I'm not your Clare - Rosalie Wilson - ebook
NOWOŚĆ

I'm not your Clare ebook

Rosalie Wilson

5,0

164 osoby interesują się tą książką

Opis

Czy prawdziwa miłość ma swoją granicę? Tak. Jest nią kapitulacja.

 

Świat Charlotte powoli rozpada się na kawałki. Nie dość, że jej związek z Robertem okazuje się daleki od oczekiwań, to jeszcze przyjaźń z Sarą wisi na włosku. Pozostawiona sama sobie siedemnastolatka musi zmierzyć się nie tylko z despotycznym nauczycielem, ale także z niespodziewaną, bolesną stratą.

I ogromem tajemnic, które trzeba będzie wyjawić.

 

– Nie mogę przestać cię kochać – wyjąkał drżącym głosem. – Tak bardzo się staram, ale nie mogę.

 

Robert już dawno stracił kontrolę nad swoimi uczuciami i nad tym, co robi. Im dłużej to wszystko trwa, tym bardziej pochłania to jego myśli i serce. Jest zbyt destrukcyjny dla siedemnastoletniej Charlotte, lecz wie, że jest tylko jeden sposób, aby ocalić dziewczynę. Problem polega jednak na tym, że nie jest w stanie zwrócić jej tego, co zabrał.

A Lotte nigdy nie będzie na tyle silna, aby poprosić o wolność.

 

Miarą prawdziwej miłości jest kapitulacja. Ale żeby to zrozumieć, trzeba przejść długą i krętą drogę.

Czy Charlotte w końcu zrozumie, że Robert i jego tajemnice wciągają ją na dno?

Czy dostrzeże, że tuż obok jest ktoś, kto kocha ją tak, jak na to zasługuje?

I czy Robert naprawdę żywi uczucia do swojej uczennicy?

 

Umieranie jest jak czekanie na ukochanego, który cię porzucił. Jak smak rozczarowania. Jak złamane serce.

 

Niektóre relacje wyrywają nam skrzydła i przykuwają żelaznymi kajdanami do ziemi. Tylko od nas zależy, czy znajdziemy w sobie dość siły, by się z nich uwolnić i zawalczyć o swoją przyszłość. Bo jeśli  nie zrobimy nic, aby te kajdany pękły, czeka nas tylko głęboka i przytłaczająca czerń.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 359

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Rosalie Wilson

Copyright © Wydawnictwo ReWizja

Wydanie I 

Wilkszyn 2025

ISBN 978-83-67520-65-2

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione bez wcześniejszej pisemnej zgody autora oraz wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pomocą nośników elektronicznych.

Projekt okładki: Katarzyna Grdeń, Studio Typika @typikastudio

Rysunek na okładce: Karolina Maluchnik

Redakcja: Angelika Kuszła, PR www.poradniaredakcyjna.pl

Korekta I: Sylwia Dziemińska, Korekta przy kawie

Skład i łamanie: D.B. Foryś, www.dbforys.pl

Korekta II: Sylwia Dziemińska, korektaprzykawie.pl

Wydawnictwo ReWizja

Książka dostępna również jako książka drukowana.

Dla wszystkich,

którzy na własnej skórze przekonali się,

że miłość nie zawsze oznacza bajkę.

I dla tych, którzy – choć kochali do utraty tchu –

odnaleźli w sobie siłę, aby odejść.

Jesteście dowodem na to,

że strach to tylko cień o wielkich oczach.

4 miesiące później

Kiedyś czytałam, że umieranie nie boli. Zapadasz w czarną, przyjemną otchłań i przestajesz czuć cokolwiek.

Gówno prawda!

Nie wiem, dlaczego ktoś określił śmierć jako przyjemną. Nie ma w niej nic czułego, wyzwalającego. Umieranie jest jak przypalanie ciała rozżarzonym żelastwem. A nawet gorzej, bo to żelastwo nie przebija się tylko przez skórę do wnętrzności. Ono wnika w głąb ciebie, odnajduje te najbardziej wrażliwe cząsteczki duszy i atakuje niczym wściekła, dzika bestia. A ty nie możesz nic z tym zrobić. Tylko czekasz, aż w końcu nadejdzie koniec.

A on nie chce nadejść.

Krew spływała z moich nadgarstków wprost na kafelki. Opierałam się plecami o ścianę, nogi podkurczyłam pod brodę. Zamarłam w tej pozycji już jakiś czas temu, ale nadal nie straciłam przytomności. Żyletka leżała obok mojej prawej dłoni, zakrwawiona, niewielka, śmiercionośna. Myślałam, że coś poczuję. Senność, zmęczenie, może apatię. Ale ja nie czułam nic prócz okrutnego bólu, którego nie potrafiłam znieść. I to cierpienie było niczym włochaty potwór, który posiadał wielkie kły i z wściekłością rzucał się w moim wnętrzu. Ranił mnie, kąsał i nie dawał nawet chwili wytchnienia.

– Lotte? – Z dołu dobiegł mnie damski głos.

Oparłam potylicę o ścianę i przymknęłam oczy.

Umieranie jest jak czekanie na ukochanego, który cię porzucił. Jak smak rozczarowania. Jak złamane serce.

– Lot… – damski głos zamarł. – Boże, Lotte!!

Nie otworzyłam oczu, ale słyszałam, jak mama do mnie podbiega. Chwyciła moje ręce i uniosła je delikatnie.

– Co ty zrobiłaś?! – krzyknęła z rozpaczą. – Lotte, otwórz oczy! Słyszysz? Spójrz na mnie!

Powoli uniosłam powieki. Blada i przerażona twarz mamy patrzyła na mnie z rozpaczą. W jej oczach tkwiły łzy, które szukały ujścia.

– Mamo, pozwól mi odejść – poprosiłam cicho. – Ja nie umiem… nie umiem bez niego żyć.

– Boże, kochanie… – Kobieta szybko wstała i nerwowo zaczęła czegoś szukać po szafkach w łazience.

– Mamo, proszę… – powtórzyłam.

Ale ona nie słuchała. Wyciągnęła coś z jednej z szafek i znowu znalazła się przy mnie. Szybko, sprawnie i z perfekcją zaczęła tamować krwawienie.

– Co ty sobie myślałaś? – załkała, owijając moje nadgarstki bandażami. – Chciałaś mnie tu zostawić?

– Mamusiu…

Teresa uniosła głowę i spojrzała mi w oczy. Jej strach sprawił, że poczułam się jeszcze gorzej.

– Lotte, kocham cię – powiedziała i objęła moją twarz obiema dłońmi. – Jesteś sensem mojego życia. Dlaczego mi to robisz? Dlaczego chcesz mnie zostawić samą?

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Chciałam po prostu przestać czuć. Bitwa myśli, wspomnienia, ten ból, sprawiały, że nie mogłam dalej funkcjonować. Śmierć była lepsza. Mogła mnie uwolnić.

– Przepraszam – wydukałam, czując gulę w gardle. – Jestem najgorsza.

Mama patrzyła na mnie, a jej mina stężała. Przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła tak mocno, że niemal zabrała mi możliwość oddychania.

– Jesteś najcudowniejsza na świecie, Charlotte – wydusiła przez płacz. – Jesteś moim promyczkiem. Światełkiem w tunelu. I nie pozwolę ci zgasnąć, skarbie. On cię zniszczył, ale ja cię naprawię.

Zamknęłam oczy i mocniej się w nią wtuliłam. Mama nie miała racji. On mnie nie zniszczył. On mnie złamał. Zdeptał, zranił. I zabił. W najgorszy możliwy sposób. Robert Kulczycki odebrał mi duszę i serce, ale pozostawił mózg i ciało. Skazał mnie na wieczne potępienie. A potem zniknął.

Obecnie

Dźwięk uderzających o siebie kulek Newtona doprowadzał mnie do szału. Patrzyłem ponuro, jak jedna uderza w kolejne, by wprowadzić w ruch tę ostatnią i przez głowę przemknęła mi myśl, aby wyrzucić ten cholerny bibelot przez okno. Nie rozumiałem, dlaczego ktoś stawia takie gówna na biurku. To rozpraszało. Irytowało. Wkurwiało.

– Cieszę się, że cię widzę, Robert – powiedział mężczyzna.

Był po pięćdziesiątce. Jego ciemne włosy zaczynały siwieć, a na twarzy widać było mnóstwo popękanych naczynek. Patrzył na mnie spod kwadratowych okularów, a jego ciemne oczy obserwowały mnie badawczo. Uśmiechał się, chociaż nie było w tym uśmiechu nic przyjemnego.

– Jestem tu, bo mnie do tego zmusiła – powiedziałem ostro i wymownie zerknąłem w stronę drzwi.

Mężczyzna uniósł jedną brew, a jego uśmiech nieco się poszerzył.

– Cóż… matki – rzekł. – Zawsze wiedzą lepiej, czego nam potrzeba, prawda?

Posłałem mu chłodne spojrzenie.

– Nie mam sześciu lat – warknąłem.

Adam westchnął i poprawił się w fotelu.

– Opuszczasz terapię, Robercie – powiedział. – Tak, twoja mama nie powinna cię tutaj przyprowadzać siłą, ale zrobiła to z troski. Nie musimy rozmawiać, jeżeli nie chcesz. Nie ukrywam jednak, że jestem bardzo ciekawy, co u ciebie słychać.

Przewróciłem oczami. Rodzice żyli ze skromnych emerytur. Nie byłem aż taką świnią, aby zaprzepaszczać pieniądze, które matka musiała wydać na tę wizytę. Wiedziałem też, że nawet choćbym jej wciskał te pieniądze na siłę, nie wzięłaby ich. A warto zaznaczyć, że Adam Sendor nie należał do najtańszych terapeutów.

– W sumie nic ciekawego się nie wydarzyło – odparłem i wygodniej rozsiadłem się na kanapie. – Nadal uczę i rozwodzę się z żoną.

Adam patrzył na mnie bez mrugnięcia okiem. Analizował mnie, próbował dostrzec na mojej twarzy coś, co podpowiedziałoby mu, że nadal go potrzebuję. Ale nic takiego nie zauważył. Odwrócił wzrok i sięgnął po kartkę oraz długopis.

– Więc nie widzisz szans na to, aby uratować swój związek? – zapytał.

Wzruszyłem ramieniem.

– Nie ma czego ratować – odpowiedziałem. – Poszedłem za twoją radą i wybaczyłem zdradę, ale nie widzę możliwości, abyśmy dalej mogli być razem.

– Dlaczego?

Rozejrzałem się po pokoju. Podłoga wyłożona ciemną wykładziną, białe ściany ozdobione jakimiś dyplomami. I okno z widokiem na pobliski parking. Nie było tutaj nic, dzięki czemu pacjent mógłby się czuć komfortowo. To był bardziej pokój przesłuchań aniżeli gabinet psychologa.

– Nie ufam jej.

Adam coś zanotował, a potem zerknął na mnie znad kartki.

– A praca? – zapytał. – Nadal jesteś pewny, że robisz to, co powinieneś?

Spojrzałem w okno. Wiedziałem, do czego zmierzał. Cholerna Kinga. Wypaplała Annie, a ta matce.

– Zapytaj wprost – powiedziałem. – Nie musisz owijać w bawełnę.

Adam pochylił się nieco do przodu i wbił we mnie bardzo poważne spojrzenie. Przekrzywiłem lekko głowę w bok i czekałem na to, aż w końcu wyrazi swoją dezaprobatę, jednak zamiast tego zapytał:

– Podobno jest od ciebie sporo młodsza?

Więc nie zamierzał tego ułatwiać. Chciał, żebym powiedział to na głos. Tak, jakby miało to cokolwiek zmienić.

– Jest moją uczennicą – powiedziałem.

Zmierzył mnie uważnie spojrzeniem.

– I sądzisz, że to rozważne?

A czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Prędzej czy później i tak wszystko wyjdzie na jaw. Ja muszę się tylko postarać, aby sprawa ujrzała światło dzienne jak najpóźniej.

– Oczywiście, że to nie jest rozważne – powiedziałem. – Ryzykuję nie tylko reputacją, ale także pracą. Odbiorą mi prawo do wykonywania zawodu, jeśli to się wyda.

– A jednak nadal to ciągniesz – zauważył. – I nie zamierzasz przestać.

Ponownie wzruszyłem ramionami.

– Powiedzmy, że jest w niej coś, co mnie przyciąga.

Adam zmrużył lekko oczy i odłożył długopis oraz kartkę na biurko. Posłał mi jedno z tych swoich spojrzeń, które miało mi oznajmić, jak bardzo potępia to, co robiłem i mówiłem.

– To jeszcze dziecko – rzekł.

– Jest niemal pełnoletnia – odbiłem piłeczkę.

– Ale nadal jest bardzo młoda, Robercie. Rozmawialiśmy już o twoim problemie i doskonale wiesz, że nie powinieneś wchodzić w relacje z tak młodymi kobietami. Twojej żonie nie było łatwo, a jest dojrzała. Zastanów się więc, co możesz zrobić tej dziewczynie, skoro ma dopiero siedemnaście lat.

Pochyliłem się do przodu i oparłem łokcie o szeroko rozstawione uda. Wiedziałem, że będzie próbował mnie przekonać do zerwania kontaktu z Lotte.

– Zadajesz złe pytania, Adamie – powiedziałem. – Zamiast rozmyślać o tym, co ja jej robię, może warto zastanowić się nad tym, co ona robi mnie?

Mężczyzna nie poruszył się. Nadal patrzył na mnie tak, jakby próbował z samej twarzy odczytać odpowiedź.

– A co takiego robi?

Uśmiechnąłem się, a sądząc po minie terapeuty, ten uśmiech go przeraził.

– Uzależnia – wycedziłem, przywołując w głowie obraz Charlotte. – Jest jak jebany narkotyk, ale działa o wiele bardziej intensywnie niż jakakolwiek znana używka. Jeśli kazałaby mi się kajać u jej stóp, zrobiłbym to bez mrugnięcia okiem. Jeśli kazałaby mi napaść na bank albo wypruć flaki pierwszemu napotkanemu facetowi, też bym to zrobił.

– A gdyby kazała ci odejść?

Zastanowiłem się przez chwilę. Czy po tym wszystkim mógłbym ją puścić wolno? Miała prawo do tego, aby żyć spokojnie, beze mnie, gdzieś daleko?

– Nie ma takiej opcji – odpowiedziałem. – Albo jest ze mną, albo nie będzie z nikim.

Mężczyzna nerwowo poprawił okulary. Na jego czole pojawiło się kilka kropel potu, a w oczach dostrzegłem coś na kształt strachu. On jednak nie bał się mnie. Bał się tego, co mówiłem i myślałem.

– Robercie, powinniśmy częściej się widywać – powiedział i drżącą ręką odpiął górny guzik koszuli. Rozsunął jej kołnierz, jakby to w jakikolwiek sposób miało mu pomóc lepiej oddychać. – Znowu to robisz. Zatracasz się.

– Mam wszystko pod kontrolą – odparłem. – Nie jestem idiotą. Wiem, że jest młoda i delikatna. Patrzy na mnie jak na Boga. Miałeś kiedyś kobietę, która była skłonna cię ubóstwiać?

– Nie jestem tematem naszej rozmowy.

Wyprostowałem się. Adam był dobrze zbudowanym mężczyzną, jednak ja i tak go przewyższałem. Nawet teraz, siedząc, miałem wrażenie, że muszę spoglądać na niego z góry.

– Tematem naszej rozmowy jest moja agresja – powiedziałem i podniosłem się z kanapy. – Nie mówisz tego wprost, ale boisz się, że przypierdolę Lotte tak, że ją zabiję. I wiesz co? – Podszedłem do biurka. Oparłem obie dłonie o blat i spojrzałem terapeucie prosto w oczy. – I pewnie tak się stanie. Któregoś razu nie wytrzymam. Ale nie to jest najgorsze. – Zamilkłem na chwilę, aby dać mu możliwość przyswoić moje słowa.

Patrzyłem, jak w jego oczach rodzi się niepewność i nieufność. Nawet jeśli podejrzewał, co chcę dalej powiedzieć, nie dał tego po sobie poznać.

Czekał.

Czekał, aż powiem to, po czym nie będzie już odwrotu.

– Oceniasz mnie, krytykujesz – wycedziłem. – Patrzysz się na mnie i myślisz, jaki ze mnie pojeb. Nie dopuszczasz do siebie myśli, że to, co jest między mną i Lotte, to coś więcej. Że to wnika w kości, każdą żyłę i najmniejszą komórkę. Że jest jak ogromna dziura, która mnie pochłania i w której się zatracam. Tego się nie da wyłączyć. Zignorować. Im bardziej to od siebie odpycham, tym mocniej to mnie torturuje.

– Usiądź – poprosił. – Porozmawiajmy na spokojnie.

– Jestem spokojny. – Wyprostowałem się. – Chcę ci tylko uświadomić, że nie ma takiej siły, która rozdzieliłaby mnie z Charlotte.

– Spróbuj na to spojrzeć z dystansu – rzekł i nerwowo potarł lewy policzek. – Ona jest jeszcze młoda. Co, jeśli za jakiś czas zakocha się w swoim rówieśniku i będzie chciała odejść?

Zacisnąłem pięść, a potem ją rozluźniłem. Adam nie był głupim facetem. W gruncie rzeczy bardzo mi pomógł na pewnym etapie mojego życia, jednak czasami zadawał takie pytania, które nawet jeśli były zwykłą hipotezą i tak potrafiły mnie wyprowadzić z równowagi. Nie wyobrażałem sobie, aby Lotte zniknęła z mojego życia, bo taką miałaby zachciankę. Zbyt długo czekałem na to, aby się do niej zbliżyć. Obserwowanie już nie wystarczało. Dlatego nie było, kurwa, takiej opcji, żeby związała się z kimkolwiek innym.

