Fałszywe tropy - Katarzyna Wolwowicz - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Fałszywe tropy ebook i audiobook

Wolwowicz Katarzyna

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

68 osób interesuje się tą książką

Opis

Druga część cyklu z komisarz Olgą Balicką.

Ostatnio w Jeleniej Górze nic specjalnego się nie dzieje. Tak przynajmniej myśli Olga Balicka, oglądając wiadomości w lokalnej telewizji. Jej uwagę niespodziewanie przykuwa informacja o wypadku samochodowym na drodze między Świeradowem-Zdrojem a Szklarską Porębą. Jeszcze nie wie, że jest to początek nowego śledztwa, które przyniesie niejedno zaskoczenie. 

Kornel Murecki waha się, czy wrócić do Jeleniej Góry i osiąść tu na dłużej. 

Olga zmaga się z ciążowymi dolegliwościami, nie przeczuwając nawet z jakimi  kłopotami przyjdzie jej się zmierzyć. Nieoczekiwanie prokurator Pawłowski wychodzi z pewną propozycją. Czy Olga z niej skorzysta?

Tymczasem na Hali Szrenickiej zostaje zamordowany mężczyzna. Czy coś łączyło go z kobietą, której zwłoki znaleziono w bagażniku samochodu, który dachował? Kto jest sprawcą wypadku i czy faktycznie był to tylko wypadek czy bezwzględna zbrodnia? Co skrywa personel schroniska? Czy to prawda, że pieniądze szczęścia nie dają?

Katarzyna Wolwowicz

ur. w 1983 roku. Absolwentka studiów magisterskich na kierunku Stosunki Międzynarodowe na Akademii Ekonomicznej (teraz Uniwersytet Ekonomiczny), studiów magisterskich na kierunku Psychologia Kliniczna w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej ( obecnie Uniwersytet Humanistycznospołeczny ) oraz studiów podyplomowych na kierunku Mediacje w Biznesie w Wyższej Szkole Bankowej. Pracowała jako stewardesa w liniach lotniczych, instruktor fitness (po fakultecie Instruktora Sportu i Rekreacji na AWF we Wrocławiu), ekonomistka, przedstawiciel medyczny oraz psycholog.

Dorastała w malowniczej górskiej miejscowości - Szklarskiej Porębie. Kocha przestrzeń, wolność i naturę, ale także ogień trzaskający w kominku, saunę i morsowanie w górskich wodospadach. Uwielbia sport, zwłaszcza narciarstwo alpejskie, a także taniec towarzyski i latynoamerykański.

Pisaniem pasjonowała się w młodości. Początkowo były to romantyczne opowiadania, które jednak nigdy nie zostały opublikowane. Książki pisze dla przyjemności, ponieważ pozwalają wyrażać emocje w zaciszu domowego ogniska.

Mama dwóch wspaniałych synów, których imionami obdarowała swoich pierwszych książkowych bohaterów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 329

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 19 min

Lektor: Katarzyna Wolwowicz
Oceny
4,6 (4235 ocen)
3039
942
220
25
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Moni_

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, napisana bardzo dobrym piórem pozycja. Książka z tych nieodkładalnych,wciąga czytelnika i nie puszcza :) Mam nadzieję,że szybko powstanie kolejna część. Moje 10/10.
60
ewkaj

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejny świetny kryminał z komisarz Olgą Balicką , której życie osobiste jest tak samo trudne jak prowadzone przez nią śledztwa.Polecam!
40
Marzenalesiak55

Nie oderwiesz się od lektury

Super nie mogę się doczekać kolejnej części
40
beglow

Nie oderwiesz się od lektury

świetna. czekam na kolejne
40
mediumdry

Dobrze spędzony czas

Historia wciągająca, książkę czyta się przyjemnie, chociaż miejscami dobór słownictwa w niektórych porównaniach sprawia, że zastanawiam się czy książka została poddana jakiejkolwiek redakcji/korekcji.
10

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łu: Fa­łszy­we tro­py
© Co­py­ri­ght by Ka­ta­rzy­na Wol­wo­wicz, 2022 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło sp. z o.o.,War­sza­wa 2022
Re­dak­cja i ko­rek­ta: Jo­an­na Wy­słow­ska
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Kusz, Ma­graf s.c., Byd­goszcz
Zdjęcie okład­ko­we: iStock/Roc­kaa
Pro­jekt okład­ki: Eli­za Luty
Re­dak­tor ini­cju­jąca: Blan­ka Wo­śko­wiak
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wszel­kie po­do­bie­ństwa do zda­rzeń, in­sty­tu­cji i osób są przy­pad­ko­we i nie­za­mie­rzo­ne. Po­dob­na hi­sto­ria nie wy­da­rzy­ła się na­praw­dę. Na­zwi­ska osób wy­stępu­jących w po­wie­ści są fik­cyj­ne, a ich ewen­tu­al­na zbie­żno­ść jest przy­pad­ko­wa. Opo­wie­ść sta­no­wi li­te­rac­ką fik­cję.
Wy­daw­nic­two nie po­no­si żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­al­ne szko­dy wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w ksi­ążce.
Wy­da­nie I, 2022
ISBN: 978-83-8132-435-9
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­sza­wa tel. 603-798-616
Dział han­dlo­wy:han­dlo­wy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urządze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stąpie­niach pu­blicz­nych tyl­ko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­cie­la praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

21 STYCZ­NIA 2021, CZWAR­TEK

Dro­ga wo­je­wódz­ka nr 358 po­mi­ędzy Świe­ra­do­wem-Zdro­jem a Szklar­ską Po­rębą

Łzy lały jej się po za­czer­wie­nio­nych ze zło­ści po­licz­kach. Ten wie­czór oka­zał się ja­ki­mś kosz­ma­rem. W ży­ciu nie spo­dzie­wa­ła się, że będzie mia­ła tego typu pro­ble­my. Usi­ło­wa­ła po­skła­dać strzęp­ki do­cie­ra­jącej do niej rze­czy­wi­sto­ści. Czy to się sta­ło na­praw­dę? Nie mo­gła uwie­rzyć. Dło­nie drża­ły jej z ner­wów. Jej zroz­pa­czo­na twarz od­bi­ja­ła się w szy­bie, bo na ze­wnątrz pa­no­wa­ła głu­cha noc, a wnętrze auta lek­ko oświe­tla­ły je­dy­nie ko­lo­ro­we przy­ci­ski na de­sce roz­dziel­czej. Sa­mo­chód je­chał zde­cy­do­wa­nie za szyb­ko, kie­dy na dro­dze wa­run­ki były iście zi­mo­we. Śnie­żne za­spy nie­mal na­pie­ra­ły z obu stron, a jezd­nia zda­wa­ła się świe­cić ni­czym szkla­na ta­fla. Stycz­nio­we mro­zy do­skwie­ra­ły miesz­ka­ńcom tych gór­skich miej­sco­wo­ści już od kil­ku­na­stu dni i nie za­po­wia­da­ło się, żeby mia­ły od­pu­ścić. Po obu stro­nach roz­po­ście­ra­ły się za­rów­no zło­wiesz­cze, jak i pi­ęk­ne lasy, któ­rych igla­ste ga­łęzie po­kry­ły się śnie­żny­mi płasz­cza­mi. Wy­je­żdża­li ze Świe­ra­do­wa-Zdro­ju już spo­ro po dwu­dzie­stej pierw­szej. Chcie­li być pew­ni, że dzie­ci nie będą ma­ru­dzi­ły w pod­ró­ży. Pół go­dzi­ny przed wy­jaz­dem po­da­li im cle­ma­sty­nę i kie­dy tyl­ko chłop­ców ogar­nął bło­gi sen, An­drzej prze­nió­sł ich z ho­te­lo­we­go łó­żka do auta.

