Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
172 osoby interesują się tą książką
Po śmierci ojca dwudziestoczteroletnia Maxine Spencer opiekuje się pogrążoną w apatii matką i młodszym rodzeństwem. Dziewczyna angażuje się w nową pracę w firmie audytorskiej i umawia się z przystojnym mechanikiem Samem. Max stara się być rozsądna i pragmatyczna, postępować tak jak nauczył ją jej zmarły tata, ale kiedy do jej życia powraca Charlie Devine wszystko się komplikuje.
Charlie ze swoją burzliwą przeszłością i niezłomnym charakterem ma zamiar naprawić błędy sprzed lat i zdobyć dziewczynę, na której tak naprawdę mu zależy. Kierowany obsesyjną miłością nie zamierza się poddawać. Mężczyzna chce udowodnić, że wbrew złej reputacji zasługuje na szanse. Wierzy, że w końcu uda mu się przełamać opór Max.
Chociaż Max próbuje odsunąć od siebie uczucia, nie może zaprzeczyć że coś przyciąga ją do Charliego. I kiedy między nimi zaczyna się układać, okazuje się że to sam Charlie staje na drodze do ich wspólnego szczęścia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 332
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
CZĘŚĆ I
I
Maxine
Jest piątkowe popołudnie. Zerkam w prawy dolny róg komputera i wiem, że z każdą upływającą minutą jestem bliższa zakończenia dnia pracy. Oddycham z ulgą na myśl, że będę uwiązana do biurka jeszcze tylko przez najbliższe pół godziny.
Z początkiem roku moje życie nabrało tempa. Rozpoczęłam staż w uznanej firmie audytorskiej. Nie jest to praca moich marzeń, bo chciałam robić coś bardziej kreatywnego, ale podobno kiedyś trzeba dorosnąć. Trzy dni w tygodniu pracuję w akwarium – jak nazywamy siedzibę naszej firmy – i nie ma w tym przesady. Budynek jest oszklony i naturalnie oświetlony promieniami słońca. W zbyt dużym stężeniu metropolia staje się dla mnie męcząca, dlatego wolę te dwa dni, kiedy pracuję zdalnie. Czuję się bezpieczniej w mojej małej przestrzeni i mam na oku to, co dzieje się w domu. Mogę trzymać rękę na pulsie, mieć wszystko pod kontrolą – dokładnie tak, jak lubię. Poza tym w wolnym czasie – a pracując zdalnie, mam go więcej – mogę zająć się tym, co interesuje mnie znacznie bardziej niż sprawozdania i raporty: mogę pisać.
Kiedy zamykam za sobą drzwi siedziby mojej firmy, moją twarz owiewa ciepły, wiosenny wiatr. Z resztką kawy w papierowym kubku wsiadam do autobusu i odpalam telefon. Odwiedzam kolejno moje social media, ale nie jestem influencerką. Moją prawdziwą fascynacją są książki. Być może to jakaś forma uzależnienia, ale na myśl o nowych tytułach czuję ekscytację, którą można porównać do oczekiwania na rozpakowanie świątecznych prezentów. Kiedy udaje mi się nadrobić zaległości, wyciągam lekturę. Wtedy podróż, która powinna trwać godzinę, zajmuje mi chwilę.
Dojeżdżam do swojego przystanku i czuję w kieszeni wibracje komórki. To Sam.
Na myśl o nim w moim wnętrzu rozlewa się przyjemne ciepło. Z Samem spotykamy się od kilku tygodni. Jest za wcześnie, żeby stwierdzić, czy to coś poważnego, ale lubię spędzać z nim czas w jego wynajmowanym mieszkaniu nad zakładem mechanicznym, w którym pracuje.
Wysiadam z autobusu i łapię za telefon, żeby mu odpisać.
Ja: Właśnie przyjechałam. Skoczę tylko pod prysznic i wpadnę do Ciebie…
Nie dając mu czasu na odpowiedź, wysyłam kolejną wiadomość.
Ja: Albo mogę od razu przyjść do Ciebie i weźmiemy prysznic razem…?
Dość śmiałe posunięcie jak na mnie, ale tak się składa, że Sam poznał rozrywkową część mojej osobowości, o której większość tylko słyszała. Przy nim jestem wyluzowana i pewna siebie. Jak sądzę, taka powinnam być jako nastolatka, ale wtedy byłam zbyt zajęta byciem spiętą. Może to jakaś forma kompensacji?
Sam: Kotku, kusisz, ale dzisiaj nie mogę. Wybacz…
Och… Zaskakuje mnie tym. Myślałam, że jedną z zalet bycia w związku jest kończenie tygodnia pracy wspólnie, pod kocem, tymczasem chyba właśnie dostałam kosza od mojego faceta.
Sam: Koledzy zaprosili mnie do baru i chcą żebym poszedł z nimi… Nie masz nic przeciwko?
Rozczarowanie ukrywam pod osłoną obojętności.
Ja: Okej. Baw się dobrze :) Zobaczymy się jutro.
Czas oczekiwania na wiadomość zwrotną dłuży się w nieskończoność… Łapię się na tym, że obgryzam paznokieć, więc szybko przerywam. Podskakuję, gdy mój telefon w końcu zaczyna brzęczeć.
Sam: Jutro też nie mogę, po pracy jedziemy po części i prawdopodobnie wrócę dopiero w nocy.
Auć… Kolejna wiadomość całkiem gasi mój entuzjazm. Nie przypominam sobie takich ustaleń, ale skoro tak, to jakoś będę musiała to zaakceptować. Szkoda tylko tego wspólnego prysznica…
Ja: Okej.
Niech sam stwierdzi, jaki wydźwięk ma to konkretne „okej”.
Chowam komórkę do tylnej kieszeni spodni, ale już po chwili czuję, że znowu wibruje mi na tyłku.
Sam: Przepraszam, że tak wyszło. Tęsknię, Max … Zobaczymy się w niedzielę?