Należała do mnie.

A jeśli któregoś dnia zapragnie odejść… no cóż. To będzie jednoznaczne z podpisaniem wyroku.

Bo wolę ją zabić, niż pozwolić na to, aby związała się z kimś innym.

Zawsze sądziłam, że nie ma takiej możliwości, aby wszystko w twoim życiu zaczęło się walić jak w efekcie domina. Nieszczęścia, owszem, zdarzały się, ale to było raczej jedno wydarzenie na jakiś czas, a nie cały szereg. Byłam pewna, że jeśli ktoś znalazł się w tak beznadziejnej sytuacji, to był w niej trochę na własne życzenie. Lub doprowadził do niej mniej lub bardziej świadomie.

Ja nie zrobiłam ani jednego, ani drugiego.

Moim jedynym przewinieniem było to, że się zakochałam. I to właśnie ta miłość zapoczątkowała ten cholerny efekt domina, który stopniowo pchał mnie ku ciemności. Bo wszystko zaczęło się od Roberta Kulczyckiego, mojego nauczyciela, a zakończyło w najgorszy możliwy sposób.

Kiedy wspominam to wszystko po czasie, widzę, jak wiele rzeczy mi wtedy umknęło. Jak dużo złowieszczych znaków ignorowałam lub zwyczajnie ich nie dostrzegałam, przekonana, że każda podjęta przeze mnie decyzja była tą właściwą. Dopiero później, kiedy moje życie stopniowo zamieniało się w ruinę, ja zaczęłam reagować w dość irracjonalny sposób. Jak na przykład wtedy, kiedy wykrzyczałam mamie, że tak naprawdę nie jest moją matką.

Bez dowodów. Bez argumentów. Po prostu wyrzuciłam z siebie to, co podejrzewałam, bo nie potrafiłam sobie poradzić z tym, co ostatnio działo się w moim życiu.

Stałyśmy z Teresą na środku salonu i obserwowałyśmy siebie w pełnej napięcia ciszy. Teresa, nadal przerażona i zrozpaczona po rozstaniu z Tomaszem, patrzyła na mnie w taki sposób, jakbym rzuciła jej czymś obrzydliwym w twarz. A ja, chociaż próbowałam odepchnąć to od siebie, wiedziałam jedno – trafiłam w samo sedno. Odkryłam coś, co na zawsze miało zostać ukryte.

– Lotte, co ty mówisz? – zapytała po raz kolejny takim tonem, jakby nie dowierzała własnym uszom. – Dlaczego kwestionujesz coś tak… – urwała.

– Coś tak oczywistego? – zgadłam. – A ty? Powiedz, dlaczego tak reagujesz?

Cofnęła się o krok zszokowana.

– Bo nie rozumiem, dlaczego przyszło ci to do głowy. Przecież wiesz… – ponownie urwała.

Wiedziałam co? Że nie było żadnych dokumentów potwierdzających, iż to właśnie ta kobieta wydała mnie na świat? A może to, że dziwnym trafem nie miałam żadnych zdjęć z Teresą z okresu, kiedy byłam niemowlakiem?

– Nie chcesz to nie mów – powiedziałam. – Ale wiedz, że nie masz prawa wyżywać się na mnie za to, że twój świat się rozpada. Zburzyłaś to na własne życzenie, więc łaskawie daj mi święty spokój. – Ruszyłam w stronę mojego pokoju.

Wszystkie przeżycia ostatnich dni skumulowały się we mnie i musiały w końcu znaleźć ujście. Mój związek z Robertem – moim wychowawcą i nauczycielem – zaczynał mnie przytłaczać. Nie dość, że miał skrajne nastroje, to jeszcze zabronił mi przyjaźni z Sarą Głogowską, którą kochałam jak siostrę. Ona sama też nie była lepsza, bo zachowywała się dziwnie, miała tajemnice i na dodatek zerwała ze mną znajomość. A matka? No cóż, wiedziałam, że nie powinnam jej takich spraw wyrzygiwać w tak podły sposób, ale umówmy się – to ona zaczęła. Była poważaną osobą na wysokim stanowisku, a zachowywała się tak, jakby ledwie skończyła czternaście lat. Budowała związek z całkiem miłym facetem, a potem puszczała go kantem i miała o to DO MNIE pretensje. Czy stałam nad nią z bronią w ręku i zmuszałam do tego, aby zdradzała Tomasza?

Nie.

Czy cały czas jej powtarzałam, że powinna spoważnieć i zacząć funkcjonować jak normalna, dorosła osoba?

Oczywiście, że tak!

Moje słowa jednak były dla niej niczym niewyraźny szept. Niby coś słyszała, ale jednak nie słyszała. I wolała całą winą obarczyć mnie, niż otwarcie przyznać, że to ona doprowadziła do totalnej ruiny swojego świata.

Następnego dnia, w niedzielę, wstałam później niż zwykle. Kiedy zeszłam na dół, na drzwiach od lodówki zastałam przyklejoną kartkę z napisem:

Przepraszam za wczoraj. Musiałam jechać do Akademii, kryzysowa sytuacja. Kocham Cię

Tia, kocha…

Wczoraj byłam winna rozpadu jej związku, a dzisiaj mnie kochała.

Wzięłam sobie z lodówki jogurt i ponownie spróbowałam dodzwonić się do mojej przyjaciółki, Sary, ale jak na złość nie odbierała. Przeklinając zarówno ją, jak i Roberta, poszłam do łazienki i zaczęłam się przygotowywać do wyjścia.

Nigdy nie sądziłam, że Sara mogłaby tak łatwo ze mnie zrezygnować. Wystarczyła jedna rozmowa między mną a Robertem. Jedna konwersacja, którą zresztą moja przyjaciółka podsłuchała i ot tak ze mnie zrezygnowała. Po prostu stwierdziła, że skoro Kulczycki nie życzył sobie, abym się z nią przyjaźniła, to ja na to przystanę.

Nie było takiej opcji!

Dlatego ubrałam pierwsze, co w mi wpadło w ręce, a potem zaczęłam szybko rozczesywać włosy. Musiałam porozmawiać z Sarą. Wytłumaczyć jej, że owszem, Robert był dla mnie ważny, ale równie ważna była ona. Kochałam ją i potrzebowałam jej w swoim życiu. Chociaż była postrzelona na milion sposobów, miała niewyparzony język i zakochała się w swoim przyrodnim bracie. Mogła być nawet trędowata, a ja i tak chciałabym ją mieć przy sobie. Bo zwyczajnie, tak prawdziwie, uważałam ją za swoją przyjaciółkę.

Odłożyłam szczotkę i chwyciłam gumkę do włosów. Chciałam zrobić warkocz, jednak kiedy podzieliłam włosy na trzy części, dostrzegłam coś dziwnego.

W jednym miejscu znalazłam pasemko znacznie krótsze niż reszta włosów. To było zaskakujące, bo mimo wszystko moje włosy były zdrowe, nie łamały się i nie rozdwajały. A brakowało mi ich z dobrych kilka centrymetrów. Jakby ktoś je obciął nożyczkami. Zamarłam zdziwiona. Przecież ich nie obcinałam. Zwłaszcza w takim miejscu, zupełnie z przodu, gdzie krótsze pasmo wyraźnie się teraz odznaczało.

– Co, do licha? – zapytałam sama siebie.

Przez chwilę próbowałam zrozumieć, co się wydarzyło, ale nie mogłam na nic wpaść. Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem mogło być to, że ktoś mi zwyczajnie obciął włosy, kiedy tego nie zauważyłam. Na przykład w szkole, podczas lekcji. I nawet miałam podejrzenie, kto mógłby to zrobić.

Cholerna, zazdrosna o Kulczyckiego, Ilona.

Obiecując sobie, że porozmawiam z tą idiotką, związałam włosy, a potem wyszłam z domu. Oczywiście od razu obrałam kierunek do mojej przyjaciółki, ale już w centrum mój zamiar diabli wzięli. A wszystko dlatego, że zobaczyłam coś bardzo, ale to bardzo zadziwiającego. Otóż pod centrum handlowym stał nie kto inny, tylko Bartek Snochowski. Chudy, rudy, lekko piegowaty chłopak chodził ze mną do klasy. I może nic nadzwyczajnego by w tym nie było, gdyby nie to, że miał ze sobą wózek, w którym siedziało – tak na oko – ośmiomiesięczne dziecko. Maleństwo, całe czerwone na buźce, wrzeszczało ile sił w płucach, a biedny Bartek najwyraźniej nie wiedział, co powinien zrobić. Bujał tym wózkiem na prawo i lewo, a im bardziej bujał, tym głośniej dziecko krzyczało. W końcu załamał ręce i usiadł na ławce, chowając twarz w dłoniach.

No naprawdę, postawa godna ojca. Bez kitu!

Rozejrzałam się, czy żaden upierdliwy kierowca nie postanowi mnie przejechać i szybko przebiegłam przez ulicę, starając się nie wybuchnąć śmiechem.

– Siema! – zawołałam do Bartka, który na dźwięk mojego głosu poderwał się na równe nogi. Normalnie jakbym jakimś jego dowódcą była. – Nie wiedziałam, że masz dziecko. – Pochyliłam się nad wózkiem i uśmiechnęłam do malucha. – Cześć, bąbel, strasznie dzisiaj krzyczysz.

– To nie moje – zaprzeczył szybko chłopak. – Ula jest mojego brata.

Zaskoczona spojrzałam na rudzielca.

– Masz brata? – zapytałam, a ten kiwnął twierdząco głową.

– Tak – rzekł. – Ale kiepski z niego ojciec. Siedzi i gra w grę, a ja robię za niańkę.

No tak. Dziecko-wpadka i oto rezultaty.

– Mogę? – zapytałam, wskazując na maleństwo, a Bartek wzruszył lekko ramionami.

Wzięłam Ulę na ręce, a dziewczynka przyglądała mi się wielkimi, ciemnymi oczami.

– Nie mogę jej uspokoić – jęknął chłopak.

– Bo trzeba ją przewinąć – odpowiedziałam, krzywiąc się lekko. Tak, zdecydowanie temu maleństwu było potrzebne pogotowie pieluchowe.

Ula położyła swoją małą, pulchną rączkę na moim nosie i zaczęła go ściskać, jakby z gumy był lub coś w tym rodzaju.

– To może ja ją wezmę do domu – zaproponował. – Ale chyba cię polubiła.

– Odprowadzę was – rzekłam i nie czekając na chłopaka, ruszyłam przodem, tak jakbym wiedziała, gdzie mieszkał.

– Charlotte? – Usłyszałam za sobą jego głos i odwróciłam się, zerkając pytająco na kolegę. – W drugą stronę. – Uśmiechnął się, wskazując głową przeciwny kierunek.

Och… Charlotte chciała zabłysnąć i normalnie błysnęła jaśniej niż słońce… ale głupotą. Przybrałam najbardziej poważną minę, na jaką w tamtej chwili było mnie stać i ignorując małą rączkę, która z jakiegoś powodu zainteresowała się moim nosem, ruszyłam za Bartkiem w stronę jego mieszkania, domu, czy w czym on tam mieszkał.

– Umiesz się zajmować dziećmi? – zapytał po chwili, rzucając mi krótkie spojrzenie.

– W USA pracowałam jako opiekunka u sąsiadów, ale jeżeli zostawisz mnie teraz, na środku ulicy z twoją bratanicą, to przysięgam, że cię uduszę.

Zaśmiał się i puścił do mnie oczko.

– Więc rzucam ten pomysł w niepamięć – zażartował.

– Tak właściwie, to co robisz o tej porze poza domem? – zapytałam, jakby to była późna noc.

Mój Boże, spraw, aby ziemia się pode mną rozstąpiła – pomyślałam. Chłopak wskazał dłonią koszyk pod wózkiem Ulki i zauważyłam tam kilka siatek i dwie rolki świątecznego papieru do zawijania prezentów.

– Święta idą – rzekł. – Kupowałem upominki dla rodziny.

Że też o tym nie pomyślałam?! Przecież zostały dwa tygodnie do Bożego Narodzenia, a ja nie miałam nawet pomysłu, co kupić mamie, ojcu… a Robertowi?

– Och, jakiś ty dobry. – Uśmiechnęłam się w stronę rudzielca. – A ja co dostanę?

– Zobaczysz. – Ponownie puścił mi oczko i przez moment nie wiedziałam, jak mam to odebrać, ale stwierdziłam, że to taki dowcip.

Bartek mieszkał przy ulicy Dworcowej, która w naszym mieście nie szczyciła się dobrą sławą. Ogólnie znajdowały się tam stare kamienice, w których mieszkały rodziny bardzo biedne lub patologiczne. Oczywiście wiedziałam, że mój kolega nie należał do najbogatszych i w ogóle do tych najbardziej „cool”, ale nie byłam świadoma, że pochodził akurat z takiego miejsca.

Weszliśmy do niewielkiej kamienicy, zbudowanej z czerwonej cegły, gdzie klatka schodowa była zadziwiająco ciepła i zadbana. Podłogą, co prawda, był szary beton, ale ściany pokrywała śnieżnobiała farba, schody były proste, drewniane i czyste, a wszędzie unosił się zapach jakiegoś płynu do prania. Bartek postawił wózek pod schodami, wyjął z niego wszystkie swoje zakupy i z wyraźnym zmieszaniem na twarzy poprowadził mnie na piętro przed podrapane, drewniane drzwi.

– Charlotte – powiedział dość niepewnie i spojrzał na mnie jakoś tak dziwnie – mogłabyś nikomu nie mówić o tym, co tu zobaczysz?

Normalnie gały wyleciały mi z orbit. Dlaczego miałabym coś komukolwiek mówić?

– Jasne, że nic nie powiem – obiecałam, a chłopak przygryzł na chwilę dolną wargę, po czym z wyraźnym wahaniem otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem.

Mieszkanie było… małe. Chyba jeszcze mniejsze niż to Roberta. Na prawo niewielki pokój z zielonymi ścianami, dwoma łóżkami ustawionymi naprzeciw siebie, a pod oknem biurko z komputerem, przy którym siedział ciemnowłosy chłopak, uderzająco podobny do Bartka. Obok był kolejny pokój, równie mały, co ten poprzedni, z białymi, krzywymi ścianami. Po prawej stronie stała stara, siwa meblościanka, naprzeciwko kanapa, przed nią stolik – na którym zresztą walały się puste butle po alkoholu, brudne talerzyki oraz chusteczki – i dwa pufy. Na jednym z nich siedział otyły mężczyzna o czarnych włosach i gęstym wąsie. Gdy mnie zobaczył, uważnie zmierzył całą moją osobę ciemnym spojrzeniem i popił łyk piwa, o dziwo z puszki.

– Gdzie matka?! – zagrzmiał grubas, a jego głos przyprawił mnie o ciarki.

– Nie wiem – odpowiedział chłodno Bartek i wszedł do pokoju, który prawdopodobnie dzielił z bratem.

– A ty, kurwa, gdzie się szlajasz?! – mężczyzna wstał i chwiejnie wyszedł do przedpokoju. – Miałeś iść do warsztatu!

– Jest niedziela! – krzyknął Bartek.

– Chuj mnie to obchodzi – warknął ten dziwny człowiek. – Masz zarobić na siebie, ja nie będę harował na darmozjada!

– Dobra, weź wypieprzaj do siebie – powiedział ze złością chłopak, objął mnie ramieniem, wepchnął do swojego pokoju i zamknął drzwi przed nosem swojego, jak podejrzewałam, ojca.

– Sorry za niego – powiedział.

– W porządku – wybąkałam tylko, nadal zszokowana.

Wziął ode mnie Ulę, posadził ją na łóżku i zerknął na swojego brata.

– Może byś się łaskawie swoją córką zaopiekował?! – syknął w jego stronę, rozpinając dziecku kurteczkę.

– Zajęty jestem – odpowiedział, nawet nie spoglądając w naszą stronę.

Bartek przymknął na chwilę oczy, tak jakby szukał w sobie cierpliwości.

– Ja to zrobię – odezwałam się, podeszłam do Uli i zaczęłam ją rozbierać.

Dopiero kiedy zdjęłam różową czapeczkę, mogłam dokładniej przyjrzeć się dziewczynce. Miała ciemne, krótkie włoski, duże ciemne oczy i okrągłe, różowe policzki. Była po prostu urocza.

– Kurwa mać! – zawołał Bartek i odwrócił brata w swoją stronę. – Zajmiesz się w końcu tym dzieckiem czy nie?!

– Mówiłem już, że jestem zajęty! – krzyknął.

Na moje oko mógł mieć jakieś dziewiętnaście lat i był dokładną kopią mojego kolegi z klasy. Te same rysy twarzy, oczy, a nawet mimika. Jedynie kolor włosów się nie zgadzał.

W rogu łóżka zauważyłam kilka zabawek, więc wcisnęłam jedną z nich dziewczynce w małe, śliczne rączki.

– Gra jest dla ciebie ważniejsza?! – Bartek chwycił chłopaka za skrawek jego czarnej bluzy i szarpnął nim kilka razy. – To po cholerę sobie dzieciaka robiłeś?!

– Odpierdol się! – wrzasnął chłopak i odepchnął brata. Wybiegł z pokoju, trzaskając drzwiami. Do tamtej pory uważałam, że to ja miałam dom wariatów, ale zmieniłam zdanie.

Bartek opadł na miejsce, gdzie przed chwilą siedział jego brat, i westchnął ciężko.

– Sorry – bąknął po chwili. – Nie powinnaś tego widzieć.

– Nie przejmuj się. – Posłałam chłopakowi uśmiech. – Fajny z ciebie wujek, skoro się tak troszczysz.

Bartek spojrzał na mnie wyraźnie zaskoczony.

– Skoro Mati ma w dupie, to ja muszę się zainteresować – rzekł. – Zresztą, sama widzisz, jak to wygląda. Ojciec chleje, ile wlezie, matka pracuje, gdzie może, a Mateusza interesują tylko gierki. Karola też nie jest lepsza. Co prawda mała jest zawsze nakarmiona i czysta, ale nie jestem pewien, czy daje jej wystarczająco dużo troski. Więcej zajmują się nią jej rodzice.

Zerknęłam na dziewczynkę, która bawiła się niebieskim słonikiem.

– Karola? – zapytałam, nie bardzo rozumiejąc.

– Mama Uli. Taki typ nowobogackiej. Interesują ją tylko ciuchy, pieniądze i świecidełka. Kiedy poznała Mateusza, nie wiedziała, jaką patologią jesteśmy, a kiedy się zorientowała, była już w ciąży.

– Przecież nie jesteście patologią – zauważyłam. – Może macie kilka kłopotów, ale bez przesady. – Podałam Uli grzechotkę, a dziewczynka natychmiast wsadziła ją sobie do ust.

– A co jest dla ciebie patologią? – zapytał i wyprostował nogi, krzyżując je w kostkach.

– Bo ja wiem? – Wzruszyłam lekko ramionami. – Wydaje mi się, że patologia jest wtedy, kiedy rodzice w ogóle się nie interesują dziećmi, które chodzą brudne i głodne. Albo kiedy ojciec znęca się nad rodziną, a matka na to pozwala i nie robi nic, aby chronić swoje dzieci. Ale u was patologii nie ma.

– MOPS twierdzi inaczej – mruknął. – Przychodzą tutaj i wiecznie się czepiają.

Och… Nie miałam pojęcia, że sprawy rodzinne Bartka były aż tak poważne.

– Nie przejmuj się – powiedziałam. – Ja i tak cię lubię.

Uśmiechnął się lekko pod nosem. Zerknął na Ulę i zagdakał tak śmiesznie w jej stronę, aż dziewczynka roześmiała się wesoło.

– Masz jakieś pampersy? – zapytałam, przypominając sobie o tym nieprzyjemnym zapachu.

Oj, matka ze mnie byłaby kiepska, bo moje dziecko prawdopodobnie chodziłoby obsrane, obrzygane i obsikane tak długo, aż samo by sobie pieluchy nie zmieniło.

Bartek wstał i wyciągnął spod biurka paczkę pampersów oraz nawilżone chusteczki i podał mi je. Kiedy brałam je od niego, nasze palce dosłownie na sekundę się zetknęły, ale mimo to poczułam, jak dłoń siedemnastolatka drgnęła. Spojrzał na mnie, lekko czerwieniejąc na twarzy, jednak ja – jako dobra koleżanka – udałam, że nic nie zauważyłam i zaczęłam przewijać tego uroczego małego bąbla.

– Charlotte, mogę cię o coś zapytać? – odezwał się po chwili.

– Jasne. – Uśmiechnęłam się do Bartka. – Pytaj, o co chcesz.

– Chodzi o twojego chłopaka – rzekł dosyć niepewnie, a ja zaalarmowana spojrzałam na kolegę.

– Tak? – Starałam się brzmieć normalnie, ale obudziła się we mnie jakaś nieuzasadniona obawa, iż Bartek domyślał się, kto był moim chłopakiem, facetem, czy jak to tam jeszcze nazwać.

– Chodzisz z Kulczyckim?

Moje serce stanęło. Nie, to nie możliwe, aby rudzielec się domyślił!

– Skąd ten pomysł? – zapytałam zbyt nerwowo.

Cholera, cholera, cholera! Szybko włożyłam Uli nowego pampersa i spojrzałam z niepokojem na kolegę.

– Po prostu widzę, jak na niego patrzysz. – Wzruszył lekko ramionami.

– Przecież normalnie na niego patrzę – rzekłam, a Bartek uśmiechnął się blado.

– Nie musisz kłamać, Lotte. Nie martw się, ja nic nikomu nie powiem. – Przeszył mnie swoim spojrzeniem na wylot. – Widzę też, jak on na ciebie patrzy. Poza tym sam mi to zasugerował, więc…

Zamarłam, przyswajając słowa chłopaka.

– Co?! – zapytałam.

Robert ZASUGEROWAŁ Bartkowi, że byliśmy parą? Kiedy? Jak? PO CO?!

Mój kolega jednak nie zamierzał rozwijać tematu. Machnął lekceważąco ręką.

– Raz rozmawialiśmy. Nic specjalnego. Ale pojąłem wtedy, że nie jesteś mu obojętna i ja go rozumiem. I rozumiem też ciebie. Jest dojrzały, wszystkie dziewczyny na niego lecą. Nawet trochę szkoda, że wybrałaś akurat jego. W porównaniu z Kulczyckim nie mam nawet najmniejszych szans u ciebie.

Dopiero po chwili dotarło do mnie, co padło z jego ust. Wzięłam głębszy oddech. Wiedziałam, że podobałam się Bartkowi, ale nie sądziłam, że aż tak bardzo. I w sumie, gdyby nie Robert, gdyby nie te indywidualne zajęcia i to, co poczułam do mojego nauczyciela, to być może spotykałabym się z nim. Z tym cichym, spokojnym rudzielcem.

– Serce nie sługa – odpowiedziałam cicho.

– A czy jest jakaś taka niewielka szansa… – zaczął dosyć niepewnie i jeszcze bardziej się zaczerwienił.

– Mhmm? – mruknęłam, nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi.

– Jest chociaż cień szansy, że gdyby tobie i Kulczyckiemu nie wyszło…

Zrozumiałam. Dlatego podniosłam rękę, dając mu znak, że nie musi kontynuować.

– Jasne – odpowiedziałam szybko. – Gdyby mi i Kulczyckiemu nie wyszło, masz u mnie bardzo dużą szansę.

W odpowiedzi siedemnastolatek rozpromienił się i uśmiechnął szeroko w moją stronę.

###

Gdy wróciłam do domu, w środku zastałam tak grobową atmosferę, że aż nie było czym oddychać. Na sofie siedziała moja matka z chusteczką w dłoni, a obok niej Camila, o dziwo też zapłakana, a na fotelu, jak gdyby nigdy nic, Tomasz.

Zamrugałam kilka razy, patrząc na ten obrazek. Czyżby Tomasz wybaczył mojej matce? Poza tym, co tu robiła Camila? A gdzie James?

– Jakieś kółko zwierzeń macie? – zapytałam, wchodząc do salonu.

Tomasz spojrzał na mnie, a jego twarz była… pełna współczucia, litości i… i chyba troski, ale nie miałam pewności.

Mama podniosła się z kanapy, niespodziewanie podeszła do mnie i mocno przytuliła.

– Charlotte – wyszeptała, tuląc mnie do siebie jak małe dziecko. – Moja mała córeczka.

– Naćpałaś się czegoś? – zapytałam i odsunęłam od Teresy.

Nie wiedziałam, co tej kobiecie odbiło i chyba nawet nie chciałam wiedzieć.

– To straszne – wyjąkała po angielsku Camila i pociągnęła nosem. – To niesprawiedliwe.

Zmarszczyłam ze zdziwienia brwi. Były dwie możliwości:

a) albo ci ludzie się czegoś nawciągali;

b) albo coś się stało.

Zerknęłam pytająco na Tomasza, ale ten spuścił tylko głowę, zupełnie nic nie mówiąc. Mama natomiast ponownie mnie przytuliła, a Camila zaniosła się tak żałosnym płaczem, że zapragnęłam ją kopnąć.

– Na litość boską, udusisz mnie! – zawołałam i odskoczyłam od Teresy. – Możecie mi wyjaśnić, co tu się dzieje?

Matka Teresa zaczęła wyć na cały głos i w połączeniu z płaczem Camilii miałam w domu istny koncert wrzeszczących kotów. Były – a może obecny? – partner mojej matki westchnął ciężko i oparł łokcie o uda.

– Usiądź, Charlotte – powiedział po chwili i spojrzał na mnie tak, jakby zaraz miał mi powiedzieć coś bardzo ważnego.

Zrobiłam więc, o co prosił i klapnęłam na sofę, a mama niemal natychmiast znalazła się obok mnie i chwyciła mocno za rękę. Spojrzałam na nią, potem na tego starego babsztyla i znów na Tomasza zupełnie zdezorientowana.

– Tomuś, błagam cię, powiedz, co się dzieje, bo zaraz dostanę jakiegoś szału – jęknęłam.

Mężczyzna wziął głębszy oddech i spojrzał prosto w moje oczy.

– Charlotte, twój ojciec… – przerwał na chwilę i nerwowo przeczesał dłonią włosy.

Ojciec? Co ojciec? Wyjechał? Znów spojrzałam na mamę. Nie, na pewno nie wyjechał.

– Co z nim? – zapytałam dosyć zdawkowo, bo w sumie niewiele mnie obchodził los Jamesa.

Teresa mocniej ścisnęła moją dłoń.

– Twoja mama dostała telefon – zaczął bardzo grobowym tonem. – Twój ojciec… Lotte, twój ojciec nie żyje.

Zamrugałam jak idiotka. Mój ojciec co? Zerknęłam na mamę, ale ta ponownie wycierała oczy chusteczką. Jak to James nie żyje? Przecież jeszcze w piątek był cały i zdrowy!

– Fajny żart – skwitowałam ze śmiechem. – Naprawdę, możecie w kabarecie robić.

– Charlotte. – Tomek niespodziewanie chwycił moją dłoń. – Twój ojciec nie żyje – powtórzył cicho. – Miał zawał.

Nie. To nie może być prawda. Jak to nie żyje? Umarł sobie i już? Nie ma go? Może nasze relacje nie były jakoś superbliskie, ale to mój ojciec. Człowiek, który mnie spłodził i nagle go nie ma? Postanowił sobie, że będzie miał zawał i tyle? Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wstałam z kanapy. Tomek również się podniósł, patrząc na mnie ze współczuciem.

– Mamo? – zapytałam. – Powiedz, że to nieprawda.

Nie odpowiedziała. Mężczyzna natomiast przyciągnął mnie do siebie i przytulił do swojej klatki piersiowej, pachnącej jakąś wodą kolońską.

– Tak mi przykro – mówił cicho, a jedną dłonią zaczął gładzić moje włosy. – Pamiętaj, że gdybyś czegoś potrzebowała, to śmiało możesz do mnie przyjść.

Nie płakałam. Nie wylewałam łez tak jak Teresa czy Camila. Jedynie ogarnął mnie szok i niedowierzanie. Jeszcze wczoraj miałam obojga rodziców – rozwiedzionych, wiecznie awanturujących się i zupełnie nierozumiejących moich potrzeb, ale byli oboje. Dzień później zostałam sama z mamą, bo los nagle postanowił odebrać mi ojca.

Odsunęłam się od Tomka i w jakimś transie poszłam do kuchni. Wlałam wodę do czajnika, wyjęłam z szafki kubek i włożyłam do niego torebkę z czarną herbatą.

James nie żyje. Mój tata umarł i już nigdy więcej nie stanie w drzwiach naszego domu. Już nigdy mnie nie zdenerwuje, nigdy nie poczuję tej irytacji na jego widok. Niespodziewanie z moich oczu potoczyły się łzy. James może nie był jakimś idealnym mężem i ojcem, ale z całą pewnością nie zasłużył na śmierć. Już wolałabym, aby mieszkał w Stanach, nie odzywał się do mnie i miał mnie w dupie, niż żeby miało go nie być w ogóle.

Świadomość, że ojciec gdzieś tam żyje, była lepsza niż fakt, iż leżał dwa metry pod ziemią. Ale niestety, moje życie nie zamierzało mnie oszczędzać i dawać mi tych „lepszych” scenariuszy. Bowiem mój ojciec był już martwy.