Lu­bił mieć spo­kój, gdy pro­wa­dził. Ale tym ra­zem nie miał. A nie miał, bo Mo­ni­ka pła­ka­ła. Nie wie­dzia­ła, co ma zro­bić z tą in­for­ma­cją, któ­rą przed chwi­lą otrzy­ma­ła. Po­czu­ła się, jak­by do­sta­ła w twarz albo jak­by ktoś wbił jej nóż w ple­cy. I to nie byle jaki ktoś, tyl­ko jej wła­sny mąż, któ­ry po­wi­nien ko­chać ją i trosz­czyć się o nią całe ży­cie. Chce roz­wo­du. Za­ko­chał się. Ich ma­łże­ństwo i tak jest już od daw­na fik­cją. Tak bywa. Nie oni pierw­si i nie ostat­ni na świe­cie. W gło­wie jej bo­le­śnie pul­so­wa­ło. Twarz pło­nęła, choć przez cia­ło prze­cho­dzi­ły dresz­cze. Czu­ła się, jak­by na siłę po­skła­da­no ją z kil­ku nie­pa­su­jących do sie­bie części. W pierw­szym od­ru­chu chcia­ła go bła­gać, żeby z nią zo­stał. Nie może prze­cież tak po pro­stu po­zbyć się jej jak nie­chcia­nej części gar­de­ro­by. Sta­rej, zu­ży­tej, roz­ci­ągni­ętej blu­zy. Fak­tycz­nie, po bli­źnia­czej ci­ąży jej cia­ło było roz­ci­ągni­ęte i nie chcia­ło wró­cić do po­przed­niej for­my. Być może jemu prze­sta­ło się już po­do­bać. Jej zresz­tą też. Kie­dy sta­wa­ła nago przed lu­strem, czu­ła do sie­bie coś w ro­dza­ju obrzy­dze­nia. Roz­stępy na fa­łdach brzu­cha, ob­wi­słe pier­si, wło­sy, któ­re prze­rze­dzi­ły się po kar­mie­niu i ni­g­dy już nie na­bra­ły daw­nej ob­jęto­ści. Ale roz­wód? Nie ro­zu­mia­ła, jak mo­żna tak po pro­stu po­wie­dzieć ko­muś, że już się go nie chce. Jak mo­żna unie­wa­żnić przy­si­ęgę, któ­rą skła­da­ło się na całe ży­cie? Jak?! Prze­cież stał tam, przy ołta­rzu dzie­si­ęć lat temu i pa­trząc jej głębo­ko w oczy, po­wta­rzał za ksi­ędzem: „I że cię nie opusz­czę aż do śmier­ci”. Wra­ca­ła my­śla­mi do mo­men­tu, kie­dy ksi­ądz za­py­tał ich: „Czy chce­cie wy­trwać w tym zwi­ąz­ku w zdro­wiu i w cho­ro­bie, w do­brej i złej doli, aż do ko­ńca ży­cia?”. „Chce­my”, od­po­wie­dzie­li zgod­nie... Była wte­dy taka szczęśli­wa. Wie­dzia­ła, że zła­pa­ła go na dziec­ko, ale to nie mia­ło żad­ne­go zna­cze­nia. Prze­cież gdy­by jej nie chciał, toby się z nią nie że­nił. Nie prze­ko­na­li­by go na­wet jej ro­dzi­ce, któ­rzy po­sta­no­wi­li ku­pić im z tej oka­zji miesz­ka­nie. Tam­tą ci­ążę stra­ci­ła, a do ślu­bu i tak do­szło. Mu­siał ją wte­dy ko­chać, ina­czej by tego nie zro­bił. A te­raz? Czy te­raz jej już nie ko­cha? Po­wie­dział, że ko­cha inną. Nie! Że jest za­ko­cha­ny. A to prze­cież ró­żni­ca. Ist­nie­je wiel­ka ró­żni­ca po­mi­ędzy głu­pim za­ko­cha­niem, ulot­nym i nie­trwa­łym, a praw­dzi­wą, doj­rza­łą mi­ło­ścią. Uzna­ła, że po­win­na być po­nad to. Musi mu po­ka­zać, że ich ma­łże­ństwo to coś wi­ęcej niż sek­su­al­ne fa­na­be­rie z ja­kąś ma­ło­la­tą. Ile ona może mieć w ogó­le lat? Nie, nie. Nie będzie o niej my­śla­ła. O kimś zu­pe­łnie nie­istot­nym dla ich zwi­ąz­ku. O prze­lot­nej za­baw­ce. Po­wie­dzia­ła mu, że to prze­trwa, że po­cze­ka. Znie­sie wie­le, by udo­wod­nić mu, co jest w ży­ciu na­praw­dę wa­żne. Ry­cza­ła i bła­ga­ła o nie­wno­sze­nie po­zwu roz­wo­do­we­go. Prze­cież ra­zem ja­koś to prze­pra­cu­ją.

– We trój­kę? – od­po­wie­dział jej z sar­ka­zmem. – Chcesz się ba­wić w trój­kąty? Ja­koś ni­g­dy nie by­łaś za­in­te­re­so­wa­na ni­czym wi­ęcej poza mi­sjo­nar­ską po­zy­cją w łożu ma­łże­ńskim.

Nie wy­trzy­ma­ła. Strze­li­ła mu pla­ska­cza w twarz, cho­ciaż je­cha­li sa­mo­cho­dem i mo­gło to spo­wo­do­wać wy­pa­dek. Ale to i tak nie by­ła­by prze­cież jej wina. To on ją zdra­dził. To on chce ode­jść i to on za wszyst­ko od­po­wia­da. Sa­mo­chód zje­chał na se­kun­dę na dru­gą stro­nę dro­gi, prze­ci­na­jąc po­dwój­ną ci­ągłą, ukry­tą gdzieś pod pa­da­jącym ci­ągle śnie­giem. Na szczęście z na­prze­ciw­ka nic nie je­cha­ło.

– Opa­nuj się – wy­ce­dził przez za­ci­śni­ęte zęby. – Obu­dzisz dzie­ci.

Ob­ró­ci­ła gło­wę do tyłu i po­pa­trzy­ła na ich śpi­ące twa­rzycz­ki. Spo­koj­ne, zre­lak­so­wa­ne, nie­win­ne. Dłu­go się sta­ra­li. Trzy lata na­tu­ral­nych prób i dwa lata in vi­tro. Nie li­czy­ła na­wet, ile utra­co­nych za­rod­ków. W pew­nym mo­men­cie An­drzej oświad­czył jej na­wet, że już tego nie chce. Że po­win­ni prze­stać, ale wła­śnie wte­dy się uda­ło. Czy sy­nów też ma za­miar zo­sta­wić? Ni­g­dy wi­ęcej nie miesz­kać z nimi w jed­nym domu? Czy po­rzu­ci ich wszyst­kich?

