Forrest Gump - Winston Groom - ebook + audiobook + książka

Forrest Gump ebook i audiobook

Winston Groom

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

FENOMENALNA POWIEŚĆ, NA PODSTAWIE KTÓREJ NAKRĘCONO JEDEN Z NAJSŁYNNIEJSZYCH FILMÓW

Powiem wam jedno: bycie idiotem to nie pudełko czekoladek. Ludzie śmieją się, nerwują, poszturchują. Teraz gadają, że trzeba być miłym dla zapóźnionych, ale powiem wam tyle - nie zawsze jest tak. W każdym razie ja się nie skarżę, bo jak to się mówi, mam kawał ciekawego życia.

Życie jest jak pudełko czekoladek - nigdy nie wiesz, co dostaniesz…

Poznajcie Forresta Gumpa, sympatycznego i zaskakująco łebskiego bohatera tej nadzwyczajnej odysei komicznej. Forrest najpierw - dość przypadkowo - zostaje gwiazdą drużyny futbolowej Uniwersytetu Alabama, później jedzie do Wietnamu, gdzie staje się bohaterem wojennym, robi też karierę jako światowej klasy pingpongista i zapaśnik i oraz potentat handlowy... W samym środku swoich przygód porównuje wojenne blizny z Lyndonem Johnsonem, odkrywa prawdę o Richardzie Nixonie i przeżywa wzloty i upadki, pozostając wiernym swej jedynej i prawdziwej miłości - Jenny. Jednocześnie przez całe swoje życie z dziecięcą mądrością i nieustannym zdziwieniem nie przestaje się przyglądać otaczającym go ludziom. W powieści obserwujemy nadzwyczajną podróż Forresta przez trzy dekady kulturowego krajobrazu Ameryki. Forrest Gump ma do opowiedzenia cholernie dobrą historię - by w nią uwierzyć, trzeba ją po prostu przeczytać...

"Forrest Gump pochodzi w prostej linii od Wolterowskiego Kandyda i Hucka Finna; jego humor jest agresywny i dosadny, ironia niesłychanie celna. Zarazem nie chodzi tu o pusty śmiech, osądowi zostają bowiem poddane majestatyczne i wyniosłe postacie naszej kultury i historii. Kto nie czytał tej książki, zasługuje na to, aby zimę spędzić w Dakocie Północnej".

Jim Harrison

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 284

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 0 min

Lektor: Jacek Dragun

Oceny
4,3 (16 ocen)
7
7
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
strankovska

Nie oderwiesz się od lektury

Zawsze będzie mnie to wzruszać, śmieszyć,uczyć i skłaniać do refleksji. Kocham szczerze i polecam każdemu bez względu na wiek, zainteresowania, bo od Foresta można się zawsze wiele dowiedzieć.
00
ewafraczyk

Dobrze spędzony czas

Przezabawna, przeurocza komedia kryminalna przez wielkie k.
00
Wiola_loves_books1

Nie oderwiesz się od lektury

💥💥 RECENZJA 💥💥 Winston Groom "Forrest Gump" Forrest to bardzo wyjątkowy chłopak, jego charakter, usposobienie i inteligencja sprawiają, że jest postrzegany jako dziwak przez co sam mówi o sobie "idiot". Jego mama stara się chronić go przed złem świata, lecz los postanawia pchnąć go w życie nie patrząc na możliwe konsekwencje. Czy ten zdoła pokonać przeciwności losu? Czy odnajdzie się w prawdziwym świecie? Kochani "Forrest Gump" to książka która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Zarówno postać Forresta, jak i jego przygody sprawiły, że czytałam ją z ogromną przyjemnością i zainteresowaniem. Nasz bohater jest bardzo specyficzny, wielu rzeczy nie rozumie, zawsze stara się robić wszystko dobrze i naprawdę dużo musi się nauczyć. Jego życie to pasmo zaskakujących zwrotów akcji, które choć niewiarygodne potrafią w czytelniku wywołać ogrom emocji. Bo chyba nikt nigdy nie pomyślałby, że ktoś taki jak Forrest może zostać gwiazdą futbolu, muzykiem, bohaterem wojennym, zapaśnikiem, astrona...
00

Popularność




Winston Groom Forrest Gump Tytuł oryginałuForrest Gump ISBN Copyright © 1986 by Perch Creek Realty and Investments Corp.All rights reserved Copyright © 2024 for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań Projekt graficzny okładki Grzegorz Kalisiak Wydanie I w tej edycji Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Dla Jimba Meadora i George’a Radcliffa,

którzy zawsze dbali o to, aby traktować grzecznie Forresta i jego przyjaciół

 

W byciu szalonym jest taka uciecha, której nie zazna nikt oprócz szaleńca.

