Jak mieć udany związek -  - ebook

Jak mieć udany związek ebook

4,0

Opis

Czego najbardziej pragniemy w związku z drugą osobą? Czy widzimy i rozumiemy potrzeby naszych partnerów? Co nam przeszkadza kochać, czego się boimy,

Jak wspólnie pokonywać trudności, stawiać czoło kryzysom, wyzwaniom, nieoczekiwanym zdarzeniom – czyli wszystkiemu, co zdarza się w życiu każdej pary.

Na wiele takich pytań odpowiada książka „Jak mieć udany związek”. To zbiór najlepszych tekstów przygotowanych dla „Newsweeka Psychologii”przez specjalistów od związków. Dla tych, którzy chcą tworzyć dobrą, satysfakcjonującą relację z ukochaną osobą i czuć się w niej spełnieni.

Każdy poruszony temat uzupełnia komentarz-poradnik psychoterapeutyczny Ewy Borodo-Jaskólskiej psycholożki i psychoterapeutki par. Redaktorką książki jest Iwona Zabielska-Stadnik, redaktor naczelna magazynów psychologicznych „Newsweeka”.

Scenki rodzajowe z życia związku narysowała swoją charakterystyczną kreską znakomita rysowniczka Magdalena Danaj, znana z „Porysunków”, felietonów rysunowych dla „Newsweeka Psychologii” oraz ilustracji do okładek tego magazynu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 145

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (4 oceny)
1
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasiafischer

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo polecam 💡👍
00

Popularność




Tak

Jedno krót­kie, pewne „Tak” i zawią­zuje się zwią­zek. Obiet­nica życia z kimś, z kim będzie lepiej niż bez nikogo. Mówiąc „Tak”, mówimy sobie ważne rze­czy. Że kochamy się teraz i na zawsze. Że wie­rzymy w lojal­ność i wier­ność. Że będziemy się wspie­rać, a nie krzyw­dzić. To bar­dzo dobry począ­tek, cho­ciaż tylko począ­tek. Nie, nie napi­szę, że potem jest już tylko pod górę i z każ­dym kro­kiem robi się trud­niej, a na górze nie­ko­niecz­nie cze­kają fajer­werki. Na pewno czę­sto tak jest. Roz­cza­ro­wa­nie, żal, gniew to dobrzy zna­jomi wielu par, któ­rym „Tak” wła­śnie tak dało w kość.

Za to chęt­nie napi­szę, że po dobrym początku może być dobre dalej. Jeśli mówiąc „Tak”, powiemy jesz­cze kilka innych waż­nych rze­czy. Że będziemy słu­chać, a nie tylko mówić. Że zosta­wimy tro­chę powie­trza dla dru­giego ego. Że – jeśli zrobi się trudno, za trudno na nas dwoje, dwóch, dwie – to popro­simy o pomoc. Zmie­rzymy się z róż­ni­cami, poczu­ciem nie­zro­zu­mie­nia i z tym, jak wiąże nas zwią­zek. Powal­czymy o nasze Razem. O „Tak”. Zamiast zbyt szybko powie­dzieć „Nie”.

* * *

Tek­sty, które znaj­dują się na kolej­nych stro­nach tej książki, zostały przy­go­to­wane dla dwu­mie­sięcz­nika „New­sweek Psy­cho­lo­gia”. Wybra­łam je sta­ran­nie, kie­ru­jąc się prze­ko­na­niem, że więk­szość par mie­rzy się z podob­nymi trud­no­ściami, szuka odpo­wie­dzi na podobne pyta­nia. I mimo nie­pew­no­ści, roz­cza­ro­wań, zwąt­pień, pra­gnie żyć w uda­nym związku i jest gotowa nad tym pra­co­wać.

Mam nadzieję, że uda się nam w tej pracy Was wes­przeć tym, co mamy naj­lep­szego – dobrym, mądrym sło­wem tych, któ­rzy naprawdę znają się na związ­kach.

fot. marek szcze­pań­ski

iwona zabiel­ska-stad­nik

redak­torka naczelna maga­zynu „New­sweek Psy­cho­lo­gia”

Cykl życia pary

W pro­ce­sie doj­rze­wa­nia związku każda para znaj­duje się pomię­dzy sta­bil­no­ścią a zmianą. Jeśli nasza rela­cja w ogóle się nie zmie­nia, to z cza­sem obumiera. Ale gdyby zmie­niała się zbyt czę­sto i szybko, to sta­łaby się cha­otyczna. Co pozwoli part­ne­rom zapu­ścić mocne korze­nie, bez któ­rych nie można kwit­nąć?

tekst Matylda Poręb­ska

Zwią­zek powi­nien być pro­ce­sem roz­wo­jo­wym, a nie sta­tyczną budowlą. Znane nam dobrze „i żyli długo i szczę­śli­wie” nie­jako impli­kuje myśle­nie o mał­żeń­stwie, jak gdyby było ono sta­nem, który kiedy raz się osią­gnie, to już się w nim jest do końca. Tym­cza­sem jeśli szu­kać jakie­goś porów­na­nia, to można powie­dzieć, że zwią­zek jest jak drzewo. U pod­staw potrzebne są solidne korze­nie, które z cza­sem trwa­nia rela­cji zapusz­czają się coraz głę­biej. By rosnąć, potrze­buje i słońca, i desz­czu. Zmie­nia się wraz z porami roku, cza­sem zamiera, by znów obu­dzić się do życia i roz­kwit­nąć na nowo.

Para mię­dzy sta­rym a nowym porząd­kiem

Zmiany doty­czące naszych rela­cji dzieją się nie­mal na żywo, tu i teraz. Cza­sem można mieć wra­że­nie, że bie­rzemy udział w jakimś zbio­ro­wym eks­pe­ry­men­cie. Wypo­wie­dzie­li­śmy wojnę patriar­cha­towi, choć cią­gle jest on czę­ścią naszego spo­łecz­nego DNA. Zarówno kobiety, jak i męż­czyźni pró­bują odna­leźć nowy spo­sób bycia ze sobą, tkwiąc pomię­dzy sta­rym a nowym. Po odrzu­ce­niu tego, co znane, pró­bu­jemy na nowo pisać zasady, co przy­po­mina obsta­wia­nie w wyści­gach kon­nych bez gwa­ran­cji, że wygramy.

