You're my Clare - Rosalie Wilson - ebook + książka
NOWOŚĆ

You're my Clare ebook

Rosalie Wilson

0,0

120 osób interesuje się tą książką

Opis

Charlotte Bright ma siedemnaście lat i życie, które wydaje się całkiem normalne. Szkoła, najlepsza przyjaciółka Sara, cichy wielbiciel i matka, której sposób wychowania zdecydowanie odbiega od podręcznikowych schematów. A jednak pewnego dnia wszystko się zmienia.

 

Najbardziej lubiany nauczyciel w szkole, Robert Kulczycki, proponuje Charlotte indywidualne zajęcia z angielskiego. To miało być tylko kilka godzin w tygodniu – dodatkowe ćwiczenia, rozwijanie umiejętności, nic wielkiego. Tyle że bardzo szybko zaczyna być inaczej.

 

Zbyt długie spojrzenia. Przypadkowy dotyk. Słowa, które nie powinny paść.

 

– Wiesz, co mnie urzeka w ciemności? – szepnął. – Nie widać w niej granic. Kiedy gasną światła, bariery przestają istnieć.

 

Robert Kulczycki – charyzmatyczny, pełen pasji nauczyciel, uwielbiany przez uczniów i szanowany przez grono pedagogiczne. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.
Ale czy na pewno?

 

Nastolatka, której świat zaczyna się walić.

Dwie twarze człowieka, który powinien być nieskazitelny.

I one – uczucia, których nie powinno być.

 

Co tak naprawdę dzieje się za zamkniętymi drzwiami pustej sali? 

Kiedy Charlotte dostrzeże prawdę, będzie już za późno. 

Są relacje, które nigdy nie powinny się narodzić. 

 

I tajemnice, które mogą zniszczyć wszystko…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 367

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Rosalie Wilson

Copyright © Wydawnictwo ReWizja

Wydanie I 

Wilkszyn 2025

ISBN 978-83-67520-63-8

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione bez wcześniejszej pisemnej zgody autora oraz wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pomocą nośników elektronicznych.

Projekt okładki: Katarzyna Grdeń, Studio Typika @typikastudio

Rysunek na okładce: Karolina Maluchnik

Redakcja: Angelika Kuszła, PR www.poradniaredakcyjna.pl

Korekta I: Sylwia Dziemińska, Korekta przy kawie

Skład i łamanie: D.B. Foryś www.dbforys.pl

Korekta II: Angelika Kuszła, PR www.poradniaredakcyjna.pl

Wydawnictwo ReWizja

Książka dostępna również jako książka drukowana.

Dla każdego złamanego serca.

Nie pozwólcie, aby ten ból uczynił Was kimś,

kogo sami balibyście się pokochać.

Sunlight comes creeping in

Illuminates our skin

We watch the day go by

Stories of all we did

It made me think of you

It made me think of you…1

Słowa piosenki dudniły w słuchawkach podłączonych do mojego telefonu. Leżałam na łóżku ubrana w nienaganny galowy strój i patrzyłam tępo w sufit. To już koniec – powtarzałam sobie w myślach. Dzisiaj wszystko się skończy. Już nie płakałam. Wylewałam łzy przez całą noc, a kiedy w końcu nastał ranek, zwyczajnie już ich nie miałam. Moje kanaliki łzowe wyschły na wiór.

Przez ostatnie godziny nie miałam żadnej wiadomości od Roberta. Może to nawet lepiej? On dokonał już wyboru. Przedstawił swoje stanowisko. Teraz nadeszła kolej na mnie. Nie zamierzałam nic ukrywać. Powiem wszystko tak, jak było naprawdę. Nawet jeżeli miałoby to skutkować zaprzepaszczeniem mojej edukacji i przyszłości. Byłam świadoma, że mogłam tym pogrążyć Roberta i zrujnować jego karierę. On ich wszystkich okłamał z premedytacją, z obawy o siebie. Nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, co poczuję, kiedy dowiem się, jaką przyjął linię obrony. W jak okrutny sposób mnie upokorzył.

Parsknęłam cicho. Miłość, ślepota i głupota zawsze kroczyły obok siebie niczym trzy siostry bliźniaczki. Były bolesną, ale niezwykle pouczającą lekcją. Bo nikt, tak jak one, nie udowadniał, że serce to zdradziecka łajza. W jednej chwili bije dla ciebie, a w następnej żyje już dla kogoś innego. Nawet jeśli ta osoba wbija w nie dziesiątki rozgrzanych do czerwoności noży.

W moim pokoju rozległo się ciche pukanie do drzwi i do środka zajrzała mama.

– Skarbie? – zapytała cicho i niepewnie weszła. Podeszła do łóżka i usiadła na jego brzegu.

Moja kochana mama. Jak zwykle wyglądała idealnie. Miała na sobie białą koszulę, czarną spódniczkę i wysokie szpilki. Ciemne włosy z samego rana spięła w niedbałego koka, a zielone oczy podkreśliła eyelinerem oraz tuszem. Twarz bez zmarszczek pokrywała delikatna warstwa pudru, a usta lśniły od błyszczyka – zapewne mojego.

Była piękna. Idealna.

– W porządku, mamo – bąknęłam tylko i znów spojrzałam w sufit.

To znaczy… chciałam, żeby sądziła, że wszystko było w porządku. Nigdy nie mogłam zrozumieć, czym sobie zasłużyłam na taką matkę. Inni rodzice na jej miejscu urządzaliby awantury, dawali szlabany, trzaskali drzwiami i rzucali najróżniejszymi przedmiotami. A mama? Ona przyjęła wszystko ze stoickim spokojem… No prawie. Mało tego! Broniła mnie przez cały ten czas. Zawsze uważałam, że nie była normalna, ale w ostatnich dniach upewniła mnie w tych przypuszczeniach.

– Musimy jechać – powiedziała i dotknęła mojego ramienia. Miała taką ciepłą i delikatną dłoń.

– Okej – znów bąknęłam i wyciągnęłam słuchawki z uszu.

Po raz pierwszy od bardzo dawna miałam jechać do szkoły samochodem. Po raz pierwszy w życiu nie biegałam po domu jak szalona, szukając książek, zeszytów i plecaka. Po raz pierwszy w życiu posprzątałam swój pokój i wychodziłam punktualnie… Po raz pierwszy i ostatni.

