Ernesto Verde. Ostateczna rozgrywka #3 - Paulina Nowaczyk - ebook

Ernesto Verde. Ostateczna rozgrywka #3 ebook

Nowaczyk Paulina

4,7

Opis

OSTATNI TOM BESTSELLEROWEGO CYKLU "UPADŁE DIABŁY"!

Ernesto Verde – największy drań i kobieciarz, jakiego znamy.

Życie towarzyskie oraz interesy to jego chleb powszedni. Dobry przyjaciel, ale słaby partner.

Czy to się zmieni?

Jego rzeczywistość nabiera innego wymiaru, kiedy wyjeżdża do Stanów. Pewnego dnia na jego drodze pojawia się śliczna Amerykanka, która za kilka miesięcy ma wyjść za jego wspólnika. Verde nie zamierza cofnąć się przed niczym. Faith staje się jego obsesją i pożądaniem.

Nieszczęśliwa miłość czy gorący romans?

Czy Ernesto i Faith postawią wszystko na jedną kartę i zaryzykują, dając się ponieść emocjom?

Ostatni tom „Upadłych Diabłów” z gorącej Hiszpanii przeniesie nas wprost do serca Stanów.

Czy w Verdem obudzi się diabeł i porwie nas w otchłań pożądania oraz własnych demonów? Jedno jest pewne, Ernesto nie da nam chwili wytchnienia.

 

Jeśli szukasz prawdziwych emocji, to świat Ernesta ci je zapewni.

Polecam! - Patrycja Różańska, autorka „Walcz o mnie”

 

Ernesto Verde. Ostateczna rozgrywka” to idealne zwieńczenie trylogii napisanej przez autorkę, która z każdą kolejną powieścią czyni postępy. Przygotujcie się na temperament i seksapil w czystej postaci! Tego bohatera długo nie będziecie mogli zapomnieć! - Polecam! Czytelniczka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 228

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (100 ocen)
80
10
7
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mona__g

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna historia, a po przeczytaniu wszystkich 3 książek z serii widać niesamowity rozwój pisarskiego talentu Pauliny. czekam na historię Napoleona i Daren 😍
00
klaudusiami

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja polecam 🙂
00
Feliximiska

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo podobała mi się całą trylogia .
00
k_ula

Nie oderwiesz się od lektury

Super. Szybko się czyta.
00
darab

Całkiem niezła

Dwie pierwsze części to była totalna grafomania. Ilość błędów porażała, język „gimbazy” i historie, które się kupy dupy nie trzymały. Tutaj było trochę lepiej. 3/5 na zachętę.
00

Popularność




Copyright © by Paulina Nowaczyk, 2020Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Marta Lisowska

Zdjęcie na okładce: © by Shooting Star Studio/Shutterstock

Ilustracje przy nagłówkach: Obraz OpenClipart-Vectors z Pixabay

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I - elektroniczna

ISBN 978-83-8290-055-2

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział I

Rozdział II

Rozdział III

Rozdział IV

Rozdział V

Rozdział VI

Rozdział VII

Rozdział VIII

Rozdział IX

Rozdział X

Rozdział XI

Rozdział XII

Rozdział XIII

Rozdział XIV

Rozdział XV

Rozdział XVI

Rozdział XVII

Rozdział XVIII

Rozdział XIX

Rozdział XX

Rozdział XXI

Rozdział XXII

Rozdział XXIII

Rozdział XXIV

Rozdział XXV

Rozdział XXVI

Rozdział XXVII

Rozdział XXVIII

Rozdział XXIX

Rozdział XXX

Rozdział XXXI

Rozdział XXXII

Rozdział XXXIII

Rozdział XXXIV

Rozdział XXXV

Rozdział XXXVI

Rozdział XXXVI

Rozdział XXXVI

Rozdział XXXV

Rozdział XXXVI

Rozdział XXXVII

Rozdział XXXVIII

Rozdział XXXIX

Rozdział XL

Rozdział XLI

Rozdział XLII

Rozdział XLIV

Rozdział XLV

Rozdział XLVI

Epilog

Koniec

Dla M., mojej największej i prawdziwejmiłości.Tę książkę dedykuję również Tobie, Kochany Czytelniku, za to, że tak chętnie sięgnąłeś po poprzednie części „Upadłych Diabłów”, i za to, że teraz trzymasz w ręceVerdego.Dziękuję.

Rozdział I

Ernesto

Przyjazd do Stanów okazał się strzałem w dziesiątkę. Przełożyłem go o kilka miesięcy. Po śmierci Rafaela musiałem dojść do siebie, ale nie chciałem też zostawiać Victora, który przeżył odejście brata. Ja, będąc tutaj, zatraciłem się w interesach, by nie myśleć o niczym innym, tylko zająć czymś głowę, jednak on będąc tym młodszym, potrzebował więcej wsparcia, którego oczekiwał ode mnie. To była niepowetowana strata. Rafael był naszym bratem, naszą ostoją i naszym wsparciem, to on był tym najrozsądniejszym z naszejtrójki.

Siedziałem w swoim biurze na Manhattanie i obserwowałem, jak krople deszczu spływają po szybie. Byłem postrzegany jako twardziel o nieskazitelnej opinii. Byłem silny – tak sobie wmawiałem. Jednak czasami przychodziły takie dni, kiedy tęskniłem za Madrytem, za bratem, moimi przyjaciółmi, za klubami. Życie wyglądało zupełnie inaczej, gdy byłem z dala od domu. Zawsze wmawiałem sobie, że poradzę sobie sam, że samotność nie jest taka zła. Myliłem się, brakowało mi Paca, Victora, Kima, a nawet dziewczyn, które czasem potrafiły grać na nerwach. Klub, który tu otworzyłem, pomału zdobywał serca nowojorczyków, chodziłem tam co wieczór, by mieć na wszystko oko. Nie miałem tu nikogo zaufanego, komu mogłem powierzyć sprawy mojego nowego interesu. Pomału klimatyzowałem się w mieście, zdobywałem znajomości, ale nie na tyle, by oddać komuś swoje maleństwo. To moje kolejne dziecko, o które muszę dbać. Chciałem już wychodzić z biura, kiedy na ekranie mojego komputera pojawiło się zdjęcie Victora. Usiadłem w fotelu i przycisnąłem zieloną słuchawkę. Ucieszyłem się, że do mnie dzwoni, zawsze wywoływał uśmiech na mojejtwarzy.

– Cześć, Vic – rzuciłemzadowolony.

Widać było po nim, że ma za sobą wiele nieprzespanych nocy. Miał wory pod oczami będące zapewne rezultatem licznych imprez, na jego twarzy gościł dłuższy niż zwykle zarost, a włosy… one żyły swoimżyciem.

– Przyjadę do Stanów, chcę z tobą porozmawiać – mówił nieco poważnymtonem.

Nie mogłem mu tego zabronić, może akurat poczuje się tutaj lepiej i dojdzie dosiebie.

– Skoro tak, to będę na ciebie czekał – odparłem. – Powiedz tylko kiedy, a Napoleon zarezerwuje, cotrzeba.

Napoleon to mój pracownik, moja prawa ręka w tych mniej legalnychinteresach.