DRYDEN

1

Powiem wam jedno: bycie idiotem to nie pudełko czekoladek. Ludzie śmieją się, nerwują, poszturchują. Teraz gadają, że trzeba być miłym dla zapóźnionych, ale powiem wam tyle — nie zawsze jest tak. W każdym razie ja się nie skarżę, bo jak to się mówi, mam kawał ciekawego życia.

Jestem idiotem od urodzenia. Moje IQ doszło do siedemdziesiątki, tak że jak mówią, nie ma o czym gadać. Może i blisko mi do debila, czy nawet imbecyla, ale po cichu nazywam siebie półgłówkiem, ale nie idiotem, bo jak ludzie mówią o idiocie, zaraz myślą o tych mongolskich idiotach, co to oczy mają tak blisko, że wyglądają jak Chińczyki, ciągle się ślinią i bawią się sami ze sobą.

Zgoda, nie jestem szybki, nie będę się kłócił, ale jest ze mną pewnie trochę lepiej, niż ludzie myślą, bo w głowie dzieją mi się inne rzeczy, niż oni widzą. Mogę na przykład pomyśleć coś całkiem fajnie, ale jak już trzeba gadać czy pisać, to robi się z tego jakaś galareta albo co. Zaraz wam pokażę, o co mi chodzi.

Jednego dnia idę sobie ulicą, a ten facet pracuje w ogrodzie. Miał kupę krzaków do zasadzenia.

— Forrest, chcesz zarobić trochę forsy? — woła do mnie.

— No — ja na to. No i on każe mi wozić śmiecie, dobrych dziesięć albo dwanaście taczek, w samo południe, a targać je trzeba na sam koniec świata. Jak się już z tym załatwiłem, on wyciąga z kieszeni dolara. Powinienem drzeć się i wrzeszczeć, że za mało, a ja tylko wziąłem tego cholernego dolara, mruknąłem podziękowanie i poszłem ulicą. Składałem i rozkładałem tego dolara, i czułem się jak idiot.

Rozumiecie?

No więc wiem trochę o idiotach. Może tylko o tym coś wiem naprawdę, w każdym razie czytałem o nich, o idiocie tego gościa, Doj-czew-skiego, o gupim błaźnie króla Lira, o Benjiem, idiocie Faulknera, i także o Boo Radleyu z Zabić drozda, ale z tego to już był prawdziwy idiot. Najbardziej lubię Lenniego z Myszy i ludzi. Ci faceci, co piszą, dobrze to pokapowali, bo ich idioty zawsze są bystrzejsze, niż ludziom się zdaje. Z tym to się zgadzam. Każdy idiot się zgodzi. Chi, chi, chi!

Jak się urodziłem, mama nazwała mnie Forrest z powodu generała Nathana Bedforda Forresta, co się bił w wojnie domowej. Mama zawsze mówi, że coś mamy wspólne z rodziną generała Forresta. Mówi, że wielki był z niego człowiek, ale jak się wojna skończyła, to założył ten Ku-Klux-Klan, a nawet moja babcia twierdzi, że to zgraja nicpotem. Z tym to się zgodzę, bo ten ich Wielki Wezyr, czy jak tam się on nazywa, miał u nas sklep z pukawkami. Kiedy miałem chyba dwanaście lat, szłem sobie ulicą i zaglądałem do okien, a u niego wisiała w środku taka wielka pętla. Jak tylko zobaczył, że się patrzę, wziął ją na szyję, podciągnął, no i zupełnie jakby wisiał, a jeszcze wywalił język i w ogóle, żeby mnie przestraszyć. Zaraz uciekłem i schowałem się między autami na parkingu, a ktoś zawołał policję i oni przyjechali i zabrali mnie do mamy. Nieważne, co tam sobie jeszcze porobił ten generał Forrest, ale ten jego Klan nie był dobry i każdy idiot się zgodzi. No ale od niego jest moje imię.

Moja mama to naprawdę fajny człowiek. Każdy wam to powie. Tatę zabiło zaraz po tym, jak się urodziłem, więc nigdy go nie widziałem. Był tragarzem w porcie i jednego dnia dźwig wziął wielki ciężar bananów ze statku United Fruit Company, ale coś pękło, więc banany zleciały na tatę i zgniotły go na naleśnik. Raz słyszałem, jak ludzie rozmawiali o tym wypadku i jeden mówił, że to był straszny ciężar, pół tony tych bananów, a pod spodem mój tata zgnieciony. Nie bardzo lubię banany, chyba że budyń bananowy, bo ten jest fajny.

Mama dostała trochę dolarów od ludzi z United Fruit i jeszcze wzięła lokatorów do domu, tak że było nam całkiem nieźle. Jak byłem mały, to dużo trzymała mnie w domu, żeby inne dzieci mi nie dokuczały. Kiedy w lecie było naprawdę gorąco, zamykała się ze mną w saloniku, puszczała zasłony, żeby było zimno, i dawała mi dzbanek limoniady. Potem siedziała i mówiła do mnie o tym i o tamtym, tak jak niektórzy mówią do psa albo kota, ale ja to lubiłem, bo jak słyszałem jej głos, robiło mi się dobrze i niczego się nie bałem.

Najpierw pozwalała mi wychodzić i bawić się z każdym, ale potem zobaczyła, że mnie zaczepiają, aż jednego dnia tamten chłopak walnął mnie w plecy kijem, jak mnie gonili, i straszny był od tego ślad. Powiedziała mi potem, żebym się nie bawił z chłopakami, więc chciałem się bawić z dziewczynami, ale to wcale nie było lepiej, bo one uciekały ode mnie.

Mama mówiła, że jak zacznę chodzić do szkoły, może zrobię się bardziej podobny do innych, ale szybko do niej przyszli i powiedzieli, żebym trzymał się z daleka. Pozwolili mi skończyć pierwszą klasę. Czasami siedziałem, jak uczycielka mówiła, i nie wiedziałem, co się dzieje w mojej głowie, a potem zaczynałem patrzeć przez okna na ptaki, wewiórki i wszystko, co się ruszało na starym dębie, no ale zaraz przychodziła uczycielka i zaczynała na mnie krzyczeć. Czasami to robiło mi się tak dziwnie i wrzeszczałem, rzucałem się i w ogóle, a wtedy ona brała mnie z klasy i sadzała na ławce w korytarzu. Inne dzieci nie bawiły się ze mną, tylko goniły mnie albo tak robiły, że zaczynałem się wściekać, a wtedy się śmiały. Wszystkie tylko nie Jenny Curran, która przynajmniej nie uciekała ode mnie, a czasami pozwalała iść obok siebie, kiedy wracaliśmy ze szkoły. Po roku dali mnie do innej szkoły i coś wam powiem: to było dopiero porąbane. Zupełnie jakby poszukali wszystkich śmiesznych facetów i pozbierali ich razem, takich jak ja i młodszych, ale i też tych, co mieli szesnaście i siedemnaście lat. Różni tam byli zapóźnieni i spazmowcy, i dzieciaki, które nie mogły same jeść ani iść do ubikacji. Ja byłem z nich chyba najlepszy.

Był taki jeden wielki grubas, chyba miał ze czternaście lat i coś takiego, że trząsł się jak na elektrycznym krześle albo czymś. Nasza uczycielka, panna Margaret, kazała mi chodzić z nim do łazienki, kiedy musiał iść, żeby nie robił nic dziwnego. Nic to nie pomagało, więc się sam zamykałem obok i czekałem, aż już będzie po wszystkim, a potem wracaliśmy do klasy.