Przez wieki zwią­zek dwojga ludzi był raczej soju­szem eko­no­micz­nym, miał zapew­nić cią­głość gatunku. W mał­żeń­stwie – czy to aran­żo­wa­nym, czy z tzw. roz­sądku – miłość była mile widziana, ale z pew­no­ścią nie klu­czowa. Brzmi mało roman­tycz­nie, ale tra­dy­cyjne mał­żeń­stwo opie­rało się na dobrze zde­fi­nio­wa­nych rolach płcio­wych i co za tym idzie – na jasnym podziale pracy. On miał ciężko pra­co­wać i przy­no­sić do domu pie­nią­dze, ona rodzić dzieci i zaj­mo­wać się gospo­dar­stwem. Nie­mal do końca XX w. mał­żeń­stwo miało trwać aż do śmierci, kobiety były cał­ko­wi­cie zależne od mężów, a roz­wód, o ile w ogóle się wyda­rzał, był powo­dem wstydu i wyklu­cze­nia.

Part­ne­rzy, któ­rzy kur­czowo trzy­mają się swo­ich prze­ko­nań i tego, jacy zawsze byli, z dużym praw­do­po­do­bień­stwem roz­staną się, kiedy życie skon­fron­tuje ich ze zmianą. Ale eks­tre­malne poświę­ca­nie sie­bie, żeby zado­wo­lić part­nera czy unik­nąć kon­flik­tów, rów­nież się nie spraw­dzi. W zdro­wym związku roz­wią­za­niem nie jest próba zmiany part­nera, lecz zada­nie sobie samemu pyta­nia, w jaki spo­sób ja uczest­ni­czę w naszym tańcu

Dyna­mikę związ­ków zmie­niły femi­nizm, anty­kon­cep­cja i prawa repro­duk­cyjne. Byt kobiety prze­stał być zależny od męż­czy­zny, co pozwo­liło na decy­do­wa­nie o wła­snych uczu­ciach i losie. Prze­sta­li­śmy potrze­bo­wać mał­żeń­stwa, żeby wypro­wa­dzić się od rodzi­ców, nie musimy nawet być w sta­łym związku, żeby mieć udane życie sek­su­alne czy żeby wziąć kre­dyt. To wszystko spra­wiło, że zaczę­li­śmy zwra­cać uwagę na poziom naszej satys­fak­cji w związku („Chcę być usły­szany z moimi potrze­bami”), być bar­dziej wybredni („Jak nie ta, to inna”) i bar­dziej wyma­ga­jący – od sie­bie i od part­nera. Kło­pot w tym, że cią­gle chcemy tego wszyst­kiego, co miało do zaofe­ro­wa­nia tra­dy­cyjne podej­ście, czyli kole­żeń­stwa, wspar­cia eko­no­micz­nego, życia rodzin­nego i sta­tusu spo­łecz­nego. Jed­no­cze­śnie na liście ocze­ki­wań wobec poten­cjal­nego part­nera poja­wiły się: anti­do­tum na naszą samot­ność, wysoki inte­lekt, cie­kawa oso­bo­wość i czarny pas w sztuce miło­ści. No i nie zapo­mi­najmy, że nasz part­ner ma jesz­cze jedno arcy­ważne zada­nie: mamy stać się przy nim naj­lep­szą wer­sją sie­bie. Nie zależy nam już tylko na tym, żeby w rela­cji być, ale rów­nież na tym, żeby ta rela­cja była spek­ta­ku­lar­nym suk­ce­sem.

Kry­zysy toż­sa­mo­ści pary

Każdy etap związku to typowe i cał­ko­wi­cie nor­malne kry­zysy, a tym, co utrzy­muje zwią­zek przy życiu, jest ade­kwatne ich prze­zwy­cię­ża­nie. Fakt wystę­po­wa­nia kry­zy­sów nie jest więc pato­lo­gią. Zacho­wa­nia pato­lo­giczne poja­wiają sie zazwy­czaj dopiero wtedy, kiedy part­ne­rzy uni­kają prze­cho­dze­nia przez kolejne etapy – nie­zbędne, by zwią­zek mógł doj­rze­wać, roz­wi­jać się i być źró­dłem satys­fak­cji.

Jak w fil­mie

Młody czło­wiek, nawią­zu­jąc rela­cje, zwy­kle nabywa umie­jęt­no­ści, które w póź­niej­szym okre­sie mają pomóc mu stwo­rzyć bli­ski i stały zwią­zek. Dla nasto­latka chło­pak/dziew­czyna służy raczej jako wizy­tówka i ozdoba. Jego cechy cha­rak­teru mają zwięk­szyć poczu­cie war­to­ści, zdo­być podziw i uzna­nie oto­cze­nia. Związki mło­dych ludzi są zazwy­czaj mało trwałe, roman­tyczne i ego­istyczne, co jest cał­ko­wi­cie natu­ralne i zro­zu­miałe, ponie­waż młody czło­wiek dopiero okre­śla swoją toż­sa­mość. Zapewne jest to powód, dla któ­rego bar­dzo rzadko mło­dzi w parach wybie­rają się do tera­peuty, by „rato­wać” zwią­zek, który czę­sto prze­cież wydaje się jedyny i na zawsze. Dora­sta­nie to czas, kiedy nastę­puje okre­ślanie swo­ich gra­nic i potrzeb, a dzięki reak­cjom part­nera młoda osoba uczy się tego, kim jest. Toż­sa­mość w rozu­mie­niu wyboru okre­ślo­nej drogi ozna­cza też rezy­gna­cję z pozo­sta­łych moż­li­wo­ści. Zatem wybór jed­nego part­nera wiąże się z rezy­gna­cją ze wszyst­kich pozo­sta­łych part­ne­rów, co na tym eta­pie jest po pro­stu trudne. Dopóki młody czło­wiek nie podej­mie pod­sta­wo­wych decy­zji doty­czą­cych wła­snej osoby, nie wie, jakiego part­nera powi­nien wybrać. Młody czło­wiek o związ­kach mówi czę­sto, jak ważne jest, żeby ni­gdy się ze sobą nie kłó­cić, zawsze być ze sobą szcze­rym i mieć siłę każ­dego dnia żyć tak, jakby miał to być ostatni dzień naszego życia. Wizja ta wiąże się zapewne z tym, co oglą­damy w fil­mach, oraz z pra­gnie­niem, by nie powta­rzać tego, co widzimy w swo­ich domach. Jed­nak wraz z wej­ściem w stały zwią­zek pod­dana ona zostaje wery­fi­ka­cji.

Kon­fron­ta­cje, ustęp­stwa, nego­cja­cje

W momen­cie nawią­za­nia sta­łej rela­cji chwi­lowe zado­wo­le­nie czy potwier­dze­nie swo­jej war­to­ści prze­staje być głów­nym celem. Poja­wia się potrzeba wspól­nego two­rze­nia domu, rodziny i dal­szej histo­rii życia. Połą­cze­nie się w parę ozna­cza wza­jemną wyłącz­ność nie tylko wobec innych par­te­rów, ale rów­nież wobec rodziny pocho­dze­nia. Jest to nie­wąt­pli­wie faza, któ­rej towa­rzy­szy dużo lęku i wąt­pli­wo­ści. Nie­rzadko w okre­sie tuż przed zawar­ciem mał­żeń­stwa poja­wia się nastrój depre­syjny, chęć ucieczki, stany lękowe, cza­sem wręcz ataki paniki.

Tym, co utrzy­muje zwią­zek przy życiu, jest ade­kwatne prze­zwy­cię­ża­nie kry­zy­sów. To, że kry­zysy wystę­pują w związ­kach, nie jest pato­lo­gią. Zacho­wa­nia pato­lo­giczne poja­wiają się wtedy, kiedy part­ne­rzy uni­kają prze­cho­dze­nia przez kolejne etapy – nie­zbędne, by zwią­zek mógł doj­rze­wać, roz­wi­jać się i być źró­dłem satys­fak­cji

Pierw­sze lata mał­żeń­stwa są w pew­nym sen­sie naj­bar­dziej inten­syw­nym i pra­co­wi­tym okre­sem dla pary. Nie tylko dla­tego, że zazwy­czaj jest to czas wiel­kich zmian: prze­pro­wadzka do nowego miesz­ka­nia, poja­wie­nie się dziecka czy roz­wój kariery zawo­do­wej. Jest to rów­nież etap, kiedy powstaje zupeł­nie nowa struk­tura. Part­ne­rzy poszu­kują swo­jej toż­sa­mo­ści jako para, wła­snego stylu życia, roz­dzie­lają zada­nia i obo­wiązki, usta­lają porzą­dek dnia pracy i czasu wol­nego, okre­ślają kon­takty spo­łeczne i przy­jaź­nie, a także kwe­stie zwią­zane z pie­niędzmi i wyzna­cza­niem celów. Pro­ces ten to nie­koń­czące się kon­fron­ta­cje, dys­ku­sje, ustęp­stwa i nego­cja­cje. Róż­nica w poglą­dach i odczu­ciach budzi w part­ne­rach naj­czę­ściej nie­chęć i złość. W sprzy­ja­ją­cych warun­kach part­ne­rzy uczą się, że róż­nice i odręb­ność part­nera mają w sobie poten­cjał roz­wo­jowy. Part­ne­rom czę­sto towa­rzy­szy lęk, że prze­grany spór będzie ozna­czał cał­ko­witą domi­na­cję part­nera na resztę życia. Wal­czą więc dużo bar­dziej zacie­kle i z upo­rem, niż de facto wymaga tego dana sytu­acja. Z tej per­spek­tywy nie dziwi tak bar­dzo fakt, że wiele mał­żeństw myśli o roz­wo­dzie, zanim jesz­cze będą obcho­dzić pierw­szą rocz­nicę ślubu.

Ważną kwe­stią w tej począt­ko­wej fazie jest usta­le­nie na nowo rela­cji z rodzi­nami pocho­dze­nia. Dla nie­któ­rych posta­wie­nie wyraź­nej gra­nicy pomię­dzy sobą a rodzi­cami budzi bar­dzo dużo lęku i poczu­cia winy. Czę­sto daje się to usły­szeć już pod­czas pierw­szej kon­sul­ta­cji pary: „A bo moja mama uważa, że…”; „Kiedy roz­ma­wia­łem z moją mamą o naszym pro­ble­mie…”; „Mój ojciec ni­gdy by się tak nie zacho­wał”. Kiedy rodzice domi­nują w życiu pary, to po pierw­sze – naj­czę­ściej jest to główne źró­dło pro­ble­mów tej pary, po dru­gie – trzeba się tym zająć w pierw­szej kolej­no­ści. Nie można czuć się rów­no­rzęd­nym part­ne­rem, jeśli decy­du­jące słowo należy do teścio­wej czy matki albo to ona dowia­duje się o waż­nych spra­wach jako pierw­sza.

Poja­wie­nie się dzieci to moment głę­bo­kiej prze­miany dla związku, bo oto nie żyją już tylko dla sie­bie. Part­ne­rzy prze­stają zaspo­ka­jać w pełni swoje potrzeby bli­sko­ści i wspar­cia. Jeśli przed poja­wie­niem się dzieci para zma­gała się z pro­ble­mem intym­no­ści, moż­li­wość poświę­ce­nia się dzie­ciom może być przy­jęta z ulgą. Wów­czas naj­pew­niej te pro­blemy powrócą, kiedy dzieci wyru­szą w świat.

Przy­po­mnieć sobie, jak to jest być ze sobą

Do tej pory toż­sa­mość pary orga­ni­zo­wała się wokół reali­za­cji kon­kret­nych celów, które albo zostały już osią­gnięte, albo zostały pod­dane ewa­lu­acji. Dzieci wyro­sły już z wieku, kiedy obec­ność obojga rodzi­ców jest nie­zbędna dla ich roz­woju, dom albo jest w pla­nach, albo został zbu­do­wany, kariera zawo­dowa z grub­sza jest już ugrun­to­wana. Nie ma więc żad­nego zewnętrz­nego celu, który by parę kon­so­li­do­wał i wzmac­niał. Upra­gniony spo­kój i odpo­czy­nek, o któ­rym nie­jedna para marzy w okre­sie kształ­to­wa­nia się rodziny, teraz, kiedy stał się osią­galny, budzi raczej nie­po­kój i poczu­cie pustki. Można powie­dzieć, że nastę­puje kolejny kry­zys toż­sa­mo­ści związku. Bar­dzo wiele zgło­szeń na warsz­tat dla par czy na tera­pię poja­wia się wła­śnie w tym momen­cie, kiedy dzieci są już w wieku szkol­nym, a kariera zawo­dowa jest w miarę sta­bilna. Kiedy pytamy o ocze­ki­wa­nia, czę­sto padają sfor­mu­ło­wa­nia: „Chcemy wró­cić do sie­bie”; „Chcemy przy­po­mnieć sobie, jak to jest spę­dzać ze sobą czas”; „Ostat­nie lata to był totalny młyn i teraz jest pierw­szy moment, żeby poroz­ma­wiać o tym, jakim chcemy być związ­kiem”.

Zwią­zek jest jak drzewo. U pod­staw potrzebne są solidne korze­nie, które z cza­sem trwa­nia rela­cji zapusz­czają się coraz głę­biej. By rosnąć, potrze­buje i słońca, i desz­czu. Zmie­nia się wraz z porami roku, cza­sem zamiera, by znów obu­dzić się do życia i roz­kwit­nąć na nowo

Bywa, że nagle odczuwa się brak goto­wo­ści do pod­po­rząd­ko­wy­wa­nia swo­jego życia mał­żeń­stwu i rodzi­nie. Nie­któ­rzy spra­wiają wra­że­nie, jakby pró­bo­wali „nad­go­nić” moż­li­wo­ści życiowe, z któ­rych zre­zy­gno­wali na rzecz rodziny. Ten etap w życiu pary jest szcze­gól­nie nara­żony na poja­wie­nie się roman­sów. Nie­któ­rzy męż­czyźni doświad­czają swo­istego zawodu i roz­cza­ro­wa­nia, że nie udało im się speł­nić swo­ich ocze­ki­wań. Czują, że nie docze­kali się wystar­cza­ją­cego uzna­nia, i winą za to skłonni są obar­czać mał­żeń­stwo, które teraz jawi się jako główna prze­szkoda w roz­woju zawo­do­wym i oso­bi­stym. Pocie­sze­nie w ramio­nach doce­nia­ją­cej kochanki może wyda­wać się jedy­nym roz­wią­za­niem w tej tra­gicz­nej sytu­acji. Na pokusę szu­ka­nia uko­je­nia poza mał­żeń­stwem uważni muszą być rów­nież ci, któ­rzy suk­ces odnie­śli. Nie­stety, czę­sto oka­zuje się, że ciężka praca i osią­gnię­cie wszyst­kich wyty­czo­nych celów pozo­sta­wia uczu­cie nie­smaku, pustki czy wręcz depre­sji. Suk­ces nagle oka­zuje się nie­współ­mierny do poświę­ceń, które poczy­niło się na dro­dze do niego. Poja­wia się pra­gnie­nie, żeby zre­zy­gno­wać z tej pogoni, by korzy­stać z życia. Nie­stety, rezy­gna­cja z kom­fortu i pre­stiżu nie jest łatwa. Nie­któ­rzy wła­śnie w tym momen­cie wcho­dzą w związki poza­mał­żeń­skie czy wręcz wystę­pują o roz­wód. Chcą jak naj­szyb­ciej roz­stać się z dotych­cza­sową toż­sa­mo­ścią, z prze­ko­na­niem wie­rząc, że wła­śnie to jest jedyne reme­dium na brak speł­nie­nia w życiu. I jak to bywa z podróżą za gra­nicę – począt­kowo nas zachwyca, ide­ali­zu­jemy wszystko, co nowe, jeste­śmy gotowi pró­bo­wać nowych sma­ków i doznań, ale z cza­sem zaczy­namy tęsk­nić za dobrze znaną ojczy­zną.

Co sły­chać w gabi­ne­cie

Nie zawsze, choć czę­sto, para zgła­sza się na tera­pię z ini­cja­tywy kobiety. Może to być zwią­zane z tym, że dla kobiety, dla któ­rej inwe­sty­cja w rodzinę wią­zała się z rezy­gna­cją z wielu innych celów, per­spek­tywa zakoń­cze­nia związku jawi się w kate­go­riach porażki. Co wię­cej, star­szy męż­czy­zna ma dużo więk­sze szanse na zna­le­zie­nie młod­szej, atrak­cyj­nej kobiety, ani­żeli star­sza kobieta nowego, sta­łego part­nera.

Na kobietę, która porzu­ciła swoją karierę na rzecz rodziny, czeka spore wyzwa­nie zwią­zane z kolej­nym przede­fi­nio­wa­niem swo­jego życia. Nie­które pró­bują współ­pra­co­wać z mężem zawo­dowo, choć rzadko wpływa to pozy­tyw­nie na zwią­zek. Zazwy­czaj bowiem są w roli pra­cow­nicy męża, co już z defi­ni­cji ude­rza w zasadę rów­no­rzęd­no­ści. Nie­stety, nie­które kobiety, naj­czę­ściej nie­świa­do­mie, aby odsu­nąć widmo kry­zysu mał­żeń­skiego, pró­bują prze­dłu­żać okres nie­doj­rza­ło­ści i zależ­no­ści swo­ich dzieci. Wów­czas tera­peuta powi­nien zwró­cić uwagę rodzi­com, żeby nie wcią­gali dzieci w swoje pro­blemy mał­żeń­skie.

Zada­niem tera­peuty nie jest jed­nak szu­ka­nie nowych moty­wa­cji do pozo­sta­nia w parze, lecz poka­za­nie dys­funk­cyj­nych wzor­ców, które utrud­niają życie razem.

Kry­zys wieku śred­niego dla wielu par może oka­zać się decy­du­jący w pro­ce­sie doj­rze­wa­nia związku. Pyta­nie, czy na tym eta­pie będą widzieli swoją rela­cję jako coś, co się roz­wi­jało i rosło przez wspólne lata, two­rząc ich wła­sną nie­po­wta­rzalną histo­rię, czy raczej jako łań­cu­chy, które ogra­ni­czały i utrud­niały satys­fak­cjo­nu­jące życie.

„Wła­ści­wie to od zawsze tak było. Zawsze była zajęta dziećmi i na mnie nie zwra­cała uwagi. Wcze­śniej to były przy­ja­ciółki, praca, a potem dzieci. Ja zawsze byłem na ostat­nim miej­scu”; „Kie­dyś mi to nie prze­szka­dzało, że on się tak na wszystko zga­dza i jest tak, jak ja tego chcę, i tak, jak ja zapla­nuję, ale dzi­siaj chcia­ła­bym czuć, że mam part­nera, a nie bez­radne dziecko, które wisi na mnie, jak­bym była jego matką”; „Ni­gdy nie czu­łam się ważna dla niego”; „Ona ni­gdy nie chciała eks­pe­ry­men­to­wać w łóżku”, „On ni­gdy mnie nie sły­szał”, „Ona zawsze robi mi awan­tury, że wró­ci­łem za późno, czy to jest 17, czy 20, nie ma zna­cze­nia”.

Takie zda­nia bar­dzo czę­sto sły­chać w gabi­ne­cie. Pary zgła­szają się z róż­nych powo­dów, z różną moty­wa­cją. W pew­nym sen­sie każde zgło­sze­nie można widzieć jako trud­ność pary w samo­dziel­nym prze­pro­wa­dze­niu jakiejś zmiany w związku. Utknię­cie w swo­istym tańcu, który odbywa się cza­sem latami, potrafi mieć bar­dzo destruk­cyjną moc. Wyobraźmy sobie parę, w któ­rej w róż­nych momen­tach kry­zy­so­wych ona za wszelką cenę chce roz­ma­wiać, na różne spo­soby pró­buje dobić się do part­nera, a on z każ­dym naci­skiem bar­dziej się wyco­fuje i zamyka w sobie. Im bar­dziej ona napiera, tym bar­dziej on ucieka od kon­taktu. Wydaje się, że bez tera­pii raczej małe są szanse, żeby para mogła sama to zmie­nić, a zapewne dla obu stron taki spo­sób funk­cjo­no­wa­nia jest wyczer­pu­jący. U pod­staw obu tych stra­te­gii tkwi lęk, u niej może być to lęk przed porzu­ce­niem i bra­kiem kon­taktu, u niego być może jest to lęk przed pochło­nię­ciem i zawład­nię­ciem. Oboje, chcąc chro­nić się przed bólem, unie­moż­li­wiają sobie bli­skość.

Pary, w któ­rych part­ne­rzy kur­czowo trzy­mają się swo­ich prze­ko­nań i tego, jacy zawsze byli, z dużym praw­do­po­do­bień­stwem roz­staną się, kiedy życie skon­fron­tuje ich ze zmianą. Z dru­giej strony eks­tre­malne poświę­ca­nie sie­bie, żeby zado­wo­lić part­nera czy unik­nąć kon­flik­tów, rów­nież się nie spraw­dzi. W zdro­wym związku roz­wią­za­niem nie jest próba zmiany part­nera, lecz zada­nie sobie samemu pyta­nia, w jaki spo­sób ja uczest­ni­czę w naszym tańcu. Oczy­wi­ście, miejmy też świa­do­mość, że myśląc o zmia­nach, poru­szamy się w jakichś gra­ni­cach wyzna­czo­nych przez oso­bo­wość i styl przy­wią­za­nia part­ne­rów.

Każda para znaj­duje się pomię­dzy sta­bil­no­ścią a zmianą. Jeśli nasza rela­cja w ogóle się nie zmie­nia, to z cza­sem po pro­stu obumiera. Jeśli jed­nak zmie­niałaby się zbyt czę­sto i szybko, to sta­łaby się zbyt cha­otyczna. Klu­czem do roz­woju rela­cji będzie zatem nawi­go­wa­nie pomię­dzy sta­rym a nowym, porząd­kiem a nie­spo­dzie­wa­nym. Prze­cho­dze­nie przez kolejne etapy ozna­cza wspólne roz­wi­ja­nie się wokół zmiany, zapusz­cza­nie moc­nych korzeni, a jed­no­cze­śnie pozo­sta­wia­nie sobie nawza­jem prze­strzeni.

fot. archi­wum pry­watne

Matylda Poręb­ska

psy­cho­lożka, psy­cho­te­ra­peutka par, pra­cuje w Labo­ra­to­rium Psy­cho­edu­ka­cji w War­sza­wie. Współ­au­torka warsz­tatu dla par „Jak być w związku i nie zwa­rio­wać?” oraz grupy tera­peu­tycz­nej dla par

POMOC­NIK PSY­CHO­TE­RA­PEU­TYCZNY

Nie bójmy się zmian

Zmiana jest nie­od­łącz­nym ele­men­tem każ­dego dłu­go­trwa­łego związku. Choć part­ne­rzy czę­sto oba­wiają się zmian, w rze­czy­wi­sto­ści sztywne trwa­nie w nie­zmie­nia­niu jest tym, co wpro­wa­dza zwią­zek na nie­bez­pieczne tory.

Na każ­dym eta­pie związku przed part­ne­rami stoi inne zada­nie.

W okre­sie zako­cha­nia jeste­śmy prze­peł­nieni nadzieją, że part­ner zaspo­koi nasze pra­gnie­nia i tęsk­noty, które od dawna (bądź ni­gdy) nie zostały zaspo­ko­jone. Choć to przy­jemny czas, opiera się na ilu­zji, że part­ner może na stałe zapeł­nić nasze „braki”. Rze­czy­wi­stość prę­dzej czy póź­niej ją wery­fi­kuje.

Gdy mija zako­cha­nie, przed związ­kiem stoi zada­nie, by zoba­czyć part­nera w spo­sób zło­żony, wraz z jego zale­tami i ogra­ni­cze­niami. Uczymy się tole­ro­wać fru­stra­cję wyni­ka­jącą z braku ocze­ki­wa­nej odpo­wie­dzi na nasze potrzeby. Part­ner staje się osobą, nie zaś wyśnioną księż­niczką czy kró­le­wi­czem. Od tego, czy to się zadzieje, zależy, czy pomyśl­nie przej­dziemy z etapu zako­cha­nia do bar­dziej doj­rza­łej miło­ści.

Poja­wia­jące się w życiu pary kry­zysy (zwią­zane z naro­dze­niem się dzieci, wycho­dze­niem dzieci z domu, cho­robą, utratą pracy, utratą bli­skich, sta­rze­niem się, prze­mi­ja­niem) to ważne momenty. Pozy­tywne przej­ście związku przez te nie­uchronne „wyboje” utrud­nia spo­łeczny kon­tekst, który nas ota­cza: bar­dzo wyso­kie ocze­ki­wa­nia, które sta­wiamy związ­kowi, oraz pre­sja, by zna­leźć szyb­kie i pro­ste roz­wią­za­nia trud­no­ści. Wymaga to więc od part­ne­rów ponow­nego defi­nio­wa­nia „ja” każ­dego z part­ne­rów i „my” związ­ko­wego. Jeśli to się uda, zwią­zek staje się moc­niej­szy i głęb­szy.

Kontrakty zaufania

Ocze­ki­wa­nia są pro­jek­cją naszych wyobra­żeń, tęsk­not i bra­ków. Żywią się tym, czego nie ma, uwo­dzą i mamią, bo obie­cują coś innego i lep­szego. Cza­sami bywają poży­teczne, ale nie można na nich budo­wać związku.

Co spraw­dzi się w związku lepiej niż ocze­ki­wa­nia?

tekst Mag­da­lena Sękow­ska

Pierw­szy raz zde­rzamy się z nimi w dzie­ciń­stwie. Przyj­ście potomka na świat, szcze­gól­nie tego pierw­szego, jest bar­dzo sil­nie nazna­czone ocze­ki­wa­niami. Pro­jek­cje rodzi­ców budują obraz, z któ­rym mie­rzymy się potem przez całe życie. Ocze­ki­wa­nia zapi­sane w imie­niu dziecka widać w urzą­dze­niu jego pokoju, w dywa­ga­cjach o tym, do kogo jest podobne, w wybo­rach szkół, wer­bal­nych naka­zach i emo­cjo­nal­nych reak­cjach zaka­zu­ją­cych. W roz­woju dziecka takie ocze­ki­wa­nia mogą być siłą napę­dową two­rzącą aspi­ra­cje, ale też bala­stem, nie­kiedy nie­moż­li­wym do udźwi­gnię­cia.

W sieci marzeń i tęsk­not

Ocze­ki­wa­nia uru­cha­miamy rów­nież, gdy w życiu doro­słym poszu­ku­jemy part­nera. To kolejny moment, w któ­rym nabie­rają mocy. Tylko tym razem są one wytwo­rem naszego umy­słu. Szu­kamy towa­rzy­sza w opar­ciu o nasze marze­nia, tęsk­noty, prze­czy­tane w dzie­ciń­stwie i w okre­sie nasto­let­nim opo­wie­ści, zasły­szane histo­rie rodzinne, pod­pa­trzone rela­cje. Budu­jemy ocze­ki­wa­nia, kie­ru­jąc się także modą czy tren­dami w kul­tu­rze maso­wej. W odnie­sie­niu do nich szu­kamy kogoś, kto ma mieć jakieś okre­ślone wła­ści­wo­ści – powi­nien być np. wyspor­to­wany, powinna lubić cho­dzić po górach. Ocze­ku­jemy, że nasz part­ner życiowy będzie wycho­dził z ini­cja­tywą. Chcemy, by był rów­nie zaan­ga­żo­wany w życie zawo­dowe, jak i rodzinne, był opie­kuń­czy, towa­rzy­ski, wie­rzący lub niewie­rzący. Świa­do­mie budu­jemy obraz zło­żony z ocze­ki­wań i w fazie rand­ko­wa­nia naj­czę­ściej on wła­śnie staje się naszym punk­tem odnie­sie­nia. Spraw­dzamy, co dana osoba zro­biła, powie­działa, jak się zacho­wała, o czym mówiła, a o czym nie. Wery­fi­ku­jemy, czy bycie z nią nam pasuje.

Na świa­do­mie two­rzoną sieć ocze­ki­wań wobec part­nera zaczyna nakła­dać się war­stwa nie­wi­dzialna i nie­świa­doma. Uru­cha­mia się ona w związku z lękami, fan­ta­zjami i potrze­bami, które wyni­kają z naszych dotych­cza­so­wych doświad­czeń w rela­cjach.

Według dzie­dzicz­nego prze­pisu

Wybór życio­wego part­nera nie opiera się na zasa­dzie zamka i klu­cza, lecz na wza­jem­nym przy­sto­so­wy­wa­niu się. Nie ma na to raz danych, goto­wych wzor­ców. Takie dopa­so­wy­wa­nie się obar­czone jest pró­bami, które czę­sto nie przy­no­szą upra­gnio­nych efek­tów. Wtedy poja­wia się fru­stra­cja, znie­cier­pli­wie­nie, utrata moty­wa­cji czy chęci do dal­szego pró­bo­wa­nia. Fru­stru­jemy się, bo mamy sil­nie wdru­ko­wane rodzinne prze­pisy na to, co zna­czy „być w dobrym związku”: „Pamię­taj, abyś ni­gdy nie usłu­gi­wała męż­czyź­nie – niech sam robi wokół sie­bie, a tobie przy­nosi śnia­da­nia do łóżka”, „U nas w rodzi­nie męż­czy­zna zapew­nia byt, a kobieta two­rzy atmos­ferę”, „Ważne jest, abyś zawsze miała coś swo­jego i nie zale­żała od męż­czy­zny”, „Bądź zawsze silny”, „Nie ule­gaj emo­cjom”.

Wszyst­kie te prze­pisy, nakazy czy zakazy akty­wi­zują się tym bar­dziej, im sil­niej jeste­śmy zwią­zani z rodziną pocho­dze­nia. Im waż­niej­sze miej­sce w naszym podej­ściu do życia zaj­muje reali­za­cja wdru­ko­wa­nych wzor­ców, tym sil­niejsza jest w nas chęć swo­istego odtwo­rze­nia zna­nych zacho­wań. Patrzymy wtedy na part­nera w kate­go­riach „pasuje czy nie pasuje”, czę­sto bez zacie­ka­wie­nia, a z nasta­wie­niem na wyła­py­wa­nie potwier­dzeń bądź zaprze­czeń wyobra­żo­nego wzorca. Tym­cza­sem to, co jest moż­liwe w rela­cji z jedną osobą, bywa niemoż­liwe z inną. To, co wytwa­rza się mię­dzy okre­ślo­nymi part­nerami, jest nie­po­wta­rzalne, w innych kon­tek­stach nie zacho­dzi.

Tkwiąc w swo­ich wyobra­że­niach, nie jeste­śmy też w sta­nie odkryć, kim tak naprawdę jest nasz part­ner. Nie możemy go pozna­wać i cie­szyć się drogą wza­jem­nego pogłę­bia­nia wie­dzy o sobie. Gdy przyj­mu­jemy postawę oceny, dystan­su­jemy się i sta­wiamy sie­bie poza związ­kiem. Silny wpływ naszych ocze­ki­wań bar­dzo usta­tycz­nia obraz part­nera w naszych oczach, zamie­nia go w skoń­czony twór, bez uwzględ­nie­nia moż­li­wo­ści zmiany, roz­woju, współ­two­rze­nia. W takim związku cią­gle docho­dzi do kłótni, nie­ustan­nie trwają poszu­ki­wa­nia „win­nego”, a part­nerzy żyją w poczu­ciu krzywdy i nie­speł­nie­nia.

Im bar­dziej jeste­śmy samo­świa­domi, tym więk­sza jest szansa, że będziemy umieli wery­fi­ko­wać nasze ocze­ki­wa­nia, zamiast trzy­mać się ich za wszelką cenę. Doświad­cza­nie sie­bie w róż­nych rela­cjach dostar­cza nam wie­dzy o naszych moż­li­wo­ściach i gra­ni­cach, spo­so­bach funk­cjo­no­wa­nia, o tym, jak bar­dzo jeste­śmy zło­żeni i róż­no­rodni.

Dopa­so­wy­wa­nie się obar­czone jest pró­bami, które czę­sto nie przy­no­szą upra­gnio­nych efek­tów. Poja­wia się fru­stra­cja, znie­cier­pli­wie­nie, utrata moty­wa­cji czy chęci do dal­szego pró­bo­wa­nia. Fru­stru­jemy się, bo mamy sil­nie wdru­ko­wane rodzinne prze­pisy na to, co zna­czy „być w dobrym związku”

Poza sche­ma­tem przy­czyny i skutku

„Jeśli można pomy­śleć, że może być lepiej, to zna­czy, że już jest lepiej” – napi­sała Olga Tokar­czuk w „Momen­cie niedź­wie­dzia”. Gdy zauwa­żamy sie­bie wza­jem­nie i dostrze­gamy to, co jest wokół, to zna­czy, że żyjemy w naszym „tu i teraz” i potra­fimy doce­niać wspól­nie two­rzoną prze­strzeń. Wtedy łatwiej jest zoba­czyć, że zwią­zek to pro­ces cią­głego współ­two­rze­nia i wza­jem­nej współ­za­leż­no­ści. Ja wpły­wam na cie­bie, ty wpły­wasz na mnie, a to, co dzieje się mię­dzy nami, jest wyni­kiem powsta­ją­cych sprzę­żeń zwrot­nych, a nie trans­ak­cją pomię­dzy oddziel­nymi i nie­po­wią­za­nymi ze sobą oso­bami. Rozu­mie­nie związku poza sche­ma­tem przy­czyny i skutku umoż­li­wia zoba­cze­nie współ­za­leż­no­ści.

Spo­so­bem na budo­wa­nie związku opar­tego na wza­jem­nych infor­ma­cjach zwrot­nych jest kon­trak­to­wa­nie. Naj­czę­ściej mówimy o tym pro­ce­sie w odnie­sie­niu do życia zawo­do­wego, obszaru biz­nesu czy trans­ak­cji han­dlo­wych. Kon­trak­to­wa­nie jest obu­stron­nym zobo­wią­za­niem do wzię­cia odpo­wie­dzial­no­ści za wła­sne dzia­ła­nia, postawy, prze­ży­wane emo­cje i wpro­wa­dzane zmiany. Zapew­nia prze­strzeń wolną od gier psy­cho­lo­gicz­nych czy nie­po­trzeb­nych kon­flik­tów. Pro­ces kon­trak­to­wa­nia wymaga jed­nak jaw­no­ści naszych potrzeb, lęków, pra­gnień i ocze­ki­wań. Dzięki temu jest spo­so­bem na utrzy­ma­nie związku w sta­bil­no­ści i bez­pie­czeń­stwie, bez tajem­nic i tema­tów tabu.

Pięć kon­trak­tów zaufa­nia

Ste­phen Karp­man, ame­ry­kań­ski psy­cho­te­ra­peuta, autor modelu Trój­kąta Dra­ma­tycz­nego, pro­po­nuje dla par Pięć Kon­trak­tów Zaufa­nia.

Pierw­szy z nich doty­czy utrzy­ma­nia struk­tury związku – uma­wiamy się na to, że two­rzymy zdrowe ramy odnie­sie­nia dla związku poprzez uzgod­nie­nie zasad, przy­ję­cie, że każdy z nas ma pozy­tywne inten­cje i chcemy ze sobą być. Tego rodzaju poro­zu­mie­nie ma zapew­nić poczu­cie bez­pie­czeń­stwa i zablo­ko­wać poja­wia­nie się szan­ta­żo­wa­nia odej­ściem czy gro­że­nia roz­wo­dem. Kon­trakt struk­tury to też umowa na to, jak będziemy podej­mo­wać ważne decy­zje, że będziemy się infor­mo­wać o tym, co chcemy zro­bić, na co prze­zna­czyć pie­nią­dze, jak spę­dzić waka­cje. Wszystko po to, by druga strona nie czuła się pomi­nięta czy zlek­ce­wa­żona.

Drugi kon­trakt doty­czy ochrony. Ozna­cza wza­jemne zobo­wią­za­nie do wspie­ra­nia się, dawa­nia poczu­cia bez­pie­czeń­stwa w sytu­acjach wyjąt­ko­wych dla part­nera, np. gdy umiera jego rodzic, gdy coś dzieje się w pracy czy gdy jest w pro­ce­sie lecze­nia itp. Taki kon­trakt obej­muje też zobo­wią­za­nie dba­nia o emo­cje part­nera i o to, by nie naru­szać swo­ich gra­nic, np. poprzez drobne flirty, obga­dy­wa­nie czy iro­ni­zo­wa­nie na temat part­nera w towa­rzy­stwie. Wza­jemna tro­ska o sie­bie wymaga empa­tii i rozu­mie­nia tego, że druga osoba może ina­czej odczu­wać i mieć mniej­szą tole­ran­cję niż my na różne zacho­wa­nia. Dopeł­nia­nie tego kon­traktu jest zwią­zane ze szcze­rymi roz­mo­wami o emo­cjach, obsza­rach zra­nie­nia i potrze­bach pomocy. Taka ochrona w związku daje siłę, pozwala łatwiej zno­sić życiowe wyzwa­nia i polep­szać stan psy­cho­fi­zyczny.

Kon­trakt na otwar­tość ma miej­sce wtedy, gdy part­ne­rzy decy­dują się i podej­mują próby szcze­rej roz­mowy o swo­ich prze­ży­ciach, lękach, myślach, emo­cjach, o tym, co się w dzieje w ich wnę­trzu, o tym, co w związku lubią, a co jest dla nich w nim trudne, blo­ku­jące i nie­po­ko­jące. Także o tym, co powinni o sobie nawza­jem wie­dzieć.

Otwar­tość to pro­ces skła­da­jący się z dwóch ele­men­tów – dzie­le­nia się z part­ne­rem oraz przyj­mo­wa­nia tego, czym on dzieli się z nami. Dostępny emo­cjo­nal­nie part­ner to taki, który przyj­muje to, czym się dzie­limy, bez dys­ku­sji i oceny, z pra­gnie­niem zro­zu­mie­nia nawet tego, co w jego doświad­cze­niu emo­cjo­nal­nym jest inne. Dzięki kon­trak­towi otwar­to­ści wycią­gniemy na powierzch­nię ukrytą war­stwę psy­cho­lo­giczną związku i wspól­nie zde­fi­niu­jemy, co rozu­miemy przez zwią­zek, wier­ność i bli­skość. Nie będziemy musieli domy­ślać się, co part­ner myśli, ani cze­kać, aż on się domy­śli, co sami myślimy. Z sza­cunku do sie­bie będziemy dzie­lić się prze­ży­ciami, aby nie pozo­sta­wiać dru­giej strony w nie­wie­dzy o tym, co się fak­tycz­nie w związku dzieje.

Silny wpływ naszych ocze­ki­wań bar­dzo usta­tycz­nia obraz part­nera w naszych oczach, zamie­nia go w skoń­czony twór, bez uwzględ­nie­nia moż­li­wo­ści zmiany, roz­woju, współ­two­rze­nia. W takim związku cią­gle docho­dzi do kłótni, trwają poszu­ki­wa­nia „win­nego”, a part­ne­rzy żyją w poczu­ciu krzywdy i nie­speł­nie­nia

Kon­trakt na przy­jem­ność doty­czy dawa­nia sobie rado­ści i przy­jem­no­ści przez part­ne­rów, roz­po­zna­wa­nia wza­jem­nych pra­gnień, fan­ta­zji, chęci do pie­lę­gno­wa­nia spon­ta­nicz­no­ści. To wie­dza o tym, co spra­wia part­ne­rowi przy­jem­ność, wza­jemne zapra­sza­nie się do zabawy, roz­rywki, wspól­nego spę­dza­nia czasu. To robie­nie nie­spo­dzia­nek, które ucie­szą part­nera, i dba­nie o potrzebę kon­taktu, która sprawi mu radość. To bycie razem w codzien­no­ści, w cza­sie wypo­czynku, w sek­sie.

Kon­trakt na ela­stycz­ność doty­czy umie­jęt­no­ści odpusz­cza­nia w sytu­acjach napięć czy kon­flik­tów, pój­ścia za wizją czy potrze­bami part­nera. Nie zawsze musimy wygry­wać i nie zawsze rezy­gna­cja z wła­snej pro­po­zy­cji musi ozna­czać prze­graną. Ważne jest, aby umieć wycho­dzić z napięć, utrzy­mać spo­kój w związku, nie eska­lo­wać wewnętrz­nych wojen. Przy podej­mo­wa­niu waż­nych decy­zji ozna­cza to nasta­wie­nie na współ­pracę, a nie walkę o czy­jąś rację.

Kon­trakty zaufa­nia budują w związku intym­ność – zdol­ność do wza­jem­nej wymiany w poczu­ciu bycia razem. Stwa­rza to moż­li­wość czu­cia i myśle­nia w kate­go­riach „my”, bez utraty wła­snej auto­no­mii. To dobra droga do widze­nia sie­bie przez pry­zmat tego, czego doświad­czamy w związku. Doświad­czamy, a nie wyobra­żamy sobie.

fot. archi­wum pry­watne

Mag­da­lena Sękow­ska

psy­cho­lożka, psy­cho­te­ra­peutka, dyrek­torka Kli­niki Uni­wer­sy­tetu SWPS Rodzina-Para-Jed­nostka w Pozna­niu, spe­cja­li­zuje się w psy­cho­te­ra­pii par, psy­cho­te­ra­pii indy­wi­du­al­nej oraz w pracy z rodzi­cami nad rela­cjami z dziećmi