Przez chwilę przyglądam się ekranowi telefonu, zastanawiając się nad odpowiedzią, a potem moją głowę wypełniają obrazy, które powodują, że zaczynam topnieć: karmelowe oczy Sama, ładnie wykrojone usta, ciemne blond włosy, mocno przystrzyżone po bokach, no i to ciało…
Ja: Tak. Może być :)
Odpisałam, chociaż może powinnam trochę dłużej go podręczyć…
Sam: Już nie mogę się doczekać wspólnego prysznica.
Zagryzam dolną wargę, bo wizja wkradająca się do mojej głowy jest bardzo kusząca.
Trzymam cię za słowo – myślę, ale tego już nie dopisuję. Nie chcę, żeby poczuł się zbyt pewnie. Nie mam wprawy w relacjach damsko-męskich. Chyba jestem zanadto prostolinijna.
Znów chowam telefon do kieszeni i z poczuciem rozczarowania idę dalej. Od domu dzieli mnie jakieś dziesięć minut drogi, która w Silverstones nie zmienia się od lat. Ruch uliczny rzednie, zabudowa kurczy się do wysokości domów jednorodzinnych. Nagle, może to z powodu budzącej się do życia wiosny, ogarnia mnie przyjemne uczucie lekkości. Jakbym na moment zapomniała o bólu i dała się ponieść chwili. Nie żebym była szaleńczo szczęśliwa, tak chyba nigdy dotąd się nie czułam, ale teraz jestem spokojna. Wystarczająco zadowolona z życia, aby móc wieść je w równowadze. Jakby żal powoli ustępował miejsca nowym uczuciom. Jednak zaraz potem uderza mnie świadomość rzeczywistości i wątpliwość: może to za wcześnie na szczęście?
W rękach nadal miętoszę papierowy kubek po kawie kupionej w automacie, a minęłam już pewnie ze trzy kosze na śmieci. Dochodzę do przejścia dla pieszych i zatrzymuję się przy krawędzi chodnika. Wyrzucam nieszczęsny kubek i uwalniam ręce. Rozglądam się wokół. Mój wzrok przykuwa osoba stojąca po przeciwnej stronie ulicy. Nagle czas staje w miejscu i dopiero kilka ciężkich uderzeń serca później dociera do mnie, co się dzieje.
To niemożliwe – dudni głos w mojej głowie. Minęło tyle lat… Przełykam ciężko ślinę, puls mi przyspiesza, tracę kontrolę nad własnym, zdradliwym ciałem, kiedy przede mną maluje się niczym zjawa znajoma sylwetka.
Ma około metra osiemdziesiąt, ale mnie się wydaje, że sam jego cień mógłby mnie powalić. A może to tylko wrażenie, bo przy nim to ja się kurczę. Nawet z tej odległości widzę, że nie jest już tym osiemnastoletnim chłopakiem, którym był w chwili wyjazdu. Teraz jego ciało nabrało szczególnego rysu. Nie jakby spędzał całe dnie na siłowni, ale jakby jego mięśnie były naturalnym efektem pracy fizycznej. I te ciemne, krótkie włosy, ale na tyle długie, żeby swobodnie wsunąć w nie palce i mierzwić… – rozmarzam się. Donośny dźwięk klaksonu sprowadza mnie na ziemię. Potrzebuję paru sekund, aby dojść do siebie. Dobrze, że mnie nie zauważył i że nasze spojrzenia się nie skrzyżowały, bo samo wspomnienie jego wzroku nawet dziś przyprawia mnie o ciarki…
Łapię oddech, spinam łopatki i robię to, co robią normalni, dorośli ludzie w podobnej sytuacji: opanowuję się. Mrużę oczy, zaciskam pięści, a potem rozluźniam je z wydechem. Wiem, że te emocje, które teraz mną targają, nie znajdą upustu. Ani dzisiaj, ani nigdy. Już raz mi się udało, teraz też tak będzie. Odwracam głowę, ignoruję żar rozlewający się w moich żyłach i udając, że nic się nie stało, odchodzę w przeciwnym kierunku.
II
Maxine
– Jesteś pewna, że to był on? – pyta z niedowierzaniem w głosie moja siostra.
– Tak, jestem pewna – wybąkuję, wpatrując się w trawę pod stopami.
Razem z Amy spędzamy niedzielny poranek, kołysząc się na drewnianej huśtawce przed domem. Jest już na tyle ciepło, że o dziewiątej rano można siedzieć w bluzie na zewnątrz, nie odczuwając chłodu.
Po chwili milczenia moja siostra prycha.
– W sumie to co z tego? – Przewraca oczami z obojętnością i zakłada rękę na oparcie huśtawki. – To było dawno temu, kogo obchodzi Charlie?!
Na te słowa podnoszę na nią wzrok.
Czy ona mówi poważnie? Chce mi wmówić, że ma gdzieś fakt, że zło wróciło do miasta?!
Chyba nie dosłyszała, więc postanawiam jej to powtórzyć, artykułując powoli każdy wyraz:
– Amy, Charlie Devine wrócił do miasta, twój Charlie… – mówiąc to, czuję, jak pali mnie gardło.
W odpowiedzi na moje słowa siostra zanosi się nienaturalnym śmiechem, a potem przybliża twarz do mojej, nadal utrzymując ze mną kontakt wzrokowy.
– Charlie od dawna nie jest już mój i szczerze? Po tym, co zrobił, mam go gdzieś. – Odrzuca włosy do tyłu. Teraz sięgają ramion, przez co Amy wygląda dojrzalej, chociaż ja uwielbiałam jej długie fale i zawsze jej ich zazdrościłam… – Poza tym nie mam ochoty rozpamiętywać przeszłości, zresztą jestem z kimś innym – odchrząkuje. – Kimś lepszym. Jestem z fantastycznym facetem i mam gdzieś kolesia, z którym spotykałam się dziesięć lat temu…
– Sześć… – poprawiam ją. – To było sześć lat temu.
– Okeeej, sześć lat temu, nieważne… – dodaje z nutą frustracji w głosie i mam wrażenie, że ma już dość tej rozmowy. – Jeśli Charlie Dupek Devine tak bardzo cię interesuje, to sama się z nim umów – rzuca w moją stronę z piorunującym spojrzeniem.
– Amy…
Przeciera twarz dłońmi. Ma wyraziste kości policzkowe, duże niebieskie oczy, lekko zadarty, mały nosek i usta ze zgrabnie zarysowanym łukiem kupidyna. Twarz bogini okolona jasnymi włosami, to właśnie moja Amy.
– Przepraszam – wzdycha. – Poniosło mnie…
Przygryzam wargę, a moja młodsza siostra sili się na uśmiech. Może mówić swoje, ale ten jej wybuch raczej nie świadczy o obojętności… Jednak urywam temat. Przekazałam jej informację, tylko tyle chciałam zrobić. Może jeszcze upewnić się, że naprawdę poradziła sobie z przeszłością, ale co do tego wciąż mam pewne wątpliwości…
– Zostaniesz na obiad? – pytam tak błagalnym tonem, że gdy słyszę siebie, robi mi się głupio. Wiem, że obecność Amy dobrze działa na mamę.
– Jasne. – Uśmiecha się ciepło i kładzie mi rękę na kolanie.
Potem pogrążamy się w ciszy, pełnej smutku, żalu i poczucia gniewu. W ciszy, którą rozumiemy tylko my.
– A jak mama? – Amy zadaje pytanie, które już jakiś czas wisiało w powietrzu, a ja zapadam się głębiej na huśtawce, przywieram do oparcia i wzdycham.
– W porządku, jakoś daje radę – mówię to tak przekonującym tonem, że prawie sama wierzę w wypowiadane przez siebie słowa.
– A Jordan? W szkole okej?
– Na tyle, na ile z Jordanem może być okej – wyjaśniam. – Wiesz, on nadal to wszystko przeżywa, ale nauczyciele są wyrozumiali i sytuacja chyba jest opanowana. Poza tym ma kolegów, gra w kosza i wydaje mi się, że mu to służy.
– To dobrze. Sport to najlepsze, co mógł wybrać, żeby się jakoś pozbierać.
– Też tak myślę – wzdycham, przyglądając się ogrodowi sąsiadów z naprzeciwka, co przypomina mi, że niedługo trzeba będzie przyciąć trawnik.
Odkąd Amy wyprowadziła się z domu pół roku temu, wszystko jest inaczej. Brakuje mi jej, choć sama namawiałam ją, żeby zamieszkała z Shane’em. Nie chciałam, żeby utknęła tutaj. Przynajmniej ona musiała iść dalej.
Na dźwięk otwieranych drzwi obie spoglądamy w stronę werandy, na której teraz stoi nasza mama. Drobną posturę skrywa pod obszernymi ubraniami. Ostatnio nie zawraca sobie głowy farbowaniem włosów, dlatego teraz na brązowych pasmach odznaczają się coraz większe siwe odrosty. Odwraca się w naszą stronę. Widzę, jak Amy przygląda się jej twarzy, i zastanawiam się, czy też zwróciła uwagę na to, że policzki mamy zapadły się jeszcze bardziej niż ostatnim razem, kiedy ją widziała.
– Jak tam, moje dziewczynki? – pyta mama zachrypniętym głosem.
– Jak zwykle dobrze, mamo – odpowiada Amy, a na twarzy naszej rodzicielki pojawia się uśmiech.
Pewnie nie powinnam tak mówić, ale uważam, że Amy jest ulubienicą mamy. Zresztą nie ma w tym nic dziwnego. Moja młodsza siostra jest ulubienicą świata. Tacy ludzie jak ona: ładni, radośni i urodzeni pod szczęśliwą gwiazdą, rozjaśniają szarą rzeczywistość.
– A ty nie miałaś iść pobiegać? – zwraca się do mnie Amy, ale brzmi to prawie jak upomnienie. – Idź, chcę spędzić trochę czasu z mamą i z bratem – oznajmia, a ja patrzę na nią tak, jakbym w jej oczach szukała potwierdzenia, że naprawdę tego chce. – No idź, poradzimy sobie! No dalej…
Zerkam na swój strój do biegania: czarne legginsy i dopasowaną fioletową bluzę z kapturem. Kiwam głową. Wstaję, a wtedy mama macha mi na pożegnanie. Robię to samo i ruszam przed siebie…
III
Maxine
Bieganie pozwala mi się wyciszyć. Rytmiczny krok podnosi puls, ale uspakaja myśli. Mózg wchodzi na przyjemną częstotliwość, która zagłusza niepokój, choć jest w tym coś jeszcze. Dzięki bieganiu nie pozwalam wrócić Maxi Max.
To mój znienawidzony przydomek, który zyskałam jeszcze w podstawówce, a który ciągnął się za mną aż do pierwszej klasy liceum. Dopiero gdy schudłam, została sama Max, jednak nie dla wszystkich. W tym mieście nadal są ludzie postrzegający mnie jako tamtą grubą dziewczynę, którą już dawno nie jestem. Brzmi to tak, jakbym nie lubiła siebie, ale to nie do końca prawda. To otoczenie nie było zachwycone moją grubszą wersją i nie dawało mi o tym zapomnieć. Sama nie widziałam problemu. Czasem wydawało mi się, że to może przez kontrast między mną a Amy, że to na tle bogini wyglądałam źle.
Pierwsze dwadzieścia minut biegnę spokojnie, potem przyspieszam, aż zaczynam czuć pieczenie w mięśniach. Następnie przez moje ciało przelewa się przyjemna fala endorfin. Wtedy znów zwalniam, pozwalając nieco opaść pulsowi i odpocząć ciału. Zatrzymuję się, żeby złapać oddech. Z dłońmi wspartymi na udach dyszę ciężko i jednocześnie zerkam na smartwatch. Sprawdzam kolejne parametry i łapię oddech. Prostuję się, podnoszę wzrok i dopiero wtedy orientuję się, gdzie jestem.
– Poważnie? – bąkam do siebie pod nosem. – Już nie miałam się gdzie zatrzymać…
Przede mną znajduje się dom Charliego. Jest stary, ma pewnie ze sto lat, a to, że stał opuszczony przez ostatnie sześć, zdecydowanie odbiło na nim swoje piętno. Nie zmienia to faktu, że ma charakter. Zawsze podobała mi się ta majestatyczna bryła budynku. Ma w sobie coś ze strasznego dworu albo gotyckiej posiadłości. Idealna siedziba dla typa takiego jak Charlie. Albo dla diabła. Na jedno wychodzi.
Ciekawe, po co wrócił – zastanawiam się. Może właśnie ze względu na dom? Może będzie chciał go wyremontować i sprzedać? Mam tylko nadzieję, że nie planuje w nim zamieszkać, bo to byłoby straszne. Jego obecność tak blisko byłaby nie do zniesienia, oczywiście dla Amy. Ja uporałam się ze swoimi demonami, poza tym teraz mam Sama. Nie chcę tylko, żeby znów skrzywdził moją siostrę. I bez niego nie jest nam lekko. Odsuwam od siebie tę myśl. Po tylu latach w ogóle nie powinnam zaprzątać sobie nim głowy.
Najwyższa pora dorosnąć, Max – upominam się w myślach.
Rozglądam się dookoła. Ruch w tej części miasta praktycznie nie istnieje. Gdzieś tam w oddali majaczy jakaś postać z psem. Poza tym – ani żywej duszy.
Spadam stąd – myślę i zaczynam biec. Są lepsze miejsca, w których mogłabym być i robić zdecydowanie ciekawsze rzeczy, niż stać pod domem Charliego Devina.
IV
Maxine
Kiedy podbiegam pod warsztat, nad którym Sam wynajmuje mieszkanie, on od razu mnie zauważa. Siedzi na murku i szuka czegoś w skrzynce z narzędziami. Ruchy ma spokojne i nieśpieszne. Jego opanowanie znajduje odzwierciedlenie w każdym geście. Podnosi na mnie wzrok, a kąciki jego ust lekko się unoszą. Siadam obok, poprawiam spięte w kucyk włosy i liczę na to, że producent antyperspirantu, którego używam, dotrzymuje słowa, oraz że – pomimo wysiłku fizycznego – nadal pachnę, jakbym wyszła spod prysznica.
– Poranny jogging? – podejmuje Sam.
– Znasz mnie: zanim zjesz śniadanie, czeka cię bieganie – puszczam do niego oko, a Sam zaczyna się śmiać.
– Poważnie, jeszcze nic nie jadłaś?
– Nieee, kto by jadł przed joggingiem? – pytam retorycznie.
– Ja? Chociaż nie… Zjadłbym śniadanie, a potem darowałbym sobie bieganie.
W odpowiedzi łapię go za biceps i ściskam.
– Nie każdy ma taką szybką przemianę materii jak ty, Sam, że na śniadanie może zjeść połowę cukierni, a potem przepić to colą i nadal wyglądać jak młody bóg. I to bez wysiłku fizycznego… – dopowiadam karcącym tonem.
– Czasem ćwiczę…
– Tak, ale słodycze jesz codziennie, za co skrywana gdzieś głęboko część mnie cię nienawidzi…
Sam uśmiecha się, przyciąga mnie mocniej do siebie i całuje w skroń. Lubię go rozśmieszać, opowiadać mu o przeczytanych książkach i czuć na skórze jego ciepło, kiedy mnie przytula.
– Jak udało się spotkanie z chłopakami? – zmieniam temat.
– W porządku.
– To dobrze. – Kiwam głową i łapię oddech. Zerkam przed siebie. Przez chwilę nic nie mówimy.
– A co z… naszym prysznicem? – wypala Sam.
– Coś insynuujesz? Brzydko pachnę? – Cofam się, ale Sam przybliża twarz do mojej szyi i przesuwa czubkiem nosa po skórze.
– Wręcz przeciwnie… Pachniesz tak, że mam ochotę…
Rozchylam usta i czuję, jak jego słowa rozpadają się w najmniej oczekiwanych częściach mojego ciała. Mrużę oczy, czekając na ciąg dalszy, lecz wtedy mój telefon zaczyna wibrować. Sięgam do kieszeni, ale Sam łapie mnie za nadgarstek, jednocześnie nadal całując.
– Saaam, Sam… – Chociaż jest mi przyjemnie, strofuję go, gdy do głosu zaczyna dochodzić rozsądek. – Kotku, muszę odebrać – oznajmiam poważnym tonem. – To może być coś ważnego – dodaję, a mój chłopak kapituluje, uwalniając mnie z uścisku. Wygląda na niezadowolonego, ale ignoruję to i biorę do ręki telefon. – To Indie, odbiorę. – Rzucam przepraszające spojrzenie, a Sam wraca do swoich narzędzi.
Indie to moja najlepsza przyjaciółka, od której zawsze odbieram telefony. Przed nią moją jedyną przyjaciółką była Amy, tylko że życie w cieniu młodszej siostry bywa na dłuższą metę męczące. Z Indie zaprzyjaźniłyśmy się praktycznie od razu, zupełnie jakbyśmy czekały na siebie całe dotychczasowe życie. Pokazała mi, że poza normami wyznaczonymi przez moją młodszą siostrę istnieje coś jeszcze, że wcale nie trzeba być idealnym, by dobrze się bawić. Przy niej w końcu poczułam, że bycie inną też jest w porządku.
Podczas gdy większość nastolatków próbowała się dopasować, moja przyjaciółka od początku szła pod prąd. Zaszczepiła we mnie pewność siebie, uwierzyła w moje opowieści i pokochała je równie mocno jak ja, a może nawet bardziej.
Kiedy chwilę później wracam ze skruszoną miną, Sam już się domyśla, co mam mu do powiedzenia.
– Wspólny prysznic będzie musiał poczekać… – oświadczam ze skruchą.
– Co jest ważniejsze ode mnie?
– Kotku… – Przechylam głowę i zerkam na niego z czułością.
– Żartuję. – Sam puszcza do mnie oczko i się uśmiecha, ale jego słowa brzmią gorzko i wcale nie jestem pewna, czy to na pewno żart. Dobrze zna moją sytuację. Nie ukrywałam przed nim niczego, a mimo to czasem mam wrażenie, że mamy różne oczekiwania.
– Indie chciała, żebym sprawdziła jej esej. Nie zajmie mi to długo, ale muszę to zrobić teraz, bo do wieczora trzeba go odesłać – tłumaczę. Cała Indie, wszystko na ostatnią chwilę. – Odezwę się, okej?
Nachylam się do Sama, który nadal siedzi na murku. Dotykam dłonią jego policzka i kciukiem muskam jego wargi, wtedy on chwyta mnie za rękę i przyciąga do siebie tak, że ląduję na jego kolanach. Całuje mnie namiętnie i nawet kiedy nasze usta odrywają się od siebie, jeszcze przez chwilę czuję, jak mi drżą przymknięte powieki.
– Tylko wróć do mnie – szepcze w moje usta, a ja kiwam głową.
Och, tak, zdecydowanie do tego wrócimy i najlepiej, jeśli zaczniemy dokładnie w tym miejscu, w którym skończyliśmy – dodaję w myślach, próbując opanować falę podniecenia, jaka przetacza się przez moje ciało.
V
Maxine
Z moim obecnym chłopakiem poznaliśmy się w noc sylwestrową. Indie uparła się, że ostatni dzień roku spędzimy na imprezie organizowanej przez jej kuzyna. Od początku byłam do tego sceptycznie nastawiona i to nie dlatego, że go nie lubiłam. Mason jest w porządku, ale wiedziałam, że na tamtej domówce będzie mnóstwo ludzi z mojej podstawówki, a niekoniecznie miałam ochotę na konfrontację z nimi. Sama zauważyłam od razu, pewnie dlatego, że nigdy wcześniej go nie widziałam. Mocno przystrzyżone po bokach włosy, spojrzenie spod brwi i taki wyraz twarzy, jakby wcale nie miał ochoty tu być. Z miejsca przykuł moją uwagę. Mieliśmy coś wspólnego – ja też wolałabym być gdzieś indziej, a przynajmniej do chwili, w której go zobaczyłam. Coś przyciągało mnie do niego i – gdy nasze oczy w końcu się spotkały – żadne z nas nie umiało przerwać tego magnetycznego połączenia.
Co innego Indie. Nieświadoma niczego pociągnęła mnie za sobą, brutalnie przerywając tę chwilę słodkiego napięcia, której nie doświadczyłam od dawna. Ostatni raz spojrzałam na Sama, jakbym telepatycznie chciała przekazać mu, żeby znalazł mnie później. Wydawało mi się, że kącik jego ust drgnął, ale zaraz potem on zniknął mi już z pola widzenia. Już po chwili Indie przepadła gdzieś w gąszczu fanów fantasy, których nie brakowało wśród kolegów jej kuzyna, przez co zostawiła mnie samą. Moja przyjaciółka była znawczynią gatunku i uwielbiała zawstydzać chłopaków swoją wiedzą. Czasem wydawało mi się, że pozwalali jej błyszczeć, bo była jedyną dziewczyną w towarzystwie, która dzieliła ich zainteresowania, ale nie śmiałabym psuć jej zabawy, dlatego wolałam trzymać tę opinię dla siebie.
Salon Masona, wypełniony po brzegi ludźmi, wydawał się tego wieczoru większy niż zwykle. Na szczęście nie było w nim niczego cennego, bo byłam pewna, że impreza prędzej czy później wymknie się spod kontroli, a pomieszczenie zostanie zdewastowane. Kiedy już pokręciłam się wśród znajomych z liceum, zajęłam miejsce w rogu, gdzie miałam w końcu chwilę, aby zebrać myśli. Ta nie trwała jednak długo, gdyż mój jeszcze wtedy nieznajomy, siedzący dotąd w przeciwległym rogu pokoju, właśnie zaczął zmierzać w moim kierunku.
– Cześć, jestem Sam. – Wyciąga do mnie rękę i pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to tatuaż w stylu tribal na prawym przedramieniu.
– Max – odpowiadam.
Ściska moją dłoń, a ja mam wrażenie, jakby właśnie przeszył mnie prąd.
– Nie jesteś stąd, prawda, Sam? – dopytuję.
– Aż tak to widać? – Jego przenikliwe spojrzenie zapiera mi dech.
– To małe miasteczko… – Peszę się, uśmiecham się lekko i zakładam włosy za ucho, co świadczy o tym, że moje ciało weszło w tryb flirtowania.
– Znasz tutaj wszystkich?
– Obawiam się, że tak. – Kiwam głową, a Sam się uśmiecha. Punkt dla mnie, potrafię go rozbawić.
– Mieszkasz w okolicy? – pyta, najwyraźniej chcąc podtrzymać konwersację. Siada obok, tak że nasze ramiona stykają się ze sobą.
Jakaś część mnie ma ochotę uciec, ale siłą woli się powstrzymuję. Mimo że odczuwam w całym ciele napięcie, to jest to bardzo przyjemne napięcie…
– Nie do końca… Kojarzysz osiedle Oaklane?
– Nie, nie bardzo…
– Ale pewnie słyszałeś o awarii kanalizacji sprzed dwóch tygodni? To właśnie w Oaklane ścieki zalały ulicę… – Gdy wypowiadam ostatnie słowa, dociera do mnie, co właśnie zrobiłam! Teraz na pewno głowę Sama wypełniają koszmarne obrazy. Kurde! Nie tak miało być!
