Ian. Twój osobisty trener podrywu - Rachel van Dyken - ebook

Ian. Twój osobisty trener podrywu ebook

Rachel Van Dyken

4,2

Opis

Pierwsza zasada skrzydłowego: nie możesz zakochać się w klientce.

Po wypadku, który położył kres jego sportowej karierze, Ian Hunter – były zawodnik, grający wcześniej w zawodowej drużynie futbolowej – wraca na uczelnię gotowy zająć się czymś innym. Swoje wybitne umiejętności dotyczące relacji damsko-męskich przekształca w przedsięwzięcie i wraz z przyjacielem zakłada spółkę Skrzydłowi, oferującą usługi w ramach porad randkowych dla nieśmiałych dziewczyn. Kiedy jednak zgłasza się do nich Blake Olson, Ian jest pewien, że trafił mu się beznadziejny przypadek.

Potrzeba cudu, aby ubierająca się bez gustu Blake upolowała chłopaka, do którego skrycie wzdycha. Dziewczyna może jednak podołać tej misji tylko dzięki wsparciu profesjonalnego trenera podrywu. Tylko on potrafi zmienić jej wizerunek tak, aby ktokolwiek zwrócił na nią uwagę. Podczas tej metamorfozy, gdy urocza trzpiotka zmienia się w niebywale seksowną piękność, Ian zaczyna również ją dostrzegać i może nawet nagiąć dla niej swoją najważniejszą zasadę…

Rachel van Dyken jest autorką bestsellerowych romansów, których akcja rozgrywa się w epoce regencji lub w czasach współczesnych. Jej powieści znajdują się na listach „New York Timesa”, „Wall Street Journal” i „USA Today”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 339

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (119 ocen)
60
32
19
5
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
iga315

Z braku laku…

Chyba ze dwa tygodnie ją męczyłam a zazwyczaj jedna księże czytam w 2-3 dni. Nie wiem dlaczego ma takie wysokie oceny jak dla mnie nuuuuuda okropna. Drugiej części nawet nie tknę.
10
MonikaRatynska

Nie polecam

Płytka jak kałuża. Zmęczyłam do 45 strony i odpuszczam
00
kasiatamaka

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
Malgorzata352

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna książka, którą czyta się łatwo i przyjemnie.
00
AnitaCisza

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna zabawa :-)
00

Popularność




Tytuł oryginału:The Matchmaker’s Playbook
Copyright © 2016 by Rachel Van Dyken All rights reserved Copyright © for Polish edition Wydawnictwo NieZwykłe Oświęcim 2019 Wszelkie prawa zastrzeżone This edition is made possible under a license arrangement originating with Amazon Publishing, www.apub.com, in collaboration with Graal, SP. Z O.O.
Redakcja: Patrycja Siedlecka
Korekta: Agata Polte Magdalena Zięba-Stępnik
Redakcja techniczna: Mateusz Bartel
Przygotowanie okładki: Paulina Klimek
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-8178-159-6
www.wydawnictwoniezwykle.pl
KonwersjaeLitera s.c.

Dla Jilly. Dziękuję, że zachęcałaś mnie do napisania tej książkii słuchałaś za każdym razem, gdy wariowałam z powodu scen, którym w mojej opinii powinnam dodać pikanterii.Dzięki Tobie się uśmiecham.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Herbata? Cynamonowa.

Kawiarnia? Ustronna. Ciemna. Zachęcająca.

Dziewczyna? Spóźniona.

Nawet nietaktownie spóźniona. Tak bardzo się spóźniała, że uznałem, iż raczej się nie pojawi, co zdarzało się dość często na pierwszych spotkaniach. Nie przychodziło na nie co najmniej piętnaście procent naszych klientek. To stres tak na nie działał. A także obawa, że nasz system okaże się w ich przypadku zawodny, przez co skończą w jeszcze gorszym stanie.

Drewniane krzesło zaskrzypiało, gdy rozsiadłem się wygodnie i uważnie rozejrzałem po kawiarence. Rok temu ludzie podchodziliby do mnie, aby poprosić o autograf. Rok temu przyjęto mnie do drużyny Seattle Seahawks.

Potarłem kolano, kiedy ponownie odczułem ból, a w piersi pojawiło się ukłucie silnej irytacji.

Znów spoglądając na zegarek, przygryzłem w złości wnętrze policzka.

Dwadzieścia trzy minuty spóźnienia.

Westchnąłem. Ostatni raz sięgnąłem po swój kubek i upiłem łyk, patrząc znad krawędzi naczynia. Postanowiłem zaczekać jeszcze tylko dwie minuty.

Drzwi otwarto z takim rozmachem, że uderzyły w stojące w pobliżu krzesło, a zamieszczony nad nimi dzwonek niemal spadł na podłogę. Do lokalu wpadła niewysoka, niczym niewyróżniająca się dziewczyna o zwyczajnych, brązowych włosach,

której blada cera pokryła się szkarłatem, gdy ta dotknęła policzków, rozglądając się nerwowo.

Większość nie poświęciłaby jej nawet chwili uwagi.

Ja nie zaliczałem się jednak do większości.

Wbiłem w nią spojrzenie.

Mocno.

Kiedy jej rozbiegany wzrok spoczął na mnie, pogłębił się rumieniec na twarzy. Chociaż nie był nieatrakcyjny, to wiele o niej mówił.

Odsunąłem krzesło i wstałem.

Miałem przeczucie, że chciała dać nogę.

Zawsze się denerwowały, czego można się było spodziewać. Poza tym byłem świadomy swojej urody. Nie przemawiała przeze mnie nawet próżność, bo doszedłem do tego wniosku przy użyciu logiki oraz matematyki, dodając liczbę dziewczyn, z którymi się przespałem, do liczby przypadków, gdy zapytano mnie, czy jestem modelem prezentującym bieliznę.

Wyrzeźbiona sylwetka? Jest.

Gęste karmelowe blond włosy, które jakimś cudem zawsze układały się w fale? Są.

Seksowny krzywy uśmieszek? Jest.

Nadająca mi wyglądu twardziela blizna o postrzępionych krawędziach przy podbródku? Jest.

Roziskrzone piwne oczy? Są.

Że już nie wspomnę o rozmiarze mojego penisa. Serio, im niżej kobiety wodziły po moim ciele wzrokiem, tym lepszy ukazywał im się widok. W tej kwestii musicie zaufać mi na słowo.

Dziewczyna cofnęła się nieostrożnie, przez co wpadła na stojak z gazetami. Kilka egzemplarzy „Seattle Weekly” posypało się na podłogę.

Przyklęknęła pospiesznie.

Dżinsy pękły jej na kolanie.

Tak, należałoby ruszyć jej na pomoc, ponieważ stanowiła zagrożenie nawet dla samej siebie.

Westchnąłem cierpliwie, podniosłem się powoli z krzesła i do niej podszedłem. Przykucając na równi z nią, spokojnie pozbierałem wszystkie czasopisma, po czym wstałem.

Dziewczyna zamarła.

Często się to zdarzało. Niestety marnowało też mój czas, bo biznes kwitł, a moją walutą były minuty.

Spóźniła się.

Oznaczało to, że traciłem przez nią nie tylko cenne chwile, ale także pieniądze. Przeważnie spotykałem się z klientkami w innych miejscach, ale miałem napięty grafik, więc chciałem zobaczyć ją w akcji. Poważne wątpliwości co do tego pomysłu naszły mnie dopiero, gdy wydmuchała nos w serwetkę, którą wzięła ze stolika, a następnie schowała ją do kieszeni.

