Dziewczyna z portretu - Natalia Thiel - ebook + audiobook + książka

Dziewczyna z portretu ebook i audiobook

Thiel Natalia

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Pasja i miłość w czasach wojennej zawieruchy

W życiu Hani Skorskiej nic nie dzieje się tak, jak sobie wymarzyła. By oderwać się od problemów, Hania decyduje się na wyjazd do dworku dziadków, Mirosławy i Jana Doroszów, na Pomorzu. Na targu pod wpływem impulsu kupuje portret nieznanej dziewczyny. Osobliwa reakcja dziadków na obraz skłania Hanię do poszukiwań odpowiedzi na pytanie, kim jest Dziewczyna z portretu. Splot wydarzeń sprawia, że Jan Dorosz, obecnie słynny malarz, postanawia zdradzić wnuczce swój sekret i wrócić pamięcią do czasów wczesnej młodości.

Lata dwudzieste XX wieku. Dziesięcioletni Janek, uczony przez ojca krawieckiego fachu, podczas wizyty w luksusowym pensjonacie „Biała Dama” po raz pierwszy widzi świat pełen bogactw i elegancji. Tam spotyka młodą panienkę Klarę i jej bogatego przyjaciela, Williama Goldsteina. To przy nich Janek dorasta, poznaje smaki i odcienie dorosłości, przeżywa pierwszą miłość i pierwsze rozczarowanie.

Spokojne życie trójki przyjaciół przerywa wojna.

Dziewczyna z portretu to kolejna powieść Natalii Thiel, autorki świetnie przyjętego przez czytelników Walca dla Izabeli.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 507

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 2 min

Oceny
4,7 (80 ocen)
58
16
6
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Papillon12345

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna, polecam!
30
Wiola_loves_books1

Nie oderwiesz się od lektury

⏳️⏳️RECENZJA⏳️⏳️ Natalia Thiel "Dziewczyna z portretu" Hania zawsze marzyła o tym by napisać powieść, więc by znaleźć wenę twórczą wyjeżdża do dziadków którzy zawsze okazują jej miłość i wsparcie. Pewnego dnia Hania poznaje Filipa i to dzięki niemu otrzymuje portret pięknej dziewczyny którą jak się okazuje namalował jej dziadek słynny malarz Jan Dorosz. Jednak wraz z pojawieniem się portretu zachowanie dziadków zmienia się nie do poznania. Skrywane tajemnice sprawiają że Hania nie spocznie póki ich nie odkryje, a pomóc jej może tylko on jej ukochany dziadek. Czy Jan odważy się opowiedzieć wnuczce swoje życie? "Dziewczyna z portretu" to historia która przenosi nas do czasów gdzie nic nie było łatwe. Muszę wam przyznać że autorka w bardzo przemyślany i dopracowany sposób stworzyła fabułę która potrafi zaskoczyć, chwycić za serce, wzruszyć ale też dać ukojenie. Choć akcja rozwija się planowo to jest bardzo energiczna i sprawia że zagłębiając się w książce trudno się od niej oderwać. Bo...
31
Arleta662

Nie oderwiesz się od lektury

,,Jest to przede wszystkim historia życia człowieka, który kochał ponad wszystko, oraz kobiety, która choć odeszła tak młodo, podarowała mu coś, co przetrwa nawet czas....."
20
martap69

Nie oderwiesz się od lektury

piękna powieść. polecam
10
beagal4137

Nie oderwiesz się od lektury

"Dziewczyna z portretu" to historia głębokiej przyjaźni mimo różnic klasowych, to opowieść o miłości, która pozwala przetrwać wojenną zawieruchę, to również historia o pogoni za marzeniami i konsekwentnym dążeniu do ich realizacji. Pisana dwutorowo wiernie oddaje charakter zachowań ludzkich w przed i powojennej rzeczywistości. I jak to w życiu bywa, jednych lubimy a innych nienawidzimy mimo to wszystkie stworzone postaci są w tej historii niezbędne i każda z nich wnosi coś ważnego do tej historii.
00

Popularność




Natalia Thiel Dziewczyna z portretu ISBN Copyright © by Natalia Thiel, 2022All rights reserved Redaktor Anna Szymczak Projekt okładki i stron tytułowych Agata Wawryniuk Fotografie wykorzystane na okładce pochodzą z następujących źródeł: kobieta — Trevillion Images (© Elisabeth Ansley / Trevillion Images), pozostałe elementy — Shutterstock, polonis.pl Projekt typograficzny i łamanie Grzegorz Kalisiak | Pracownia Liternictwa i Grafiki Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Naprawdę jaka jesteś, nie wie nikt

To prawda niepotrzebna wcale mi

Gdy nie po drodze będzie razem iść

Uniosę Twój zapach snu

Rysunek ust, barwę słów

Niedokończony, jasny portret Twój.