Victor zaśmiał się delikatnie. Zostawiłem go tam samego, mogłem się domyślić, że wsparcie przyjaciół to wciąż za mało. Byłem egoistycznym dupkiem. Los odebrał nam jednego brata, a ja zamiast zająć się tym młodszym, tym najbardziej emocjonalnym, spakowałem się iwyjechałem.

– Wszystko dobrze? – zagadnąłem.

– Tak, nie mogę się doczekać, aż do ciebie przyjadę – odparł.

Ja też się cieszyłem, mimo że miałem opory przed okazywaniemuczuć.

– Opowiadaj, co u was. Jak w klubie, jak sobie radzicie z Paulą? – Chciałem od razu wiedzieć, co się u nichdzieje.

Odkąd przyjechałem tutaj, żona Paca trzymała nad wszystkim pieczę. Zostawiłem brata i swój dobytek w odpowiednichrękach.

– Jest dobrze, ludzie przychodzą, codziennie mamykomplet.

Chciałem go czymś zająć, aby za dużo nie myślał o tym, co sięstało.

– To co? Na niedzielę rezerwować? Pójdziemy na bankiet do mojego wspólnika – rzuciłem.

Victor pokiwał głową zadowolony. Przez chwilę jeszcze rozmawiałem z bratem, a potem do mojego gabinetu wszedł Napoleon, gotowy do drogi. Wziąłem marynarkę i skierowałem się do windy. Moje biuro nie było duże, wynająłem piętro nad biurem mojego wspólnika. Kilka pokoi, mój gabinet, to wszystko. Zjechaliśmy na parking podziemny. Napoleon otworzył tylne drzwi, a ja wsiadłem do samochodu. Ruszyliśmy do klubu. Spojrzawszy na zegarek, wiedziałem, że impreza trwa wnajlepsze.

***

Napoleon zaparkował tuż przy wejściu. Wysiadłem, po czym od razu udałem się na górę, tak jak zawsze robiłem w Madrycie. Chciałem, aby Verde Paradise wyglądało tak samo zarówno w Stanach, jak i w domu. Z mojego przeszklonego biura mogłem wszystko uważnie obserwować, sprawować kontrolę. Nalałem sobie whisky do literatki i usiadłem do papierów. Odkąd tutaj jestem, nazbierało się ich całkiem sporo, cały czas nagminnie je przeglądam, uzupełniam, ale one rosną w szybkim tempie, jak tulipany na wiosnę. Ściany w pomieszczeniu były wyciszone, więc mogłem się skupić na pracy, nie słysząc niczego prócz swoich myśli. Dzięki programowi, który mam zainstalowany, widziałem, co się dzieje w klubach w Madrycie. Czułem się jak w domu. Na ekranie mojego telefonu pojawiło się powiadomienie, że jutro mam spotkanie z Chuckiem Mastertonem. Czas ubić kolejny interes, by móc ruszyć z naszą spółką i zacząć działać trochę bardziejlegalnie.

Mój budzik jak zwykle zadzwonił za szybko. Miałem ochotę wyrzucić go z dwudziestego piętra i patrzeć, jak rozwala się na kawałki. Była ósma rano, a ja skończyłem pracować około piątej, ciągle jakieś niedogodności, krótszy sen i cała masa innych niedogodności. Wstałem niechętnie z łóżka i zarzuciłem szlafrok na nagie ciało. Mój kutas dał mi znać, że dawno nie miał kobiety. Przez to ciągłe zamieszanie z Paradise i nowy projekt nie miałem kiedy wyrwać laski, choćby na jednąnoc.

– Musisz się uspokoić – powiedziałem do swojego przyrodzenia i udałem się podprysznic.

Musiałem się szybko obudzić i doprowadzić do porządku. Wyszedłem spod letniego strumienia i wytarłem skórę. Poszedłem do garderoby, w której przeważały garnitury. Dziś postanowiłem włożyć jasnoszary w kratę, a do tego błękitną koszulę. Przejrzałem się kilka razy w lustrze i byłem gotowy na negocjacje. W kuchni jak zwykle czekała na mnie ciepła kawa z dwoma łyżeczkami cukru i mlekiem. Pomieszałem ją i napiłem się tego ożywiającego napoju. Zastanawiałem się, do czego zmierza moja współpraca z Mastertonem. Przez nowojorskie pisma byliśmy nazywani magnatami, coś w tym było. On prowadził doskonałe hotele, tu za oceanem, a ja kluby. Nie umknęło to uwadze opiniipublicznej.

W tym mieście się nic nie ukryje – pomyślałem. Kiedy jesteś na świeczniku, każdy twój ruch jest publiczny, a wrogowie czekają na twojepotknięcie.

Dojechałem do naszego biura, dzisiejsze spotkanie odbywało się na piętrze Chucka. Przekazałem swojej sekretarce, że ma mnie z nikim nie łączyć przez cały dzień, i zleciłem jej zarezerwowanie naszego samolotu dla Victora, który ma się jutro zjawić w Stanach. Odłożyłem teczkę i udałem się do windy. Zjechałem piętro niżej i przywitałem się z piękną recepcjonistką, która posłała mi szerokiuśmiech.

– Magnolio – zwróciłem się doniej.

– Dzień dobry, panie Verde, pan Masterton czeka na pana u siebie – zakomunikowała, a ja puściłem jejoczko.

Miała coś w sobie, ale nie na tyle, że mógłbym robić z nią cokolwiek poza czułymi słówkami i całuskami w nosek. Ja potrzebowałem lwicy, takiej konkretnej kobiety. Rozglądałem się, krocząc korytarzami. Na ścianach wisiały różne fotografie, które przedstawiały hotele pod szyldemMastertona.

Ciekawe – pomyślałem.

Poczułem, jak coś uderza w moją klatkę piersiową. Uniosłem wzrok i ujrzałem kobietę, która swoim wyglądem rozbroiłaby niejedną bombę. Jej ciało było smukłe, a włosy opadły na twarz, ale gdy je odgarnęła, oczy wygrały wszystko. Była piękna. Byłem wrażliwy na kobiece piękno, mój kolega w spodniach również towyczuł.

– Bardzo pana przepraszam – odezwała się nieznajoma, jej głos był tak samo uwodzicielski jakwygląd.

– Nic się pani niestało?

– Nie, dziękuję i przepraszam – odpowiedziała, zostawiając mniesamego.

Mogłem za nią pobiec i zapytać o numer, ale coś mi mówiło, że nie było to nasze ostatnie spotkanie. Nie wyglądała jak kurierka czy listonoszka, musiała tutaj pracować albo prowadzić jakieś interesy z Mastertonem. Obróciłem się za nią i odprowadziłem ją wzrokiem do windy. Była nieziemska, zadbana w każdym calu, kobieca i ociekała seksapilem. Dla niej mógłbym stracić głowę, zatracić się w niej, a później rzucić z mostu brooklyńskiego. W końcu ruszyłem z miejsca i zapukałem do drzwi, usłyszałem ciche „proszę”. Wszedłem do środka i przywitałem się ze swoimwspólnikiem.

– No powiem ci, Chuck, że w tej twojej firmie co jedna to lepsza – zażartowałem, ale ten sztywniak w garniturze skrojonym na miarę nie pojął mojegodowcipu.

Mówi siętrudno.

Szykuje nam się wyjątkowo długa i nuda negocjacja – pomyślałem.

Rozdział II

Faith

Założyłam najlepszą biżuterię, jaką miałam, czyli perłową kolię, która będzie doskonale pasować do mojej aksamitnej srebrnej sukienki. Poprawiłam czekoladowe włosy i przejrzałam się w lustrze. Czułam, że jestem gotowa i mogę zejść na dół. Przy takim mężczyźnie jak Chuck zawsze musiałam wyglądać doskonale, nie mogłam sobie pozwolić na jedno malutkie potknięcie. Wszystko musiało być perfekcyjne, tak jak mój prawie narzeczony. Wzięłam torebkę, która leżała na łóżku, zarzuciłam na siebie białe futerko i wyszłam zsypialni.

Kolejny bankiet, kolejni nudni ludzie, kolejne sztuczne i fałszywe uśmiechy. Cieszyło mnie to, że mogłam pobyć z Chuckiem. W domu nie miał dla mnie czasu lub był zmęczony po pracy. Taki bankiet to idealny moment, aby poczuć jegobliskość.

Złapałam się poręczy i zeszłam pomału po schodach. Na dole czekał na mnie mój przyszły narzeczony z dwoma kieliszkami szampana. Tak, przyszły, bo aby zachować porządek, może oświadczyć mi się za dwa miesiące – tak jak obiecał mojemu ojcu. Potem muszą upłynąć cztery miesiące, a dopiero później może mniepoślubić.

Dziwiło mnie to, że zamieszkaliśmy razem, ale – jak tłumaczył Chuck – chodziło o to, by siędotrzeć.

Posłałam mu uśmiech zarezerwowany specjalnie dla niego. Mówił: „jestem szczęśliwa, bo jestem przy tobie”. Podałam mu dłoń, a on ją ucałował. Chuck był szarmancki, kochał mnie, a ja jego. Za każdym razem obdarowywał mnie prezentami, miłością. I gdy tylko mógł, to czasem, który ceniłam najbardziej. Szanowałam go jako człowieka, był młody i przedsiębiorczy. Mógł zachowywać się jak cała śmietanka naszego towarzystwa, mógł bazować na pieniądzach swojego ojca, ale już w wieku dwudziestu lat założył swoją firmę, zupełnie inną niż rodzima. Próbował stanąć na własnych nogach, bez pomocy ojca, i to mu wyszło. Szybko pojawił się na liścieForbesa.

Podał mi kieliszek szampana i ucałował mnie delikatnie w usta. Złapał mnie w talii i przycisnął bliżej siebie. Zawsze tak robił, zawsze próbował obudzić we mnie zwierzę, zawsze przed ważnymwyjściem.

– Wyglądasz jak zwykle pięknie, Faith – powiedział i pocałował mnie jeszczeraz.

Zarumieniłam się i upiłam łykszampana.

– Będzie dużo ważnych osobowości, dlatego chcę, abyś była blisko mnie – dodał.

Ciekawe, dokąd miałabym się oddalać, skoro wszystkie moje przyjaciółki też będą ze swoimi partnerami i też będą pełnić funkcję ozdoby. To właśnie była ta przykra strona związku – bycie ozdobą. Chuck złapał mnie za palec i pogłaskałgo.

– Za dwa miesiące będziesz nosiła tutaj największy skarbMastertonów.

– Tak – odpowiedziałam i przyłożyłam twarz do jegotorsu.

Za dwa miesiące będę nosić pierścionek rodowy, a za pięć miesięcy będę żoną Chucka. Planowanie przyjęcia zaręczynowego oddałam jego i swojej matce, ale już ślubem zajmę się sama. Poniekąd bawił mnie ten jego porządek, był mężczyzną, który miał wszystko zaplanowane, nie było miejsca na spontaniczne zachowanie i momentami mnie to przerażało, że każdy najmniejszy szczegół naszej przyszłości został ustalony. Co, jeśli nasze życie będzie właśnie tak wyglądało? Bez porywów ispontaniczności?

Wsiedliśmy do limuzyny, która stała pod naszym domem, Chuck trzymał dłoń na moim udzie i gładził je, odsłaniając ciało. Wędrował coraz to wyżej i wyżej. Przysunęłam się do niego i przygryzłam mu płatek ucha, kładąc rękę na jego kroczu i gładząc jego męskość przez materiałspodni.

– Od zawsze wiedziałem, że będziesz moją żoną. Już w liceum to czułem – wyznał.

Chucka znałam od dziecka, spotykaliśmy się na różnych przyjęciach, nasi ojcowie razem pracowali, a my siłą rzeczy gdzieś tam na siebie natrafialiśmy. W liceum mieliśmy się ku sobie, co nie umknęło uwadze naszych rodziców. Tak się złożyło, że zostaliśmy parą, i oto teraz jesteśmy – Faith Avoy i ChuckMasterton.

Gładziłam jego krocze. Chciałam się trochę zabawić, poczuć te emocje, jednak Chuck szybko ostudził moje pragnienie swoją gadką o przyzwoitości. Przecież to niedorzeczne. Kierowca nie zwracał na nas uwagi, a chwilka zapomnienia każdemu się należy. Wróciłam na miejsce i poprawiłam sukienkę, aby móc wyglądać nienagannie. Czułam, jak na mojej twarzy pojawiła się złość, nie dało się tego ukryć. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz się z nim kochałam, kiedy trzymał mnie wramionach.

Podjechaliśmy pod hotel St. Regis, gdzie odbywał się bal charytatywny. Cała elita Manhattanu spotykała się tu co roku, aby zbierać pieniądze na potrzebujące dzieci. Portier, który przyjmował samochody, otworzył drzwi. Chuck wysiadł pierwszy i podał mi rękę. Blask fleszy mnie oślepiał, gdy kroczyłam za moim mężczyzną. Stanęliśmy na czerwonym dywanie, by zapozować do kilku zdjęć. Nie lubiłam tej czynności, wręcz mnie irytowała. Za każdym razem musiałam się uśmiechać, jakbym cieszyła się z paru fotek. Nie byłam typem snobki, którą można oglądać na pierwszych stronach nowojorskich gazet, raczej unikałam rozgłosu. Zawsze chciałam czegoś innego – poczuć coświęcej.

Po wejściu do środka, od razu chwyciłam kieliszek z tacy kelnera i uśmiechnęłam się do Chucka, któremu stanowczo się to nie podobało. Nigdy nie lubił, gdy piłam alkohol, ale w tym momencie miałam to dosłownie w dupie. Gdyby tylko wiedział, jakie miałam teraz myśli, pewnie jego brwi uniosłyby się wysoko, a twarz przybrałaby śmieszną minę. Pokręcił głową i przywitał się z ważnymi osobowościami. Po wypiciu kolejnych dwóch drinków zaczęłam się nudzić. Co chwila podchodziły do nas nowe osoby, by porozmawiać. Z oddali zobaczyłam Daren, moją przyjaciółkę z dzieciństwa, która wyszła za mąż za kuzyna Chucka. Pokiwałam do niej, a ona do mnie. W międzyczasie zrobiła do mnie głupią minę, a ja nie mogłam się powstrzymać odśmiechu.

– Mogę przywitać się z Daren? Nudzi mi się – wyszeptałam na uchoChuckowi.