– Wstań – poleciłem, próbując zapanować nad mimiką, by na mojej twarzy nie pojawił się grymas zniechęcenia.

Spojrzała na mnie z rozdziawionymi ustami i szeroko otwartymi oczami, podczas gdy w zaledwie kilka sekund zrobiła się blada jak ściana.

– Albo – szepnąłem, przygważdżając ją spojrzeniem jak jakiegoś robala – możesz usiąść. Wątpię jednak, że tym sposobem wkupisz się w łaski baristy, którego próbujesz nie obcinać wzrokiem, od kiedy weszłaś do lokalu.

– Ale ja nie...

– Ależ tak. – Kiwnąłem głową, spoglądając na nią zachęcająco. – A jeśli natychmiast nie wstaniesz, stracisz u niego jakąkolwiek szansę. Większość ekspertów uważa, że spośród emocji, jakie odczuwają mężczyźni, zanim się zakochają, zazdrość jest najbardziej kluczowa. – Wyciągnąłem rękę.

Wbiła w nią wzrok.

– Nie ugryzę. – Uśmiechnąłem się pod nosem, po czym pochyliłem się do niej i wyszeptałem jej do ucha: – Jeszcze.

Głośno odetchnęła.

– Weź mnie za rękę. – Krótko kiwnąłem głową. – Po to tu jestem, pamiętasz?

Niechętnie ujęła moją dłoń i wstała, choć nogi miała jak z waty. Posłałem bariście pozornie zirytowane spojrzenie, jednocześnie pomagając swojej nowej klientce usiąść przy stoliku.

– Co to? – zapytała, wskazując stojący przed nią czerwony kubek.

– Herbata. – Ziewnąłem. – Twoja już zapewne wystygła.

– Nienawidzę herbaty.

– Nie. – Pokręciłem głową i pochyliłem się, kładąc dłonie przed jej kubkiem, po czym podsunąłem jej go. – Uwielbiasz herbatę.

Zmarszczyła brwi.

– Uśmiechnij się.

– Co?

– Zrób to.

Wysiliła się na uśmiech, który, prawdę powiedziawszy, całkiem ładnie zmienił jej twarz. Ukazała odrobinę za dużo zębów i włożyła w niego za wiele sztucznego entuzjazmu, ale przynajmniej miałem z czym pracować. Zupełnie inaczej miała się sprawa z apatią, zniechęceniem czy rozpaczą.

– Hej... podać... wam, yyy... coś? – zapytał Zazdrosny Barista, podchodząc do naszego stolika. Każdy dzban z działającą przynajmniej połową mózgu wiedział, że gdybyśmy chcieli coś zamówić, to podeszlibyśmy do kontuaru.

– Nie. – Nawet na niego nie spojrzałem.

– O. – Nie odszedł. Co za idiota. – Ja tylko...

– Jeśli będziemy czegoś potrzebowali, moja dziewczyna podejdzie do baru, dobra? – Tym razem popatrzyłem mu w oczy. Czasami było to zbyt łatwe. Poważnie. Próbował wypalić we mnie wzrokiem dziurę. Nozdrza mu falowały, a dłonie zacisnął w pięści. Koleś równie dobrze mógłby mieć na sobie znak z napisem: „Moja” i strzałką skierowaną na Mysie Włosy.

– Mimo wszystko, dzięki – zaskrzeczała moja klientka, dość nerwowo zakładając przyklapnięte włosy za ucho, co dupek zapewne uznał za seksowne.

Będziemy musieli popracować nad tym skrzeczeniem. Było równie urocze jak... szczeniak tak gruby, że nie mógł chodzić.

Żeby przykuć uwagę typa od kawy, dziewczyna będzie musiała przeistoczyć się z grubego szczeniaka w coś na kształt charta. Powinna stać się smukła, piękna i wyjątkowa.

Zazdrosny Barista wreszcie odszedł.

– Nienawidzi mnie. – Przygarbiła się.

Westchnąłem z irytacją, po czym wziąłem ją za rękę. Miała wilgotne od potu palce. Mój ulubiony fetysz – nie powiedział nigdy żaden mężczyzna.

– Przestań się wiercić i usiądź prosto. – Ścisnąłem jej dłoń.

Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała, jakby dziewczyna biegła w maratonie. Cholera, jeśli trafiłem na kolejną mdlejącą dziewoję, to kończę z nią.

– Przepraszam – prychnęła, pochylając się. – Zagadał do mnie tylko kilka razy i to tylko po to, by zapytać, czy podać mi cukier do kawy.

– Nienawidzi kawy – szepnąłem. – Za każdym razem, gdy ktoś zamawia kawę, uśmiecha się pogardliwie. Niełatwo to jednak zauważyć, jeśli nie wiesz, na co zwracać uwagę. Marszczy lekko los, mruży oczy i drań uśmiecha się pogardliwe, jakby kawa stanowiła ekwiwalent ćpania za śmietnikiem.

– Ale... – Przygryzła pełną dolną wargę. Jędrną. W końcu mam się na czym skupić! – ...pracuje w kawiarni.

Straciłem cierpliwość.

– A ty codziennie po południu biegasz dziewięć kilometrów, mimo że tego nienawidzisz. Wszyscy się poświęcamy, by zdobyć cel. Chcesz mieć ładne ciało? To ćwiczysz. On chce zdobyć pieniądze na części do motocykla? To musi pracować. – Cholera,

naprawdę powinienem przestać spotykać się z klientami, gdy jestem poważnie niewyspany.

– Mam robić notatki? – zapytała cicho.

– Uwielbiasz herbatę. Nienawidzisz kawy. – Powiodłem kciukiem po jej dolnej wardze. – Gardzi publicznym okazywaniem uczuć zapewne dlatego, że chciałby być facetem, którego dziewczyna nie potrafi utrzymać w jego towarzystwie rąk przy sobie.

Nachyliła głowę, przymknęła oczy, a następnie wtuliła policzek w moją dłoń. Bingo!

– Dotknij mnie – poleciłem.

– Ale...

– Już.

Przełknęła z trudem ślinę i położyła rękę na moim ramieniu.

Na moim ramieniu!

– Niżej.

– Ale... – Pobiegła wzrokiem do kontuaru.

– Kończymy, jeśli nie przestaniesz się gapić.

Kiedy przesunęła dłoń niżej, na pierś, zaczepiła palcem wskazującym o mój sutek. Zapewne zrobiła to mimochodem, niemniej barista zareagował, jakby był to z jej strony świadomy gest.

– Teraz się zaśmiej.

– Zaśmiej? – Zachichotała nerwowo.

– Może być. – Zadowolony z siebie uśmiechnąłem się szeroko. Uwielbiałem tę chwilę – chwilę, która utwierdzała mnie w przekonaniu, że jestem prawdziwym geniuszem. Do tego bogatym. Był to bowiem moment, w którym faceci nagle uświadamiali sobie, że rodziło się coś między nimi a dziewczyną, która tygodniami, latami czy jakkolwiek długo zabiegała o ich uwagę.

Zazdrosny Barista podszedł do nas nonszalanckim krokiem.

– Jakbyś chciała coś prócz herbaty, Shell, to daj mi znać. – Wypiął klatę, gdy skrzyżował na niej ręce. W tamtej chwili musiałem się powstrzymać, aby nie przewrócić oczami i nie pokazać mu środkowego palca.

– Nie. – Spojrzała mi w oczy z niepewnością, która powoli zmieniła się w triumf. – Wystarczy mi herbata.

