Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 222
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Elżbieta Nieć
Dziewczyna ze skrzypcami
„Uratować coś z czasu, w którym się już nigdy nie będzie”.
Annie Ernaux Lata
Jak lekko, a przecież niosę mojego synusia, mojego królewicza. Jeszcze chwila i wydostaniemy się z tego ciasnego tunelu. A teraz wąwóz i gwiazdy migocą nad nami. Oblodzone ściany mienią się bajecznymi kolorami.
Jak zimno! Dziwne, mkniemy, a nie czuję ruchu. Nie płacz, syneczku. Już widzę światełko, jest coraz bliżej i bliżej. Ach, jaka ulga, nic mnie nie boli. Jak ciepło. Złota zjeżdżalnia – niewiarygodne! Tyle światła! Ale skąd?
Pasma jarzącego pyłu spływają z wysokości i unoszą ich. Pulsująca jasność przechodzi w wibrującą biel. Oślepiający blask. Gdzie ja jestem? Stoję sama i moje ramiona są puste. Syneczku! Słyszę twój śmiech, ale nie mogę się do ciebie dostać. Syneczku! Zaraz będę tam, gdzie ty.
Żarzący błękit nie pozwala jej otworzyć oczu. Nagle wiązki promieni słonecznych osaczają ją. Nabierają zawrotnej prędkości, za sprawą której ostatecznie wypychają ją – obce ciało – poza swoją oś.
Lekarze w skupieniu wpatrują się w monitor EKG z nadzieją, że tym razem „łyżki” przywrócą akcję serca pacjentki. Jednakże tętno zanika, a fale skurczów mięśnia sercowego rejestrowane są śladowo.
Najmłodszy z medyków, wpatrzony w krzywą, nie odstępuje sprzętu, tak jakby tkwiła w nim jeszcze siła życia. Cichutko szepcze ze wzrokiem utkwionym w szklanym ekranie:
– Wszystkie nasze zabiegi nie mogą zakończyć się porażką, pani profesor! Uczyłaś nas, że trzeba walczyć do końca, tak jak te małe myszki. Wyjdziesz z tego, tylko musisz chcieć, spróbuj! Pani profesor! Pani profesor!
Nie słyszy przytłumionych głosów kolegów, którzy bacznie obserwują reakcję kobiety.
– Uff, zadziałało w końcu! Spokojnie, Michał. Nie jest źle – oznajmiają nagle.
Puls się stabilizuje, a klatka piersiowa, choć z oporem, zaczyna się unosić. Mężczyzna odwraca głowę od monitora, który również pokazuje wyraźne zmiany, i zdławionym głosem mówi:
– Udało się! Żyje!
*
W dyżurce, przy mocnej kawie, raz jeszcze wracają do trudnego przypadku, który na szczęście zakończył się sukcesem. Jan, wyciągnięty na całą długość kozetki, komentuje:
– W takich momentach dziękuję medycynie i kłaniam jej się pięknie. Szkoda tylko, że jego braciszka nie udało się uratować. A o co ci chodziło z tymi myszami? Chyba nie widziałeś tam białych?! Ty, taki abstynent!?
– Nie, oczywiście, że nie. To stara historia, jeszcze z czasów szkoły średniej.
– To ona ciebie uczyła? Czego?
– Uczyła. Rosyjskiego. I była też naszą wychowawczynią.
– A my myśleliśmy, że ty jesteś krewnym Krymskiego, który postawił cały szpital na nogi, żeby ratować ją i jego kolejne wnuki.
– Nie, nie. Żadne związki mnie z nim nie łączą, ale jestem wdzięczny, że przysłał mnie do waszego zespołu.
– To zdradź nam, co się wówczas wydarzyło, chwila relaksu się przyda.
– Opowiedziała nam tę historię, a właściwie przypowieść, chyba pod koniec trzeciej klasy. Tak, to był przedostatni rok. Wiesz, osiemnastki, pierwsze miłości i wolność ze znakiem „V” ułożonym z palców. Wydawało nam się, że kontrolujemy sytuację. Najlepsza klasa w szkole i do tego lubiana przez nauczycieli, co się rzadko zdarzało. Coś jednak poszło nie tak i grunt usuwał się spod naszych stóp z każdą pracą klasową i odpowiedzią. Wynik – widmo – kilka poprawek, a nawet powtarzanie klasy. Decydujący cios zadała nam frekwencja, która oscylowała na poziomie Żuław. Rodzice się zbiesili, gdy się o tym dowiedzieli. Na nasze prośby, żeby pomóc nam wybrnąć jakoś z tej sytuacji, wzruszali ramionami, powtarzając: „Nawarzyliście sobie piwa, więc je pijcie, jesteście pełnoletni. Bierzcie sprawy w swoje ręce” – zaczął, a opowieść zapowiadała się na jedną z tych dłuższych. – Po naradzie klasowej, a pełniłem wówczas funkcję gospodarza klasy, doszliśmy do wniosku, że cała nadzieja leży w wyznaniu win przed naszą wychowawczynią i w jej pomocy. Z bukietem kwiatów czekaliśmy na godzinę wychowawczą. Nauczycielka tulipany położyła na biurko. Jurek momentalnie wyjął słoik zza szafy i bez słowa postawił go obok nich. Spojrzała na nas tymi swoimi zielonymi oczami i oznajmiła: „Cóż, rozumiem wasz niepokój, ale na tym etapie mogę pomóc wam tylko tym, co zaraz usłyszycie. Proszę usiąść wygodnie, zamknąć oczy, tylko nie zasnąć, i podążać za moimi słowami – zaczęła. – Wyobraźcie sobie, że jest upalny letni wieczór. Z pola wracają utrudzeni pracownicy, gospodarze, ale też małe myszki. Wszyscy spragnieni są odpoczynku i ochłody po skwarnym dniu. W sieni stoją trzy gliniane dzbany ze śmietaną. Na ich widok myszki radośnie piszczą, marząc o orzeźwiającej kąpieli. Wskakują do nich i pluskają się beztrosko, aż nadchodzi czas powrotu. Starają się wydostać. Bezskutecznie. Ku swojemu zdumieniu, ześlizgują się ze ścianek. Nawołują się, aby wspólnie wymyślić sposób wyjścia. Jedna z nich radzi: «Nie poddawajcie się, wyjdziemy stąd, tylko mocno pracujcie». «Jesteśmy za małe, żeby pokonać ocean śmietany, nawet gdybyśmy pracowały do następnych żniw» – mówią pozostałe, po czym opadają martwe na dno. O świcie, na krawędzi dzbana staje ostatnia myszka i wycieńczona, z satysfakcją stwierdza: «Wiedziałam, że się uda»”.
Wtem do pokoju zagląda siostra Teresa, aby wywołać Michała:
– Panie doktorze, ordynator wzywa, jakaś pilna sprawa.
Lekarz nakłada na siebie kitel, wypija ostatni łyk kawy i zmierza do wyjścia. Jan podrywa się z kozetki, próbując go powstrzymać:
– Poczekaj chwilę, dokończ opowiadanie. Jakim cudem się wydostała?
Michał spogląda na niego rozbawionym wzrokiem.
– Musisz znaleźć odpowiedź sam. Wierz mi, że jeszcze dzisiaj ją poznasz. A teraz wybacz, rozumiesz, szef nie może czekać. Pogadamy wieczorem. Myśl, myśl, kolego – rzuca przez ramię, zamykając drzwi.
*
Wiktor, po wizycie na plebanii i po długiej, nocnej rozmowie z księdzem Władysławem wchodzi jeszcze do kościoła pomodlić się przed ołtarzem Matki Bożej Ostrobramskiej. Władysław bacznie go obserwuje.
To już nie jest ten wysportowany, energiczny chłopak, którego znałem od dzieciństwa. Dobrze, że chodzi i to dość sprawnie. Jednak po wypadku porusza się inaczej. To się już chyba nie zmieni. Dzielny nasz Wiktor, nie ma co mówić! – chwali go w myślach, pozostawiając mężczyznę samego przed wizerunkiem Maryi.
Wiktor wypala jeszcze jednego papierosa, zanim wsiada do samochodu. Jedzie do szpitala przywitać swoje kolejne dziecko, a przede wszystkim ujrzeć twarz ukochanej Helenki.
Musiało być nieciekawie, skoro ojciec nie zszedł z dyżuru, tylko pozostał w szpitalu. A babcia Marianna i mama mówiące drżącymi wargami: „Wszystko w rękach Boga!” nie napawały optymizmem. Dobrze, że przyjechałem do Władzia. Rozmowy z nim zawsze pozwalają mi spojrzeć na problem z nadzieją. A moja Helenka? Kto by pomyślał, że w tej kruszynie tyle niezwykłej siły – rozmyśla, dojeżdżając do szpitalnego parkingu.
Wysiadając z samochodu, widzi sylwetkę ojca w oknie jego gabinetu na piętrze. Ten także zauważa syna i macha mu na powitanie.
Zaraz po wejściu do budynku Wiktor napotyka przeszkodę. Z portierni wychyla się kobieta, informując, że dzień wizyt był wczoraj, po czym dodaje stanowczym tonem:
– Obcym na teren szpitala wstęp wzbroniony. Zarządzenie Dyrektora! – i zamyka okienko.
Po chwili, jak kukułka z zegara, wysuwa znów głowę ze swojej dziupli, tym razem uprzejmie pytając:
– Pan Krymski? Syn naszego pana ordynatora?
– Tak.
– Przepraszam, nie poznałam. Oczywiście, może pan wejść.
Wiktor ze zrozumieniem kiwa głową. Wie, że szeroka szrama, biegnąca od oka do podbródka, tak oszpeca twarz, że ludzie niejednokrotnie go nie rozpoznają.
Wchodzi na piętro i momentalnie czuje zapach lizolu. Sprzątaczka z ogromnym wiadrem wody podnosi głowę na widok mężczyzny.
– A co pan z tymi kwiatami? Kto pana wpuścił? Nie wolno! Oddział zamknięty! – Rzuca mokrą ścierkę na podłogę. Wiktor odskakuje, aby pozwolić jej swobodnie manewrować szmatą po posadzce i bez słowa kieruje się w głąb korytarza. Kobieta nie wraca do swojego zajęcia, obserwuje Wiktora, aż ten nie zniknie w głębi korytarza.
Włodzimierz Krymski czeka na syna przy biurku, wypełniając zaległą dokumentację. Mocne uściski dłoni i skąpe uśmiechy na twarzy wystarczają, aby wyrazić ostrożną radość obu mężczyzn. Przy kawie Włodzimierz uchyla rąbka tajemnicy o stanie zdrowia synowej i kończy prośbą:
– Tylko, a może aż pięć minut, Wiktor. Jest bardzo słaba. Nałóż fartuch i idziemy. Teoś ma braciszka. Idziemy zobaczyć Tymoteusza Krymskiego. Dzielny chłopak, nie poddał się i jest z nami. Drugiego z chłopców niestety nie udało się nam uratować. Urodził się martwy, miał liczne wady rozwojowe.
– Jak to drugiego? To były bliźnięta???
– Tak. Drugi był znacznie mniejszy, dlatego nie udało nam się ustalić tego przed porodem. Myśl teraz o tym, który jest z nami.
– Tato… – Zaskoczony Wiktor wskazuje wzrokiem na kwiaty.
– Nie ma mowy, chłopcze! Kto ciebie tu z nimi wpuścił? Przekażę wiązankę na ręce siostry przełożonej dla całego zespołu. Idziemy!
SCHODY
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Dziewczyna ze skrzypcami
ISBN: 978-83-8373-184-1
© Elżbieta Nieć i Wydawnictwo Novae Res 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Maria Bickmann-Dębińska
KOREKTA: Magdalena Brzezowska-Borcz
OKŁADKA: Magdalena Muszyńska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek