Freddy’ego ‒ pi­sał, że w sta­rych biu­rach Mi­ly­tekno mie­ści się inna firma. Freddy roz­ma­wiał z jej wła­ści­cie­lem i się do­wie­dział, że wy­naj­mują ten lo­kal od pię­ciu lat, a wcze­śniej znaj­do­wało się tam biuro po­dróży. Nie zna­lazł więc ni­kogo, kto mógłby udzie­lić po­trzeb­nych in­for­ma­cji. Ad­mi­ni­stra­to­rem bu­dynku była re­no­mo­wana nor­we­ska firma, która za­rzą­dzała licz­nymi nie­ru­cho­mo­ściami w ca­łej Skan­dy­na­wii.

Przy­ja­ciółka Yvonne, Char­lotte, nie miesz­kała już pod tym sa­mym ad­re­sem, co przed je­de­na­stu laty, ale na szczę­ście nie zmie­niła nu­meru te­le­fonu. Gi­sela umó­wiła się z nią na spo­tka­nie o dzie­wią­tej w ka­wiarni w Kød­byen, mod­nej dziel­nicy, w któ­rej część bu­dyn­ków zaj­mo­wa­nych daw­niej przez rzeź­nie i inne firmy prze­twór­stwa mię­snego zmie­niła cha­rak­ter i dziś dzia­łały tam ga­le­rie sztuki, knajpki i pra­cow­nie ar­ty­stów.

Dla za­osz­czę­dze­nia czasu po­je­chała tam tak­sówką. Wy­sia­dła na Fla­eske­to­rvet i ru­szyła w stronę ka­wiarni, mi­ja­jąc bary, sklepy i ga­le­rie. O tej po­rze dnia nie było tu zbyt wielu lu­dzi, oko­lica oży­wała do­piero pod wie­czór, z ko­lei w cza­sie wa­ka­cji ten po­pu­larny i ko­lo­rowy za­ką­tek Ko­pen­hagi ofe­ro­wał smaczne je­dze­nie oraz mu­zykę na żywo.

Pod ad­re­sem po­da­nym przez Char­lotte mie­ściła się ka­wiar­nia z du­żymi oknami i rzę­dem drew­nia­nych sto­li­ków na ze­wnątrz. Na chod­niku stało kilka ro­we­rów. Wiał zimny wiatr od mo­rza, który znie­chę­cał do sie­dze­nia na dwo­rze, więc Gi­sela we­szła do środka. W lo­kalu o in­du­strial­nym wnę­trzu, za wy­ło­żo­nym ka­fel­kami kon­tu­arem wi­siała ogromna ta­blica z od­ręcz­nie na­pi­sa­nym menu. Od kiedy hip­ste­rzy oku­po­wali tę oko­licę, w każ­dej knaj­pie ser­wo­wano chleb na za­kwa­sie z pla­ster­kami awo­kado lub hum­mu­sem. I tak było rów­nież tu­taj.

Char­lotte sie­działa przy okrą­głym sto­liku przy oknie, z ka­na­pką z ta­kiego wła­śnie chleba i szklanką świeżo wy­ci­śnię­tego soku po­ma­rań­czo­wego.

‒ Dzię­kuję, że zgo­dziła się pani ze mną tak szybko spo­tkać ‒ po­wie­działa Gi­sela, zaj­mu­jąc wolne krze­sło na­prze­ciwko.

Le­d­wie usia­dła, a już stał przy niej młody chło­pak z wło­sami upię­tymi w kok na czubku głowy i no­tat­ni­kiem w ręce.

‒ Czy ży­czy so­bie pani coś do je­dze­nia lub do pi­cia?

Gi­sela po­pro­siła o latte. Długo za­sta­na­wiała się nad wy­bo­rem zia­ren, ich ga­tunku i spo­sobu pa­le­nia oraz nad tym, z ja­kim mle­kiem ma być kawa: kro­wim, owsia­nym, so­jo­wym czy mig­da­ło­wym.

Kiedy wresz­cie się zde­cy­do­wała, zwró­ciła się do Char­lotte:

‒ Jak wy­ja­śni­łam przez te­le­fon, po­li­cja w Va­asie pro­wa­dzi do­cho­dze­nie w spra­wie za­bój­stwa Si­xtena Wal­decka. Na­sze śledz­two do­pro­wa­dziło nas mię­dzy in­nymi do mor­der­stwa Yvonne sprzed pra­wie dwu­na­stu lat.

‒ Nie­stety, dziś nie wiem wię­cej niż wtedy ‒ od­parła Char­lotte. ‒ Może mi pani wie­rzyć, że długo się za­sta­na­wia­łam nad tym wszyst­kim.

‒ Ro­zu­miem, jed­nak mia­łam na­dzieję, że opo­wie mi pani tro­chę wię­cej o tym, jak wy­glą­dało mał­żeń­stwo Si­xtena i Yvonne.

Char­lotte prych­nęła.

‒ Zdra­dzał ją i znę­cał się nad nią, więc po­wie­dzia­ła­bym, że nie naj­le­piej.

‒ Czy Yvonne wie­działa, że Si­xten ma ro­mans z Vi­beke?

Char­lotte unio­sła głowę.

‒ Oczy­wi­ście. Si­xten pró­bo­wał utrzy­my­wać to w ta­jem­nicy, ale fa­tal­nie mu to wy­cho­dziło. Yvonne wie­działa o ich schadz­kach w ho­telu Scan­dic.

Gi­sela po­cze­kała z za­da­niem ko­lej­nych py­tań, kiedy hip­ster z ko­kiem sta­wiał na sto­liku wy­soką, wą­ską szklankę z kawą ozdo­bioną ar­ty­stycz­nie wy­ko­na­nym ser­cem z ka­kao.

‒ Czy Yvonne się pani zwie­rzała? ‒ spy­tała po odej­ściu kel­nera.

‒ Tak i nie­stety my­ślę, że by­łam jej je­dyną praw­dziwą przy­ja­ciółką w Ko­pen­ha­dze.

‒ Jak się po­zna­ły­ście?

‒ Na­le­ża­ły­śmy do tej sa­mej ama­tor­skiej grupy te­atral­nej. ‒ Wzru­szyła ra­mio­nami. ‒ Kilka razy w ty­go­dniu mie­li­śmy próby i cza­sami wy­stę­po­wa­li­śmy w szpi­ta­lach w Ko­pen­ha­dze, żeby roz­we­se­lić pa­cjen­tów. Po ja­kimś cza­sie się oka­zało, że obie co­dzien­nie rano bie­gamy w parku Ry­van­gen, więc za­czę­ły­śmy bie­gać ra­zem. Pew­nego dnia Yvonne za­pro­po­no­wała, że­by­śmy zja­dły śnia­da­nie po jog­gingu, i stało się to na­szym ry­tu­ałem. Cza­sami sie­dzia­ły­śmy i roz­ma­wia­ły­śmy tak długo, że nad­cho­dził czas na lunch.

Char­lotte uśmiech­nęła się smutno na to wspo­mnie­nie.

‒ Czy Yvonne nie miała pracy? My­śla­łam, że po­ma­gała mę­żowi w fir­mie?

‒ W tam­tym okre­sie żadna z nas nie pra­co­wała.

Gi­sela unio­sła brwi.

‒ Na po­czątku, kiedy Si­xten roz­krę­cał biz­nes, Yvonne bar­dzo mu po­ma­gała, ale kiedy za­trud­nił Vi­beke jako oso­bi­stą asy­stentkę, nie miała już zbyt wiele do ro­boty. Ja pra­co­wa­łam jako mo­delka i cza­sami mia­łam dłu­gie prze­rwy mię­dzy zle­ce­niami.

Gi­seli bez trudu so­bie wy­obra­ziła, że ta wy­soka, ele­gancka ko­bieta ma za sobą udaną ka­rierę mo­delki. Są­dząc po jej ubio­rze, na­dal była zwią­zana z branżą mody.

‒ Czy Yvonne wie­działa, że Si­xten ma się spo­tkać z Vi­beke dwu­dzie­stego kwiet­nia? ‒ do­cie­kała.

Char­lotte uśmiech­nęła się gorzko.

‒ Tak są­dzę. Si­xten po­wie­dział jej, że ma spo­tka­nie biz­ne­sowe w Odense i że zo­sta­nie tam na noc.

Gi­sela ły­żeczką zdjęła z pianki ka­ka­owe serce i wy­mie­szała na­pój. Wzięła łyk. Nie naj­gor­sza, w za­sa­dzie na­wet bar­dzo smaczna, po­my­ślała.

‒ Wspo­mniała pani, że Si­xten znę­cał się nad Yvonne. Czy to przy­ja­ciółka pani o tym po­wie­działa?

Vi­beke twier­dziła, że Si­xten ni­gdy jej nie ude­rzył, nie ozna­czało to jed­nak, że nie sto­so­wał prze­mocy wo­bec po­przed­niej żony. W końcu to on praw­do­po­dob­nie ją za­bił.

‒ Nie mu­siała nic mó­wić. Sama wi­dzia­łam si­niaki. Po­ja­wiły się krótko po tym, jak Yvonne za­rzu­ciła Si­xte­nowi ro­mans z Vi­beke. On oczy­wi­ście wszyst­kiemu za­prze­czył. Yvonne po­wie­działa, że samo oskar­że­nie do­pro­wa­dziło go do fu­rii i że stra­cił pa­no­wa­nie nad sobą. Za­dzwo­niła po po­li­cję, ale tylko przy­szli do ich miesz­ka­nia, nic poza tym. Z tego też Si­xten zdo­łał się wy­krę­cić.

‒ My­śli pani, że to on za­mor­do­wał Yvonne?

Char­lotte spoj­rzała Gi­seli pro­sto w oczy.

‒ Je­stem o tym prze­ko­nana. Co­dzien­nie sie­dzia­łam na sali są­do­wej i go ob­ser­wo­wa­łam. Nie oka­zał skru­chy ani smutku z po­wodu śmierci żony.

TU­ULA

We wto­rek po przyj­ściu do pracy Tu­ula skie­ro­wała pierw­sze kroki do po­koju, gdzie sie­dział Freddy.

‒ Jak ci idzie? Tra­fi­łeś na coś no­wego?

‒ Tro­chę cier­pli­wo­ści, to wy­maga czasu ‒ od­parł Freddy ty­po­wym dla niego, prze­mą­drza­łym to­nem, który do­pro­wa­dzał Tu­ulę do szew­skiej pa­sji. ‒ Obie­cuję, że dam ci znać, jak tylko się cze­goś do­wiem.

Tu­ula dwu­krot­nie stuk­nęła knyk­ciami o fra­mugę drzwi.

‒ Do­brze, dam ci po­pra­co­wać w spo­koju i po­jadę po­roz­ma­wiać z Vi­beke Wal­deck. Może ze­chce mi po­wie­dzieć coś o fir­mie Si­xtena, skoro od­wa­żyła się wy­znać prawdę o synu.

Po­pę­dziła do sa­mo­chodu z ulgą, że nie musi spę­dzać ko­lej­nego dnia pracy w biu­rze z Fred­dym i księ­go­wo­ścią Mi­ly­tekno.

Czuła znie­cier­pli­wie­nie i fru­stra­cję wy­ni­ka­jącą z tego, że prze­ga­piła dwa ostat­nie mor­der­stwa, aż z ner­wów swę­działa ją skóra. Zmar­no­wali cały po­przedni dzień. Nie tra­fili na ani je­den nowy trop. Włą­czyła nie­bie­skie świa­tła i sy­renę, by szyb­ciej do­trzeć do Strömsö. Pę­dziła uli­cami Va­asy, sa­mo­chody zjeż­dżały jej z drogi, a piesi nie scho­dzili z chod­nika. Tuż przed skrę­tem w Lilla Ku­stvägen wy­łą­czyła sy­reny. Nie­dbale za­par­ko­wała przed willą Wal­dec­ków i po­bie­gła do drzwi wej­ścio­wych. Kiedy przy­ci­snęła pa­lec do dzwonka, ze środka do­biegł mro­żący krew w ży­łach krzyk ko­biety. Tu­ula usły­szała szyb­kie kroki na scho­dach i se­kundę póź­niej otwo­rzyły się przed nią drzwi.

‒ Kim pani jest? ‒ spy­tał chło­piec z po­tar­ga­nymi blond wło­sami, naj­wy­raź­niej Gu­stav.

‒ Na­zy­wam się Tu­ula Niemi z po­li­cji w Va­asie. Przy­szłam po­roz­ma­wiać z twoją mamą. Czy jest w domu?

‒ Nie, po­je­chała na za­kupy, ale po­wie­działa, że nie zaj­mie jej to długo.

‒ To ja po­cze­kam na ze­wnątrz, aż wróci, do­brze?

Gu­stav ro­zej­rzał się po ulicy. Z sza­rego nieba pa­dał lekki deszcz ze śnie­giem.

‒ Może chce pani po­cze­kać w środku?

‒ Jak miło z two­jej strony. ‒ Tu­ula ża­ło­wała, że tak bar­dzo się spie­szyła i przez to nie za­dzwo­niła do Vi­beke, by uprze­dzić ją o swo­jej wi­zy­cie.

We­szła do ko­ry­ta­rza i od­sta­wiła buty na półkę. W tym domu zde­cy­do­wa­nie nie cho­dziło się w bu­tach. Zwłasz­cza je­śli były mo­kre.

‒ Za­dzwo­nię do two­jej mamy i po­wiem, że tu je­stem ‒ rze­kła Tu­ula.

Wy­brała nu­mer Vi­beke, a po­nie­waż tamta nie od­bie­rała, zo­sta­wiła jej wia­do­mość.

‒ Czę­sto zo­sta­jesz sam w domu? ‒ za­sta­na­wiała się.

Gu­stav wzru­szył ra­mio­nami.

‒ Cza­sami. Zwy­kle je­stem u dziad­ków, kiedy mama nie może być ze mną.

Nie po­winna prze­py­ty­wać Gu­stava bez obec­no­ści ro­dzica. Poza tym chło­piec miał i tak sta­wić się na prze­słu­cha­nie jesz­cze w tym ty­go­dniu. Mimo to nie mo­gła się po­wstrzy­mać.

‒ A dwu­dzie­stego siód­mego paź­dzier­nika też zo­sta­łeś sam, kiedy twoi ro­dzice wy­szli? – spy­tała.

‒ Mój tata nie żyje ‒ od­parł Gu­stav ze wzro­kiem skie­ro­wa­nym w pod­łogę.

Tu­ula była na sie­bie zła. Co za idio­tyzm za­da­wać ta­kie py­ta­nie? Który dzie­się­cio­la­tek zwraca uwagę na daty?

‒ Wiem. Prze­pra­szam, nie chcia­łam spra­wić ci przy­kro­ści. Po­li­cjanci są po pro­stu tro­chę wścib­scy.

‒ Nic się nie stało. ‒ Chło­pak wzru­szył ra­mio­nami.

‒ Pa­mię­tasz, czy by­łeś sam w domu tego wie­czoru, kiedy zmarł twój tata?

Vi­beke utrzy­my­wała, że ni­g­dzie nie wy­cho­dziła. Być może nie chciała się przy­znać, że zo­sta­wili dzie­się­cio­let­niego syna sa­mego w domu, gdy udali się na ko­la­cję do Va­asy.

Gu­stav się zmarsz­czył, za­sta­na­wia­jąc się nad od­po­wie­dzią, po czym znowu wzru­szył ra­mio­nami.

‒ Nie pa­mię­tam. Chce pani zo­ba­czyć mój po­kój?

‒ Z przy­jem­no­ścią.

Było dla niej oczy­wi­ste, że Gu­stav nie pa­mięta, co ro­bił pra­wie dwa ty­go­dnie wcze­śniej. Sama le­dwo pa­mię­tała, co się działo u niej tego dnia.

Tu­ula po­szła za Gu­sta­vem po scho­dach do jego po­koju. Po­dob­nie jak reszta domu, był urzą­dzony w prze­my­ślany spo­sób, o ko­lo­ry­styce i ume­blo­wa­niu od­po­wied­nim dla chłopca w wieku Gu­stava: ściany po­ma­lo­wane na gra­na­towo, pod­łoga wy­ło­żona luk­su­so­wym bia­łym dy­wa­nem. Na pół­kach stały prze­różne bu­do­wle z kloc­ków Lego. Tu­ula roz­po­znała wśród nich To­wer Bridge, operę w Syd­ney oraz kilka no­wo­jor­skich dra­pa­czy chmur. Nad łóż­kiem z po­ścielą z mo­ty­wem piłki noż­nej wi­siały pla­katy przed­sta­wia­jące pla­nety układu sło­necz­nego.

‒ Lu­bisz grać w piłkę nożną? ‒ za­gad­nęła Tu­ula.

Gu­stav zmarsz­czył nos.

‒ Tak so­bie, wolę ry­so­wać albo bu­do­wać z Lego.

‒ Po­ka­żesz mi swoje ry­sunki?

Spoj­rzała na ze­ga­rek z na­dzieją, że Vi­beke wkrótce wróci. Nie ra­dziła so­bie zbyt do­brze w kon­tak­tach z dziećmi.

Na biurku le­żał blok ry­sun­kowy i piór­nik z kred­kami. Gu­stav wziął do ręki blok i po­dał go Tu­uli. Usia­dła na brzegu łóżka i za­częła prze­glą­dać kartki.

Kilka pierw­szych stron przed­sta­wiało różne bu­dynki na­ry­so­wane pro­stymi, pre­cy­zyj­nymi li­niami.

‒ Pięk­nie ry­su­jesz ‒ po­chwa­liła szcze­rze i prze­rzu­ciła kartkę.

Nie­które ry­sunki były wręcz bru­talne. Try­ska­jąca krew, od­cięte czę­ści ciała. Tu­ula po­my­ślała, że za­pewne ja­kiś do­ro­sły dał Gu­sta­vowi za za­da­nie, by na­ry­so­wał, co czuje, gdy się zło­ści, trak­tu­jąc to jako na­rzę­dzie do ra­dze­nia so­bie z gnie­wem.

Za­trzy­mała wzrok na ko­lej­nym ry­sunku i aż ją zmro­ziło. Do­bór ko­lo­rów wy­raź­nie wska­zy­wał, że cho­dzi o noc. Cała kartka była czarna, a po­środku Gu­stav na­ry­so­wał ko­bietę trzy­ma­jącą nóż. Z jego czubka ka­pała krew.

‒ Co tu­taj na­ry­so­wa­łeś? ‒ za­py­tała Tu­ula z wy­mu­szoną we­so­ło­ścią. ‒ Mogę zro­bić zdję­cie?

Szybko wy­jęła z kie­szeni te­le­fon i sfo­to­gra­fo­wała ry­su­nek, za­nim Gu­stav zdą­żył za­pro­te­sto­wać.

Chło­piec prze­chy­lił głowę i przez kilka se­kund przy­glą­dał się ob­raz­kowi. Roz­chy­lił wargi, jakby chciał coś po­wie­dzieć, ale wtedy otwo­rzyły się drzwi wej­ściowe. Gu­stav pod­sko­czył i od razu za­mknął usta.

‒ Mama wró­ciła ‒ po­wie­dział, wy­ry­wa­jąc blok z ręki Tu­uli.

Tak bar­dzo chciała mu za­dać wię­cej py­tań, ale zda­wała so­bie sprawę, że po­winno się to od­być w for­malny spo­sób, i w związku z tym bę­dzie mu­siała po­cze­kać na prze­słu­cha­nie w czwar­tek.

Na scho­dach sły­chać było lek­kie, po­spieszne kroki. Gu­stav szybko za­mknął blok i wsa­dził go pod grubą książkę o wszech­świe­cie.

Chwilę póź­niej w drzwiach sta­nęła Vi­beke. Na wi­dok Tu­uli po­ło­żyła ręce na bio­drach i ścią­gnęła usta w wą­ską kre­skę.

‒ Co pani robi w po­koju mo­jego syna?

Po­li­cjantka wstała i się wy­pro­sto­wała.

‒ Cze­ka­li­śmy na pa­nią, prawda? ‒ Chło­piec ski­nął głową i spoj­rzał prze­stra­szony na mamę. ‒ Gu­stav po­ka­zał mi swoje bu­do­wle z kloc­ków Lego. Ma pani praw­dzi­wego bu­dow­ni­czego.

Twarz Vi­beke zła­god­niała.

‒ Na­pi­sała pani do mnie, że chcia­łaby ze mną po­roz­ma­wiać ‒ po­wie­działa.

‒ Mu­szę za­dać pani kilka py­tań na te­mat… mi­nio­nego week­endu.

Tu­ula nie chciała przy chłopcu wspo­mi­nać o mor­der­stwach.

‒ Ro­zu­miem ‒ od­parła Vi­beke. ‒ Chodźmy na dół. Gu­stav, zo­stań w po­koju, a ja po­roz­ma­wiam z pa­nią…

‒ Tu­ula Niemi ‒ uzu­peł­niła Tu­ula.

Ze­szły do nie­na­tu­ral­nie czy­stej kuchni i usia­dły na stoł­kach przy wy­spie. Vi­beke trzy­mała plecy pro­sto, z rę­kami sple­cio­nymi na ko­la­nach.

‒ O co chciała pani spy­tać?

‒ Czy wie­działa pani, że Karri i Ja­sper byli w so­botę w pani domku let­ni­sko­wym?

‒ Ależ oczy­wi­ście. Po­zwo­li­łam im z niego sko­rzy­stać. Si­xten jeź­dził tam z przy­ja­ciółmi co roku w oko­licy Za­du­szek. Ja­sper obie­cał, że po­sprzą­tają i za­mkną do­mek na zimę. By­łam im wdzięczna, że nie mu­szę sama tego ro­bić.

‒ Uwa­żamy, że to nie przy­pa­dek, że ktoś za­mor­do­wał aku­rat Si­xtena i Kar­riego. Czy na­prawdę nie przy­cho­dzi pani do głowy nikt, kto mógłby mieć po­wód, żeby ich za­bić?

Vi­beke wes­tchnęła zmę­czona.

‒ Nie, nie przy­cho­dzi mi do głowy żadne roz­sądne wy­tłu­ma­cze­nie.

‒ Nie­dawno się do­wie­dzie­li­śmy, że biura, za które Mi­ly­tekno płaci czynsz, nie ist­nieją. Je­den prze­lew tra­fia na konto w banku w Ko­pen­ha­dze, a drugi na Gi­bral­ta­rze. Co pani o tym wie?

‒ Jak już mó­wi­łam, nic nie wiem o spra­wach zwią­za­nych z firmą męża.

‒ Po­dej­rze­wamy, że Mi­ly­tekno jest za­mie­szane w pra­nie brud­nych pie­nię­dzy…

Vi­beke spoj­rzała na swoje dło­nie.

‒ Na­prawdę nic o tym nie wiem.

‒ Je­śli to prawda, może mieć to zwią­zek z mor­der­stwami. Rzadko kiedy pra­niem brud­nych pie­nię­dzy zaj­mują się mili lu­dzie. Firma miała wkrótce wejść na giełdę, więc nie­wy­klu­czone, że za­rząd pró­bo­wał ze­rwać… po­wią­za­nia ze świa­tem prze­stęp­czym.

Ku za­sko­cze­niu Tu­uli, Vi­beke wy­glą­dała nie­mal na roz­ba­wioną.

‒ My­śli pani, że za­bił ich ja­kiś gang­ster? Żeby ich prze­stra­szyć? Albo uci­szyć? ‒ za­kpiła żona Si­xtena.

Tu­ula wzru­szyła ra­mio­nami.

‒ Ist­nieje ta­kie praw­do­po­do­bień­stwo. Czy Si­xten czuł ja­kie­kol­wiek za­gro­że­nie? Może za­uwa­żyła pani, że za­cho­wy­wał się ina­czej?

‒ Od­po­wie­dzia­łam już na to py­ta­nie i nic się nie zmie­niło: Si­xten za­cho­wy­wał się nor­mal­nie w dniach, ty­go­dniach i mie­sią­cach przed śmier­cią.

Tu­ula wy­mu­siła na Vi­beke kon­takt wzro­kowy i przez dłuż­szy czas nie po­zwo­liła jej od­wró­cić spoj­rze­nia.

‒ Gdzie pani była w so­botę wie­czo­rem i w nocy?

‒ W so­botę po­je­cha­li­śmy na ro­dzinną ko­la­cję do mo­ich te­ściów. Wy­szli­śmy stam­tąd przed dzie­więt­na­stą. Po po­wro­cie do domu obej­rze­li­śmy z Gu­sta­vem film i po­szli­śmy spać. Je­śli pani chce, może pani spraw­dzić za­pis alar­mów. Alarm był włą­czony przez całą noc.

Tu­ula wy­szła za nią na ko­ry­tarz. Oso­bi­sty kod Vi­beke zo­stał użyty do wy­łą­cze­nia alarmu dwa­dzie­ścia mi­nut po dzie­więt­na­stej, kiedy wró­cili od ro­dzi­ców Si­xtena. Vi­beke po­now­nie włą­czyła alarm o dwu­dzie­stej dru­giej i po­zo­stał on włą­czony do ósmej pięt­na­ście rano. Tu­ula nie wie­działa, czy da się ma­ni­pu­lo­wać re­je­strami w sys­te­mie alar­mo­wym, więc je­śli fak­tycz­nie było tak, jak po­ka­zuje za­pis, Vi­beke nie mo­gła za­mor­do­wać Kar­riego i Rauni.

Stała te­raz ze skrzy­żo­wa­nymi rę­kami i pa­trzyła trium­fal­nie na Tu­ulę.

‒ Te­raz mi pani wie­rzy? A przy oka­zji, dla­czego chce pani wie­dzieć, gdzie by­łam w so­botę w nocy? My­śla­łam, że Karri zo­stał za­mor­do­wany wie­czo­rem?

‒ Tak, ale do­szło do jesz­cze jed­nego mor­der­stwa. Jedna z pani są­sia­dek z Iso­kyrö zo­stała zna­le­ziona mar­twa u sie­bie w domu.

Vi­beke unio­sła rękę do ust.

‒ Kto taki? ‒ za­py­tała.

‒ Rauni Ny­man. Znała ją pani?

Ścią­gnęła brwi w na­my­śle.

‒ Brzmi zna­jomo. Czy to ta star­sza pani, która mieszka ka­wa­łek da­lej nad rzeką?

Tu­ula po­twier­dziła ski­nie­niem głowy.

‒ Si­xten wspo­mi­nał, że wy­naj­mo­wali od niej do­mek, kiedy był dziec­kiem. To wła­śnie wtedy uto­nęła jego młod­sza sio­stra. Nie ro­zu­miem tylko, co ona ma wspól­nego z Kar­rim i moim mę­żem. Si­xten nie wspo­mi­nał o niej od lat.

‒ Czy znała pani Rauni oso­bi­ście?

‒ Nie, wi­dy­wa­łam ją je­dy­nie z da­leka. Lubi spa­ce­ro­wać nad rzeką.

Vi­beke po­krę­ciła głową, usi­łu­jąc zna­leźć ja­kie­kol­wiek lo­giczne wy­ja­śnie­nie, dla­czego Rauni zo­stała za­mor­do­wana. Wy­da­wała się szcze­rze za­sko­czona nową in­for­ma­cją. Tu­uli też trudno było zro­zu­mieć zwią­zek mię­dzy trzema mor­der­stwami. Nie za­uwa­żyła na­to­miast, żeby Vi­beke zszo­ko­wało czy za­sko­czyło to, że Karri zo­stał za­mor­do­wany w ten sam spo­sób, co jej mąż.

Za­nim Tu­ula wró­ciła do Va­asy, za­szła do willi Hag­mana. Miała na­dzieję, że uda jej się za­mie­nić kilka słów z jego żoną, El­len.

Kiedy za­pu­kała do drzwi, nikt jej nie otwo­rzył, choć na pod­jeź­dzie stał mini co­oper El­len, a na pię­trze coś się po­ru­szyło. Od­cze­kała jesz­cze kilka mi­nut, po czym zre­zy­gno­wała i wró­ciła do Va­asy na ko­mi­sa­riat.

EL­LEN

El­len stała przy oknie w kuchni i wszystko ob­ser­wo­wała. Po­li­cjantka przy­je­chała do Vi­beke, któ­rej wtedy nie było w domu, i zo­stała u niej jesz­cze przez ja­kiś czas po jej po­wro­cie. Nie za­brała Vi­beke ze sobą na ko­mi­sa­riat, więc El­len za­ło­żyła, że po­li­cja nie po­siada wy­star­cza­ją­cych do­wo­dów prze­ciwko niej. Przy­naj­mniej na ra­zie.

Na myśl o tym, że Ja­sper upar­cie broni Vi­beke, El­len miała ochotę wyć i tu­pać ze zło­ści. Jed­nak stłu­miła gniew i opa­no­wała emo­cje. Nie ufała żo­nie Si­xtena. Nie mó­wiła o swo­ich po­dej­rze­niach Ja­spe­rowi, lecz nie miała wąt­pli­wo­ści, że Vi­beke jest w ja­kiś spo­sób za­mie­szana w śmierć Yvonne. Czę­ściowo z tego po­wodu się z nią nie za­przy­jaź­niła, mimo że miesz­kały obok sie­bie, a ich mę­żo­wie pro­wa­dzili ra­zem biz­nes. Oczy­wi­ście spę­dzały ze sobą sporo czasu w to­wa­rzy­stwie mał­żon­ków, nie dało się tego unik­nąć. Na­to­miast same, we dwie, ni­gdy się nie spo­ty­kały. Z Yvonne wy­glą­dało to zu­peł­nie ina­czej. Szybko po­łą­czyła je silna przy­jaźń. El­len uwiel­biała z nią prze­by­wać i długo opła­ki­wała śmierć przy­ja­ciółki.

Z Vi­beke się nie za­przy­jaź­niły rów­nież z in­nego po­wodu ‒ po pro­stu się nie zno­siły. A do tego ta ko­bieta miała ro­mans z Ja­spe­rem. El­len nie mo­gła tego za­ak­cep­to­wać. Czuła na­ra­sta­jące na­pię­cie. Nie po­tra­fiła trzeźwo my­śleć. Nie za­mie­rzała stać z za­ło­żo­nymi rę­kami i pa­trzeć, jak jej mał­żeń­stwo się roz­pada. Mu­siała dzia­łać, i to na­tych­miast.

Ja­sper nie po­trak­to­wał El­len po­waż­nie, więc po­sta­no­wiła wziąć sprawy w swoje ręce.

Wło­żyła kurtkę i czapkę, po czym wy­szła na zimną mżawkę.

Zde­cy­do­wa­nym kro­kiem prze­szła przez ulicę do willi Wal­dec­ków.

Po­de­szła do drzwi i na­ci­snęła dzwo­nek. Cof­nęła się prze­ra­żona, sły­sząc roz­le­ga­jący się w domu krzyk ko­biety. Sta­nęła na pal­cach i zaj­rzała przez okrą­głe okienko w drzwiach, ale zo­ba­czyła tylko frag­ment holu i schody pro­wa­dzące na pię­tro.

Za­pu­kała do drzwi.

‒ Vi­beke, je­steś tam? Czy wszystko w po­rządku? ‒ za­wo­łała, na­gle za­nie­po­ko­jona, że coś się stało Vi­beke lub Gu­sta­vowi.

Kilka se­kund póź­niej są­siadka zbie­gła po scho­dach i otwo­rzyła drzwi. Miała po­tar­gane włosy i za­ru­mie­niony je­den po­li­czek, jakby ktoś ją ude­rzył.

‒ Cześć! ‒ przy­wi­tała się, po­pra­wia­jąc fry­zurę.

El­len usi­ło­wała za­cho­wać spo­kój, lecz słabo jej to wy­cho­dziło.

‒ Czy masz ro­mans z moim mę­żem? ‒ wy­rzu­ciła z sie­bie.

Ku jej wiel­kiemu za­sko­cze­niu, Vi­beke za­częła się śmiać.

‒ Z Ja­spe­rem?! Skąd ten po­mysł?!

‒ Nie kłam. Wi­dzia­łam was ra­zem.

‒ Ja­sper jest moim ad­wo­ka­tem i wspól­ni­kiem mo­jego zmar­łego męża, to oczy­wi­ste, że wi­dzia­łaś nas ra­zem. Mamy wiele spraw do upo­rząd­ko­wa­nia.

El­len trzę­sła się ze zło­ści. Ko­bieta kła­mała jej pro­sto w twarz.

Po­gro­ziła jej pal­cem.

‒ Wiem, że to coś wię­cej.

‒ My­lisz się, nie będę z tobą dłu­żej roz­ma­wiać. ‒ Vi­beke sta­rała się za­mknąć drzwi.

El­len szybko za­blo­ko­wała je stopą.

‒ Do ja­snej cho­lery, prze­stań już – wark­nęła tamta. ‒ Gu­stav jest na gó­rze w swoim po­koju. Nie chcę, żeby usły­szał twoje sza­lone oskar­że­nia.

El­len po­my­ślała o chłopcu, któ­rego oj­ciec do­piero co zmarł, i na chwilę uszła z niej para. Vi­beke wy­ko­rzy­stu­jąc mo­ment za­wa­ha­nia, mocno trza­snęła drzwiami, nie zwa­ża­jąc na stopę są­siadki.

El­len krzyk­nęła i cof­nęła nogę.

‒ Je­steś, kurwa, nie­nor­malna ‒ wy­sy­czała przez za­ci­śnięte zęby.

‒ Ty też, idź już stąd.

Gdy Vi­beke ko­lejny raz trza­snęła drzwiami, El­len gwał­tow­nie od­sko­czyła.

LI­NUS

Po­wie­trze było wil­gotne, a od mo­rza wiał zimny wiatr. Białe gęsi uno­siły się na wo­dzie, a fale roz­bi­jały o na­brzeże. Li­nus pod­cią­gnął su­wak kurtki pod szyję. Kiedy łódź po­li­cyjna pod­pły­nęła do brzegu, przy­go­to­wał się, by ode­brać cumę.

‒ Hej! ‒ Funk­cjo­na­riusz po­li­cji wod­nej uniósł na po­wi­ta­nie za­ci­śniętą w pięść dłoń w rę­ka­wiczce. ‒ Wy­bie­rasz się dziś na wy­cieczkę po ar­chi­pe­lagu?

‒ Ide­alna po­goda na pły­wa­nie po mo­rzu, prawda? ‒ Li­nus chwy­cił linę.

Po­li­cyjny wod­niak za­śmiał się roz­ba­wiony.

‒ Pły­wamy cały rok, na­wet we mgle, ulew­nym desz­czu i ciem­no­ściach.

Był mu­sku­lar­nym męż­czy­zną z twa­rzą ogo­rzałą po wielu la­tach spę­dzo­nych na wie­trze i słońcu.

Li­nus za po­mocą cumy ma­new­ro­wał ło­dzią, by burtą przy­le­gała do na­brzeża. Zła­pał się burty i wsko­czył na po­kład.

Kiedy wcze­śnie rano za­dzwo­nił do An­tona, do­wie­dział się, że prze­bywa on na wy­spie, gdzie jego firma even­towa przy­go­to­wuje kon­fe­ren­cję. Miał tam być przez cały dzień. Je­dy­nym spo­so­bem do­tar­cia na wy­spę była łódź, dla­tego Li­nus zwró­cił się do po­li­cji wod­nej z prośbą o pod­wie­zie­nie.

Po­woli od­da­lili się od na­brzeża. Li­nus do­stał ka­mi­ze­lkę ra­tun­kową i sztor­miak, czuł się jak lu­dzik Mi­che­lin. Kiedy wy­pły­nęli na otwarte wody, łódź zwięk­szyła pręd­kość. Wiatr sma­gał Li­nusa w twarz, woda roz­bry­zgi­wała się na po­kła­dzie. Po kilku mi­nu­tach stra­cił czu­cie w po­licz­kach, sztor­miak miał cały mo­kry. Tego dnia nie po­tra­fił się cie­szyć ma­gicz­nym pięk­nem ar­chi­pe­lagu. My­ślał tylko o tym, jak bar­dzo Jo­se­fin była na niego zła przed wy­jaz­dem do La­po­nii i że nie zo­ba­czą się przez kilka dni. Na­wet nie wie­dział, co tym ra­zem zro­bił, że się tak zde­ner­wo­wała. Dzień wcze­śniej pró­bo­wał się do niej do­dzwo­nić, ale od­zy­wała się tylko poczta gło­sowa. Jo­se­fin albo nie chciała z nim roz­ma­wiać, albo nie miała za­sięgu.

Po dwu­dzie­stu mi­nu­tach pod­ska­ki­wa­nia na fa­lach do­tarli na miej­sce. Za­cu­mo­wali przy po­mo­ście.

‒ Po­cze­kam tu na cie­bie.

‒ Nie po­winno mi to długo za­jąć ‒ po­wie­dział Li­nus.

‒ Nie spiesz się. Sko­rzy­stam z oka­zji i zjem w tym cza­sie lunch.

Wy­jął pla­sti­kowe pu­dełko i ter­mos. Usiadł pod dasz­kiem przy pul­pi­cie ste­row­ni­czym i oparł stopy na bur­cie.

Li­nus prze­szedł po gład­kich ska­łach w stronę po­ło­żo­nego w naj­wyż­szym punk­cie wy­spy, po­ma­lo­wa­nego na czer­wono drew­nia­nego domu z wiel­kim ta­ra­sem, gdzie stało kilka grzej­ni­ków ga­zo­wych. Dwóch mło­dych chło­pa­ków w ubra­niach ro­bo­czych roz­sta­wiało na drew­nia­nym po­de­ście na­miot im­pre­zowy, by ochro­nić go­ści przed je­sien­nym chło­dem.

Li­nus po­ka­zał im swoją le­gi­ty­ma­cję po­li­cyjną i za­py­tał o An­tona.

‒ Jest w domu i do­gląda usta­wia­nia me­bli ‒ ode­zwał się je­den z nich, wska­zu­jąc kciu­kiem.

W prze­stron­nym wnę­trzu stało wiele krze­seł uło­żo­nych jedno na dru­gim, o ścianę opie­rały się skła­dane stoły. Sprzą­taczka myła pod­łogę, a w po­miesz­cze­niu uno­sił się de­li­katny za­pach so­sno­wego my­dła.

Po­środku stał An­ton i przy­glą­dał się pla­nowi roz­miesz­cze­nia krze­seł i sto­łów. Pod­niósł wzrok, gdy usły­szał od­głos kro­ków Li­nusa.

‒ O, wi­tam, szybko tu pan do­tarł. ‒ Zer­k­nął po­nad ra­mie­niem Li­nusa. ‒ A gdzie pań­ska ładna ko­le­żanka?

Pró­bo­wał się uśmiech­nąć, co bar­dziej przy­po­mi­nało sztuczny gry­mas.

Li­nus nie od­po­wie­dział.

‒ Czy mo­gli­by­śmy po­roz­ma­wiać na osob­no­ści? ‒ spy­tał.

‒ Tak, ja­sne. Chodźmy. ‒ An­ton po­pro­wa­dził ich do po­koju na ty­łach domu, gdzie wo­kół owal­nego stołu stało kilka czer­wo­nych fo­teli.

Wy­da­wał się ze­stre­so­wany. Li­nus nie po­tra­fił oce­nić, czy to z po­wodu przy­go­to­wań do kon­fe­ren­cji, czy też ko­lej­nego prze­słu­cha­nia.

Usie­dli w fo­te­lach.

An­ton po­chy­lił się i oparł dło­nie na ko­la­nach, jakby był go­towy wstać w każ­dej chwili.

‒ To straszne, że Karri też zo­stał za­mor­do­wany. Nie mo­głem w to uwie­rzyć, kiedy sio­stra mi o tym po­wie­działa. Czy to ten sam sprawca?

‒ Wy­daje się to lo­giczne, ale oczy­wi­ście nie mo­żemy wy­klu­czyć in­nej wer­sji. Za­kła­dam, że pan wie, że Karri zo­stał zna­le­ziony mar­twy w domku let­ni­sko­wym Si­xtena, a do­kład­niej w sau­nie, i że był tam wów­czas z Ja­spe­rem.

An­ton ski­nął głową, pa­trząc przed sie­bie nie­obec­nym wzro­kiem, jakby my­ślał o czymś in­nym i nie bar­dzo słu­chał. Li­nus mimo to kon­ty­nu­ował:

‒ We­dług in­for­ma­cji, które otrzy­ma­li­śmy, wa­sza czwórka, czyli Ja­sper, Karri, Si­xten i pan spo­ty­ka­li­ście się w domku let­ni­sko­wym Wal­dec­ków co roku we Wszyst­kich Świę­tych.

An­ton po­now­nie kiw­nął głową.

‒ Jeź­dzi­li­śmy tam w ostatni week­end przed za­mknię­ciem domku na zimę. Po­ma­ga­li­śmy Si­xte­nowi wy­no­sić me­ble i sprzą­tać ogród. Po­tem zja­da­li­śmy i wy­pi­ja­li­śmy to, co zo­stało w szaf­kach. Wie­czór za­wsze koń­czył się w sau­nie. To był je­dyny raz w roku, kiedy spo­ty­ka­li­śmy się tylko we czwórkę, bez dzieci i żon.

An­ton za­milkł.

‒ Jed­nak tym ra­zem pana tam nie było ‒ za­uwa­żył Li­nus.

‒ Nie, Ja­sper za­dzwo­nił i po­wie­dział, że w tym roku od­pusz­czamy, zwa­żyw­szy na to, co się wy­da­rzyło, ale, jak wi­dać, i tak po­je­chali.

‒ Wie­dział pan, że zmie­nili zda­nie?

‒ Nie.

Jedno ko­lano An­tona pod­ska­ki­wało w górę i w dół.

‒ Jak pan my­śli, dla­czego nie po­wie­dzieli panu, że zmie­nili zda­nie?

‒ Nie mam po­ję­cia. Może pod­jęli de­cy­zję w ostat­niej chwili.

‒ Gdzie pan był w so­botę wie­czo­rem?

‒ W domu.

‒ Czy ktoś może to po­twier­dzić?

‒ Nie, by­łem sam.

Ko­lano pod­ska­ki­wało co­raz szyb­ciej.

‒ Czy roz­ma­wiał pan z kimś tego wie­czoru?

‒ Nie, a wła­ści­wie… tak. Za­mó­wi­łem pizzę.

‒ Która to była go­dzina?

‒ Niech po­my­ślę… ‒ An­ton się za­sta­no­wił. ‒ Mu­siało być około dzie­więt­na­stej. Pizzę do­star­czyli pół go­dziny póź­niej. Za­pła­ci­łem kartą.

‒ Był pan w domu cały wie­czór?

‒ Wró­ci­łem tuż po osiem­na­stej, aku­rat na wia­do­mo­ści spor­towe. Po­tem już nie wy­cho­dzi­łem.

‒ Czy spo­tkał pan ko­goś, wra­ca­jąc do domu?

‒ Nie, ale moż­liwe, że któ­ryś z są­sia­dów mnie wi­dział albo sły­szał. Tam, gdzie miesz­kam, ściany mają uszy i nie­któ­rzy spę­dzają cały swój czas na szpie­go­wa­niu są­sia­dów. Wie­dzą do­kład­nie, kiedy dzieci mnie od­wie­dziły i że kłó­ci­łem się z moją byłą.

Gdyby są­sie­dzi po­twier­dzili alibi An­tona, trzeba by go usu­nąć z li­sty po­dej­rza­nych. Nie zdą­żyłby po­je­chać do Iso­kyrö i za­mor­do­wać Kar­riego przed ode­bra­niem pizzy.

‒ Do­brze, spraw­dzimy to. Ja­kie miał pan re­la­cje ze wspól­ni­kami, od kiedy sprze­dał pan udziały?

Ko­lano An­tona prze­stało się po­ru­szać.

‒ Na­dal się przy­jaź­ni­li­śmy. Nie wi­dy­wa­li­śmy się tak czę­sto jak wtedy, gdy pra­co­wa­li­śmy ra­zem, ale nie było mię­dzy nami żad­nych na­pięć. Spo­ty­ka­li­śmy się w pracy i pry­wat­nie.

Li­nus uniósł brwi.

‒ Mógłby pan to roz­wi­nąć?

‒ Mi­ly­tekno za­wsze ko­rzy­stało z usług mo­jej agen­cji przy or­ga­ni­za­cji im­prez fir­mo­wych. Si­xten i Vi­beke zle­cali mi też or­ga­ni­zo­wa­nie pry­wat­nych uro­czy­sto­ści.

Li­nu­sowi przy­szła do głowy pewna myśl.

‒ Czy to pań­ska firma zor­ga­ni­zo­wała Hal­lo­ween dla Gu­stava?

Wy­da­wało się, że An­ton chciał za­prze­czyć, ale naj­wy­raź­niej uznał, że nie ma sensu kła­mać.

‒ Tak, to moi pod­wy­ko­na­wcy przy­go­to­wali wszyst­kie de­ko­ra­cje i ca­te­ring.

‒ Czy był pan w domu Wal­dec­ków w pią­tek dwu­dzie­stego siód­mego paź­dzier­nika?

Li­nus pa­trzył, jak An­tona ogar­nia pa­nika. Mil­czał przez dłuż­szą chwilę, nim w końcu po­wie­dział:

‒ Tak, by­łem tam rano, ale tylko na mo­ment, żeby spraw­dzić, czy wszystko jest go­towe na przy­ję­cie, które miało się od­być na­stęp­nego dnia.

Gdyby Si­xten zo­sta­wił tego dnia klu­cze w szafce w holu, An­ton mógłby z ła­two­ścią je stam­tąd za­brać i nikt by tego nie za­uwa­żył.

‒ Czy wró­cił pan póź­niej do Wal­dec­ków?

An­ton gwał­tow­nie wstał.

‒ W żad­nym wy­padku i nie, nie mia­łem po­wodu za­bi­jać Si­xtena.

‒ Czy aby na pewno? ‒ spy­tał po­li­cjant i za­pa­no­wała mię­dzy nimi ci­sza.

An­ton ru­szył w stronę drzwi. Li­nus go za­trzy­mał.

‒ Ostat­nie py­ta­nie. Czy wie pan, kim jest Rauni Ny­man?

‒ Nie, kto to taki? Czy to ktoś, kogo po­wi­nie­nem znać? ‒ An­ton wy­glą­dał na szcze­rze za­sko­czo­nego.

‒ Mieszka w po­bliżu domku let­ni­sko­wego Si­xtena. W nie­dzielę zna­le­ziono ją mar­twą u sie­bie w domu.

An­tona zro­bił prze­ra­żoną minę.

‒ Nie znam ni­kogo, kto mieszka w Iso­kyrö. ‒ Od­wró­cił się. ‒ Nie od­po­wiem na wię­cej py­tań. Je­śli chcie­li­by­ście znowu ze mną po­roz­ma­wiać, po­pro­szę Ja­spera, żeby do nas do­łą­czył.

Znowu ten Ja­sper, po­my­ślał Li­nus. Wo­kół niego spla­tały się wszyst­kie wątki tej sprawy.

GI­SELA

Matka Vi­beke, Le­onora, miesz­kała w ka­mie­nicy z prze­łomu dzie­więt­na­stego i dwu­dzie­stego wieku przy Isra­els Plads. Gdy Gi­sela we­szła do bu­dynku, już na klatce scho­do­wej za­chwy­ciły ją wy­soki stan­dard i za­cho­wane piękne de­tale. Wje­chała windą na przed­ostat­nie pię­tro, gdzie znaj­do­wał się oka­zały apar­ta­ment o po­wierzchni co naj­mniej dwu­stu me­trów kwa­dra­to­wych. Par­kiet w jo­dełkę, piękna sztu­ka­te­ria i wy­so­kie su­fity zro­biły na niej im­po­nu­jące wra­że­nie.

‒ Pro­szę się roz­go­ścić ‒ przy­wi­tała ją Le­onora.

Przed ogrom­nym lu­strem w zło­co­nej ra­mie stał okrą­gły an­tyczny sto­lik z es­te­tycz­nie uło­żoną kom­po­zy­cją kwia­tową. Gi­sela po­wie­siła kurtkę na mo­sięż­nym ha­czyku, a buty usta­wiła równo na wy­cie­raczce. Le­onora była ubrana w luźne spodnie w ko­lo­rze kre­mo­wym i pa­su­jącą do nich je­dwabną bluzkę oraz kasz­mi­rowy kar­di­gan w mo­re­lo­wym od­cie­niu, jej de­kolt zaś zdo­biły dłu­gie na­szyj­niki z ko­lo­ro­wych ko­ra­li­ków. Miała krót­kie, ele­gancko przy­strzy­żone włosy. Gi­sela na­to­miast nie miała na so­bie na­wet świe­żych ubrań.

‒ Na­kry­łam dla nas w sa­lo­nie. Chyba na­pije się pani kawy? ‒ Go­spo­dyni uśmiech­nęła się cie­pło.

Gi­sela, mimo że wy­piła już tego dnia sta­now­czo za dużo kawy, od­parła, że z przy­jem­no­ścią się na­pije, i po­dą­żyła za Le­onorą. Z sa­lonu wi­dać było targ To­rve­hal­lerne, gdzie głodni tu­ry­ści i miesz­kańcy Ko­pen­hagi tło­czyli się mię­dzy stra­ga­nami z de­li­ka­te­sami a sto­iskami ga­stro­no­micz­nymi. Gdyby Gi­sela nie spie­szyła się tak bar­dzo na lot­ni­sko, za­trzy­ma­łaby się tam na chwilę po wyj­ściu od Le­onory bu­szo­wać wśród tych wszyst­kich pysz­no­ści, lecz nie miała na to czasu.

Le­onora na­lała kawy do dwóch por­ce­la­no­wych fi­li­ża­nek Royal Co­pen­ha­gen i za­pro­siła Gi­selę na nie­bie­ską sofę, skąd roz­cią­gał się wi­dok na ko­pen­ha­skie da­chy. Sama usia­dła w fo­telu uszaku. Za­ło­żyła nogę na nogę i splo­tła ręce na ko­la­nach. Ema­no­wała spo­ko­jem i po­wagą.

‒ By­łam zroz­pa­czona, kiedy Vi­beke po­wie­działa mi, co się przy­da­rzyło Si­xte­nowi. Nie spo­sób po­jąć, że coś tak po­twor­nego mo­gło się zda­rzyć w Strömsö.

‒ To na­prawdę straszne ‒ zgo­dziła się z nią Gi­sela. ‒ Roz­ma­wiamy ze wszyst­kimi, któ­rzy znali Si­xtena. Wła­ści­wie przy­je­cha­łam do Ko­pen­hagi w in­nej spra­wie, ale po­sta­no­wi­łam sko­rzy­stać z oka­zji i za­mie­nić kilka słów także z pa­nią. W końcu była pani jego te­ściową.

Le­onora uśmiech­nęła się ła­god­nie.

‒ Si­xten był cu­dow­nym czło­wie­kiem. Moja córka miała szczę­ście, że go po­znała.

Gi­sela nie miała zbyt wiele czasu, je­śli chciała zdą­żyć na sa­mo­lot, więc po­mi­nęła uprzej­mo­ści i od razu prze­szła do pil­nych kwe­stii.

‒ Vi­beke zo­stała oso­bi­stą asy­stentką Si­xtena w cza­sie, kiedy Mi­ly­tekno pro­wa­dziło dzia­łal­ność w Ko­pen­ha­dze. Jak do­stała tę po­sadę?

‒ Po­znali się na spo­tka­niu dla star­tu­pów, to było coś w ro­dzaju tar­gów, które od­by­wały się co roku w Ko­pen­ha­dze. Mój mąż, Au­gust, an­ga­żo­wał się w tego typu wy­da­rze­nia przez wiele lat. Vi­beke koń­czyła ostatni se­mestr w Co­pen­ha­gen Bu­si­ness School i jesz­cze nie bar­dzo wie­działa, czym się za­jąć po stu­diach. Si­xten za­pro­po­no­wał jej tę pracę, a ona przy­jęła ofertę.

‒ Czy byli pań­stwo świa­domi, że córka miała z Si­xte­nem ro­mans, kiedy pra­co­wała dla Mi­ly­tekno?

‒ Tak, i nie by­li­śmy za­chwy­ceni, jak córka nam o tym po­wie­działa. Si­xten był prze­cież żo­naty. Lecz serce nie sługa. Nie masz kon­troli nad tym, w kim się za­ko­chu­jesz. A tych dwoje na­prawdę się ko­chało. Po­tem Yvonne za­gi­nęła, a kiedy Si­xten zo­stał oczysz­czony z wszel­kich za­rzu­tów, nie mieli już żad­nych prze­szkód, żeby się po­brać.

For­tunne zrzą­dze­nie losu dla tej dwójki, że Yvonne znik­nęła, po­my­ślała Gi­sela. Może tro­chę mniej dla Si­xtena, który zo­stał oskar­żony o jej za­mor­do­wa­nie. Choć na­wet ta sprawa po­to­czyła się po­myśl­nie dla za­ko­cha­nej pary.

‒ Jedno z nas się za­sta­na­wia i może pani bę­dzie po­tra­fiła to wy­ja­śnić ‒ mó­wiła da­lej Gi­sela. ‒ W okre­sie kiedy Si­xten pra­co­wał w Ko­pen­ha­dze, fir­mie udało się po­zy­skać zna­czą­cego in­we­stora, który, można po­wie­dzieć, uchro­nił ją przed ban­kruc­twem. Udzia­łowcy nie chcą się z nami po­dzie­lić in­for­ma­cją, kto to był. Ale może pani coś o tym wie?

‒ Ach, pew­nie pani my­śli, że to mój mąż Au­gust ura­to­wał Mi­ly­tekno i że po­pro­sił o za­cho­wa­nie ano­ni­mo­wo­ści, po­nie­waż Si­xten był w związku z na­szą córką?

‒ Tak, coś w tym ro­dzaju.

‒ Nie­stety, chyba pa­nią roz­cza­ruję. Kiedy mąż zmarł, zo­sta­wił po so­bie całą masę do­ku­men­tów. Po­świę­ci­łam mnó­stwo czasu na za­po­zna­nie się ze wszyst­kimi biz­ne­sami, w które był za­an­ga­żo­wany. Gdyby za­in­we­sto­wał w Mi­ly­tekno, wie­dzia­ła­bym o tym.

‒ Czy to pani przy­padł spa­dek po mężu? ‒ spy­tała Gi­sela.

Le­onora wy­da­wała się dość za­sko­czona tym py­ta­niem, ale od­po­wie­działa bez kwe­stio­no­wa­nia jego za­sad­no­ści:

‒ Cały ma­ją­tek Au­gu­sta odzie­dzi­czy­ły­śmy ra­zem z Vi­beke. Mamy za­rządcę, który zaj­muje się biz­ne­sami męża. Pew­nego dnia wszystko trafi do Gu­stava i jego przy­szłego ro­dzeń­stwa.

Vi­beke praw­do­po­dob­nie dys­po­no­wała więk­szym ma­jąt­kiem niż Si­xten, po­my­ślała Gi­sela. Gdyby to ona była spraw­czy­nią, mo­ty­wem z pew­no­ścią nie by­łyby pie­nią­dze.

‒ Czę­sto wi­duje się pani z córką?

‒ Tak, sto­sun­kowo czę­sto, zwa­żyw­szy na od­le­głość. Jeż­dżę do Va­asy kilka razy w roku, a Vi­beke przy­jeż­dża z Gu­sta­vem do Ko­pen­hagi w pra­wie każde wa­ka­cje i fe­rie zi­mowe.

‒ Jak wy­glą­dało mał­żeń­stwo Vi­beke i Si­xtena?

‒ Po­wie­dzia­ła­bym, że było godne po­zaz­drosz­cze­nia. Córka czę­sto wspo­mi­nała, jak bar­dzo Si­xten ją uszczę­śli­wia. Był jej brat­nią du­szą.

‒ Czy za­uwa­żyła pani, żeby Si­xten krzyw­dził Vi­beke?

‒ Ależ skąd. Uwiel­biał moją córkę. ‒ Prze­rwała na chwilę. ‒ Na­to­miast, pew­nie już wie­cie o… pro­ble­mach z Gu­sta­vem.

Gi­sela ski­nęła głową.

‒ To wspa­niały chło­pak, bar­dzo ko­cha­jący i tro­skliwy, ale kiedy się zło­ści, zmie­nia się nie do po­zna­nia. Wtedy cał­ko­wi­cie traci pa­no­wa­nie nad sobą. Vi­beke pró­bo­wała szu­kać po­mocy. Czuje, że sama nie da rady. Chce umie­ścić go w ośrodku, gdzie na­uczą go kon­tro­lo­wać emo­cje. Si­xten nie wy­ra­żał na to zgody. Twier­dził, że to tylko taki etap, że Gu­stav w końcu wy­ro­śnie z po­ryw­czego tem­pe­ra­mentu. Praw­do­po­dob­nie była to je­dyna kwe­stia, co do któ­rej Si­xten i Vi­beke się nie zga­dzali. ‒ Le­onora prze­nio­sła wzrok za okno, po czym do­dała ci­cho: ‒ Cie­kawe, co się te­raz sta­nie z Vi­beke i Gu­sta­vem, kiedy Si­xten nie żyje…

Gi­sela mu­siała wy­cho­dzić. Wstała z sofy i po­dała ko­bie­cie rękę na po­że­gna­nie.

‒ Dzię­kuję za roz­mowę. Skon­tak­tuję się z pa­nią, je­śli po­ja­wią się ja­kieś py­ta­nia.

Uści­snęły so­bie dło­nie, po czym Gi­sela szybko wy­szła na ulicę, by zła­pać tak­sówkę. Chciała też po­roz­ma­wiać z Jen­sem Brand­stru­pem, na­ocz­nym świad­kiem. Po­do­bno wi­dział męż­czy­znę o ry­so­pi­sie Si­xtena, jak wy­cho­dził z jego miesz­ka­nia, nio­sąc duży przed­miot, który za­ła­do­wał na łódź i wy­wiózł na mo­rze w środku nocy. Nie­stety Gi­seli nie udało się go na­mie­rzyć i na­wet Lene Krohn z ko­pen­ha­skiej po­li­cji nie po­tra­fiła udzie­lić in­for­ma­cji na te­mat miej­sca jego po­bytu. Jakby Jens za­padł się pod zie­mię. Jakby w ogóle nie ist­niał. Mo­gło to sta­no­wić pro­blem na póź­niej­szym eta­pie śledz­twa.

Po przej­ściu przez kon­trolę bez­pie­czeń­stwa na lot­ni­sku Ka­strup Gi­sela udała się do sklepu wol­no­cło­wego. Czuła się bar­dzo nie­świeżo po kilku dniach no­sze­nia w za­sa­dzie tych sa­mych ubrań, więc spry­skała nad­garstki per­fu­mami i po­sma­ro­wała dło­nie pach­ną­cym kre­mem na­wil­ża­ją­cym. Kiedy do­szła do bramki, zo­ba­czyła, że jej lot ma pra­wie pół go­dziny opóź­nie­nia. Cze­ka­jąc, aż sa­mo­lot wy­lą­duje i wyjdą z niego pa­sa­że­ro­wie, sta­nęła w ustron­nym miej­scu i za­dzwo­niła do Li­nusa. Zdała krótką re­la­cję z roz­mów z Char­lotte i Le­onorą, a on Li­nus pod­su­mo­wał, co się wy­da­rzyło u nich. Po­tem prze­słał ma­ilem zdję­cie ry­sunku Gu­stava zro­bione przez Tu­ulę. Gi­sela zmru­żyła oczy i spoj­rzała na ekran te­le­fonu. Ob­ra­zek przed­sta­wiał ko­bietę skra­da­jącą się w nocy z za­krwa­wio­nym no­żem w dłoni. Choć zo­stał na­ry­so­wany przez dziecko, to i tak przy­pra­wił ją o dresz­cze. Rysy ko­biety były zna­jome, nie ule­gało też wąt­pli­wo­ści, że ma złe za­miary.

‒ Jak my­ślisz, co to ozna­cza? ‒ spy­tał Li­nus.

‒ Trudno po­wie­dzieć. Gu­stav mógł się za­in­spi­ro­wać tym, co usły­szał lub zo­ba­czył w ja­kimś fil­mie. Nie po­win­ni­śmy przy­wią­zy­wać do tego te­raz zbyt du­żej wagi. Kiedy mamy go prze­słu­chi­wać?

‒ Za­pla­no­wa­li­śmy to na czwar­tek.

‒ To do­brze, nie chcę tego prze­ga­pić.

LI­NUS

Kiedy Li­nus skoń­czył roz­ma­wiać z Gi­selą, za­uwa­żył Tu­ulę sto­jącą w po­koju.

‒ Co po­wie­działa Gi­sela? ‒ za­py­tała.

‒ Spo­tkała się dziś z przy­ja­ciółką Yvonne i matką Vi­beke. Nie­stety nie do­wie­działa się ni­czego no­wego. Naj­wy­raź­niej po­je­chała do Ko­pen­hagi na próżno. Mor­der­stwo Yvonne to praw­do­po­dob­nie fał­szywy trop. Nie po­roz­ma­wia­li­śmy zbyt długo, bo Gi­sela dzwo­niła z lot­ni­ska, za­raz wsiada do sa­mo­lotu i wraca do domu.

‒ Może ju­tro po­wie nam coś wię­cej…

‒ Skoro już mowa o wra­ca­niu do domu, czas na mnie. Mu­szę za­brać La­ilę na tre­ning pły­wacki ‒ oznaj­mił Li­nus.

Tu­ula naj­wi­docz­niej nie miała za­miaru odejść.

‒ A tak w ogóle, chcia­łaś coś ode mnie?

‒ Tak, twój su­per­bo­ha­ter znów w ak­cji.

Li­nus jęk­nął.

‒ Co tym ra­zem Chri­stof­fer wy­my­ślił? Obie­cał, że z tym skoń­czy.

‒ Wi­dać zła­mał obiet­nicę i kiedy wczo­raj pa­tro­lo­wał cmen­tarz, za­ma­sko­wany męż­czy­zna dźgnął go no­żem.

‒ Co ta­kiego?! Zo­stał ranny?

‒ Nic po­waż­nego. Skoń­czyło się na kilku szwach na ra­mie­niu. A sprawca sie­dzi u nas w aresz­cie. Usta­lono, że jest od­po­wie­dzialny za co naj­mniej je­den z ata­ków, do któ­rych do­szło w mi­nio­nym ty­go­dniu. Miejmy na­dzieję, że to ko­niec afery za­ma­sko­wa­nego no­żow­nika.

Li­nus po­krę­cił głową.

‒ Gdzie jest te­raz Chri­stof­fer? W szpi­talu?

‒ Nie, już wczo­raj wy­pu­ścili go do domu. Wła­ści­wie nie po to tu przy­szłam. ‒ Tu­ula prze­rwała na chwilę. ‒ By­łam wła­śnie w po­koju so­cjal­nym, kiedy wszedł tam je­den z po­li­cjan­tów, który prze­słu­chi­wał Chri­stof­fera po wczo­raj­szym ataku i po­wie­dział mi, że nasz su­per­bo­ha­ter wie­rzy, że ist­nieje zwią­zek mię­dzy za­ma­sko­wa­nym męż­czy­zną a mor­der­stwami.

Li­nus zmarsz­czył czoło.

‒ To mało praw­do­po­do­bne. Tamte trzy mor­der­stwa nie były przy­pad­kowe, zo­stały sta­ran­nie za­pla­no­wane. Co wię­cej, ża­den ze świad­ków nie ze­znał, żeby wi­dział za­ma­sko­waną osobę w po­bliżu któ­re­go­kol­wiek z miejsc zbrodni.

Tu­ula unio­sła ręce.

‒ Nie mam za­miaru cię prze­ko­ny­wać, ale daj mi do­koń­czyć. Chri­stof­fer po­do­bno pra­co­wał dla Mi­ly­tekno, kiedy firma do­piero się roz­krę­cała. Cho­ciaż su­rowo mu za­bro­ni­łeś in­ge­ro­wa­nia w pracę po­li­cji, naj­wy­raź­niej pro­wa­dzi wła­sne do­cho­dze­nie w spra­wie mor­derstw. I twier­dzi, że ma ważne in­for­ma­cje i chce się nimi po­dzie­lić z po­li­cją.

Li­nus otwo­rzył sze­roko oczy. Po czę­ści nie mógł uwie­rzyć, że Chri­stof­fer go cał­kiem zi­gno­ro­wał, ale też był za­sko­czony, że udało mu się wpaść na ja­kiś trop.

‒ Czego niby się do­wie­dział?

‒ Po­do­bno wie o czymś, co wspól­nicy Mi­ly­tekno wolą za­cho­wać w ta­jem­nicy. Mówi, że wie, skąd na­gle wzięli tyle pie­nię­dzy, a że po­znał prawdę w week­end, to nie mógł być przy­pa­dek, że na­pad­nięto go w po­nie­dzia­łek.

‒ Czy znamy wię­cej szcze­gó­łów?

‒ Nie, po­li­cjanci nie po­trak­to­wali go po­waż­nie. Sam wiesz, jaki on jest, poza tym wy­daje się to zu­peł­nie ab­sur­dalne, że to za­ma­sko­wany chło­pak za­bił wszyst­kie trzy ofiary. To dzie­więt­na­sto­la­tek z Solf, pra­cuje jako ma­ga­zy­nier, ni­gdy na­wet nie był w po­bliżu Mi­ly­tekno. ‒ Tu­ula po­krę­ciła głową z roz­ba­wie­niem. ‒ Nie wiem, co o tym my­śleć, ale stwier­dzi­łam, że mógł­byś po­roz­ma­wiać z Chri­stof­fe­rem. On ci ufa. A ty do­brze so­bie ra­dzisz z… wa­ria­tami.

Li­nus prze­wró­cił oczami.

‒ Ro­zu­miem, że chcesz, że­bym z nim po­roz­ma­wiał, po­nie­waż jego ze­zna­nie po­twier­dza twoją teo­rię, że Mi­ly­tekno jest za­mie­szane w pra­nie brud­nych pie­nię­dzy lub ja­kieś inne prze­stęp­cze dzia­ła­nia?

Tu­ula po­ma­chała mu pal­cem wska­zu­ją­cym przed no­sem.

‒ Nie do po­my­śle­nia, że mo­gła­bym mieć ra­cję, co? Je­steś po pro­stu za­zdro­sny, bo nie masz lep­szego po­my­słu.

Li­nus uniósł dło­nie.

‒ Do­bra, do­bra, po­roz­ma­wiam z nim, ale do­piero ju­tro. Już je­stem spóź­niony.

Tu­ula uśmiech­nęła się za­do­wo­lona i wy­szła, nu­cąc me­lo­dię z Su­per­mana.

GI­SELA

Otwo­rzyła drzwi i od­czuła pe­wien smu­tek to­wa­rzy­szący po­wro­tom z po­dróży do pu­stego, ciem­nego domu. Na szczę­ście koty ucie­szyły się na jej wi­dok, choć po­wi­tały ją z ty­po­wym dla sie­bie, peł­nym pre­ten­sji gło­śnym miau­cze­niem i oskar­ży­ciel­skimi spoj­rze­niami. Po­chy­liła się, by po­gła­skać Scar­face’a. Wielki ko­cur po­ło­żył się na grzbie­cie i wy­cią­gnął łapy. Cze­kał na dra­pa­nie po brzu­chu, a kiedy speł­niła jego ży­cze­nie, mru­czał z za­do­wo­le­niem. Naj­wy­raź­niej cała uraza wy­ni­ka­jąca z po­zo­sta­wie­nia ich sa­mych na kilka dni zo­stała za­po­mniana i wy­ba­czona. Mi­ski z karmą były pra­wie pełne, co ozna­czało, że Mo­nica mu­siała nie­dawno tu być. Na stole zo­sta­wiła li­ścik, na­pi­sany trud­nymi do od­czy­ta­nia ba­zgro­łami z od­ręcz­nie na­ry­so­wa­nymi emo­ti­kon­kami:

„Cześć, piękna! Mam na­dzieję, że po­dróż służ­bowa do Ko­pen­hagi się udała i że zna­la­złaś czas na wy­pi­cie piwa! Oto wszyst­kie moje no­tatki na te­mat mor­der­stwa Yvonne Wal­deck. Nie za­po­mnij, że obie­ca­łaś mi wy­wiad na wy­łącz­ność, kiedy już zła­piesz mor­dercę!

P.S Po­czę­sto­wa­łam się bu­telką wina. Tyle mi się chyba na­le­żało opiekę nad ko­tami (uśmiech­nięta buźka). Poza tym mam dziś randkę, a mo­no­po­lowy jest już za­mknięty (buźka pusz­cza­jąca oko). Uści­ski i bu­ziaki, Mo­nica”.

Pod li­ści­kiem le­żały dwa no­tat­niki.

Gi­sela przej­rzała no­tatki Mo­niki. Było w nich to, czego się spo­dzie­wała, ale jej uwagę przy­kuły trzy wy­wiady z pra­cow­ni­kami Mi­ly­tekno. Zro­zu­miała, dla­czego w ga­ze­cie nie opu­bli­ko­wano tych in­for­ma­cji ‒ opie­rały się głów­nie na nie­po­twier­dzo­nych plot­kach, choć oczy­wi­ście nie mu­siały być nie­praw­dziwe. Pierw­szy wy­wiad prze­pro­wa­dzono z Bet­tiną Jalo, re­cep­cjo­nistką, którą Gi­sela i Li­nus po­znali, kiedy przy­je­chali prze­słu­chać Kar­riego. Po­zo­stałe dwa na­zwi­ska pra­cow­ni­ków rów­nież brzmiały zna­jomo, ale Gi­sela była zbyt zmę­czona, by przy­po­mnieć so­bie, gdzie je wcze­śniej sły­szała.

Ze­gar ścienny wska­zy­wał go­dzinę zbyt późną na wy­dzwa­nia­nie po lu­dziach, ale Ste­fan wła­śnie skoń­czył wie­czorną zmianę i pew­nie jesz­cze nie spał. W cza­sie po­bytu Gi­seli w Ko­pen­ha­dze czę­sto do sie­bie pi­sali, ale nie roz­ma­wiała z nim od so­boty, kiedy to mu­siała od­wo­łać ich randkę. Ucie­szył się, że za­dzwo­niła.

‒ Wła­śnie wy­cho­dzę ze szpi­tala. Je­śli nie mo­żesz do mnie przyjść, ku­pię so­bie do je­dze­nia coś na wy­nos.

Gi­sela po­czuła ogar­nia­jące ją zmę­cze­nie.

‒ Prze­pra­szam cię, ale je­stem wy­koń­czona. Nie mam siły dziś wy­cho­dzić. Za­dzwo­ni­łam tylko dla­tego, że… chcia­łam usły­szeć twój głos.

‒ To ja mogę przyjść do cie­bie. Jesz­cze nie wi­dzia­łem, jak miesz­kasz.

Zje­żyła się. To było cał­ko­wi­cie wy­klu­czone. Pod żad­nym po­zo­rem nie mo­gła za­pro­sić no­wego uko­cha­nego do domu Mar­tina. To po pro­stu nie było moż­liwe.

‒ Na­prawdę mu­szę się po­ło­żyć. Może spo­tkamy się ju­tro na mie­ście? Albo u cie­bie?

Ste­fan wes­tchnął zre­zy­gno­wany.

‒ Wiesz co, je­śli trak­tu­jemy po­waż­nie to, co jest mię­dzy nami, prę­dzej czy póź­niej bę­dziesz mu­siała mnie wpu­ścić. Czego się tak bo­isz?

Gi­sela wie­działa, że w sło­wach Ste­fana kryje się dru­gie dno, że tak na­prawdę cho­dzi mu o to, że musi go wpu­ścić do swo­jego ży­cia. Drę­czyły ją po­tworne wy­rzuty su­mie­nia. Ża­ło­wała, że do niego za­dzwo­niła. Była zbyt zmę­czona i nie miała czasu na mi­ło­sne dra­maty. Miała do roz­wią­za­nia sprawę mor­der­stwa.

‒ Mu­szę koń­czyć. Ode­zwę się wkrótce. ‒ Szybko się roz­łą­czyła, żeby Ste­fan nie zdą­żył jej prze­ko­nać do zro­bie­nia cze­goś, na co nie była jesz­cze go­towa.