Jej portret (fragm.),słowa Jonasz Kofta

Gdybym miał niebios wyszywaną szatę

Z nici złotego i srebrnego światła,

Ciemną i bladą, i błękitną szatę

Ze światła, mroku, półmroku, półświatła,

Rozpostarłbym ci tę szatę pod stopy,

Lecz biedny jestem: me skarby — w marzeniach,

Więc ci rzuciłem marzenia pod stopy,

Stąpaj ostrożnie, stąpasz po marzeniach.

Poeta pragnie szaty niebios(He Wishes for the Cloths of Heaven),William Butler Yeatsw przekładzie Leszka Engelkinga

Był już wieczór, kiedy Hania Skorska dotarła do dziadków. Widziała światło wydobywające się z wnętrza starego domu i prawie czuła znajomy zapach farb i olejów, który tak bardzo kochała. Uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie dzieciństwa, które spędziła z rodzeństwem w tym domu nad morzem. Mieszkała teraz na Śląsku. Tam ciężkie smogowe powietrze wnikało w płuca, ubrania i myśli. Tylko morska bryza była w stanie rozwiać ten niespokojny, natrętny dym.

Na to liczyła i teraz. Nawet nie na świeże i kojące powietrze, ale na dziki morski wiatr, który miał przywiać ze sobą zmiany i natchnienie. Bezskutecznie szukała go od tylu lat… A przecież profesorowie zapewniali, że jest wyjątkowa, że ma „to coś”, co jest potrzebne dobrej pisarce, i że prędzej czy później świat o niej usłyszy. Zachwyci się nią. Wyobrażała sobie to wszystko, zupełnie jakby miała to już za sobą. Najpierw nieprzespane noce, kiedy w ferworze będzie zapominać o całym świecie, tylko pisać, pisać i pisać. Schudnie, przestanie się golić i myć włosy, a jej czarny kot przybłęda niechcący odciśnie kochaną łapkę na rozrzuconym maszynopisie. Potem sukces, wywiady, spotkania autorskie. Widziała to dokładnie! Grono oddanych czytelników tulących do serca jej najnowszą powieść jak największy skarb, drżącym głosem proszących o autograf, nabożnie chichoczących na rzucony od niechcenia żart, a wśród nich ona — gwiazda siedząca na podeście w fikuśnych okularach, lekkim ruchem dłoni witająca zebranych niczym papież udzielający błogosławieństwa. To wszystko było przecież na wyciągnięcie ręki! Tylko jakoś nie chciało nastąpić. Po skończeniu studiów zaczęła pracować w redakcji, licząc na to, że pomysł na wielką powieść przyjdzie sam. Ale natchnienie jakoś nie spływało z nieba niczym złote światło wydobywające się spomiędzy ponurych chmur. Nadal pełna entuzjazmu, święcie przekonana o swojej nieprzeciętności, czekała na ten dar, poprawiając cudze teksty, parząc kawę i przygryzając nerwowo ołówki, które nosiła wpięte we włosy zamiast klamry. Wieczorami siadywała przed maszyną do pisania, próbując przelać rozbiegane myśli na papier, ale kartki pozostawały puste. Choć włosy umyte, pachy ogolone, chmury nie chciały się rozstąpić, a kot przybłęda nie miał na czym odcisnąć kochanej łapki. W czym, na litość boską, tkwił problem? W kółko zadawała sobie to samo pytanie, bezlitośnie zagryzając kolejny ołówek na śmierć.

W dodatku nieubłaganie zbliżała się do niebezpiecznej granicy trzydziestki i wciąż pozostawała singielką. Niemal na każdym niedzielnym obiedzie matka szczegółowo opowiadała, jak to w jej wieku miała już trójkę dzieci, a młodsza siostra albo potakiwała, albo paradowała z wielkim ciążowym brzuchem, ocierając się o nią niby niechcący. Jakby wierzyła, że przez dotyk jest w stanie zarazić Hanię macierzyństwem. Czarę goryczy przelał jej brat. Dwudziestoczterolatek na ostatnim rodzinnym zlocie ogłosił zaręczyny ze swoją dziewczyną, choć zarzekał się przed Hanką, że nigdy się nie ożeni, a już na pewno nie szybciej niż ona. Do diabła!

Tak więc Hania czekała nie tylko na nadejście pisarskiej weny, ale także na mężczyznę swojego życia, któremu przysięgła solidnie odpłacić za wszystkie upokorzenia i za to, że skutecznie ukrywał się przed nią tyle lat. Oczywiście kiedy już go spotka.

Wybawieniem od osobistych rozterek była praca w redakcji, która zmuszała ją do tego, by codziennie rano wstać, umyć zęby i stawić jakoś czoło niesprawiedliwościom tego świata. Jednakże i na tym polu nie miała wiele szczęścia.

Ponieważ była najmłodsza, redukcja etatów objęła jej stanowisko. Następnego dnia po zwolnieniu już nie pojawiła się w pracy. Miała sporo zaległego urlopu i nie chciała być obiektem litości swoich współpracowników. Zbliżały się wakacje i postanowiła wykorzystać ten czas, zanim zacznie szukać kolejnego zajęcia. Nieoczekiwanie pomyślała o dziadkach, mieszkających niedaleko gdyńskich klifów w przedwojennym dworze. Jak cudownie byłoby odciąć się od siermiężnej codzienności i spędzić czas z ludźmi, którzy wiecznie cię nie oceniają.

I tak oto znalazła się przed pięknym domem z czasów swojego dzieciństwa, słynną „Białą Damą”, nie mogąc się doczekać, kiedy znajdzie się w babcinych ramionach.

— Jesteś już, Haneczko! — Babcia Mirosława pojawiła się w drzwiach, jak zwykle ubrana w sweter, który sama wydziergała na drutach, i nieśmiertelny fartuszek. Kochana babcia. Wtulając się w cieplutką wełnę, Hanka poczuła zapach dzieciństwa i aż zakręciło jej się w głowie ze wzruszenia.

— Zapłaciłaś za taryfę? — Mira, jak pieszczotliwie nazywała ją rodzina, spojrzała na wnuczkę podejrzliwie, gotowa uiścić każdy jej rachunek.

Hania uśmiechnęła się na te peerelowskie naleciałości. Babcia Mirka wciąż nie zamierzała przyswoić sobie takich słów, jak „taksówka”, „burger” czy „Internet”. No i dobrze.

— Tak, muszę tylko wyciągnąć jeszcze jedną torbę z samochodu — odpowiedziała, lecz zanim zdążyła się cofnąć do auta, kierowca taksówki wyłożył już wszystkie jej manatki z bagażnika i odjechał.

Razem zaniosły walizki Hani do domu. Mirosława jeszcze raz przytuliła wnuczkę, dusząc ją niemiłosiernie w silnym uścisku, jak to tylko babcie potrafią. Potem otarła oczy i ruszyła do kuchni dokończyć kolację.

— Gdzie dziadek? — krzyknęła za nią Hanka.

— W salonie, ogląda telewizję.

Dziewczyna przeszła wzdłuż korytarza prowadzącego do salonu. Dom, choć mógłby pomieścić spokojnie kilka rodzin, zamieszkiwali wyłącznie dziadkowie. Większa jego część była całkowicie wyłączona z użytku i od lat nieremontowana. Jako dziecko także tu mieszkała ze swoją rodziną, ale rodzice przeprowadzili się na Śląsk, kiedy ojciec otrzymał tam lepszą posadę. Hani pozostawało odwiedzanie dziadków podczas wakacji lub na święta. Uwielbiała to miejsce, pachniało historią, duchami i sennymi marzeniami. To tu zawsze szukała ukojenia, kiedy jej życie po raz kolejny wywracało się do góry nogami — dziadkowie zawsze przyjmowali ją z otwartymi ramionami.