– Ro­zu­miem, że je­steś wzbu­rzo­na, ale mu­sisz ochło­nąć i po­go­dzić się z sy­tu­acją.

Niby jak ma się po­go­dzić z czy­mś ta­kim? I dla­cze­go, do cho­le­ry, po­sta­no­wił jej to oznaj­mić pod­czas po­wro­tu do domu z ro­dzin­ne­go wy­pa­du w góry? Dla­cze­go w ogó­le z nimi wy­je­chał? Po­cie­ra­ła in­ten­syw­nie skro­nie trzęsący­mi się z ner­wów dło­ńmi. My­śla­ła. Jesz­cze kil­ka go­dzin temu nic nie za­po­wia­da­ło nad­cho­dzącej ka­ta­stro­fy. Tak, był ostat­nio ja­kiś inny. Bar­dziej na­pi­ęty i dra­żliw­szy niż zwy­kle. Nie od­bie­rał przy niej te­le­fo­nów. Za­bie­rał ko­mór­kę do ła­zien­ki, na­wet jak sze­dł pod prysz­nic. Ale nie łączy­ła tego z mo­żli­wą zdra­dą. Świa­to­we gie­łdy dzia­ła­ły na­wet w nocy i trze­ba było trzy­mać rękę na pul­sie. Wie­dzia­ła, że ma dużo na gło­wie. Pro­ble­my w pra­cy spędza­ły mu sen z po­wiek. Ak­cje kil­ku spó­łek, w któ­re za­in­we­sto­wał spo­re pie­ni­ądze swo­ich klien­tów, spa­da­ły na łeb na szy­ję. Swo­je od­po­wie­dzial­ne i stre­so­gen­ne za­jęcie nie­ste­ty często za­bie­rał do domu. Ostat­nio nie szło mu naj­le­piej i nie­wąt­pli­wie od­bi­ja­ło się to na ich ma­łże­ństwie, ale mimo to stać ich było na wy­jazd do eks­klu­zyw­ne­go ho­te­lu ku­pio­nym nie­daw­no le­xu­sem.

– Mu­si­my sprze­dać dom – po­wie­dział na­gle to­nem nie­zno­szącym sprze­ci­wu.

– Jak to sprze­dać? – Otwo­rzy­ła usta ze zdzi­wie­nia. – Prze­cież do­pie­ro rok temu go ku­pi­li­śmy. Nie dość, że nas zo­sta­wiasz, że od­cho­dzisz do in­nej, to chcesz nas jesz­cze po­zba­wić da­chu nad gło­wą?

– Wy­je­dzie­cie do ro­dzi­ców na ja­kiś czas. Już dziś was do nich od­wio­zę. Ja się tu wszyst­kim zaj­mę – mó­wił co­raz bar­dziej ner­wo­wo, co rusz spraw­dza­jąc lu­ster­ko wstecz­ne.

Dzi­wi­ła się, dla­cze­go to robi. W tej ciem­no­ści i tak nic by nie zo­ba­czył. No, może tyl­ko ośle­pia­jący blask re­flek­to­rów, gdy­by coś za nim je­cha­ło. Ale nie je­cha­ło.

– An­drzej, ja nic nie ro­zu­miem. Po­roz­ma­wiaj ze mną! – nie­mal wy­krzy­cza­ła mu w twarz. A wła­ści­wie w bok jego twa­rzy, bo sie­dział na fo­te­lu kie­row­cy, upo­rczy­wie pa­trząc przed sie­bie i kur­czo­wo trzy­ma­jąc kie­row­ni­cę. Po­mi­mo swo­je­go mło­de­go wie­ku wy­glądał dużo doj­rza­lej niż po­wi­nien. Jego trzy­dzie­stocz­te­ro­let­nia ruda bro­da pró­szy­ła się si­wi­zną. A przy kąci­kach oczu po­ja­wia­ły się pierw­sze zmarszcz­ki. Po­my­śla­ła, że to cena za od­po­wie­dzial­ną pra­cę.

– Za­ko­ńcz­my to z kla­są. – Ton jego gło­su nie po­zo­sta­wiał wąt­pli­wo­ści. On nie chce roz­ma­wiać. Prze­ka­zał jej wia­do­mo­ść i na tym chce za­ko­ńczyć. Ona ma się do­sto­so­wać. Jak zwy­kle.

Ob­raz roz­my­wał jej się od na­pły­wa­jących łez, któ­rych nie była w sta­nie po­wstrzy­mać. Mąż na­ci­snął moc­niej pe­dał gazu. Z pew­no­ścią chce być jak naj­szyb­ciej w domu, bo nie może wy­trzy­mać z nią w tak cia­snej prze­strze­ni.

– Prze­cież wczo­raj się ko­cha­li­śmy... – spró­bo­wa­ła jesz­cze raz wzbu­dzić w nim ja­kie­kol­wiek uczu­cia, ale na pró­żno. Nie od­po­wie­dział. Na­wet na nią nie spoj­rzał.

– Uwa­żaj! – krzyk­nęła i mi­mo­wol­nie zła­pa­ła go za ra­mię. – Tam coś leży!

Pisk opon ha­mu­jące­go sa­mo­cho­du na lo­dzie roz­le­gł się po uśpio­nych la­sach. Mężczy­zna, nie chcąc na­je­chać na le­żące na dro­dze zwie­rzę, skręcił gwa­łtow­nie w pra­wo, a po­tem w lewo, tra­cąc pa­no­wa­nie nad kie­row­ni­cą. Auto wpa­dło w po­ślizg, ob­ró­ci­ło się kil­ka razy wo­kół wła­snej osi i spa­dło z urwi­ska wprost na ro­snące na zbo­czu drze­wo.

22 STYCZ­NIA 2021, PI­ĄTEK

Miesz­ka­nie w ka­mie­ni­cy przy uli­cy Ma­rii Ko­nop­nic­kiej, Je­le­nia Góra

Olga Ba­lic­ka pod­nio­sła gło­wę znad se­de­su, do któ­re­go wła­śnie zwró­ci­ła śnia­da­nie. Spu­ści­ła wodę i po­de­szła do umy­wal­ki. Od­bi­cie w lu­strze nie­co ją za­smu­ci­ło, choć nie spo­dzie­wa­ła się uj­rzeć pro­mien­nej pi­ęk­no­ści. Ten, kto po­wie­dział, że ci­ąża to taki cu­dow­ny, bło­go­sła­wio­ny czas, mu­siał być nie­złym świ­rem. Od po­nad dwóch mie­si­ęcy co­dzien­nie rano jej cia­łem wstrząsa­ły kon­wul­sje, a za­war­to­ść żo­łąd­ka lądo­wa­ła na ze­wnątrz szyb­ciej, niż wpa­dła do środ­ka. I jesz­cze te łzy. Nie wie­dzia­ła, dla­cze­go za­wsze, gdy wy­mio­to­wa­ła, jej oczy za­le­wa­ły się łza­mi. Nie było jej wca­le do pła­czu, tak się po pro­stu dzia­ło. Prze­my­ła wodą twarz i umy­ła zęby. Za­pach cy­try­no­wej pa­sty de­li­kat­nie pod­ra­żnił jej żo­łądek, ale nie po­wo­do­wał tak sil­nych re­ak­cji jak mi­ęto­wy. Okej, po­wie­dzia­ła do sie­bie i wy­pro­sto­wa­ła bo­lące od daw­na ple­cy. Będzie do­brze... Szes­na­sty ty­dzień do­bie­gał ko­ńca i mia­ła na­dzie­ję na ry­chłe za­ko­ńcze­nie tych tor­tur.

