Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Bezwzględny seryjny morderca kobiet i nieustraszona agentka FBI, która zrobi wszystko, by pokrzyżować mu szyki.
Agentka FBI Macy Crow to twarda sztuka. Niedawno została potrącona przez rozpędzoną ciężarówkę. Kierowca zbiegł z miejsca wypadku, a ona cudem uszła z życiem. Szybko wróciła jednak do pracy i właśnie stara się o miejsce w elitarnym zespole profilerów. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej dostaje do wykonania próbne zadanie: ma zająć się śledztwem w sprawie odnalezionych właśnie zwłok Tobi Turner: zaginionej piętnaście lat temu uczennicy liceum.
Jej partnerem zostaje miejscowy szeryf Mike Nevada, były kolega z Federalnego Biura Śledczego i dawny kochanek. Macy szybko odkrywa powiązania między sprawą Tobi a kilkoma gwałtami z tego samego okresu. Agentka przesłuchuje ofiary i ponownie analizuje stare akta. Z mroku wyłania się postać ponurego stalkera, który gwałcił prześladowane kobiety, a potem je mordował.
Macy i Nevada zaczynają wyścig z czasem: muszą namierzyć potwora, zanim ten znowu wyruszy na łowy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 398
Data ważności licencji: 7/17/2026
Tytuł oryginału: Hide and Seek
Projekt okładki: Wioletta Markiewicz/WERSEBI
Redakcja: Dorota Kielczyk
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Paulina Parys, Magda Mierzejewska/Słowne Babki
Fotografie wykorzystane na okładce:
© Evgrafova Svetlana/Shutterstock
© Stepan Kapl/Shutterstock
© 2019 by Mary Burton
This edition is made possible under a license arrangement originating with Amazon Publishing, www.apub.com, in collaboration with Graal, SP. Z.O.O.
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021
© for the Polish translation by Paweł Wolak
ISBN 978-83-287-1851-7
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
Japończycy mówią, że mamy trzy twarze.
Pierwszą pokazujemy światu.
Drugą rodzinie i przyjaciołom.
Trzeciej nie pokazujemy nikomu.
To najprawdziwsze odbicie tego, kim jesteśmy.
– Źródło nieznane
Czwartek, 15 czerwca 2006Deep Run, Wirginia, dolina Shenandoah
Rhonda Burns była niewysoką dziewczyną z ciemnymi włosami. Jej głośny śmiech z łatwością przebijał się przez gwar w salonie fryzjerskim Cut & Curl. Klienci ją lubili, bo była wyluzowana i potrafiła skopiować każdą fryzurę z katalogów. Chociaż miała zaledwie dziewiętnaście lat, nie brakowało jej ambicji i w nieodległej przyszłości chciała zostać kierowniczką. Była gotowa i chętna pracować ciężej niż reszta personelu.
Kiedy ją namierzył, od razu zauważył, jaką cenę płaciła za długie godziny spędzane w pracy. Często otwierała i zaciskała dłonie, tak jakby chciała się pozbyć bolesnych skurczy, a kiedy za długo stała przy fotelu fryzjerskim, wyginała plecy w łuk i starała się przeciągać. W drodze do domu coraz częściej kupowała bimber w melinie, która mieściła się w jednej z przyczep mieszkalnych w głębi ulicy. Mężczyzna obserwował Rhondę od tygodni i wiedział o niej więcej, niż ona sama o sobie wiedziała.
W czwartek wieczorem gęste chmury szczelnie zasłaniały gwiazdy i księżyc. Wszystko było skąpane w ciemności. Rhonda przepracowała w tym tygodniu już prawie pięćdziesiąt godzin i padała ze zmęczenia. Mógł się założyć, że zaraz po powrocie do domu dziewczyna pobiegnie prosto do lodówki, żeby wyciągnąć z niej zimną pizzę i zachomikowany od wczoraj napój gazowany.
Kiedy podeszła do swojej przyczepy, na chwilę się zatrzymała. Jej uwagę przyciągnął przewrócony kosz na śmieci. Nieznajomy wyraźnie słyszał, jak Rhonda pomstuje na szopy, które grasowały w okolicy. Po chwili zaczęła zbierać walające się wszędzie puste butelki po piwie, kości kurczaka i papierowe talerzyki. W pewnym momencie nisko się schyliła. Mężczyzna wbił wzrok w jej tyłek i zaczął sobie wyobrażać, co by się stało, gdyby zdarł z niej obcisłe spodnie.
Był ciekaw, czy powiązała dzisiejszy bałagan z przebitą oponą w ubiegłym tygodniu albo z dziwnymi przypadkami, kiedy to nie mogła znaleźć ulubionego buta lub kolczyka.
Zapewne tłumaczyła to pechem i roztargnieniem. Raczej nie przypuszczała, że wisi nad nią złowieszczy cień, który w każdej chwili może ją pochłonąć.
Pozbierała odpadki i przeklinając pod nosem, wrzuciła wszystko do kosza. Z pobliskiego lasku dobiegło głośne syknięcie, chyba kota, który się przed czymś bronił… Zerknęła w stronę drzew i podniosła z trawy jeszcze jedno opakowanie po fast foodzie. Zerwał się wiatr i zaszumiały liście, a Rhondę przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
– Przestań trząść dupą jak jakiś cykor – mruknęła sama do siebie.
Mężczyzna już trzy razy był w środku jej przyczepy. Za pierwszym razem zjadły go nerwy: bał się, że zostanie nakryty, i szybko uciekł. Podczas następnej wizyty zostawił pod łóżkiem zwój czerwonego sznura. Chodziło o to, żeby w razie konieczności mieć pod ręką coś, czym można skrępować ofiarę. W zeszłym tygodniu zakradł się po raz trzeci. Położył się na pościeli i wyobraził sobie, jak przywiązuje nadgarstki Rhondy do zagłówka, a potem zaciska dłonie na jej szyi. Podniecony zaczął się masturbować. Wytrysnął w jej majtki, które potem schował do kieszeni.
Dziewczyna zebrała leżące na widoku śmieci i zaczęła się rozglądać, czy czegoś nie przeoczyła. W pewnej chwili zbliżyła się do jego kryjówki. Zamarł w bezruchu, przerażony, że za moment wszystko się wyda. Jeśli Rhonda go zobaczy, będzie musiał błyskawicznie ją unieszkodliwić, zanim dziewczyna zdąży krzyknąć.
Zrobiła jeszcze jeden krok do przodu i zatrzymała się na samym skraju zalesionego terenu. Przez chwilę się wahała, po czym podniosła z ziemi spory kamień, odwróciła się i podeszła do kosza na śmieci. Zatrzasnęła metalową klapę i z hukiem przygniotła ją kamieniem. W końcu ruszyła w stronę przyczepy, ale w ostatniej chwili się obejrzała. Gdyby było trochę jaśniej, a na drzewach rosło mniej liści, na pewno zobaczyłaby mężczyznę, który stał między gałęziami, nie więcej niż pięć metrów od niej.
Weszła do środka, odłożyła torebkę na krzesło i zamknęła za sobą drzwi. Wiedział, że zamek jest kiepski i łatwo go otworzyć zwykłym nożem sprężynowym.
Wyłonił się z cienia i okrążył przyczepę, żeby zajrzeć do sypialni. W oknie wisiała siatka – widział przez nią doskonale, że dziewczyna poszła wziąć prysznic. Stanął mu, kiedy weszła pod strumień gorącej wody i zaczęła się gładzić po krągłych biodrach. Umyła się, potem włożyła swój ulubiony T-shirt i spodnie od dresu. Zgodnie z przewidywaniami wsadziła do mikrofalówki kilka kawałków zimnej pizzy. Jak tylko minutnik brzdęknął, złapała talerz, puszkę z napojem i wskoczyła na łóżko. Mężczyzna poczuł przez okno zapach jedzenia; zrobił krok do tyłu, żeby schować się w ciemnościach. Cały czas jednak obserwował dziewczynę.
Rhonda włączyła pilotem telewizor. Na pewno cieszyła się, że wreszcie może wygodnie się rozsiąść. Przez cały dzień pracowała, ale jutro miała wolne, co oznaczało, że aż do soboty rano nikt nie będzie zawracał jej głowy.
Po tym, jak łapczywie zjadła ostatni kawałek pizzy, poprawiła poduszki, żeby wygodnie oglądać telewizję. Była jednak tak zmęczona, że szybko zamknęła oczy i zapadła w sen.
Mężczyzna odczekał pełne dwadzieścia minut i dopiero wtedy ruszył na drugą stronę przyczepy; otworzył drzwi, pomagając sobie nożem. Kiedy znalazł się w środku, wyobraził sobie, że dziewczyna jest naga i leży skrępowana na łóżku. Znowu się podniecił.
Nie miał pojęcia, jak to się stało, że ją obudził. Zachował przecież ostrożność i wszystko starannie obmyślił. Kiedy jednak minął sfatygowaną kanapę, usłyszał szelest pościeli, rozległ się odgłos stawiania bosych stóp na podłodze, a chwilę potem metaliczny zgrzyt, jak gdyby ktoś odbezpieczył pistolet.