– Idź, zaraz do was dołączę – zgodziłsię.

Przeprosiłam towarzystwo i poszłam w głąb sali. Już z daleka robiłyśmy do siebie kolejne durne miny, co jak co, ale to właśnie było nam w głowie. Obie byłyśmy raczej nienaganne, ale gdzieś w głębi nas czaiło się zwierzę. Kiedy zbliżałam się do Daren, poczułam, jak coś mokrego ląduje na mojej aksamitnej sukience. Oblana szampanem podniosłam wzrok na winowajcę. Byłam wkurzona. Plama się powiększała, a ja w tym szoku nie wiedziałam, co mam ze sobązrobić.

– Czy nie widzisz, jak chodzisz?! – zaczęłam krzyczeć na mężczyznę o diabelsko czarnymspojrzeniu.

– Może gdybyś nie chodziła jak zahipnotyzowana księżniczka, tobyś mnie zauważyła – odpowiedział.

– Co za tupet, zniszczyłeś moją sukienkę, kretynie!

Kim on jest, żeby mnie oceniać, palant – pomyślałam.

Zerknęłam na tego typka i przypomniało mi się, że to właśnie jego widziałam dwa dni temu w biurzeChucka.

– A ty mi drinka – rzucił.

Gdy chciałam wymierzyć mu policzek, tuż przy moim ramieniu znalazł się Chuck, który patrzył na mnie i na tegodupka.

– Ernesto, poznałeś jużFaith?

Spojrzałam na swojego chłopakapytająco.

Witał się z człowiekiem, któremu miałam ochotę przegryźćtętnicę.

– Tak, właśnie przed chwilą. Jak widzisz – odpowiedział, wskazując na siebie i namnie.

– Faith, to jest mój wspólnik, Ernesto Verde. Będzie razem ze mną pracował nad klubem w Masterton House – wyjaśnił.

Ernesto podał mi rękę i posłał zadowolonyuśmiech.

Ja chyba, kurwa, śnię, ten dupek był wspólnikiem Chucka? Podałam mu niechętnie dłoń i ścisnęłam go z całejsiły.

– A teraz idź do łazienki i nie rób z siebie niezdary, dobrze? – zapytał Chuck, całując mnie wskroń.

Moja złość sięgnęła zenitu. Zostałam upokorzona, oblana iolana.

Przeszłam obok Ernesta i prychnęłam cicho, a zaraz po tym udałam się do łazienki. Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się oumywalkę.

– „A teraz idź do łazienki i nie rób z siebie niezdary”, co za kretyn – powiedziałam sama dosiebie.

Wkurzona zachowaniem Chucka chwyciłam ręcznik i, zwilżywszy go lekko, przyłożyłam do materiału. Po chwili wyglądałam jak zmokła kura. Odechciało mi się dosłownie wszystkiego. Drzwi łazienki się otworzyły i do środka weszła podekscytowanaDaren.

– Co za zderzenie! – rzuciła.

Daren to wysoka rudowłosa piękność, która przypominała modelkę z „Vogue’a”, ale nie miała z nią nicwspólnego.

– I czego ty się tak cieszysz, widzisz, jak wyglądam? – zapytałam zadowolonąprzyjaciółkę.

– Wiesz, z kim się zderzyłaś? – Wzięła ode mnie ręcznik, próbując wytrzećplamę.

– Ze wspólnikiem Chucka – odpowiedziałam.

Daren zaczęła się śmiać i kręcićgłową.

– To Ernesto Verde, hiszpański magnat klubowy. Nie ma kobiety, która by mu nie uległa, jest jak magnes. – Zachichotała.

– No i co z tego? Coś mi sugerujesz, Daren?

Nie rozumiałam, o co jejchodzi.

– A to, że to nie było przypadkowe oblanie drinkiem. Cały wieczór cię obserwował, a kiedy ruszyłaś, on teżruszył.

– Wydaje cisię.

– On ma cię na oku, Faith – stwierdziłaDaren.

Moja przyjaciółka naoglądała się za dużo romansów, zdecydowanie trzeba jej to dawkować, zanim popadnie wparanoję.

– Wydaje ci się. Oblał mnie i zniszczył mi sukienkę, to według ciebie było jego celem? – spytałam.

Daren tylko pokiwałagłową.

– Jadę do domu, zobacz jak ja, kurwa, wyglądam – powiedziałam.

– Wiesz, słyszałam, że jak on sobie kogoś upoluje, to nie ma zmiłuj… – ciągnęła.

– No to ma problem, bo ja nie jestem nimzainteresowana.

Nie lubiłam tego typu mężczyzn, dupki z przerośniętym ego. A Pan Verde najwidoczniej właśnie taki był. Mogłam być na jego celowniku, ale za dwa miesiące będę narzeczoną jego wspólnika, a jemu radzę trzymać się ode mnie z daleka, chyba że pragnie stracić swoje przyrodzenie w dość szybkim tempie. Pierdolony Verde. Znałam go od kilku minut, a już działał na mnie jak płachta na byka. A co to będziedalej…

Rozdział III

Ernesto

Obiecałem Victorowi, że nie będziemy długo na balu charytatywnym. Wytłumaczyłem mu, że muszę się pokazać jako nowy przedsiębiorca i wspólnik Chucka. Stanęliśmy przy barze. Miałem nadzieję spotkać tę kobietę, dawałem sobie głowę uciąć, że ona tu będzie. Moja intuicja rzadko kiedy się myliła. W tym miejscu mieliśmy najlepszy widok na wszystkich. Victor co chwila coś sprawdzał w telefonie, upijając kolejne łyki alkoholu. Gdy do sali wszedł Masterton, a za nim kobieta, zamarłem. To była ona. Jej srebrna aksamitna sukienka idealnie opinała ciało, ja nie mogłem się skupić już na niczyminnym.

– Na co tak patrzysz? – spytał Victor. – Słuchasz tymnie?

Oczywiście, że mój zmysł słuchu nie działał wówczas tak, jak powinienbył.

– Słucham, mówdalej.

Zachowywałem się jak egoista, ale nie mogłem oderwać od niejwzroku.

Stała między Chuckiem a grupką mężczyzn, ewidentnie znudzona. Co chwilę robiła jakieś głupie miny w przeciwną stronę sali. Przez moment pomyślałem, że jest chora. Ale później dostrzegłem, że wymienia je z jakąś rudowłosą kobietą. Nie wiedziałem, co mam zrobić, jak ją zaczepić, aby zwróciła na mnieuwagę.

Kiedy ona skierowała się na drugi koniec sali, postanowiłem, że znów na nią wpadnę. Bez większych trudności ruszyłem prosto na nią, a gdy nasze ciała były blisko siebie, wylałem zawartość mojego kieliszka na jej sukienkę. W jej wzroku ukazał się prawdziwy mord. Gdyby można było zabijać oczami, to już bym nie żył. Widziałem, że była gotowa mi przyłożyć. Ja nie pozostałem dłużny i też rzuciłem kilka nieuprzejmości. W przeciwnym razie nie byłbym sobą. Gdy tuż obok nas wyłonił się Chuck, od razu zorientowałem się, kim jest jego towarzyszka. To Faith Avoy – przyszła narzeczona mojego wspólnika, właśnie na to przyjęcie zostałem zaproszony, o ironio. Faith posłała mi kilka zabójczych spojrzeń, a gdy tylko odeszła, przywitałem się zChuckiem.