We­szła do kuch­ni, gdzie na cie­płym pa­ra­pe­cie wy­grze­wa­ła się nie­zmien­nie jej ruda kot­ka. Lufa spoj­rza­ła z nie­sma­kiem na swo­ją pa­nią, po czym prze­wró­ci­ła się na dru­gi bok, jak­by chcia­ła po­wie­dzieć: „Sama je­steś so­bie win­na, więc nic mi do tego”.

– Pew­ne rze­czy ni­g­dy się chy­ba nie zmie­nią... – Olga za­śmia­ła się pod no­sem.

Wsta­wi­ła wodę w czaj­ni­ku bez­prze­wo­do­wym i za­częła szu­kać zwy­kłej, czar­nej her­ba­ty w szaf­ce ku­chen­nej. Za­wsze lu­bi­ła earl grey, ale od ja­kie­goś cza­su nie mo­gła znie­ść tego aro­ma­tu kiep­skich per­fum. Le­d­wie po­wącha­ła, a od razu mu­sia­ła biec do to­a­le­ty. Na­wet sok ma­li­no­wy nie nęcił jej tak samo jak zwy­kle. Zna­la­zła ostat­nią to­reb­kę, wy­ci­ągnęła z szaf­ki miód, a z lo­dów­ki cy­try­nę i na­la­ła wrząt­ku do kub­ka. Za­wi­ąza­ła moc­niej po­lu­zo­wa­ny szla­frok i za­sia­dła z pi­ciem na ka­na­pie, kła­dąc nogi wy­so­ko na fo­te­lu obok. Włączy­ła te­le­wi­zor. Ostat­nio w Je­le­niej Gó­rze nic spe­cjal­ne­go się nie dzia­ło. Po­wie­dzia­ła­by na­wet, że po roz­bi­ciu siat­ki prze­stęp­czej, w któ­rej głów­nym do­wo­dzącym oka­zał się na­czel­nik wy­dzia­łu Cen­tral­ne­go Biu­ra Śled­cze­go Mar­cin Ro­gal­ski, jej mia­sto sta­ło się na­gle wzo­rem oby­wa­tel­skie­go ładu i po­rząd­ku. Nor­mal­nie pew­nie by ją to dra­żni­ło. By­ła­by żąd­na za­ga­dek i po­ści­gów, mor­derstw i za­sa­dzek, ale te­raz... Te­raz cie­szy­ła się, że kie­dy ona jest uzie­mio­na, inni też nie mają kogo ści­gać. Przy­naj­mniej ka­żdy nu­dzi się po rów­no.

Ku swo­je­mu zdzi­wie­niu w re­gio­nal­nej te­le­wi­zji Dami zo­ba­czy­ła dro­gę na Świe­ra­dów. Na ekra­nie pod­no­szo­ne po­dmu­cha­mi śnie­żnej za­mie­ci fa­lo­wa­ły po­li­cyj­ne ta­śmy od­dzie­la­jące kil­ku ga­piów od miej­sca ja­kie­goś zda­rze­nia. Za­bój­stwo? Jej ser­ce za­bi­ło żwa­wiej na to przy­pusz­cze­nie, a do krwi prze­do­stał się na­gły wy­rzut ad­re­na­li­ny. Pierw­szy raz od ty­go­dni po­czu­ła, że żyje. Nie wi­dzia­ła jesz­cze, co się tam sta­ło, ale to mało istot­ne. Wa­żne, że się wy­da­rzy­ło, a ona nie mia­ła za­mia­ru sie­dzieć i oglądać tego z per­spek­ty­wy sa­lo­nu. Chwy­ci­ła te­le­fon i wy­bra­ła szyb­ko nu­mer Mir­ka – po­li­cjan­ta ze Szklar­skiej Po­ręby, z któ­rym pro­wa­dzi­ła ostat­nie do­cho­dze­nie w spra­wie upro­wa­dzo­nych dzie­ci. Z roz­ba­wie­niem do­strze­gła go w grup­ce in­nych po­li­cjan­tów, opa­tu­lo­ne­go gru­bym sza­li­kiem, w pu­chów­ce i czap­ce z pom­po­nem. Jed­nak jego spe­cy­ficz­ną wy­chu­dzo­ną po­stu­rę roz­po­zna­ła­by wszędzie.

– Cze­ść! Mogę od­dzwo­nić za chwi­lę? Je­stem aku­rat w środ­ku... cze­goś – za­wa­hał się przed po­wie­dze­niem praw­dy. Zda­wał so­bie spra­wę z jej tem­pe­ra­men­tu i wie­dział, że gdy­by się do­wie­dzia­ła, zja­wi­ła­by się w Szklar­skiej w pięć mi­nut. A z tego, co się orien­to­wał, prze­by­wa­ła ostat­nio na zwol­nie­niu le­kar­skim i nie mo­żna było jej de­ner­wo­wać.

– I ty, Bru­tu­sie, prze­ciw­ko mnie? – od­pa­rła z wy­rzu­tem.

– Już wiesz?

– Ob­róć się nie­co w pra­wo i uśmiech­nij sze­ro­ko! – Za­śmia­ła się.

– Co? Nie mów, że już tu je­steś? – Roz­glądał się ener­gicz­nie, ale oczy­wi­ście jej nie zo­ba­czył.

– Bar­dziej du­chem niż cia­łem. Mo­żesz te­raz po­ma­chać do ka­me­ry. – Pod­nio­sła do góry dłoń i po­ma­cha­ła nią, tak jak­by i on mógł ją wi­dzieć.

– Do­bra, masz mnie – przy­znał ze śmie­chem. – Obie­caj, że nie przy­je­dziesz, a ja obie­cam, że od­wie­dzę cię na dniach i wszyst­ko ci opo­wiem.

– Masz moje sło­wo, ale Mi­rek?! – zdąży­ła jesz­cze wy­krzy­czeć, za­nim się roz­łączył.

– No?

– Czy to za­bój­stwo?

Usły­sza­ła gło­śne wes­tchni­ęcie.

– Zwy­kły wy­pa­dek. Mo­żesz od­po­czy­wać spo­koj­nie.

Tego wła­śnie nie chcia­ła. Mia­ła już do­syć od­po­czy­wa­nia. Przez to od­po­czy­wa­nie cały czas czu­ła się zmęczo­na. Bo ile mo­żna nic nie ro­bić? Spać, jeść, wy­mio­to­wać, spać, jeść, wy­mio­to­wać. I tak w kó­łko. Ży­cie ci­ężar­nej to mor­dęga. Oczy­wi­ście nie ży­czy­ła ni­ko­mu źle i nie chcia­ła, żeby lu­dzie gi­nęli, zwłasz­cza z ręki ko­goś in­ne­go, ale sko­ro i tak ta­kie rze­czy dzia­ły się na świe­cie, to ona chęt­nie zgło­si się na ochot­ni­ka, by szu­kać mor­der­cy.

W po­ko­ju roz­le­gł się ci­chy dźwi­ęk ko­mór­ki, któ­rą na­dal trzy­ma­ła w ręku.

– Tak? – ode­bra­ła po­spiesz­nie, nie pa­trząc na wy­świe­tlacz. Wła­ści­wie było jej wszyst­ko jed­no, kto dzwo­ni. Ostat­nio mia­ła tak mało do ro­bo­ty, że ka­żdy te­le­fon i kon­takt z dru­gim czło­wie­kiem uwa­ża­ła za sza­le­nie in­te­re­su­jący.

– Jak się czu­jesz? – Cie­pły, choć lek­ko drżący ze zde­ner­wo­wa­nia głos Kor­ne­la wy­brzmiał jej w uszach, roz­cho­dząc się echem po ca­łym cie­le.

Nie od­po­wie­dzia­ła od razu. Nie wie­dzia­ła, czy chce z nim roz­ma­wiać. A na­wet je­że­li wie­dzia­ła, to nie była pew­na, czy może. Czy jej wy­pa­da? Kor­nel wró­cił do żony i cór­ki, gdy tyl­ko za­ko­ńczy­ło się ostat­nie śledz­two. Nie chcia­ła ba­brać się w ta­kich hi­sto­riach. Gdy­by wte­dy jej nie oszu­kał, mó­wi­ąc, że jest roz­wie­dzio­ny, ni­g­dy nie po­su­nęła­by się da­lej niż poza gra­ni­ce zwy­kłej ko­le­że­ńsko­ści. A przy­naj­mniej tak jej się te­raz wy­da­wa­ło. Lu­dzie lu­bią się wy­bie­lać, pa­mi­ęta­jąc tyl­ko wy­god­ne dla sie­bie szcze­gó­ły. Może i ona ro­bi­ła to samo?

– A ty? – po­sta­no­wi­ła od­po­wie­dzieć py­ta­niem na py­ta­nie. – Jak mała?

– Dzi­ęku­ję. Do­brze. Robi duże po­stępy na re­ha­bi­li­ta­cji. Za­częła cho­dzić. Ma jesz­cze nie­wiel­kie pro­ble­my z na­pi­ęciem mi­ęśnio­wym, ale fi­zjo­te­ra­peu­ta mówi, że to wszyst­ko mi­nie.

– Cie­szę się – przy­zna­ła po ci­chu.

Trzy­ma­ła kciu­ki za tę dziew­czyn­kę, choć jej prze­bu­dze­nie ze śpi­ącz­ki od­su­nęło Kor­ne­la od niej na od­le­gło­ść kil­ku­set ki­lo­me­trów. Bzdu­ra! Skar­ci­ła się w my­ślach. To ona sama go od sie­bie od­su­nęła, za­cho­dząc w ci­ążę z in­nym mężczy­zną. Nie chcia­ła te­raz o tym my­śleć. Nie te­raz, kie­dy tak źle się czu­ła. Nie będzie so­bie do­kła­da­ła psy­chicz­nych zmar­twień. Ich re­la­cja była obec­nie do­syć skom­pli­ko­wa­na.

– Olga, mu­si­my po­roz­ma­wiać.

– My? Ale o czym? – Nie wie­dzia­ła, czy jest go­to­wa usły­szeć od­po­wie­dź. Nie była też pew­na, cze­go tak na­praw­dę od nie­go chcia­ła, cze­go ocze­ki­wa­ła. Ale z jed­ne­go zda­wa­ła so­bie spra­wę: nie może już ni­g­dy wi­ęcej go nie zo­ba­czyć, a sło­wa „mu­si­my po­roz­ma­wiać” wska­zy­wa­ły na ja­kiś ro­dzaj po­że­gna­nia. Z dru­giej stro­ny, czy by­ła­by w sta­nie się z nim tyl­ko przy­ja­źnić?

– Nie przez te­le­fon. Mogę cię na chwi­lę od­wie­dzić w ten week­end?

Na chwi­lę... te sło­wa wy­brzmia­ły w jej gło­wie wręcz roz­pacz­li­wie... Jego głos zła­god­niał i po­smut­niał za­ra­zem, a ona wła­śnie so­bie uświa­do­mi­ła, że to będzie osta­tecz­ne po­że­gna­nie. Po­czu­ła na­głe ukłu­cie w ser­cu, ale reszt­ki ro­zu­mu pod­po­wia­da­ły jej, że musi po­zwo­lić mu ode­jść. Nie­dłu­go uro­dzi dziec­ko. I nie będzie to jego dziec­ko, ale Ada­ma Pa­włow­skie­go, z któ­rym spo­ty­ka­ła się wcze­śniej. Z nim też nie będzie, bo ten fa­cet jest zwy­kłym pa­lan­tem, w do­dat­ku z nie­wy­ja­śnio­ny­mi po­wi­ąza­nia­mi w pó­łświat­ku, dzia­ła­jący pod przy­kryw­ką pro­ku­ra­to­ra. Choć był czas, że za nim sza­la­ła. Boże! Jak to mo­żli­we, że ona – za­wsze roz­wa­żna i od­po­wie­dzial­na – zna­la­zła się na­gle w ta­kiej ży­cio­wej sy­tu­acji? Trud­no. Po­win­na się z tym po­go­dzić. Po­gła­ska­ła się ręką po lek­kiej wy­pu­kło­ści pod pęp­kiem. Dla tego ma­le­ństwa musi za­cząć od nowa ukła­dać ich wła­sne szczęście.

– Przy­je­dź. Znaj­dę chwi­lę.

Gło­śne bur­cze­nie w jej brzu­chu roz­brzmia­ło w sa­lo­nie rów­no z dzwon­kiem do drzwi. Nie spo­dzie­wa­ła się dzi­siaj go­ści. Nie była z ni­kim umó­wio­na. Po­pa­trzy­ła na za­rzu­co­ny na sie­bie nie­wi­zy­to­wy, sza­ry szla­frok w małe ró­żo­we ser­dusz­ka, któ­ry do­sta­ła pod cho­in­kę od swo­jej sza­lo­nej sio­stry El­wi­ry. Pod spodem mia­ła rów­nie nie­wy­jścio­wą sza­rą, ba­we­łnia­ną pi­ża­mę. Jej wło­sy – czar­ne, dłu­gie – opa­da­ły w nie­ła­dzie na ra­mio­na i ple­cy. Przy­po­mnia­ła so­bie po­ran­ne od­bi­cie w lu­strze. Twarz z pod­krążo­ny­mi ocza­mi, wy­chu­dzo­ne po­licz­ki. Ewi­dent­nie stan bło­go­sła­wio­ny jej nie słu­żył, ale czy to wy­star­cza­jący po­wód, aby nie otwie­rać? Po­de­szła do drzwi po­wo­li i spoj­rza­ła przez wi­zjer. Wes­tchnęła gło­śno, za­sta­na­wia­jąc się, czy ży­czy so­bie tego spo­tka­nia. Nie. Jed­nak wie­dzia­ła, że od tego nie uciek­nie. Mó­wią, że je­że­li masz zro­bić coś, co jest ci nie­mi­łe, le­piej zro­bić to szyb­ciej niż pó­źniej, by mieć to z gło­wy. Ze­bra­ła się w so­bie i otwo­rzy­ła.

Pa­włow­ski stał w ko­ry­ta­rzu ubra­ny w ele­ganc­ki gra­na­to­wy płaszcz, pod któ­rym krył się rów­nie ele­ganc­ki gra­na­to­wy gar­ni­tur. Wy­dał jej się jesz­cze wy­ższy niż zwy­kle, choć to pew­nie dla­te­go, że to ona gar­bi­ła się od ci­ągłe­go po­czu­cia zmęcze­nia i nud­no­ści. I wręcz nie­zno­śnie wy­pa­cy­ko­wa­ny. Ewi­dent­nie zszo­ko­wał go jej wi­dok. I choć zwy­kle był wy­ga­da­ny, tym ra­zem po pro­stu pa­trzył na nią i mil­czał.

– Tak – ode­zwa­ła się, prze­ry­wa­jąc nie­zręcz­ną ci­szę. – Za­pew­ne za­sta­na­wiasz się, czy nie po­my­li­łeś drzwi. Ale to tu­taj. Tak...

– Nie, ja... – nie mógł wy­du­sić z sie­bie zda­nia.

– No, je­że­li tak pi­ęk­nie skła­dasz wy­ra­zy na sali sądo­wej, to szcze­rze wspó­łczu­ję two­im klien­tom.

– Je­stem pro­ku­ra­to­rem, Olga, nie mam klien­tów. – Po­pa­trzył na nią z po­li­to­wa­niem.

– Ra­cja. – Pod­nio­sła do góry pa­lec wska­zu­jący. – W ta­kim ra­zie szcze­rze za­zdrosz­czę two­im prze­ciw­ni­kom.

– Wi­dzę, że język ci nie ucier­piał w prze­ci­wie­ństwie do resz­ty cia­ła.

– Jak zwy­kle szar­manc­ki... – Zro­bi­ła gest za­pra­sza­jący go do wnętrza. – Wej­dziesz?

Wsze­dł. Za­trzy­mał się w przed­po­ko­ju przy dłu­giej ko­mo­dzie. Nie wie­dział, czy ma jej prze­ka­zać trzy­ma­ny w rękach kosz pre­zen­to­wy czy po­ło­żyć go na me­blu. W ko­ńcu wy­brał tę dru­gą opcję.

– To dla was. Jest ci­ężki, więc kła­dę tu­taj.

– Dla ja­kich nas? – Za­sta­na­wia­ła się, czy mówi o niej i Kor­ne­lu. Czy wie­dział, że nie są ra­zem, czy nie miał o tym po­jęcia i przy­nió­sł pre­zent w ge­ście po­jed­na­nia? Ostat­nio, gdy znaj­do­wał się w tym miesz­ka­niu, Kor­nel strze­lił mu w twarz za nie­wła­ści­we za­cho­wa­nie. Wspo­mnie­nia wró­ci­ły do niej z siłą wo­do­spa­du. Po­czu­ła na­głą tęsk­no­tę za mężczy­zną, któ­ry jak nikt inny po­ru­szył jej ser­ce. Ale jego tu nie było. Przy­je­dzie w week­end, żeby osta­tecz­nie się z nią po­że­gnać. Jest za to Pa­włow­ski i musi ze­brać wszyst­kie reszt­ki sił, żeby z nim po­roz­ma­wiać.

– No, dla cie­bie i dziec­ka. – Po­pa­trzył na nią ze zdzi­wie­niem. – Na­sze­go dziec­ka.

– Adam, ja... – Nie wie­dzia­ła, jak ma mu to po­wie­dzieć.

– Wi­dzę, że te­raz ty nie mo­żesz zna­le­źć języ­ka w buzi. A to zu­pe­łna no­wo­ść. – Za­śmiał się na­tu­ral­nie i bez zbęd­ne­go sar­ka­zmu, co spra­wi­ło, że i ona się uśmiech­nęła.

Ści­ągnął buty i płaszcz i wsze­dł do kuch­ni jak kie­dyś. Jak­by te ostat­nie ty­go­dnie bez kon­tak­tu w ogó­le nie ist­nia­ły. Kie­dyś przy­cho­dził tu re­gu­lar­nie, a ona to lu­bi­ła. Ale cza­sy i re­la­cje mi­ędzy­ludz­kie po­tra­fią się szyb­ko zmie­nić.

– Mogę zro­bić so­bie kawy? – za­py­tał, wle­wa­jąc wodę do czaj­ni­ka.

Po­ki­wa­ła po­ta­ku­jąco gło­wą i usia­dła na ka­na­pie. Pró­bo­wa­ła ze­brać my­śli, a im dłu­żej on będzie za­jęty w kuch­ni, tym wi­ęcej będzie mia­ła na to cza­su.

– Ty też chcesz?

Zdzi­wi­ła się, dla­cze­go to py­ta­nie ją za­sko­czy­ło. Zwy­kłe i oczy­wi­ste, ale zda­ła so­bie spra­wę, że od­kąd do­wie­dzia­ła się, że jest w ci­ąży, a Kor­nel wy­je­chał do War­sza­wy, nikt dla niej ni­cze­go nie zro­bił. Ow­szem, kie­dy od­wie­dza­ła zna­jo­mych, ci ob­ska­ki­wa­li ją z ka­żdej stro­ny. Ale w domu po­zo­sta­wa­ła sama, zda­na na wła­sną opie­kę. Zro­bi­ło jej się za­rów­no smut­no, jak i miło. Jed­no­cze­śnie nie chcia­ła wi­dzieć tu Pa­włow­skie­go, jak i była mu wdzi­ęcz­na za cho­ćby strzęp­ki tro­ski o nią i dziec­ko.

– Nie, dzi­ęku­ję. Ale to miło z two­jej stro­ny. – Po­pa­trzy­ła na nie­go ze łza­mi w oczach. Chcia­ła je ja­koś ukryć, ale w ostat­nim cza­sie nie pa­no­wa­ła nad swo­imi emo­cja­mi. Ro­zum jed­no, a hor­mo­ny dru­gie...

Po­mi­mo jej od­mo­wy i tak przy­go­to­wał dla niej ku­bek go­rące­go na­po­ju.

– Zna­la­złem w szaf­ce bez­ko­fe­ino­wą, naj­wy­żej nie wy­pi­jesz. – Po­sta­wił ku­bek na ła­wie w sa­lo­nie. Przez chwi­lę lu­stro­wał ją wzro­kiem, a na jego twa­rzy ma­lo­wa­ło się au­ten­tycz­ne prze­jęcie. – Nie wie­dzia­łem, że jest aż tak źle... – Upił łyk kawy i usia­dł na fo­te­lu na­prze­ciw niej.

– Masz na my­śli mój wy­gląd? – za­żar­to­wa­ła, choć wie­dzia­ła, że w tym żar­cie jest sama praw­da.

– Mam na my­śli wszyst­ko, Olga. – Ro­zej­rzał się do­oko­ła po miesz­ka­niu, któ­re wy­gląda­ło jak kra­jo­braz po bu­rzy. – Po­roz­ma­wiaj­my.

– Świet­nie – par­sk­nęła. Zmó­wi­li się czy co? Tyle ty­go­dni ża­den się nią nie in­te­re­so­wał, a dziś obaj ocze­ku­ją po­wa­żnych roz­mów.

– Olga? Co się z tobą dzie­je?

Za­brzmiał na tyle po­wa­żnie, że ode­chcia­ło jej się żar­to­wać. A więc to ta chwi­la, kie­dy będą usta­lać swo­je przy­szłe re­la­cje. Dni wi­dy­wa­nia dziec­ka, ali­men­ty, ofi­cjal­ną wer­sję dla dal­szych zna­jo­mych oraz to, co obo­je po­wie­dzą naj­bli­ższej ro­dzi­nie. Wie­dzia­ła, że musi z nim to prze­ga­dać. Wie­dzia­ła też, że nie da so­bie rady sama z dziec­kiem, pra­cu­jąc w po­li­cji. I nie cho­dzi­ło tyl­ko o fi­nan­se. Cho­ciaż to też wa­żny aspekt, bo jej pen­sja nie star­czy na opie­kun­kę dla dziec­ka ani na­wet na żło­bek. Chcia­ła pra­co­wać, ale nie będzie mo­gła, wy­cho­wu­jąc sa­mot­nie dziec­ko. Nie. Po­pra­wi­ła samą sie­bie. Nie sa­mot­nie, a w sa­mo­dziel­nym ro­dzi­ciel­stwie. W su­mie żad­na ró­żni­ca, gdy­by tak przyj­rzeć się temu z bli­ska.

– Adam, je­stem w ci­ąży. Nie­ste­ty cza­sem tak bywa, że ci­ężar­ne ko­bie­ty do­brze ani nie wy­gląda­ją, ani się nie czu­ją, więc wy­bacz, ale nie chcę sły­szeć przy­ty­ków typu: „Gdzie się po­dzia­ła ta seks­bom­ba?”! – zde­ner­wo­wa­ła się. Do­praw­dy, mężczy­źni dba­ją tyl­ko o wła­sne za­chcian­ki, ale nie będzie tego zno­si­ła.

– Prze­stań – zga­nił ją i chwy­cił jej dłoń w swo­ją. – Źle mnie zro­zu­mia­łaś.

Nie po­ra­dzi­ła so­bie z emo­cja­mi. Po­cząt­ko­wo chcia­ła się wy­rwać, ale cie­pło dru­gie­go czło­wie­ka, na­wet je­że­li był nim Adam Pa­włow­ski, po­dzia­ła­ło na nią ko­jąco. Nie spo­dzie­wa­ła się tego. Do tej pory skry­cie tęsk­ni­ła za Kor­ne­lem, cho­ciaż prze­czu­wa­ła, że nie ma dla nich żad­nej przy­szło­ści.

– Po­wiedz mi tyl­ko jed­no. – Po­pa­trzył jej głębo­ko w oczy. – Czy z Mu­rec­kim to już sko­ńczo­ne? – Od­po­wie­dź zo­ba­czył w jej spoj­rze­niu. Taki ogrom żalu i tęsk­no­ty po­ru­szy­łby nie­jed­no ser­ce, ale na pew­no nie jego. Od po­cząt­ku zda­wał so­bie spra­wę, że Kor­nel to nie­zły skur­wiel. Zgry­wał świ­ętosz­ka, a w War­sza­wie miał żonę i dziec­ko w śpi­ącz­ce.

– Wiesz, że nie musi tak być? Wiesz, że moja pro­po­zy­cja jest cały czas ak­tu­al­na?

Po­pa­trzy­ła na nie­go ze zdzi­wie­niem. Sie­dział przy niej wy­pach­nio­ny i ele­ganc­ki. Skłon­ny ła­ska­wie przy­jąć ją z po­wro­tem. A ona za­sta­na­wia­ła się, co ma z tym fak­tem po­cząć. Była w ci­ąży. Będą mie­li dziec­ko. Sama nie da so­bie rady. Pa­włow­skie­go ra­czej nie po­ko­cha, ale w prze­szło­ści się do­ga­dy­wa­li, więc może i przy­szło­ść z nim nie przed­sta­wia­ła­by się naj­go­rzej. Choć jesz­cze przed chwi­lą nie wy­obra­ża­ła so­bie ży­cia u jego boku, te­raz za­sko­czył ją nie tyle samą pro­po­zy­cją, ile tro­ską o nią i ma­le­ństwo. Uświa­do­mi­ła so­bie na­gle, że ona wca­le nie chce być he­ro­icz­ną mat­ką Po­lką, wiecz­nie wal­czącą z prze­ciw­no­ścia­mi losu. Nie chce być ci­ągle zda­na na sie­bie. Chce, żeby ktoś się nią za­opie­ko­wał i zro­bił jej tę cho­ler­ną czar­ną her­ba­tę, gdy po­ło­ży się na ka­na­pie wy­ko­ńczo­na wy­mio­to­wa­niem.

– Ale jak ty to wi­dzisz? Chcesz uda­wać, że nic się nie sta­ło? Że ja nie spo­tka­łam na swo­jej dro­dze Kor­ne­la, a ty nie za­cho­wa­łeś się jak zwy­kły pa­lant? Adam, prze­cież na­wet jak­by­śmy cof­nęli się w cza­sie, to do­sko­na­le wiesz, że na­sza re­la­cja opie­ra­ła się wy­łącz­nie na przy­jem­no­ści. A to nic trwa­łe­go. Ot, dwo­je do­ro­słych lu­dzi, któ­rzy ma­jąc do­bi­ja­jąco ci­ężką pra­cę, mu­szą gdzieś od­re­ago­wać, i tyle. – Wo­la­ła po­sta­wić spra­wę ja­sno. Nie może bu­do­wać ni­cze­go na kłam­stwach i uda­wa­niu.

– A ty mu­sisz być za­wsze taka do­sad­na? – zi­ry­to­wał się i wstał z fo­te­la. Za­czął cho­dzić ner­wo­wo po miesz­ka­niu. – Re­la­cje są ró­żne, ow­szem. Ale gdy po­ja­wia się dziec­ko, trze­ba w ko­ńcu do­ro­snąć.