Wiedział, że Rhonda trzyma broń w szufladzie nocnego stolika. Wcześniej planował przycisnąć lufę do jej skroni i opowiedzieć, co się stało z dziewczyną, z którą zabawił się ubiegłej jesieni. Wszyscy słyszeli o Tobi Turner, a po okolicy krążyły również plotki o innych kobietach, które zostały zaatakowane we własnych łóżkach.
Zaszumiały liście, zaskrzypiały gałęzie. Wciąż miał czas, żeby zareagować. Mógł przecież obezwładnić swoją ofiarę: była niska i chuda, a on silny. Ostatecznie uznał, że skórka nie jest warta wyprawki. Zbyt duże ryzyko. Nie lubił bitew, których wyniku nie dało się łatwo przewidzieć.
Po cichu się wycofał i zamknął za sobą drzwi. Im bardziej zagłębiał się w mrok, im więcej sekund mijało, tym wyraźniej zwalniał mu puls, a adrenalina przestawała buzować w żyłach.
Obserwował przez okno, jak Rhonda opuszcza pistolet i przykłada drżącą rękę do czoła. Usiadła na skraju łóżka i odłożyła broń na stolik. Nie wyłączyła jednak światła, tak jakby się bała, że wciąż czyha na nią zagrożenie.
Mężczyzna mógł poczekać i zaatakować jeszcze raz, ale z jakichś powodów, nie do końca dla siebie zrozumiałych, postanowił odpuścić.
Poniedziałek, 11 listopada 2019, 10:30Deep Run, Wirginia
Dave Sherman miał kaca. Kiedyś mógł pić na umór bez żadnych konsekwencji. Kumple lądowali pod stołem, a on następnego dnia rano wstawał radosny jak skowronek. Te czasy jednak minęły. Teraz miał czterdzieści sześć lat i każde dodatkowe piwo albo kolejny kieliszek bourbona dawały mu nieźle w kość.
Głośno odkaszlnął i zmrużył oczy, bo raziło go ostre światło. Spojrzał na starą czerwoną stodołę, z której odlazła już prawie cała farba. Czas i pogoda nie były dla niej łaskawe. Spod spodu wyłaziło ciemnoszare drewno, które za całkiem niezłe pieniądze zgodził się kupić znajomy stolarz z Richmond.
Większość materiału z rozbiórki miała trafić na budowę nowej chaty w Winchester, a resztę też pewnie uda się opchnąć. Sherman liczył na to, że dzięki tym transakcjom rozwiąże dużą część swoich problemów finansowych. Trzeba tylko krok po kroku rozmontować stodołę, a potem ułożyć belki na platformie ciężarówki, której wynajem kosztował go sto dolarów za godzinę. I jakoś to będzie.
Wypił resztkę kawy.
– Do roboty! – zawołał. – Koniec przerwy.
Dwóch pomocników opróżniło puszki z energetykami, wstało z klapy bagażnika i ruszyło w stronę walącego się budynku. Promienie słońca prześwitywały przez dziury w blaszanym dachu i szpary między drewnianymi listwami, już trochę odkształconymi ze starości.
– Zaczynamy od rozebrania zsypu na siano.
Dziewiętnastowieczni osadnicy z Niemiec zamontowali zsyp, żeby łatwo zrzucać gromadzoną pod powałą paszę do żłobów ustawionych na dole. Chroniona przed wpływem żywiołów konstrukcja zachowała się w niemal idealnym stanie, można z niej było zrobić piękny stół. Musieli tylko uważać, żeby nie zniszczyć drewna przy demontażu.
Sherman dotknął kwadratowej skrzyni, przesunął palcami po szorstkich słojach, a potem zaczął podziwiać drewniane kołki, od wielu lat łączące poszczególne elementy w całość. Nie chciał niszczyć tej misternej roboty, ale nie miał wyboru: przecież trzeba z czegoś żyć.
Młodszy pomagier, dziewiętnastoletni Nate, z rachitycznym zarostem i długimi blond włosami, zwinnie wdrapał się po drabinie na stryszek. Taką sprawność Sherman mógł już tylko powspominać.
Wzięli do rąk łomy i zaczęli delikatnie rozpierać szczeliny między deskami, starając się wyciągnąć kołki z otworów. Ale dobrze dopasowane i starannie ociosane dwustuletnie bolce nie dawały łatwo za wygraną.
– Nawet nie drgnie – stwierdził Nate i prychnął. – Mam użyć więcej siły?
– Nie, bo drewno popęka i gówno z tego będzie – warknął Sherman.
– Wystarczy kilka razy mocniej pociągnąć – nalegał chłopak.
– Spokojnie, Nate.
Zwykle miał przy takiej robocie więcej cierpliwości, lecz dziś bolała go głowa i zachowanie pomocnika działało mu na nerwy.
– Jedno konkretne szarpnięcie, panie Sherman.
Może tym razem Nate miał rację?
– Dobra, spróbujmy.
Zaparli się i mocno pociągnęli, każdy w swoją stronę. Złącze puściło i przez chwilę wydawało się, że wszystko pójdzie gładko, ale niestety pojawił się jakiś opór i deska pękła na pół. Właśnie tego się obawiał. Po kilku sekundach odłupane drewno spadło na podłogę; Sherman odskoczył. Z otworu poleciały drzazgi, a w powietrzu zakłębił się tuman starego kurzu.
Na chwilę zaległa cisza, potem z rozpołowionego zsypu wypadł jeszcze jakiś przedmiot i uderzył Shermana w ramię. Mężczyzna wzdrygnął się i zaczął modlić w duchu o to, żeby nie odnowiła mu się stara rana. Już raz w podobnej sytuacji uszkodził sobie bark.
Co to było, do jasnej cholery?
Wytarł z twarzy grubą warstwę brudu.
– Zaglądałeś wcześniej do środka? – zapytał swojego pomagiera.
Nate wzruszył ramionami.
– Kto by podejrzewał, że po tylu latach coś tam będzie?
– Idiota.
Sherman spojrzał na przedmiot, który walnął go w ramię. Wypłowiały czerwony plecak. Chciał go podnieść, ale w ostatniej chwili zobaczył, że coś się z niego wysypało. Wydawało mu się, że to jakieś patyki. Wziął jeden do ręki, ale z obrzydzeniem wypuścił, odskoczył do tyłu i rzucił stek przekleństw.
Na podłodze starej stodoły leżały kości.
Poniedziałek, 11 listopada, 11:30
Kiedy po piętnastu latach Mike Nevada skończył pracować w FBI, wcale nie zamierzał zostać małomiasteczkowym szeryfem ani wiejskim dżentelmenem. Początkowo chciał tylko wziąć parę tygodni wolnego. Musiał odpocząć od rezydującego w Quantico zespołu policyjnych profilerów, którzy zajmowali się tropieniem najbardziej bezwzględnych morderców w kraju. Miał w planie przeanalizować swoje dotychczasowe wybory życiowe i zająć się domem odziedziczonym po dziadku.
Tymczasem właśnie został wybrany na stanowisko szeryfa okręgowego.
Niedługo po tym, jak pojawił się w Deep Run, teoretycznie na wypoczynek, dostał z anonimowego źródła wiadomość, że na terenie hrabstwa doszło do serii niewyjaśnionych gwałtów. Ofiary złożyły zeznania i dokonano obdukcji, ale nie wykonano żadnej analizy dowodów. Wskazówki informatora prowadziły do biura poprzedniego szeryfa. Mike złożył mu wizytę, a ta szybko przerodziła się w karczemną awanturę. Sfrustrowany postanowił zrezygnować z pracy w FBI i zgłosić swoją kandydaturę w nadchodzących wyborach na miejscowego stróża prawa. To nie było zbyt logiczne posunięcie, ale kiedy Mike zwęszył trop, nigdy się nie poddawał.
Nikt, łącznie z nim samym, nie wierzył, że wygra. Ale wygrał. Minęły dwa tygodnie od zliczenia głosów i właśnie został wezwany w sprawie potencjalnego zabójstwa.
Dave Sherman był równym gościem, wszyscy go lubili, a jego firma miała w okolicy solidną renomę. Kiedy pół godziny wcześniej zadzwonił pod 911, żeby opowiedzieć o swoim znalezisku, Nevada wiedział, że to nie głupi żart ani pomyłka początkującego myśliwego, który zwierzęce kości wziął za ludzkie.
Zaparkował swojego czarnego SUV-a, chevroleta suburban, za starym niebieskim pick-upem, gdzie na pace siedzieli pomocnicy Shermana: jeden palił papierosa, drugi pił napój energetyczny. Ich szef gadał przez telefon, nerwowo chodząc w tę i z powrotem. Z pewnością liczył, ile dolarów stracił na tym interesie.