– Nienawidzisz herbaty – zauważył.

– Nie – zaprzeczyłem. – Onauwielbia herbatę.

– Dupek – mruknął pod nosem, po czym się oddalił.

– Wie, jak mam na imię. – Wniebowzięta dziewczyna westchnęła tęsknie.

Ponownie musiałem się powstrzymać, by nie przewrócić oczami, ale tym razem chęć była tak silna, że drgnął mi mięsień w policzku.

Wzruszyłem ramionami i rozsiadłem się wygodnie.

– Kim jesteś? – zapytała.

– Ian Hunter. – Skinąłem głową. – Mistrzowski skrzydłowy oraz twoja jedyna szansa na zdobycie – wzdychając, uniosłem brwi – jego.

Zazdrosny Barista piorunował nas wzrokiem, zaciskając mocno usta.

– Kiedy zaczynamy? – zapytała tak szybko, że jej słowa niemal zlały się w jedno.

Uśmiechnąłem się pod nosem.

– Trzy minuty temu.

ROZDZIAŁ DRUGI

Dobrze, że zdążyłem już przywyknąć do nerwowej paplaniny klientek, które mówiły tak szybko, aż mieszały im się słowa, bo to wywoływało u mnie ból głowy. Shell dostała słowotoku. Dałem jej się więc wygadać, zrzucić ciężar z piersi, podczas gdy moja ciepła herbatka zmieniła się w niemal mrożoną.

– ...a później rozchorował się mój kot i nie wiedzieliśmy, co mu dolegało.

Delikatnie skinąłem głową.

– Jestem bardzo zła na mamę! Nigdy mi nie mówiła, że jestem ładna.

Poklepałem jej dłoń.

– Myślisz, że jestem ładna?

Zrobiłem minę wyrażającą: „Ojej”, po czym puściłem do niej oko.

– Denerwuje mnie to. Wiesz, kiedy faceci ignorują mnie jak jakiegoś nerda. Gdybym umiała malować usta, tobym używała tej przeklętej szminki! Chcę tylko, żeby dla odmiany jakiś przystojniak zauważył właśnie mnie.

– W zupełności to rozumiem. – Miałem niedługo odebrać ciuchy z pralni, a dziewczyna wciąż nawijała, chociaż pierwotnie założyłem, że zajmie jej to znacznie mniej czasu.

– No wiem. – Shell westchnęła beznadziejnie. Czułem mrowienie w ciele, chciałem poprawić jej posturę, przywiązując ją do krzesła i kładąc jej na głowie książkę. – Chciałabym tylko...

Wiecie, czego ja bym chciał? Cofnąć się w czasie i umówić ją z moim partnerem Leksem. Kurde, gaduła z niej.

– To głupota, prawda?

Cholera. Wtopa. Co chciała?

– Nie mówisz żadnych głupot. – Ostatecznie zdecydowałem się na bezpieczną, ogólną uwagę.

Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

Sukces.

– Dzi-dzięki. – Kolejny szeroki uśmiech. – Wiesz, można się przy tobie wygadać.

Przecież zawsze płaciły mi za słuchanie. Zawsze.

Shell skupiła wzrok na moich ustach. Oho, to zaczynamy. Musiałem jednak przyznać, że zaliczała kolejne etapy, które zawarłem w podręczniku strategii o wiele szybciej, niż przewidywałem.

– Ciacho... z ciebie.

– Wiem – przyznałem znudzony. – Tylko nie zapominaj, że jesteś moją klientką. Pomagam ci, abyś mogła pomóc sobie.

Zmarszczyła brwi.

– Czyli nie umawiasz się ze swoimi klientkami?

Nie, ponieważ moje klientki były już w kimś zakochane, a ja nie miałem czasu zgrywać bohatera. Prawie zawsze doprowadzałem do jakiejś katastrofalnej sytuacji, by obiekt westchnień dziewczyn mógł je wybawić z opresji i umocnić tym ich związek oraz położyć kres uwielbieniu, jakim mnie obdarzały. Jeśli się nad tym zastanowić, miało to sens. W końcu miałem do czynienia z kobietami tak złaknionymi uwagi mężczyzn, że z trudem przychodziło im odróżnienie moich zagrań od prawdziwych uczuć. To dlatego zawsze jasno wykładałem swoje zasady.

– Nigdy – potwierdziłem chłodno. – Shell, kochaniutka. Wyślę ci e-mail z planem na przyszły tydzień. Daj znać, jeśli coś ci nie będzie pasowało, ale nie dzwoń, rozumiesz?

Powoli kiwnęła głową.

– Ograniczaj się do SMS-ów i e-maili. Nie będziemy rozmawiać przez telefon. A jeśli zobaczysz mnie na kampusie, to udawaj, że się nie znamy. Pomijając interesy, jesteśmy sobie obcy. A jeśli ktoś zapyta cię o spółkę Skrzydłowi...

Westchnęła.

– Wiem, wiem. Mam im dać czerwoną wizytówkę z logiem Supermana z przodu oraz wielkim „S” po drugiej stronie.

Puściłem do niej oko. Nasze wizytówki były genialne. Wyglądały jak głupie karty z Supermanem, mimo że na odwrocie zawierały informację. A informacja zawsze skrywała się w szczegółach, którym ludzie rzadko poświęcali uwagę.

– Świetnie. – Wstałem, po czym wyciągnąłem rękę. – Potrzebuję zaledwie siedmiu dni.

Zerknęła na baristę, który bez skrupułów próbował zabić mnie wzrokiem.

– Mam nadzieję, że się nie mylisz.

Przewróciłem oczami, przytulając ją, by dać jej szybkiego buziaka, a następnie wyszeptałem:

– Nigdy się nie mylę.

– Pachniesz przyprawami.

Ooo, jak uroczo. Prawi mi komplementy. Może wystarczy sześć dni, skoro cały jeden dzień ze szkolenia był przeznaczony na naukę łechtania męskiego ego. Tylko popatrzcie, jak mój robaczek szybko się uczy!

– Dzięki. – Położyłem dłoń na jej plecach i wyszliśmy z kawiarni.

– Pa, Ian. – Podeszła do czerwonej hondy, a potem wsiadła do auta. Cholera, a wziąłem ją za dziewczynę jeżdżącą zieloną jettą. No cóż, nie zawsze można mieć rację.

Telefon zadzwonił, kiedy ledwie zdążyłem usiąść w moim range roverze.

– Jak sobie radzi? – Dotarło do mnie ziewanie Leksa. Przypuszczałem, że wciąż był zakopany w e-mailach, skoro od Nowego Roku dzieliły nas zaledwie dwa tygodnie. To oznaczało, że każdy czuł przymus, by wymyślić jakieś postanowienie, dzięki któremu odmieniłby swoje życie. – Bo masz piekielnie długą listę oczekujących, więc jeśli z tej dziewczyny nic nie będzie, to mam już na jej miejsce inną, która zaproponowała usługi seksualne za przesunięcie jej na początek kolejki.

– Skreśl ją – warknąłem. – Skoro wie, jak działają te sprawy, to wie też, jak upolować sobie faceta.

– Zapamiętam. – Lex się zaśmiał.

Zapisałem sobie w pamięci, że mam dopilnować, by rzeczywiście skreślił tę laskę, a nie składał jej obietnic bez pokrycia, żeby tylko nie musiał się wysilać, by ją zaliczyć.