To po nich, jak wierzyła, odziedziczyła artystyczną duszę, a dokładniej po dziadku — słynnym malarzu, Janie Doroszu. Dzisiaj miał już niemal osiemdziesiąt lat, nie praktykował więc w zawodzie, wciąż był jednak uważany za jednego z najwybitniejszych artystów epoki. W domu znajdowała się jego pracownia, w której przechowywał wyjątkowe dla siebie obrazy, niepodlegające sprzedaży. Nikt poza nim nie miał do niej wstępu, choć Hani udawało się czasem namówić dziadka, by opowiedział jej o swych dziełach i ludziach, którzy zostali na nich uwiecznieni.

Jan był z natury zamknięty w sobie i małomówny, w przeciwieństwie do swojej żony, Mirosławy. Hani jednak zawsze odpowiadały jego chłód i zdystansowanie, wiedziała, że pod tą twardą skorupą kryje się wrażliwe i czułe serce, okazywane wyłącznie najbliższym, i to w wyjątkowy sposób. I tak jak wszystkie wnuki zawsze trzymały się blisko babci, Hania najwięcej czasu spędzała z dziadkiem wśród starych, milczących obrazów.

— Dziadku, śpisz? — zagadnęła cicho, wchodząc do salonu. Jan siedział z półprzymkniętymi oczami na kanapie i nie wiadomo było do końca, czy ogląda telewizję, czy może faktycznie już zasnął.

Głos dziewczyny wyrwał go jednak z odrętwienia. Spojrzał na nią niewidzącym wzrokiem i jakby się zawahał. Hania przez moment miała wrażenie, że dziadek jej nie poznał albo że nie wybudził się jeszcze do końca z drzemki.

— To ja, Hanka. — Uśmiechnęła się do niego szeroko.

Twarz dziadka pojaśniała, na ustach pojawił się szeroki uśmiech.

— Haneczko! — zawołał radośnie, wstając mozolnie z kanapy. — Chodź no tu! Niechajże cię uściskam, dziecko!

Dziewczyna podeszła do niego i objęła go w pasie. Jan był wysokim, postawnym mężczyzną o ciężkich dłoniach, w niczym nieprzypominających rąk malarza.

— Na długo przyjechałaś? — zapytał.

Zastanowiła się. Zanim zdecydowała się na przyjazd, napisała do dziadków długi list, wyjaśniając swoją obecną sytuację. Tak naprawdę sama nie wiedziała, jak długo chce tu zostać.

— Szczerze mówiąc, nie wiem — odpowiedziała z rezygnacją. — To zależy także od was.

— Dla nas możesz zostać tak długo, jak zechcesz — rzekł z mocą Jan. — Jesteś tu zawsze mile widzianym gościem.

Usiedli na kanapie, gdzie doszedł do nich z kuchni smakowity zapach pieczeni. Wkrótce zasiedli wspólnie do kolacji i Hania znów poczuła się jak u siebie. Zero wyrzutów, zero komentarzy w stylu „powinnaś w końcu zrobić coś ze swoim życiem”, zero młodszych sióstr, dyszących pod naporem ciążowego brzucha. Tu mogła być sobą bez konieczności tłumaczenia się z każdej złej decyzji.

— Chciałabym napisać książkę — wypaliła w pewnym momencie, dziwiąc się sobie, że pokusiła się o takie wyznanie.

— To wspaniale. — Babcia ścisnęła mocno jej dłoń. — Wiesz już, o czym będzie?

Hania przygryzła wargę i zmarszczyła nieszczęśliwie brwi.

— Nie do końca… Ale jestem pewna, że skoro tu jestem, to coś mi przyjdzie do głowy. Chcę poświęcić na to całe wakacje, zanim pójdę do jakiejś pracy.

Dziadkowie pokiwali głowami. Przez moment się obawiała, że zaraz usłyszy komentarze typu „może lepiej to jeszcze przemyśl” albo „jak masz zamiar napisać książkę, skoro nie wiesz o czym pisać”, ale nic takiego nie padło, za co w duchu z całego serca im podziękowała.

Nadszedł późny wieczór. W końcu Hania pożegnała się z dziadkami i poszła do swojej sypialni, gdzie rzuciła się wyczerpana na łóżko. Z goryczą zaczęła analizować swoje życie, dochodząc do bolesnego wniosku, że wszystko w nim jest prowizorką. Nie miała żadnego planu na przyszłość, żadnych fundamentów, na których mogłaby cokolwiek zbudować. A przecież stać ją było na wiele, wiedziała o tym. Być może nadszedł czas na przewartościowanie niektórych spraw i podjęcie poważnych decyzji. Jak długo można bujać w obłokach? Myślała tak intensywnie, że w końcu ją to zmęczyło i usnęła.

Obudziła się rano, punktualnie tak jak wstawała zawsze do pracy. Zeszła na dół, gdzie z kuchni dochodziły już pyszne zapachy.

— Zrobiłam naleśniki — zaświergotała Mira. — Tak jak za starych dobrych czasów.

— Ubóstwiam naleśniki i stare dobre czasy. — Hania pocałowała babcię w czoło i usiadła przy niewielkim stoliku. — Dziadek już jadł?

Mira machnęła niedbale ręką.

— Dziadek nie czuje się dziś najlepiej — powiedziała od niechcenia, szybko uśmiechając się do wnuczki. — Ale ty się o nic nie martw! Wszystko jest w jak najlepszym porządku!

Hania nie drążyła tematu, tym bardziej że była bardzo głodna i mogła myśleć wyłącznie o babcinych naleśnikach.

— Przejdę się dzisiaj na klify — oznajmiła po skończonym posiłku. — Dawno już tam nie byłam.

— Świetny pomysł. — Babcia zabrała się do sprzątania, nie pozwalając dziewczynie się w tym wyręczyć. — Idź, odpocznij, po­oddychaj świeżym powietrzem.

Po śniadaniu Hania zabrała kilka kartek, na których miała nadzieję coś naskrobać, i zarzuciła sweterek na gołe ramiona.

Klify znajdowały się jedynie o kwadrans od „Białej Damy”, toteż szła wolnym krokiem. Delektowała się aromatem wczesnego lata i słodkim śpiewem ptaków dobiegającym z każdej strony. Jak wspaniale było czuć się wolnym, niegonionym przez żadne terminy, uszczypliwe uwagi czy brzuch siostry mogący w każdej chwili eksplodować jak tykająca bomba. Tylko ona i natura. To jest życie.

Dotarła w końcu nad gdyńskie klify i przez dłuższy czas podziwiała piękno morza. Ostatecznie zeszła na dół na plażę, zdjęła buty i zanurzyła gołe stopy w ciepłym piasku, mrucząc z zadowoleniem pod nosem. Zjadła część kanapek, w duchu dziękując babci za przezorność, i wyciągnęła lśniące bielą kartki, wciąż nie mając pojęcia, co zapisać na wyczekujących stronicach.

Położyła arkusz na sztywnej podkładce i wsparła dłońmi brodę. To wszystko było bez sensu. Nie wiedziała nawet, jak zacząć. Co za koszmar — pomyślała — równie dobrze mogę tak siedzieć przez miesiąc. Zrobiło jej się tak bardzo żal samej siebie, że nie zauważyła, kiedy podbiegł do niej ogromnych, jak jej się zdawało, rozmiarów pies o sierści w kolorze piasku. Tak ją wystraszył, że wrzasnęła i upuściła trzymane w rękach kartki, które zaraz poszybowały do góry.

— Moja powieść! — krzyczała desperacko. — Moje dzieło!

Próbowała dosięgnąć ulatujące strony, lecz wiatr był szybszy niż jej rozdygotane nogi. Serce waliło jej jak oszalałe, a do oczu cisnęły się łzy. Hania czuła, że jeśli nie uda jej się odzyskać tych niezapisanych kartek, już nigdy niczego nie napisze. To musiał być znak od losu. W końcu pochwyciła jedną z uciekinierek, ale reszta poleciała w drugą stronę.

— Proszę! — usłyszała za sobą obcy głos.

Odwróciła się i zobaczyła młodego mężczyznę trzymającego w rękach jej zgubę.

— I jeszcze jedna. — Nieznajomy wyciągnął z pyska psa zaślinioną kartkę i wręczył ją Hani. — Przepraszam za Tarę, ona chciała się tylko przywitać.

Hania wpatrywała się w niego jak urzeczona. Miała przed sobą wysokiego bruneta w okularach. W dodatku z najpiękniejszymi dołeczkami w policzkach, jakie w życiu widziała.

— A wie pan — zaśmiała się sztucznie — właściwie to nic takiego się nie stało. Taka tam powieść. Jedna z wielu…

Uśmiechnęła się szelmowsko i szybkim spojrzeniem otaksowała jego dłoń. Nie ma obrączki, dobry znak.

— Tak, słyszałem, jak pani krzyczała — biedak zmieszał się nieco — dlatego chciałem uratować choć część pani pracy… — Spojrzał na trzymane przez Hanię kartki i zmarszczył brwi. — Ale tu przecież nic nie ma.

— No nie — Hania znów się zaśmiała — ale będzie! Już wkrótce napiszę na nich swoją powieść. — Wzniosła kartki ku górze, jakby ogłaszała zwycięstwo — nawet na tej, tutaj… — wskazała na ośliniony kawałek papieru, który jeszcze przed chwilą przeżuwał pies — zwłaszcza na tej…

— Jeszcze raz panią przepraszam. — Nieznajomy uśmiechnął się i poklepał psa. — Muszę jej bardziej pilnować.

— Nic nie szkodzi. — Hania wyszczerzyła do niego zęby, gorączkowo zastanawiając się, co może zrobić, by ten nowo poznany, a bardzo interesujący obiekt nie pożegnał się za chwilę i nie odszedł na zawsze z jej życia. — A tak na marginesie to Hanka jestem, miło mi — wyciągnęła do niego spoconą dłoń.

— Filip, mnie również jest miło. — Mężczyzna uśmiechnął się i odwzajemnił uścisk.

Ostatecznie jednak nie mieli sobie nic więcej do powiedzenia. Tara pognała przed siebie wzdłuż plaży, a Filip, kiwnąwszy Hani na do widzenia, pobiegł za psem, zostawiając ją samą z pogniecionymi kartkami w ręku. Zrezygnowana ruszyła w drogę powrotną.

Zastała otwarte drzwi. Weszła do środka, ale wydało jej się, że dom jest pusty. Zawołała dziadków. Odpowiedziała jej cisza. Powoli snuła się po korytarzach, aż weszła do salonu, gdzie jej wzrok przykuł stary gramofon. Pomyślała, że muzyka dobrze podziała na jej kiepskie samopoczucie, ale kiedy przejrzała wszystkie szafki, nie znalazła żadnej płyty. Przypomniała sobie, że dziadkowie często trzymali takie rzeczy na strychu. Nie miała nic lepszego do roboty, więc poszła ich szukać.

Światło ledwie przebijało się przez brudne okna. Strych był ogromnych rozmiarów i równie dobrze można było urządzić w nim odrębne mieszkanie. Wszędzie walały się stosy różnych gratów, bibelotów, starych gazet, narzędzi i wszystkiego, czego dziadkowie nie chcieli wyrzucić, bo „może się kiedyś przydać”. Hania pomyślała, że w tym bałaganie znalezienie płyt zajmie jej tydzień, ale co tam, trudno. Zaczęła przebijać się przez tę graciarnię.

Przewalała stare ubrania, książki z podartymi okładkami, wyschnięte tuby farb. Nie miała pojęcia, ile to trwało, lecz słońce zaczęło się chylić już nad horyzontem, gdy w końcu udało jej się znaleźć karton ze starymi płytami. Od niechcenia zaczęła przeglądać jego zawartość, ksztusząc się od nadmiaru kurzu. W końcu postanowiła zabrać ze sobą wszystko i wybrać coś na dole. W momencie, gdy chwyciła za karton i szarpnęła, by go podnieść, okazało się, że dno nie trzyma i płyty wysypały się na podłogę.

— Cholera! — zaklęła Hania i bezradnie rozejrzała się po strychu w poszukiwaniu pustego kartonu, do którego mogłaby spakować porozrzucane winyle. Nagle dostrzegła poszarzałą kopertę, naderwaną na rogach, która wyłoniła się spomiędzy płyt. Wzięła ją do ręki i zrozumiała, że trzyma w rękach czyjś list. Rozejrzała się chyłkiem po pomieszczeniu niczym Nancy Drew1, sprawdzając, czy nikt jej nie szpieguje. W końcu istniało coś takiego jak tajemnica korespondencji, nie czytało się tak po prostu cudzych listów. Nie zawyła jednak żadna policyjna syrena, więc uznała, że jest bezpieczna. I choć czuła, że postępuje niewłaściwie, wyjęła list z koperty i zabrała się do lektury.

Złoty chłopcze,

czuję się już o wiele lepiej i kompletnie nie rozumiem, dlaczego wciąż nie pozwalają mi wyjść z łóżka. Widziałam przez okno, że kasztany spadają już z drzew i chciałabym ich nazbierać, by ustawić z nich armię małych żołnierzyków. Ty stworzysz swoją i będziemy mogli rozegrać wojnę. Lubię, kiedy kasztany są takie świeże, pachnące i śliskie, jakby ktoś je naoliwił. Za jakiś czas wyschną i będą przypominać Borysa.

Willowbe napisał mi, że osiągnął najlepszy wynik w sprincie. Chwalił się, że za jakiś czas na pewno wystartuje na olimpiadzie, na co odpisałam mu, że osoby o tak słomianym zapale jak on mogą co najwyżej ścigać się na szkolnym boisku.Ciekawe, jaki sport wymyśli sobie za rok. W końcu jeszcze niedawno zarzekał się, że zostanie mistrzem skoku w dal.

Myślę, że niedługo znów będziesz mógł mnie odwiedzić. Rodzice jak zwykle przesadzają z ostrożnością. Tymczasem pisz do mnie, bo poza Twoimi listami (i Williama, ale on pisze wyłącznie o sobie) niewiele mam tu rozrywki.

K.

— Ka? U nas w rodzinie nie ma nikogo o imieniu na ka… Kim jesteś? — wyszeptała, delikatnie przesuwając palcami po pożółkłej kartce. — Złoty chłopiec? William? Czy to jakiś zaczarowany ogród?

Miała już włożyć kopertę z powrotem do kartonu, kiedy jakiś złośliwy chochlik kazał jej schować ją w tylnej kieszeni dżinsów. Przecież nikt od tego nie umrze — tłumaczyła się w duchu. — To tylko kawałek papieru. Jakiś żart pewnie.

W końcu zeszła na dół, zapominając zupełnie o płytach.

— Dziecko, gdzieś ty się podziewała przez cały dzień? — zawołała na jej widok zaniepokojona Mira.

Hanka zrobiła przepraszającą minę.

— Straciłam rachubę czasu. Ale jak widzisz, jestem cała i zdrowa.

— Obiad już pewnie dawno wystygł — zagderała babcia, patrząc na nią karcąco, ale to były tylko pozory. — No nic, chodź, odgrzeję ci jedzenie.

Hania, która na co dzień sama musiała dbać o swoje posiłki, pozwalała babci się rozpieszczać. Pomagała, jak tylko mogła, lecz Mira, mimo tłumaczeń, zawsze starała się wszystkich we wszystkim wyręczać. I nie znosiła sprzeciwu.

— A gdzie dziadek? — zapytała Hanka, zdając sobie sprawę, że nie widziała go przez cały dzień.

— Dostał leki i śpi — wyjaśniła spokojnie kobieta, uśmiechając się smutno do wnuczki. — Jutro na pewno poczuje się lepiej i będziecie mogli spędzić razem trochę czasu. A teraz jedz, bo znów będzie zimne.

Dziewczyna pałaszowała z apetytem obiad, a jej babcia w tym czasie zabrała się do mycia naczyń.

— Babciu, czy u nas w rodzinie ktoś miał imię na ka? — zapytała niewinnie Hania.

Mira myślała przez chwilę usilnie, lecz ostatecznie jej odpowiedź była przecząca.

— Nie kojarzę. Skąd to pytanie, jeśli można wiedzieć?

— Tak się tylko zastanawiałam. — Hanka wzruszyła ramionami. — A wiesz może, czy kogoś nazywano złotym chłopcem?

Starsza pani zamarła. Przerwała zmywanie i przez moment stała sztywno z talerzem w dłoniach, a woda obojętnie spływała dalej z kranu. Hania dostrzegła zmianę na twarzy babci i od razu pożałowała pytania.

— Skąd znasz to przezwisko? — wyszeptała Mira grobowym głosem.

— A wiesz, znikąd — dziewczyna zaczęła się jąkać. — Tak jakoś tylko…

Mira spojrzała na nią z ukosa, lecz po chwili odzyskała rezon i wróciła do zmywania naczyń.

— Dziadek ci o nim mówił? — zapytała, siląc się na obojętny ton.

Hania, niewiele myśląc, przytaknęła. Nie mogła się przecież przyznać, że przeczytała cudzy list.

— W takim razie powinnaś zapytać o niego dziadka. — Mira odwróciła się do wnuczki i uśmiechnęła, ale Hania dostrzegła na jej twarzy zmartwienie. Patrzyła, jak babcia wyciera ręce w kuchenny fartuch i wychodzi z kuchni, a potem została sam na sam z palącym poczuciem winy.

— Dziadku, czy moglibyśmy dzisiaj porozmawiać na osobności? — Następnego dnia Hanka zwróciła się do dziadka. Od rana był w wyjątkowo dobrym nastroju, więc postanowiła skorzystać z okazji.

Mira, która zaczęła już sprzątać ze stołu, stężała na twarzy, lecz się nie odezwała.

— Oczywiście, skarbie! Dziś mam dobry dzień. — Jan uśmiechnął się do niej dobrodusznie, nieświadomy intencji dziewczyny.

— Świetnie!

Po skończonym śniadaniu poszli do ogrodu. Jan usiadł na ławce, wystawiając twarz do słońca. Hania wciąż stała sztywno, skrępowana tym, co miała zaraz powiedzieć.

— Dziadku, obiecaj, że nie będziesz na mnie zły… — zaczęła niepewnie.

— Zły? Na ciebie? — Spojrzał na nią i roześmiał się. — Jakże mógłbym być na ciebie zły?

Hania odetchnęła i przysiadła się na ławce.

— Wiesz, wczoraj poszłam na strych poszukać płyt gramofonowych i przez przypadek, właściwie to sam wpadł mi w ręce… ee… pewien list.

Spojrzała wymownie na twarz dziadka. Ta nie zdradzała żadnych emocji.

— Ktoś, kogo imię zaczyna się na ka, pisał do, zabrzmi to nieco dziwnie, złotego chłopca — kontynuowała coraz bardziej zmieszana. — I tak się zastanawiałam, o kogo tu może chodzić…

— Przeczytałaś go — bardziej stwierdził niż zapytał.

— No tak całkiem przez przypadek… — tłumaczyła Hania. — Chciałabym go oddać właściwej osobie, być może cały czas szuka swego adresata, i pomyślałam, że ciebie zapytam.

Wyjęła list z kieszeni spodni i wręczyła go dziadkowi. Długo trzymał go w dłoniach, delikatnie wodząc palcami po znajomym piśmie. Hania czekała na jego reakcję, jakieś wyjaśnienie, jednak Jan milczał. Oderwał wzrok od listu i zaczął się wpatrywać w jakiś punkt przed sobą, jakby przeżywał całą przeszłość, którą przywoływało to jedno wspomnienie.

— Wiesz, o kogo może chodzić, dziadku? — zapytała cicho. Jan jednak zdawał się całkowicie odległy, jakby na moment znalazł się w innym miejscu i czasie.

— Niestety, nie wiem, o kogo może chodzić — powiedział nagle stanowczym tonem. — Ten list mógł znaleźć się tutaj przez przypadek, dom jest stary, przedwojenny. Nie sposób zliczyć wszystkich, którzy tu mieszkali. Kiedyś to był pensjonat, list mógł należeć do któregoś z gości. To naprawdę mógł być każdy.

— Rozumiem… — Hania nie kryła zawodu. Siedzieli chwilę w milczeniu, po czym pocałowała dziadka w czoło i wstała. Nie dostrzegła smutnego spojrzenia, którym odprowadził ją do drzwi.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1 Bohaterka amerykańskich powieści kryminalnych dla młodzieży (przyp. red.).