– Ma charakterek, co nie? – zapytałem i czekałem na jegoreakcję.

– Oj, bardzo, czasami aż zabardzo.

Już wiedziałem, że ona nie jest odpowiednią kobietą dla niego. Przeprosiłem mojego rozmówcę i wróciłem do Victora, który obserwował mnie dośćuważnie.

– W co ty się pakujesz, Ernesto?

No patrzcie, mój młodszy braciszek doskonale wiedział, corobię.

Lata nauki – pomyślałem.

Aby uniknąć gadania o tej scenie, którą przed chwilą urządziłem, wróciłem do jegotematu.

– Co masz zamiar robić w tejBarcelonie?

Nie słuchałem uważnie, ale obiło mi się o uszy, że tam właśnie chciałwyjechać.

Victor spojrzał na mnie z zapałemdziecka.

– Dobra, pogadamy w klubie, na spokojnie – powiedziałem i wybrałem numerNapoleona.

Wychodząc z sali, rozejrzałem się za złośnicą, ale jej nie było. Chciałem ją jeszcze trochę pozaczepiać, tak pięknie siędenerwowała.

***

Mój mały braciszek powinien dorosnąć. Siedzieliśmy w zamkniętej loży mojego klubu i rozmawialiśmy o jegopomyśle.

– Chodzi o to, że ta kamienica to jest żyła złota w samym sercu Barcelony. W piwnicy chcę zrobić klub, poziom wyżej hotel, a na samej górze kilka mieszkań. Oczywiście wszystko wyciszone i na poziomie – ekscytował się, a ja uważnie gosłuchałem.

Pomysł był dobry, nawetbardzo.

– A co z Madrytem? – spytałem.

– Możemy prowadzić go zdalnie, no i jest Paula – odparł.

Czyli miał toprzemyślane.

– Wiesz, że nie możemy wszystkiego zwalić naPaulę?

– Ale ja z nią rozmawiałem i ona się cieszy – kontynuował.

To znaczy, że co, czekał tylko na moją zgodę? Nie mogłem się nie zgodzić. Skoro to miało mu pomóc, to niech robi swojebiznesy.

– No dobra, zadzwonię jutro do Pauli i ustalę to z nią. A co z tą kamienicą? Masz ją już kupioną? – spytałem.

Victor spojrzał na mnie i prosząco uniósłbrwi.

– OK, podaj mi niezbędne dane, Napoleon się tymzajmie.

– Chcę, aby to było pod szyldem „Verde”, serio – powiedział mójbrat.

Wiedziałem, jak ważna jest dla niego rodzina. Nie miałem ku temuwątpliwości.

– Kupimy tę kamienice, a później usiądziemy i toobgadamy.

Klasnął zadowolony. Cieszyłem się, że wraca w nimżycie.

– A teraz mi powiedz, Ernesto, co tobyło?

Wiedziałem, że gówniarz nie da zawygraną.

– Nic – rzuciłem.

To było nic, wielkie rzeczy zaczną się dziać dopiero, gdy dopadnęFaith.

Rozdział IV

Faith

Kiedy wyszłam z łazienki, nie widziałam już powodu, by zostawać na przyjęciu. Pożegnałam się z Daren, która mimo wszystko pragnęła mnie zatrzymać. Wsiadłam do naszego samochodu i odjechałam do domu. Nie chciałam przeszkadzać Chuckowi. Byłam wkurzona. Pieprzony Verde zniszczył mi wieczór i sukienkę. Ten człowiek doprowadzał mnie do szału, mimo że go nie znałam. Złość na Chucka wcale mi nie mijała, wręcz przeciwnie – narastała. Gdy wracałam do domu, wymieniliśmy kilka nieprzyjemnych wiadomości. Dostąpiłam tego zaszczytu, że zainteresował się, co ze mną. Nie były to jednak troskliwe SMS-y, zarzucał mi, że zrobiłam to celowo, bo miałam negatywne nastawienie. Wzięłam prysznic i cisnęłam zniszczoną sukienkę w kąt łazienki, po czym poszłam do łóżka, lecz sen nie nadchodził. Cały czas przed oczami miałam zadowoloną minę tego pieprzonego Hiszpana, jak z gracją i pewnością siebie rozmawiał z Chuckiem. Nienawidziłam takichtypków.

Wtulona w puchową kołdrę poczułam, jak miejsce obok mnie pomału się zapada. Nie wiedziałam, która godzina, ale sądząc po zapachu Chucka, impreza dobiegła końca. Chuck objął mnie ręką i udawał, że wszystko jest w najlepszym porządku. Tyle że ja nie miałam zamiaru puścić mu tegopłazem.

– Nie złość się, Faith. Kupię ci kilka takichsukienek.

Nie chodziło mi o pieprzone sukienki, lecz o to, jak mnie potraktował, jak wymownie polecił, abym poszła do łazienki. O to, jak zwyzywał mnie w wiadomościach. Podniosłam się i oparłam o wezgłowiełóżka.

– Nie chcę sukienek, tylko twojego szacunku, Chuck – odpowiedziałam, wpatrując się w światłaManhattanu.

Chuck przewrócił się na plecy, bym mogła na niegospojrzeć.

W moich oczach pojawiły sięłzy.

– Czy ja cię nie szanuję, Faith?

– Tak się poczułam, jak kazałeś mi pójść do łazienki, a sam zostałeś zadowolony z tym kretynem – wyjaśniłam.

– To cię tak uraziło? Że powiedziałem, że masz pójść do łazienki, a sam zostałem i chwilę porozmawiałem ze swoimwspólnikiem?

– Nie, nie to. Twój ton i to, jak mnie potraktowałeś, wymieniając ze mną SMS-y. Czy to według ciebie jest szacunek? Jak ty mnie dziś potraktowałeś? Jak nic nieznaczącą pierwszą lepszą dziewuchę z ulicy – dodałam, próbując uwolnić się z jegoobjęć.

– Wcale tak nie jest, kocham cię, Faith, zawsze będę cię kochał. – Pocałował mnie w czoło. – I opanuj swoją złość względem Ernesta, bo będziesz go teraz częściej spotykać. To mój wspólnik. – Przytulił mnie dosiebie.

To jego wspólnik, a nie mój – pomyślałam.

***

Wstając rano, wcale nie czułam się lepiej. Miałam migrenę, ale nie z powodu wypitego wczoraj szampana, a nieprzespanej nocy. Cały czas analizowałam zachowanie Chucka i to, jak mnie potraktował. Było mi przykro, byłam zła i rozczarowana. Lecz nie tylko to mnie niepokoiło. Ernesto to człowiek, który może namieszać mi w głowie i wedrzeć się do mojego życia całkiem nieproszony. Widać, że manipulację ma w małympalcu.

Zeszłam na dół do jadalni, gdzie czekało na mnie śniadanie. Ku mojemu zaskoczeniu Chuck siedział przy stole, przeglądając jakieś informacje w tablecie i popijając kawę. Kiedy mnie zobaczył, wstał ze swojego miejsca, chwycił leżące na stole kwiaty i podszedł domnie.

– Faith, przepraszam za wczoraj – powiedział, całując mnie wpoliczek.

Zawiązałam mocniej szlafrok i, minąwszy go, usiadłam na swoim miejscu. Nalałam sobie świeżo wyciskanego soku z pomarańczy i upiłam łyk. Chuck usiadł, złapał mnie za rękę i przybliżył ją do swoichust.

– Nie zachowam się już tak, żebyś poczuła się nieszanowana, obiecuję – dodał.

Wiele razy się tak zachowywał i jeszcze więcej obiecywał zmianę. Jego słowa nie miały dla mnie żadnejwartości.

– Mam taką nadzieję – odparłam niechętnie i nałożyłam sobie omlet zjajek.

– Jakie masz dziś plany, kotku? – zapytał.

– Widzę się z naszymi matkami – odpowiedziałam, przewracającoczami.

Wiedziałam, że boląca głowa plus te dwie nie wróżyło nicdobrego.

– Może zjesz ze mną lunch? Mogłabyś przyjechać do firmy – zaproponował.

– Postaramsię.

Chuck mnie obserwował. Nie uszło jego uwadze, że mi to niepasowało.

– Kocham cię, Faith. Naprawdę cię kocham – wyznał.

Zrobiło mi się nieco lżej na sercu, poczułam, że może to jednak ma sens. Nie chciałam się już dalej na niego złościć. Przecież żadne z nas nie miało wpływu na sytuację, która miała wczorajmiejsce.

– Ja ciebie też – odpowiedziałam i wystawiłam usta dopocałunku.

Chuck wychylił się ze swojego miejsca i było jak dawniej – miło i przyjemnie. Właśnie takiego Chucka kochałam najbardziej. Tego szczerego, pełnego uczucia izrozumienia.

Pożegnałam się z nim i poszłam na górę przygotować się na spotkanie z naszymimatkami.

Po szybkim prysznicu zaczęłam przeglądać zawartość swojejgarderoby.

W pewnym momencie zadzwonił mój telefon, a na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie mojejmamy.

– Cześć, mamuś.

– Cześć, skarbie, przyjechać po ciebie czy przyjedziesz sama? – zapytała Molly Avoy ciepłymgłosem.

– Przyjadę sama, później umówiłam się z Chuckiem, więc muszę miećsamochód.

– Nie chcę pytać przy Margaret, ale dlaczego tak szybko wczoraj wyszłaś zbalu?

Fakt, nie pożegnałam się z rodzicami, wyszłam pospiesznie, by jak najprędzej znaleźć się wdomu.

– Opowiem ci później, dobrze? Ktoś dzwoni do drzwi. – Rozłączyłamsię.

Włożyłam koszulkę i pobiegłam. Otworzyłam, zasłaniając bieliznę. Przede mną stał mężczyzna odwrócony plecami. Nie skojarzyłam od razu, ktoto.

– Tak? – zapytałam.

Kiedy się odwrócił, moim oczom ukazał się nikt inny jakVerde.

Co, do chuja? – pomyślałam. – Czy to jest jakaś ukrytakamera?

Na mojej twarzy od razu pojawiło się niezadowolenie. Kwiaty w jego ręku miały w sobie więcej radości niżja.

– Dzień dobry, Faith. – Uśmiechnął się od ucha doucha.

Rozdział V

Ernesto

Od wczoraj po głowie chodziła mi Faith. Nie mogłem przestać myśleć o tej kobiecie, dlatego postanowiłem złożyć jej poranną wizytę. Wiedziałem, o której Chuck wybiera się do pracy. Wolałem uniknąć niepotrzebnych nieporozumień. Wsiadłem więc w samochód i udałem się do ich domu. Dzwoniąc do drzwi, zdawałem sobie sprawę, że otworzy mi ona, nie przypuszczałem jednak, że zobaczę ją w pełnej okazałości. Zdezorientowana Faith stała w samej koszulce. To niedopuszczalne, żeby taka kobieta tak się obnażała. Gdyby była tylko moja, to jej tyłek byłby czerwony za pokazywanie się w takim stroju. I to w dodatku obcym i napalonymmężczyznom.

– Dzień dobry, Faith. – Uśmiechnąłem się doniej.

– Co ty tu robisz? Chucka nie ma – odparła, nie witając się zemną.

Wiedziałem, że po wczorajszej sytuacji nie pała do mnie sympatią. Zdecydowałem się działać. Pokazałem jej papierowe pudełko, w którym miałem kilka ciastek zkremem.

– Postanowiłem napić się z tobą kawy i zjeść ciastko na zgodę za wczoraj – oznajmiłem.

Faith spojrzała na mnie i zaczęła się głośnośmiać.

Podążyłem zanią.

– Ty jesteś nienormalny, prawda? – zapytała, patrząckpiąco.

– Jestem całkowicie normalny i poważny. – Posłałem jej czarującyuśmiech.

– Nie wypiję z tobą kawy ani nie zjem ciastka. Kiedy nie ma mojego narzeczonego, nie nachodź mnie w naszymdomu.

Chciałem zagrać jej na nerwach, bo Faith to twardazawodniczka.

– Z tego, co wiem, to nie jest jeszcze twój narzeczony, a przez dwa miesiące może się wiele zmienić – rzuciłem.

– Jesteś bezczelnym dupkiem, odejdź, bo zadzwonię po policję – zagroziła.

– Oj, Faith. – Pokręciłem głową i zbliżyłem się, aby pocałować ją wpoliczek.

W tym momencie poczułem na swoim gorącepieczenie.

– Wypierdalaj stąd i nie waż się mnie więcej dotykać! – krzyczała, zamykając przede mnądrzwi.

Ostra, lubię takie. Widziałem wypieki na jej twarzy. Ona też nie mogła przestać o mnie myśleć. Poczekam, aż spuści nieco ztonu.

Dumny z siebie wsiadłem do swojego ferrari. Trochę emocji. Co z tego, że negatywnych, one zawsze mogą przerodzić się w coś więcej. Faith i tak prędzej czy później będzie myśleć wyłącznie o mnie i o tym, jakby jej było ze mną. Jestem Ernesto Verde, żadna kobieta mi nie odmawia. Żadna. Faith miała w sobie coś, co mnie do niej przyciągało. Będzie moja. Byłem pewny siebie – owszem, zgodzę się z tym. Pragnąłem jej i nie zamierzałem tego ukrywać. Odpaliłem silnik i ruszyłem na umówione spotkanie z Chuckiem. Podłączyłem zestaw głośnomówiący w samochodzie i zadzwoniłem do swojej sekretarki, Yolanty. Odebrała po kilkusygnałach.

– Tak, panie Verde? – zapytała jak zwyklemiło.

– Yolanto, masz adres Mastertona? Domowy?

– Tak, jest w dokumentach – odparła.

Już zacierałemręce.

– Świetnie, wyślij piękny bukiet kwiatów do Pani Faith Avoy. Na liściku tylko moje inicjały. „EV”, tak dla przypomnienia – zażartowałem.

– Tak, wiem, panieVerde.

Rozłączyłem, uważając rozmowę zaskończoną.

Zapaliłem papierosa i spuściłem szybę w aucie. Przyglądałem się przechodniom, kiedy na moim wyświetlaczu pojawił się SMS od mojego przyjaciela, Paca.

Informował mnie o nadchodzących urodzinach mojej chrześniaczki, które miały się odbyć za trzytygodnie.

Tyle sobie daję, aby uwieść Faith i pokazać jej, jak to jest być z prawdziwym mężczyzną – pomyślałem i zaśmiałem się wduchu.

Odpisałem Pacowi krótkie „OK” i ruszyłem w dalsządrogę.

Podjechałem pod budynek, w którym mieściło się biuro Chucka. Wysiadłszy z samochodu, skierowałem się do recepcji, gdzie siedziała sekretarka, która wpuszczała gości prezesaMastertona.

Nachyliłem się nad jej biurkiem i jak zawsze puściłem do niej oko. Kazała mi usiąść na skórzanym fotelu i czekać, aż prezes będzie mógł mnieprzyjąć.

Po głowie wciąż chodziła mi Faith. Jej tyłeczek w tej kusej koszulce, te wypieki na twarzy. Chciałbym, żeby już wiła się pode mną z rozkoszy i żeby jej śliczne usteczka krzyczały moje imię. Moje rozmyślania o upojnych chwilach z Faith brutalnie przerwał zadowolony Chuck, który stanął w dębowych drzwiach swojego gabinetu. Podszedłem do niego, by się z nimprzywitać.

– Chuck – powiedziałem.

– Ernesto, dobrze cię widzieć. – Wpuścił mnie do środka. – Jesteś gotowy wydać swoje miliony? – zażartował.

– Zawsze – odparłem i usiadłem na kanapie. – Byłem u ciebie rano, ale cię nie było, zastałem za to Faith. – Położyłem opakowanie z ciastkami na jegobiurku.

– Tak, dziś wcześniejzacząłem.

No co ty nie powiesz, codziennie tak zaczynasz, kretynie – pomyślałem.

– Pomyliłem się i pojechałem najpierw do ciebie. Swoją drogą niech Faith uważa na siebie. To byłem ja, twój wspólnik, ale teraz tyle się słyszy… – wprowadziłemnapięcie.

– Co sugerujesz? – zapytał zdziwionyChuck.

– Otwieranie drzwi w samej bieliźnie nie jest zbyt rozsądne. To jest Nowy Jork – wyjaśniłem.

Chuck podrapał się po brwi i spojrzał na mnie zszokowany wyczynem swojejkobiety.

Ooo, tak, pasuje mi to – przyznałem wduchu.

– Miała trudny poranek, a w dodatku jest umówiona dziś z naszymi matkami, więc to pewnie z tego powodu – odpowiedział.

– Pewnie tak. To co, zaczynamy? – Rozsiadłem się wygodnie, przyglądając jegotwarzy.

Znikł z niej uśmiech, a teraz pojawiła się jawnazłość.

Sekretarka Chucka przyniosła nam kawę i dokumenty potrzebne do omówienia naszego projektu. Godziny leciały, a Chuck opowiadał o różnych makietach i wszystkich potrzebnych materiałach. Wiedziałem to z prezentacji i wiadomości, które ze mną wymieniał. Był nudny nawet w sferze zawodowej. Nie wiem, co taka kobieta jak Faith z nim robiła. Udawałem, że słucham go uważnie, ale za wszelką cenę chciałem zbliżyć się do jego dziewczyny. Marzyłem o jej dotyku, o jej ciepłym oddechu na moich ustach. Kiedy nasze spotkanie dobiegło końca, poczułem, że jestemgłodny.

– Idziemy na lunch? – zaproponowałem.

Chuck spojrzał na mnie z zawiedzionąminą.

– Umówiłem się z Faith – odpowiedział.

Wstałem i pożegnałem się ze swoim wspólnikiem, sugerując mu, że koniecznie musimy się spotkać w trójkę. Wychodząc z biura, puściłem oczko sekretarce. Był listopad, a na Manhattanie wciąż zdarzały się ciepłe dni. Odpaliłem papierosa i wsunąłem okulary nanos.

Kiedy kierowałem się do ferrari, zobaczyłem Faith, która parkowała samochód. Nie byłem więc zaskoczony, że spotkałem ją w drodze do swojego auta. Wręcz przeciwnie, czekałem na to. Na mój widok przewróciła niebieskimi oczami, nieudolnie próbując mnie wyminąć. Gdzieś w głowie już pewnie mnie mordowała. Ale byłem w jej myślach – to się liczyło. Stanąłem przed nią i nie pozwoliłem jejprzejść.

Grałem jej na nerwach, ale to była moja taktyka w tejgrze.

– Jeszcze raz i co? – zapytałem.

– Inic.

– Jeszcze raz i będziesz musiała się ze mną umówić na kolację – rzuciłemnonszalancko.

– W twoich snach, Verde. – Przeszła obok, ale nie weszła dobudynku.

– Nawet nie wiesz, co w nich robisz – powiedziałem tuż zanią.

Faith tylko uniosła rękę i pokazała środkowy palec. Zaśmiałem się i udałem do swojego samochodu. Gnębienie jej będzie chyba moim nowym hobby. Tak uroczo się złościła i udawała, że jej to nie rusza. To była całkiem zabawnagra.

Rozdział VI

Faith

Byłam gotowa na spotkanie z Chuckiem. O porannym nieproszonym gościu już zapomniałam. Teraz cieszyłam się na spotkanie z moim ukochanym. Kiedy wjeżdżałam na parking, myślałam, że mam zwidy, że to nie mogła być prawda. Ale gdy tylko wysiadłam z auta, wiedziałam, że to jednak nie zwidy, a Ernesto Verde. Czy ten człowiek mógłby dać mi święty spokój? Oczywiście nie obyło się od głupich docinków, aluzji i podtekstów z jego strony. Postanowiłam go wyminąć i wejść do budynku. Byłam cała rozgrzana, nie wiem, dlaczego on tak na mnie działał. Jego ego mnie przerażało, a zachowanie wkurzało. Był typem, który zawsze omijałam szerokim lukiem. A teraz? Teraz moje ciało reagowało na niego dość specyficznie. Przed spotkaniem z Chuckiem udałam się do łazienki, musiałam pozbyć się wypieków ztwarzy.

***

Przedpołudnie spędzone z moim mężczyzną było bardzo miłe. Zjedliśmy lunch w wykwintnej restauracji, a ja podzieliłam się z nim doznaniami z dzisiejszego ranka spędzonego z naszymi matkami. Opowiadałam mu o tym, jaką restaurację wybrałyśmy na zaręczyny, o tym, jakie ozdoby będą i że Margaret wymyśliła motyw przewodni. Kiedy Chuck to usłyszał, parsknął śmiechem. Tego potrzebowałam, mojego beztroskiegomężczyzny.

– Już widzę, jak nasi goście się przebierają. Faith, musisz ją powstrzymać. – Śmiał się, wyglądał wtedy bardzobeztrosko.

– Próbowałam, ale znasz ją – odpowiedziałam, po czym upiłam łykwina.

Wydawało się, że wszystko układa się idealnie, lecz kiedy wychodziliśmy z restauracji, spotkaliśmy Ernesta. To już trzeci raz dziś. Szlag mnie trafiał. To takie wielkie miasto, tyle restauracji, a on musiał być akurat tam, gdzie ja i Chuck. Nie wiedziałam, czy ten kretyn nas śledził, ale gnębienie mnie wychodziło mu idealnie. Stanął przed nami, obejmując niższą od siebie blondynkę, która uśmiechała siękokieteryjnie.

– Ale dziś na siebie wpadamy, Faith – zwrócił się domnie.

Otworzyłam usta zezdziwienia.

– Macie do siebie szczęście – powiedział Chuck, popychając mnie delikatnie do przodu. – Na razie, Ernesto – rzucił.

Dziękowałam Bogu, że nie musiałam z nim rozmawiać i że Chuck szybko się go pozbył. Przeszliśmy kilka kroków do naszych samochodów. Spojrzałam na swojego chłopaka i zaczęłam mówić, co myślę o tymHiszpanie.

– Nie podoba mi się on, Chuck. Jest dziwny i dziwnie sięzachowuje.

– Przesadzasz, to Europejczyk, taki ma styl. Nie dramatyzuj i przywyknij do niego, bo to mój wspólnik – dodał.

Tak, przywyknąć do kogoś, kto widzi cię trzy razy dziennie i za każdym razem rzuca ci głodne spojrzenie. Nie, nie maszans.

– No i co z tego? Nie podoba mi się on – tłumaczyłamdalej.

– Musisz się przyzwyczaić ikoniec.

Nie rozumiałam, dlaczego on się takupierał.

– Zapomniałam. Interes jest dla ciebie ważniejszy niż mój komfort, tak?

– Nie, ale nie będę rezygnował z milionowej inwestycji tylko dlatego, że tobie on nie pasuje. Nie pasuje ci bo co? Bo widział cię w gaciach? Nie trzeba otwierać drzwi w samej bieliźnie. A może przeszkadza ci to, że oblał twoją okropną sukienkę, co? Skończ zachowywać się jak dzieciak, skończ, bo to jest żałosne. Wymyśliła sobie, że on jej się nie podoba i mam zakończyć z nim współpracę. Puknij się w łeb, Faith.

Nie wierzyłam, że to powiedział. Przez jedno popołudnie Chuck wykrzyczał mi rzeczy, których nie słyszałam przez cały związek. Odwróciłam się na pięcie i poszłam do swojego samochodu, zostawiając go bez słowa. Poczułam się tak, jakbym dostała siarczysty policzek w twarz. Nie tak powinien się zachowywać mężczyzna, który podobno mnie kocha. Jego nagły atak na mnie był nie na miejscu, wyraziłam swoje zdanie, nie ukrywałam przed nim tego, co myślę o Verdem, grałam fair. Chuck dla pieniędzy jest w stanie zrobić wiele, ale nie myślałam, że jest w stanie poświęcić mnie i nasz związek. Do oczu cisnęły mi się łzy, byłam rozgoryczona i zawiedziona.

Wsiadłam do czerwonego audi i odjechałam najszybciej, jak tylko się dało. Nie chciałam już patrzeć na tego człowieka ani z nim przebywać. Tego było za wiele. Mógłby chociaż zareagować na to, co wyczyniał jego ukochany wspólnik. Ale on wolał zwalić wszystko na mnie. To moja wina i mojeurojenia.

***

Jeżdżąc bez celu, postawiłam wstąpić do sklepu po butelkę wina. Potrzebowałam rozmowy, a nikt mnie nie wysłucha tak jak moja przyjaciółka. Daren mieszkała na obrzeżach miasta. By do niej dotrzeć, musiałam przebić się przez centrum. Cały czas słyszałam słowa Chucka – jak bronił tego Hiszpana, jak próbował mi wmówić, że mam paranoję i coś mi się wydaje. Na przekór wszystkiemu Ernesto również pojawiał się w moich myślach, błądził po nich od wczoraj, denerwując mnie jeszcze bardziej. Nie chciałam, by ten nieproszony gość namieszał mi w głowie i wzwiązku.

Zatrzymałam się pod białym domem z idealnie przystrzyżonym trawnikiem. Podałam kluczyki szoferowi, który stał na podjeździe, i weszłam do środka. Wiedziałam, że mieli w domu winnicę, ale przyjść z butelką wina to dobry pretekst do picia alkoholu. Od razu przywitała mnie moja przyjaciółka, była w stroju do jogi, a jej włosy tworzyłygniazdo.

– Wyglądasz fatalnie, Faith – skwitowała.

– Tak się czuję, cały poranek spędziłam z matkami, a później ciągle natykałam się na tego Ernesta. Miałaś rację, on jest dośćspecyficzny.

Skierowałam się do salonu, gdzie padłam na pluszowąkanapę.

Daren usiadła na dywanie i siłowała się z korkiem odwina.

– Co zrobił? – zainteresowałasię.

– Najpierw przyjechał do mnie, kiedy byłam sama w domu. Otworzyłam mu w koszulce i majtkach, bo myślałam, że to Chuck czegoś zapomniał. Później widziałam go na parkingu u Chucka, a na koniec w restauracji. Kiedy oznajmiłam Chuckowi, co o nim sądzę, ten zasugerował, że przesadzam, i zwyzywał mnie. Od wczoraj się z nim kłócę o tego hiszpańskiegognojka.

Pokrótce streściłam Daren dzisiejszezdarzenia.

– Wzbudza w tobie emocje, niedobrze – rzekła Daren, poprawiająckok.

– Co? Jakie emocje? Denerwuje mnie i tyle – odparłam i przystawiłam butelkę doust.

– On nie odpuści, wiesz o tym? – zapytała.

– Mam chłopaka, a zaraz narzeczonego – próbowałam przekonać samąsiebie.

– Jego to nie interesuje, to nie jest typ, który bawi się w związek – oznajmiła, zabierając ode mniebutelkę.

Coś w tym było, pożerał mnie wzrokiem za każdym razem, kiedy mnie widział, a te przypadkowe spotkania były dość… nieprzypadkowe.

– Matka i teściowa mnie wykończą, wiesz o tym? – próbowałam zmienićtemat.

Nie chciałam dalej rozmawiać o Verdem, bo to doprowadzało mnie do skrajnejnerwicy.

– A co tym razem zrobiły panie Masterton i Avoy? – spytała rozbawiona Daren, po czym upiła kolejny łykwina.

Była taka beztroska, tego jej właśnie zazdrościłam, że trafiła na dobrego mężczyznę, który ją kochał iszanował.

– Wybierałyśmy menu na przyjęcie zaręczynowe, a one co? Ignorowały mnie i działały same, jakby to one miały grać pierwsze skrzypce. Będziemy się przebierać, średnio to widzę, ale matka Chucka wymyśliła motyw przewodni. Udawałam, że mnie to bawi, ale tak naprawdę przerażał mnie fakt, że według nich wszystko musiało być tak skrupulatnie zaplanowane. – Otworzyłam się przed Daren. – Czasami chciałabym uciec gdzieś, gdzie mnie nikt nieznajdzie.

– No to ucieknij w ramiona Verdego, co ciszkodzi.

Spojrzałam na moją przyjaciółkę i od razu odsunęłam od siebie tęmyśl.

***

Wróciłam do domu lekko wstawiona. Cóż, no nie było to mądre zachowanie. Odłożyłam swoje kluczki na stoliku i skierowałam się do salonu, gdzie stał wielki bukiet. Ucieszona podeszłam do nich i