Stodoła zapadała się od północnej strony i wyglądała tak, że każda większa burza mogłaby zmieść ją z powierzchni ziemi. Teren, na którym stała, leżał ponad trzydzieści kilometrów od centrum miasteczka Deep Run. Kiedyś często zbierali się w tej okolicy licealiści i robili imprezy. W końcu o regularnych balangach dowiedzieli się miejscowi stróże prawa i zaczęli przeganiać intruzów. O ile Nevada się orientował, od wielu lat nikt tu nie zaglądał.
Nevada wysiadł z samochodu, kilka razy zgiął sztywny daszek swojej czapki z białym napisem „Szeryf” na przodzie i dopiero potem włożył ją na głowę. Oprócz tej czapki, glocka w kaburze i przytroczonych do pasa kajdanek nic więcej nie wskazywało, że jest funkcjonariuszem sił porządkowych. Munduru nie zakładał; uznał, że wykrochmalone ubrania i mosiężne odznaki nadają się tylko na parady i oficjalne spotkania z przedstawicielami miejscowych władz.
Wyciągnął z samochodu zestaw technika kryminalistyki. Tak samo jak wszyscy jego zastępcy sam zajmował się zbieraniem dowodów. Bardziej skomplikowane sprawy były od razu przekazywane w ręce policji stanowej.
Podszedł do Shermana, który natychmiast skończył rozmowę, i podał mu rękę.
– Słyszałem, że dokonaliście tu jakiegoś znaleziska.
– Dziękuję, że tak szybko pan przyjechał, szeryfie.
Szeryfie. Ciągle coś mu zgrzytało, kiedy ktoś się tak do niego zwracał.
– O co konkretnie chodzi?
Ogorzała twarz Shermana była dowodem, że od dziesiątków lat pracował na świeżym powietrzu, mimo to dziś rano facet był blady jak ściana.
– Na początku myślałem, że to szczątki jakiegoś zwierzęcia. Łatwo się pomylić, jeśli ktoś się na tym nie zna, ale potem zobaczyłem czaszkę i nie miałem już żadnych wątpliwości.
– Właścicielami stodoły są Wyattowie, prawda? – Nevada wyjechał z doliny Shenandoah ponad dwadzieścia lat temu, ale spędził tu dzieciństwo i ciągle znał wiele starych rodzin zamieszkujących te tereny.
– Tak. Oni zlecili mi rozbiórkę. Jedna z ciotek chce podobno sprzedać ziemię. Odkupiłem stodołę. Zapłaciłem tyle co nic.
– Rekultywacja. Pewnie można na tym nieźle zarobić.
– Owszem. Pół godziny temu sam byłem przekonany, że trafiłem zwycięski los na loterii.
Jego przekrwione oczy świadczyły o tym, że wczoraj wieczorem opijał dobry interes.
– Chciałbym zobaczyć, co znaleźliście.
Sherman schował telefon do kieszeni i wszedł z Nevadą do ciemnej stodoły.
– Proszę patrzeć pod nogi, bo wszędzie walają się gwoździe i kawałki drewna.
– Dzięki za ostrzeżenie.
Szeryf ruszył w stronę rumowiska w rogu budynku; jego robocze buty ze stalkapą niemal od razu pokryły się drobnym pyłem.
– Zaczęliśmy rozbiórkę od tego miejsca. – Sherman wskazał rozlatujący się zsyp. Jedna ze ścianek odpadła od reszty konstrukcji i leżała teraz z boku.
Nevada wychował się niedaleko stąd na farmie dziadka; w dzieciństwie często pomagał przy sprzątaniu gnoju z zagród i wrzucaniu siana na stryszek bardzo podobnej stodoły. Od kiedy wrócił do Deep Run, starał się wprowadzić odziedziczone gospodarstwo w dwudziesty pierwszy wiek, ale stare budynki stawiały zaciekły opór i na razie wygrywały.
– Plecak wygląda całkiem nieźle, bo był dobrze chroniony przed słońcem i deszczem. Zakleszczył się w zsypie, dlatego ciało nie wypadło – stwierdził Sherman.
Nevada włączył latarkę i skierował snop światła na czerwony szkolny plecak. Na materiale widniały wytłoczone inicjały TET, a do suwaka ktoś przyczepił pompon z żółtej włóczki. Wszystko wyglądało na stare i dawno nieużywane.
– Sam mam córki – dodał Sherman. – Nie wyobrażam sobie, żeby wróciły do domu bez plecaków. Wszystko w nich trzymają. To jak torebka dla mojej żony.
Szeryf wyjął z kieszeni lateksowe rękawiczki i włożył je na dłonie.
– Otwierał go pan?
– Rany, nie. Jak tylko zobaczyłem czaszkę, kazałem pomocnikom wyjść ze stodoły. – Rozmasował sobie kark. – Nadal przechodzą mnie ciarki, jak na to wszystko patrzę.
Nevada sfotografował plecak i walające się po ziemi kości. Zajrzał do zsypu. Próbował sobie wyobrazić, jak znalazło się tam ludzkie ciało. Najpierw do wąskiego otworu trafił plecak, później jego właściciel. To mogło być morderstwo albo zdarzył się cholernie nieszczęśliwy wypadek.
Wyciągnął rolkę żółtej taśmy policyjnej i przymocował ją do jednego słupa, potem obwiązał drugi i zaczepił koniec o wrota boksu, gdzie trzymano kiedyś konie.
Sherman pozostał za taśmą. Nevada rozłożył na ziemi kawałek białego materiału i przeniósł na niego plecak. Czerwona tkanina była mocno poplamiona jakąś ciemną substancją, która zalatywała śmiercią i stęchlizną. Rozkładające się ciało musiało napęcznieć od gazu, pękło i płyny ustrojowe wydostały się na zewnątrz.
– Kiedy ostatni raz ktoś korzystał z tej stodoły? – zapytał Nevada.
– Pewnie ze trzydzieści lat temu – odpowiedział Sherman. – Jak jeszcze grałem w piłkę, przychodziłem tutaj w czwartkowe wieczory przed meczami. To były legendarne imprezy.
– Należał pan do dream teamu?
– Nie, ale bardzo chciałem. Tamci chłopcy dołączyli do drużyny pięć lat później i zostali mistrzami stanu.
– A kiedy skończyły się balangi?
– Niedługo potem. To sprawka szeryfa Greene’a.
Nevada schylił się i ostrożnie pociągnął za suwak. Na początku poszło gładko, ale po paru centymetrach coś się zacięło. Szarpnął więc trochę mocniej i opór ustąpił.
W środku znalazł jakieś książki, parę dziewczęcych jeansów, ciemny sweter zrobiony ściegiem warkoczowym i wygodne sportowe buty. Ubrania wciąż były starannie poskładane. Ułożył je obok plecaka i wziął do ręki podręcznik do analizy matematycznej.
Wiele stron się posklejało, ale wystarczyło lekko powyginać okładkę i książka się otworzyła. Na skrzydełku zachowała się pieczątka z biblioteki oraz lista wypożyczających: pięć linijek, z czego trzy skreślone. Ostatnie nazwisko zapisano wyraźnymi drukowanymi literami: TOBI TURNER.
TET. Tobi Elizabeth Turner.
Każdy, kto mieszkał w Deep Run, znał tę dziewczynę.
Na początku listopada 2004 roku Tobi Turner, uczennica przedostatniej klasy Valley High School, pożyczyła od rodziców vana, żeby pojechać na odbywające się wieczorem zajęcia pozalekcyjne. Nigdy tam nie dotarła. Alarm wszczęto jednak dopiero wtedy, gdy dziewczyna nie pojawiła się w domu o zwykłej porze. Ojciec zadzwonił do szeryfa Greene’a, który popełnił kardynalny błąd w śledztwie: nie zarządził od razu poszukiwań na szeroką skalę, tylko czekał do rana.
Kiedy dochodzi do porwania dziecka, najważniejsze są pierwsze godziny. Potem szanse na uratowanie go lecą na łeb na szyję.
Policja odnalazła samochód Turnerów na parkingu dla ciężarówek przy drodze międzystanowej I-81. Stało się to późnym wieczorem, drugiego dnia po zniknięciu Tobi. W aucie nie natrafiono jednak na żadne ślady. Dziewczyna po prostu zapadła się pod ziemię.
Wolontariusze rozlepili w okolicy ulotki ze zdjęciem zaginionej. Można je było zobaczyć niemal wszędzie: na rogach ulic, w barach i sklepach spożywczych. Lokalne media przez kilka miesięcy nagłaśniały sprawę. Fotografia Tobi znalazła się nawet na kartonach z mlekiem i przydrożnych billboardach. Mimo to nie pojawiły się żadne tropy i śledztwo utknęło w martwym punkcie.
Tobi zniknęła.
Aż do teraz.
– Obawiam się, że trochę potrwa, zanim będę mógł pozwolić panu wrócić na ten teren – oznajmił Nevada.
Sherman rozmasował sobie czoło.
– Szlag by to trafił. Naprawdę myśli pan, że to Tobi Turner?
– Bardzo możliwe.
Jeżeli rzeczywiście odnaleźli szczątki tej dziewczyny, jej rodzina znowu będzie cierpieć. Z doświadczenia szeryfa wynikało, że takie ponure odkrycia wcale nie kończą sprawy, wręcz przeciwnie – budzą demony przeszłości.
– Biedne dziecko. Przeszukaliśmy hrabstwo wzdłuż i wszerz.
Ochotnicy z całego stanu przeczesywali lasy, grzebali w kontenerach na śmieci i chodzili po opuszczonych domach, zaglądając do każdego pomieszczenia.
– Brał pan udział w poszukiwaniach?
– Zgłosili się prawie wszyscy okoliczni mieszkańcy. – Sherman pokręcił głową. – A ona cały czas była w tej stodole.
Nevada widział w swoim życiu wiele ludzkiego okrucieństwa i zdawał sobie sprawę, że zło czai się wśród nas. Między innymi dlatego w czerwcu postanowił zrobić sobie przerwę – żeby uciec od mroku, który go osaczał. Niestety, ciemność najwyraźniej znowu go dopadła.
Zadzwonił po swoją zastępczynię; niedawno ją awansował na głównego śledczego. Brooke Bennett pracowała w biurze szeryfa od dziesięciu lat. Była po trzydziestce i razem ze swoją matką wychowywała czternastoletniego syna. Nevada podejrzewał, że pewnego dnia to właśnie ona zajmie jego miejsce.
– Zastępca szeryfa Brooke Bennett – odezwała się trochę oschłym, bardzo rzeczowym tonem.
– Tu Nevada. Skontaktuj się z policją stanową. Potrzebujemy techników kryminalistyki, i to jak najszybciej. Wydaje mi się, że znaleźliśmy zwłoki Tobi Turner.
– Tobi Turner?
Usłyszał w jej głosie smutek, szok i złość jednocześnie.
– Tak.
Zapadła cisza, dopiero po dłuższej chwili Bennett zadała kolejne krótkie pytanie:
– Gdzie?
– W stodole Wyattów.
– Zabieram się do pracy.
– Świetnie.
Spojrzał na dwuspadowy dach i ciemne kąty. Idealne miejsce dla mordercy.
– Może to nie najlepszy moment, szefie, ale właśnie dostałam wyniki analizy dowodów zebranych w sprawie niewyjaśnionych gwałtów.
Kiedy Nevada został szeryfem, od razu wysłał zestawy próbek do ponownego zbadania. Poprosił też Bennett, żeby odwiedziła okoliczne hrabstwa i zgromadziła dane dotyczące przestępstw na tle seksualnym, których sprawcy nie zostali do tej pory wykryci. Miała też przekazać materiał genetyczny do laboratorium w celu ostatecznej weryfikacji.
– Udało się coś znaleźć? – zapytał.
– Na razie są tylko wyniki dotyczące ośmiu spraw zgłoszonych w Deep Run. Trzy próbki uległy rozkładowi, a z raportów nie można wyciągnąć jednoznacznych wniosków. Dwie powiązano ze znanymi nam przestępcami, którzy odbywają karę więzienia. A trzy pozostałe… – Zawiesiła głos, tak jakby chciała zbudować odpowiednie napięcie. Odczekała sekundę i oświadczyła: – Trzy pozostałe należą do tego samego sprawcy.
Nevada wbił wzrok w podręcznik do matematyki leżący na kawałku białego materiału.
– Kiedy doszło do tych gwałtów?
– Latem dwa tysiące czwartego roku.
– Jesteś pewna?
– Tak, osobiście sprawdziłam dokumentację.
Spojrzał na rozsypane na ziemi kości.
– Dokładnie w tym samym czasie zaginęła Tobi Turner.
Sobota, 16 listopada, 23:45
Na samym początku nie miał wystarczająco mocnych nerwów, żeby zabijać. Tchórzył. Zjadał go strach. Ograniczał się więc do obserwowania. Doszedł w tym do perfekcji i przez jakiś czas był nawet dumny, że potrafi zapanować nad swoimi instynktami.
Szybko okazało się jednak, że samo patrzenie nie wystarczy. Odczuwał przemożną chęć zrobienia kolejnego kroku, ponieważ chciał sobie udowodnić, że może osiągnąć mistrzostwo we wszystkim. Przełamał więc lęk i zaczął wchodzić do domów. Na początku tylko pod nieobecność ofiar. Później podjął większe ryzyko i włamywał się do środka, kiedy kobiety spały w sypialniach. Stawał nad łóżkiem i się przyglądał, jak powoli oddychają. Czasami cicho pojękiwały, wtedy przechodził go dreszcz rozkoszy. Lubił też patrzeć, jak zmieniają pozycję, obracają się z boku na bok, tak jakby ich umysły podświadomie przeczuwały, że coś jest nie tak.
Żeby upamiętnić swoją wizytę, zabierał trofeum, coś osobistego na przykład kolczyk, but lub szalik. Nic wielkiego, zaledwie drobną pamiątkę czasu spędzonego w damskim towarzystwie.
Pierwszego gwałtu w ogóle nie zaplanował. Po prostu stał w ciemności i przypatrywał się śpiącej dziewczynie. W pewnej chwili doszedł do wniosku, że jeśli nic więcej nie zrobi, to jego małe zwycięstwo będzie niepełne. Rzucił się więc na nią i zmusił do seksu. Okazała się zadziwiająco silna. Kiedy chciał związać jej ręce, stawiła zaciekły opór. Choć w końcu zdołał ją obezwładnić, niewiele brakowało, żeby sprawy potoczyły się w zupełnie innym kierunku.
Następnym razem był ostrożniejszy i starannie się przygotował. Od tej pory zostawiał pod łóżkiem sznur, żeby mieć pod ręką coś do skrępowania ofiary.
Z kolejną dziewczyną poszło dużo łatwiej. Przywiązał jej ręce i nogi do łóżka, pozbawiając ją możliwości obrony. Kiedy ściągnął z ofiary majtki i użył ich jako knebla, zobaczył w jej oczach strach, co jeszcze bardziej go podnieciło. Delektował się słonym potem, który spływał między jej piersiami, kiedy mocno w nią wchodził. W pewnym momencie ścisnął ją za szyję; serce dziewczyny przyspieszyło: bum, bum, bum… Wspaniałe uczucie.
Będąc z nią sam na sam, zrozumiał, że jest bogiem i może decydować o życiu i śmierci. Los tej ślicznotki leżał w jego rękach. Kiedy mężczyzna zdał sobie z tego sprawę, aż zakręciło mu się w głowie. Każda kolejna ofiara zbliżała go do granicy, za którą czaiła się kostucha.
Kiedy pojawiła się okazja, żeby przejść na drugą stronę, skwapliwie z niej skorzystał. Pozbawienie tchu bezbronnej dziewczyny sprawiło mu jeszcze większą przyjemność, niż się spodziewał. To było lepsze od wszystkich nagród i sukcesów, które oferowało zwykłe życie. Poczuł, że znalazł się ponad innymi. Wreszcie odniósł niekwestionowane i ostateczne zwycięstwo.
Jak tylko przekroczył granicę, wiedział, że niedługo zapragnie to powtórzyć, żeby znowu przeżyć tę ekstazę.
Policja szukała już wtedy jego pierwszej ofiary, a twarz dziewczyny pojawiała się codziennie w wieczornych serwisach informacyjnych. Chociaż nie znaleziono ciała, wszyscy wiedzieli, że stało się coś strasznego. Gliniarze starali się zrekonstruować minuta po minucie ostatni dzień jej życia, ale on miał dobre alibi, unikał nerwowych ruchów i nie rzucał się w oczy.
Kiedy burza przycichła, najpierw poczuł ulgę, ale niedługo potem znowu pojawiło się pragnienie. Wkrótce wyruszył szukać nowych terenów łowieckich.
Przez piętnaście lat zawsze działał bardzo ostrożnie. Przeprowadzał się z miasta do miasta, ze stanu do stanu, wodząc za nos różne organy ścigania. Starannie dobierał ofiary, atakował w bezksiężycowe noce, nigdy nie nosił przy sobie telefonu i nie używał własnego samochodu. Nie zostawiał też żadnych śladów w internecie. Często się przemieszczał, nie zagrzewając nigdzie miejsca na dłużej. I zaspokajał swoje mordercze skłonności.
Teraz miał na oku nową dziewczynę. Obserwował ją od kilku tygodni, dlatego już zdążył się o niej wszystkiego dowiedzieć.
Dziś wieczorem będzie sama w domu. Po skończonej podwójnej zmianie ściągnie z siebie robocze ciuchy, weźmie prysznic i wskoczy w luźny T-shirt, pod który nie założy nawet majtek. Już prawie czuł, jak ona smakuje.
Jeszcze nie wróciła, więc spokojnym krokiem zbliżył się do bocznego okna i wsunął końcówkę śrubokrętu w szczelinę pod ramą. Zaczął nim manewrować w tę i we w tę, aż tani plastik ustąpił i okno się otworzyło. Podciągnął się na parapet; kiedy jego stopy ciągle wisiały w powietrzu kilkanaście centymetrów nad ziemią, zdjął buty.
Przerzucił nogi przez ramę i wskoczył do jadalni. Ostrożnie obszedł cały dom, dwa razy sprawdzając każde pomieszczenie. Piętnaście lat doświadczenia nauczyło go, żeby nigdy niczego nie zakładać z góry.
W kuchni jego uwagę przyciągnęły wstawione do zlewu naczynia: brudna łyżka i miseczka po płatkach śniadaniowych. Na blacie leżała też rzucona byle jak niebieska ścierka. Starannie ją rozprostował i powiesił na kranie. Na parapecie stały obok siebie porcelanowe solniczka i pieprzniczka w kształcie Królewny Śnieżki i księcia z bajki. Wziął Śnieżkę i schował ją do plecaka.
Potem zajrzał do sypialni, otworzył toaletkę i zaczął przeglądać kolekcję kolczyków.
Wybrał zwykłe kółko i klips z diamentem. Wsadził pamiątki do kieszeni, a resztę biżuterii starannie ułożył w równym rządku.
Następnie wyjął z plecaka zwój czerwonego sznura i wrzucił go pod łóżko. Położył się na pościeli; zaczął udawać, że dziewczyna jest pod nim i próbuje się wyrwać. Sięgnął pod łóżko – chciał się upewnić, że w krytycznym momencie zdoła ją szybko unieruchomić. Powtórzył to kilka razy, aż nabrał pewności, że sznur jest w jego zasięgu.
Wszedł pod kołdrę i przykrył się po sam nos. Uderzył go kobiecy zapach. Mężczyzna poczuł pulsujący wzwód.
Kiedy usłyszał, że na podjeździe zatrzymuje się samochód, zeskoczył na podłogę, starannie wygładził posłanie i schował się w szafie w pokoju współlokatorki.
Dziewczyna weszła do domu, włączyła muzykę, zaczęła krzątać się po kuchni, radośnie podśpiewując. Nie miała dobrego głosu i strasznie fałszowała. Dwadzieścia minut później położyła się do łóżka. Od lustra nad toaletką odbijała się niebieska poświata bijąca od telewizora.
Wyobraził sobie, jak obiekt jego pożądania powoli zamyka oczy i układa się w pościeli. Czuła się bezpieczna. Było jej ciepło i wygodnie.
Gdy zgasł telewizor, mężczyzna uznał, że musi jeszcze trochę poczekać. Nigdzie mu się przecież nie spieszyło.
Po godzinie jak najciszej otworzył drzwi szafy i wyjrzał na zewnątrz: dziewczyna leżała na boku, twarzą odwrócona do okna.
Ruszył w jej stronę; w pewnym momencie zobaczył, że śpiąca panna nie ma na sobie ulubionego T-shirtu. Czy w takim razie dzisiaj włożyła majtki?
Kiedy lekko się poruszyła, znieruchomiał i zaczął nasłuchiwać. Na szczęście głośno westchnęła, co oznaczało, że jest pogrążona w głębokim śnie.
Podszedł już całkiem blisko i przez kilka sekund uważnie się jej przyglądał. Wyjął z kieszeni małą latarkę, włączył ją i skierował snop światła na twarz. Wiedział, że nie upłynie dużo czasu, zanim ostry bodziec dotrze do uśpionego umysłu i dziewczyna się przebudzi.
Najpierw się poruszyła; zasłoniła ręką oczy z nadzieją, że tylko jej się coś przywidziało. Szybko się jednak ocknęła.
– Co jest? – Nerwowo zamrugała.
Nie odpowiedział, tylko zatkał jej usta szmatą. Od razu się napięła. Próbowała się wyswobodzić, ale był szybszy. Sprawnie skrępował jej ręce. Zanim zdążyła się zorientować, o co chodzi, już leżała przywiązana do łóżka.
Wydobyła z siebie błagalny jęk, w oczach pojawił się strach. Uwielbiał ten moment; poczuł dreszcz podniecenia. Był jednak wystarczająco zdyscyplinowany, żeby się opanować. Mieli przecież czas, nie musieli się spieszyć.
Objął dłońmi szyję dziewczyny i zacisnął palce. Ofiara zaczęła się wić, ale nie miała szans z nim wygrać. Po kilku sekundach straciła przytomność.
Kiedy ciało zrobiło się bezwładne, wyniósł ją z domu i posadził przy bocznych drzwiach samochodu. Wziął też jej torebkę, wyciągnął stamtąd kluczyki i otworzył bagażnik. Powoli załadował swoją zdobycz do środka i z cichym stuknięciem zamknął klapę.
Własne auto zostawił w krzakach przy drodze jakieś półtora kilometra dalej. Już po wszystkim zamierzał po nie wrócić, ale na razie usiadł za kierownicą samochodu dziewczyny, włączył radio i puścił jedną z jej ulubionych piosenek.
Zaczął wycofywać, nucąc pod nosem melodię.
Czy ofiara zacznie błagać, żeby ją wypuścił?
Trudno przewidzieć, jak zareaguje w decydującym momencie, ale miał nadzieję, że będzie skamleć o litość.
Poniedziałek, 18 listopada, 8:00Alexandria, Wirginia
Drap, drap, drap.
Ten odgłos rycia ziemi palcami dręczył agentkę Macy Crow przez całą noc. Przywykła do koszmarów, ponieważ straszne rzeczy śniły się jej od dzieciństwa, ale ten konkretny obraz był niezwykle rzeczywisty.
Nadal czuła niepokój, kiedy rano otwierała drzwi swojej toyoty. Rzuciła na fotel pasażera wysłużony czarny plecak, usiadła za kierownicą i zaczęła się wiercić, żeby znaleźć pozycję, w której nie będzie jej dokuczać uciążliwy ból. Stanowił część jej życia od pięciu miesięcy, kiedy w Teksasie została potrącona przez samochód; kierowca uciekł z miejsca wypadku.
Miała złamaną prawą nogę i pękniętą czaszkę, a serce przez prawie minutę w ogóle nie biło. Na dobrą sprawę powinna umrzeć, ale jakoś przeżyła i ku zaskoczeniu lekarzy znowu zaczęła chodzić. Więcej – wróciła do pracy.
Nie dość, że na co dzień dręczyły ją liczne dolegliwości, to jeszcze nocą musiała się zmagać z przerażającymi marami nie z tego świata.
Drap, drap, drap.
Uruchomiła silnik, włożyła ciemne okulary i wyjechała z podziemnego parkingu na Seminary Road. Przez jakiś czas kluczyła bocznymi uliczkami, aż dotarła do południowego wjazdu na drogę międzystanową I-95. Mimo wczesnej godziny panował już duży ruch. Wizja stania w korku jak zwykle popsuła jej humor.
Tego dnia, zmierzając dobrze znaną drogą do kompleksu budynków FBI, była bardziej podenerwowana niż zazwyczaj. Kiedy wyobrażała sobie zbliżającą się rozmowę z agentem Jerrodem Ramseyem, odczuwała na zmianę niepokój i ekscytację.
Ramsey stał na czele niedużego zespołu zajmującego się wyjątkowo brutalnymi przestępstwami. W ostatnim roku udało im się rozwikłać kilka głośnych spraw. Zawsze działali po cichu i mało kto znał szczegóły ich pracy, ale wyniki mieli naprawdę spektakularne.
Wreszcie przebiła się przez korek, zjechała z drogi szybkiego ruchu i wyhamowała przed wjazdem do Quantico. Sięgnęła po odznakę. Odchyliła skórzane etui, żeby żołnierz piechoty morskiej mógł zobaczyć jej zdjęcie.
– Dzień dobry – powiedziała.
Kapral wbił wzrok w identyfikator, potem spojrzał na Macy, marszcząc czoło. Robił tak codziennie, od kiedy trzy tygodnie temu pojawiła się z powrotem w pracy. Po chwili machnął ręką, po czym wpuścił kobietę na teren kompleksu. Zaparkowała przed głównym budynkiem i weszła do środka. Jeszcze raz pokazała odznakę, tym razem znajomemu ochroniarzowi, i położyła plecak na taśmociągu maszyny do prześwietlania bagażu.
– Czym się różni kogut od łysego? – zapytał ochroniarz z kamienną twarzą.
Każdego dnia opowiadał jakiś dowcip związany z jej bardzo krótkimi włosami.
– Nie wiem, Ralph. Powiedz mi i miejmy to już za sobą.
Przed trepanacją czaszki ogolili jej głowę na zero. Dzięki umiejętnościom neurochirurga uciekła śmierci spod kosy, ale teraz wyglądała jak skrzyżowanie Twiggy z drucianą szczotką. Miało to swoje dobre strony: nie musiała już szukać gumek do włosów.
– Proszę chociaż spróbować. To wcale nie takie trudne – zachęcił, głupio się uśmiechając.
– No czym się różni? – Ostrożnie schowała odznakę do górnej kieszeni kurtki.
– Łysy nie nosi grzebienia.
Zachichotała mimowolnie.
– O Boże, Ralph, ty naprawdę potrzebujesz pomocy.
– Kto cię kocha, kochanie?
Zignorowała mało śmieszny cytat z Kojaka. Wjechała windą na drugie piętro, gdzie pracował agent Jerrod Ramsey. Podeszła do narożnego biura i zapukała do drzwi.
– Proszę.
Pchnęła drzwi i wkroczyła do środka. Skórzany fotel obrócił się w jej stronę. Wtedy po raz pierwszy w życiu z bliska zobaczyła Jerroda Ramseya.
Miał krótkie, gęste brązowe włosy, które zaczesywał na bok. Jego niezwykła twarz przywodziła na myśl absolwentów prywatnych liceów ze Wschodniego Wybrzeża, dziedziców rodzinnych fortun i właścicieli domów letniskowych w Hamptons. Nie był klasycznym przystojniakiem, ale jego bystre zielone oczy, oliwkowa karnacja i świetnie skrojone garnitury musiały przyciągać uwagę kobiet.
Wstał z fotela, poprawił błękitny krawat i przeszedł na drugą stronę gabinetu, żeby przywitać się z gościem.
– Agentka Macy Crow.
Lekko się uśmiechnął i wyciągnął rękę na powitanie.
– Miło panią poznać.
Odwzajemniła mocny uścisk jego dłoni.
– Ja również się cieszę, że udało nam się spotkać.
Kiedy Macy wyraziła chęć powrotu do pracy w FBI, została tymczasowo przydzielona do sekcji administracyjnej obsługującej Vi-CAP[1], ponieważ jej poprzednie stanowisko było już zajęte. Usłyszała, że jeśli nadal interesują ją działania operacyjne, musi ubiegać się o nową posadę.
Jak tylko się dowiedziała, że zwolniło się miejsce w kierowanym przez Jerroda Ramseya zespole profilerów, od razu złożyła dokumenty. Spodziewała się szybkiej i zdecydowanej odmowy, ale ku swojemu zdziwieniu została zaproszona na spotkanie.
Może dostała dodatkowe punkty za to, że już się witała ze śmiercią, albo wstawił się za nią ktoś z odpowiednimi wpływami. Niezależnie od wszystkiego uznała, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, i zgodziła się na rozmowę. Poprzedniego wieczoru kurier dostarczył jej przesyłkę od Ramseya. Była to dokumentacja sprawy, którą mieli dzisiaj omówić.
Ramsey wskazał krzesła, które stały przed jego biurkiem. Kiedy Macy zajęła jedno z nich, sam usiadł na drugim.
– Jak się pani czuje na starych śmieciach? Praca administracyjna to chyba spora zmiana – zagadnął.
– Nie narzekam. Jest świetnie – skłamała. W rzeczywistości siedzenie w małym boksie i gapienie się w ekran komputera wykańczało ją, ale taka była cena za możliwość powrotu.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza, jakby Ramsey spodziewał się, że to Macy przejmie inicjatywę i zacznie o czymś nerwowo opowiadać. Sprytna strategia, sama często z niej korzystała podczas przesłuchiwania świadków.
Jej milczenie w końcu zmusiło go do zabrania głosu.
– Słyszałem, że ustanowiła pani kilka rekordów w dochodzeniu do zdrowia po ciężkim wypadku.
– Mistrz w rehabilitacji to ja – odparła z uśmiechem na ustach. Zdawała sobie sprawę, że żaden agent nie chce współpracować ze słabym partnerem. – Jestem zwarta i gotowa.
Zmrużył oczy. Czyżby nie spodobała mu się jej nonszalancja? A może wręcz przeciwnie, lubił odrobinę bezczelności? Niewykluczone też, że jego przeszywające spojrzenie było czymś w rodzaju wyzwania. Czy celowo chciał wyprowadzić ją z równowagi, żeby spokojnie obserwować, jak zareaguje?
Znowu zaległa cisza. Co do diabła? Macy nie zamierzała czytać mu w myślach ani się dostrajać – do niego czy do kogokolwiek… Otarła się o śmierć i dzięki temu granicznemu doświadczeniu nauczyła się nie zaprzątać sobie głowy pierdołami.
Ramsey sięgnął po leżącą na blacie teczkę, na której starannie wypisano drukowanymi literami: Macy Crow. Podejrzewała, że zdążył się już gruntownie zapoznać z jej zawodowymi kwalifikacjami i szczegółami tego, co przeżyła w Teksasie. Przeglądanie teraz tych dokumentów uznała za zwykłą pokazówkę.
– Dziesięć lat w FBI – oznajmił. – Pracowała pani w Denver, Kansas City, Seattle i Quantico. Specjalizacja: handel ludźmi. Na pani koncie jest kilka operacji pod przykrywką, które zakończyły się sukcesami.
– Mam drobną budowę ciała, w odpowiednim świetle mogłam uchodzić za nastolatkę.
Zamknął teczkę.
– Dlaczego nie chce pani do tego wrócić?
– Minispódniczki i wiązane na szyi obcisłe bluzeczki bez pleców nie leżą już na mnie tak dobrze jak kiedyś.
– Widać by też było blizny.
– Owszem, ale akurat na ulicy to pewnie dodawałoby mi mistycznej aury. Szramy na nogach mogłyby świadczyć o tym, że jestem ostrą laską. Niezależnie jednak od tego czas szybko płynie i trudno w moim wieku udawać nastolatkę. – Wspinanie się po płotach w ciemnych zaułkach nie wchodziło już w grę. – Czas stawić czoło nowym wyzwaniom.
– Słyszałem o pani dużo dobrego. Strażnicy Teksasu twierdzą, że pomogła im pani zakończyć bardzo ważne śledztwo. Sekcja Vi-CAP również nie ustaje w pochwałach.
– Strażnicy sami rozwiązali tę sprawę. Ja tylko dałam im narzędzie, dzięki któremu ruszyli z miejsca.
– Proszę opowiedzieć coś więcej o tym, co stało się w Teksasie. – Ramsey nie odpuszczał. W tym gabinecie nie było łatwych piłek.
Dzielenie się przeszłością przychodziło jej z trudem, chociaż miała już w tym sporo praktyki.
– Wszyscy wiedzą, że zawsze jest pan świetnie przygotowany, więc na pewno zna pan szczegóły.
– Nie interesują mnie suche fakty. Chciałbym usłyszeć, jak sama pani o tym opowiada.
Zmieniła pozycję na krześle.
– Wróciłam do Teksasu po śmierci swojego ojca. Zostawił dla mnie wiadomość: gdzieś na pustyni znajdował się grób mojej biologicznej matki. Okazało się, że we wskazanym miejscu były trzy mogiły. Należały do dziewcząt, które porwano, zgwałcono i zamordowano niedługo po tym, jak urodziły dzieci.
– Wiedziała pani, że jest adoptowana?
– Tak, nie dało się tego ukryć. Rodzice z czarnymi włosami i ciemną karnacją, ja z jasną skórą i blond włosami. – Wzruszyła ramieniem. – Zawsze otwarcie mówili o adopcji, chociaż nigdy nie wspomnieli, że moja matka padła ofiarą brutalnego zabójstwa.
– To musiał być bolesny cios.
– Owszem, nawet podwójny… Bo się dowiedziałam, że zostałam poczęta w wyniku gwałtu, a na dodatek w związku z tym w moich żyłach płynie krew jakiegoś potwora. – Przybranej matce wymsknęło się kiedyś, że Macy ma złe geny. Kiedy w trzeciej klasie podstawówki ktoś porwał i zamordował jedną z uczennic, na dzieci padł blady strach, ale nie na Macy. Była zafascynowana policją, psami szukającymi ciał ofiar, niebieskimi mundurami funkcjonariuszy różnych służb, od których zaroiło się w okolicy. „Tylko Macy nie boi się chodzić alejką, gdzie leżało ciało tej dziewczynki”, powiedziała ściszonym głosem matka do ojca. „To nie jest normalne”.
Rodzice nie uspokoili się, dopóki policja nie aresztowała czternastoletniego mordercy.
Wyjazd do Teksasu ostatecznie pokazał, co to znaczy mieć złe geny. Od tamtej pory Macy czuła na swoich barkach ciężar przeszłości.
– Przemoc mam w DNA – wyjaśniła Ramseyowi. – Może właśnie dlatego tak dobrze mi idzie polowanie na potwory. – Nie lubiła fałszywej skromności, więc nigdy się nie krygowała. – Jestem tutaj, bo wzorowo wywiązuję się ze swoich obowiązków.
– Czy przy wsparciu wyszłaby pani cało z tego, co się stało w Teksasie? – zapytał.
Nie zamierzała przepraszać ani spuszczać z tonu.
– Zawsze biorę na siebie ryzyko. To jest właśnie ten sekretny czynnik, dzięki któremu udaje mi się aresztować najgroźniejszych przestępców. Zdaję sobie sprawę, że z tego powodu mogą mnie spotkać kłopoty. Ten PUW to nie przypadek.
– PUW?
– Potrącanie i ucieczka z miejsca wypadku. Często o tym mówię, więc zaczęłam używać skrótu. Zresztą agenci federalni uwielbiają akronimy.
Ramsey nie wyglądał na rozbawionego.
– Czy wyciągnęła pani z tego jakąś lekcję?
– W przyszłości spróbuję być ostrożniejsza, choć nie obiecuję. Żaden agent nie wie, co się stanie w terenie i jak na to zareaguje.
Zacisnął zęby.
– W jakiej jest pani formie?
– Dobrej i z każdym dniem czuję się coraz lepiej.
Praca pod przykrywką nauczyła ją kłamać bez mrugnięcia okiem.
Jeżeli Ramsey nie nabrał się na jej zapewnienia, to nie dał tego po sobie poznać.
– Formalnie rzecz biorąc, jeszcze miesiąc musi pani pracować przy biurku.
Bez trudu rozszyfrowała, jakie myśli kryją się za jego ciemnymi oczami. Uznała, że zapyta prosto z mostu:
– Mam dołączyć do pańskiego zespołu?
Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu.
– A chciałaby pani?
– Tak.
– Dlaczego?
Znowu cisza. Macy miała wrażenie, że grają w cykora, czekając, komu pierwszemu puszczą nerwy. Czy uda jej się utrzymać język za zębami? A może wreszcie przyzna, że tropienie groźnych bandziorów to jedyne uzasadnienie dla jej egzystencji. Sposób na uśmierzenie bólu wywołanego wspomnieniami o brutalnie wykorzystanej dziewczynie, która umarła na pustyni, wydając ją na świat?
– Powiem panu tylko, że kocham tę robotę.
– Praca w moim zespole to nie jest bułka z masłem.
Wiedziała, że jego podwładni poświęcają mnóstwo czasu na szukanie dowodów w najtrudniejszych śledztwach. Stykali się z najbardziej przerażającymi wynaturzeniami ludzkiej duszy, o których istnieniu zwykli policjanci nie mieli nawet pojęcia.
– W harówce nikt mi nie dorówna – zapewniła. – Rozwiązałam tak wiele spraw w Kansas City, Seattle i Denver, bo podejmowałam ryzyko i nie dawałam za wygraną. Wróciłam do FBI, ponieważ nigdy nie odpuszczam. Jestem jak pies gończy: gdy zwęszy trop, zrobi wszystko, by dopaść zwierzynę.
Ramsey przez dłuższą chwilę milczał.
– W ciągu ostatnich kilku tygodni odkryła pani pewne interesujące powiązania między różnymi sprawami z całego kraju.
Nie potrzebowała teraz czczych komplementów.
– Chce pan ze mną porozmawiać o dokumentach, które dostałam do przeanalizowania? Siedziałam nad nimi do pierwszej w nocy.
Zrobił zaintrygowaną minę i odchylił się na krześle.
– Bardzo chętnie. Proszę mówić.
Poczuła ulgę. Wreszcie znalazła się na znajomych wodach.
– W zeszłym tygodniu w pewnej stodole w dolinie Shenandoah odnaleziono kości Tobi Turner. Nastolatka zaginęła bez śladu piętnaście lat temu. Mike Nevada, niedawno wybrany szeryf i były członek pańskiego zespołu, poprosił o wsparcie ze strony FBI. Udało mu się ustalić, że materiał genetyczny na plecaku dziewczyny odpowiada DNA nieznanego seryjnego gwałciciela, który grasował latem dwa tysiące czwartego roku, trzy miesiące przed zniknięciem Tobi.
Ramsey wyglądał na lekko znudzonego.
– Proszę kontynuować.
Macy założyła nogę na nogę.
– Niestety DNA przestępcy nie zostało umieszczone w systemie CODIS przechowującym dane genetyczne więźniów i aresztantów. Tobi Turner i ofiary gwałtów łączył podobny wygląd: szczupłe sylwetki, ciemne włosy, drobna budowa ciała.
– Coś jeszcze?
– Zainteresowałam się tym, co się działo w Deep Run mniej więcej w tym samym czasie. Okazało się, że dwa tygodnie po zniknięciu Tobi ten sam los spotkał jeszcze jedną dziewczynę. Cindy Shaw. W lokalnej gazecie natrafiłam na krótki artykuł na jej temat, zaledwie dwa akapity z niepokojącym nagłówkiem: Drugie zaginięcie?. Niestety, nie znalazłam nic więcej.
Zmarszczył czoło.
– W dokumentacji, którą pani przekazałem, nie ma ani słowa o Cindy Shaw.
– Zawsze kopię głębiej.
– Dlaczego sprawa Cindy jest tu znacząca?
– Dziewczyna chodziła razem z Tobi do tej samej szkoły, czyli Valley High School. Miała też długie ciemne włosy i zniknęła w tajemniczych okolicznościach. W archiwum policyjnym nie zachowały się żadne dokumenty, a jej ostatni adres to osiedle przyczep mieszkalnych, wynajmowanych przez ludzi o niskich dochodach. Podejrzewam, że wychowywała się w patologicznym środowisku, więc kiedy słuch po niej zaginął, na nikim to nie zrobiło większego wrażenia.
– Nie wszystkie biedne dzieci, które uciekają z domu, są porywane, gwałcone i mordowane.
Ten komentarz odnosił się do jej biologicznej matki. Jeżeli Ramsey chciał jej dopiec, to mu się udało. Ale Macy doznała w życiu już tylu przykrości, że kolejna nie miała dla niej żadnego znaczenia.
– Należy gruntownie przeanalizować każdą podobną sprawę z okresu, gdy zniknęła Tobi Turner.
Chyba zrobiła na Ramseyu wrażenie.
– Co pani proponuje?
To była jej szansa. Nie mogła jej zmarnować.
Na szczęście dzięki dużej samokontroli potrafiła ukryć emocje; nawet nie przesunęła się na krawędź krzesła, to by zdradziło, jak bardzo jest podekscytowana.
– Chciałabym pojechać do Deep Run i przyjrzeć się tym sprawom z bliska. Mam świeże spojrzenie i, jak sam pan powiedział, potrafię zauważyć drobne szczegóły oraz nieoczywiste powiązania.
Ramsey przyjrzał się jej bacznie.
– Wyślę panią do Deep Run na pięć dni – oświadczył. – Jestem ciekaw rezultatów.
Poczuła przypływ radości. Miała ochotę triumfalnie zacisnąć pięść, ale się powstrzymała. Zdawała sobie sprawę, że przed nią ważny egzamin. Ramseya nie interesowały durne kwestionariusze ani okienka do odhaczenia. Liczyła się praca operacyjna.
– Poinformować o tym swoich przełożonych? – zapytała.
– Nie, sam się tym zajmę.
– Zrobię wszystko, żeby spełnić pańskie oczekiwania.
Podniósł palec wskazujący.
– Nie szukam kowbojki, która wjedzie do miasta i zrobi awanturę albo da się zastrzelić. Proszę zebrać informacje, a w przyszły poniedziałek stawić się w Quantico i złożyć sprawozdanie przed naszym zespołem. Dopiero wtedy zdecyduję, czy dołączy pani do nas na stałe – ostrzegł.
Nie wszystko więc rozstrzygnięte, ale piłka była teraz po jej stronie. Macy musiała pokazać, na co ją stać.
– Na pewno pana nie zawiodę.
– Zauważyłem, że idąc tutaj, trochę pani utykała. Muszę przyznać, świetnie to pani maskuje.
Wyjrzała przez okno, z którego rozciągał się widok na parking.
– Przeszłam sprawdzian sprawności fizycznej i uzyskałam wymagany czas biegu na milę. Na strzelnicy zdobyłam status eksperta.
– Ale pani wyniki są gorsze niż przed wypadkiem.
– Mimo to świetnie daję sobie radę. – Nie będzie przepraszać ani szukać wymówek. Nie widziała też sensu, żeby ciągnąć tę rozmowę.
Ramsey zmierzył ją wzrokiem.
– Cholera, niewiele osób wróciłoby do pracy po czymś takim.
– Dla mnie to już zamierzchła przeszłość. Teraz ważne są tylko bieżące sprawy. Chciałabym udowodnić, że zasługuję na status członka pańskiego zespołu.
– Świetnie, że czuje się pani zmotywowana. Proszę jednak pamiętać, że nie mogę pani traktować ulgowo. Po pięciu dniach się okaże, czy stanęła pani na wysokości zadania.
Miała ochotę zdjąć nogę z nogi, żeby ulżyć obolałym mięśniom, ale zamiast tego szeroko się uśmiechnęła.
– Jestem gotowa.
– Będzie pani pracować z szeryfem Mikiem Nevadą.
– Tego się spodziewałam.
– Nie poznaliście się, kiedy jeszcze urzędował w centrali?
– Nasze drogi zeszły się w Kansas City. Nevada prowadził śledztwo w sprawie seryjnego zabójcy, który polował na prostytutki pracujące przy drodze międzystanowej I-35. Ja z kolei miałam schwytać ich sutenera. Okazało się, że szukamy tego samego faceta.