Dlaczego mój mózg nie mógł podążyć za moim ciałem i chociaż spróbować nie być na chwilę zwyczajną Maxine, tylko Maxine w trybie hot and cool?
Zagryzam wargi i czuję, jak moje policzki zalewa rumieniec. Nigdy nie zrozumiem, jak to możliwe, żeby w jednym życiu przeczytać tak wiele książek, pisać całkiem niezłe eseje, a w kontaktach bezpośrednich nie móc nawiązać normalnej rozmowy, o flircie nie wspominając… Co z tego, że schudłam i – jak mówi Indie – „mam wszystko na swoim miejscu”, skoro zwykła rozmowa z facetem, którym mi się podoba, zamienia się w szambo. I to dosłownie.
– To musieliście mieć w Oaklane gówniany dzień – kwituje Sam, a ja parskam śmiechem.
Jestem mu wdzięczna za to, jak wybrnął z tej ślepej uliczki, do jakiej sprowadziłam naszą rozmowę. A kiedy wydaje mi się, że jest szansa uratować tę rodzącą się znajomość, kątem oka dostrzegam grupkę chłopaków z czasów mojej podstawówki. Ich obecność nie wróży niczego dobrego. Zbliżają się w naszą stronę na czele z Deaconem, z którym łączy mnie osobna historia…
Był on najbliższym przyjacielem Charliego. Przez chwilę wydawało mi się, że mnie lubi. Najwyraźniej jednak się myliłam, bo tuż po wyjeździe Charliego stałam się celem numer jeden jego żartów. To on nie pozwalał mi zapomnieć o Maxi Max…
– Hej, Sam – zaczyna Deacon, opierając łokieć swojej wielkiej łapy o jego ramię. – Widzę, że poznałeś już naszą Mmm…
Założę się, że celowo przeciąga moje imię, aby jak najdłużej utrzymać mnie w niepewności. Czy przedstawi mnie jako Max czy raczej Maxi Max?
Nie, Deacon… Proszę, nie dziś… – Wbijam w niego błagalne spojrzenie w nadziei, że się nade mną zlituje i nie pogrąży mnie w oczach Sama.
– To nasza Max – artykułuje powoli moje imię i mruga do mnie znacząco, a ja oddycham z ulgą, że nie ujawnił mojego wstydliwego przydomka sprzed lat. – Chodź, Sam, pożegnaj się z panią! Napijesz się z nami… – Odciąga Sama, który posyła mi przepraszające spojrzenie.
– Na razie, Max – rzuca na odchodne Sam, a ja mam już tylko ochotę zanurzyć się w morzu alkoholu.
Po drodze na taras zabieram ze sobą butelkę szampana, którą potem wciskam Masonowi, żeby ją otworzył.
– Kiepski dzień, Max? – zagaduje, wyciągając korek.
– Raczej kiepski rok…
– Na pocieszenie mogę dodać, że właśnie się kończy – rzuca, podając mi otwartą butelkę.
– Naprawdę myślisz, że z nową datą coś się zmieni, Mason?
Uśmiecha się łagodnie i wzrusza ramionami. Wiem, że próbuje mnie pocieszyć, ale w obecnym nastroju niewiele byłoby w stanie poprawić mi humor. Chwilę później ucieka do kuchni, gdzie rozpoczyna się konkurs picia piwa z beczki. Tym sposobem zostaję sama z trunkiem i swoimi myślami, a te rozbiegają się po głowie jak mrówki. Zastanawiam się, jak Amy bawi się z Shane’em w letniej rezydencji jego rodziców. Co powiedziałaby, widząc mnie rozmawiającą z Samem? Pewnie stwierdziłaby, że nie jest w jej typie. Tym lepiej dla mnie…
Mama spędza noc u swojej siostry. Gdyby nie pomoc ciotki, nie byłoby mnie tutaj. Nie zostawiłabym mamy samej, ale June uparła się, że zabierze ją do siebie. W zasadzie jestem jej za to wdzięczna. Jordan nocuje u kolegi, więc jest zmartwieniem jego rodziców, nie moim. Uśmiecham się na myśl, że przynajmniej on na pewno dobrze się bawi. Jordan to król dobrej zabawy.
Tracę poczucie czasu i orientację w tym, ile wypiłam, jeszcze zanim zegar Kit-Cat w salonie pokazuje dwudziestą trzecią. Obserwuję, jak część ludzi wybiega na zewnątrz, żeby zobaczyć jakąś bójkę. Nie zamierzam w tym uczestniczyć, tym bardziej że w moim polu widzenia znów pojawia się Sam.
Po alkoholu robię się odważniejsza. Serce mi przyspiesza, a zdrowy rozsądek wyparowuje, dlatego postanawiam działać, zanim się rozmyślę.
Zbliżam się powoli, aby żaden krok nie zdradził tego, że jestem już mocno wstawiona. Zazwyczaj w ogóle nie piję i pewnie dlatego bąbelki szampana mocno uderzają mi do głowy.
– Hej, Saaam – przeciągam głoski, wymawiając imię chłopaka.
– Hej – odpowiada, a jego niski, głęboki głos rezonuje w moim podbrzuszu.
– Widzę, że nadal tu jesteś, i tak pomyślałam… – zajmuję miejsce obok, przekładam włosy do tyłu i nabieram powietrza w płuca – że gdybyś miał ochotę się stąd wyrwać i sama nie wiem… – Błądzę oczami w poszukiwaniu właściwych słów.
Liczę, że Sam wyjdzie z inicjatywą, ale nic takiego się nie dzieje. Patrzę na niego lekko zamglonymi od alkoholu oczami i nie potrafię rozgryźć wyrazu jego twarzy. Zwilżam usta językiem i przysuwam się jeszcze bliżej, żeby przebić się przez głośną muzykę.
– Może moglibyśmy się przejść? – proponuję, a w odpowiedzi on unosi jedną brew i taksuje mnie wzrokiem. Na pewno na trzeźwo byłoby mi łatwiej rozgryźć jego gesty, spojrzenia i milczenie, ale z drugiej strony wtedy z własnej woli nigdy bym do niego nie podeszła. Facet nie ułatwia mi sprawy, a ja nie mam ochoty silić się na subtelności. – Odnoszę wrażenie, że nie bardzo rozumiesz, co chcę ci przekazać, Sam. Mam rację?
Chłopak patrzy na mnie z rozbawieniem. Kręci głową i uśmiecha się półgębkiem, a wtedy we mnie wstępują nowe pokłady odwagi. Przykładam dłoń do jego twarzy, ściskam jego policzki, aż z ust robi mu się dzióbek, i zwracam jego twarz ku sobie.
– Z drugiej strony, nie ma w tym nic dziwnego – dodaję.
Sam patrzy na mnie oszołomiony, ale mam to gdzieś.
– W końcu chłopcy z taką ładną buzią jak twoja nie muszą grzeszyć inteligencją, prawda?
Chłopak wyrywa się z uścisku moich dłoni, odchyla głowę i zanosi głębokim, odrobinę złowieszczym śmiechem. Następnie zbliża tę swoją ładną buzię do mojej.
– Jutro będziesz żałować tych słów… – mówi groźnie.
Wtedy dostrzegam, że z jego oczu bije pożądanie. Jednak zaraz potem odwraca wzrok, jakby poczuł się przyłapany, i dociera do mnie, że w jego głowie musi toczyć się jakaś wewnętrzna walka.
Pytanie tylko, jak przechylić szalę na moją stronę?
– Co masz na myśli? – Desperacko łapię się wypowiedzianych przez niego słów.
Czyżby miał wobec mnie plany na jutro?
– Słuchaj, Max – Sam się prostuje, jeszcze bardziej prężąc przy tym klatę w szarym T-shircie. – Nawet jeśli miałbym na coś ochotę, to jesteś zbyt pijana, żeby ten wieczór miał się tak skończyć. – Kładzie nacisk na „tak”, a ja nie umiem odmówić sobie wizualizacji nas we dwoje, kończących właśnie „tak” tę sylwestrową noc. – Po wszystkim mogłabyś mnie znienawidzić, a tego bym nie chciał.
Przełykam ciężko ślinę i gestykuluję, jakbym chciała uporządkować dłońmi wszystkie wypowiedzianego przez niego słowa.
– Zaraz, zaraz, Sam. – Podnoszę ręce, jakbym chciała go powstrzymać. – Zwolnij trochę. Wróćmy do tego, jak ten wieczór ewentualnie mógłby się zakończyć i na co masz ochotę… – Nie daję za wygraną.
– Uparta jesteś…
– Wolę określenie zdeterminowana.
Sam prycha w odpowiedzi.
Opuszczam głowę i decyduję się na ostatni desperacki krok. Jeśli nie podziała – dam sobie spokój.
Zrzucam to na karb alkoholu i decyduję się na szczerość. Zbliżam usta do jego ucha, jedocześnie muskając oddechem jego szyję, chociaż miałabym ochotę przejechać po niej językiem.
– Uwierz mi, Sam, na co dzień nie jestem taka bezpośrednia, ale wiesz co? – Przysuwam wargi jeszcze bliżej i widzę, jak gęsia skórka nagle pokrywa jego kark. – Właśnie kończę najbardziej pojebany rok w moim życiu i obiecałam sobie, że w nowy nie wejdę na trzeźwo oraz że zanim zacznie się kolejny dzień i znów przyjdzie mi się obudzić w tych samych kiepskich realiach, na tę jedną noc uda mi się oszukać rzeczywistość… – Zawieszam na chwilę głos w poszukiwaniu odpowiednich słów. – Więc jeśli nie wyjdę z tej imprezy z tobą, Sam – kontynuuję, zaskoczona własną śmiałością. – To wyjdę z niej z kimś innym, ale ty wydajesz się miłym i przyzwoitym facetem… I o ile intuicja mnie nie myli, to – przeciągam językiem po ustach – chyba trochę na mnie lecisz…
Sam wbija wzrok w jakiś nieokreślony punkt przed sobą, nadal trzymając w dłoni prawie pustą butelkę z piwem. Wygląda prawie tak samo, jak kilkadziesiąt sekund wcześniej, ale jego klatka piersiowa unosi się tak szybko, że niemal słyszę, jak jego serce wybija rytm.
– Wygrałaś – oznajmia głosem, któremu, w mojej głowie, towarzyszy triumfalny hymn w wykonaniu chóru anielskiego. Odstawia butelkę na blat i łapie moją dłoń. – Wychodzimy.
VI
Maxine
Gdy wchodzę do mieszkania Indie, uderza mnie zapach kadzidełek zmieszanych z dymem papierosowym, ziołem i strach pomyśleć czym jeszcze.
– Otwórz okno, Indie! – przekrzykuję muzykę.
– Heeej, Max, świetnie, że jesteś! – wita się ze mną moja przyjaciółka, jednocześnie rozpraszając dłonią dym z papierosa. Dogasza go i otwiera szeroko okno. – Dzięki, że wpadłaś!
– Nie ma sprawy.
– Mam nadzieję, że w niczym wam nie przeszkodziłam… – Rzuca mi wymowne spojrzenie.
– Nie, nie przeszkodziłaś – stwierdzam, omiatając wzrokiem regał z książkami w poszukiwaniu nowych tytułów. Jednym z filarów naszej przyjaźni jest pasja czytelnicza, chociaż ostatnio Indie bardziej angażuje się w muzykę i poszukiwanie swojego brzmienia. – Byłam pobiegać i wpadłam na chwilę do Sama…
– Na szybki numerek?
