Ernest - Karolina Wójciak - ebook + audiobook

Ernest ebook i audiobook

Karolina Wójciak

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Kontynuacja serii „Powrót”

Ernest ma zasady, jest pewny tego, co chce osiągnąć w życiu. Zawsze marzył o karierze. Udało mu się zdobyć wykształcenie i pozycję w wojsku, a nawet na dziesięć lat zapomnieć o rodzinnym piekle… Nie jest jednak w stanie wyrzucić z głowy tych, których kocha. Ich ból i doświadczenia na zawsze pozostaną we wspomnieniach i nigdy nie przestaną dręczyć, jeśli nie odkryje prawdziwej przyczyny cierpienia swoich bliskich. Na szczęście ma u boku Gaję, która razem z nim stara się poznać wszystkie tajemnicze okoliczności, jakie miały miejsce w ich domach. To wspólne szukanie odpowiedzi zbliża ich do siebie, ale czy można pokochać kogoś w tak beznadziejnych okolicznościach? Czy Ernestowi i Gai uda się wyjaśnić, kto jest odpowiedzialny za zniknięcie Bruna? Czy Ernest, wyjeżdżając do Afganistanu bez uzyskania wszystkich odpowiedzi, odnajdzie spokój?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 462

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 17 min

Lektor: Karolina Wójciak

Oceny
4,7 (1008 ocen)
768
186
38
14
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ludabrowski

Nie oderwiesz się od lektury

Kto to przeczyta, ten z Mody na sukces się nie śmieje. 😉
20
joanna-mat

Nie oderwiesz się od lektury

Zakończenie pierwszej części sprawiło, że czułam się jakbym oberwała obuchem w głowę. Ale zakończenie ,, Ernestra"... Tu dostałam silnego kopa w brzuch. Nie spodziewałam się wielu rzeczy. Książka jest mocna, realistyczna... Nie jest to lekka powieść do kawy. Niemniej jednak mocno ją polecam.
21
Jolcyk123

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja jak wszystkie książki tej autorki ,));))
11
Terkaerka1

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka
00
kowmona

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00

Popularność




Dostępne w sprzedaży:

Tożsamość nieznana, NN

Matylda

Dom pełen kłamstw

Nigdy nie wygrasz

Wyrok

To będzie nasza tajemnica

Seria „Powrót” – tom I: Bruno

W przygotowaniu:

Seria „Powrót” – tom III: Gaja

Korekta: Katarzyna Wróbel

Projekt okładki: Karolina Wójciak

Zdjęcie z okładki: Shutterstock

Łamanie i skład: Mateusz Cichosz | Poskładane Studio DTP

Copyright © by Karolina Wójciak, 2020

West Vancouver, wrzesień 2020

All rights reserved.

ISBN MOBI: 978-83-958587-0-3

ISBN EPUB: 978-83-958587-1-0

ISBN PDF: 978-83-958587-0-4

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

I am light, I am light

I am not the things my family did

I am not the voices in my head

I am not the pieces of the brokenness inside

I am light, I am light

I'm not the mistakes that I have made

or any of the things that caused me pain

I am not the pieces of the dream I left behind

India Arie, I am light

Jestem światłem, jestem światłem

Nie jestem tym, co robiła moja rodzina

nie jestem głosami w mojej głowie

nie jestem fragmentami rozbitymi w środku

Jestem światłem, jestem światłem

Nie definiują mnie błędy, które popełniłam

ani żadne rzeczy, które sprawiły mi ból

nie jestem fragmentami marzenia, które porzuciłam

Wszystkim tym, którzy nie mieli zbyt różowo w domu.

Ernest

Nie było czasu do zmarnowania. Henio ruszył spod komendy jako pierwszy, a biorąc pod uwagę jego pośpiech i spojrzenie, którym chciał mnie zatrzymać, wiedziałem, że musiałem się uwijać, chcąc go prześcignąć. Czas pędził nieubłaganie i działał na moją niekorzyść.

– Chodź – rzuciłem do Gai. – Wsiadaj!

Sam, mało nie zabijając się o własne nogi, wskoczyłem na fotel kierowcy. Czekałem, aż ona usiądzie, trzymając dłoń na kluczyku. Przekręcając go, znów pomyślałem o prującym przez miasto Heniu. Wyobrażałem go sobie, jak ścina zakręty, jak pędzi, szykując sobie po drodze przemówienie mające zastraszyć mojego ojca. Nie po to tyle lat męczyliśmy się z ukrywaniem przeszłości, żeby teraz, w tak mało istotnym dla sprawy momencie, prawda wypłynęła na wierzch. Nie mogłem pozwolić, by ojca zatrzymali, musiałem go chronić. Pomóc mu żyć normalnie, bo zdążył już zapłacić za swoją zbrodnię. Zniszczyło mu to całe życie, a bez niego mój wyjazd na misję i zostawienie mamy samej nie wchodziły w grę. On teraz był jej potrzebny jak nigdy wcześniej.

Zerknąłem na Gaję, walczyła z pasem. Nie poganiałem jej, bo już i tak ręce trzęsły jej się ze stresu. Zapewne widząc moje nastawienie, czuła presję. Była zdenerwowana tak samo jak ja, więc krzyk czy strofowanie jej pogorszyłyby tylko jej stan. Nawet gdyby miała jechać bez pasów, nic by się nie stało. Od magazynów dzieliło mnie raptem kilka kilometrów, a ja musiałem jak najszybciej jechać do ojca. Porozmawiać z nim. Ostrzec go, żeby niczego nie wypaplał, żeby nie dał się zastraszyć temu staremu pijakowi. Ruszyłem w milczeniu. Wybrałem więc drogę na skróty – przez osiedle i prywatną dojazdówkę do domów. Nawet gdy mnie ktoś będzie próbował przegonić, bo przecież stał tam znak informujący o zakazie wjazdu dla osób postronnych, ucieknę. Będę szedł w zaparte i nawet gdyby ktoś miał stanąć mi na drodze, będę trąbił i nie zwolnię. Henio na bank będzie jechał przez miasto, a to pozwoli mi go wyprzedzić, zwłaszcza że wyruszyłem zaraz po nim. Jeśli ja dopadnę ojca, zanim on to zrobi, szanse na wyciągnięcie jego przeszłości na jaw będą niewielkie. Ojciec nie wie, jak niewiele udało się Heniowi ustawić i że ma za mało, żeby czegokolwiek od niego żądać. Jedyne, na co mógł liczyć, to spowiedź.

– Myślisz, że on aresztuje twojego tatę? – zapytała Gaja, a chrzęst metalu potwierdził, że zapięła w końcu pas.

– Nie pozwolę na to.

– Jeśli to zrobił, jeśli uniknął kary…

– Nie – wszedłem jej w słowo. – On karę to ma każdego dnia. Żyje z moją matką i walczy o normalny dom w tym całym pierdolniku.

– Przykro mi.

– Kiedyś mi się wydawało, że problem jest jak zepsute mięso. Śmierdzi, drażni cię, pozbywasz się go i koniec. Tak jednak nie jest. Teraz sądzę, że bliżej mu do rany. Niby się zagoił, niby go nie widać, ale nadal siedzi. Widzisz bliznę i wiesz, po czym jest, przypomina ci o bólu, jaki kiedyś przeszłaś.

– Nie wiem, o czym ty mówisz… – Przyglądała mi się uważnie. – Wysadzisz mnie po drodze?

– Nie mogę. Zaczekasz w aucie? – Zerknąłem na nią przelotnie, ale ten niewielki kontakt pozwolił, bym dostrzegł, jak skinęła głową.

Pędziłem więc, ile fabryka dała. Auto podskakiwało na dołkach, chrzęszcząc metalem, jakby miało się zaraz rozsypać na środku drogi. W ogóle nie myślałem o tym, czy przyjdzie mi za to zapłacić, jeśli się w jakiś sposób uszkodzi. Koszty w tej chwili nie miały żadnego znaczenia. Jedyne, co miałem w głowie, to obraz swojej rodziny. Gdyby ojciec poszedł siedzieć, dom całkowicie by się rozpadł. On był swego rodzaju klejem, który trzymał wszystko w kupie. Bez niego matka poszłaby w tango i zapiłaby się na śmierć. O ile kiedyś, po tym, jak oboje zniknęliby z mojego życia, po prostu zamknąłbym dom, teraz, gdy pojawił się ten przebieraniec, nie mogłem pozwolić na to, by to on został tam sam i żył za nasze pieniądze. Z pewnością byłoby mu to na rękę, ale niedoczekanie.

Parkując pod magazynem, przeskanowałem parking. Gęba mi się uśmiechnęła od ucha do ucha, bo gdziekolwiek bym nie patrzył, nie było radiowozu Henia, co dawało mi nadzieję, że jednak udało mi się go przechytrzyć. Nie sądziłem, żeby się schował i by chciał sprawdzić moją reakcję. Owszem, spieszył się, wychodząc, ale zupełnie o mnie zapomniał. Wyskoczyłem z auta i rzuciłem się biegiem do wejścia. Tam wyhamowałem. Nie chciałem skupiać na sobie uwagi pracowników magazynu, choć czułem tak ogromną adrenalinę, że najchętniej przeskoczyłbym ogrodzenie. Cieć pozwolił mi wejść, chciał mi wytłumaczyć, gdzie znajdę ojca, ale nie potrzebowałem pomocy. Od dziesięciu lat wykonywał tę samą pracę, na tym samym stanowisku, za te same psie pieniądze. Wszystko po to, by podtrzymać tę samą, marną historię zapracowanego człowieka zarabiającego uczciwie na utrzymanie rodziny, co z kolei w oczach ludzi wygląda jak poświęcanie się i miłość. Nie wiedzieli, że nie wychylał się, o nic nie prosił, ponieważ bał się, że w jakiś sposób jego niecny czyn wyjdzie na jaw. Postrzeganie jego osoby przez ludzi zmieniłoby się w sekundę, gdyby uświadomili sobie, że ich małe dzieci kręcą się po okolicy bez żadnej opieki. Przestaliby w nim widzieć dobrego sąsiada, ciężko pracującego na to, co ma, a przykleiliby mu łatkę pedofila. Od tylu lat nie popełnił błędu, zrozumiał, co zrobił źle, więc nie zasługiwał, by właśnie teraz to małe miasteczko usłyszało prawdziwą przyczynę naszego sprowadzenia się tutaj. Nawet jeśli Henio nie zdobędzie dowodów, nawet jeśli mu się nie uda ojca wsadzić, to i tak wystarczy puścić wieści, by cała okolica huczała. Nie dość, że straciłby pracę i dobre imię, ludzie by się go bali, prześladowali i dbali o to, żeby mu się nie żyło tutaj zbyt dobrze. Musiałby uciekać, bo nikt w tym małym miasteczku nie wybaczyłby pedofilowi ani tym bardziej by go nie zatrudnił.

Znalazłem go ubranego w biały kombinezon. W pierwszej chwili mnie nie widział, a jego skupiona mina sugerowała, jak oddany był zajęciu, które mu powierzono. Dopiero po chwili podniósł wzrok. Gdy tylko mnie zobaczył, zmarszczył czoło. W tej jednej minie dostrzegłem tak wiele: trwogę i strach. Jeśli się bał, to pewnie o matkę albo o mnie i nawet nie przyszło mu do głowy, że po tylu latach znów musi myśleć o sobie. Skinąłem na niego, żeby zostawił miejsce pracy. Nie musiałem mu tłumaczyć, co mnie do niego sprowadza, ani przekonywać, że zabieram go tylko na chwilę. Nie przepędzał mnie ani nie lekceważył. Zrozumiał od razu, że przyjechałem z ważnego powodu. Podszedł do jednego z kolegów, prosząc go o zastępstwo, a sam wyszedł ze mną.

– Coś się stało? Coś z matką? – dopytywał, ale ja nie chciałem jeszcze mówić. Nie, kiedy tyle uszu mogło słyszeć nasze słowa. Zaprzeczyłem jedynie ruchem głowy i nadal szedłem przed siebie.

Ojciec jednak się zatrzymał.

– Gdzie idziesz? O co tu chodzi? Ja nie mogę tak wychodzić. Mogą mnie zwolnić, jak zobaczą, że sobie spacery urządzam.

– Chodź – syknąłem do niego, nachylając się blisko, żeby tylko słyszał mój ton. Tak, by wywnioskował z niego, że sprawa jest pilna.

Zmierzyliśmy się wzrokiem, a potem skinął i ruszył. Odeszliśmy w krzaki. Niektórzy wiedzieli, że w tych krzakach biegła ścieżka, którą pracownicy przychodzili do magazynu. Ścinali sobie zakręt, bo nie chcieli obchodzić ogrodzenia dookoła. W siatce wycięli dziurę, którą zamykali na druciany haczyk. Szefostwo musiało o tym wiedzieć, ale skoro nikt się nie włamywał, poza dzieciakami, nikt też nie robił problemów o dziurę w siatce. Obecnie, po tylu latach marszu na skróty, wydeptano ścieżkę na dobre pół metra szerokości. Najwyraźniej ludzie już nie chodzili nią gęsiego, a parami.

Dotarliśmy na sam koniec, do dziury, i tam się zatrzymaliśmy.

– Henio wie – zacząłem, a ojca źrenice w mig rozszerzyły się, pokazując, jak bardzo się przestraszył. – Ale spokojnie. Nie ma dowodu. Był w naszym starym bloku, gadał z kimś. Oferował mi układ, żeby cię przyskrzynić, ale nie ma to znaczenia, bo jeśli to robił, to wie, że beze mnie, czyli bez pomocy, nie znajdzie na ciebie haka.

– Jaki układ?

– Bo mi zależy na tym, żeby zdemaskować tego przebierańca.

– Nie rób tego – rzucił ostro.

– Czego? – Przyglądałem mu się uważnie. – Zresztą nieważne. Przyjechałem tu, żeby cię ostrzec, żebyś się do niczego nie przyznawał, żebyś mu powiedział, że nie wiesz, o czym on pierdoli, i nic takiego nie miało miejsca. On ci niczego nie udowodni. Niczego.

– Wiem, bo tamci obiecali, że nie będą gadać – powiedział spokojnie. – Jeśli Henio nie ma dowodu innego niż informacje od ludzi, nic mi nie zrobi, ale… – Urwał na chwilę, a jego spojrzenie złagodniało. – Ja nie o tym mówiłem.

– A o czym? – Ściągnąłem brwi, zupełnie go nie rozumiejąc.

– Nie zabieraj matce Bruna.

– To nie Bruno! – warknąłem poirytowany, że i on łyka tę ściemę.

– Wiem, synu, przecież głupi nie jestem.

– Jak to? Skoro wiesz, to czemu… po co to?

Ojciec odszedł na chwilę, a potem odwrócił się do mnie i spojrzał mi przenikliwie w oczy. Ani on, ani matka nie lubili rozmawiać o naszej przeszłości. Każde pytanie zbywali, nie starając się nawet niczego wytłumaczyć. Zdradzili nam tylko tyle, ile musieli, a resztę trzymali w tajemnicy. Co więcej, o strzępach, które nam rzucili jak ochłap, zabraniali nam mówić komukolwiek z zewnątrz. Skąd jesteśmy, gdzie się urodziliśmy, co robiliśmy przed przyjazdem tutaj. Tak, jakbyśmy zostali tajnymi agentami, którzy musieli maskować swoją prawdziwą tożsamość. W rozumieniu mojego ojca świat dzielił się na to, co się dzieje na zewnątrz naszej rodziny, i to, co dzieje się wewnątrz.

– Dla matki – wyjaśnił. – Ona umiera. Nie zostało jej już dużo czasu. Pije od kiedy się urodziłeś. Wyobrażasz sobie, co to jest dla organizmu? Tyle lat nadużywania alkoholu? Nie odżywia się, jak powinna, nie dba o zdrowie. Jedyne, co daje jej radość, to wódka. Sądziłem, że gdy pojawi się Bruno, ona przestanie pić. Weźmie się za siebie, bo skoro się odnalazł, ma powód, by zachować trzeźwość – wyjaśnił, podchodząc bliżej. Położył mi dłoń na ramieniu. – Jest coś, o czym nie wiesz… nie widzę jednak sensu, żeby to nadal ciągnąć. Czas, żebyś poznał prawdę.

– Jaką prawdę? – zainteresowałem się świadomy, jak wiele przede mną ukrywali.

– Kiedy byłeś na misji, pojechaliśmy do lekarza, bo matka miała wodobrzusze. Ściągnęli jej to z brzucha litrami. Była na silnych prochach, miała nawet okres trzeźwości, bo lekarz ją nastraszył. Kazał jej całkowicie odstawić alkohol, ale się nie udało. Wybrała wódkę mimo żylaków przełyku i marskości wątroby. Jakiś czas potem byliśmy znów w szpitalu, bo zaczęła załatwiać się krwią. Zrobili badania, podejrzewają raka.

– Co?! – Oddychałem z trudem, bo z każdym słowem, które wymawiał, traciłem grunt pod nogami. – Czemu mi nie mówiliście?! Czemu nikt mi nie powiedział o szpitalu?! O chorobach!?

– A co byś zrobił? – Przyglądał mi się z żalem w oczach. – Jesteś na misji, daleko stąd. Musisz mieć w akcji dobrą głowę, a nie zamartwiać się, co z matką alkoholiczką. Jej nie da się już pomóc. Nawet jakbyś ją błagał na kolanach. To silniejsze od niej. W takich chwilach jak ta, kiedy nie ma już nadziei, jedyne, co możesz dla niej zrobić, to walczyć o siebie.

Odwróciłem się od niego, czując ucisk w piersi, walcząc ze łzami, z tym podłym uczuciem, które mogłem spokojnie nazwać wyrzutami sumienia. Wyjechałem, zapomniałem o niej i o tym, jaki miała problem. Nigdy nie zadałem sobie trudu, by jej pomóc, by zmusić ją do leczenia. Wybrałem wygodę, ucieczkę od odpowiedzialności i od troski, od zwykłego ludzkiego niesienia pomocy bliskiemu. Olałem własną matkę.

Byłem zły na siebie, ale także na ojca za to, że mnie nigdy nie poinformował. Nie dał mi szansy, żebym sam zdecydował, co chcę z tym zrobić. Wybrał zachowanie w tajemnicy jej choroby i stanu, w jakim się znalazła, tak, jak wszystkiego, co się wydarzyło w moim życiu. Był mistrzem trzymania bolesnych wydarzeń w sekrecie.

Jedyne, w czym miał rację, to w tym, że mogłem się tego spodziewać, skoro piła od lat, bo przecież nieraz widziałem ją nieprzytomną, nieraz leżała na łóżku bez znaku życia, nieraz sięgała przy mnie po alkohol, nieraz piła prosto z butelki na moich oczach. Dlaczego mając tyle wyraźnych oznak jej poważnego problemu, zlekceważyłem go mimo wszystko? Dlaczego nigdy nie przyszło mi do głowy, że ktoś pijący tak często i tak dużo któregoś dnia wykończy się sam? Czemu nie stanąłem obok niej i nie spojrzałem na nią krytycznie? Dlaczego uważałem, że ktoś taki słaby, ledwo funkcjonujący, ma nieskończoną liczbę żyć?

– Jesteś pewien, że już za późno? – Odwróciłem się do niego ponownie. – Może da się ją wysłać na terapię? Nie wiem… do jakiegoś ośrodka? Jakiś odwyk? Leczenie?

– Była już dwa razy. – Pokiwał przecząco głową. – Ona już tego nie zmieni, bo nawet odwyku nie chciała kończyć. Dzwoniła, żebym ją odebrał. Najdłużej wytrzymała prawie cały miesiąc. Brakowało jej dwóch dni do zakończenia leczenia. Uwierzyła, że jest już silna, że da sobie radę sama. Za szybko. Poległa następnego dnia. Znalazłem ją tak pijaną, że przelewała mi się przez ręce…

W jego słowach wyczuwałem silny ból, który rozlewał się między nami, wypełniając tę niewielką dzielącą nas przestrzeń, i wpływał na mnie samego. Instynktownie chciałem się przed nim bronić, a jedynym sposobem było poproszenie ojca, by zamilkł. Tak, jakby cisza stanowiła swego rodzaju zaprzeczenie, dawała możliwość ucieczki choćby myślami od tej przerażającej wizji krótkiego i marnego życia, jakie czekało moją matkę. Gdybym mógł, uciekłbym tam, gdzie by mnie tylko nogi zaniosły, ale wiedziałem, że właśnie teraz ojciec jest ze mną szczery. Może sobie na to pozwolić, bo już niczego nie da się zmienić. To właśnie dzięki temu, że w końcu odkrył karty, mam szansę, by z nim porozmawiać tak, jak zawsze chciałem – od serca, pozwalając sobie na emocje, strach i na ból, od którego do tej pory udawało mu się mnie izolować.

– Dlatego chcę, żeby umarła w spokoju – powiedział, a mnie znów te słowa zraniły jak ostrze wbite prosto w ciało. – Już nie walczę o to, żeby się wyleczyła, żeby chociaż przestała pić. Oświeciło mnie całkiem niedawno, że ona nie jest już w stanie zwalczyć tego nałogu. Jest zbyt słaba i nawet to, że Bruno się znalazł, jej nie uleczy. Wcześniej wydawało mi się oczywiste, że tak się właśnie stanie. Był problem, jest rozwiązanie, nie ma problemu i żyjemy, jakby nigdy nic. – Wymawiając to zdanie, uśmiechnął się nieznacznie. – Bo widzisz… od czasu jego zniknięcia piła jeszcze więcej. Wyrzucała sobie, że się nim nie zajmowała tak, jak powinna. Co chwilę porównywała się do Koterowej, która dla dziecka robiła wszystko, i w kółko powtarzała, że ona nigdy nie powinna mieć dzieci, że tylko was krzywdzi.

Poczułem gulę, która formowała się w moim gardle i odbierała mi zdolność przełykania i oddychania. Chciałbym powiedzieć, że brakowało mi miłości matki, ale człowiek nie wie, że czegoś mu brakuje, jeśli tego wcześniej nie zaznał. Tęskni się za czymś, czego się doświadczyło i czego wspomnienie gnębi. Owszem, czułem pustkę, ale nie do końca potrafiłem określić, gdzie miała swoje źródło. Traktowałem picie matki jako stały element naszego życia. Nie pamiętałem czasów, gdy zachowywała trzeźwość. Nauczyłem się życia w takim domu i nie oczekiwałem zmiany. Zaakceptowałem ich wybory, tak jak to, że ojca nigdy nie można było zostawiać z Gają. Raz, kiedy Bruno przebywał poza domem, na leczeniu, matka przypomniała mi, by pilnować ojca w domu Koterów non stop. Nie kwestionowałem jej polecenia, nie pytałem o nic ojca. Po prostu poszedłem tam i wykonałem zadanie. Być może dlatego tak dobrze odnajduję się wojsku. Nie pytam o powody, nie podważam żadnego rozkazu, wykonuję go. Życie pod dachem z moimi rodzicami fantastycznie mnie wytrenowało.

– Jak ona umrze, będziesz mógł go wywalić – kontynuował po chwili temat przebierańca. – Do tego czasu, proszę, pozwól jej wierzyć, że jej dziecko wróciło. Zrobisz to dla mnie?

– Ile… ona ma… czasu?

– Tego nikt nie wie, ale piciem sobie nie pomaga.

– To czemu, skoro wierzy, że to jej dziecko, nie przestaje pić?

– Bo nie potrafi. Wcześniej piła z wyrzutów sumienia, teraz po prostu pije. Ma spokój w sercu i w głowie. Nie widzisz tego? – Przerwał na chwilę, a potem wyjaśnił: – Ja też się na nią złoszczę. Jak widzę, że jest zalana w trupa, to się we mnie gotuje. Błagam ją, żeby mniej piła, po trochu. Czyż to nie szalone? Pozwalam jej pić, kupuję jej alkohol, ale nie zgadzam się, żeby zabiła się tą wódką już teraz.

Ból w klatce piersiowej się nasilał. Jadąc tutaj, spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego. Dałem się zaskoczyć, bo o niczym nie miałem pojęcia. Owszem, słyszałem ich kłócących się, ale nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji.

– Mogłeś mi powiedzieć – wyrzuciłem mu w końcu, czując ogarniającą mnie bezsilność.

– Ernest – objął mnie i zamknął ciasno w ramionach – czego się spodziewałeś po alkoholiczce, która pije dzień w dzień od prawie trzydziestu lat?

– Ty nie chcesz jej pomóc! – Wyrwałem się z jego objęcia. – Czekasz, aż ona umrze! W końcu się uwolnisz od tego małżeństwa, które zawarłeś na siłę!

– Nie, dzieciaku. – Chciał do mnie podejść, ale wycofałem się, odbierając mu możliwość zbliżenia się do mnie. – Ja ją kochałem i będę kochał. Obiecałem, że się nią zajmę, i nie zostawię jej, nieważne, jak będzie źle. Możesz ją zapytać, ile razy prosiłem, ile razy woziłem do lekarzy. Przez całe twoje studia i służbę, do tej pory robiłem wszystko, żeby tylko jej pomóc. Ona się załamała po tym, jak musiała wracać ze Stanów i już nie dała sobie szansy na szczęście.

– Dlaczego – stanąłem naprzeciw niego, unosząc dumnie brodę – tyle lat ukrywasz przede mną prawdę? Powiedz mi. Co takiego stało się w Stanach, że musieliście uciekać?

– Nie mogę…

– I to jest, kurwa, to! – krzyknąłem, tracąc nad sobą panowanie.

Nie chciałem z nim dłużej rozmawiać. Wiedziałem, że nic więcej już mi nie powie. Do tej pory, gdy pytałem, dlaczego zdecydowali się mieszkać w zapyziałej Polsce zamiast w kraju spełnienia marzeń, odpowiadali wymijająco. Niby się tam matce nie podobało, niby nie miała tam możliwości rozwoju, ale cokolwiek nie powiedziała, nie trzymało się kupy. Kłamali jak z nut. Oboje. To właśnie powodowało, że nigdy z żadnym z nich nie miałem dobrych relacji. Nie mogłem im zaufać i traktować ich jako autorytetów, a tym bardziej jako przyjaciół. Wyniosłem się stąd, by się od nich uwolnić. Od tego całego zakłamania. Tego kombinowania w życiu.

Dopiero teraz, po tym, jak ojciec wyznał mi, dlaczego zataił chorobę matki, coś we mnie pękło. Dostrzegłem w jego działaniu coś więcej, jakiś ukryty powód, którego trzymanie w tajemnicy miało mi pomóc. Choć nadal irytowała mnie ta jego powściągliwość w dzieleniu się informacjami, teraz po raz pierwszy starałem się znaleźć wytłumaczenie inne niż to, do którego uciekałem się do tej pory.

Jak trudna musi być ich przeszłość, coś, z czym przyszło im się zmierzyć, skoro teraz, po tylu latach, ojciec nadal nie chce się zwierzyć. Będąc dorosłym, zaakceptowałbym wszystko, nieważne, co zrobili, nieważne, jak poważna byłaby ich wina. Tak jak zresztą to molestowanie. Żaden dzieciak nie chce słyszeć, że jego stary ma skłonność do młodych dziewczyn. Żaden nie chce uciekać, porzucać domu, szkoły i kolegów, by potem zamieszkać w małym miasteczku z nieprzychylnymi ludźmi. Z młodzieżą, która miała już od dawna ustalone relacje i przyjaźnie i pozostawała zamknięta na nowych. Zresztą nawet gdyby ktoś chciał się ze mną zaprzyjaźnić, od razu dopytywał o szczegóły, a ja musiałem ukrywać przed znajomymi tak wiele, co z kolei wyglądało, jakbym kłamał im w żywe oczy. Jednak koledzy to jeszcze nic. Nie mogłem zaprosić żadnej dziewczyny do domu z obawy, że ojciec mógłby coś powiedzieć lub zrobić. Bałem się nawet tego, że któregoś dnia wszedłby do klatki za jakąś dziewczynką, a ta byłaby córką kogoś ze szkoły lub znała mnie osobiście. To wszystko mocno mnie ograniczało, ale nigdy nie powiedziałem mu złego słowa, nigdy nie zadawałem niewygodnych pytań i akceptowałem ich wybory i warunki. Szanowałem ojca mimo wszystko. Choć nie wtajemniczyli mnie w szczegóły jego zbrodni, dowiedziałem się tego od znajomych, od życzliwych sąsiadów, kolegów ze szkoły i przypadkowych ludzi, chętnie donoszących mi o pikantnych szczegółach, by tylko sprawdzić moją reakcję. Pewnie gdyby nie „życzliwe” otoczenie, dzisiaj nadal zastanawiałbym się, dlaczego tak szybko się spakowaliśmy i uciekliśmy z dawnego miejsca zamieszkania.

Zostawiłem ojca na środku ścieżki, ucinając naszą rozmowę. Nawet gdyby próbował mnie zatrzymać i tak niczym by się ze mną nie podzielił. Przygnębiony szurałem nogami, wracając na parking. Jak zawsze w moim życiu poszukiwałem sensu, jakbym przeczuwał, że prędzej czy później coś mnie jeszcze bardziej zaskoczy. Przewidywanie czyjegoś zachowania to najtrudniejsze zadanie, jeśli tak naprawdę nie zna się tej osoby. Ze smutkiem stwierdziłem, jak niewiele wiedziałem o własnych rodzicach i jak nikłe szanse mam, żeby zdobyć więcej informacji. Wróciłem do samochodu, rozmyślając o tym, co powinienem dalej robić. Zerknąłem w kierunku auta: Gaja klikała coś w telefonie, więc początkowo mnie nie zauważyła. Gdy chwyciłem za klamkę, podskoczyła przestraszona. Złapała się nawet dłonią za piersi, ale zaraz potem posłała mi uśmiech. Starałem się odwzajemnić go, jednak nie potrafiłem. Nie po takiej rozmowie z ojcem.

– Wszystko w porządku? – zapytała, gdy usiadłem za kierownicą.

– Wiesz – odwróciłem się do niej – kiedyś rozumiałem, że ojciec traktuje mnie jak gówniarza, bo nim byłem. Nie można mi było powierzyć tajemnicy, nie można było poprosić o pomoc, bo pewnie nie zdałbym egzaminu z odpowiedzialności właśnie przez to, że byłem gówniarzem. Teraz, kiedy jestem na służbie, dostaję do wykonania zadania nieco większej rangi niż wysłuchanie starego pedofila, a mimo to dla swojego ojca nadal jestem niewystarczająco godny jego zaufania.

– A może się wstydzi? – Przyglądała mi się tym ufnym spojrzeniem.

Znałem je bardzo dobrze. Właśnie ono mnie do niej ciągnęło. Te emocje, które tak łatwo dawało się z niej wyczytać. Gołym okiem widziałem, że poruszyły ją moje słowa i bardzo chciała mi pomóc. Nie wiedziała tylko jak. Gdybym ja sam wiedział, tobym sobie pomógł, ale pozostawałem w wielkiej niewiadomej, poirytowany, załamany i zawiedziony tym, jak łatwo ojciec mnie skreślił. Choć wolałbym, żeby przyznała, jakim sukinkotem był mój stary, nadal traktując mnie jak gówniarza, dopuszczałem myśl, że Gaja mogła mieć rację. Ojciec faktycznie mógł zachować pokerową twarz ze względu na przepełniający go wstyd. Tyle że ja w to nie do końca wierzyłem.

– Nie wiem, co on myśli ani co czuje – zacząłem. – Nie chce zdemaskować tego przebierańca, bo twierdzi, że moja matka umiera. Ma kilka chorób…

– O Boże! – Gaja dotknęła teraz dłonią ust. – Tak mi przykro… Jejku… Ernest…

– Trudno mi powiedzieć, co mnie bardziej boli: czy to, że ukrywał przede mną stan matki, czy też to, że woli utrzymywać w domu jakiegoś przypadkowego człowieka, który ma być dla matki jak jakaś pieprzona lalka do zabawy. Nie może jej go odebrać, bo według niego ona się załamie. Chce, żeby miała radosne ostatnie chwile.

– To straszne… – westchnęła ciężko. – Ale rozumiem go.

– Też go rozumiem – prychnąłem. – I chyba wkurwia mnie też niesamowicie to, że sam będę musiał zaakceptować tego gościa, bo takie jest ich życzenie, a raczej ojca.

– Myślisz, że ona też wie?

– Nie sądzę, bo inaczej ta szopka nie miałaby sensu. Poza tym jest non stop pijana. Nie wie, jaki jest dzień tygodnia, co ostatnio jadła i kiedy, gdzie przebywają domownicy i co jest grane wokół niej. Jest jak beton, więc jak ma czaić, że ten gość to nie Bruno. – Wypuściłem powietrze zrezygnowany. – Ale wiesz, co mnie dziwi? – zapytałem, a Gaja milczała w oczekiwaniu na odpowiedź. – Skoro pije, skoro jest nieprzytomna, skoro nic nie czuje, to po co jej ten chłopak? Co on zmienia? Przecież nie spędza z nim czasu, nie siedzi z nim, trzymając go za rękę. Nie robią nic razem, ba… nawet nie rozmawiają ze sobą – żaliłem się, czując w środku pustkę. – I wiesz, co mnie jeszcze dobija? Że ja matce nie wystarczam do szczęścia. Musi być jakiś przebieraniec. Rozumiem, że tu chodzi o to zaginięcie, o zagłuszenie wyrzutów sumienia, ale kurwa mać, mają przecież dwoje dzieci.

Gaja pogłaskała mnie po ramieniu, starając się pocieszyć mnie w ten sposób. Oparłem się w fotelu i odchyliłem głowę. Najgorsza w życiu jest świadomość bycia niewystarczającym dla własnej rodziny, zbyt mało ważnym, by odnotowali moją obecność. Równie dobrze mogłoby mnie wcale nie być, a i tak żadne z nich by nie uroniło łzy.

– Nic tu po mnie – rzuciłem.

– Słucham?

– Wrócę chyba wcześniej na misję…

– Nie, nie rób tego! – powiedziała od razu, a ja spojrzałem na nią zaciekawiony jej żywiołową reakcją. – Wykorzystaj ten czas, żeby spędzić go jak najlepiej ze swoją mamą. Masz coś, co wspominasz z uśmiechem? Wspólną aktywność? Coś, co zrobiliście, kiedy byłeś mały lub po prostu młodszy?

Zaskoczyła mnie, więc odwróciłem się do niej. Czasami powiedziała lub zrobiła coś, co świadczyło o jej ogromnej dojrzałości i wrażliwości. O tym, że rozumiała ten popieprzony świat i starała się czerpać z niego coś dobrego, mimo że cały czas los serwował jej jedno wielkie gówno. Powtarzałem sobie, jak była młoda i jak niedoświadczona, żeby właśnie w ten sposób przekonywać siebie do niemyślenia o niej inaczej jak o dziewczynce z sąsiedztwa. Takiej, którą trzeba się zaopiekować i jej pomóc, bo nie ma nikogo. W takich jednak chwilach jak ta widziałem w niej partnerkę do rozmów, kogoś, kto poza braniem potrafił też dawać wsparcie. Kogoś, kto jest w stanie zrozumieć moje uczucia.

Musiałem jednak zareagować, by nie sądziła, że odebrałem ją źle, więc zdecydowałem się odpowiedzieć na jej pytania.

– Ona zawsze była pijana. Piła, od kiedy się urodziłem, więc te wspomnienia nie są jakieś wyjątkowe. Więcej wspólnych chwil wygrzebałbym ze starym, bo to on się nami zajmował, gdy ona leżała nieprzytomna. Podobno do czasu, gdy miałem pół roku, matkowała mi tak, jak powinna, dopiero potem coś się zmieniło. Ale wiesz… wtedy to ja byłem za mały, żeby cokolwiek pamiętać.

– Poświęć jej te dwa tygodnie. Jak tego nie zrobisz, będziesz żałował. – Zdziwiła mnie ogromnie stanowczość jej głosu.

– Skąd w tobie przekonanie, że będę żałował?

– Bo nie zostanie ci już nic. Do tej pory przystanią, do której wracałeś, był dom. Miałeś coś, przynależałeś do czegoś i kogoś. Gdy ona umrze, stracisz to. Będziesz sobie potem zadawał pytania, czy faktycznie włożyłeś wysiłek w tę relację, a wtedy jej odejście zrani cię jeszcze mocniej. Pozostawi ból, który będziesz nosił w sobie długo – mówiła z przejęciem, a potem spuściła wzrok. – Kiedyś, na jednym ze spotkań z psychologami od przemocy domowej – mówiła do swoich dłoni splecionych na kolanach – kobieta zajmująca się terapią powiedziała, że ludziom, którzy nas krzywdzą, trzeba powiedzieć trzy zdania: wybaczam ci, kocham cię i przepraszam.

Po raz kolejny przyglądałem się jej zdumiony słowami, jakie do mnie wypowiadała. Ich trafność, mądrość i znaczenie budziły mój podziw. Tak, jakbym słuchał jakiegoś guru od motywacji czy psychologii. Imponowała mi swoim spojrzeniem na świat.

– A czemu przepraszać? – zapytałem zainteresowany. – Przecież jako ofierze to tobie należą się przeprosiny. Jesteś pewna, że to tak właśnie leciało?

– Przepraszasz za to, co zrobiłeś i czego nie zrobiłeś – wyjaśniła. – Za to, że odszedłeś, nie oglądając się za siebie, za to, że nie dałeś kolejnej szansy. Tak naprawdę powodów może być wiele. Chodzi jednak o to, jak się czujesz w środku. Kobieta mówiła, że to jest potrzebne zarówno oprawcy, jak i ofierze. Tak, wiem – dodała szybko – pomyślisz, że to rady na przemoc domową, ale jeśli się dobrze zastanowić, to pasuje to do życia jak ulał, bo czasami ludzie krzywdzą dzieci lub małżonków i to wcale nie musi być przemoc. Owszem, ty masz rację, owszem, matka zawiodła, ale wolisz mieć rację, czy wolisz przeprosić i żyć w pokoju z samym sobą? Wolisz, żeby po śmierci mamy została ci racja, czy choć trochę odbudowana relacja, choć odrobina wspomnień i poczucie, że dałeś jej coś od siebie.

Pewnie Gaja miała rację – to złość nie pozwalała mi teraz spojrzeć obiektywnie na moje życie, relacje z matką czy w ogóle z rodzicami. Do tej pory skupiałem się na tym, czego nie dostałem, a nie na tym, co mogłem dać. Ja też mogłem wypełnić braki, jakie powstały po tym, jak moi rodzice dali ciała, lecz zamiast podjąć jakiekolwiek działanie, schowałem głowę w piasek, bo przecież łatwiej wymagać od kogoś niż od siebie.

Zapadła chwila ciszy. Jedyne odgłosy, jakie nas otaczały, to chrzęst maszyn z silosów oraz pokrzykiwania pracowników, ale znaczenie słów już do nas nie docierało. Oboje przetwarzaliśmy naszą rozmowę, zdając sobie sprawę, że te dwa położone tak blisko siebie domy kryły wyjątkowo wiele tajemnic, ale chyba jeszcze więcej rozczarowań, bólu i łez.

– Pogadasz z Brunem? – Gaja w końcu odważyła się zabrać głos.

– Nie wiem, co miałbym mu powiedzieć? Że co? Że mam go na oku? Że zakapuję na niego policji? Co z tego, jeśli Henio nic nie zrobi? Jakie ja mam teraz wyjście, no powiedz mi…

– Nie bądź na mnie zły. – Ściągnęła brwi zmartwiona. – Nie chciałam cię zdenerwować. Po prostu zapytałam.

– Wiem. – Posłałem jej uśmiech. – Nie przejmuj się tym, co teraz mówię. Jestem po prostu wściekły i jestem w potrzasku. Nie mogę teraz wykonać żadnego ruchu. Wiesz, jakie to męczące wiedzieć, co powinienem zrobić, a mimo to siedzieć cicho? – Pokręciłem głową, by wyrazić swoje poirytowanie. – Muszę po prostu czekać.

– Na rozwój wydarzeń – dokończyła za mnie.

– Tak, bo jak nigdy mam związane ręce i żeby było śmieszniej, mój własny ojciec mi je związał. Czuję taką pierdoloną niemoc, jak nigdy…

– Chcesz, żebym cię przytuliła? – zapytała nadal z tą samą miną współczującej mi dziewczyny.

Była bardzo przejęta moją frustracją. Nie zdawała sobie sprawy, że ja byłem facetem – myślącym zupełnie inaczej. Zawsze kiedy coś mnie dręczyło, szukałem szybkich rozwiązań, więc w takim zawieszeniu czułem się po prostu źle. Nie oznaczało to jednak, że nie radziłem sobie z emocjami albo że potrzebowałem fizycznego kontaktu, by mieć w kimś oparcie.

– Nie, nie trzeba – uśmiechnąłem się, ale jej musiało to sprawić zawód.

Poczułem się jak drań. Chciała mi pomóc, a ja zamiast to docenić, warczałem. Wbrew temu, co powiedziałem, nachyliłem się i sam ją przytuliłem. Po tym, jak do mnie przylgnęła, jak zwróciła twarz w kierunku mojego policzka, wiedziałem, że nie robiła tego tak jak w relacji z przyjacielem, co więcej, to ona potrzebowała być blisko mnie. Jej zaangażowanie budziło we mnie niepokój, bo odbierała to inaczej niż przyjacielski uścisk, ale ja nie mogłem na nic pozwolić. Po pierwsze misja, tysiące kilometrów od domu, a po drugie – jej młody wiek. Gdyby była choć kilka lat starsza, bardziej stabilna emocjonalnie, pewnie sięgnąłbym po nią. Zawsze mi się podobała, co więcej, przez to, że wychowała się w domu obok, żywiłem do niej zupełnie inne uczucia niż do kobiet, które pojawiły się do tej pory w moim życiu. Czułem potrzebę opiekowania się nią, jakbym miał się stać tarczą, która blokuje wszystko, co złe, i nie pozwala zrobić jej krzywdy. Po tym, jak ją pocałowałem, jak nagle moim ciałem zawładnęło pożądanie, zrozumiałem, że bycie z nią byłoby naturalne, proste, oczywiste i takie piękne. Niewinne, a zarazem tajemnicze. Podstawa naszego związku sięgałaby wielu lat wstecz, do czasów, w których poznawałem ją podczas wspólnego odrabiania lekcji, kiedy z pełnym zaufaniem patrzyła na mnie jak na ideał. Od tego czasu przybyło jej kilka lat, ale nadal była dzieciakiem. Wiedziałem, że mi ufała, wierzyła, i tego też nie chciałem zepsuć. Gdybym się z nią przespał, gdybym ją całował, a potem moje życie potoczyłoby się inaczej, straciłaby zaufanie i szacunek do kolejnej osoby w swoim otoczeniu. Poklepałem ją więc po plecach jak przyjaciela i odsunąłem się od niej. Uruchomiłem silnik, wrzuciłem bieg i zacząłem cofać z parkingu. Gdy zmieniałem bieg, miałem wrażenie, że Gaja chciała dotknąć mojej dłoni. Zabrałem ją więc na swoje kolano. Uważałem, by nie wysyłać jej fałszywych znaków. Pilnowałem się jak nigdy, a wszystko dlatego, że bardzo mi na niej zależało. Chyba uczuć żadnej kobiety dotąd nie miałem tak mocno na uwadze.

Gaja

Ernest miał to do siebie, że cierpiał, ale nie pozwalał sobie pomóc. Krył swoje emocje, a to, co zdradził, stanowiło zapewne jedynie strzępek tego, co siedziało mu w głowie. Chciałam mu pomóc, ale nie wiedziałam jak. Pewnie niesłusznie mierzyłam go własną miarą, zakładając, że potrzebuje tego samego co ja. Takiego samego analizowania uczuć oraz wsparcia. Z pewnością on, jako żołnierz, jako mężczyzna, traktował moje pocieszanie jako coś zbędnego. Tak przynajmniej dawał mi to odczuć. Ewidentnie stracił zainteresowanie moją osobą w momencie, kiedy wyciągnęłam do niego dłoń. Wolał rozmawiać, niż nawiązywać kontakt, jakby przytulenie odbierało mu możliwość kontrolowania tej złości, jakby nieświadomie się poddawał, a to budziło w nim sprzeciw. Być może też przestał się mną interesować, ponieważ dostał to, na czym mu zależało. Pocałował mnie i więcej bliskości nie chciał. Gdzieś w środku było mi przykro, że jego zainteresowanie mną sprowadziło się do jednego pocałunku. Zastanawiałam się, czy to nasze chwilowe zbliżenie go rozczarowało. Może doszedł do wniosku, że za mało potrafiłam, i zdecydował się w to nie wchodzić? Każdy inny facet skorzystałby z takiej okazji, gdyby miał młodą dziewczynę na wyciągnięcie ręki. Co więcej, każdemu innemu schlebiałoby, że szaleje za nim nastolatka. On przeciwnie, sprawiał wrażenie, jakby mu to przeszkadzało. Musiałam się zatem wycofać.

Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu, a gdy Ernest zaparkował na podjeździe swojego domu, rzucił mi krótkie „dzięki”, jakbyśmy wcale nie poruszali poważnych tematów, tylko wyszli razem na lody. Potem oboje, nawet nie oglądając się za siebie, weszliśmy do swoich domów.

W moim panowała grobowa cisza. Zawołałam mamę, bo skoro auto stało na podjeździe, ona musiała być w środku. Jednak nie zareagowała. Sprawdziłam więc kuchnię, a potem weszłam do sypialni. W pierwszej chwili chciałam wyjść. Odruchowo wykonałam krok w tył, widząc ich na łóżku – w objęciach. Nie uprawiali jednak seksu, nic z tych rzeczy. Mama płakała, trzęsła się i wyglądała tak, jakby straciła rozum, a tata trzymał ją ciasno w ramionach i szeptał jej coś prosto do ucha. Głaskał ją przy tym w dziwny sposób, bo gdybym to ja kogoś pocieszała, nigdy nie dotknęłabym miejsc uważanych za intymne. Mamie to jednak nie przeszkadzało – jej jedyną reakcją było kiwanie głową, jakby była zepsutą lalką. Patrzyła przy tym na mnie.

– Wszystko w porządku? – zapytałam.

– Tak, idź do siebie – polecił tato.

– Mama wygląda bardzo źle – stwierdziłam, podchodząc bliżej. – Coś musiało się stać.

– Idź do siebie – powtórzył ostrzej tato. Tym razem każde słowo wypowiedział tak wyraźnie, jakby chciał ich użyć jako broni przeciwko mnie.

– Okej – zgodziłam się i wycofałam, nie chcąc budzić w nim bardziej negatywnych uczuć. Z lekką irytacją potrafiłam sobie poradzić.

Kiedy weszłam na górę, zobaczyłam, że w pokoju Bruna paliło się światło. Tym razem nie ukrywałam, że go obserwuję. Stałam naprzeciwko jego okna, śledząc każdy ruch tego chłopaka. Za którymś razem uniósł wzrok w moją stronę i pomachał mi zadowolony z siebie. Moje ciało było sztywne, nie współpracowało ze mną, mimo to zmusiłam się i uniosłam dłoń w geście pozdrowienia. W głowie jednak tkwiła jedna myśl: czy on naprawdę nic nie pamięta, czy też udaje, że nic nie pamięta ze swojego prawdziwego dzieciństwa? W pierwszym przypadku powinno się go żałować, współczuć mu i starać się mu pomóc. W drugim odtrącić i zadbać o to, by poniósł karę. Biorąc pod uwagę, jak sprytnie wykorzystał zapiski z mojego pamiętnika, podświadomie czułam, że kpi z nas w żywe oczy. Być może uciekał przed czymś, sam bowiem mówił, że gdy rozpoznał go policjant, wziął nogi za pas. Niewinny człowiek nie ucieka na widok gliniarza, tylko normalnie z nim rozmawia. On się bał, a boi się jedynie ktoś, kto ma coś na sumieniu. Pytanie: co to było? Jak bardzo złamał prawo? Czy kogoś skrzywdził? Czy tylko kradł? A może ciążył na nim jakiś wyrok? Teraz zaś, jak w prezencie, dostał nową tożsamość i mógł dzięki temu uniknąć kary. W takim przypadku nic dziwnego, że zdecydował się grać Bruna, który miał czyste konto, żył w małym miasteczku i miał zapewniony dom, bez konieczności martwienia się o to, co przyniesie jutro. Trapiło mnie bezpieczeństwo w domu Sianeckich, bo jeśli ten człowiek był przestępcą, wszystko mogło się zdarzyć, a teraz, po tym, jak Ernest złożył ojcu obietnicę, mieliśmy związane ręce. Jednak ja obiecałam sobie, że dowiem się prawdy. Dla Bruna, tego prawdziwego. Tego, którego straciłam dziesięć lat temu.

Usłyszałam dzwonek do drzwi, więc odruchowo ruszyłam do korytarza. Ostatnio ten dźwięk zamiast budzić we mnie radość na myśl o gościu, jeżył mi włosy na głowie. Słysząc poruszenie, zainteresowałam się na tyle, że zeszłam w dół po schodach. Usiadłam na stopniu, z którego mogłam obserwować drzwi wejściowe. W progu stała sąsiadka. Machała nerwowo rękami, podczas gdy tata włożył swoje w kieszenie i robił wszystko, by ją spławić.

– Dobrze, proszę nie panikować – mówił spokojnie, ale z irytacją w głosie – to nic potwierdzonego…

– To zabójstwo! – krzyknęła, a ja wypuściłam powietrze ze świstem, przejęta do szpiku kości.

Od razu zeszłam na dół, a sąsiadka, widząc mnie, podeszła krok bliżej, delikatnie odpychając tatę na bok.

– Henio nie żyje! – zapłakała.

Nogi się pode mną ugięły.

– Jak to? Co się stało? – dociekałam, czując, jak w ustach robi mi się sucho. – Ja się z nim dziś widziałam… byłam na komendzie…

– Po co? – Zmarszczył brwi tata. – Zresztą to nieistotne. Pani Czarnecka… niech pani idzie do domu. Nie ma co lamentować. Ludzie umierają każdego dnia. To żadna nowość.

– No tak, ale to było morderstwo!

– Morderstwo?! – powtórzyłam.

– Tak! – Przerzuciła wzrok na mnie. – Henio podobno leżał w piwnicy, a ze zgięcia w łokciu z żyły wypłynęła mu krew. Caluśka krew! – dopowiedziała, by wywrzeć na mnie odpowiednie wrażenie. Nie musiała, bo i bez tego byłam przerażona. – Ktoś chciał upozorować samobójstwo albo zapicie się… takie zwyczajne… nałogowe… kiedy ktoś pije na umór i któregoś razu wypija za dużo…

– To niemożliwe… – wyjąkałam. – Widziałam go niedawno… nie wiem o której… ale mogę zapytać… jest pani pewna, że to on? Że on nie żyje?

– Tak jak tego, że po nocy przychodzi dzień. – Podeszła i złapała mnie za oba ramiona. – Kochanieńka, mój mąż pracuje dla trumniarza i mówił, że już mają ciało Henia. Jego żona, Halina, zadzwoniła i poprosiła, żeby go od razu zabrali. Widok podobno był straszny, a on leżał tak we własnej krwi…

Zerknęłam na tatę. Jego zaciśnięte usta jasno mówiły, jakie miał nastawienie do sprawy. Irytowało go gadanie sąsiadki, ale wydawał się zupełnie nieporuszony. Tak, jakby się tego spodziewał. Jakby jej obrazowe opisy wcale go nie ruszały, nie budziły przerażenia. Biorąc pod uwagę, jak wiele razy uciekał od rzeczywistości, postanowiłam sama dopytywać panią Czarnecką o resztę istotnych informacji.

– Ale kto chciałby go zabić? – zdążyłam zapytać, gdy tata chwycił sąsiadkę pod rękę i skierował ją do drzwi.

Kobiecie jednak nie spieszyło się do domu, bo odwróciła się na progu. Wyglądało to nadzwyczaj dziwnie: tato ciągnący ją za ramię poza próg, ona zaś z wykręconą głową w moją stronę jak dziecko, które nie chce opuścić sklepu z zabawkami. Tyle że tutaj, w tej sytuacji nie było niczego wesołego. Jedynie przerażające fakty dotyczące śmierci kogoś, kogo znałam osobiście i kogo, żywego, widziałam dosłownie chwilę temu.

– Ktoś, komu Henio zagrażał. Ktoś, kogo chciał przyskrzynić, więc postanowił go ten ktoś uciszyć. Trzeba sprawdzić, co odkrył jako ostatnie przed śmiercią…

Tato nie wytrzymał i trzasnął jej drzwiami przed nosem. Dla pewności podeszłam do judasza, by zerknąć na zewnątrz. Chciałam się upewnić, czy sąsiadka nie oberwała nimi w twarz i czy nie stała się jej krzywda. Ona jednak, ze złością w oczach, patrzyła prosto na mnie, pokręciła głową z dezaprobatą i odeszła. Nie umiałam stwierdzić, czy mnie widziała, jednak wiedziałam, że ta złość skierowana była do taty, nie do mnie. Przyszła tu przekazać nam tak poruszające wieści, a została potraktowana gorzej niż domokrążca. W pewien sposób zachowanie taty mogło wydawać się nieadekwatne do sytuacji. Tyle że ja go znałam i wiedziałam, jak alergicznie reagował na plotki. Informacja nie została jeszcze potwierdzona. Co, jeśli to nieprawda… ale co, jeśli to jednak prawda?

Pomyślałam o Erneście, o panu Sianeckim, o tym, że obaj mieli motyw, bo Henio zagroził wyciągnięciem na jaw sprawy molestowania sprzed lat. O ile Ernest był cały czas ze mną i miał alibi, jego tato mógł po tej rozmowie z synem odszukać Henia i… Nie dopuszczałam jednak na poważnie tego scenariusza do głowy. Nie, to niemożliwe. Sianecki nigdy nie przejawiał agresji, wręcz przeciwnie, cechowało go niesamowite opanowanie. Tylko że do tej pory nikt nie deptał mu po piętach, nikt nie wyciągał jego sekretów na wierzch, nikt nie chciał go wsadzić do więzienia za zbrodnię sprzed lat, a skoro raz dopuścił się czegoś złego, czyż nie można się było po nim spodziewać, że zrobi to ponownie?

– Tato – zwróciłam się do niego, chcąc omówić zachowanie sąsiadki, ale też możliwe scenariusze.

– Idź na górę – polecił typowo dla siebie.

– Czy za każdym razem, gdy pojawi się niewygodny temat, będziesz odsyłał mnie na górę? Czy masz zamiar mnie tak traktować do usranej śmierci?

– Jesteś dzieckiem, a to są sprawy dorosłych – przedstawił twardo swój sposób myślenia jak zawsze tym samym, nieznoszącym sprzeciwu tonem.

– Ale ja byłam ostatnią, z którą Henio się widział, ostatnią, z którą rozmawiał. Jeśli Czarnecka…

– To stara baba, na dodatek plotkara, jakich mało. To, co ona mówi, trzeba dzielić przez sześć, a i tak większość z tego okaże się stekiem bzdur.

– A jeśli wezwą mnie na świadka?

Pokręcił głową i wszedł do sypialni, zamykając za sobą drzwi, co miało stanowić dla mnie sygnał, żebym sobie odpuściła nękanie go. Dziwiło mnie, jak łatwo przeszedł do porządku dziennego nad taką wiadomością. Mnie aż nosiło. Czułam potrzebę zrobienia czegoś, a przynajmniej potwierdzenia słów Czarneckiej. Nie mogłam ot tak wrócić do siebie, siedzieć na tyłku i czekać na rozwój wydarzeń. Chciałam porozmawiać z Ernestem, ale najpierw musiałam rozmówić się z rodzicami. Weszłam więc do środka.

– Słyszałam wszystko – powiedziała mama do taty, a dopiero potem zerknęła na mnie. – Idź do siebie – rzuciła równie oschle.

– Mamo, ja byłam ostatnią, z którą Henio rozmawiał. Byliśmy na komendzie w sprawie Bruna… to znaczy tego chłopaka. To nie jest Bruno, mamy dowody…

W tym momencie tato zmienił się w potwora. Podszedł do mnie, chwycił mnie za bluzkę i popchnął w kierunku ściany tak mocno, że oparłam się o nią plecami. W sekundę trzęsłam się ze strachu. Ten jeden ruch, którego nadejścia nie przewidziałam, odebrał mi całą pewność siebie, a mamę postawił na nogi. Błyskawicznie pojawiła się obok i błagała tatę, by mnie puścił. Głaskała jego dłoń tak, jakby chciała w ten sposób wyrazić czułość, nie dać mu reprymendę.

– Tyle razy ci mówiłem! – ryczał mi prosto w twarz. – Ja jedno, ty drugie! Masz w dupie moje polecenia! Co mam zrobić, żebyś mnie w końcu posłuchała i przestała biegać za tym gówniarzem?!

– Policjant… – wyjąkałam – on… mnie wezwał…

– Zbyszek – tym razem mama zabrała głos – no puść ją. Komendant ją wezwał na zeznania, musiała iść, bo inaczej złamałaby prawo. Nie miała wyboru. Musiała. Nawet pismo przyszło. Ja o tym wszystkim wiedziałam.

Mama nie miała pojęcia, co ustalałam z Heniem i po co mnie do siebie zaprosił. Kłamała jak zawsze, żeby mi pomóc w uspokojeniu taty. Podziwiałam, jak łatwo jej to przychodziło. Jak szybko wyszukiwała wiarygodne wytłumaczenia. Znajdowała alibi tak solidne, że przekonałaby nim każdego. Nawet mnie, chociaż tam byłam i wiedziałam, że kłamie. Mimo to zastanawiałam się, czy gdybym faktycznie nie poszła na policję, poniosłabym jakieś konsekwencje. Zdałam sobie wtedy sprawę, że moja matka potrafi tak lawirować słowami jak mój ojciec. Ciekawiło mnie, czy zawsze taka była, czy nauczyła się tego od niego.

– Mamy większe kłopoty na głowie – przypomniała mu spokojnie.

– Idź do siebie – polecił, puszczając moją bluzkę, jednocześnie odpuszczając z emocjami. Opadły z niego jak kurz po starciu się wojsk.

Nie dał mi nawet szansy odpowiedzieć, bo wypchnął mnie za drzwi i zamknął je za mną. Mogłam podsłuchiwać albo przynajmniej nadstawić ucha w nadziei, że dobiegnie mnie ich rozmowa. Zamiast tego odwróciłam się i odeszłam.

Ernest

Wchodząc do domu, nigdy nie spodziewałem się zapachu obiadu ani powitania. Nauczyłem się przez lata, że moja rodzina funkcjonowała inaczej. Nikt z rodziców nie zwracał uwagi na to, co się działo z nami. Drzwi zawsze stały otwarte, a matka leżała gdzieś pijana. Ojciec po powrocie z pracy gotował dla nas, jadł, a potem zalegał przed telewizorem, często obok nieprzytomnej matki. Tak, jakby jej już nawet nie dostrzegał, choć bywały momenty, że przypominał sobie o nas i opierdalał matkę za to, że nic nie zrobiła i nas nie nakarmiła. W większości przypadków jednak nawet nie chciało mu się strzępić na nią języka. Bywały takie dni, kiedy jego krzyki nie dałyby żadnego rezultatu, bo matka kompletnie traciła kontakt z rzeczywistością.

Dzisiaj zaległa na kanapie. Jedna noga wisiała jej bezwładnie, dotykając podłogi, a drugą ułożyła na siedziskach – tak, jakby nie starczyło jej siły, by ją podciągnąć, albo jakby planowała gdzieś iść, ale nie mogła się podnieść i w połowie ruchu opadła z sił. Szturchnąłem ją.

– Mamo… – Kucnąłem obok jej głowy.

Wydobyło się z niej jedynie jęknięcie, coś jakby słowo „co”, ale brzmiące bardziej jak „ha”.

– Mamo! – podniosłem głos. – Spójrz na mnie.

Z wysiłkiem otworzyła oczy. Potarła dłonią twarz, ale nie mogła się podnieść. Chwyciłem ją pod pachy. Ważyła tyle co nic. Jakbym trzymał na rękach dziecko. Pomogłem jej się oprzeć o oparcie kanapy, a następnie kilka razy potrząsnąłem nią, bo miałem wrażenie, że zasypiała na siedząco. Równie dobrze mogła tracić przytomność i odzyskiwać ją po szturchnięciu – trudno było ocenić.

– Mamo! – zawołałem po raz kolejny.

– Co? – Tym razem udało jej się wydobyć z siebie głos.

– Wiem o chorobie, wiem o szpitalu, o tym, że umierasz.

Uniosła dłoń, chwiejnym ruchem udało jej się dotknąć mojego policzka. Przez kilka sekund utrzymywała kontakt, a potem ręka opadła bezwładnie na jej kolana.

– Zrobić ci kawy? Jadłaś coś dzisiaj?

Pokręciła przecząco głową, co nie dawało odpowiedzi na moje pytania. Ogarniała mnie złość i niemoc, bo nie mogłem jej pomóc. Zrobiła to sobie sama. Chciałbym wierzyć, że pojawienie się tego przebierańca załatwi sprawę i ona przestanie pić, ale też widząc ją taką nieprzytomną, czułem, jak ogarniała mnie złość, że nic nie działało. Mógłbym wywalić tego gościa, ale gdyby zaraz po tym zapiła się na śmierć, nigdy bym sobie nie wybaczył. Proszenie jej, by przestała, by wzięła się w garść, mijało się z celem. Przecież mogła przestać. Mogła wziąć się w garść. Nie chciała.

Siedziałem tak z nią, czekając, aż dojdzie do siebie. Nic jednak nie wskazywało, że strawiła alkohol choć w małym stopniu. Pewnie zapiła się na pusty żołądek, więc kompletnie zwaliło ją z nóg. Zamiast marnować czas na gapienie się na nią, postanowiłem zadziałać. Zostawiłem ją i poszedłem do lodówki. Ojciec często unikał gotowania i korzystał z produktów już gotowych do użytku, które wystarczyło jedynie podgrzać. Wyciągnąłem z zamrażarki pierogi. Najpierw je ugotowałem, a następnie odsmażyłem na patelni. Zrobiłem też herbatę. Położyłem talerze na stole, ale kiedy poszedłem po mamę, znów osunęła się na kanapie i spała. Tym razem częściowo na siedząco, a częściowo na leżąco. Znów szarpiąc, obudziłem ją, ale o przejściu do pokoju obok mogłem zapomnieć. Gdybym wziął ją na ręce i zaniósł do kuchni, nie protestowałaby, ale też nie byłaby w stanie utrzymać się na krześle.

Przyniosłem jej więc jedzenie. Postawiłem talerz obok. Chciałem jej dać, by zjadła sama. Daremnie. Nie potrafiła utrzymać widelca, a kiedy wkładałem jej jedzenie do ust, karmiąc ją jak małe dziecko, wypluwała je od razu. Musiałem dać jej czas, żeby choć trochę wytrzeźwiała. Usiadłem obok niej, zjadłem swoje jedzenie, napiłem się i wpatrywałem się w nią. Minęła może godzina, ale jej wcale nie mijało. Nadal zasypiała i nadal wypluwała zimne już jedzenie, gdy tylko włożyłem jej porcję do ust. Zdesperowany poszedłem do kuchni. Wygrzebałem z szafki mikser. Wrzuciłem do środka pierogi i zmieliłem je na papkę. Takie coś będzie jej łatwiej przełknąć. Zadowolony z siebie usiadłem obok z papką i łyżką. Wpakowałem jej to do buzi, ale rezultat był ten sam. Wpadłem na myśl, by włożyć jej porcję do ust, a następnie zamknąć jej buzię tak, żeby nie mogła wypluć. Choć to nieludzkie traktować kogoś w taki sposób, robiłem wszystko, by przełknęła, by zjadła, by pozostała przy życiu. Ona jednak zaczęła się dusić. Tak, jakby dławiła się jedzeniem, nie mogąc przepchnąć go dalej przez gardło. Instynktownie chwyciła mnie rękami za dłonie, bym pozwolił jej wypluć jedzenie, ale nie miała siły ze mną walczyć. Przytrzymując dłonie, zmusiłbym ją w końcu do przełknięcia, tylko jakim kosztem. Wolała się dusić, niż przełykać. Na ten widok czułem ucisk w środku, wszechogarniający mnie ból, jakbym ją faktycznie krzywdził. Chciałem jej tylko pomóc, ale nie potrafiłem. Poddałem się, odsuwając od niej i zabierając dłoń z jej ust. Obserwowałem, jak językiem wypchnęła szarą papkę. Nie przeszkadzało jej, że miała to na brodzie i na ubraniu. Leżała jak trup. Patrzyłem na nią tak, jakbym widział ją po raz pierwszy. Sam pozostałem bierny i ignorowałem problem aż do dzisiaj. Przepełniała mnie wściekłość, jak bezbronny się przez to stałem, jak czekanie przez lata odebrało mi teraz możliwość naprawienia jej losu. Musiałem patrzeć na nią, czując złość na siebie, pustkę w głowie i potworne wyrzuty sumienia.

W tym momencie zszedł Bruno.

– Co robisz? – zapytał, przerzucając wzrokiem pomiędzy matką a mną.

– Nic – warknąłem, choć nie powinienem być na niego zły. No bo za co? – Chciałem, żeby coś zjadła, ale się nie udało.

Spojrzał na papkę, potem na nią, na wyplute jedzenie, by na końcu wrócić spojrzeniem do mnie.

– Poczekaj ze trzy godziny i wtedy może ci się uda – poradził, co jeszcze bardziej mnie poirytowało, sugerował mi bowiem, że zna ją lepiej niż ja.

– Daj sobie na wstrzymanie, okej? To nie twoja matka i nie twój problem.

– Okej – wycofał się z rozmowy.

Odprowadziłem go wzrokiem, ale nie potrafiłem nie poruszyć tematu DNA. Siedziało to we mnie i nie dawało mi spokoju. Wcześniej wydawało mi się, że odbędziemy tę rozmowę w obecności Henia, który od razu zabierze go z domu i odwiezie tam, skąd go przywiózł. Tymczasem wszystko się zmieniło, a raczej nic się nie zmieniło, bo on zostawał w domu i, za pozwoleniem mojego ojca, grał nadal rolę Bruna.

– Hej! – Ruszyłem za nim do kuchni.

Podnosił pokrywki, sprawdzając, co ugotowałem.

– Jest coś do jedzenia? – zapytał, jakby nigdy nic.

– Zrobiłem ci badanie DNA – powiedziałem spokojnie, stając naprzeciw niego.

– I? – Uniósł brwi wyraźnie zainteresowany, ale nie przestraszony, na co bardzo liczyłem.

– Nie jesteś ze mną spokrewniony. Miałem twoją i swoją próbkę.

– I? – powtórzył ponownie.

– Co i? – wściekłem się, widząc, jak bardzo go to bawiło. W ogóle się nie bał. Nic.

– Po co mi to mówisz? Czego ode mnie chcesz?

– Chcę uczciwości. Tylko tyle. Odbyłem rozmowę ze starym, który mnie poprosił, żebym udawał, że ty to Bruno, ze względu na stan matki, żeby umarła w przekonaniu, że jej zaginione wieki temu dziecko wróciło do domu, że wcale nie dała ciała.

– Twoja decyzja – rzucił nieporuszony, a następnie uchylił drzwi lodówki i zawisł na nich, wpatrując się w jej wnętrze jak w ciekawy kanał telewizyjny.

Podszedłem, popchnąłem drzwi, żeby zamknęły się tuż przed jego nosem.

– Ja z tym nic nie zrobię, ale chcę, żebyś się przyznał, żebyś powiedział, że wiesz, kim jesteś i gdzie jest twój dom.

– Nie wiem – brnął nadal w kłamstwo, ale jego uśmiech na ustach zdradził mi coś, co on przegapił. Wiedziałem już, że nie mówił prawdy. Wydawało mu się, że potrafił mnie oszukać. Nie tym razem. Właśnie mi to udowodnił swoim zachowaniem.

– Jak mówili na ciebie na ulicy, bo nie mam zamiaru wołać cię imieniem swojego brata. Chociaż tyle możesz dla mnie zrobić, co?

Tym razem patrzyłem na niego bez złości. Musiał to wyczuć, bo wyraźnie zastanawiał się, co odpowiedzieć.

– Wołali na mnie Cichy – przyznał.

– Oszczędźmy sobie zatem tych ceregieli. Od dzisiaj będę wołał cię tak samo, a ty z moim i ojca błogosławieństwem możesz udawać Bruna.

– Okej – zgodził się bez chwili zastanowienia.

– Mam jeszcze jedną prośbę.

– No.

– Pomóż matce, jak mnie już nie będzie, i trzymaj się z daleka od Gai.

– To dwie prośby – wypomniał mi.

– Jedna – uparłem się. – Zadbaj o ludzi, których kocham.

– Czujesz miętę do Gai – zaśmiał się przy tym, co z kolei zadziałało na mnie jak płachta na byka.

– Nie, nie czuję. Traktuję ją jak członka rodziny.

Wyjaśniłem nam obu. Sobie też potrzebowałem powtórzyć, że opiekuję się nią dlatego, że widziałem, jak wiele musiała przejść i jak często ludzie ją zawodzili. Tak samo jak kiedyś opiekowałem się również Brunem. On także nie miał łatwo. Byłem najstarszy, więc to naturalne, że w momencie kiedy zarówno moi, jak i jej rodzice dali ciała, wkroczyłem, by ich zastąpić. Po tylu latach nie mogłem po prostu przestać o nią dbać, powiedzieć: „okej, jest dorosła i niech sobie radzi sama” albo: „jak się sparzy, trudno”, albo: „jak jest jej źle, to niech się nauczy poprawić sobie sytuację na własną rękę”. Wymazując ją ze swoich myśli, czułbym się tak, jakbym wymazywał Bruna. Stała mi się taka bliska jak rodzina.

– Spoko – rzucił zadowolony z siebie. – I tak mnie olała.

Zadzwonił dzwonek do drzwi. Dla mnie oznaczało to kogoś, kto czegoś chciał. Zakładałem, że gliniarz przyjechał, by pogadać z którymś z nas. Nie wiedziałem tylko z którym. W grę wchodził ojciec, Cichy i ja. Pewnie już zdążył zamienić kilka nieznaczących zdań z ojcem, zorientował się, że go uprzedziłem, i właśnie stał wkurwiony pod drzwiami. Pewnie nawet mnie będzie straszył konsekwencjami, jakimś utrudnianiem śledztwa czy innym wygodnym dla niego paragrafem. Podszedłem pewnym krokiem do drzwi, przekonany, jak to zaraz stawię czoła Heniowi. Otworzyłem je szybkim ruchem z miną, którą chciałem wyrazić, żeby spierdalał stąd szybciej, niż przyjechał. Stanąłem jednak jak wryty, widząc Gaję.

– Co tu robisz? – Wyjrzałem przed dom, spodziewając się kogoś jeszcze. Przecież dopiero co się rozstaliśmy. Co się wydarzyło w tym krótkim czasie, że do mnie przyszła?

– Możesz wyjść na chwilę? – zapytała szybko, jakby się jej spieszyło.

Włożyłem buty i stanąłem obok niej na ganku.

– Musimy pogadać – zaczęła tajemniczo. – Ale nie tu.

– Chodź do auta – poprosiłem, a ona poszła za mną.

Usiedliśmy, a ja wyjechałem z ulicy i cofnąłem kilka metrów dalej, żeby znaleźć się z dala od naszych domów i potencjalnych uszu, które mogłyby usłyszeć naszą rozmowę.

– Co jest? – zgasiłem silnik.

– Henio nie żyje…

– Co?! – krzyknąłem zaskoczony. – Jak to? Co mu się stało? Jesteś pewna, że to on?

Kiedy ja krzyczałem, ona zachowała spokój. Skinęła jedynie głową.

– To niemożliwe – upierałem się, choć nie miałem powodu, by jej nie wierzyć.

– Mówią, że morderstwo…

– To nie mój ojciec – rzuciłem pośpiesznie, przewidując w lot, dlaczego przybiegła z tym akurat do mnie. – Jeśli to ci przyszło do głowy. On nie miał powodu, bo się nie bał, nie kombinował, nie szukał rozwiązania. On wiedział, że Henio nic mu nie jest w stanie udowodnić, bo kiedyś zapłacili za milczenie. To go kryło, więc choćby Henio go przyciskał, on planował wszystkiemu zaprzeczać. Bez ojca dziewczynki i ewentualnego potwierdzenia z ich strony śledztwo by ugrzęzło.

– Nie powiedziałam, że to on.

– Ale pomyślałaś, a to wystarczy – syknąłem. – Jak jeszcze powiesz komuś o naszej rozmowie, o tym, jak mnie Henio szantażował, to masz gotowy motyw. Zamkną go raz-dwa. Trzeba uważać na to, co się mówi do ludzi, bo kłamstwo powtarzane wielokrotnie staje się prawdą.

W tym momencie stary Gai wyskoczył z domu w pośpiechu i jeszcze szybciej zapakował się do samochodu. Wycofał z podjazdu z piskiem opon, zupełnie nie zwracając uwagi na to, jak jego auto podskoczyło na krawężniku. Ten widok nie należał do normalnych, więc od razu zainteresował mnie jego pośpiech. Uruchomiłem silnik, czując narastającą adrenalinę, i ruszyłem za nim niczym tajny gliniarz śledzący podejrzanego. Gaja, choć o nic nie pytała, rozumiała moje zachowanie i nie protestowała. Zamilkła, wyczekując, co się stanie dalej. Co zrobi jej stary. Gdzie pojedzie, bo ewidentnie pędził gdzieś jak szalony, a takie tempo mogło zwiastować tylko jedno: kłopoty.

– Wiesz – odezwała się po chwili Gaja – mnie się zawsze wydawało, że to miasto jest takie nudne, że tylko w moim i twoim domu dzieją się tragedie. A teraz ktoś zabił Henia. W biały dzień. Jak to w ogóle możliwe?

Milczałem skupiony na działaniu. Starałem się przewidzieć jego trasę, ale zdałem sobie sprawę, jak trudne jest jednoczesne śledzenie kogoś przy tak małym natężeniu ruchu i niezgubienie podejrzanego. Robiłem wszystko, żeby mnie nie zauważył. Siedziałem mu na ogonie, aż podjechał na parking tuż obok parku, w miejsce, gdzie zwykle młodzi ludzie palili wieczorem fajki. Tam, ku naszemu zdziwieniu, zatrzymał się koło kosza, zostawił auto na chodzie i wysiadł. Nawet nie rozejrzał się na boki, bo gdyby to zrobił, z pewnością by nas dostrzegł. Był taki zaaferowany sobą, że w ogóle nie podejrzewał śledzącego go towarzystwa. Wręcz zuchwale schylił się przy koszu, by grzebać w nim dosłownie przez chwilę, a potem wyciągnął z niego jakieś siatki. Nawet nie sprawdził ich zawartości. Jakby wiedział, co tam będzie. Schował się z nimi do środka.

– Co on robi? – zapytała Gaja.

– Nie wiem, ale wygląda to dziwnie. Tak, jakby odbierał jakaś tajną i ukrytą wcześniej paczkę…

– Myślisz, że to narkotyki?

– Nie! – zaśmiałem się rozbawiony, a potem spoważniałem. – Zresztą… nie wiem. To może być wszystko i nic. Może zapomniał, że coś niechcący zostawił w tej siatce, a może faktycznie… – Urwałem, patrząc, jak znów wykręcał w pośpiechu, co jednoznacznie potwierdziło, że ten kosz nie jest jego miejscem docelowym. – Musimy to sprawdzić.

Miałem plan, by podjechać do kosza, gdy ojciec Gai odjedzie, ale widząc jego auto przyspieszające jak na wyścigach, nie mogłem pozwolić mu teraz odjechać. Nadal zachowując odpowiedni dystans, jechałem za nim, aż dotarliśmy w okolicę domków jednorodzinnych. Gość zaparkował, wziął siatkę, a potem wyszedł z nią na ulicę.

– Zostań tu – poleciłem Gai.

– Nie, chcę iść z tobą! – upierała się, chwytając za klamkę.

– Jeśli pójdziesz, zobaczy nas! Sam mam większe szanse. Mam za sobą szkolenie, doświadczenie i jestem przygotowany na robienie podejścia. Ty nie. Mnie nie zauważy.

– Ale powiesz mi potem…

– Tak, wszystko – obiecałem i wyskoczyłem z samochodu.

Najpierw udałem, że idę w inną stronę, tak by nie skupić na sobie jego uwagi. Za jednym z domów zmieniłem kurs, przeszedłem na drugą stronę i szedłem równolegle do niego, choć trzymałem się ciut za nim. Jego nastawienie tutaj, w kontraście z tym, jak wyciągnął siaty ze śmieci, uległo zupełnej zmianie. Stał się czujny jak zwierzę na polowaniu, które oprócz podchodzenia do ofiary pilnuje otoczenia. Gdy się oglądał, unikałem jego wzroku i albo zatrzymywałem się w pół kroku, tak, by jako nieruchomy obiekt zlać się z otoczeniem, albo chowałem się za czymś, żeby mnie nie zauważył. Choć nadal byłem przekonany, że mnie nie widział, zachowywałem ostrożność. Tymi nerwowymi ruchami, tym pośpiechem jednocześnie potwierdzał, że dobrze zrobiłem, idąc za nim, ale też zdradzał strach i przerażenie. Owszem, przemieszczał się z pewnością siebie, ale robił coś, czego nie powinien, i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, zależało mu bowiem na czasie, a przede wszystkim na ukrywaniu się. Nie umiałem jednak stwierdzić dlaczego. Ani tym bardziej dokąd tak się skradał – no i z jakim zamiarem.

On szedł jedną uliczką, a ja drugą. Bałem się, że w którymś momencie przyjdzie mi skakać przez płoty. Nie obawiałem się wyzwania, bo to dla mnie żaden problem. Martwiłem się o reakcję ludzi, którzy mogli mnie zauważyć. O ewentualną uwagę, którą skupiłbym na sobie, włażąc na teren prywatny mieszkańców tego osiedla. Ludzie widzą wszystko i wszystkich. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zupełnie przypadkiem stanie koło okna albo wyjdzie na balkon, albo pójdzie do śmietnika wynieść jeden, mały, nic nieznaczący worek, ale przypadkowo stanie się świadkiem, który podniesie raban. Postanowiłem jednak nie martwić się na zapas. Zamierzałem reagować na bieżąco.