Byłem w tej szkole pięć albo sześć lat i nie było tam całkiem źle. Pozwalali nam malować palcami, robić różne małe rzeczy, ale najwięcej to uczyli nas wiązać buty, nie wypluwać jedzenia, nie dostawać świra, nie wrzeszczeć i nie robić kupy byle gdzie. Nie było za dużo czytania książek, tyle żeby nauczyć nas czytać nazwy ulic i żeby każdy wiedział, która ubikacja jest dla panów, a która dla pań. Z tymi wszystkimi świrami trudno było zrobić coś więcej, ale chyba specjalnie tak nas pościągali, żebyśmy innym nie załazili w kaszę. No bo kto niby chciałby, żeby stado zapóźnionych latało na swobodzie? Nawet ja to mogę zrozumieć.

Kiedy skończyłem trzynaście lat, zaczęły się różne dziwne rzeczy. Po pierwsze, rosłem i rosłem.

W sześć miesięcy doszło mi sześć cali, a mama nic tylko przedłużała spodnie. Rosłem także na boki. Jak skończyłem szesnaście, miałem sześć stóp sześć cali i ważyłem dwieście czterdzieści dwa funty. Wiem, bo mnie zważyli, a potem mówili, że to niemożliwe. Potem było coś, co całkiem zmieniło mi życie.

Jednego dnia idę sobie do domu ze szkoły świrów, a tu koło mnie zatrzymuje się auto. Wychyla się ten facet i pyta, jak mi na imię. Powiedziałem mu, a on pyta dalej, do jakiej szkoły chodzę i dlaczego nie widział mnie wcześniej. Mówię mu, że to szkoła dla świrów, a on na to, czy kiedyś grałem futbola. Pokręciłem tylko głową, chociaż trzeba było powiedzieć, że widziałem, jak dzieciaki grają, ale nigdy mi nie pozwoliły. No ale mówiłem już, że rozmowa to nie bardzo mi wychodzi, więc tylko pokręciłem głową. A szkoła zaczęła się od nowa dopiero dwa tygodnie wcześniej.

Trzy dni potem albo jakoś tak przyjechali i wzięli mnie ze szkoły świrów. Była z nimi mama i facet w aucie, i jeszcze takich dwóch typasów, chyba żeby coś poradzili, jakbym się rzucał i wściekał. Zabrali wszystko z mojego stołu, włożyli do brązowej torby papierowej i powiedzieli, żebym się pożegnał z panną Margaret, a ona nagle jak nie zacznie płakać i tak bardzo mnie ściskać. Potem musiałem pożegnać się ze wszystkimi świrami, a oni ślinili się i ciskali, i walili pięściami w stoły. No i potem sobie poszłem.

Mama usiadła z przodu z tym facetem, a ja z tyłu między typasami, zupełnie jak w tych starych filmach, kiedy policja zgarnia kogoś z ulicy do paki. Tyle że nie pojechaliśmy do paki, a do nowej szkoły, co ją wybudowali. Jak przyjechaliśmy, zaraz zabrali mnie do pokoju derektora, to znaczy mama, ja i facet weszliśmy do środka, tylko typasy zostali na korytarzu. Derektor był starym, siwym panem z plamą na krawacie i w wielkich, obwisłych spodniach, który tak wyglądał, jakby sam ledwo co wyszedł ze szkoły świrów. Wszyscy usiedliśmy, a on zaczął mówić i pytać mnie o różne rzeczy. Ja tylko kiwałem głową, tyle że oni chcieli, żebym grał futbola. Tyle z tego wszystkiego wyłapałem.

Okazało się, że ten facet z samochodu to trener futbola i nazywa się Fellers. Tego dnia nie poszłem do klasy ani nic takiego, bo trener Fellers zabrał mnie do szatni, a tam jeden z typasów wyszykował dla mnie ubranie futbolowe ze wszystkimi tymi ochroniarzami i osłonami i dali mi bardzo ładny plastikowy hełm, który z przodu miał taką rzecz, żeby mi się buzia nie rozciapała. Jeden był tylko kłopot, bo nie mogli znaleźć butów, więc musiałem zostać w swoich tenisówkach.

Trener Fellers i typasy nałożyli na mnie ubranie, a potem ściągnęli i powtarzali to z dziesięć czy dwadzieścia razy, aż wreszcie mogłem to zrobić sam. Najgorzej szło mi z tą rzeczą na jaja, bo nie wiedziałem, po co niby to nakładać. Próbowali mi wytłumaczyć, a w końcu jeden z typasów mruknął do drugiego „gupek” albo coś takiego i na pewno myślał, że nie zrozumiem, ale zrozumiałem, bo bardzo zwracam uwagę na różne takie gówna. Nie, żeby mnie to zabolało, o, czasami o wiele gorzej ktoś na mnie mówił, ale co tam, słyszałem.

Za chwilę do szatni zaczęły wchodzić chłopaki, łapać te futbolowe rzeczy i się ubierać. Potem wszyscy wyszli, a trener Fellers kazał wszystkim stanąć, mnie wyciągnął na środek i zaczął przedstawiać. Strasznie dużo gadał różnych takich gupot, które przelatywały mi przez uszy, i mało nie umarłem ze strachu, bo jeszcze nigdy mnie nikt nie przedstawiał przed tyloma obcymi. Ale potem niektórzy z nich podeszli i ściskali mi rękę, i mówili, że to fajnie, że z nimi jestem i w ogóle. No a potem trener Fellers dmuchnął gwizdek, a ja ze strachu mało co nie wyskoczyłem z siebie, no i wszyscy w kółko zaczęli podskakiwać i ćwiczyć.

Długo trzeba by gadać, co było dalej, w każdym razie zacząłem grać futbola. Trener Fellers i jeden z typasów specjalnie się mną zajęli, bo nie wiedziałem, jak grać. Chodziło o coś takiego, że trzeba blokować ludzi, a oni próbowali mi wszystko wyjaśnić, ale jak już przećwiczyliśmy dobrych parę razy, wszyscy zaczęli się nerwować, bo zaraz zapominałem, co niby miałem robić.

Potem spróbowali tego, co się nazywa obrona; postawili przede mną trzech facetów, a mnie kazali przedrzeć się przez nich i złapać tego z piłką. Pierwsze poszło lekko, bo tym trzem po prostu zgiąłem trochę głowy, ale zupełnie im się nie podobało, jak złapałem tego faceta z piłką, i kazali mi z piętnaście czy dwadzieścia razy rzucać się na stary dąb, chyba żebym złapał wyczucie. Jak zobaczyli, że czegoś się nauczyłem na dębie, znowu ustawili mnie przed trzema facetami i jednym z piłką, ale teraz wściekli się o to, że nie rzuciłem się na tamtego jak dziki, kiedy już tamtych rozsunąłem. Dużo jeszcze na mnie krzyczeli, ale jak skończyliśmy trening, poszłem do trenera Fellersa i powiedziałem mu, że nie zwaliłem się na tamtego faceta z piłką, bo nie chciałem go ukrzywdzić. Na to trener, że nie zrobiłbym mu żadnej krzywdy, bo miał na sobie ubranie futbolowe, ale tak naprawdę nie bałem się, że ukrzywdzę tamtego, ale że on się wścieknie i wszyscy zaczną za mną gonić, jak nie będę grzeczny dla wszystkich. Żeby krótko opowiedzieć długą historię, niech stanie na tym, że trochę potrwało, nim się w tym wszystkim połapałem.

Póki co musiałem chodzić na lekcje. W szkole świrów mało się naprawdę robiło, tutaj trzeba było dużo, ale udało im się jakoś tak to załatwić, że miałem trzy lekcje, kiedy siedziałem i robiłem, co chciałem, a trzy inne, kiedy taka jedna pani uczyła mnie czytać. Byliśmy tylko we dwóch, a ona była strasznie miła i ładna i parę razy miałem o niej brzydkie myśli. Nazywała się panna Henderson.

Tak naprawdę lubiłem tylko jedną lekcję: lunch, no ale nie wiem, czy wszyscy nazwaliby to lekcją. W szkole świrów mama dawała mi kanapkę, ciastko i jakiegoś owoca — tylko nie banana. Tutaj była stołówka z dziewięcioma albo dziesięcioma różnymi rzeczami do jedzenia i zawsze miałem kłopot, żeby wybrać, co chcę. Ktoś chyba o tym coś powiedział, bo po jakimś tygodniu trener Fellers przyszedł i kazał mi bez myślenia brać wszystko, co chcę, bo „to załatwione”. Fajna sprawa!

Okazało się, że na tych wolnych lekcjach będzie ze mną Jenny Curran. Podeszła do mnie na korytarzu i powiedziała, że pamięta mnie jeszcze z pierwszej szkoły. Bardzo teraz urosła, ma piękne czarne włosy, długie nogi, śliczną buzię, a także inne ładne rzeczy, o których wstyd mówić.

Futbol nie układał się tak zupełnie, jak chciał trener Fellers. Dużo się nerwował i krzyczał na ludzi. Krzyczał też na mnie. Usiłowali coś wymyślić, żebym stał i nie pozwalał innym złapać naszego faceta z piłką, ale to się udawało tylko wtedy, kiedy walili środkiem. Trenerowi nie podobało się też, jak łapałem obcych, i powiem wam jedno: sporo czasu spędzałem przy tym dębie, ale i tak jakoś nie mogłem rzucić się na tego piłkowego, tak jak oni chcieli. Coś mi nie pozwalało.

A potem przyszedł taki dzień, że wszystko się zamieniło. W stołówce dostałem swoje jedzenie i poszłem, żeby usiąść obok Jenny Curran. Nic do niej nie mówiłem, ale była jedyną osobą, którą jakbym znał, i dobrze było siedzieć razem z nią. Zwykle nie wracała na mnie uwagi i rozmawiała z innymi. Najpierw to siadałem z innymi graczami futbola, ale oni zupełnie jakby mnie nie widzieli albo coś takiego. Przynajmniej Jenny Curran robiła tak, jakbym jednak był. Ale za jakiś czas zobaczyłem, że przysiadał z nią taki inny facet i on zaczął robić ze mnie zgrywy, i mówił: „Jak tam, Dumbo?” albo jakieś inne gówna. Przez jakiś tydzień czy dwa ja nic na to, ale wreszcie — nawet teraz trudno mi w to uwierzyć — powiedziałem: „Nie jestem żaden Dumbo”. Wtedy on zaczął się na mnie gapić i okropnie się śmiał. Jenny Curran powiedziała mu, żeby się uspokoił, ale on wziął karton mleka i wylał mi na kolana, a ja zerwałem się i uciekłem, bo mnie to bardzo przestraszyło. No i na następny dzień albo trochę potem ten facet przyszedł do mnie na korytarzu i powiedział, że „mu podpadłem”. Przez cały dzień strasznie się trząsłem, a jak wychodziłem, to patrzę, a on stoi z kumplami. Chciałem ich ominąć, ale stanął mi na drodze i zaczął pukać w ramię i mówić te wszystkie brzydoty, że niby jestem „gupek” i w ogóle, a potem przywalił mi w brzuch. Nie bardzo bolało, ale popłakałem się, odwróciłem i zacząłem uciekać, a za sobą słyszałem jego i innych, jak mnie gonią. Biegłem do szkoły tak szybko, jak umiałem, a jak leciałem przez boisko, zobaczyłem na ławce trenera Fellersa, jak siedzi i się przygląda. Kolesie, co mnie gonili, zaraz przestali, ale trener Fellers miał taką dziwną minę i kazał mi zaraz nałożyć ubranie futbolowe. Potem przyszedł do szatni, pokazał mi te rysunki — trzy kartki — i powiedział, żebym jak najlepiej je zapamiętał.

Jak przyszedł trening, trener podzielił wszystkich na dwie grupy i nagle kwarterbek rzuca piłkę mnie, a ja mam od samej linii uciekać pod drugą bramkę. Jak zaczęli za mną gonić, uciekałem najszybciej, jak umiałem, i dopiero jak minąłem siedmiu czy ośmiu, udało im się zwalić mnie na ziemię. Trener Fellers był strasznie wesoły, nic tylko skakał w górę i w dół i klepał wszystkich w plecy. Przedtem ciągle lataliśmy, żeby sprawdzić, jak szybko możemy, ale ja najszybciej biegałem, jak mnie gonili. Tylko idiot nie ucieka.