– Nie – prycham. Postanawiam przemilczeć nasze plany związane ze wspólnym prysznicem, ale w tej samej chwili zdaję sobie sprawę z napięcia, jakie narasta we mnie, kiedy o tym myślę. – Z Samem łączy nas coś więcej… – zapewniam moją przyjaciółkę.
– Poważnie? – Indie przekrzywia głowę, rzucając mi badawcze spojrzenie.
– Tak, Indie. Nie mierz wszystkich swoją miarą…
Indie w odpowiedzi parska śmiechem. Jest na takim etapie swojego życia, że nie szuka związku na stałe. W zasadzie nigdy nie była w stałym związku, podobnie zresztą jak ja. Tyle że każda z nas ma inne powody takiego stanu rzeczy. Indie ceni sobie niezależność i jest hedonistką, a ja zwyczajnie nie miałam szczęścia. Aż do chwili, kiedy w moim życiu pojawił się Sam.
– Lubię Sama, ale… no wiesz… – Indie zawiesza głos.
– Nie, nie wiem. – Odwracam się do niej twarzą. – Oświeć mnie. – Rzucam jej wyzwanie.
Nie wiem, czy czuję się bardziej zirytowana, czy zaintrygowana tym, co ma mi do powiedzenia.
– Och – wzdycha. – Po prostu myślałam, że z Samem to tylko zabawa. Nic poważnego… Wydawało mi się, że niewiele was łączy. Poza tym… – waha się, a ja zawieszam na niej pełne wyczekiwania spojrzenie. – Sam w niczym nie przypomina Chase’a… – Jej słowa zawisają w powietrzu, wprawiając mnie w osłupienie.
– Proszę?! – Nie dowierzam własnym uszom.
– Nie wkurzaj się, Max…
– Indie, zdajesz sobie sprawę, że Chase to fikcyjna postać z moich opowiadań? To ktoś, kogo wymyśliłam w wieku szesnastu lat. Dla zabawy. Ktoś, kto… – Wznoszę oczy ku niebu, próbując znaleźć właściwe słowa. – Po prostu nie istnieje! Sam jest miły, pracowity i lubię spędzać z nim czas. A przede wszystkim, do cholery, on w odróżnieniu od Chase’a jest człowiekiem z krwi i kości, a nie wytworem mojej wyobraźni!
Indie słucha mnie cierpliwie, skręcając papierosa na stoliku. Potem przysuwa go do twarzy i przejeżdża językiem po bibułce.
– Max – podejmuje. – Nie zapomniałaś o czymś?
Rzucam jej pytające spojrzenie.
– Obie wiemy, że Chase ma swój pierwowzór.
To zdanie wbija mnie w podłogę. Spuszczam wzrok i zagryzam wargę. Indie nie powinna tego wywlekać. Czasem jej szczerość mnie przytłacza…
Nigdy nie poznała Charliego. Przeprowadziła się tutaj krótko po tym, jak wyjechał z miasta. Tylko ona wie, że to on był moją inspiracją do napisania powieści z Chase’em w roli głównej. Tylko że moja przyjaciółka nie poznała prawdziwego oblicza Charliego, który potrafił kłamać, oszukiwać i ranić jak nikt inny. Poznała tylko romantyczny wytwór mojej wyobraźni inspirowany kimś, kogo kiedyś znałam. A do tego ten ktoś był chłopakiem mojej siostry…
– Sam jest w porządku – powtarzam.
– Tak, to mocny argument, żeby z kimś być – stwierdza z nutką ironii w głosie.
Wiem, do czego nawiązuje. Jakiś czas temu, w chwili słabości, zwierzyłam się jej z pewnych wątpliwości względem Sama, ale kto – będąc w związku – nie miewa rozterek? To było na samym początku, a teraz moja przyjaciółka wykorzystuje tamte słowa przeciwko mnie.
– Poważnie? – pytam z wyrzutem. – Zamiast wspierać mój nowy związek, będziesz zachęcała mnie do pogoni za wytworem wyobraźni? Czy może uganiania się za psychopatycznym byłym chłopakiem mojej siostry, który nawet nie wiadomo, gdzie się teraz znajduje…?
Nie mam najmniejszego zamiaru wspominać o tym, że ostatnio widziałam go na mieście.
– Okej, przepraszam… Masz rację. – Unosi ręce w geście kapitulacji i zaciąga się papierosem.
– Dziękuję. – nabieram Powietrza w płuca, a potem powoli je wydycham.
Między nami na moment zapada cisza, którą przerywa moja przyjaciółka.
– Powinnaś bardziej wierzyć w siebie, Max… – Próbuje dodać mi otuchy.
Widząc to, posyłam jej przekorny uśmieszek.
– Nie mam problemów z pewnością siebie – zapewniam ją. – To społeczeństwo nie dostrzega tego, że jestem świetna, a ja nie mam potrzeby niczego udowadniać. Po prostu, jak każdy geniusz, za życia jestem niedoceniana. – Wzruszam ramionami, a Indie zaczyna chichotać.
– Okej, okej, z tym nie da się polemizować.
– Wiem – kwituję z uśmiechem. – A teraz dawaj ten esej, rzucę na niego okiem – zmieniam temat, bo nieoczekiwana rozmowa całkiem mnie rozstroiła.
Redakcja: Magdalena Gonta-BiernatKorekta: Aleksandra WrońskaProjekt okładki: Tomasz BiernatSkład: Tomasz Biernat
Copyright by Małgorzata Bylica 2025Copyright for the Polish Edition by Wydawnictwo Nocą,Warszawa 2025
Druk i oprawa:OSDW Azymut Sp. z o.o.Łódź, ul. Senatorska 31
ISBN: 978-83-68037-98-2
WYDAWNICTWO NOCĄul. Filipiny Płaskowickiej 46/8902-778 WarszawaNIP: 9512496374www.wydawnictwonoca.ple-mail: [email protected]
Spis treści
CZĘŚĆ I
I
Maxine
II
Maxine
III
Maxine
IV
Maxine
V
Maxine
VI
Maxine