W szkole było mnóstwo ludzi, ale nie mówiło się o niczym innym, tylko o mnie. Gdy szłam u boku mamy do dyrektora, uczniowie wskazywali mnie palcami, patrzyli i szeptali między sobą kąśliwe uwagi. Mama szła obok mnie dumna, z wysoko uniesioną głową i czarną torebką na ramieniu. Wyglądała na pewną siebie i zdeterminowaną.

Och mamo… Tak bardzo chciałabym być tobą.

– Gdyby udało im się mnie wyprowadzić z równowagi – powiedziała nagle, gdy wchodziłyśmy schodami na piętro – to powstrzymaj mnie, zanim zrobię komuś krzywdę, dobrze?

– Masz przy sobie jakieś ostre narzędzia? – zapytałam, a kobieta uśmiechnęła się lekko.

– Tylko pilnik do paznokci i grzebień do tapirowania. – Spojrzała na mnie z zadziornym uśmiechem i puściła mi oczko.

– Czyli broń masowego rażenia – stwierdziłam.

Uśmiech na jej twarzy zbladł. Od razu wiedziałam, dlaczego. Przed nami, koło drzwi sekretariatu, stali ONI. Ci, którzy mieli wydać „wyrok”.

Wyrok za to, że zaufałam.

Oddałam całą siebie.

Pokochałam…

1 Birdy, Wings.

Zawsze wiedziałam, że moja matka była zdrowo rąbnięta, ale teraz przechodziła samą siebie. Była godzina szósta, a ta wredna kobieta stała na środku mojego pokoju i gapiła się na mnie. Po prostu, ot tak stała i bez żadnego skrępowania wlepiała we mnie ślepia, jakbym była jakimś niezwykle ciekawym eksponatem. Okej… może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że miała na sobie tylko bieliznę.

Litości!

Czy ja naprawdę nie miałam nic lepszego do roboty niż oglądanie mojej własnej matki paradującej półnago po domu?! Dobra, może widok jej gołej sylwetki byłam w stanie jakoś zdzierżyć, ale nie mogłam znieść jej durnych pytań kierowanych do mojej skromnej, zaspanej osoby. A jeszcze pięć minut temu miałam przed oczami cudownego, boskiego, seksownego bruneta, który zamierzał mnie pocałować. Byłam skłonna uwierzyć, że ten wspaniały półbóg naprawdę był mną zachwycony, gdyby nie to, że ktoś zaczął mną szarpać na prawo i lewo. Kiedy otworzyłam oczy, ujrzałam moją świrniętą matkę. Niemal gołą.

No błagam!

Półbóg krzyknął przerażony, skrył się gdzieś pod moim łóżkiem i za żadne skarby świata nie chciał spod niego wyjść. A mogło być tak pięknie…

– Kobieto, ty jesteś nienormalna – powiedziałam i walnęłam głową o poduszkę.

Błagam! Chcę chociaż na chwilę wrócić do mojego całuśnego bruneta!

– Lotte, no spójrz! – zawołała mama.

Niechętnie otworzyłam oczy.

– Nie, nie wyrosła ci dodatkowa głowa, trzecia ręka czy nos Pinokia – jęknęłam z przekąsem. – Wyglądasz dokładnie tak samo jak wczoraj.

– Pytałam się, czy jestem gruba! – powiedziała nieco głośniej.

Podniosła z podłogi stertę moich ciuchów i rzuciła nimi we mnie. Chyba miało to zasugerować, że w moim pokoju panował bałagan. Chociaż tak naprawdę ja nazywałam to „artystycznym nieładem”.

– Tak! – krzyknęłam. – Wyglądasz jak okrąglutka świnka. Idź, zmień psychiatrę, bo ten cię oszukuje!

Mama założyła ręce na piersi i zmrużyła złowrogo oczy.

– Charlotte! – rzuciła ostrzegawczo, na co zerknęłam wymownie w sufit.

Serio, nie rozumiałam, o co tej kobiecie chodziło. Przecież w domu były lustra, więc doskonale widziała, że wyglądała świetnie!

Teresa Bright, czyli moja mama, to czterdziestolatka z urodą dwudziestokilkulatki. Miała okrągłą twarz z prostym, ale niewielkim nosem. Duże zielone oczy często hipnotyzowały nie tylko mężczyzn w jej wieku, ale chyba wszystkich, na których spoglądała. Lekko wystające kości policzkowe zazwyczaj podkreślała bronzerem i różem, a podłużne, szerokie usta malowała moimi błyszczykami. Miała tak doskonałą cerę, że na jej twarzy było ledwie kilka niewielkich zmarszczek. Wąską talię uwydatniała dopasowanymi kreacjami. Niewielkie piersi optycznie powiększała stanikami typu push-up, a długie, zgrabne nogi często eksponowała, nosząc krótkie spódniczki oraz wysokie szpilki. Wyglądała jak marzenie większości mężczyzn. Wystarczył jej niewinny uśmiech, spojrzenie spod gęstych rzęs, aby faceci padali do jej stóp. Budziła zachwyt i zazdrość – zwłaszcza wśród kobiet. I czasami zastanawiałam się, czy moja matka nie podpisała jakiegoś paktu z diabłem. Bo umówmy się, niewiele pań mogło się pochwalić taką formą.

– Przecież nie jesteś gruba! – Uniosłam ręce w geście poddania. – Jak możesz być gruba, skoro cały czas jesz trawę?

– Nie jem trawy. – Wsparła dłonie na biodrach. – Tylko zdrową, ekologiczną żywność. Swoją drogą, ty też mogłabyś zacząć się lepiej odżywiać.

– Tak, tak… – mruknęłam i naciągnęłam kołdrę na głowę.

Halo, półbogu, jesteś tutaj jeszcze?

Cóż… moja matka już taka była. Co kilka dni stawała półnaga w moim pokoju, kuchni albo w salonie i pytała, czy przytyła. Nie do końca wiedziałam, po co to robiła, ale podejrzewałam, że w ten sposób próbowała się dowartościować.

Moi rodzice rozwiedli się trzy lata temu, krótko po tym, jak mama odkryła, że ojciec ma romans. I jakąś tam pannę może jeszcze byśmy z mamą przebolały, lecz mój czterdziestodwuletni ojciec związał się z kobietą dziesięć lat starszą od siebie. Chociaż z mamą rzadko rozmawiałyśmy na ten temat, musiała się poczuć bardzo niedowartościowana, nieatrakcyjna i totalnie do dupy, skoro mąż wymienił ją na starszy model.

Istna paranoja!

Zamknęłam oczy i próbowałam z powrotem zasnąć, ale jakieś dziwne dźwięki całkowicie mi to uniemożliwiały. Było to na tyle irytujące, że w jednej sekundzie zapragnęłam zniszczyć cały świat, a zwłaszcza źródło tego hałasu – czyli moją matkę. Normalnie miałam ochotę chwycić coś ciężkiego i sieknąć tym w nią w nadziei, że rozpłynie się w powietrzu niczym mgła. Mama w coś waliła, stukała, pukała i stękała przy tym jak kot, którego ktoś oblał wiadrem wody. Wkurzona odgarnęłam kołdrę i zobaczyłam, jak próbuje otworzyć szafę.

O nie! Tylko nie ta szafa!

– Nie otwieraj tego! – krzyknęłam, ale było już za późno.

Drzwi ustąpiły, a na moją matkę zwaliły się tony ubrań, kartonów po butach, samych butów i nie do końca wiem, czego jeszcze. Teresa Bright leżała przywalona wszystkimi rzeczami, których nie chciało mi się układać. Na jej głowie dumnie zawisły moje koronkowe figi. Rozglądała się zdezorientowana dookoła, a jej wzrok wskazywał na to, że doznała jakiegoś ciężkiego szoku.

– Lotte! – krzyknęła. – Zadzwoń po pogotowie, jakaś lawina na mnie zeszła!

Stłumiłam w sobie chęć wybuchnięcia śmiechem i wygramoliłam się z łóżka. Podbiegłam do mamy, chwyciłam ją za ręce i pomogłam wstać.

– Żadna lawina. – Zdjęłam z jej głowy moje majtki, a potem zebrałam z podłogi najbliższe rzeczy. Zaczęłam je z powrotem upychać do szafy. – Tylko moja odzież, mamo. Mnóstwo twojej kasy zmarnowanej przeze mnie na ciuchy, które miałam ubrane zaledwie raz.

– Więc to na tę górę śmieci tak ciężko pracuję? – zapytała i wzięła jedną z moich bluzek.

– Nie – zaprzeczyłam. – Pracujesz na swoją ukochaną córeczkę, która kupuje góry śmieci. – Uśmiechnęłam się szeroko w jej stronę.

Moja mama była naprawdę niesamowitą kobietą. Pracowała jako wykładowca na Wyższej Uczelni Medycznej, a po godzinach biegała do szpitala, gdzie pracowała na ćwierć etatu jako chirurg. Bardzo często zdarzało się tak, że z jednej pracy śmigała do drugiej i przez kilka dni widywałyśmy się tylko przelotnie. W sensie – mama wchodziła do domu, ja wychodziłam lub odwrotnie.

– Mogę pożyczyć? – Podniosła z podłogi czarną, rozkloszowaną spódniczkę. – Ubrałabym do niej te moje nowe szpilki i białą koszulę.

– Czy jako wykładowca powinnaś się tak wyzywająco ubierać?

Nie żebym miała coś przeciwko, ale moja mama uwielbiała nosić bardzo… seksowne stroje: krótkie sukieneczki, wysokie szpile, bluzki z głębokim dekoltem i tak dalej.

– Kochanie – rzuciła, wciągając na siebie spódniczkę. – Kobieta zawsze powinna podkreślać swoje piękno.

Jęknęłam. Zaczyna się…

– Dobra, nie było tematu.

Ale niestety Teresa Bright już się rozkręciła. Czy ja naprawdę nie mogę się czasami ugryźć w język?

– Kobieta jak ubierze się ładnie, to czuje się lepiej. – Puściła mi oczko i rzuciła w moją stronę koszulkę na ramiączkach.

Miała spory dekolt, a od jednego ramiączka do drugiego biegło zdobienie z cekinów. Pod biustem bluzka się rozszerzała, dzięki czemu na brzuchu układała się tak, jakby falowała.

– Ubierz to dzisiaj do szkoły, a do tego… – urwała i rozejrzała się po podłodze. – O! Te spodnie! – Rzuciła mi jeansy-rurki.

O, nie…

– Zwariowałaś? – Zrobiłam wielkie oczy. – Idę do szkoły, nie na dyskotekę!

– Masz siedemnaście lat. – Ruszyła do wyjścia. – Ubieraj się jak dziewczyna. Chyba najwyższy czas, żeby chłopcy zaczęli się tobą interesować.

Mogłam dać sobie rękę uciąć, że większość matek wolałaby, aby ich nastoletnie córki siedziały w domu, pilnie się uczyły i skromnie ubierały. Ale oczywiście nie moja. Ona chciała, żebym latała po imprezach, przyprowadzała do domu chłopaków i ubierała się jak… no, jak panna lekkich obyczajów.

To są jakieś jaja!

Dla świętego spokoju ubrałam to, co poleciła mama, jednak wbrew temu, co mówiła, nie odczułam jakiejś zmiany w samopoczuciu. Czułabym się dokładnie tak samo ubrana w piżamę, dres lub stringi. Ale skoro matka Teresa twierdziła, że tak było idealnie, to nie zamierzałam się z nią spierać. Jedno starcie na ten poranek zdecydowanie wystarczy.

Oczywiście bałagan w moim pokoju przerodził się w istny armagedon. Bo tak było przecież najprościej, prawda? Przyjść, zrobić bajzel i wyjść. A posprzątać nie było komu. Wzięłam kilka głębszych oddechów i rozejrzałam się zrezygnowana dookoła. W końcu, nie widząc lepszego wyjścia, chwyciłam, co tylko mogłam i wrzuciłam w róg za biurko. Dostrzegłam kolejny problem.

Gdzie, u licha, był mój plecak?

Mogłabym przysiąc, że jeszcze poprzedniego dnia gdzieś się kulał po pokoju. A skoro nagle zniknął, to zaczynałam mieć podejrzenia, że ten „artystyczny nieład” wcale nie był taki artystyczny. Bardziej celował w zwykły bałagan, którego jakoś nigdy nie potrafiłam ogarnąć.

Od zawsze byłam nieogarnięta jak kosmos albo i jeszcze bardziej. Moja matka to pedantka, reszta domu wręcz lśniła. W poręczy od schodów można było zęby przeglądać, bo tak się świeciła. Ja natomiast nie lubiłam, kiedy wszystko miało swoje miejsce. Wolałam jeden wielki chaos, czyli niech sobie leży byle jak, byle gdzie, byleby było.

Zaczynałam się jednak zastanawiać, czy mój system przechowywania rzeczy nie był ciut wadliwy. Już czwarty raz w ciągu tygodnia próbowałam zlokalizować plecak, który powinien znajdować się gdzieś… gdzieś na terenie mojego pokoju. Klnąc jak szewc, zaczęłam rozwalać jedną z kupek ciuchów w nadziei, że odnajdę zgubę. A wyglądało to mniej więcej tak, jakby w ubrania wskoczył wściekły kojot, bo zaczęły fruwać w powietrzu.

– Cholera jasna, niech to diabli porwą, no! – warknęłam do siebie.

Usiadłam zrezygnowana na łóżku. Już obmyślałam plan, jak przekonać Teresę, aby zwolniła mnie dzisiaj z lekcji, kiedy mój wzrok padł na komodę. To ja przewalam cały pokój w poszukiwaniu głupiego plecaka, a ten leży sobie wygodnie na komodzie. Na samym, kurde, widoku! Burknęłam pod nosem jakieś przekleństwo, zerwałam się z łóżka, wzięłam plecak i wysypałam całą jego zawartość na pościel.

Dobra. Więc jakie dzisiaj mam lekcje? Eee…

– Kurwa – zaklęłam po raz enty i zaczęłam kartkować zeszyty w poszukiwaniu planu zajęć.

Tak, mój system był zdecydowanie wadliwy. Prawdą jest, że na początku października powinnam znać na pamięć plan zajęć, jednak umówmy się – kto by to wszystko spamiętał? Jest o wiele więcej ciekawych rzeczy do zapamiętania niż to, jakie i z kim powinnam mieć zajęcia danego dnia. Przeszukałam wszystkie książki i zeszyty, ale nie odnalazłam tego, czego szukałam. A to rodziło nowe stwierdzenie: otóż miałam niesamowitą tendencję do gubienia rzeczy średnio ważnych.

Nie mając większego wyboru, odnalazłam w pościeli moją komórkę i wykręciłam numer Sary, mojej najlepszej przyjaciółki.

– Jakie mamy dzisiaj lekcje? – zapytałam, gdy tylko odebrała.

– Czo? – odpowiedziała delikatnym, zaspanym głosem.

– Lekcje – powtórzyłam zirytowana.

– Mhm. – W słuchawce coś zaszeleściło. Byłam pewna, że podrapała się po nosie, jak miała to w zwyczaju. – Gegra, polak razy dwa, matma, angol razy dwa i WF – wyrecytowała powoli.

– Aha – burknęłam, wrzucając do plecaka odpowiednie książki i zeszyty.

Swoją drogą, miałam nieodpartą potrzebę kopnięcia idioty, który wymyślił, aby do każdego przedmiotu były osobne książki i zeszyty. A później wielkie zdziwienie naukowców, że dzieciaki mają krzywe kręgosłupy. Jak miałyby nie mieć, skoro codziennie dźwigały tonę makulatury?!

– Sara, wiesz, że zaspałaś? – zapytałam jeszcze.

– Co? – Tym razem głos mojej przyjaciółki był żywszy.

– Zaspałaś.

– KUŹWA!

Oczami wyobraźni widziałam, jak wyskakuje z łóżka i zaczyna biegać po swoim pokoju, jakby ktoś ją dźgnął dzidą w tyłek.

– To na razie – rzuciłam tylko i się rozłączyłam.

Kiedy skończyłam się pakować, zrobiłam szybki makijaż, rozczesałam włosy i zbiegłam na dół, aby włożyć buty. Wychodząc z domu, krzyknęłam do mamy pożegnalne „Baja bongo, dziwaku!” i pognałam do szkoły. Nie wiem, jak to się wydarzyło, ale mimo tego, że wstałam wcześniej, jak zwykle wyszłam spóźniona. Drogę do liceum zazwyczaj pokonywałam w piętnaście minut, jeśli szłam piechotą. Jakieś trzynaście lub dwanaście – biegnąc. I chociaż naprawdę zmusiłam się do najszybszego sprintu, na jaki było mnie stać, próg szkoły przekroczyłam dziesięć minut po dzwonku. Darowałam sobie zostawianie kurtki w szatni, i tak straciłam zbyt wiele czasu, i od razu pobiegłam schodami na trzecie piętro, gdzie moja klasa rozpoczęła już lekcję geografii. Prowadziła ją profesor Magdalena Lipowicz – wysoka, przeraźliwie chuda kobieta ze szpiczastym nosem i włochatym pieprzykiem na policzku.

Wpadłam do klasy bez pukania, jakby mnie ktoś z procy wystrzelił, kompletnie zziajana, zdyszana i zła na siebie samą.

– Dzień dobry! – zawołałam między łapczywym łapaniem powietrza.

Nauczycielka posłała krytyczne spojrzenie.

– Czy ty, Bright, chociaż raz nie możesz przyjść punktualnie? – zapytała i wskazała ręką, że mam usiąść na swoje miejsce.

– Mogę, proszę pani, ale po co? – odpowiedziałam, opadając na krzesło. Sary jeszcze nie było. – Jak się spóźniam, to mam lepsze wejścia. I emocji więcej.

Moja klasa wybuchnęła śmiechem, natomiast nauczycielce nie drgnęła nawet powieka.

– Nie mądruj się tak, Bright – powiedziała tylko i chrząknęła. – Jak już mówiłam, zanim mi niegrzecznie przerwano – spojrzała na mnie znacząco – dzisiaj mam bardzo pilne spotkanie u pana dyrektora, więc będziecie mieli zastępstwo.

– Z kim? – zapytała Kasia. Niska, chuda brunetka. Typowa kujonka, zawsze najlepsze oceny, jakieś konkursy, najlepsza średnia i w ogóle.

– Profesor Kulczycki do was przyjdzie.

Większość dziewczyn pisnęła radośnie, ja natomiast jęknęłam i oparłam głowę o ścianę. Kulczycki był najbardziej pożądanym nauczycielem w całej szkole. Podkochiwały się w nim chyba wszystkie uczennice i prawdopodobnie kilku uczniów.

– Znowu się zacznie lamentowanie – burknął z tyłu Bartek, równie rudy co ja, nieco piegowaty, szczupły chłopak.

On i Dawid, szatyn o rzadkich włosach, raczej trzymali się na uboczu i tak właściwie niewiele o nich wiedziałam.

– „Ale pan dzisiaj super wygląda” – przedrzeźniłam piskliwe głosy koleżanek. – „Cóż za fryzura, co za spojrzenie!”.

Bartek uśmiechnął się lekko i odniosłam wrażenie, że chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak przerwało mu pukanie do drzwi. Do sali wkroczył on.

Żywa rzeźba Dawida.

Robert Kulczycki był wysokim mężczyzną o kręconych blond włosach. Kilka kędziorków opadało na wysokie czoło. Miał jakieś trzydzieści kilka lat, duże szare oczy, kwadratową szczękę, zgrabny nos i pełne usta. Zazwyczaj nosił T-shirty lub koszule, które podkreślały wysportowaną sylwetkę nauczyciela. Poruszał się pewnie, z gracją, a na jego twarzy zazwyczaj widniał szeroki uśmiech, dzięki czemu pokazywał rząd białych, równych zębów.

– Cześć, młodzieży! – zawołał wesoło, a wszystkie fanki Kulczyckiego niemal wyskoczyły z ławek.

Nigdy nie zrozumiem, jak można tak wariować na punkcie faceta, który jest poza zasięgiem. Przecież to nauczyciel, a takie reakcje, według mnie, były wysoce niezdrowe.

– Dziękuję za pomoc, Robercie – powiedziała Lipowicz, ruszając do wyjścia. – Postaram się wrócić jak najszybciej.

– Nie ma sprawy. – Kulczycki oparł się biodrem o biurko i założył ręce na piersi. – Mam czas, więc się nie spiesz.

Nauczycielka kiwnęła głową i wyszła.

– Co u pana słychać? – zapytała Ilona.

Każdy w klasie wiedział, że była na zabój zakochana w Kulczyckim. Uważała się za lepszą od wszystkich i nie widziała nic niestosownego w podrywaniu własnego nauczyciela.

– W porządku – odpowiedział, omiatając spojrzeniem całą klasę. – Robimy angielski, czy chcecie geografię?

– A nie możemy sobie pogadać? – zapytała Basia, czarnowłosa dziewczyna obcięta na faceta.

– Możemy – stwierdził. – Na przykład o waszych klasówkach.

– Jak poszło? – spytałam. Przypomniałam sobie, że przecież tydzień wcześniej pisaliśmy test z całego działu.

– Tobie jak zwykle świetnie – odpowiedział, przeszywając mnie spojrzeniem. – Dostałaś szóstkę, reszta klasy ledwie na tróję zaliczyła.

– Jak to na tróję?! – zawołała Kasia.

No tak, trójka na tle samych piątek nie wygląda zbyt dobrze.

– Normalnie. – Wzruszył ramionami. – Charlotte dostała szóstkę, ale nie ma żadnej piątki ani czwórki. Są za to dwie tróje, a reszta same dwóje i banie.

– To jest niesprawiedliwe! – powiedziała Ilona. – Charlotte ma łatwiej, mieszkała w USA, zna angielski!

– Też o tym pomyślałem – powiedział profesor. – Tak się zastanawiam, Charlotte, czy nie stworzyć dla ciebie indywidualnego programu nauczania.

– To znaczy? – zapytałam. Cokolwiek oznaczało sformułowanie „indywidualny tok nauczania”, nie podobało mi się to.

– Masz większą wiedzę niż twoi koledzy. – Kulczycki wyprostował ręce tylko po to, by wsadzić je do kieszeni spodni.

Po damskiej części klasy przeszedł szmer zachwytu.

– Mogę stworzyć dla ciebie program znacznie trudniejszy niż ten, który omawiamy teraz. Nie dość, że nudzisz się na moich zajęciach, to marnujesz swój potencjał.

– W sensie, że uczyłabym się czegoś innego? – upewniłam się nie do końca przekonana. Nie chciałam mieć żadnego innego nauczania, ale coś mi mówiło, że wszyscy mieli w dupie moje zdanie.

– Uczyłabyś się na wyższym poziomie – tłumaczył. – Musiałbym tylko porozmawiać z dyrektorem i ewentualnie z twoimi rodzicami. Jesteś niepełnoletnia, więc muszą wyrazić na to zgodę.

– To dobry pomysł – odezwała się Kasia. – Lotte, nauczysz się nowych rzeczy, a my nie będziemy się czuli niesprawiedliwie traktowani.

– Pogadaj w domu z rodzicami – zwrócił się do mnie nauczyciel. – Ja zobaczę, co uda mi się załatwić u dyrektora.

– No okej – mruknęłam niezadowolona.

Nie chciałam uczyć się inaczej niż klasa, bo inny tok nauczania oznaczał – a przynajmniej tak podejrzewałam – całą masę dodatkowego materiału. Kiedy ja miałam na przykład przeczytać Jeźdźca miedzianego albo poszukać chłopaka, tak jak radziła mi mama, skoro Kulczycki chciał mnie zawalać angielskim?

Z tego wszystkiego nawet nie wyprowadziłam go z błędu i nie uświadomiłam, że mieszkałam tylko z mamą. Nie zaprotestowałam, chociaż powinnam była to zrobić.

Jeszcze wtedy nie miałam pojęcia, że moje milczenie uruchomi lawinę zdarzeń. Niespodziewanych, emocjonujących i dramatycznych. Że brak sprzeciwu stanie się największym błędem mojego życia.

Lekcje dłużyły mi się niemiłosiernie. Sara dotarła do szkoły dopiero po trzeciej godzinie, bo zamiast ubrać się jak człowiek i wyjść, musiała się stroić jak na randkę. Oczywiście, kiedy tylko mnie zobaczyła, zdzieliła mnie w głowę za to, że jej nie obudziłam wcześniej, a potem zmierzyła od stóp do głów i powiedziała:

– Chyba matka Teresa ci dzisiaj ciuchy wybierała, co? Te cekiny mogłyby wywołać atak padaczki. Albo sprawić, że ktoś oślepnie.

Przewróciłam oczami, ignorując słowa przyjaciółki. Miałam teraz dużo poważniejszy problem, a mianowicie inny tok nauczania, którego za cholerę nie chciałam. Musiałam z kimś o tym pogadać, więc zaciągnęłam Sarę do łazienki. Zanim zaczęłam mówić, sprawdziłam, czy w kabinach nikogo nie było.

– Dobra – powiedziała Sara i przeczesała dłonią swoje długie, jasne włosy. Zwykle kręciły się jak spirale, jednak jakiś czas temu zaczęła je prostować. Twierdziła, że dzięki temu wyglądała dojrzalej i seksowniej. – Gadaj, o co chodzi.

– Kulczycki chce, żebym miała jakiś indywidualny tok nauczania. – Stanęłam przed lustrem i odgarnęłam z policzka kosmyk rudych włosów.

– A po kiego grzyba? – Spojrzała na mnie zdziwiona. Ciemne oczy podkreśliła cienką kreską i tuszem.

– Bo umiem więcej niż wy – burknęłam.

– Nawet nie wiesz, ile bym dała, żeby mieć indywidualne lekcje z Kulczyckim – zaczęła marzyć. – Wszystkie dziewczyny będą ci zazdrościć.

Jak mogłam o tym zapomnieć? Moja przyjaciółka należała do grona zagorzałych fanek naszego nauczyciela. Nie była tak nachalna jak inne dziewczyny, lecz lubiła na nim zawiesić oko. Kompletnie nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji, skoro bagatelizowała mój problem.

– Ale ja nie chcę żadnych lekcji! – powiedziałam dobitnie.

Dziewczyna wyciągnęła z torebki potężną kosmetyczkę. Postawiła ją na umywalce i zaczęła w niej grzebać.

– Dlaczego? – zdziwiła się, wyciągając tusz do rzęs. – Przecież to ci tylko pomoże. Umiesz więcej niż my, jesteś na wyższym poziomie, więc nauczanie powinnaś mieć dostosowane pod siebie, Lotte.

Zapragnęłam ją kopnąć. Serio.

– I ty, Brutusie, przeciwko mnie?! – jęknęłam.

Sara wzruszyła ramionami i, pochylając się do lustra, zaczęła malować rzęsy.

– Przestań panikować – odezwała się po chwili i posłała mi szeroki uśmiech. – Spójrz na to z innej strony. Kilka godzin sam na sam z Kulczyckim może być całkiem… interesujące. I wzbogaci twoją wiedzę – znów mnie zmierzyła spojrzeniem – nie tylko z angielskiego, jeśli to dobrze rozegrasz.

– Cholera jasna, Sara! Czy ty i moja matka pozamieniałyście się na rozumy?!

To, że byłam załamana, to jakieś niedopowiedzenie stulecia. Oczekiwałam, że Sara stanie po mojej stronie, ewentualnie pobiegnie do naszego nauczyciela, ciężko go pobije, a potem wróci z wielkim napisem na czole „WE ARE THE CHAMPIONS”. Ale niestety, poparła pomysł Kulczyckiego, zostawiając mnie samą na polu bitwy. Bo w to, że moja matka będzie zachwycona takim obrotem spraw, wcale nie wątpiłam.

– Jeju, zgrywam się tylko. – Sara schowała tusz i włożyła kosmetyczkę do torby. – Nie dramatyzuj. To tylko głupie, indywidualne lekcje. Przecież nikt nie będzie cię tam mordował. Nie rozumiem twojego nastawienia. Każdy inny uczeń by się cieszył, a ty wybrzydzasz.

– Nie wybrzydzam! – zaprzeczyłam gwałtownie. – Ja po prostu wolę mieć lekcje z wami.

Przyjaciółka przewróciła oczami i ruszyła do wyjścia z łazienki.

– Lotte, nie rób afery o nic – powiedziała, gdy wyszłyśmy na korytarz. – To tylko jeden przedmiot, kilka godzin w tygodniu. Kiedy masz pierwsze zajęcia?

– Jeszcze nie wiem – wyznałam. – Kulczycki chce najpierw porozmawiać z dyrektorem.

– Pewnie ułożą dla ciebie osobny plan, żeby gdzieś ci wpasować lekcje angielskiego.

Spojrzałam na nią błagalnie. Dlaczego nie mogła mnie pocieszyć albo pozwolić mi uciec jak najdalej?

– Zabij mnie – jęknęłam.

W odpowiedzi posłała mi całusa i roześmiała się głośno.

###

Zaraz po lekcjach poszłyśmy na uczelnię, gdzie pracowała moja mama. Dziekanat był dużym pomieszczeniem z jasną podłogą i ścianami w kremowym kolorze. Za drewnianą ladą siedziała młoda, jasnowłosa kobieta i pisała zawzięcie na komputerze. W rogu stała czarna kanapa, a przed nią stolik, jednak nie miałam wątpliwości, że siadać mogli na niej tylko pracownicy uczelni, a ściślej mówiąc – wykładowcy. Po prawej stronie, na jakiejś starej ławce, leżał cały stos rozrzuconych niedbale ulotek związanych z medycyną. Gdy weszłyśmy z Sarą, blondynka uniosła na nas wzrok i zmarszczyła lekko czoło.

– Słucham? – zapytała, a ja zdusiłam w sobie chęć jęknięcia.

Dotychczas nie musiałam mówić, kim byłam i co tam robiłam. Zdarzało się, że przychodziłam po mamę, kiedy ta kończyła pracę, dlatego większość kolegów Teresy mnie kojarzyła.

– Szukam mojej mamy – wyjaśniłam. – Teresy Bright.

Blondynka zmierzyła mnie uważnie od stóp do głów. Uniosła jedną brew, a potem zerwała się z miejsca.

– Pani Tereso! – zawołała, zaglądając do jakiegoś pomieszczenia obok. – Ma pani gości.

– Gości? – Usłyszałam głos mamy, a chwilę później wyłoniła się zza rogu. – Och, moja córunia!

Wygląda dokładnie tak samo jak rano – czyli moja spódniczka, szpilki, koszula. Włosy spięła w niedbałego koka, twarz ozdobiła perfekcyjnym, jednak delikatnym makijażem, a na usta przywołała szeroki, serdeczny uśmiech.

– No, twoja córunia – bąknęłam, na co Sara parsknęła śmiechem. – Mam wiadomość do przekazania od mojego nauczyciela.

– Przeskrobałaś coś? – oparła się biodrem o ladę.

– Nie, ale chcę ci oznajmić, że będę miała indywidualne lekcje z angielskiego.

Mama zmarszczyła brwi.

– Kto o tym zadecydował? Powinnam zostać poinformowana.

Boże, widzisz i nie grzmisz!

– Przecież właśnie cię informuję.

– Kulczycki – odezwała się Sara. – Stwierdził, że Lotte jest za dobra z angielskiego i powinna mieć nauczanie na wyższym poziomie. Będzie rozmawiał z dyrektorem na ten temat.

Mama zmrużyła oczy w zamyśleniu.

– Chcę porozmawiać z tym Kulczyckim – powiedziała. – Muszę się dowiedzieć, jak to będzie wyglądało.

– Chyba nie chcesz pójść do mojej szkoły? – zapytałam przerażona.

Jeszcze tego brakowało, matka Teresa w mojej szkole. Przecież to będzie siara stulecia!

– Oczywiście, że chcę – odpowiedziała z uśmiechem. – Jutro pójdziemy do tego twojego nauczyciela.

Wryło mnie w podłogę. Ruszałam ustami, niczym ryba wyjęta z wody, bo mój mózg nie potrafił przyswoić tego, co przed chwilą padło z ust tej kobiety.

Nie, to nie może się dziać…

– Nie musisz tam iść – jęknęłam błagalnie. – Poza tym nie wiem, o której Kulczycki zaczyna zajęcia.

– O ósmej – wtrąciła Sara.

Ogarnęła mnie chęć mordu. Przyjaciółka pogrzebała jedyną możliwość zniechęcenia mamy do spotkania z Kulczyckim! Czy gdybym zadźgała Sarę nożem, a jej ciało wrzuciła do rzeki, sędzia uznałby, że działałam pod wpływem wyższej konieczności? Jestem przekonana, że tak.

– Więc świetnie! – Mama z entuzjazmem klasnęła w dłonie. – Wrócę z pracy, wezmę szybki prysznic i pójdziemy do szkoły.

– Super – mruknęłam urażona. – Normalnie cud, miód i malinki!

Mama i Sara zaczęły się śmiać, ja natomiast zapragnęłam zadzwonić do psychiatryka i poprosić, aby zabrali je obie.

To nie było tak, że dramatyzowałam bez powodu. Oczywiście rozumiałam dobre intencje nauczyciela i rzeczywiście, obecny poziom angielskiego nieziemsko mnie nudził, ale… no właśnie.

Ale ten Kulczycki…

Był nauczycielem z powołania. Miał świetny kontakt z uczniami i współpracownikami. Często traktował uczniów na tak zwanym luzie, jednak to nie oznaczało, że był pobłażliwy. Kiedy sytuacja tego wymagała, potrafił wzbudzić respekt i utrzymać dyscyplinę. Nie zachowywał się jak większość grona pedagogicznego – sztywno i zarozumiale. Wiedział, jak pobudzić uczniów do działania. Przekazywał wiedzę z pasją i zaangażowaniem, dzięki czemu często z utęsknieniem czekaliśmy na kolejne lekcje. Można było z nim porozmawiać, poprosić o radę, wyżalić się. Nigdy nie krytykował i nie oceniał, dlatego wszyscy tak bardzo go uwielbiali.

Okej, nie ma co się oszukiwać. Mnie również imponował. I nie, nie ze względu na swój wygląd. Od samego początku byłam pod ogromnym wrażeniem jego zamiłowania do nauczania. Niejednokrotnie zadziwiał mnie tym, jak bardzo przejmował się sytuacjami uczniów – nie tylko tymi szkolnymi, ale również tymi, które działy się w życiu prywatnym. Nigdy nie mylił imion, zawsze tryskał dobrym humorem.

I onieśmielał.

Kulczycki miał w sobie coś, co zawsze przyprawiało mnie o lodowate dreszcze. Każda nasza rozmowa – bez względu na to, czy w sali pełnej uczniów, czy na korytarzu – sprawiała, że czułam się dziwnie. Miałam wrażenie, że jego spojrzenie wnikało w głąb mojej duszy i szukało tam czegoś strasznego, zakazanego.

I to był główny powód, dla którego nie chciałam mieć z nim indywidualnych zajęć. Nie miałam pojęcia, jak miałabym się zachowywać, będąc z nim sam na sam. Budził we mnie niepokój i zakłopotanie. Nie widziałam w nim tego, co dostrzegały moje zauroczone koleżanki i obawiałam się, że nie będę potrafiła się przy nim skupić. A to drastycznie pociągnie moje oceny w dół.

###

Następnego dnia, mimo próśb i zapewnień, że nie jest to konieczne, moja wredna matka zwlekła mnie za nogi z łóżka i siłą zaciągnęła do szkoły. Kompletnie mnie nie słuchała i nie dała się przekonać, że przecież wszystko mogłam sama załatwić. Przypomniałam jej nawet, że żyłyśmy w XXI wieku, i istniał telefon, przez który mogła zadzwonić do Kulczyckiego. Odpowiedziała mi, że wtedy wyszłaby na wyrodną matkę, która ma dobro własnej córki w nosie. Zapragnęłam przywalić głową w ścianę, ale pechowo nigdzie w pobliżu takowej nie było.

Kiedy dotarłyśmy do liceum, zaprowadziłam mamę do pokoju nauczycielskiego, gdzie drzwi otworzyła nam Lipowicz. Zerknęłam wymownie w sufit.

Serio? Ze wszystkich nauczycieli to musiała być akurat ona?

– Dzień dobry – pierwsza odezwała się moja mama. – Nazywam się Teresa Bright i szukam pana Kulczyckiego.

– Ach, mama Charlotte! – rzuciła geograficzka, a jej oczy błysnęły złowrogo.

W większe bagno nie mogłam się wpakować. Dlaczego ziemia się jeszcze pode mną nie rozstąpiła?

– Cieszę się, że panią widzę, pani Bright – kontynuowała. – Czy może pani powiedzieć, czy w domu wszystko w porządku? Macie państwo jakieś problemy?

Zarówno ja, jak i moja mama zrobiłyśmy wielkie oczy.

– Nie – odpowiedziała Teresa. W jej głosie wyczułam dużą rezerwę. – Dlaczego pani pyta?

– Martwię się trochę o Charlotte. – Lipowicz zrobiła zatroskaną minę. – Bardzo często spóźnia się na zajęcia, poza tym wyzywająco się ubiera.

Moja mama zmierzyła mnie wzrokiem.

Miałam na sobie czarną bokserkę, czerwoną koszulę w kratę i czarne spodnie rurki.

– Charlotte to nastolatka. – Mama uniosła dumnie głowę. – Nie będzie chodziła w moherowych sweterkach. Zapewniam panią, że u nas wszystko w porządku, a teraz proszę zawołać profesora Kulczyckiego, bo nie mam czasu rozmawiać o bzdurach.

Matka Teresa się wkurzyła, a to oznaczało pioruny. I huragan.

– Uważa pani, że to są bzdury? – Lipowicz wyglądała na zdumioną.

– Oczywiście. – Mama się uśmiechnęła. Zimno. Wręcz lodowato. – Moja córka ubiera się i zachowuje tak samo, jak inni w jej wieku. A teraz zawoła pani tego Kulczyckiego, czy sama mam to zrobić? – Teatralnie założyła ręce na piersi.

Kilkoro uczniów stojących niedaleko przyglądało się nam z zaciekawieniem. Jęknęłam cicho, bo zapewne stanę się bohaterem najświeższych plotek.

Lipowicz zmierzyła moją mamę srogim spojrzeniem, a potem zniknęła w pokoju nauczycielskim tylko po to, by po chwili wyłonić się z niego z Kulczyckim. Wyglądał jak zawsze – jakiś T-shirt i jeansy, a przez rękę przerzucił sobie ciemną bluzę. W dłoni trzymał dziennik.

– Pani Bright, jak mniemam – powiedział na przywitanie i uścisnął mojej mamie dłoń.

– Tak, chciałam z panem porozmawiać. – Teresa uśmiechnęła się. Jej oczy zaświeciły jak jarzeniówki.

Nie. Błagam. Jeszcze brakuje tego, żeby i Teresa się w nim zadurzyła.

– Oczywiście, zapraszam do klasy. – Posłał mi przyjazny uśmiech i wskazał drzwi sali obok.

Przepuścił nas pierwsze i wskazał ręką najbliższą ławkę. Kiedy usiadłyśmy, sam przysunął sobie krzesło i zajął miejsce z boku, zaraz obok mnie. Używał charakterystycznych, duszących perfum. Aż gryzło mnie w nos.

– Lotte wspominała o jakichś zajęciach indywidualnych – zaczęła mama, a Kulczycki skinął twierdząco głową.

– Charlotte ma świetne oceny. – Otworzył dziennik i wyszukał w nim nazwę swojego przedmiotu. – Ze wszystkich kartkówek piątki, z klasówek szóstki. Poza tym potrafi płynnie rozmawiać po angielsku, akcentować i świetnie zna gramatykę.

– Wychowałam się w USA – bąknęłam. – To dlatego.

– I to jest powód, dla którego chciałbym przerobić z tobą trudniejszy materiał. – Ponownie się do mnie uśmiechnął. – Charlotte – tym razem mówił do mojej mamy – naprawdę niesamowicie sobie radzi. Jednakże odnoszę wrażenie, że nudzi się na moich zajęciach, ponieważ to, co narzuca program nauczania, pojęła już jako mała dziewczynka.

– Zgadzam się z panem. 

Teresa założyła nogę na nogę. Oczywiście miała na sobie spódniczkę, więc ten ruch zwrócił uwagę Kulczyckiego. Zerknął na jej odsłonięte uda, jednak szybko odwrócił wzrok.

Mama, nawet jeśli coś zauważyła, nie dała tego po sobie poznać. Obie ręce położyła na blacie stołu, a ich palce splotła ze sobą.

– Chciałabym wiedzieć, jak to ma wszystko wyglądać i oczywiście, ile będzie kosztować.

– O nie, nie – profesor zaśmiał się i opadł na oparcie krzesła. – Robię to w ramach mojego etatu. Pani nic za to nie płaci. Spotykałbym się z Charlotte po jej lekcjach, tutaj w szkole. Przygotuję specjalny program nauczania, który zostanie uwzględniony na świadectwie.

– Na świadectwie? – zapytałam. Ta informacja była całkiem interesująca.

– Tak. – Kiwnął głową. – Na świadectwie będzie zaznaczone, że uczyłaś się tego przedmiotu na wyższym poziomie.

– A kiedy mają zacząć się te zajęcia? – dopytywała mama.

– Jeszcze nie wiem – przyznał. – W sekretariacie układają nowy plan zajęć dla Charlotte. – Spojrzał na mnie przenikliwie szarymi oczami. Znów przeszył mnie ten nieprzyjemny dreszcz. – We wtorki chyba zaczynacie lekcje o dziesiątej, prawda? – upewnił się.

– Tak.

– Więc na pewno będziemy się widywać we wtorki.

Wspaniale. Będę kwitła w szkole od ósmej do osiemnastej.

– A co z lekcjami, na które Lotte dotychczas uczęszczała?

Jeszcze nigdy nie widziałam, aby moja mama była taka dociekliwa.

– Jeżeli chodzi o angielski z klasą, to jeżeli lekcja ze mną wypada w środku zajęć, Charlotte będzie na nią przychodziła, ale dla niej to będzie taka luźna godzina. Będzie mogła się przygotowywać do innych zajęć lub rozwiązywać jakieś testy, jeżeli takowe będę miał. Jeśli zajęcia wypadną na początku lub na końcu, to będzie później zaczynała lekcje lub szybciej je kończyła – wyjaśnił. – Nie chcielibyśmy przekraczać pięciu godzin angielskiego tygodniowo, więc jeżeli będziemy mieli dwie godziny we wtorki, kolejne dwie w inny dzień, to Charlotte pozostanie jedna godzina zajęć z klasą. Resztę lekcji angielskiego będzie mogła opuszczać.

– Moment – odezwałam się. – Pięciu? Dlaczego tak dużo?

Kulczycki posłał mi delikatny uśmiech i zanim odpowiedział, spojrzał mi prosto w oczy. Żołądek podjechał mi do gardła.

– Musimy nadrobić materiał – odparł. – A jest go naprawdę sporo.

– Och…

– To tylko na początku – dodał. – Później zwolnimy tempo.

Skrzywiłam się. Wolałabym, żeby ktoś mnie zwolnił z tego głupiego pomysłu.

– Czy muszę coś podpisywać? Jakąś zgodę? – zapytała mama.

– Z tego, co wiem, to nie, jednak dyrektor może poprosić o podpisanie oświadczenia, że wie pani o zmianie metody nauczania języka obcego. Ale to już dostarczy pani Charlotte.

– Cudownie.

Mama wstała, Kulczycki poszedł w jej ślady, więc i ja podniosłam się z miejsca.

Po krótkich powiedzonkach typu „Bardzo się cieszę, że zechciał pan uczyć moją Lotte” i „To tylko moja praca”, ruszyłyśmy z mamą do wyjścia. Kiedy obie byłyśmy już przy drzwiach, dotarł do mnie głos nauczyciela:

– Do zobaczenia we wtorek, Charlotte.

Odwróciłam się i spotkałam szare tęczówki mężczyzny patrzące wprost w moje oczy. Stał oparty o biurko z rękoma ukrytymi w kieszeni spodni.

– Do zobaczenia – odpowiedziałam i wyszłam za mamą z klasy.

Dopiero gdy zamknęłam drzwi, zdałam sobie sprawę, że za kilka godzin mam jeszcze lekcję angielskiego. Więc dlaczego powiedział: „Do zobaczenia we wtorek”?