– Chcesz mi po­wie­dzieć, że je­stem nie­doj­rza­ła? – Nie­mal par­sk­nęła śmie­chem. – Ja? A gdzie by­łeś przez ostat­nie ty­go­dnie? Gdzie i z kim szla­ja­łeś się, gdy ja nie­mal spa­łam z gło­wą przy se­de­sie?! – krzy­cza­ła do nie­go. – Gdzie by­łeś, gdy ro­bi­łam dziec­ku USG po tym, jak za­częłam krwa­wić i drża­łam z nie­po­ko­ju, czy zo­ba­czę bi­jące ser­dusz­ko? No, gdzie? Bo z tego, co wiem, to opa­la­łeś się z pew­ną ste­war­de­są na Ka­ra­ibach!

– My­śla­łem, że je­steś z Kor­ne­lem. Ale okej – od­pu­ścił. – Nie de­ner­wuj się, bo mu za­szko­dzisz. – Po­ka­zał ręką w stro­nę jej brzu­cha.

Będzie ją te­raz po­uczał. Co za tu­pet. Cały Adam, po­my­śla­ła. Za­wsze wie­dział, jak od­wró­cić kota ogo­nem.

– Za­po­mnij­my o wszyst­kim i za­cznij­my od nowa. Pro­po­nu­ję ci to, co nam naj­le­piej wy­cho­dzi.

– Seks? – iro­ni­zo­wa­ła.

– Nie. Przy­ja­ciel­ski układ. Za­miesz­kaj­my ra­zem. Będę się tobą opie­ko­wał, a jak uro­dzi się dziec­ko, za­opie­ku­ję się wami. Tak jak przy­sta­ło na praw­dzi­we­go mężczy­znę.

Po­pa­trzył na nią ta­kim wzro­kiem, że zro­zu­mia­ła, że mówi po­wa­żnie. Usia­dła. Po­sta­no­wi­ła wy­słu­chać do ko­ńca jego pro­po­zy­cji.

– Za­miesz­ka­my u mnie albo ku­pi­my coś no­we­go. Ja i tak my­ślę, że gdy po­ja­wi się dziec­ko, trze­ba będzie ku­pić dom. Będziesz mia­ła swój po­kój, że­byś nie czu­ła się przy mnie skrępo­wa­na. Będzie­my ra­zem cho­dzi­li na wszyst­kie ba­da­nia i na za­ku­py dla ma­łe­go lub ma­łej. – Uśmiech­nął się. – Ni­cze­go wam nie za­brak­nie. A jak za­czniesz mi ufać i będziesz chcia­ła, to we­źmie­my ślub i będzie­my żyli dłu­go i szczęśli­wie.

– Dłu­go i szczęśli­wie – po­wtó­rzy­ła po ci­chu.

Ja­koś w to nie wie­rzy­ła, ale mu­sia­ła przy­znać, że pro­po­zy­cja Ada­ma była bar­dziej niż w po­rząd­ku. Uczci­wie po­sta­wił spra­wę. A ona też chcia­ła, żeby dziec­ko wy­cho­wy­wa­ło się z oj­cem. Być może Pa­włow­ski oka­za­łby się ca­łkiem do­brym oj­cem. Za­uwa­ży­ła, jak po twa­rzy prze­bie­gł mu cień wzru­sze­nia, gdy po­wie­dział „ma­łe­go lub ma­łej”. Czy ona ma pra­wo od­mó­wić swo­je­mu dziec­ku praw­dzi­we­go domu? Ona, któ­ra wy­cho­wa­ła się w pa­to­lo­gicz­nej ro­dzi­nie w je­le­nio­gór­skich slam­sach i wie, jak w ży­ciu może być ci­ężko? Nie ma.

– Daj mi tro­chę cza­su. Mu­szę to prze­my­śleć – od­po­wie­dzia­ła wy­mi­ja­jąco.

– Do­brze. Ale nie myśl za dłu­go. Cza­sem po pro­stu le­piej coś zro­bić, niż o tym gdy­bać.

– Dzi­ęku­ję.

– Za co? – Wsta­wał już z fo­te­la, ale opa­dł z po­wro­tem zdzi­wio­ny.

– Za two­ją pro­po­zy­cję. Na­praw­dę ją do­ce­niam. Po pro­stu po­trze­bu­ję tro­chę cza­su, żeby to so­bie po­ukła­dać, ale je­stem szcze­rze wzru­szo­na, że tu przy­sze­dłeś. W przy­szłym ty­go­dniu wy­la­tu­ję ze Sta­rym na Mal­tę. Od daw­na pla­no­wał osi­ąść tam na eme­ry­tu­rze i w ko­ńcu się do­cze­kał.

Po­pa­trzył na nią skon­ster­no­wa­ny. Roz­ma­wiał z Ka­wec­kim dzień wcze­śniej i ten nic się na­wet nie za­jąk­nął o ich wspól­nym wy­je­ździe. Nie chciał, żeby le­cia­ła, ale zda­wał so­bie spra­wę z tego, że je­że­li jej za­bro­ni lub będzie od­ra­dzał, to osi­ągnie efekt prze­ciw­ny do za­mie­rzo­ne­go.

– My­ślę, że do­brze ci zro­bi zmia­na kli­ma­tu. Może na­wet po­mo­że na nud­no­ści.

– Adam, nie po­zna­ję cię, na­praw­dę... – Po­kręci­ła gło­wą z nie­do­wie­rza­niem.

– Ale to do­brze czy źle?

Do­sko­na­le wie­dział, że do­brze. Mu­siał jed­nak grać ugo­do­we­go dup­ka, żeby jej do sie­bie nie zra­zić. Ina­czej ona ni­g­dy nie będzie jego. Miał plan, któ­ry skru­pu­lat­nie za­mie­rzał re­ali­zo­wać. Już czas za­dbać o wi­ze­ru­nek po­rząd­ne­go oby­wa­te­la. Li­czył, że nie będzie to zbyt trud­ne. Co praw­da, znał Olgę i wie­dział, do cze­go jest zdol­na, ale prze­cież ko­bie­ty ci­ężar­ne zu­pe­łnie tra­cą ro­zum i my­ślą emo­cja­mi. Nie pa­mi­ętał, w ja­kim cza­so­pi­śmie, ale na­pi­sa­no tam, że ci­ężar­nym spa­da IQ. A może to było w in­ter­ne­cie? Uwa­żał więc, że nie będzie mu tak trud­no.

– My­ślę, że nie mu­szę ci mó­wić. – Uśmiech­nęła się. – Dam ci od­po­wie­dź, gdy wró­cę.

– Czy­li kie­dy?

– Nie będzie mnie dwa ty­go­dnie.

– Nie będzie was dwa ty­go­dnie.

Pod­sze­dł do niej i de­li­kat­nie, choć pew­nie przy­tu­lił ją do sie­bie. Po­czu­ła, jak nogi ugi­na­ją jej się pod wpły­wem emo­cji, a do oczu zno­wu na­pły­wa­ją łzy. Za­pach jego per­fum pod­ra­żnił jej żo­łądek i choć chcia­ła zo­stać w tych ob­jęciach, mu­sia­ła jak naj­szyb­ciej się z nich uwol­nić i po­biec do to­a­le­ty. Le­d­wo zdąży­ła.

W tym sa­mym mo­men­cie Pa­włow­ski po­czuł wi­bro­wa­nie te­le­fo­nu w kie­sze­ni.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki