Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Byli nierozłączni, ale ich przyjaźń nie przetrwała próby czasu. Po latach Quinton odszukuje Susannę, teraz szanowaną wdowę, i proponuje jej małżeństwo. Jest cenionym lekarzem, lecz gdy niespodziewanie odziedziczył tytuł, londyńska elita coraz jawniej wypomina mu skandaliczne pochodzenie. Dawna przyjaciółka pomogłaby mu zaistnieć na salonach i nawiązać korzystne znajomości. Małżeństwo rozwiązałoby też kłopoty finansowe Susanny, która żyje na granicy ubóstwa. Po ślubie szybko staje się jasne, że łączy ich coś więcej niż czułość na pokaz. Honor nakazuje Quintonowi dotrzymać warunków umowy, ale nie broni odważniej adorować żony w nadziei, że to ona zrobi pierwszy krok…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 250
Rok wydania: 2025
Liz Tyner
Honor dżentelmena
Tłumaczenie:
Ewelina Grychtoł
Tytuł oryginału: Marriage Deal with the Earl
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills&Boon, an imprint of HarperCollinsPublishers, 2023
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2023 by Liz Tyner
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2025
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Bez ograniczania wyłącznych praw autora i wydawcy, jakiekolwiek nieautoryzowane wykorzystanie tej publikacji do szkolenia generatywnych technologii sztucznej inteligencji (AI) jest wyraźnie zabronione. HarperCollins korzysta również ze swoich praw na mocy artykułu 4(3) Dyrektywy o jednolitym rynku cyfrowym 2019/790 i jednoznacznie wyłącza tę publikację z wyjątku dotyczącego eksploracji tekstu i danych.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-291-2118-7
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
- Przepraszam, że zabłądziłem, milordzie! - zawołał woźnica. - Instrukcje były niejasne. Teraz już znam drogę do posiadłości pana Adaira.
Nieprzyzwyczajony do nowego tytułu Quinton zwalczył chęć, by rozejrzeć się za wujem, po którym odziedziczył tytuł. Teraz nie był już tylko doktorem Quintonem Langfordem, ale i hrabią Amesburym.
Poczekał, aż woźnica wróci na swoje miejsce. Chwilę później powóz szarpnął i ruszył naprzód.
Susanna. Zastanawiał się, czy bardzo rozpaczała po śmierci męża. Podpytywał o nią wspólnych znajomych, ale nikt od dawna jej nie widział. Nigdzie się nie pojawiała, z nikim nie spotykała, całkiem jakby rozpłynęła się w powietrzu. Dziwne, jak często o niej myślał, ale przecież spędził z nią tyle wesołych, beztroskich chwil. Aż do dnia, w którym wyznał, że wyjeżdża na studia.
Powóz zatrzymał się ponownie, tym razem przed kamiennym domem o zapadniętym gzymsie. Niewiele lepszym od ruiny, w której Quinton dorastał. Najwyraźniej pogłoski o finansach Susanny były prawdziwe.
Zamierzał jej pomóc.
- To tutaj - powiedział woźnica, otwierając drzwi. - Dwa okna na górze zamurowane od środka, jak powiedział tamten jegomość.
Quinton podniósł wzrok. Zauważył, że jedna z szyb na dole nie odbija światła tak, jak powinna. We wszystkich oknach szczelnie zaciągnięto czarne kotary.
Podszedł bliżej i zapukał do porysowanych drewnianych drzwi.
Po długim oczekiwaniu stanął w nich przygarbiony lokaj o brwiach gęstszych niż włosy na jego głowie. Quinton rozpoznał w nim służącego z poprzedniego domu. Sądząc po błysku w jego oczach, on również go poznał.
- Czy pan Adair jest w domu?
Lokaj wziął od niego wizytówkę i zmrużył oczy. Kiedy wreszcie udało mu się odczytać nazwisko Quintona, powoli pokiwał głową.
- Pan jest nieobecny, ale… - Lokaj urwał i niespodziewanie spojrzał Quintonowi w oczy w sposób zdecydowanie nieprzystojący służącemu. - Proszę za mną – niemal polecił.
Quinton spojrzał na niego, zaskoczony rozkazującym tonem.
