I am Amsterdam - Włodzimierz Krzysztofik - ebook

I am Amsterdam ebook

Włodzimierz Krzysztofik

1,0
7,10 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Amsterdam jak Mekka przyciąga wyznawców - ale zupełnie innej religii. Książka Włodzimierza Krzysztofika "I am Amsterdam" to niecodzienny zapis niecodziennej wyprawy. Zeszyt z podróży do krainy osobliwości, jaką jest Amsterdam.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 42

Oceny
1,0 (1 ocena)
0
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Włodzimierz Krzysztofik

I am Amsterdam

RedaktorHanna Krzysztofik

© Włodzimierz Krzysztofik, 2018

Książka jest częścią całego cyklu relacji z moich wypraw. Nazwałem to zeszytami z podróży.

Amsterdam jak Mekka, przyciąga wyznawców ale zupełnie innej religii.

ISBN 978-83-8126-969-8

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Prolog

Kiedyś każda bajka zaczynała się tak: „Za siedmioma górami, za siedmioma lasami …”, i tak dalej. Chodzi o to, żeby niejako „wyciągnąć” słuchacza z jego codzienności i niejako „przesłać” do nowego, dalekiego i co najmniej tajemniczego miejsca gdzie dzieje się akcja.

Gdy ponad dwadzieścia lat temu zaczęliśmy z Gosią nasze podróże przez świat, nie tylko Azja, ale i Europa Zachodnia były dla nas „Za siedmioma górami, za siedmioma lasami …”, choć w zasięgu komunikacji masowej i indywidualnej, lecz poprzez zasieki „żelaznej kurtyny” prawie niedostępne.

Gdy kurtyna opadła zaczęło się. Kto nie pamięta „cigaretten nach Berlin”, pierwsze miejsce gdzie mogliśmy jeździć na naszych nowych, trzymanych we własnym domu paszportach. I to bez upokarzającego wystawania w kolejkach po wizę. Berlin był pierwszy, po nim następne państwa wprowadzały ruch bezwizowy. Pamiętam jak zawoziłem koleżankę do ambasady Hiszpanii, gdzie wizy jeszcze były. Tłum kłębił się okrutny, i choć każdy wizę dostawał to jednak było w tym dużo upokorzenia. Przynajmniej ja to tak odbierałem. Postanowiłem wtedy, że będę jeździł tylko tam gdzie mnie zapraszają a nie tam gdzie się muszę wpraszać.

I do tej pory w żadnej takiej kolejce nie stałem i nie mam zamiaru. Pojechałem w pierwszą podróż na zachód do Paryża, z moim synem. Ja zwiedzałem Luwr a młody miał dzień w Disneylandzie. Biednie było, ale nie tak jak przed laty, swoje w walutach wymienialnych już zarabiałem a PLN, choć jeszcze nie był notowany na Forex już można było bez ograniczeń wymieniać, na co kto chciał.

I tak doszliśmy do dnia, gdy Gosia zaproponowała, żebyśmy może gdzieś wyskoczyli na Walentynki. Tak się składa, że wypadały w sobotę, więc można na weekend wyskoczyć gdzieś z dala od gromadki dzieci, zwierząt i naszych licznych obowiązków.

Dziś wiadomo, co się można po mnie spodziewać w takiej sytuacji, ale wtedy nawet ja nie miałem pojęcia, co we mnie gdzieś tam w środku siedzi. Przyczajony Tygrys i Ukryty Smok wypełzły ze swojego legowiska. Nawet nie patrzyłem na takie lokacja jak Zakopane czy coś podobnego, o zwykłym wyjeździe pod Warszawę nawet mowy nie było. Od razu nos mi wpadł w drobne ogłoszenia turystyczne w znanej gazecie, której nawet kryptoreklamy z powodów ideologicznych nie mam zamiaru robić. Szperałem, szperałem i wyszperałem.

Walentynka jedzie do Amsterdamu, bęc. Bęc o mało nie zrobiła Gosia, jak jej to powiedziałem. To było pierwszy raz i zostało mi do dziś, tylko poprzeczka nieustannie idzie w górę. W tym roku zawisła na Hong Kongu i Makau, tak się porobiło. Ale pierwszy był Amsterdam.

Propozycja była z gatunku „last minute” i oznaczała weekend, z jednym noclegiem w Amsterdamie za jedyne 385 pln, z zastrzeżeniem, że „walentynka” jedzie gratis. Ale o tym Gosia dowiedziała się dopiero po 20 latach.

Podróż mieliśmy odbyć autokarem, z Dworca Zachodniego, całe 21 godzin jazdy. Dziś nikt za żadną ulgę by mnie na coś takiego nie namówił, ale wtedy młody jeszcze byłem i co tam jedna czy dwie zarwane nocki, ważne że jest zabawa.

No to jedziemy przez śnieżną, szarą i smutną Polskę w zaczynającej się przebudowie. Kierunek Berlin, jak w starym propagandowym filmie, którym nie raz katowali mnie w telewizji. Kto pamięta te czasy, wie jak się jechało. Jeszcze Grabarczyk z Nowakiem nie zbudowali nawet „przejezdnej na Euro” autostrady. Stara trasa zapchana była samochodami grubo ponad jej możliwości. Do późnej nocy się zeszło nim dojechaliśmy na granicę.

Co Wy teraz wiecie o granicach? Dawno śladu po nich nie zostało a wtedy każde ich „forsowanie” przyprawiało o ciarki na plecach. Puszczą nie puszczą? A może coś pójdzie źle i co wtedy? Poszło źle, bo wysadzili z autokaru kobietę z nieważnym już paszportem. Potem oficer graniczny zawołał do kantoru Gosię, no to mamy z głowy, dokładnie tak pomyślałem i już się zastanawiałem jak teraz o 2 w nocy będziemy szukać transportu z powrotem. Ale chodziło tylko o brak podpisu w nowiuteńkim paszporcie. Staliśmy „tylko” ze trzy godziny i jesteśmy w Niemczech. Gosia śpi, ja liczę samochody na autostradzie, ale zasnąć nie mogę.

Gdy stanęliśmy na przerwę „sanitarną” na stacji benzynowej, poznałem różnicę w sile złotówki i niemieckiej marki. Duże były.

Nad ranem pokazali nam rozmontowany posterunek graniczny między Niemcami i Holandią, resztki dróg i placyków oraz ślady fundamentów po budynkach, tyle tego zostało. Kiedy my tak będziemy mieli, westchnąłem melancholijnie? A teraz mamy i kto sobie wyobrażą, że może być inaczej?

Wreszcie cokolwiek o dwie godziny spóźnieni docieramy do Amsterdamu. Zanim dadzą nam pokój w hotelu, jeszcze kilka godzin musimy się popętać po mieście. No to zaczynamy.

Walentynki w Amsterdamie

Amsterdam to piękne miasto, ale w lutym bardzo traci na atrakcyjności. Zresztą z pogodą tu jest generalnie kłopot, bo kształtuje ją Morze Północne a to jeden z najbardziej kapryśnych akwenów w świecie. I to chłoszczący całą Północną Europę zimnym, arktycznym powietrzem. Nie na darmo połowa Brytyjczyków chce z takiego klimatu wiać. W Holandii jest nieco lepiej, nieco. Ale upolowanie całego słonecznego dnia w Amsterdamie nie jest takie proste. Nam się zdecydowanie nie udało.

Jest