– O – zaczął przyjaciel. – Gabi powiedziała, że jeśli nie zjawisz się dziś na kolacji, to przyklei ci łapy do penisa. Chociaż sama opisała to znacznie bardziej obrazowo.

– Jak zawsze. – Uśmiechnąłem się szeroko. – Napisz do niej, że już jadę.

– Dobra – powiedział, po czym się rozłączył.

Nie wybrałem tego życia. Przecież nie wstałem pewnego dnia i nie pomyślałem sobie, że zajefajnie byłoby pomagać trzpiotkom zdobyć wymarzonego chłopa. A zanim prychniecie i odejdziecie z przytupem, zaznajomcie się z faktami, które przedstawiają się następująco: prawie sześćdziesiąt procent kobiet wychodzi za mąż za faceta mniej atrakcyjnego niż one same, co oznacza, że większość przedstawicielek płci pięknej decyduje się związać z mężczyzną o figurze ojca. Mężczyzną, który zapewne będzie zarabiał mniej od nich, nigdy nie doczłapie się na siłownię, będzie wsuwał parówki na śniadanie, obiad oraz kolację i, nie oszukujmy się, będzie potrzebował viagry, gdy stuknie mu czterdziestka.

Te dane można zaczerpnąć z internetu.

Kobiety są z natury niepewnymi istotami, dlatego jeśli wciąż się nie ustatkowały przed skończeniem trzydziestu pięciu lat, najprawdopodobniej poślubią pechowca z łysiną i o złotym sercu.

I nie ma w tym nic złego.

Tylko to tak, jakby spośród psiaków w schronisku wybrać tego o leniwym spojrzeniu, ponieważ jest ci go szkoda, a poza tym nie masz wątpliwości co do tego, że mały drań nigdy ci nie zwieje.

Na czym zatem polega różnica między dwoma rodzajami ustatkowania się?

Pierwszy jest uroczy. Mówimy tu o psiaku o leniwym spojrzeniu, chociaż w tym przypadku raczej mamy na myśli mężczyznę, który jest najlepszym, co może się przytrafić danej dziewczynie. Dobiorą się jak w korcu maku. Stworzą jedną z tych par, które trzymają się w miejscach publicznych za ręce, sprawiając, że zastanawiasz się, czy dziewczyna jest ślepa. Ta seksowna wysoka mamuśka oraz niski tatulek. Dziewczyna z bractwa oraz facet z mięśniem piwnym wypukłym. Cheerleaderka oraz kujon.

Świat z jakiegoś powodu akceptuje takie związki. Ja zaś to rozumiem.

Czego natomiast nie rozumiem? Nie pojmuję rozpaczliwego w swojej naturze i wynikającego z niepewności ustatkowania się.

Jasne, to zdarza się dość rzadko.

Niemniej zjawisko to zaczyna występować coraz częściej.

Biorą w nim udział: dziewczyna, która nigdy nie osiągnęła pełni swojego potencjału, oraz mężczyzna gorszy od tego, jakiego mogłaby zdobyć. Wspomniana partnerka jest tą cichą, której nikt nie nauczył, jak robić makijaż. To pulchna, zajadająca uczucia kaczuszka, która jest tak zabawna, że jej drugą połówką powinien być rozgrywający z drużyny futbolu.

To osoby, między którymi nigdy nie zaskoczyło.

To moja siostra.

Cicha, nieśmiała, odrobinę zdesperowana, acz olśniewająca. Kiedyś ogromnie durzyła się w moim koledze z drużyny. A gdy mówię ogromnie, to mam na myśli tak bardzo, że pewnego razu, gdy spędzał u nas czas czwartego lipca, wjechała w skrzynkę na listy.

Najgorsze w tym jest to, że ona też mu się podobała, ale przez swoją niepewność oraz skrępowanie nigdy nie zdecydowała się do niego startować. Za bardzo się bała, by wykonać kolejny krok i wyjść mu na spotkanie.

A ja byłem wtedy zbyt skupiony na sobie, by się tym przejąć, poza tym zmusiła mnie, żebym przysiągł, że nie będę się wtrącał.

Minął rok. Chłopakowi znudziło się czekanie, ona miała dość „odrzucenia”. Tym oto sposobem spiknęła się ze swoim partnerem z zajęć laboratoryjnych – Jerrym.

A teraz jest żoną frajera, który uważa gry komputerowe za sport olimpijski. Ponadto sądzi, że kiedy skończy mu się piwo, magiczna wróżka browarnicza uzupełnia nocą zapasy, gdy on śpi. Ten idiota pewnie myśli też, że bizony wyginęły.

Jak się potoczyły losy mojego kumpla? Zwerbowano go do drużyny Steelers, ostatnio nawet występował w reklamie Nike.

Kiedy dziewięć miesięcy temu, podczas przyjęcia urodzinowego siostry, siedziałem u niej na kanapie, coś w moim życiu zaskoczyło. Straszliwy ból kolana, który wtedy mi doskwierał, był niczym w porównaniu do wyrazu, jaki pojawił się na jej twarzy, gdy zobaczyła na ekranie telewizora mojego dawnego kumpla. Jerry darł się w tamtej chwili, by zajęła się dzieckiem, żeby on mógł spokojnie grać na Xboksie.

Siostra zasługiwała na kogoś lepszego. Wciąż zasługuje. Tak więc objawienie spłynęło na mnie, gdy obkładałem kolano lodem po niefortunnym zdarzeniu, nad którym wolałbym się nie rozwodzić.

Byłaby o wiele szczęśliwsza, gdyby tylko była bardziej pewna siebie, gdyby umiała interpretować pewne znaki, gdyby wiedziała, jak zdobyć faceta, na którego naprawdę zasługiwała. Jej życie mogłoby się potoczyć inaczej zaledwie za sprawą odrobiny wiary w siebie. Gdyby jednak potrafiła odczytywać zachowanie mężczyzn i rozumieć pewne sytuacje? Cholera, aby odmienić życie, wystarczyłoby, żeby poznała przynajmniej jedną zasadę z mojego podręcznika.

Nie utknęłaby w Yakimie, w stanie Waszyngton, która znana jest jako waszyngtoński odpowiednik Palm Springs, ale, w mojej opinii, stanowi gorszy ośrodek handlu narkotykami oraz centralę gangów niż Los Angeles.

Moja siostra to dziewczyna ze Seattle, która mieszka w otoczeniu krów, narkotyków i traktorów, a na cotygodniową randkę chadza do Applebee’s.

Sprawę pogarsza to, że nie może wrócić do Seattle, bo jej mąż przejmie rodzinne przedsiębiorstwo związane z traktorami, a poza tym cały jego klan osiadł w tamtej mieścinie już przed czterdziestoma laty. Nic więc nie mogłem na to poradzić. A siostra nie mogła oczekiwać ode mnie nic prócz tego, że czasami do niej zadzwonię czy napiszę.

Tym oto sposobem utknęła w piekle, dopóki nie nastąpi w ich życiu jakaś zmiana. Czy się na to zanosiło? Nie, wydawało się, że prędzej już zapanuje na świecie pokój.

Dlatego ją straciłem.

Jedyną rodzinę, jaka mi pozostała.

No, może prócz Gabi, ale ona się nie liczy, skoro nie łączą nas więzy krwi. Poza tym zapewne zadźgałaby mnie jakąkolwiek ostrą rzeczą, jaką akurat miałaby pod ręką, gdybym nazwał ją siostrą. Miało to jakiś związek z tym, że nie chciała, by wszyscy wolni faceci dali nogę, kiedy dowiedzieliby się o naszej więzi. W liceum zdarzyło mi się raz zagrozić jakiemuś chłystkowi i od tamtej pory nie opowiada mi o swoich podbojach, jeśli w ogóle się z kimś spotyka.

Przeszły mnie ciarki. Kiedy Gabi wkłada krótką spódnicę, rozbudza się we mnie silny instynkt opiekuńczy. Nagle pragnę nauczyć się szyć, by dodać jej ubraniu trochę długości.

Tym oto akcentem kończy się moja opowieść.

To tak doszło do założenia spółki Skrzydłowi.

Pomyślcie o randkowaniu jak o meczu futbolu. Zawodnicy dniami, tygodniami, czasami nawet latami zapamiętują zasady, które trener zapisał w swoim podręczniku strategii. Tak to działa. Nie wystarcza sam talent do gry – trzeba też odczytywać sytuację na boisku, a także zamiary przeciwnika.

Na tym opiera się nasza działalność. A co, jeśli można byłoby nauczyć się randkowania z książki? Opracowaliśmy zasady uwzględniające każdą sytuację mogącą wystąpić w związku, ponadto nasz program odnosi sukces. W gruncie rzeczy stworzyliśmy randkową wersję Raportu mniejszości. Potrafimy przewidzieć „randkowe fiasko” zanim do niego dojdzie i wprowadzamy w nasz plan odpowiednie poprawki.

Nie ma w tym żadnej dramy. Nie jestem smutnym, samotnym draniem, któremu przydałaby się terapia, ponieważ rodzice ignorowali mnie, gdy byłem dzieckiem – choć rzeczywiście nie poświęcali mi za dużo czasu i zapewne nie zmieniłoby się to do teraz. Zginęli jednak w katastrofie lotniczej, kiedy miałem siedem lat.

Dziewczyna z sąsiedztwa nie złamała mi serduszka, rzucając mnie dla najlepszego przyjaciela wkrótce po tym, jak w końcu się mną zainteresowała. Proszę was. Widziałyście mnie?

I nie, nie próbuję wynagrodzić sobie pewnych drobnych niedociągnięć. Poza tym już ustaliliśmy, że nie ma we mnie nic drobnego.

Jestem bogaty.

Genialny – zapytajcie moich wykładowców.

Przystawia się do mnie więcej dziewczyn, niż mężczyzna nawet z moim popędem może zaliczyć.

Zasadniczo jestem współczesnym Supermanem ratującym kobiety przed nimi samymi, a mój najlepszy przyjaciel, Lex, zgrywa mojego przybocznego.

Odpowiem wam, zanim zapytacie: tak, to do kitu. Wkurzam się, że nie mogę grać w NFL[1], ale kiedy nie możesz grać, to... uczysz.

A ja byłem kimś więcej niż byle zawodnikiem.

Byłem graczem.

W wielu dyscyplinach sportu.

I... pośród kobiet.

Byłem najlepszy.

Kto więc lepiej niż prawdziwy gracz nauczy kobiety, jak nie dać się podejść?

Otóż to.

Nie zacząłem nowego rozdziału w życiu, po prostu nauczyłem się korzystać z tego, co potrafię. Czyż to nie genialne? Absolutnie.

Zakląłem, prawie wjeżdżając w małą corollę przede mną, gdy z głośników popłynął dzwonek przypisany do numeru Gabi.

– Tak? – spytałem na powitanie. – Czemu zawdzięczam tę przyjemność?

– Nie jestem twoją klientką, Ian! – wrzasnęła. – Nie bajeruj mnie tonem trenera! Obiecałeś mi coś!

– Rzeczywiście. – Tylko co takiego obiecałem? Wieczór filmowy? Chyba tak. Kiedy zapaliło się zielone światło, w głowie wciąż miałem pustkę. Ktoś za mną zatrąbił, więc ruszyłem.

– Zapomniałeś, prawda?

– O naszym dzisiejszym spotkaniu? – Zaśmiałem się. – Jasne, że nie.

– Czasami zastanawiam się, dlaczego się przyjaźnimy.

– Ponieważ lubisz na mnie patrzeć, gdy śpię?

– To zdarzyło się tylko raz, Ian! – Głośno zaklęła. – Masz szczęście, że potrafię wybaczać. Urządzam powitalną imprezkę dla moich dwóch nowych współlokatorek, a ty miałeś przywieźć chipsy i sos. Impreza zaczęła się pół godziny temu.

To byłoby na tyle, jeśli chodzi o odebranie ubrań z pralni.

– Wpisałaś tę imprezkę do mojego kalendarza?

– Ty i ten twój przeklęty kalendarz! – znów wrzasnęła. – Przepraszam, że nie mam wolnej chwili, by zalogować się do Gmaila i nanieść spotkanie do twojego dziennika, żebyś znalazł dla mnie czas.

– Leksowi byłoby łatwiej, gdybyś wpisywała się do harmonogramu.

– Wiesz, że ostatnio Lex jest dla ciebie bardziej suką na posyłki niż przyjacielem?

– Ostro – powiedziałem, tłumiąc słowo kaszlem. – Módl się, żebym mu tego nie powtórzył.

Zamilkła. Zawsze milczała, gdy rozmowa zbaczała na temat Leksa. Ona udawała, że nie planowała podpalić jego łóżka, kiedy ten będzie w nim spał, a ja udawałem, że nie widzę jak podczas kłótni sprawia wrażenie złaknionej uwagi mojego kumpla, nieważne jak negatywnej.

Problem jednak istniał i był dość poważny.

Westchnąłem.

– Przepraszam, Gabs. Będę za kwadrans, dobra?

– Oby – zagderała, po czym się rozłączyła.

Z głośników znów popłynęła muzyka. Szybko wjechałem na parking przy najbliższym sklepie spożywczym, a następnie pobiegłem po obiecane przekąski, jakby goniły mnie ogary piekielne. Im więcej miałem na głowie, tym bardziej zawodziła mnie pamięć, dlatego umieściłem w sieci swój kalendarz, do którego dostęp mieli nawet wykładowcy, na wypadek gdybym nie zjawił się na zajęciach, chociaż byłem asystentem. Do tego miałem same piątki, więc wyszkoliłem grono pedagogiczne, by starannie pilnowali mojego terminarza, co wynagradzałem im bonusem w postaci prowadzenia zajęć, gdy oni mieli ważniejsze rzeczy do roboty.

Zgarnąłem z półek mnóstwo paczek chipsów oraz słoików z sosem – przekąsek pełnych pustych kalorii – po czym jęknąłem, gdy dostrzegłem, że otwarta była tylko jedna kasa, a stojący przede mną w kolejce mężczyzna miał dziesięć kuponów.

Byłem gotów zapłacić za jego zakupy, jeśliby mnie przepuścił.

– Mogę pana obsłużyć – dziarsko zaproponowała dziewczyna po mojej prawej.

Na moją twarz powoli wypłynął uśmiech, gdy się do niej odwróciłem.

– O, wow. Dziękuję.

Dziewczyna się zarumieniła i włączyła światełko przy kasie.

– Hmm, wybiera się pan na imprezkę? – Skaner piszczał, gdy sczytywała kody produktów.

– To dla siostry. Niezupełnie prawdziwej siostry. Jestem palantem, który zapomniał przynieść przekąski.

– Nie wygląda pan na palanta – powiedziała gardłowo, unosząc brwi.

– Może pani powinna jej to powiedzieć. Uratowałaby mnie pani przed płaszczeniem się, by mi wybaczyła...

Oczy jej zaiskrzyły.

– Kończę za dziesięć minut.

– Oj, wystarczyłoby mi pięć. Góra.

– Co?

– Góra od pani stroju – wskazałem jej białą koszulkę – pięknie pasuje do odcienia pani skóry.

Zrobiła wielkie oczy.

Czasami podryw był aż zbyt łatwy.

ROZDZIAŁ TRZECI

– Nareszcie! – krzyknęła po otwarciu drzwi Gabi, i jednym ruchem wyrwała mi zakupy z rąk. – Nie mówiłeś, że będziesz za piętnaście minut?

– Mówiłem? Wydawało mi się, że powiedziałem dwadzieścia. – Poza tym musiałem pomóc pewnej kasjerce, zatem...

Gabi zmrużyła oczy.

– Cuchniesz tanimi perfumami.

– Ohyda, prawda? Kto w tych czasach pryska się Vanilla Fields? Może twoja babcia, ale ona ma osiemdziesiąt lat, dlatego można jej wybaczyć, że trzyma się starych nawyków.

– Znów to zrobiłeś, czyż nie?

– Ale co? – Zgrywałem niewiniątko, rozpakowując zakupy.

Gabi mieszkała kilka przecznic od kampusu Uniwersytetu Waszyngtońskiego, a ja kilka kilometrów od niej, co odpowiadało nam obojgu.

Pilnowałem, by żaden idiota nie zadręczał jej swoją egzystencją.

A ona mi gotowała.

Czasami pakowała mi nawet lunch do dziecięcego pudełka z uśmiechniętymi buźkami.

Praktycznie codziennie wypominała mi też, że gdyby nie ona, umarłbym z głodu.

Gabi przewróciła zielonymi oczami i szybko spięła długie kasztanowe włosy w luźny koczek nisko na głowie.

– Czasami mam ochotę cię zabić. – Wypuściła powietrze. – Wow, ależ mi ulżyło, gdy zrzuciłam to z serca.

– Po to tu jestem. – Mrugnąłem do niej. – Zapewniam ci osobistą terapię.

Zmarszczyła nos.

– Ale poważnie. Śmierdzisz, stary.

Uniosłem koszulkę do nosa i się skrzywiłem.

– Jak, do diabła, pięć minut spędzonych z Kasjereczką zamieniło mnie w chodzącą reklamę perfum?

Gabi westchnęła, po czym wskazała na górę.

– Idź. Umyj się. Ja w tym czasie przygotuję jedzenie. Ciuchy na zmianę znajdziesz w moim pokoju. Tylko – kichnęła, marszcząc nos – pozbądź się smrodu puszczalskiej.

– Dziewczyna ma imię – droczyłem się z nią. Sam go nie zapamiętałem, ale na swoją obronę powiem, że gdy obejmowała ustami moje przyrodzenie, to zasłaniała głową plakietkę z imieniem. Rozumiecie teraz? To nie moja wina, że nie mogę sobie tego przypomnieć.

– Kiedyś nadejdzie taki dzień – Gabi pokręciła głową – w którym jakaś dziewczyna powali cię na kolana. Albo cię wydyma. W tyłek.

– Ooo. – Zadrżałem, pochylając się, by dać jej buziaka w policzek. – To sprośne. Nie mogę się doczekać.

Mocno mnie odepchnęła, a następnie klepnęła w pośladek.

– Na górę. Idź już, zanim ściągniesz na siebie więcej uwagi.

– Uwagi?

– Dziewczyn bez przyszłości. – Kiwnęła głową z powagą. – Wiesz, takich, które możesz łatwo...

– Lex! – celowo wszedłem jej w słowo, gdy w kuchni pojawił się mój przyjaciel – muskularna, mierząca niemal dwa metry męska dziwka.

Był gorszy nawet ode mnie.

Oznaczało to, że zapewne zasługiwał na medal.

Albo odznakę.

Co najmniej na przepaskę z literą „D” – skrót od „dziwka”. Miałby własną szkarłatną literę symbolizującą jego przewinienia.

Gabi się spięła.

– To ja pójdę pod ten prysznic – obwieściłem, po czym zostawiłem ich samych. Dobrze wiedziałem, że najlepiej trzymać się z daleka. Nie znosiłem rozdzielać walczących osób. Ostatnim razem, gdy podjąłem się próby wprowadzenia rozejmu, oberwałem w jaja i skończyłem ze śliwą pod okiem.

Biorąc pod uwagę, że do końca semestru miałem klientki, wolałbym nie pojawiać się na spotkaniach z nimi z powiekami tak zapuchniętymi, że niemal niczego bym nie widział.

Wbiegłem na górę, przeskakując po dwa schodki naraz. Zapukałem, zanim wszedłem do łazienki, następnie szybko się rozebrałem i wskoczyłem pod prysznic.

Moje kosmetyki leżały w pudełeczku w rogu, czyli na swoim miejscu.

Zanim zaczniecie mnie o cokolwiek podejrzewać, to przypomnijcie sobie, że Gabi jest dla mnie jak siostra, a co za tym idzie – tylko raz myślałem o tym, by ją pocałować. Na wieczorze łyżwiarskim w ósmej klasie. Podejrzewam jednak, że przyszło mi to do głowy, ponieważ ktoś zaprawił moje Mountain Dew.

Wracając do tematu, pocałowaliśmy się i było okropnie. Gabi puściła pawia. Jestem jednak całkiem pewien, że za wymioty odpowiadała grypa żołądkowa, a nie moje kiepskie buziaki.

Kilka dni później się pogodziliśmy. Uścisnęliśmy sobie dłonie.

Przysięgliśmy, że zachowamy to w tajemnicy.

I nie mieliśmy od tamtej pory żadnych problemów.

Mogę zatem szczerze powiedzieć, że jej dziwna fascynacja Leksem nie wywoływała u mnie zazdrości, choć, jeśli kiedykolwiek zacząłby się do niej zalecać, to zapewne powiesiłbym go na słupie telefonicznym i podpalił mu jaja. Mimo że jej obsesja była urocza, to nic by z tego nie wyszło. Ponieważ Gabi była dziewicą.

On nie.

Poza tym faceci pokroju Leksa wiedzą, że dziewczyny takie jak Gabi są dla nich za dobre. Nie mógłby sobie na nią pozwolić, nawet jeśli zaprzedałby swoją zepsutą duszę.

W powietrzu unosił się znajomy zapach żelu pod prysznic firmy Molton Brown, który gryzł w nozdrza, a zarazem mnie koił.

Trzymałem ten żel tylko u Gabi.

U siebie miałem ten od Jeana-Paula Gaultiera.

Kiedy miałem nocować u jakieś dziewczyny przed spotkaniem z klientką, zabierałem ze sobą Old Spice’a. Było to kolejne przyzwyczajenie wynikające ze statystyki. Co najmniej trzydzieści procent studentów używało Old Spice’a, co oznaczało, że ta woń u innych mężczyzn będzie przypominała dziewczynie mnie, przynosząc jej ukojenie oraz skłaniając, by wyszła poza narzucone sobie ograniczenia. Jak każdy ekspert od randek wiem, że zapach najłatwiej pozostawia po sobie ślad w pamięci, a także napawa spokojem.

Takich rzeczy nie da się przewidzieć.

Co jest kolejnym argumentem za tym, że Lex wnosi nieoceniony wkład do naszej spółki w postaci zamiłowania do wykresów, danych i ciekawostek.

Nagle ktoś tak mocno zapukał w drzwi, że te zadrżały.

– Przysięgam na bogów prysznica, że jeśli się nie pospieszysz, to rozwalę zamek, a potem spuszczę wodę w toalecie.

– Jeszcze pięć minut, Gabs.

– Ciągle podajesz nieprawdziwy czas!

Szybko zakręciłem wodę, przewiązałem się w pasie ręcznikiem, a następnie poszedłem do jej pokoju.

Wzdychając, zamknąłem drzwi. Zrzuciłem ręcznik i włączyłem światło.

Wymieniła komodę?

Miała brązową.

Teraz widziałem czarną.

Nie poznawałem też stojących na niej flakoników.

Zmarszczyłem brwi i wąchałem perfumy od Prady, gdy otworzyły się drzwi.

– Święty Garfieldzie i lasagne! – wykrzyknęła wysoka szatynka z burzą długich, falowanych włosów. Zakryła twarz i zatoczyła się do tyłu. Wcześniej zdążyła prawie zamknąć drzwi, więc klamka przybiła jej tyłeczkowi niezłą piątkę. Skrzywiła się i poleciała przed siebie, w kierunku kosza na bieliznę, przy którym stałem.

Nie stalowego.

Plastikowego.

Tak więc, gdy tylko się na nim oparła, pękł. Rozsypało się pranie, dziewczyna upadła na kolana, a jej brzydkie, czarne koszykarskie spodenki się podwinęły, odsłaniając umięśnione uda.

Wyszczerzyłem zęby i, wciąż nagi, pochyliłem się, by wskazać palcem jej różowe stringi.

– Wziąłem cię za dziewczynę, która raczej nosi bokserki.

Włosy zasłaniały jej twarz, przez co wyglądała jak kuzyn To z Rodziny Addamsów. Powoli zebrała je z oczu.

– Co robisz w moim pokoju? – zapytała niskim, oskarżycielskim i seksownym tonem. Gdybym zamknął oczy, mógłbym udawać, że ten głos wydobywał się z innego ciała.

– W pokoju Gabi?

– Nie. – Zafalowały jej nozdrza. – W moim pokoju.

– A ty jesteś...? – Wyciągnąłem rękę, ponieważ przede wszystkim byłem dżentelmenem (bycie męską dziwką to pewnego rodzaju hobby), a poza tym babcia dawała mi klapsa za każdym razem, gdy nie uściskałem dłoni osobie, której się przedstawiałem.

Dziewczyna zrobiła wielkie oczy, gapiąc się na moje nagie ciało.

– Dobra – powiedziałem, od niechcenia wzruszając ramionami. – Ale dosłownie za trzy minuty Gabi mi nakopie, więc wolisz na łóżku czy podłodze, skoro już tam leżysz?

Przyjaciółka oskarżała mnie, że nie byłem hojny? Kurczę, popatrzcie tylko na mnie. Byłem gotowy rozdawać orgazmy za darmo.

– Co? – Wzrok nowej, dotąd omiatający moje ciało, spoczął na oczach. Cholera, niektórzy pobierali opłaty za takie wgapianie się w nich. – Co ty pleciesz?

– Dobra. Zostały nam dwie i pół minuty. Nie powiem, że nie będzie trudno, ale powinienem zdążyć zrobić coś, od czego przyspieszy ci oddech. Może nawet krzykniesz raz czy dwa.

– Krzyknę? – powtórzyła, marszcząc brwi. – Co ty gadasz? I dlaczego jesteś nagi?

– Kiedy się tu wpakowałaś, szukałem ubrań.

– W moim pokoju?

– Słuchaj – spojrzałem na zegarek – zbliżamy się do niebezpiecznej granicy. Nazywano mnie Supermanem w łóżku, ale raczej nie zrobię powtórki z dwa tysiące czternastego, mimo że chciałbym dopisać kolejny wyczyn do księgi swoich rekordów. Jeśli zatem chcesz to zrobić, to się pospiesz i zrzuć co najmniej koszulkę.

– Jesteś – jej policzki pokryły się szkarłatem – wynajętym na imprezę striptizerem?

Hmm. Nie było to zupełnie bezpodstawne pytanie. Mógłbym dać im darmowy pokaz, co oznaczałoby jednak, że jestem święty, jeśli wziąć pod uwagę to, ile normalnie sobie liczę za godzinę.

– Nie. – Wyciągnąłem dłoń. Kiedy jej nie przyjęła, zdecydowałem, że pomogę jej wstać w inny sposób.

Kopnęła mnie. I nawet próbowała gryźć.

– O proszę. Trochę entuzjazmu!

– Postaw mnie! – Wyrywała się.

Spełniłem polecenie i odsunąłem się na pewną odległość, po czym skrzyżowałem ręce na klacie.

– Przykro mi, ale czas się kończy. Zostało dziesięć sekund, a nawet ja nie jestem zdolny dokonać aż takiego... – Wskazałem jej luźną koszulkę, równie luźne spodenki i, kurczę blade, czy miała na sobie wysokie skarpety z paskami? – Cudu. – Przełknąłem ślinę. – Strzelam w ciemno, ale czy uczyłaś się w domu?

Ze złości lub zażenowania krew napłynęła jej do twarzy.

– Nie! Mieszkam tu. To mój pokój!

– Ależ to pokój Gabi.

– Zamieniłyśmy się rano! – Tupnęła. Miała na stopach staromodne klapki z Adidasa.

Wciąż je produkowali? Ha. Zobaczyć je na żywo to prawie tak, jakby spotkać żywego T-Rexa.

– Dlaczego gapisz się na moje stopy?

– Muszą być teraz sporo warte. – Postukałem się po podbródku, wciąż gapiąc się na obrzydliwe gumowe obuwie. – Imponujące. Naprawdę.

– Słuchasz mnie w ogóle? – pisnęła. – Wciągnij na siebie jakieś ciuchy i wynoś się z mojego pokoju. Albo nie ubieraj się, tylko stąd spadaj. Jak wolisz.

– Właśnie. – Poważnie kiwnąłem głową. – Właśnie to zamierzałem zrobić, gdy tu wpadłaś. Ale – powiedziałem powoli – twierdzisz, że zamieniłyście się pokojami?

Przytaknęła.

– Czyli który pokój jest teraz Gabi?

Kiedy wskazała pomieszczenie na drugim końcu korytarza, przypomniało mi się, że przyjaciółka rzeczywiście wspominała o zamiarze przeniesienia się do mniejszego pokoju, bo jej współlokatorki miały zamieszkać w jednym.

– Aha, więc jesteś Serena.

– Blake – warknęła. – Serena jest blondynką.

Dałbym sobie rękę uciąć, że też była seksowna. Serena to imię dla pociągającej dziewczyny, za to Blake było imieniem, jakie rodzice nadawali dziewczynkom, choć mieli nadzieję na syna. Na takie dzieci ojcowie przenosili marzenia z dzieciństwa, których nie udało im się spełnić. Postawiłbym dziesięć dolców na to, że jej tata zmuszał ją do uprawiania każdego możliwego sportu oraz że jej rodzice się rozwiedli lub wychowywało ją tylko jedno z nich.

– Dlaczego wciąż tu stoisz... nagi? – Tym razem odwróciła wzrok i zasłoniła twarz.

– A co jest złego w nagości? Wiesz, że tacy się rodzimy, prawda?

– Idź – ponownie na mnie nie spojrzała, wskazała tylko drzwi – sobie.

– Twoja strata. – Zaśmiałem się. – Mogłem wstrząsnąć twoim światem.

– Moim światem nie trzeba wstrząsać.

Zatrzymałem się w wejściu, a następnie odwróciłem. Zbliżyłem się do niej i nachyliłem tak, by mój oddech muskał jej szyję, gdy wyszeptałem:

– Tutaj się mylisz, Blake. Każda dziewczyna powinna pozwolić komuś, by choć raz wstrząsnął jej światem. Jeśli to ja miałbym być tego sprawcą, to przydarzyłoby się to co najmniej dwukrotnie.

Stała sztywno, ale zdradzał ją oddech, który przyspieszył tak jak jej puls. Pochyliłem się i polizałem skórę jej szyi w miejscu, które mnie nawoływało, po czym się cofnąłem.

– Miło mi.

Trzasnęła za mną drzwiami, niemal waląc mnie nimi w tyłek na pożegnanie.

Nie każdą można oczarować. Nie chodziło o to, że chciałbym czegokolwiek od Adidasowej Dziewuszki. Miałem chętnych pod dostatkiem i nie potrzebowałem chłopczycy o stłumionym popędzie seksualnym, która nosiła dresowe ciuchy, bo były wygodne.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Ubrałem się i zszedłem do małego salonu, wciąż kręcąc głową. Klapki Adidasa?

Lex zagadywał jakąś laskę, zapewne Serenę. Była blondynką o oczach wielkich jak u łani i pięknym ciele, które za kilka godzin najprawdopodobniej wyląduje pod moim przyjacielem. Albo, jeszcze lepiej, dziewczyna będzie na górze, odwali całą robotę, podczas gdy drań położy ręce nad głową, ziewnie i nakaże, by przesunęła się odrobinę w prawo.

Rządził się zarówno w łóżku, jak i poza nim. Przypuszczałem nawet, że wręczał dziewczynom instrukcję, z którą musiały się zapoznać, zanim mogłyby się z nim przespać.

Blake jeszcze nie zeszła.

W telewizji leciała Gra o tron, a dokładniej trzeci sezon i odcinek, na którym ostatnio skończyliśmy oglądać z Gabi. Przy kolejnym mogłem udawać, że się nagle rozchorowałem, byle tylko wszyscy sobie poszli i pozwolili mi oglądać w spokoju. Wiecie, taki ze mnie dobry człowiek.

– Ian – warknęła Gabi. – Minęło dziesięć minut. Powiedz, że tego nie zrobiłeś.

– Nie zrobiłem. – Puściłem oko do Leksa i wziąłem sobie piwo z kontuaru, a następnie ułożyłem na talerzu górę chipsów.

Gabi uszczypnęła mnie w bok i przekręciła skórę między palcami.

– Cholera! – Chipsy niemal spadły mi z talerza. – Za co to? Wziąłem prysznic, więc już nie pachnę jak tamta puszczalska dziewczyna. Nie ma za co!

Puściła skórę, po czym szturchnęła mnie w klatę.

– Gdzie jest Blake?

– Gra w kosza?

– Nie. – Przyjaciółka przewróciła oczami, a potem posłała mi pełne podejrzliwości spojrzenie, które dobrze już znałem. – Gdzie jest?

– W nożną?

– Nie.

– Tenisa?

– Jeśli jej dotknąłeś, Ian, to przysięgam, że jeden po drugim wyrwę ci te twoje złote loczki razem z mózgiem.

Ugryzłem Doritos o smaku śmietankowego sosu.

– Golfa?

– Siatkówkę – podpowiedziała Blake, stając przy nas.

Pstryknąłem palcami.

– To wyjaśnia strój.

Gabi zerkała to na mnie, to na koleżankę.

– Strój?

– Coś nie tak z moimi ciuchami? – Blake na nas spojrzała.

Roześmiałem się.

Dziewczyny pozostały poważne.

Odchrząknąłem, schrupałem kolejnego chipsa, uśmiechnąłem się do nich, a następnie powiedziałem:

– Zupełnie nic.

– Jest twój? – Blake wskazała mnie, jakbym nie brał udziału w tej rozmowie.

– Niestety – westchnęła Gabi. – Rodzice też zawsze ci powtarzali, żebyś nie karmiła bezdomnych zwierząt? – Spojrzała mi w oczy. – Najpierw był uroczy, jak każdy szczeniaczek. A później zaczął gryźć moje przyjaciółki.

– Też cię kocham, dziubasku. – Pocałowałem ją w czoło i klepnąłem w tyłek. – To było kąsanie z miłości.

Blake obserwowała nas z szeroko otwartymi oczami.

– Ian! – zawołał Lex. – Oglądamy czy co? Rano mam test.

Takie miał priorytety. I był w tym tak dobry, że nawet ja musiałem się pokłonić i poklepać go po dupce.

Był geniuszem komputerowym.

Seksownym kujonem.

Przypuszczałem, że gdyby Bill Gates narodził się ponownie, tym razem jako grecki bóg, byłby Leksem. Mój przyjaciel któregoś dnia zawojuje świat. To znaczy, jeśli przestanie zaliczać niewłaściwe panienki, jak na przykład ulubione studentki swoich wykładowców.

Dziewczyny szalały za nim, ponieważ był mózgowcem. Szkoda tylko, że używał tego mózgu, by czynić zło. Pod pewnymi względami był złoczyńcą, przeciwieństwem mojego bohaterstwa.

Chroniłem dziewczyny przed rozpoczynaniem związków z młotami, frajerami i chłopcami z bractwa, co oznacza, że ratowałem je przed facetami pokroju Leksa. A on, dzięki swoim nielegalnym programom komputerowym oraz rozeznaniu, sprawdzał uczciwość naszych klientek.

On brał te diaboliczne.

Ja pomagałem dobrym.

Myślę, że karmiliśmy się swoimi mocami. Tworzyliśmy w ten sposób idealny balans między dobrem a złem.

Serena zachichotała w odpowiedzi na słowa Leksa. Kurde, zapewne zachichotałaby, nawet jeśli poprawnie przeliterowałby słowo „astronauta”.

Ledwie się powstrzymałem, by nie przewrócić oczami. Nie zrozumcie mnie źle, zaliczałem takie dziewczyny raz na dwa tygodnie, by spuścić trochę pary, bo nadawały się tylko do tego. Wnosiły do społeczeństwa jedynie to, że zależało im na facetach takich jak ja czy Lex, którzy mieli sześciopak i pozwalali im dotykać każdego swojego mięśnia, podczas gdy one jak trzpiotki mogły sobie pochichotać.

– Tak. – Opadłem na kanapę i się przeciągnąłem. – Odcinek finałowy. Oglądajcie dziewczyny, jeśli chcecie, ale jeśli ktoś zacznie gadać, to zakleję mu usta.

– Jeszcze nie! – Gabi podbiegła i stanęła przed telewizorem. – To przyjęcie powitalne dla moich współlokatorek. Najpierw się trochę poznamy.

– O. – Przytaknąłem. – No tak.

Zapadła cisza.

– Czuję się trochę tak, jakby ktoś zmusił mnie do udziału w randce w ciemno – powiedziałem pod nosem. Tak jakby. Ten salon był naprawdę mały.

– Jeśli ktokolwiek ma o tym pojęcie, to z pewnością ty. – Gabi zmrużyła oczy. Zamarłem. Zgodziliśmy się co do jednego: nigdy nie rozmawialiśmy o Skrzydłowych. Trochę jak w Podziemnym kręgu