Zeszły się ich drogi. Zgrabny eufemizm na to, że poza pracą łączył ich seks. Tylko seks, bo każde z nich bało się jak diabli stałego związku. Na szczęście zakończyli tę relację w przyjaznej atmosferze. Macy musiała jednak przyznać, że fatalnie przeżyła rozstanie. To był jedyny moment, kiedy nienawidziła swojej pracy.
– Nevada świetnie się spisywał jako agent, więc podejrzewam, że równie dobrze radzi sobie w roli szeryfa.
– Dam mu znać, że pani przyjedzie – powiedział Ramsey.
Pomasowała ręką prawe udo.
– Kiedy wyjeżdżam?
– Dzisiaj. Proszę się spakować i jak najszybciej wyruszyć w drogę.
Spojrzała na zegarek.
– Jasne, nie ma sprawy.
Ramsey uśmiechnął się uprzejmie, ale widać było, że wciąż jest pełen wątpliwości.
Nevada stał na środku swojego biura i gapił się na puste ściany. Gdzieniegdzie widniały na nich prostokątne zabrudzenia po obrazkach, które powiesił tu jego poprzednik. W korytarzu ekipa malarska przygotowywała się właśnie do pracy. Już wkrótce wszystkie ślady po byłym szeryfie znikną. Nadszedł czas, żeby to Nevada pokazał, co potrafi, i zapisał się w pamięci miejscowej społeczności. Poszedł do sali konferencyjnej, wziął telefon i wybrał numer do Jerroda.
Ramsey odebrał po pierwszym sygnale.
– Agentka Crow właśnie wyszła z mojego gabinetu.
– Wybiera się do Deep Run?
– Tak. Powinna być na miejscu około pierwszej po południu.
– I wie, że będzie ze mną pracować? – Nigdy nie lubił towarzyskich pogawędek.
Jerrod milczał przez chwilę.
– A to ma jakieś znaczenie?
– W Kansas City nie do końca zgadzaliśmy się w kwestii tego, jak należy prowadzić śledztwo – wyjaśnił, starannie dobierając słowa. I ze sobą spaliśmy.
– Możesz z nią pracować?
– Tak.
W słuchawce znowu zaległa cisza.
– W tej chwili to najważniejsze – skwitował Ramsey.
– Jak ona się czuje po wypadku? – zapytał Nevada.
– Nie będę cię oszukiwał, że się nie zmieniła. Sporo schudła i trochę utyka.
Nevadzie zrobiło się ciężko na sercu.
– Spotkamy się z Crow przy stodole, w której znaleźliśmy kości, zgadza się?
– Tak. Zależy mi na pracy zespołowej. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że moi ludzie to zgrana drużyna. Wiedzą, że mogą na siebie liczyć, i gdy przyjdzie co do czego, zawsze ktoś zaoferuje im pomoc.
– Crow jest cholernie niezależna.
– Zdążyłem się zorientować. Pogadamy w przyszłym tygodniu. Powiesz mi, czy twoim zdaniem powinienem ją zatrudnić, czy nie.
Nevada patrzył, jak malarze wchodzą do biura. Dobrze wiedział, że jeśli będzie na tak, Macy dołączy do zespołu. Bał się jednak, że ta praca odbierze jej cząstkę duszy.
– Dobra.
Poniedziałek, 18 listopada, 8:20
Macy skupiła uwagę na swoim chodzie. Jeden krok, następny. Ramsey na pewno ją obserwował i zastanawiał się, czy dobrze zrobił, że dał jej szansę.
Kiedy weszła do budynku, w którym teraz pracowała, wzięła głęboki wdech i trochę się rozluźniła. Minęła stanowisko ochrony, zeszła do mieszczącego się w piwnicy biura bez okien.
Nienawidziła tego miejsca. Przypominało jej o błędach popełnionych w Teksasie i napawało strachem przed tym, co się stanie, jeśli nie sprawdzi się podczas misji w Deep Run. Perspektywa pracy w terenie bardzo kusiła. Macy chciała więc jak najszybciej zabrać swoje rzeczy i wyruszyć w drogę.
– Możesz na to spojrzeć?
Odwróciła się i wbiła wzrok w młodą kobietę, która siedziała przed ekranem komputera. Andrea Jamison. Dla kolegów i koleżanek z piwnicy: Andy. Miła dziewczyna. Nigdy nie miała nic przeciwko temu, żeby spędzać długie godziny na weryfikacji danych i wprowadzaniu ich do policyjnych systemów. Była nieco krągła, miała brązowe włosy i nosiła okulary w grubych oprawkach. Słynęła też z ciętego dowcipu, a kiedy w zeszły weekend wybrali się większą grupą do baru, z łatwością pokonała Macy w konkursie picia shotów.
– A o co chodzi? – zapytała wyjątkowo ostro Macy.
– Nie bądź taka drażliwa. – Andy prychnęła. – Czy ważny szef z wysokiego piętra odrzucił twoją kandydaturę do pracy w jego zespole?
W boksie Andy stało mnóstwo zdjęć jej rodziców i trzech starszych sióstr: wszystkie były szczupłe, wysokie i zamężne. Na biurku i na półkach tłoczyła się kolekcja figurek ze Star Treka. Andy podzieliła je na: serię oryginalną, następne pokolenie i kolejne idiotyczne reinkarnacje postaci z tego popularnego filmu. Macy polubiła nową koleżankę; nie zwracała uwagi na jej obsesyjne zainteresowanie science fiction. Nie dało się też ukryć, że dziewczyna poświęcała się pracy i dobrze wykonywała swoje obowiązki.
– Wysyłają mnie do Deep Run. To takie miasteczko na zadupiu – oznajmiła Macy z powagą.
Bransoletka z charmsami zagrzechotała, kiedy Andy obróciła się na krześle i skrzyżowała ręce na piersi.
– Opowiadaj.
Macy streściła najważniejsze szczegóły swojej misji.
– Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko doprowadzić tę sprawę do końca.
– Zdążysz wrócić na Święto Dziękczynienia?
Spojrzała na papierowego indyka, którego ktoś przypiął do głównej tablicy z ogłoszeniami.
– Miałyśmy nie poruszać tego tematu.
– Wiem: święta to rodzina, a rodzina to kłopoty. – Andy odwróciła się do komputera i wpisała w wyszukiwarkę „Deep Run”. – W systemie brak danych z urzędu tamtejszego szeryfa.
– Nic dziwnego, bo próbki DNA zostały zbadane dopiero kilka tygodni temu.
– Jak będziesz już na miejscu i przekopiesz się przez dokumenty, wyślij mi nasz formularz. Osobiście się tym zajmę. Seryjni przestępcy rzadko wyhamowują, chyba że kopną w kalendarz, zostaną ranni albo trafią za kraty. Na razie wiemy, że ten koleś na pewno nie siedzi w więzieniu.
Gdyby rok temu ktoś powiedział Macy, że będzie wypełniać formularze po to, żeby złapać jakiegoś zwyrodnialca, wybuchłaby gromkim śmiechem. Nadal miała wątpliwości, że taka biurokratyczna robota coś da, ale nie chciała odrzucać zaoferowanej przez koleżankę pomocy.
– Tak zrobię.
– Mówię serio. Przekaż mi dane. Praca dochodzeniowa nie wygląda już tak jak w Serpico i nie trzeba ganiać po ciemnych zaułkach.
– Serpico? Znowu oglądałaś stare filmy?
Andy wzruszyła ramionami.
– Mam słabość do lat siedemdziesiątych, ale wcale nie żartuję: wyślij mi informacje, które uda ci się zdobyć.
– Dobrze. – Macy odwróciła się do swojego biurka. Wzięła żółty notatnik, parę długopisów i rodzinne zdjęcie z czasów zanim wyjechała z Teksasu. Zarzuciła plecak na ramię. – Widzimy się w przyszłym tygodniu.
– Tylko nie zgrywaj chojraka i chodź na spacery, żeby rozciągać mięśnie nóg. Powodzenia.
– Dzięki, mamo.
Nevada, wbity w mundur, stał przed radą nadzorczą hrabstwa, organem kontrolującym poczynania miejscowej administracji. Wykrochmalony kołnierzyk drażnił mu skórę. Szeryf powoli tracił cierpliwość. Wbił wzrok w sześcioro radosnych uczniów i uczennic z Valley High School, którzy należeli do stowarzyszenia National Honor Society. Zmusił się do uśmiechu, po czym wręczył im oprawiony w ramki dyplom dla obrońców środowiska naturalnego.
Dzieciaki szczerzyły się od ucha do ucha, a Nevada myślał o wczorajszej wizycie w domu Turnerów. Poszedł tam, żeby poinformować Jeba Turnera o wynikach autopsji. Sekcja potwierdziła, że znalezione w stodole szczątki należą do jego córki.
Jak tylko Turner otworzył drzwi, z jego twarzy zniknął wyraz umiarkowanego zaciekawienia, a pojawił się ból. Mężczyzna od razu zrozumiał, dlaczego w progu jego domu stoi szeryf.