Dotarłszy na pierwsze piętro, znaleźli się na korytarzu tak słabo oświetlonym, że wiszące na ścianach portrety prawie całkiem ginęły w mroku. Lokaj zaprowadził Quintona do salonu, niedużego pomieszczenia, do którego jakoś udało się wcisnąć kanapę, stolik, kilka krzeseł i fortepian.
- Zaraz przyprowadzę pannę Susannę. - Ton lokaja nadal był rozkazujący, ale Quintonowi to nie przeszkadzało. Przybył tu dla Susanny.
Na schodach rozbrzmiały lekkie kroki i chwilę później Susanna stanęła w progu. Quinton pamiętał ją tak dobrze, jakby słyszał jej śmiech zaledwie wczoraj. Zamarł, chłonąc jej widok. Na jej sukni nie było ozdób, ale wciąż otaczała ją królewska aura.
- Hrabia Amesbury. - Susanna przystanęła i zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów. W jednej ręce trzymała coś, co wyglądało jak zniszczona piłka, a w drugiej jego wizytówkę. Podeszła bliżej, położyła piłkę na stole, a wizytówkę oparła o wazon. Przyglądała jej się przez chwilę, po czym znów przeniosła wzrok na Quintona. - Ten tytuł do ciebie pasuje. - Skinęła głową, wciąż mu się przyglądając. – Dzięki niemu wyglądasz na jeszcze wyższego.
- Cóż, może gdybym odziedziczył tytuł książęcy…
- Nie, jestem pewna, że urosłeś. Tak, zdecydowanie. Musisz uwierzyć mi na słowo.
- W takim razie należy podziękować mojemu szewcowi.
- Wcale a wcale się nie zmieniłeś, oczywiście pomijając twój wzrost. Pamiętam, jak pomagałeś mojemu ojcu, kiedy był chory. Bardzo doceniałam twoje wsparcie.
Sądząc po lawendowym odcieniu sukni, Susanna wciąż była w żałobie, choć od śmierci jej męża minął ponad rok. Musiała naprawdę kochać tego utracjusza.
- A teraz jesteś lordem. Czy pamiętasz dzień, w którym się poznaliśmy?
- Tak.
- Na pikniku. Pobiegłeś za psem, żeby odzyskać moją lalkę. - Susanna zrobiła krok w jego stronę, a w jej głosie zabrzmiał śmiech. - Wytarłeś twarz Caroliny z ziemi, wygładziłeś jej pogryzioną sukienkę i oddałeś mi ją. Byłeś moim rycerzem. Ten drugi chłopiec się ze mnie śmiał, ale dzięki tobie wyszedł na głupka. Minęło tak dużo czasu od naszego ostatniego spotkania. Co cię sprowadza?
- Słyszałem, że twój ojciec miał pewne problemy. - Quinton zrobił krok w jej stronę. - I pomyślałem, że mógłbym zajrzeć i zapytać o jego zdrowie.
- Och, ostatnio miał katar, ale jest już całkowicie zdrowy. Teraz poszedł znaleźć kogoś do prac remontowych. Raczej nieprędko wróci, bo wyszedł przed chwilą.
- Skoro nie jestem potrzebny, to sądzę, że nie ma powodu, abym zajmował ci więcej czasu. - Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie odzywało. - Jeśli jesteś pewna, że ojcu nic nie dolega…
- Jestem, ale bardzo się cieszę, że cię widzę. Chętnie posłuchałabym, jak spędziłeś ostatnie lata, o ile masz czas - odparła. Kąciki jej ust uniosły się i Quinton poczuł się, jakby w mroźny dzień padł na niego promień słońca. - Daj mi tylko chwilę. - Podeszła do okna od strony podwórka. Wyciągnęła szczupłe ramiona i spróbowała je otworzyć, ale nawet nie drgnęło.
- Pozwól, że ci pomogę - powiedział Quinton, podchodząc na tyle blisko, że poczuł zapach mydła i delikatne muśnięcie materiału jej sukni na ramieniu.
Jednym szarpnięciem otworzył okno, które zatrzeszczało w proteście. Powietrze wypełnił słodki zapach bzu.
Na podwórzu Quinton zobaczył małego chłopca. Całkiem zapomniał, że Susanna ma dziecko.
Susanna rzuciła synowi piłkę.
- Pobaw się przez chwilkę sam, Christopherze! - zawołała. - Poproszę kucharkę, żeby upiekła nam później tartę z morelami.
Odpędziła Quintona ruchem dłoni, przygryzła wargę, zebrała siły i z hukiem zatrzasnęła okno. Quinton był niemal pewny, że płatek tynku sfrunął z sufitu na jej ramię.
- Wciąż jest trochę za zimno, żebym mogła zostawiać otwarte okno, ale wygląda na to, że on już zdjął płaszczyk. - Splotła ręce, usiadła na fotelu i wskazała Quintonowi fotel naprzeciwko.
- Nie wysłałem ci kondolencji z powodu śmierci twojego męża - powiedział Quinton.
Susanna machnęła ręką, ale nagle posmutniała.
- Nasze małżeństwo nie było idealne, jednak śmierć męża bardzo mnie dotknęła.
- Tak mi przykro.
- Kiedy zmarł, byłam naprawdę mocno poruszona - dodała. - Jednak od lat nie mieszkaliśmy razem. Kiedy braliśmy ślub, byłam w nim zakochana. Czasami bywał niewiarygodnie czarujący, niestety żadne z nas nie było w małżeństwie szczęśliwe. Pewnie dlatego coraz bardziej doceniam wdowieństwo.
- Nie dogadywałem się zbyt dobrze z twoim mężem.
- Nie tylko ty, Quintonie. - Susanna na moment spojrzała na kominek, po czym przeniosła wzrok z powrotem na gościa. - Mój mąż byłby pod wrażeniem, że odwiedził nas hrabia. Na początku wszystko robiło na nim wrażenie…
- Ja nie.
- Bo byłeś wtedy lekarzem bez tytułu. - Susanna uśmiechnęła się przepraszająco. - Ale nie rozmawiajmy o moim mężu. Staram się o nim nie myśleć, choć odkąd się tu przeprowadziliśmy, wspomnienia ożywają, zamiast blednąć. - Strzepnęła płatek tynku z ramienia. - Jestem zaskoczona, że w ogóle udało ci się nas znaleźć. Przeprowadziliśmy się dopiero niedawno. Dom nie jest w najlepszym stanie, jak widzisz, ale ojciec planuje generalny remont. - Jej głos przycichł. - Myślę, że to może większe wyzwanie, niż mu się zdaje, ale oczywiście nie protestuję. Wczoraj wezwał cieślę, by oszacował, jakie prace będą potrzebne. Ma ambitniejsze plany, niż przypuszczałam.
- Ktoś mi powiedział o waszej przeprowadzce. - Wspominając przy okazji, że rodzina ma problemy finansowe. Teraz Quinton przekonał się na własne oczy, że to prawda - Mieszkając tutaj, będziesz daleko od życia towarzyskiego.
Susanna skrzywiła się i potrząsnęła głową.
- Kiedyś to lubiłam, ale odkąd wyszłam za mąż, już nie tak bardzo. Wolę spędzać czas w domu.
- Co ci służy. - Quinton spojrzał na czubek jej głowy. - Ty też jesteś wyższa, niż zapamiętałem.
- Quintonie Langfordzie, mówiłam poważnie!
- Ja też, Susanno Walton.
Susanna wzdrygnęła się.
- Proszę, nie nazywaj mnie tak.
- Jeśli ci to przeszkadza, to nie będę.
- Starałam się to ukrywać, ale nigdy się do tego nazwiska nie przyzwyczaiłam. Kiedy wprowadziłam się z powrotem do moich rodziców, udawałam, że to tylko wizyta, lecz oni wiedzieli, o co chodzi. Byłam bardzo zdeterminowana, by nie widywać się z mężem częściej, niż to konieczne.
- Tak sądziłem.
- Zawsze byłeś przenikliwy. I to ty jako pierwszy mnie pocałowałeś.
- Wcale nie. - Quinton otworzył szerzej oczy. - Trudno to nazwać pocałunkiem, a poza tym to ty pocałowałaś mnie.
- Pamiętam dokładnie. Wyjeżdżałeś na studia i odwiedziłeś mnie, żeby się pożegnać. I wtedy obdarzyłeś mnie najsłodszym pocałunkiem.
- Miło z twojej strony, że pamiętasz to w ten sposób, Ty natomiast złożyłaś pocałunek na mojej brodzie, nie na ustach. Tak mnie pożegnałaś.
Susanna wydała z siebie coś między pomrukiem a piśnięciem, potem hardo zadarła podbródek.
- Pamiętaj to, jak chcesz. I tak cię nie przekonam, że było inaczej.
- Nie przekonasz. - Quinton uśmiechnął się. - Można powiedzieć, że widziałem to na własne oczy. - Wciąż pamiętał, jak potem pobiegła do domu. Czuł wówczas, że bezpowrotnie stracił przyjaźń, którą tak bardzo cenił.
Susanna była prawie tak niewinna, jak jej lalki. Nie wiedziała zbyt wiele o świecie i potrzebowała kogoś, kto otoczy ją opieką. A Quinton wiedział, że nigdy nie będzie tym kimś. Biedny sierota, którego bogaty stryjek postanowił wyprowadzić na ludzi. To nie tak, że nie był wdzięczny za szansę, którą dostał, ale Susannę dzieliła od niego przepaść, należeli do dwóch różnych światów.
Susanna westchnęła. Cudownie było znów zobaczyć Quintona. Wyrósł na silnego mężczyznę, choć właściwie imponował jej siłą, kiedy jeszcze był młodzieńcem.
Po wyjeździe na studia zachowywał się, jakby zapomniał o jej istnieniu. Okazjonalnie odwiedzał jej rodzinę, ale nie wydawał się zainteresowany utrzymaniem kontaktu. To bolało, jednak w końcu się z tym pogodziła.
A potem w jej życiu pojawił się Walton.
Katastrofa.
Po pierwszych kilku miesiącach małżeństwa zaczęła odmawiać udziału w jakichkolwiek wydarzeniach towarzyskich. Walton zdecydowanie za bardzo interesował się innymi kobietami i ledwo ją zauważał, kiedy mu towarzyszyła. To bolało. Och, nie miała pojęcia, jak bardzo jest naiwna.
Ten sam mężczyzna, który tak wspaniałomyślnie wybaczał jej pomyłki przed ślubem, potem wciąż na nią warczał, nawet w obecności innych.
Z czasem strumień zaproszeń zaczął wysychać, a gdy jednak jakieś dostawali, paliła je w kominku.
Potrząsnęła głową, stanowczo przenosząc tamte chwile z powrotem na listę spraw, o których należy zapomnieć.
- Prawda, ostatnimi czasy i ja rzadko pojawiałem się w towarzystwie, ale zamierzam to zmienić - powiedział Quinton. – Według mnie dawno nigdzie się nie pokazywałaś.
Susanna znów potrząsnęła głową. Lepiej było unikać ludzi, niż znosić ich litość.
- Jako dzieci świetnie się bawiliśmy na pikniku, o którym wspomniałam, pamiętasz? - zagadnęła, chcąc zmienić temat na przyjemniejszy. - Zabawiałeś mnie i pilnowałeś, żebym się nie nudziła.
- Na pewno bawiłem się lepiej niż ty.
- Jak zawsze dżentelmen. - Odwróciła na moment wzrok. - No, prawie zawsze.
- Prawie zawsze? – Quinton uniósł brwi.
- Po tym, jak rozpocząłeś studia, nigdy więcej mnie nie odwiedziłeś, dopiero gdy mój ojciec zachorował.
- Zanim wyjechałem po raz pierwszy, przyszedłem do ciebie i zapytałem, czy chcesz, żebym do ciebie pisał. A ty powiedziałaś "nie" i pocałowałaś mnie na pożegnanie.
Susanna spojrzała na niego zdziwiona.
- Powiedziałam tylko, że nie lubię pisać listów. Tylko tyle. A ty odpowiedziałeś, że też tego nie lubisz.
- Byłem zajęty studiami, nie pisałem do nikogo, ale do ciebie na pewno bym napisał. Przynajmniej kilka razy.
- Tylko kilka? No właśnie. Wyczułam to zdystansowanie.
- Kiedy rozmawialiśmy, starałem się zachowywać jak dżentelmen. Wtłoczono mi do głowy, że powinienem traktować wszystkie kobiety z towarzystwa jak anioły.
- Traktowałeś mnie jak anioła? - Susanna zaśmiała się lekko. - Chyba tego nie zauważyłam. Po prostu byłeś miły, uprzejmy i czasem bardzo zdystansowany.
- Byłaś… byłaś… - Quinton wziął głęboki oddech. – Stałaś się młodą kobietą, która nie chciała, żebym do niej pisał. Zrozumiałem.
- Powiedziałam przecież, że nadal możemy się przyjaźnić. A potem… ktoś kogoś pocałował.
- To był pożegnalny pocałunek, a nie pocałunek - obietnica.
- Czyli postanowiłeś mnie unikać.
- Tak. Tak właśnie należy postąpić, kiedy ktoś mówi: możemy się dalej przyjaźnić, ale nie pisz do mnie. A potem całuje się go na pożegnanie.
- Wcale nie to miałam na myśli. Po prostu zniknąłeś i wróciłeś, dopiero gdy mój ojciec zachorował.
- Czasami gubiłem się w zawiłościach etykiety - przyznał. – Jednak wiem, jak rozwiązuje się uprzejmie pewne kłopotliwe sytuacje… albo zrywa kontakt.
- Pamiętam, co mówiłam! - zirytowała się. - Powiedziałam stanowczo i z naciskiem, że wciąż możemy się przyjaźnić. Po prostu nie miałam ochoty pisać listów.
- Szczerze mówiąc, ja też nie. Siedzenie cały dzień przy biurku szybko stało się nużące, lecz jestem ogromnie wdzięczny, że miałem szansę zdobyć wykształcenie. To wiele dla mnie znaczy. - Umilkł na chwilę. - Czyli nie kazałaś mi wtedy zniknąć ze swojego życia?
- Nie. Przecież lubiliśmy spędzać razem czas, nieprawdaż?
- Lubiłem twój uśmiech. No… może poza tamtym jednym razem. Pamiętasz?
- Wpadłeś na drzewo. Najpierw myślałam, że się wygłupiasz.
Quinton uśmiechnął się, wspominając tamten incydent. Biegł, bo stryj już trzy razy wołał, że muszą się zbierać. Obrócił się, by pożegnać się z Susanną, i w tej samej chwili wpadł na drzewo. Siniak na policzku był wyjątkowo dorodny.
- Ktoś powiedział, że musiał mnie uderzyć jakiś wielki facet, a ja odparłem, że wysoki jak drzewo i równie twardy.
- Myślałam, że tylko udajesz.
- Drzewo się poruszyło. Jestem tego pewien.
- Może o szerokość liścia.
- Czyli zgadzamy się w tej sprawie?
- Jestem pewna, że możemy się zgodzić w wielu sprawach, po prostu nie zawsze chcemy.
- Tak jak wtedy, kiedy się poznaliśmy, a ty postanowiłaś nauczyć mnie imion twoich lalek i ich zwierzątek. Jakbym miał jakąkolwiek szansę zapamiętać.
- Ich zwierzątka były ważne.
- Byłaś taka uparta - przypomniał sobie. - Żadna lalka nie potrzebuje aż tylu wymyślonych zwierzątek, z których jedno to lew, a drugie to słoń i papuga.
- Lady Matilda potrzebowała.
- Poza tym nieustannie zmieniałaś ich tytuły szlacheckie.
- Możliwe - przyznała. - Wiesz, żeby trzymać cię w ciągłej niepewności. Nigdy ci nie podziękowałam za opiekę nad moim ojcem. Byłam taka szczęśliwa, kiedy go odwiedziłam i zobaczyłam, że nad nim czuwasz. - Wstała. - Rozgadałam się, a ty przecież przyszedłeś zobaczyć się z moimi rodzicami. Przyprowadzę matkę.
- Martwiłem się o twojego ojca. Jeśli nie jest chory, to nie muszę na niego czekać.
- Dobrze, że mój ojciec wyzdrowiał, ale przykro mi, że twoja podróż była daremna.
- Wcale nie daremna - odparł. – Cieszy mnie nasze spotkanie. Mam nadzieję, że znów zaczniesz pojawiać się w towarzystwie.
- Czasem mi tego brakuje, lecz…
- Na ostatnim wieczorku zobaczyłem kogoś z daleka i w pierwszej chwili pomyślałem, że to ty. A potem przypomniałem sobie, jak świetnie tańczyłaś. Byłaś duszą towarzystwa.
Susanna zaśmiała się.
- Tak, lubiłam tańczyć, ale to już przeszłość. Mam teraz syna, a moje dni wypełniają bardziej przyziemne zajęcia.
- Takie, jak rzucanie piłki przez okno?
- Cóż, ktoś musi to robić. - Susanna wzruszyła ramionami. - Guwernantka ma dziś wychodne.
Po tym zapadła cisza, podczas której Quinton myślał nad przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Susanna miała kłopoty finansowe. Słyszał plotki, że rodzinie nie wiedzie się najlepiej, a teraz przekonał się o tym na własne oczy.
- Muszę powiedzieć mamie, że tu jesteś - odezwała się Susanna. - Byłaby bardzo rozczarowana, gdyby dowiedziała się, że nas odwiedziłeś, a ona nie miała szansy z tobą porozmawiać. Tak się cieszę z twojej wizyty, lordzie Amesbury. Proszę, nie poprawiaj mnie - to brzmi tak dumnie. Poczekaj, zaraz wrócę z mamą.
Ociągała się, jakby wcale nie chciała kończyć rozmowy. W drzwiach zawahała się i spojrzała na niego. Quinton zastanawiał się, czy przypadkiem znów nie daje mu do zrozumienia, że wciąż mogą się przyjaźnić, ale zachowując stosowny dystans.
I w tej samej chwili zrozumiał, dlaczego tak dobrze ją pamięta.
Susanna była jedyną kobietą, jaką znał, która prezentowała dostojeństwo godne królowej, ale jednocześnie potrafiła zauroczyć każdego od arystokraty po służącego.
- Naprawdę ceniłaś naszą przyjaźń? - spytał, wciąż niepewny, czy przypadkiem źle czegoś nie zrozumiał.
- Quintonie, nie okłamuję cię. – Spojrzała na niego z naganą.
Wciąż mogła mu pomóc, jak wtedy, kiedy byli dziećmi. Wtedy uczyła go, jak ma się zachowywać w towarzystwie i wpajała mu zasady etykiety. Owszem, jego ciotka robiła to samo, ale wolał lekcje z Susanną.
Susanna była teraz wdową, miała dziecko i szanowanych rodziców. Nie przyciągała niepożądanej uwagi. Mogła podnieść jego status społeczny, nadać mu aurę szacowności, która chroniłaby jego reputację, gdy przebywał wśród ludzi, z którymi arystokraci nie miewali styczności.
Na studiach nie odczuwał piętna pochodzenia. Był dumny z wiedzy, jaką zdobył. Jednak teraz odziedziczył tytuł i nie chciał, by ludzie wiedzieli, że jego matka była utrzymanką, a ciotka kazała mu sprzątać pokoje w swoim domu publicznym. Natomiast jego wysoko urodzony ojciec nie potrafił zatroszczyć się nawet o siebie, nie mówiąc o żonie i dziecku.
Ponownie rozejrzał się po pokoju. Było jasne, że sytuacja finansowa tej rodziny uległa pogorszeniu.
- Oczywiście, że darzyłam cię sympatią. - Zawahała się. - A nie koresponduję z nikim. - Zrobiła krok do przodu i ujęła jego prawą dłoń.
- A co z twoim mężem? Zanim wzięliście ślub?
- Nie. Ani wtedy, ani po tym, jak się rozstaliśmy. Małżeństwo to naprawdę ostateczny sprawdzian relacji między kobietą i mężczyzną.
- No cóż, ja jeszcze nie przystąpiłem do tego egzaminu. - Quinton delikatnie uniósł jej dłoń. - Ale jestem gotowy spróbować.
- Na pewno byłbyś wspaniałym mężem. - Susanna uśmiechnęła się. Quinton dostrzegł w jej spojrzeniu akceptację.
- Jeśli naprawdę w to wierzysz, to czy rozważysz małżeństwo ze mną?
Fakt, że powiedział to na głos, zaskoczył go, ale sama myśl nie. Susanna zawsze wydawała mu się wartościową kobietą.
Przypomniał sobie, jak oglądał jej ojca i matkę wsiadających do powozu po niedzielnym nabożeństwie. Susanna i jej siostry siedziały już w środku, stłoczone, a jego powóz odjeżdżał w zupełnie innym kierunku. Stryj nie odwoził Quintona do domu, wysadzał go w połowie drogi.
Susanna przyglądała mu się, lecz milczała.
- Zrobisz to? - zapytał ponownie. - Dla mnie?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