No ale potem trochę bardziej zaczęli się ze mną liczyć i inni ludzie z drużyny zrobili się dla mnie przyjemniejsi. Jak przyszedł pierwszy mecz, myślałem, że umrę ze strachu, ale rzucali mi piłkę i dwa albo trzy razy doleciałem z nią do linii golowej, a wtedy wszyscy byli dla mnie tacy dobrzy jak nigdy. Więc w tej drugiej szkole wszystko zaczęło mi się zmieniać. Doszłem nawet do tego, że lubiłem lecieć z piłką, ale najczęściej musieli mi rzucać przy boku boiska, bo ciągle nie umiałem przelatywać ludzi, co stoją ci na drodze, jak lecisz środkiem. Jeden z typasów powiedział, że na całym świecie nie ma w takich szkołach jak ta lepiej zacofniętego obrońcy. Ale to chyba nie był kompliment.

Z panną Henderson czytanie szło mi o wiele lepiej. Dała mi Tomka Sawyera i dwie inne książki, których nie pamiętam, a przeczytałem je w domu, ale jak mi potem dała takie coś do wypełniania, nie było już tak dobrze. Co tam, książki mi się podobały. Niedługo potem znowu zacząłem siadać w stołówce koło Jenny Curran i przez jakiś czas nie miałem żadnych kłopotów, ale jednego dnia na wiosnę wracałem ze szkoły do domu, no i kto staje mi na drodze, jak nie ten chłopak, co wylał mi mleko na spodnie. W ręce miał kij i zaczął do mnie mówić takie rzeczy jak „jełop” i „gupek”.

Patrzyli na to inni i zjawiła się też Jenny Curran, a ja miałem już uciekać, ale nie wiem czemu, wcale tak nie zrobiłem. On wziął ten kij i stuknął mnie w brzuch, i powiedziałem sobie, a do cholery, i złapałem go za rękę, a swoją drugą walnąłem go w łeb, no i na tym mniej więcej się skończyło.

Tylko wieczorem mama miała telefon od rodziców tego chłopaka, a oni powiedzieli, że jak jeszcze raz dotknę ich syna, to oni zawiadomią władze i „mnie załatwią”. Próbowałem wszystko wytłumaczyć mamie, a ona mówiła, że rozumie, ale widziałem, że jest wystraszona. Powiedziała, że muszę uważać teraz, jak jestem taki duży, bo mogę zrobić komuś krzywdę, a ja tylko kiwłem głową i obiecałem, że nikomu niczego nie zrobię. No ale jak położyłem się do łóżka, słyszałem, jak ona płacze w swoim pokoju.

Przez to, że walnąłem tamtego w głowę, zacząłem inaczej grać futbola. Następnego dnia prosiłem trenera Fellersa, żeby pozwolił mi polecieć przez środek boiska, a on na to, że dobrze, więc przeleciałem czterech czy pięciu ludzi i nikogo nie miałem już przed sobą, więc znowu musieli za mną gonić. W tym roku dostałem się do drużyny stanowej. Nie mogłem w to uwierzyć, a mama dała mi na urodziny dwie pary skarpetek i nową koszulę. Odłożyła też dolary, żeby kupić mi nowy granitur, który miałem na sobie, jak odbierałem nagrodę stanową za futbola. Powiem wam, że to był mój pierwszy granitur. Mama uwiązała mi krawat i poszłem.

2

Bankiet drużyny stanowej miał być we Flomaton, takim miasteczku, o którym trener Fellers powiedział, że jest najwyżej takie jak zwrotnica kolejowa. Załadowaliśmy się do autosu — z okolicy było nas pięciu czy sześciu do nagrody — i jedziemy. Zanim byliśmy, przeleciała godzina albo dwie, w autosie nie było ubikacji, a ja przed wyjazdem wypiłem dwie puszki, więc we Flomaton było już ze mną naprawdę niedobrze.

Całe święto miało być w sali gimnastycznej tej szkoły z Flomaton, no i jak tylko weszliśmy do środka, zaraz z paru innymi poszukałem ubikacji, ale jak tylko zacząłem rozpinać spodnie, do zamka dostała się koszula i nie chciał się ściągnąć. Trochę poszarpałem, a wtedy taki grzeczny chłopak z innej szkoły wyszedł i poszukał trenera Fellersa, który zaraz się zjawił z dwoma typasami i razem zaczęli pomagać mi przy spodniach. Potem jeden z nich gada, że dobry sposób to rozerwać zamek, a na to trener Fellers wziął się za boki i mówi:

— I co, wypuszczę tego chłopaka z rozwalonym zamkiem i wszystkimi jego rzeczami na wierzchu? Jakie to zrobi wrażenie? — Potem obrócił się do mnie i mówi: — Forrest, musisz trochę potrzymać, aż się wszystko skończy, a potem rozepniemy ci te spodnie, dobra?

Pokiwałem głową, bo nie wiedziałem, co innego zrobić, ale czułem, że czeka mnie długi wieczór.

No to poszliśmy do tej sali gimnastycznej, a tam z milion ludzi siedzi przy stołach, a jak tylko weszliśmy, zaraz zaczęli się śmiać i klaskać. Nas zasadzili za wielkim długim stołem na oczach wszystkich; miałem rację, że to będzie długi wieczór. Wydawało się, że każdy z tych, co przyszli, musi mieć przemówienie, i nawet kelnerzy i woźny. Żałowałem, że nie ma ze mną mamy, bo ona by mi pomogła, ale została w domu, bo była chora na grypę. Wreszcie przyszedł czas dawania nam tych nagród, to znaczy małych, żółciutkich piłeczek, a kiedy wywołali czyjeś nazwisko, mieliśmy podejść do mikrofonu i powiedzieć „dziękuję”, a gdyby ktoś chciał gadać coś jeszcze, to powiedzieli, żeby krótko, bo nie wyjedziemy stąd za rok.

Prawie wszyscy wzięli swoje piłeczki i powiedzieli „dziękuję”, aż wreszcie była moja kolej. Ktoś zawołał z mikrofonu „Forrest Gump”, a to moje nazwisko, bo nie pamiętam, czy już o tym wam mówiłem, więc wstałem i poszłem, a oni dali mi nagrodę. Nachyliłem się na mikrofon i powiedziałem „dziękuję”, a wszyscy zaczęli krzyczeć i klaskać, i wstawać z krzeseł. Pewnie ktoś im powiedział, że jestem trochę idiotem, no to chcieli być dla mnie szczególnie grzeczni, ale mnie tak to zdziwiło, że nie wiem, co robić, i stoję tam, i stoję. Wszyscy się ściszyli, a ten człowiek od mikrofonu nachyla się do mnie i pyta, czy chciałbym jeszcze coś powiedzieć. No więc mówię:

— Chce mi się sikać!

Wszyscy na sali najpierw nic nie mówili i tylko tak jakoś patrzyli na siebie, a potem zaczęli jakby mruczeć, a wtedy trener Fellers podszedł do mnie, złapał za ramię i zataskał na miejsce. Przez resztę wieczoru nic tylko gapił się tak na mnie, ale kiedy bankiet się skończył, trener i typasy zabrali mnie do łazienki, zrobili coś z tym zamkiem, no i nasikałem chyba całe wiadro!

W końcu skończyłem, a trener do mnie:

— Gump! Ty jak coś powiesz, to już powiesz! Przez następny rok nic specjalnego się nie działo, tylko że ktoś puścił gadkę, że idiot dostał się do stanowej drużyny futbola, i z całego kraju zaczęły przychodzić listy. Mama zbierała je wszystkie i nawet założyła specjalny album z wycinankami. Jednego dnia przyszła paczka z Nowojorku, a w niej była najprawdziwsza piłka baseballowa, a na niej podpisy całej drużyny Yankees. Nigdy nie dostałem nic lepszego! Trzymałem tą piłkę, jakby była ze złota, aż kiedyś rzucałem nią sobie na podwórku, a tu jak nie wyskoczy wielkie psisko i chaps! łapie piłeczkę w powietrzu i zjada ją po kawałku. Mnie to się zawsze musi coś takiego zdarzyć.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki