Dziewczyna z pistoletem - Monika Kroczak - ebook

Dziewczyna z pistoletem ebook

Kroczak Monika

4,2

Opis

W życiu Valerii nie ma nikogo. Wychowywała się w domu dziecka, a przez introwertyczną osobowość nie nawiązała z nikim bliskich relacji. Postanawia przyjąć zaproszenie wujka, Filipa Selezińskiego, mieszkającego w Niemczech, z którym nie łączy ją nic poza tym samym nazwiskiem. Młoda kobieta, chcąc wykorzystać okazję, by zatrzymać się za granicą na dłużej, znajduje tam pracę. Porzuca dotychczasowe, cholernie nieciekawe życie w Szczecinie i kupionym za wszystkie oszczędności starym golfem dociera do Monachium.

 

Na miejscu zamiast wujka i perspektywy nowej pracy czeka na nią zupełnie inny świat. Świat, o którym dotychczas słyszała tylko niewiarygodne historie lub który oglądała na szklanym ekranie. Świat mafii.

 

Jak Valeria Selezińska, zwykła, szara dziewczyna z Polski, trafiła w sam środek przestępczego świata? I kto sprawił, że postanowiła w nim pozostać? A nawet złożyć niebezpieczne śluby posłuszeństwa, przechodząc tajemniczy rytuał inicjacyjny groźnego klanu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 301

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (47 ocen)
29
10
2
2
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
eroticbookslover

Nie oderwiesz się od lektury

„Tutaj mogłam zacząć od nowa. Stworzyć nie tylko siebie, pewnie kroczącą w przyszłość, lecz także zdefiniować na nowo swoją przeszłość. Nie tą prawdziwą. Ale inną. Wygodną i nieważne, że zmyśloną” Valeria Selezińska, dzieciństwo spędziła w bidulu, a pierwsze lata dorosłości, skromnie i pracowicie, odkładając każdą zrobioną złotówkę, na upragniony od lat wyjazd, do wujka do Niemiec, a co za tym idzie, zmianę swojego dotychczasowego życia. Wymarzona podróż okazuje się być czymś całkiem innym, niż dziewczyna się spodziewała, a nieobecność wujka w totalnie zapuszczonym mieszkaniu przeraża i szokuje. Jednak, sąsiadka mieszkająca obok i kelner z kawiarni na przeciwko, sprawiają, że Valeria, chowa dziwne obawy w kieszeń i postanawia zostać na miejscu. W kolejnych godzinach jej pobytu, całkiem przypadkowo zostaje opiekunką córki przystojnego, choć nieco niebezpiecznego, narazie tylko z wyglądu Włocha. A gdy co raz to nowe zadania, szelest co raz to większych zwitków euro i przystojny ...
20
SylaRoyston

Nie oderwiesz się od lektury

Coś całkiem innego , ciekawa nie ukrywam jednak zdecydowałam się na nią ze względu, iz nigdzie nie było informacji ze to pierwsza cześć .Wiec po przeczytaniu ponad 400 stron jestem lekko zawiedziona ze ciąg dalszy nastąpi 😣😅No chyba ze zakończenie miało być takie 😳co przyznam było by do bani 🫣
10
Mgm25

Dobrze spędzony czas

Fajna historia,ciekawe co się wydarzy w następnej części.Lubię styl narracji autorki,jej wcześniejszą książkę Transporterka uważam za jedną z ciekawszą pozycji ostatniego czasu.
10
530222617play

Nie oderwiesz się od lektury

Valeria Selezińska po śmierci rodziców wychowywała się w domu dziecka. Gdy uzyskała pełnoletność, zamieszkała w małym mieszkaniu w Szczecinie. Pewnego dnia dziewczyna dostała zaproszenie do Niemiec od wujka Filipa Selezińskiego. Val długo się zastanawiała nad zaproszeniem Filipa, gdyż nie łączyło ja z nim nic prócz nazwiska. Selezińska zdecydowała się na wyjazd, spakowała swoje rzeczy i wyruszyła w podróż do Monachium swoim golfem. Na miejscu okazało się, że mieszkanie od dłuższego czasu stoi puste, a klucz od mieszkania przekazuje Valerii sąsiadka... Jakie jeszcze niespodzianki czekają na Valerię? Czytając tę książkę mogłam poznać twórczość autorki Moniki Kroczak. Było to bardzo intrygujące spotkanie. Losy Valerii wciągnęły mnie do tego stopnia, że gdy tylko na chwilę odkładałam książkę szybko wracałam by kontynuować czytanie. Znajdziemy tutaj intrygę, w którą zostaniemy wplątani i my jako czytelnicy, a także porachunki mafijne oraz intymne momenty. Autorka sprawiła,że nie będzie ...
00
gaga1405

Dobrze spędzony czas

To moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki, choć jak widzicie, debiut Moniki Kroczak „Transporterka” już czeka na półce na swoją kolej. Z niemałą ciekawością sięgnęłam po „Dziewczynę z pistoletem”. Czy autorce udało się mnie czymś zaskoczyć? Życie Valerii nigdy nie było zbyt kolorowe. Po śmierci rodziców trafiła do domu dziecka, jednak nigdy się nie poddawała. Parła naprzód, stawiając siebie na pierwszym miejscu. Szkoła, praca, studia były kolejnymi krokami do polepszenia swoich życiowych warunków. Niespodziewane zaproszenie do Niemiec, od wuja dziewczyny, który wcześniej raczej unikał z nią kontaktu, ma jej dać kolejną możliwość do uzyskania upragnionej stabilizacji. Z krewnym nie łączy jej nic, oprócz nazwiska. Dziewczyna decyduje się mimo wszystko na postawienie wszystkiego na jedną kartę i wyjeżdża do Monachium. Tam jej życie obierze zupełnie inny kierunek, a los postawi na jej drodze ludzi, których nigdy nie spodziewała się poznać. W tej pozycji poznajemy przede wszystkim ...
00

Popularność




Copyright © by Monika Kroczak, 2021Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: © by Ironika/Shutterstock

Ilustracje przy nagłówkach: © by LivDeco/Shutterstock

Pozostałe ilustracje: © by pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-202-0

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Nie można być szczęśliwym na sto procent

Rozdział 1

Każdy kiedyś słyszał o włoskiej mafii. Albo ściślej mówiąc… o sycylijskiej rodzinie mafijnej. Szeroko znane są także klany rosyjskie czy chociażby czeczeńskie. Mamy wiedzę o naszej rodzimej zorganizowanej grupie przestępczej z Pruszkowa i kojarzymy frazes: „Tam, gdzie kończą się Reguły1, zaczyna sięPruszków”.

A czy obiło ci się o uszy coś na temat gangsterki w Niemczech? Jeśli nie, to nie jesteś w tym odosobniona. Wielu ludzi robi dziwny grymas, słysząc zestawienie słów: „Niemcy” i „mafia”. A to właśnie u naszego zachodniego sąsiada panują najbardziej sprzyjające przestępczości zorganizowanej warunki pod względem prawnym. To kraj, który nie uważa przynależności do mafii za przestępstwo. A same podejrzenia nie wystarczą, by kogoś aresztować, przeszukać czy założyć mu podsłuch. Najpierw trzeba mieć dowody. A o te, wiadomo, raczej trudno. Mafia bowiem jest niewidzialna. Czynią to strach ipieniądze.

Skąd wiem tyle o tej specyficznej grupie o nieograniczonych możliwościach? Mieszkałam w Niemczech kilka miesięcy i mówili o mnie Mädchen mit Pistole2.

Wieczór. Mgła opadała na ulice i przybierała żółtawą barwę. Można było odnieść wrażenie, jakby kłębiła się wokół latarni. Nieprzyjemny chłód ocierał się o policzki i dłonie. Cichy zaułek, do którego podążali okoliczni mieszkańcy w poszukiwaniu piwa. Podrzędny pub, miernie wypchany pospolitymi twarzami z opasłymi brzuchami. Widok niegodny zapamiętania. Z lokalu wylewały się tytoniowa woń i dziwne brzękanie lokalnego grajka, który dorabiał do marnej pensji, przygrywając dokieliszka.

Nagle na ulicy zaparkowało białe lamborghini huracán. Dla niepoznaki parę dobrych metrów od wejścia do pubu. Uniosły się drzwi kierowcy i wysiadł… piłkarz niemieckiej reprezentacji. Zaledwie kilka miesięcy temu biegał po murawie w Rosji z okazji Mistrzostw Europy. Swoją drogą Niemcy ponieśli tam sromotną klęskę. Dawno nie pokazali takiej lipy, odpadając w pierwszej fazie. Swe pospieszne kroki skierował w smugę jasnego światła i tytoniowejścieżki.

W twojej głowie zapewne pojawiło się pytanie: Czego tam, u licha, szuka ktoś taki? Lecz nim zdążysz w ogóle sobie odpowiedzieć, przystojny, dobrze zbudowany sportowiec opuści lokal i zniknie w swoim luksusowym wozie, zostawiając za sobą jedynie głośne mruczenie, wydostające się z wydechu, i niezaspokojoną ciekawośćgapiów.

Siedząca na balkonie siedemdziesięcioletnia Katarina Hansmann długo nie mogła zdjąć ze swej solidnie pomarszczonej twarzy grymasu zdziwienia. Kobieta nie miała rodziny. Już. Jej syn zmarł dawno temu w tragicznych okolicznościach. Obwiniała o to lekarzy, którzy nie zdołali go uratować. Staruszka zajmowała czteropokojowe mieszkanie w starej kamienicy, pełne srebra i wartościowych obrazów. Ale najlepsze, co spotkało Katarinę Hansmann na krańcu jej drogi, to… ja! Przez kilka miesięcy byłyśmy sąsiadkami. Pomagałam jej w zakupach i drobnych pracach domowych. Katarina miała okropne problemy z pamięcią. Nigdy nie poddała się specjalistycznym badaniom. A zapewne stwierdzono by u niej alzheimera czy inne starcze dziadostwo. Być może nawet ulżyliby jej w tym marazmie. Ale ona żyła w zgodzie z naturalnym rytmem i w żaden sposób nie chciała go zaburzać. Przyjaźniłyśmy się. I czasami nazywała mnie wnuczką. Wiele jej zresztą zawdzięczałam. Chociażby to, że w jej mieszkaniu przetrzymywałam dziesiątki kilogramównarkotyków.

Zajebiście dużodragów!

I toprzeróżnych.

Twardych: heroina, kokaina, opioidy. Miękkich: marihuana, haszysz, halucynogeny. Leków: stymulanty, antydepresanty, psychodeliki, anaboliki. A co najważniejsze, Katarina strzegła tego jak tajemnicy państwowej. Biedna kobieta myślała, że to medykamenty, które przepisują jej lekarze – a przecież nie miała z nimi kontaktu – i które regularnie powinna zażywać. Jako że to nie współgrało z jej etyką duchową, ukrywała je, a ja przecież systematycznie pomagałam jej się ich pozbywać. Nie miałam pewności, jak tłumaczyła sobie morze banknotów często wypełniające całą jej wannę lub piętrzące się w wysokich stosach, niczym jońskie kolumny. Później zaczęłam je przechowywać w pudełkach po butach, ot tak, dlawygody.

Swoją drogą wiedziałaś, że w jednym opakowaniu po damskim obuwiu mieści się milion euro w pięćsetkach, a po męskim idzie wcisnąć nawetdwa?

Co mitam.

Korona mi z głowy nie spadła, jak trzy razy w tygodniu do swoich zakupów dorzuciłam parę kilogramów zdrowego jedzenia więcej. Albowiem misja dobroczynna, dla której to robiłam, była na wagęzłota.

Ale pozwól, że zacznę od początku i od kilku istotnych informacji. Mianowicie nazywam się Valeria Selezińska i mam dwadzieścia pięć lat. Do osiemnastego roku życia wychowywałam się w domu dziecka w Szczecinie. Trafiłam tam jako sześciolatka, bo moi rodzice zginęli w pożarze naszego domu. Nie miał się mną kto zająć, ponieważ mama była jedynaczką, a brat taty, wujek Filip, niezbyt pałał ochotą do opieki nad dzieckiem. Zresztą od razu po tym zdarzeniu wyjechał doNiemiec.

Wraz z pełnoletnością dostałam dowód osobisty i ciasną kwaterę w kiepskiej dzielnicy Szczecina. Załatwiono mi pracę w cukierni, gdzie spędziłam dwa lata. Pasowało mi to, bo jadłam za darmo, dzięki czemu mogłam sporo zaoszczędzić. Zbierałam pieniądze na samochód. Z własnym środkiem transportu poszerzyłabym swoje horyzonty. I mogłabym podjąć lepszą pracę gdzieśdalej.

Podsłuchałam kiedyś grupkę dziewczyn, kupujących u nas codziennie rogaliki z nadzieniem pistacjowym. Rozprawiały na temat wrednej profesorki z uczelni. Wtedy pierwszy raz pomyślałam o pójściu na studia. Trzy lata później odebrałam dyplom z pedagogiki opiekuńczej. W międzyczasie dorabiałam jako kelnerka. Ta praca wymogła na mnie naukę języka niemieckiego, bowiem wielu gości przybywało do nas właśnie zza zachodniej granicy. Znałam go już z bidula, ale wzięłam się do tego dużo skrupulatniej. Marzyłam o wyjeździe za Odrę. Ciągnęła mnie tam wizja zarabiania w euro, a także wujek, który na osiemnaste urodziny wysłał mi pocztówkę zMonachium.

Po studiach rozpoczęłam pracę w przedszkolu jako pomoc nauczyciela. Wiedziałam, że to tymczasowe rozwiązanie. Chciałam od życia czegoś więcej, choć nie bardzo umiałam sprecyzować swoje pragnienia. Zrobiłam prawko i odkładałam każdy grosz. Przez introwertyczną osobowość nie nawiązałam żadnych głębszych relacji. Czas wolny spędzałam w samotności. Stroniłam od Internetu i gadżetów technologicznych. Telefon miałam tani, a z komputera i drukarki korzystałam w pracy. W moim małym mieszkanku prądu wymagały tylko lodówka, czajnik i kuchenka elektryczna. Niewiele miałam, niewiele także potrzebowałam do życia, ale pragnęłam coś osiągnąć. Być kimś ważnym, znaczącym iszanowanym.

Na dwudzieste piąte urodziny wujek znowu wysłał mi kartkę. Tym razem z numerem telefonu. Jedenaście dni i pięć godzin zastanawiałam się, czy nawiązać z nim kontakt. Był mi obcy, mimo więzów krwi. Zadzwoniłam we wtorek, kwadrans po jedenastej, na przerwie w robocie, a tydzień później zapłaciłam chytremu handlarzowi siedem tysięcy złotych za czerwonego golfa cztery, którym wyjechałam do Monachium. Chciałam wykorzystać tę szansę, aby zakotwiczyć w Niemczech na dłużej, dlatego zaczęłam tam szukać płatnego zajęcia. A nawet udało mi się coś znaleźć. Nic ekscytującego, jakaś sortownia obuwia. W przedszkolu złożyłam wypowiedzenie i odbębniłam siedem dni pracy, do których zobowiązywała mnie umowa. Spakowałam wszystko, co miałam, a w związku z tym, że nie było tego zbyt wiele, zmieściłam się w kartonie po chipsach, który wzięłam ze sklepu. Swoją drogą uwielbiałam lekkosolone.

Od Monachium dzieliło mnie ponad siedemset kilometrów i niecałe osiem godzin sugerowane przez nawigację. Wyjechałam skoro świt, około szóstej. Zatem jak to się stało, że na miejsce dotarłam o osiemnastej? Kilka panicznych decyzji sprawiło, że nadłożyłam kilometrów. Nie miałam bogatego doświadczenia jako kierowca. Okres wakacyjny to również okres remontowy dróg, a to wszystko komplikowało. Kiedy usłyszałam: „Jesteś u celu”, głęboko odetchnęłam. Zaparkowałam pod obskurną kamienicą na miejscu przeznaczonym wyłącznie dla mieszkańców tejstrefy.

Przecież to teraz takżeja!

A tak na poważnie to miałam nadzieję, że nikt nie zrobi problemu o to, że chybcikiem wypakuję swój skromny dobytek. Ucieszył mnie widok pobliskiej kawiarni. A w oddali dostrzegłam także jakiś pub. Zamknęłam auto i prawie na pusto, jedynie z małym, czarnym plecaczkiem, poszłam przywitać się z wujem. Czułam dziwne spięcie. Serce waliło mi bardzomocno.

Wspinałam się po wysłużonych schodach na pierwsze piętro, chwytając się metalowej barierki. Spoglądałam na zmurszałe ściany i wytarte stopnie. Poczułam dziwny zapach. Trochę jak szatnia po WF-ie z domieszką kotleta schabowego. Krótko mówiąc: do przeżycia. Jadąc tutaj, nie miałam szczególnych oczekiwań. Jakoś z góry założyłam, że wuj nie należał do majętnych osób. W innym razie już dawno zdążyłby się tym pochwalić. To taka mentalność Polaków, zwłaszcza tych żyjących poza granicami naszego kraju. Ale to i tak miło z jego strony, że mniezaprosił.

Dotarłam pod drzwi z numerem sześć. Poczułam niepewność i suchość w gardle, ale za bardzo nie miałam odwrotu. Przywiozłam ze sobą jedynie pięćset euro z nadzieją, że tyle wystarczy mi do pierwszej wypłaty. To wszystko, co mi pozostało po kupniegolfa.

Gdy zebrałam się na odwagę, zapukałam do drzwi. Odsunęłam się o krok i z zapartym tchem oczekiwałam nagospodarza.

Poprawiłam swoje falowanie włosy, które lokowałam suszarką. Miały dość niewyraźny kolor. Naturalnie byłam brunetką, ale koleżanka z sierocińca, Daga, szkoląca się na fryzjerkę, zafarbowała mnie dwa lata temu na platynową blondynę. Od tamtej pory nakładałam tylko brązową farbę na siwawe odrosty, ale sukcesywnie spływała ona po całych włosach, dzięki czemu miałam sombre. Ciemniejsza góra, rozjaśniania ku dołowi. Moje fale sięgały za ramiona i były ścięte na prosto. Czasami podcinałam kilka pasm grzywki, ale częściej rozchylałam je na czole jak kurtynę. Rzadko związywałam włosy. Musiały mnie do tego zmusić pogoda albo praca. Chociaż zawsze na nadgarstku nosiłam gumkę albofrotkę.

Wygładziłam białą koszulkę z krótkimi rękawami i włożyłam ją w dresowe, czarne spodnie. Nogawki miałam trochę przykrótkie, bo byłam wysoka, mierzyłam około stu siedemdziesięciu pięciu centymetrów, ale dzięki modzie na długość siedem ósmych, nie wyglądałamgłupio.

Przestąpiłam z nogi na nogę w swoich białych trampkach. I zaczęłam się zastanawiać, jak wyglądawujek.

Ciekawe, czy jest podobny dotaty?

Nie pamiętałam go. Miałam jedno zdjęcie rodziców, i to dość poniszczone. Ale wiedziałam, że ojciec miał kręcone, brązowe włosy, które opadały mu na czoło. Był szczupły, wysoki, z lekko kościstymi ramionami. Miał dość głęboko osadzone oczy z uwydatnioną doliną łez, na którą padał cień, dodając mu lat i ujmując zdrowego wyglądu. Właśnie kogoś takiego spodziewałam się teraz zobaczyć. I wreszcie otworzyły się drzwi, ale… sąsiednie. Zerknęłam w lewo na staruszkę z szerokim uśmiechem na twarzy, która mieszkała pod piątką, naprzeciwschodów.

Od razu widać, że to niePolska.

Bardzo mnie zdziwił entuzjazm kobiety o białych lichych włosach spiętych ztyłu.

– Tam nikt nie mieszka – odezwała się piskliwym, ale ciepłymgłosem.

– Jak to nikt nie mieszka? – spytałam po chwili, zbierając niemieckie słowa w poprawny szyk zdania. – Ja do pana FilipaSelezińskiego.

Zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze jązrozumiałam.

Nikt niemieszka?

– Nie ma go – odparła z uśmiechem i podeszła domnie.

Wyglądała, jakby ucieszył ją mój widok. Stałam skonsternowana, wpatrując się to w kobietę, to w drzwi wuja. Nagle dostrzegłam, że miała na sobie dwa różne kapcie. Niby nic takiego, osobliwy przejaw młodzieńczego buntu, ale u starej Niemki? Wyjęłam telefon z plecaka i wybrałam numer wujka. A miałam tylko ten stacjonarny. Słyszałam melodię dochodzącą zza drzwi. Musiał tu być jeszcze tydzień temu, przecież z nimrozmawiałam.

– Wie pani, gdzie onjest?

– Nie.

– A kiedywyjechał?

– Dawno.

Westchnęłam ciężko, a po chwili namysłuspytałam:

– Dobrze go paniznała?

Jej twarz przybrała dziwnywyraz.

– Zaraz wrócę! – Poczłapała z powrotem do swojegomieszkania.

Kwiecista sukienka wpiła jej się między pośladki. Rozejrzałam się po korytarzu. Zerknęłam nawet pod wycieraczkę z nadzieją, że wuj mi coś zostawił. Nic. Pożałowałam, że nie zadzwoniłam do niego dziś rano albo chociaż dzień wcześniej, aby potwierdzić swójprzyjazd.

Może o mniezapomniał?

I wtedy radosna kobieta powróciła i wyciągnęła do mnierękę.

– Filip kazał ci toprzekazać.

Na pomarszczonej, smukłej dłoni z długimi palcami dostrzegłam klucz z breloczkiem. Był to otwieracz dopiwa.

– Więc wie pani, dokąd pojechał? – zapytałam, biorąc go odniej.

– Nie – powtórzyła, patrząc na mnie zserdecznością.

– Zostawił klucz i po prostu zniknął bezsłowa?

Rozłożyłaręce.

– A mówił, kiedywróci?

Pokręciła głową z szerokim uśmiechem. Zaczęłam się zastanawiać, czy wszystko z nią w porządku. Zachowywała się dziwnie. Stała tuż obok mnie i patrzyła przenikliwie tymi swoimi niebieskimi małymioczkami.

– Wujek Filip uprzedził, że przyjadę? – upewniałam się, bo głupio mi było tak po prostu wejść do obcego mieszkania obcego człowieka pod jegonieobecność.

– Uprzedził – potwierdziła, a potem dodała z przejęciem. – Zapomniałam, że miałam nie wychodzić zmieszkania.

Odwróciła się i żywiołowo wróciła do siebie. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami i szczęk zamka. Spojrzałam na dłoń, a potem uniosłam wzrok na złotą cyfrę wiszącą na wysokości moichoczu.

Otworzyłam drzwi z bojaźliwą ostrożnością i weszłam do środka. Wyrzuty sumienia z powodu wtargnięcia na teren cudzej własności zniknęły w mgnieniu oka. Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Pomieszczenie wielkości osiedlowego garażu z wypłowiałą podłogą i ścianami w kolorze niczego. Naprzeciwległe okno zaklejone gazetami, a drzwi do mikroskopijnej łazienki, zlokalizowanej na końcu po lewej stronie, stały podparte o futrynę, zamiast wisieć na zawiasach. Po prawej wzdłuż ściany leżał wąski materac, nakryty szarym kocem w kratę. W powietrzu unosił się zapach kurzu i pleśni. Weszłam głębiej, ale od okien dzieliło mnie tylko kilka skrzypiących kroków. Totyle.

Zajrzałam dołazienki.

Styl z czasów PRL-u to przy tymluksus.

Wychowałam się w domu dziecka i nigdy nie miałam własnej toalety, a pokój zawsze dzieliłam z innymi dziewczynkami. Mieszkanie, które otrzymałam od spółdzielni, nie było wiele większe iwygodniejsze.

Nie miałam wygórowanych wymagań. Nie miałam żadnych wymagań. W końcu ktoś wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Ale gdy dotarło do mnie, co zaoferował mi wuj, zrobiło mi się po prostu przykro. Poczułam się oszukana. Jakby ze mnie zakpił. Wystawił napośmiewisko.

Weszłam do łazienki i złapałam za kurek w zlewie. Pokręciłam nim kilka razy. Zazgrzytał tylko jakby z wielkim wysiłkiem. Odpadły kawałki osadzonego wokół kamienia, ale po wodzie aniśladu.

– Czy to jakiś dopust boży? – zapytałam podnosem.

Spojrzałam na wyszczerbione lusterko, wiszące przede mną, i dopiero widok mojego odbicia napawał mnie entuzjazmem. Nie dostałam nic od życia. Jedyne, co miałam, to wiara w siebie i w to, że mi sięuda.

– Przynajmniej nie kapie na głowę – westchnęłam i zadeptałam karalucha, który wylazł właśnie z kratki ściekowej, zlokalizowanej pośrodkupodłogi.

Auto!

Przypomniałam sobie, że moja przygoda z wjazdem do Niemiec rozpoczęła się od łamania przepisów drogowych. Wybiegłam z mieszkania i popędziłam na dół. Gdy znalazłam się na ulicy, moją uwagę przykuł kelner z kawiarni naprzeciwko. Zbierał ze stołu filiżanki i ustawiał je na wielkiej tacy. Uśmiechnął się w moim kierunku, a ja się zawstydziłam. Wyjęłam z plecaka klucz od mojej czerwonej strzały i zabrałam z pojazdu karton po chipsach. Czułam na sobie wzrok chłopaka, ale udawałam, że tego niewidzę.

Pospiesznie wróciłam na górę. A mój mierny dobytek okazał się cholernie ciężki. Na piętro dotarłam z zadyszką. Pudło wepchnęłam za próg swojego – ironicznie mówiąc – penthouse’a i powędrowałam do swojej nowejsąsiadki.

– Nie zdążyłam się przedstawić – odezwałam się, gdy otworzyła mi drzwi niemal równocześnie z dzwonkiem. – Nazywam się Valeria Selezińska i przyjechałam z Polski. Filip to mójwujek.

– Filip? – bąknęła z pytającymgrymasem.

– Spod szóstki. – Wskazałam palcem na swoje drzwi. – Rozmawiałyśmy onim.

Wtedy zrozumiałam, że faktycznie było z nią coś nietak.

– Będziemy sąsiadkami – rzekłam i posłałam jejuśmiech.

– Sąsiadkami? – ucieszyła się. – A to zapraszam na herbatę iciastka.

I w ten sposób Katarina Hansmann rozwiązała moje problemy z brakiem bieżącej wody i brakiem wszystkiego. W gruncie rzeczy, gdybym ją poprosiła, z pewnością pozwoliłaby mi u siebie zamieszkać. Mieszkanie Katariny składało się z trzech dużych sypialni, dwóch łazienek, kuchni z balkonem i salonu. Wypas. Jeżeli wszystkie lokale w tej kamienicy miały kiedyś taki metraż, to mnie w udziale przypadł sam kibel! Ale jak to mówią: ciasny, ale własny. Na razie, bo nie wiedziałam, jakie wujek miał jeszcze dla mnieniespodzianki.

1Wieś kołoPruszkowa.

2Z niemieckiego: Dziewczyna zpistoletem.

Rozdział 2

Poniedziałek

Obudził mnie szelest podrygującej od wiatru gazety, uczepionej okna. Usłyszałam burczenie w brzuchu i poczułam przy tym nieprzyjemne świdrowanie pustego żołądka. Przypomniałam sobie, że Katarina na odchodne wcisnęła mi ciastka, które sama upiekła. Poczułam na skórze zapach jej płynu do kąpieli i sięuśmiechnęłam.

Usiadłam na materacu i sięgnęłam po talerz, który wczoraj zostawiłam napodłodze.

– Kurwa! – krzyknęłam z obrzydzeniem, gdy moja dłoń o mały włos dotknęłaby obleśnego karalucha, zajadającego mojeśniadanie.

Mierził mnie ten widok, ale panowałam nad wstrętem do robactwa. W bidulu nie brakowało takiego towarzystwa. Wyszłam spod warstwy swoich ubrań. Koc, który zostawił mi wujo, położyłam wczoraj w kącie z taką delikatnością, aby nie uwolnić tego wszystkiego, co zdążyło w nim zamieszkać. Spojrzałam na telefon, który podłączyłam na noc doładowania.

Siedemprocent?

Jeszcze wczoraj w tym gniazdku byłprąd!

Włożyłam białe trampki. Spałam w szarym dresie, więc postanowiłam w nim pozostać. Uznałam, że to dobry strój do pracy przy sortowaniu butów. Dochodziła ósma, więc miałam jeszcze kilka godzin do rozpoczęcia swojej nowej życiowejprzygody.

Tylko co, u licha, stało się zwujem?

– Dzień dobry, Katarino – przywitałam się, gdy kobieta otworzyła mi drzwi. – Mogę?

Uniosłam rękę, w której trzymałam szczotkę i pastę. Rozczulił mnie uśmiech sąsiadki. Miałam wrażenie, że moja obecność sprawiała jej wiele radości. Od śmierci syna musiała czuć się strasznie samotna. Katarina zaoferowała mi śniadanie. Już niosła się z zamiarem ugotowania jajek, kiedy ją powstrzymałam. Nie chciałam jej objadać z pewnie i tak skromnych zasobów. Miałam ochotę na kawę, ale ona jej nie pijała, za to ja w skandalicznych ilościach. Zdarzało się, że tak z pięć dziennie. Oczywiście walczyłam z tym uzależnieniem, ale często z marnym skutkiem. Uwielbiałam smak kawy zmlekiem.

– Katarino, sama chodzisz po zakupy? – zapytałam, mając na uwadze jej problemy z pamięcią ibezpieczeństwo.

– A skąd – zaoponowała i machnęła przy tym subtelnie dłonią w powietrzu. – Mid mi jeprzynosi.

– Mid?

Nie wiedziałam, czy to imię czy niemieckie słowo, którego znaczenia nieznałam.

– Młody chłopak, mieszka tu niedaleko. Zawsze daję mu parę groszy – wyjaśniła.

Po śniadaniu udałam się na zwiedzanie okolicy. Otworzyłam buzię z przejęcia, gdy tuż po wyjściu na zewnątrz ujrzałam swojego czerwonego golfa. Kompletnie o nimzapomniałam.

Ulżyło mi, gdy za wycieraczką nie widniał żaden kawałek papieru na kwotę liczoną w euro. Był strasznie wietrzy dzień i w ogóle jakoś tak chłodno. Przesadnie chłodno jak na sierpniowy poranek, choć w radiu trąbili o upalnymlecie.

Zastanawiałam się, w którym kierunku ruszyć najpierw, kiedy znowu go zobaczyłam. Młody i całkiem przystojny chłopak, pracujący w kawiarni naprzeciwko, palił papierosa. Miał na sobie czarne, krótkie spodenki i koszulkę w tym samym kolorze. Przysiadł na parapecie z dala od rzędu stolików, ustawionych wzdłuż chodnika. Miał śniadą karnację i ciemne, rozczochrane włosy. Zatopiłam w nim spojrzenie, rozmyślając o tym, że ten jeden raz mogłabym zmierzyć się z własnymi lękami. Postanowiłam, że zapoznam się z człowiekiem z własnej woli. I to z młodym, atrakcyjnym przedstawicielem płcimęskiej.

Jeśli chcesz wiedzieć, to o dziewictwie zapomniałam dekadę temu. Ale nie będę zagłębiać się w temat życia intymnego w domach dziecka, bo to niezręczna sprawa. Ruszyłam. Przeszłam na drugą stronę ulicy, a potem w kierunku wejścia do kawiarni. Uśmiechnęłam się do ciemnowłosego chłopaka i zniknęłam w dusznym lokalu, w którym pachniało… kawą. Moje nozdrza szalały ze szczęścia, łapczywie wciągając intensywny aromat. Podeszłam do kontuaru na końcu sali, za którym stała młoda dziewczyna o blondwłosach.

– Dzień dobry, poproszę latte macchiato, największe, jakie macie – rzekłam zezdecydowaniem.

– Dzień dobry – przywitała się lekkozakłopotana.

I wtedy dobiegł mnie zza pleców męskigłos.

– Jeśli poczekasz pięć minut, to zrobię ci takie latte macchiato, którego nigdy nie zapomnisz – odezwał się chłopak o śniadej karnacji z łagodnym akcentem, dalekim odniemieckiego.

Zabrzmiało jak obietnica upojniejnocy.

Nie był Niemcem, z pewnością. Głębia jego czarnych wyrazistych oczu pomogła mi podjąćdecyzję.

– Namówiłeśmnie.

Zauważyłam, że dziewczyna stojąca za ladą odetchnęła z ulgą, więc posłałam jej dodający otuchy uśmiech. Wydawała się niepewna w każdym ruchu i każdej decyzji, jakby była nowozatrudniona.

– Usiądź. Przyniosę do stolika – powiedziałchłopak.

Skinęłam głową i odwróciłam się za siebie. Powiodłam wzrokiem po sali. Moją uwagę przykuły regały książek pod ścianą po lewej stronie. Obok nich stał mały stolik z wielkimifotelami.

Uśmiechnęłam się na ten widok i od razu tam ruszyłam. Zajęłam miejsce przodem do okna. Nie widziałam, co działało się za moimi plecami. Słyszałam wyłącznie szum spienianego mleka, a potem młynek, który zmielił zapewne moją porcję ziaren. Sunęłam wzrokiem po kolorowych grzbietach książek, ciasno upchanych na półkach. Odnosiło się wrażenie, jakby stanowiły tylko element dekoracyjny tego miejsca i nikt ich nigdy nie czytał. Ujrzałam tam kilka angielskich tytułów, lecz także „Lalkę” Bolesława Prusa i „Starego człowieka i morze” Ernesta Hemingwaya. Wspomniałam te lektury z rozrzewnieniem. Choć nie miałam problemu z zaklimatyzowaniem się w nowym miejscu, w obcym kraju. Z natury byłam samotniczką, a dzięki temu nigdzie nie czułam się obco i naprawdę nie rozumiałam, co ludziom przeszkadza w samotności. I dlaczego w ogóle była odbierananegatywnie.

Wzdrygnęłam się, gdy zza moich pleców wyszedł kelner i postawił przede mną wysoką szklankę z warstwowymnapojem.

– Latte Luca macchiato – zaakcentował z włoskąfinezją.

– Brzmi jak nazwisko seryjnego włoskiego mordercy – zażartowałam.

Mężczyzna zrobił dziwny grymas i usiadł naprzeciwko. Nerwowo zerknął w kierunku baru, a potem pochylił się w mojąstronę.

– Tak naprawdę jestem seryjnym włoskim mordercą – wyszeptał zpowagą.

Spojrzałam z udawanym zdumieniem i chwyciłam w palce łyżkę, którą zamieszałam w szklance, a potem uniosłam wzrok na swojegotowarzysza.

– Teraz muszę cię zabić, bo poznałaś prawdę – dodał.

Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć czy jakkolwiek zareagować, usłyszałam surowe wołanie z końcasali.

– Mid! – krzyknął gruby mężczyzna z ponurąminą.

Mid?

Gdzieś już tosłyszałam.

– Ty robisz zakupy Katarinie Hansmann? – zapytałam.

Ale chłopak teatralnie położył sobie palec na ustach, delikatnie się ukłonił i tanecznym krokiem oddalił w głąb lokalu. Przez chwilę podążałam za nim wzrokiem, dopóki się nie odwrócił, by na mnie zerknąć, bo wtedy zrobiło mi się głupio. Pomyślałam, że pozytywny z niego gość. I co najważniejsze, że poznawanie ludzi nieboli.

Kawa smakowała wyśmienicie. Jedna z lepszych, jakie piłam. Smak, który na długo pozostaje w pamięci. Na szczęście miałam możliwość delektować się nim każdegodnia.

Siedziałam w półobrocie zwrócona w kierunku lady i czytałam menu zawieszone na ścianie pod sufitem. Moje śniadanie zżarły karaluchy, ale może to i dobrze? Ze zmrużonymi oczami i miną pełną skupienia skakałam po linijkach, z co rusz to lepszymipropozycjami.

– Mogę coś zasugerować? – Dobiegło mnie dyskretne pytanie spoddrzwi.

Odwróciłam się i poczułam strzyknięcie w karku. Odruchowo położyłam sobie dłoń na szyi i docisnęłam, aby bez bólu zerknąć w górę na stojącego już teraz nade mnąkelnera.

– Polecam jajka po benedyktyńsku – rzekł, przykładając sobie dłoń do ust, jakby wyjawiałsekret.

– Pancakesu was to te małe omleciki czy zwykłe? – spytałam.

– A cowolisz?

Spojrzałam podejrzliwie, jakby był w stanie spełnić każdą mojązachciankę.

– Nie wolno mi spoufalać się z klientami – wyznał ściszonym głosem. – A już szczególnie z tak pięknymi klientkami, ale mogę załatwić małeomleciki.

Puścił do mnie oko. Gdy się nade mną pochylał, wyczułam zapach perfum, który z pewnością pobudzał wyobraźnię. Nie wiedziałam, czy to on miał w sobie coś wyjątkowego, ale w jego towarzystwie czułam się swobodnie. Coś mnie w nim zaintrygowało. A może to tylko dreszcz emocji wynikły z poznania nowejosoby?

– Zjemjajka.

– By the way – wtrącił po angielsku. – Jestem Luca. Luca Midessi. RodowityWłoch.

I wyciągnął do mnie dłoń. Złapałam ją bez wahania i przedstawiłamsię:

– Valeria. Valeria Selezińska. RodowitaPolka.

Wyczułam palące ciepło jego skóry. Dłoń miał wątłą, niczym drobna kobieta. I uścisk łagodny, jakby chwytał za rączkę nowo narodzone dziecko. Ale gdzieś w tym wszystkim pałętało się mnóstwo męstwa. Tak. Luca Midessi mniepociągał.

– Niech cię nie zmylą ten pogodny uśmiech, gibkość bioder i pląsający krok jelonka – rzekł z powagą. – Pod spodem kryje się prawdziwyogier.

Rozbawił mnie. Zaczęłam się śmiać w głos, przez co zwróciłam uwagę grubego gbura, bo znowu ryknął na kelnera. Chłopak krótko się ukłonił i żywiołowo zniknął zabarem.

Zaczęłam myśleć o swojej zapyziałej klitce. Nie miałam w niej ani kuchni, ani miejsca na cokolwiek do jedzenia. Jeśli będę musiała stołować się w restauracjach i kawiarniach, to moje skromne pięćset euro nie wystarczy na długo. Teraz już czterysta osiemdziesiąt. Zostawiłam pięć euro napiwku za wyjątkową atmosferę. A jaja po benedyktyńsku faktycznie były godne polecenia, pomijając rukolę, którą potraktowałam jako elementdekoracyjny.

Dochodziła dziesiąta, a ja nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić. Wszystko było lepsze od siedzenia z karaluchami za drzwiami z numerem sześć. Nie chciałam także nadużywać gościnności Katariny, choć ona pewnie byłaby szczęśliwsza w moim towarzystwie niż w pustych ścianach wysokiegostandardu.

Wiatr odbierał ochotę na spacer. Po długich kilometrach przebytych wąskimi ulicami powróciłam do swojej dzielnicy. Moje falowanie włosy wpadały mi na twarz i przyklejały się do pomadki ochronnej, którą posmarowałam spierzchnięte usta. Wreszcie dałam za wygraną i spięłam je w byle jaki kok na czubkugłowy.

W szarym dresie, domowej fryzurze i z czarnym plecakiem dotarłam do uroczej restauracyjki, prowadzonej przez leciwego pana. Dochodziła dwunasta, a więc to idealny czas na drugą kawę. Ponadto cholernie mnie wywiało, dlatego postanowiłam odsapnąć, by zdjąć z twarzy rumieńce i nabrać sił przed popołudniową zmianą w sortowni. Lokal od progu pachniał domem. Co prawda nie pamiętałam dobrze, jaki to zapach, ale kojarzyłam go z filmów i opowieści. Słodka wońszarlotki.

Już z daleka starszy, elegancki pan złapał mnie wzrokiem i przywitał uśmiechem. Miał brązowe spodnie zaprasowane na kant i przewiązany w pasie czarny fartuszek. Na górze klasyczną, beżową koszulę, ale pod szyją wzorzystyfular.

Pocierałam zmarznięte dłonie w poszukiwaniu wolnego stolika. W lokalu było gwarno. Można nawet rzec, że jazgot przyprawiał o ból głowy. Obawiałam się, że zostanę poproszona o cierpliwość w oczekiwaniu na miejsce albo co gorsza, wyproszona, bo stolik należało zarezerwować z wyprzedzeniem. Od razu wyczułam, że trafiłam do wyjątkowej restauracji. Podszedł do mnie starszy mężczyzna, ratując tym samym z niezręcznej sytuacji. Tłum ludzi odebrał mi pewność siebie, jaką dodała poranna pogawędka z młodym Włochem. Staruszek wyprostowaną dłonią wskazał miejsce, do którego miałam się udać. Dopiero z bliska ujrzałam jego miodową skórę i ciemne oczy. Odprowadził mnie niemal do końca długiej i wąskiej sali. Minęliśmy stojący po prawej kontuar i wiele stolików osaczonych przez głośnych i już najedzonychWłochów.

Czy to jakaś włoskadzielnica?

Usiadłam przy pustym małym stole, sąsiadującym z drugim, przy którym gościł mężczyzna popijający kolejną filiżankę espresso. Jedna stała już opróżniona. Dostrzegłam, że przyuważył moje wścibskie spojrzenie i poczułam, że się zarumieniłam. Miałam nadzieję, że wymalowane na policzkach zawstydzenie wyglądało na efektzmarznięcia.

Przed nami siedział zadbany ojciec na oko przed czterdziestką, z córką, uroczą dziesięciolatką. Klasyczny garnitur, białe mankiety, błysk złotych spinek. On wręcz ociekający klasą i kasą, a dziewczynka skromna, jakby niechlujna na złość. W ogóle do siebie nie pasowali. Ale oboje mieli te same oczy i nosy, więc musieli być spokrewnieni. Nie rozumiałam, o czym rozmawiali, bo nie znałam włoskiego, ale najpewniej ciągle się przekomarzali. Elegancki mężczyzna kilka razy dostrzegł mój uśmiech wywołany reakcją dziewczynki na jego uwagi. Raz nawet przeszył mnie wzrokiem tak dobitnie, że pomyślałam, by usiąść po drugiej stronie i mieć go zaplecami.

Zamówiłam latte macchiato i zrozumiałam, że wyjątkowy smak tej kawy to nie zasługa Luki, ale Włochów. Ta również łechtała moje kubki smakowe. Mój zachwyt wydostał się poza mnie i dotarł do siedzących wokół mężczyzn. Jęknęłam coś spontanicznie pod nosem, na co tym razem to oni się uśmiechnęli. I wymienili w tych uśmiechach spojrzenia. Zupełnie jakby się znali. Po kilku minutach młoda kelnera przyniosła mi dwie kanapki spakowane na wynos. Zamierzałam zabrać je do pracy. Nie wytrzymałabym ośmiu godzin bezjedzenia.

Uwielbiałam jeść, ale na szczęście na razie nie tyłam. Może to dzięki temu, że dużo biegałam. A to znowu dlatego, że kochałam chipsy i w ten sposób zagłuszałam wyrzuty sumienia. Byłam typem sportsmenki. Lubiłam ruch, wygodne, sportowe ubrania, muzykę, energię, szczególnie tę po kofeinie. I miałam wysportowane, jędrne ciało z zarysowanymi mięśniami, choć nie wiedziałam, czy u kobiety uchodzi to zaatut.

Nagle mężczyzna siedzący obok zerwał się chaotycznie z miejsca. Jego stolik uderzył w mój. Gdybym miała pełną szklankę, z pewnością kawa wylałaby się na blat. Nawet nie przeprosił. Spojrzałam na niego z grymasem oburzenia. Miał na sobie czarny garnitur, a pod marynarką czarną koszulę. Ostatni guzik pozostawił niezapięty. Włosy krótkie na tyle, by nie musieć ich układać. Podszedł do siedzącego naprzeciw faceta i pokazał mu ekran swojegotelefonu.

Jednak sięznali.

Ten drugi od razu wstał i zaczął się nerwowo rozglądać. Zapiął marynarkę i przejechał po niej dłońmi do dołu. Na jego twarzy dostrzegłam skupienie. Zaciekawiła mnie ta sytuacja. Zastanawiałam się, co takiego ujrzeli w tej komórce, że tak nagle pozrywali się zkrzeseł?

TemperamentWłochów?

Nie. Ten, który przedtem siedział obok mnie, z pewnością nie był ich rodakiem. Biała skóra, słowiańsko szare włosy, klasyczna, niemal pospolita twarz, zawieszona na szczupłej, wysokiej sylwetce. Jego niebieskie oczy wbiły się we mnie jak zaczarowane. Wyglądał, jakby zobaczył ducha. Nagle poczułam na sobie spojrzenie drugiego mężczyzny. Odwzajemniłam je, ale szybko powróciłam do niebieskich oczu. Przełknęłam ciężko ślinę i zamarłam z przerażenia, a może zachwytu? Ten bardziej elegancki zwrócił się po swojemu do córki, pokazał palcem w moim kierunku i ona także na mnie spojrzała z tą swoją nadąsaną miną. Ale już mi się wcale nie podobała. Nie było mi do śmiechu. Szczupły facet ruszył w kierunku wyjścia. Odwróciłam się za nim i spostrzegłam, że zatrzymał się przy drzwiach. Sytuacja była co najmniej dziwna, ale żaden z obecnych w lokalu gości nie zwracał na nich uwagi równie bacznie co ja. Usłyszałam szuranie krzesła, więc moja ciekawość powróciła do Włocha, który złapał talerz córki i przeniósł go na mójstół.

Potem położył jej rękę na plecach, sugerując, by sięprzesiadła.

Co, ulicha?

Obserwowałam to w milczeniu, próbując zrozumieć, co było grane. Przewiesił także jej beżowy sweter na oparcie krzesła obok mnie. Gdy dziewczynka usiadła naprzeciwko z miną zbitego psa, powrócił tamten facet i klepnął Włocha w ramię. Ojciec pochylił się nad stołem i zwrócił się po niemiecku do nasobu.

– Leana, zostaniesz z tą panią… – przerwał, patrząc mi w oczy, jakby czekał, aż sięprzedstawię.

– Va-leria? – bąknęłam niepewnie, nie do końca przekonana, że właśnie o to muchodziło.

– Zostaniesz z panią Valerią – powtórzył. – Wiem, że ten dzień miał wyglądać inaczej. Wynagrodzę ci to. Proszę, bądź grzeczna i słuchaj paniValerii.

Przeniósł surowy wzrok z dziewczynki na mnie. A mniezamurowało.

Po tym mężczyzna się wyprostował, wyjął portfel i rzucił na stół kilkabanknotów.

– Tysiąc euro za opiekę nad córką – odezwał się z powagą i grożącym tonem dodał: – Moją. Jedyną. Córką.

Jakby chciał powiedzieć, że włos ma jej nie spaść z głowy. Poczułam wagę tych słów i ogromne brzemię, jakie zarzucono mi właśnie na kark. A może stryczek? Bo jeśli coś się stanie… to… Wolałam o tym nawet nie myśleć. Włoch pospiesznie wyszedł z restauracji, a wtedy ten drugi wyjął z kieszeni marynarki telefon komórkowy. Jakiś chiński model smartfona i położył go na kupcepieniędzy.

– Pilnuj go, tak będziemy się z tobą kontaktować – powiedział popolsku.

Miał bardzo niemiecki akcent. Zmroził mnie niebieskim spojrzeniem, które hipnotyzowało z boską mocą albo wręcz odwrotnie… z piekielną siłą. I nagle ruszył za swoim znajomym, lecz zerwałam się z miejsca, wsparłam o blat stołu i złapałam go zarękę.

– O drugiej zaczynam zmianę! – poinformowałam zlękiem.

Ale mężczyzna nic nie odpowiedział. Parsknął tylko arogancko pod nosem i wyrwał się z mojego uścisku. Zostałam sam na sam z dziwnym dzieckiem, które teraz bardziej mnie przerażało, aniżeli rozczulało jak wcześniej. Patrzyłyśmy na siebie chłodnymi spojrzeniami. Dziewczynka o śniadej, gładkiej jak aksamit cerze i ciemnych oczach przyglądała mi się z uwagą. Badała mnie. Dobrze toznałam.

Powinno pójść łatwo. Przecież mam bogate doświadczenie w zjednywaniu sobieprzyjaciół.

Moje myśli urządziły sobie ironiczną fiestę. A moje „bogate doświadczenie” miało na imię Luca. Próbowałam przekonać samą siebie, że to nic takiego. Próbowałam zachowaćspokój.

– Masz na imię Leana – odezwałam się, z trudem utrzymując jej osądzającywzrok.

Wiedziałam, że nie mogłam okazać jej słabości, bo zżarłaby mnie żywcem. W końcu todziecko!

Pod stołem zacisnęłam rozdygotane dłonie w pięści, aby na górze graćniewzruszoną.

– A ty Valeria – odpowiedziała z nutą cynizmu, unoszącbrew.

I nagle się roześmiałam. Rozbawiła mnie do rozpuku. Swoim głośnym zachowaniem ściągnęłam uwagę wielugości.

Żadna z nas nie była przecież głucha i obie słyszałyśmy strofującą przemowę ojca Włocha. Nie umiałam zachować powagi, uśmiechałam się bez opamiętania. Dostrzegłam, że jej kąciki także lekko drgnęły i z wysiłkiem ściągała usta. Nagle do stołu podszedł starszy pan, który wcześniej pomógł mi ze znalezieniemmiejsca.

– Schowaj to – rzucił frasobliwe, a potem położył przed nami pudełko zplanszówką.

Złapałam za pieniądze oraz telefon i wsadziłam do swojego plecaka, który z powrotem odwiesiłam na oparcie krzesła. Mężczyzna usiadł obok mnie. Wiedziałam, że ruszył nam z pomocą, a to oznaczało, że albo wszystko słyszał, albo szybko się we wszystkim połapał, bo to dla niego nie pierwszyzna. Jeśli tak, to nie chciałam nic wiedzieć. Nie obchodziło mnie, kim byli ci faceci, czym się zajmowali ani nawet co mi groziło za wywołanie smutku na tej gładkiej, anielskiej buźce. Spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie. Dochodziła trzynasta i zaczęłam czuć presję czasu. Przypomniałam sobie o telefonie i słowach Polaka: „Tak, będziemy się z tobą kontaktować”. Nerwowo sięgnęłam do plecaka, aby sprawdzić, czy dźwięki były włączone. I wtedy odezwała sięWłoszka.

– Wyluzuj. To zawsze wygląda tak samo. Ojciec nagle znika i nie ma go kilkagodzin.

Kilkagodzin?

– Potem wraca jak gdyby nigdy nic i znowu jest fajnie – opowiadała. – Aż nie pojawi się Tomi i ponownie go niezabierze.

– Tomi? To tenchudy?

Leana się zaśmiała, przyciągając do siebie pudełko zgrą.

– Przy moim tacie każdy wygląda na chudego – rzekła, uśmiechając się domężczyzny.

– To pewnie wszystkie grube ciotki na rodzinnych spotkaniach biją się o miejsce u boku twojego taty – zażartowałam.

Starszy pan – który do tej pory przyglądał nam się w milczeniu – zaniósł się od śmiechu razem z Leaną. Widziałam, że dobrze się znali. Skinęłam do niego głową, jakbym chciała powiedzieć: „Dam sobie z nią radę”. Ale nie wiedziałam, czy faktycznie tak będzie. Mężczyzna miał na imię Luis i mieszkał w Niemczech – jak sam to określił – od zaraniadziejów.

Rozdział 3

Grałyśmy w tryktrak. Wypiłam kolejną kawę, a Leana malinową herbatę na bazie granulatu. Całkiem miło nam się rozmawiało. Poznawałam obecne upodobania dzieciaków, ale kompletnie tego nie rozumiałam. Ich świat kręcił się wokół Internetu, a autorytetami byli youtuberzy. Nagle do stołu podszedł starszy mężczyzna i postawił przed nami talerze z zupą w formie gęstego kremu. Obie zrobiłyśmy skwaszone miny. Gdy gospodarz odszedł, zdałam sobie sprawę, że musiało upłynąć sporo czasu od momentu zniknięcia ojca Włocha i szczupłego Polaka, który jednak nie był szczupły. Spojrzałam na zegarek i serce podeszło mi dogardła.

Kwadrans popiętnastej.

Zajebiście!

Właśnie straciłam pracę, w której nawet nie zdążyłam zawitać. Myślałam tylko o tym tysiącu euro, który otrzymałam za opiekę. Tysiąc czterysta osiemdziesiąt euro minus to, co właśnie jadłam, musiało mi wystarczyć do czasu, aż znajdę zatrudnienie i wypłacą mi pierwsząpensję.

Wróciłam z dalekiej podróży po życiowych troskach. Widziałam zgrymaszoną minkę Leany i jej błagalnespojrzenie.

– Tato uważa, że to, co dobre dla niego, jest także dobre dla mnie – pożaliła się, odsuwając od siebietalerz.

Sądząc po zapachu i kolorze, była to zupa brokułowa zimbirem.

– A tak nie jest? – spytałam wyrozumiale. – Przecież tata chce dla ciebie jaknajlepiej.

– Ale nie liczy się z moim zdaniem! – Kopnęła w nogę odstołu.

– Tę zupę też dla ciebiewybrał?

Potwierdziła niewyraźnym skinieniem. Huśtała się na krześle, łokcie trzymała na blacie, a dłonie splecione przy krawędzi. Wzięłam jedną ze swoich kanapek i jej podsunęłam. Sama nie miałam ochoty na zieloną pianę. Zjadłyśmy mój zapas kalorii do pracy, która czmychnęła mi sprzed nosa jak motyl, o którym naiwnie sądzisz, że go złapiesz, uganiając się po kwiecistychłąkach.

Pogoda nie pozwalała spacerować z dzieckiem po mieście. Nie za bardzo wiedziałam, dokąd mogłabym ją zabrać. Do tego ciągle powracała ta uporczywa myśl. Kilka godzin. Miałam na względzie bezpieczeństwo małej. To był priorytet. Za tysiąc euro gra warta była świeczki. A może na szali leżało jeszcze więcej? Na przykład mojeżycie?

– Ile to może potrwać? – spytałam Leanę, gdy kelnerka zabierała od nas talerze z nietkniętymdaniem.

– Do kolacji powinniwrócić.

Westchnęłam ciężko i chwilępomyślałam.

– Co chcesz robić? – zapytałam, wiedząc, że nie przesiedzimy tutaj całegopopołudnia.

Leana wzruszyłaramionami.

– Nie masz na nicochoty?

Znowu ten sam ruch, ale tym razem ze zdziwieniem natwarzy.

– Czym się interesujesz? Colubisz?

– To, co każda dziewczynka w moim wieku – odpowiedziała bez entuzjazmu. – Balet, gra na pianinie, tryktrak.

– Możesz być ze mną szczera. – Złapałam ją za dłoń. – Wszystko, o czym rozmawiamy, zostanie między nami. Tak jak ta nieszczęsna zupa. Chyba że starszy pan puści parę zgęby.

Leana sięzaśmiała.

– To jak będzie? Powiesz mi, jaka jest naprawdę córka eleganckiego, ale nieco nadąsanego Włocha? – namawiałamprzyjaźnie.

Puściłam do niejoko.

– Lubię hip-hop, ale w domu nie mogę go tańczyć. Jakby ktoś usłyszał muzykę, dostałabymszlaban.

– Serio?

– Mam interesować się tym, co dobrze wygląda, a nie tym, co sprawia mi przyjemność – wyznała z żalem i lekką przekorą, jakby kompletnie tego nie rozumiała, a już na pewno nieakceptowała.

– Do bani – przyznałam, krzywiąc usta. – Mampomysł.

Zerwałam się z miejsca i założyłam na ramiona swójplecak.

– Zbieraj się – zaleciłam, wychodząc zzastołu.

Dziewczynka włożyła beżowy sweter i pędem wyszłyśmy z restauracji, udając, że nie słyszałyśmy wołaniaLuisa.

Zabrałam ją do… Katariny. I choć dla dziesięciolatki spotkanie ze starą, dziwną kobietą nie należało do przyjemnych, to pozwoliłyśmy dziewczynce zamknąć się w jednej z sypialni. Gospodyni wybrała dla niej taką z ogromnym lustrem. Siedziałam w salonie przy okrągłym stole na zdobionym krześle i uśmiechałam się, słysząc mocne, jakby uliczne rytmy. Nawet sama miałam ochotę poderwać się na nogi i powyginać ciało. Wyjęłam swój telefon, żeby pobieżnie przejrzeć oferty pracy i porozsyłać CV. Nawigacja zżarła mi wszystkie megabajty Internetu. Nie wiedziałam, jak doładować polską kartę w Niemczech bez dostępu do konta bankowego. Odpuściłam. Przeniosłam się na sofę, ale zaglądałam do Leany co jakiś czas, aby sprawdzić, czy nie uciekła. Katarina ugościła nas słodyczami i herbatą. I pomyślałam, że zrobię jej w podziękowaniuzakupy.

– Katarino? – odezwałam się do niej, gdy wreszcie usiadła ze mną na kanapie. – Ten Mid, chłopak, który robi ci zakupy, to kelner z tej restauracji na dole, prawda?

– Prawda.

– Skąd go znasz, skoro niewychodzisz?

– Twój wujek go do mnie przyprowadził – wyjaśniła, jakby nigdy nie miała żadnych problemów zpamięcią.

Czasami z Katariną dało się normalnie porozmawiać i wyciągnąć od niej jakieś informacje. Ale trwało to bardzo krótko i zdarzało się rzadko. Po jej spojrzeniu wiedziałam, kiedy faktycznie coś sobie przypominała, a kiedy tworzyła przeróżne historie, tak naiwnie sama w nie wierząc. Nauczyłam się ją prawidłowo odczytywać, choć zajęło mi to mnóstwo czasu. Mówiłam jej o wszystkim, a ona w kilka minut o tym zapominała. Dzięki temu nie byłam oceniana. Katarina Hansmann była moją wymarzoną przyjaciółką, której nigdy nie miałam, i ukochaną babcią, którejpragnęłam.

– Mój wujek ci pomagał? Był dla ciebie dobry? – spytałam, zastanawiając się, jakim byłczłowiekiem.

– Mój wujek zmarł szmat czasu temu – zaczęła jedną ze swych iluzorycznychopowieści.

Zawsze słuchałam ich z ciekawością. Zdumiewało mnie, ile te wspomnienia dawały jej uśmiechu. Wreszcie muzyka ucichła, a z pokoju wyszła zmęczona Leana. Usiadła na kanapie między nami i oparła głowę na moimramieniu.

– Masz ochotę się zdrzemnąć? – spytałamzatroskana.

Ale dziewczynka nie odpowiedziała. Położyła dłoń na mojej ręce i po prostu zasnęła, a ja razem znią.

Obudziła mnie rozmowa. Męskie głosy w salonie Katariny. Otworzyłam oczy i ujrzałam Włocha siedzącego przy stole oraz Polaka spacerującego przy oknie. Nie wiedziałam, która była godzina, bo zegarek stał na kredensie za siedzącym mężczyzną. A na moim ramieniu ciągle spała Leana i nie chciałam się ruszać, aby jej nie zbudzić. Katarina krzątała się w kuchni. Przełknęłam ciężko ślinę z obawy, że oberwie mi się za to, iż przyprowadziłam tutaj dziecko. Na stole, tuż obok Włocha, dostrzegłam szklankę z herbatą. Zdążył opróżnić ją do połowy, więc jakąś chwilę już musieli tutajgościć.

Skąd wiedzieli, gdziebędziemy?

Wymieniłam spojrzenie zPolakiem.

Próbowałam odgadnąć, gdzie byli, ale ich wygląd niczego nie zdradzał. Mieli spokojne twarze, nawet jakby lekko zrelaksowane, a może znudzone. Włoch miał tak świecące czarne buty, że żadne ze sreber Katariny nigdy nie nabierze takiego blasku. Polak miał zwykłe adidasy. Najpewniej z Nike. Śmiesznie wyglądały do garnituru. Ale on zdawał się mieć to kompletnie w dupie. Może taki styl. W sztucznym, żółtym świetle domowej żarówki połyskiwały idealnie zaczesane do tyłu włosy Włocha. Czułam na sobie spojrzenie Polaka, choć starłam się go unikać. Ale to było jak silne przyciąganie, odbywające się poza moją kontrolą. Źrenice same do niego lgnęły i natrafiały na te niebieskie, szeroko otwarte ślepia. Zza kołnierzyka wystawał mu jakiśtatuaż.

– Mam ją obudzić? – spytałam szeptem ojca dziewczynki, bo przedłużająca się cisza zaczęła byćkrępująca.

Mężczyzna pokręcił głową i napił się herbaty. Gdy szklanka z powrotem uderzyła o talerzyk, przetarł usta dłonią i niskim głosemzapytał:

– Obyło się bezproblemów?

– Tak – potwierdziłam bezzastanowienia.

Ale jakie kłopoty miał namyśli?

– Widzę, że ciępolubiła.

– Obie się polubiliśmy – przyznałam szczerze. – Leana to wspaniaładziewczynka.

– Apraca?

Spojrzałam pytająco na Polaka, a potem znowu naWłocha.

– Praca? – bąknęłamniepewnie.

– Jak podoba ci się praca opiekunki? – zapytał wolno, wyraźnie akcentując niemieckiesłowa.

– Pracowałam jako przedszkolanka już wcześniej. To dla mnie żadna nowość. Z jednym dzieckiem jest dużołatwiej.

– Wiem – przytaknął ichrząknął.

Cowie?

Nie umiałam go wyczuć. Pytał, by mnie sprawdzić czy może poznać? A może chciał nawiązać zwyczajną grzecznościowąpogawędkę?

– Chciałbym, abyś dla mnie pracowała – rzekł Włoch, wstając zmiejsca.

Wyjrzał przez okno, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki paczkę papierosów i włożył jednego do ust. Miałam nadzieję, że jednak wyjdzie na zewnątrz, ale kiedy usłyszałam kliknięcie zapalniczki, zdenerwowałamsię.

– Proszę tu nie palić! – zawołałam, nie kryjącoburzenia.

Mężczyźni równocześnie na mnie spojrzeli. Katarina zastygła wprogu.

– Tu jest dziecko – usprawiedliwiłam się łagodniejszymtonem.

Włoch wyjął papierosa z ust i z powrotem wsunął do paczki. Widziałam zdziwienie na twarzy Polaka. Pałętał się tam też dyskretnyuśmiech.

– Słyszałaś co powiedziałem? – chrząknąłWłoch.

– Mam się zajmować Leaną? – bąknęłam. – Codziennie?

– Okazjonalnie – wyjaśnił, krążąc popokoju.

– Tak jakdziś?

Wtedy mężczyzna spojrzał na córkę. Poczułam, jak poruszyła głową, a potem energicznie zeskoczyła z sofy, wołając:

– Tata, tata.

Rzuciła się mu w objęcia. Ten wziął ją na ręce i zaczął coś szeptać po włosku. Patrzyliśmy na siebie z Polakiem. Nie wiedziałam, skąd wzięła się we mnie taka odwaga, ale byłam godnym rywalem do walki na przeszywające spojrzenia. Wstałam z kanapy i do niegopodeszłam.

– Valeria – przedstawiłamsię.

Już myślałam, że mnie oleje, kiedy wreszcie mozolnie podał midłoń.

– Tomi.

Od razu się odsunęłam i spojrzałam na tulących się ojca z córką. Gdy postawił dziewczynkę na podłodze, żywiołowo ruszyłam w ich kierunku. Powstrzymał mnie Polak, łapiąc mojeramię.

– Zapomnij – szepnął z tym swoim śmiesznym, niemieckimakcentem.

Wiedział, że Włochowi także chciałam się przedstawić. Zmroziłam go spojrzeniem w półobrocie i odsunęłam się. Pomyślałam, że ojciec Leany musiał być jakąś szychą, a Polak jego prawą ręką. Niemniej jednak dobre maniery nakazywały się ze sobą zapoznać. Szczególnie że mężczyzna oferował mi współpracę. Podeszłam do niego i uczyniłam to samo. Ręka. Imię. Czekanie. Włoch się uśmiechnął, ściskając mojądłoń.

– Wolałbym, abyś nie wiedziała, kimjestem.

Nie było w tym nic złośliwego. Raczej zawodowy profesjonalizm. Nawet nie wyczułam jego wyższości. Spojrzałam na Leanę, która wywróciłaoczami.

– Tata ma na imię Francesco – poinformowała, a potem zwróciła się do mężczyzny. – Odpuść, to godna zaufania dziewczyna. Nie jakpoprzednie.

Potrząsnęliśmy splecionymi dłońmi i nerwowo się cofnęłam. Potem Włoch zamienił z Leaną jeszcze parę słów i podszedł do Katariny. Pocałował ją w rękę na pożegnanie, co mnie bardzo zaskoczyło. Ale nie bardziej niż spojrzeniekobiety.

Dlaczego wygląda, jakby goznała?

Przecież to obcy facet w jej mieszkaniu. Ale szybko sobie przypomniałam, jak ochoczo podeszła do mnie, gdy tu wczorajprzyjechałam.

Och, Katarina, Katarina.

Włoch skinął do mnie głową i wyszedł z mieszkania. Zostaliśmy w czwórkę. Wreszcie podbiegła do mnie Leana i objęła mnie wpasie.

– Cieszę się, że jeszcze się zobaczymy – wyznała, wciskając twarz w mój brzuch. – Jesteś dla mnie jak starszasiostra.

„Dziecko poszukuje dziecka w każdym, kogo spotyka. Jeśli znajdzie je w dorosłym, podoba mu się ta osoba więcej niż inne”3. A ja miałam w sobie dużo z małej dziewczynki. Szybko się nudziłam i entuzjastycznie ciekawiłam każdą drobnostką. Moją uwagę przykuwały ładne, kolorowe rzeczy. Reagowałam spontanicznym zachwytem. Nie przejmowałam siękonsekwencjami.

– Uciekaj do domu. – Uśmiechnęłam się do niej i pogładziłam ją pogłowie.

Gdy odsunęła się ode mnie, zmierzając w stronę drzwi, zatrzymał jąTomi.

– Lea! – zawołał spodokna.

Obie zerknęłyśmy w jego kierunku. Włożył rękę do kieszeni marynarki. Usłyszałam szelest foli, a potem ujrzałam małą paczkę czerwonych pom-bear’ów.

Leana krzyknęła z wrażenia i mężczyzna rzucił jej chrupki. Złapała opakowanie, podziękowała i wybiegła zmieszkania.

– A ja? – jęknęłam zawiedziona, choć wcale nie liczyłam na prezent. – Też jelubię.

Chciałam rozluźnić atmosferę. I chyba mi się udało, bo Tomi uśmiechnął się bardziej niż zwykle. Chociaż odniosłam wrażenie, jakby te uniesione kąciki były na stałe wpisane w naturalny wyraz jego twarzy. Wyminął mnie i pożegnał się ze starszą kobietą. Usłyszałam uderzenie zamykających się drzwi i wszystko ucichło. Rozmowy, kroki, oddechy. Nawet myśli nie zalały mojej głowy. Czułam się jakoś tak lekko i pozytywnie. Opadłam na kanapę i posłałam Katarinie serdeczny i nieco zdziwionyuśmiech.

Wtedy usłyszałam dźwięk SMS-a. Ale nie dochodził z mojego telefonu. Przypomniałam sobie o drugim urządzeniu. Zerwałam się na równe nogi i z plecaka, zawieszonego na oparciu krzesła, wyjęłam komórkę, którą dał miPolak.

– Zatrzymaj telefon. Będzie nam służył do kontaktu. Musisz być non stop po drugiej stronie. T – przeczytałamwiadomość.

Odwróciłam się i w zastanowieniu spojrzałam na Katarinę. Nerwowo poprawiała jedną z tych swoich kwiecistych, plisowanych spódnic. Później niejednokrotnie miałam wrażenie, jakby wszystko rozumiała, ale udawała chorą. Nigdy nie dowiedziałam się, jak byłonaprawdę.

– Mam pracę! – cieszyłam się – Muszę touczcić!

Ale najpierw miałam coś innego do załatwienia. Cała w skowronkach opuściłam mieszkanie Katariny i powędrowałam do sklepu mieszczącego się za rogiem. Zrobiłam w nim zakupy dla starszej sąsiadki. Żałowałam tylko, że nie zajrzałam do kuchni, aby sprawdzić, co jadała. Mogła być przecież na coś uczulona. W drodze powrotnej, dźwigając ciężkie torby, zastanawiałam się, czy nie przesadziłam. Koniec końców uznałam, że ja także na tym skorzystam. Dochodziła dziewiętnasta. Mijając kawiarnię, w której pracował Luca, spostrzegłam, że właśnie zamykali. Młoda blondynka układała krzesła na stolikach i przypinała łańcuchami. Pomachała mi, na co ja kiwnęłam jej tylko głową, bo ręce miałam zajęte. I wtem z lokalu wybiegł kelner. Dotarł do mnie szybkim krokiem i przejął ciężkietorby.

– Dobrze, że cię widzę – odezwałam się pierwsza. – Chyba właśnie pozbawiłam cię dodatkowejfuchy.

Chłopak zrobił zastanawiającąminę.

– Zrobiłam Katarinie zakupy – wyjaśniłam.

Ruszyliśmy przedsiebie.

– Nie ma sprawy. – Zaśmiałsię.

– Serio? Nie gniewasz się? – upewniałam się przejęta. – Chciałam się jej odwdzięczyć zapomoc.

– Pomoc?

Zatrzymał się przed wejściem do kamienicy, aby puścić mnie przodem. Staliśmy oblani cieniem kamiennych budynków i skąpani w tym specyficznymzapachu.

– Katarina uratowała moją godność – palnęłam trochę zbytpochopnie.

Nie chciałam wchodzić w szczegóły, aby chłopak nie dowiedział się, w jakich warunkach przyszło mimieszkać.

– Dobra, nie wnikam – mruknął.

Musiał dostrzec, jak niezręcznie się poczułam. Gdzieś w połowie schodów otrzymałam kolejny SMS na – powiedzmy – służbową komórkę. Wyjęłam ją tak pospiesznie i delikatnie, jakbym wyjmowała bombę, którą miałam rozbroić w zaledwie kilka sekund. Przeczytałamwiadomość.

Nie mów nikomu, dla kogopracujesz.

Czy on mnieobserwuje?

Zaczęłam się nerwowo rozglądać pokorytarzu.

– Coś się stało? – spytał Luca z dziwnymuśmiechem.

– Nie! – wykrzyknęłam. – To… tylko…

Szukałam w głowie wiarygodnego kłamstwa. Ale kiedy nie ma się nikogo i nie zna się nikogo, bardzo trudno jest wymyślić na poczekaniu jakąkolwiekhistorię.

– Internet! – rzuciłam z ulgą w głosie. – Skończył mi się Internet w telefonie. Rozglądam się, czy jest tu jakaś skrzynka, może któryś z sąsiadów ma wi-fi.

Wiarygodne kłamanie to jedna z umiejętności, które zapewniałbidul.

– Zapomnij. – Wyśmiał mnie. – Na tej ulicy mieszkają sami starzy ludzie. Ale u nas w kawiarni jest darmowe wi-fi. Być może przy odrobinie szczęścia, z tyłkiem na parapecie sięgnie i uciebie.

– Skąd wiesz, gdzie mam okna? – Spojrzałampodejrzliwie.

– Katarina mówiła, że będzie miałasąsiadkę.

– Więc wiesz, że… – bąknęłam ze wstydem, wskazując w górę, w kierunku swoichdrzwi.

– Wiem, dlatego jestem – odparł, rozładowującym napięcie wesołym tonem. – Pomogę ci to ogarnąć. Nie możesz mieszkać w takichwarunkach.

I wtedy dotarliśmy pod drzwi Katariny. Luca postawił torby na podłodze i zamiast zapukać, wyjął z kieszeni klucze i wszedł do jej mieszkania jak do siebie. Nie kryłam zdziwienia, na które on odpowiedział uśmiechem. Wypakował w kuchni zakupy, a ja zmieniłam kobiecie pościel, bo akurat sama próbowała z nią walczyć. Jak na starszą osobę była bardzo schludna. Kąpała się codziennie, używała drogich kremów i nawet malowała usta lekko różową szminką. A swoje siwe i krótkie włosy łapała z tyłu zatrzaskowąklamrą.

3William Saroyan, pisarzamerykański.

Rozdział 4

Późny wieczór

Około dwudziestej wyszliśmy z mieszkania Katariny i zrobiło sięniezręcznie.

Nie wiedziałam, codalej.

Powinnam zaprosić Lucę dosiebie?

Już w sumie moglibyśmy zacząć reanimować moją ruderę, ale strasznie mi to uwłaczało. Chyba wolałam sama zrobić tyle, ile było w mojej mocy. Najpierw stawić temu czoła, przynajmniej na początek, a dopiero potem go tamzaprosić.

– Co będziesz dzisiaj robiła? – spytał z rękami wkieszeniach.

Chciałam uczcić pracę, ale… SMS od Polaka pokrzyżował moje plany. Wzruszyłamramionami.

– Dasz się gdzieś zaprosić? – Spojrzał z szelmowskimuśmiechem.

– Gdzie?

– Lubisz niespodzianki? – mruknąłtajemniczo.

– Nie wiem. W sumie niewiele ich doświadczyłam w życiu – odparłammarkotnie.

– Chodź! – zawołał i złapał mnie zarękę.

– Luca – odezwałam się sceptycznie. – Jeśli zamierzasz puścić mi Erosa Ramazzottiego, kieliszki napełnić winem i opowiedzieć historię pewnej kameralnej winnicy, to proszę… odpuść.

Zbeształam go, nie wiedząc nawet, co planował. Rozchylił usta, ale nie wypłynęły z nich żadne słowa. Za to jego oczy nabrały smutnego wyrazu. Zagryzłam wargę i zmarszczyłambrwi.

– Jednak nie? – pisnęłam kompletnie zażenowana. – Wybacz, ale ze mniekretynka.

Na to Luca się uśmiechnął i pociągnął mnie za rękę. W ramach przeprosin ruszyłam pokornie, licząc, że mi wybaczy. Zbiegliśmy po schodach jak dwójka rozbawionychdzieciaków.

Wiatr odpuścił dynamiczne popisy, ale od czasu do czasu muskał jeszcze nieosłonięte szyje wieczornych spacerowiczów. Niby lato, ale odnosiło się wrażenie, jakby ustąpiło miejsca jesieni. Nawet drzewa zbrązowiały i na chodniki opadał duszący zapach z kominów. Aż chciałoby się zapytać, gdzie to globalne ocieplenie, o którym tyle trąbili w telewizji? Po wyjściu z kamienicy odkleiłam od Luki swoją rękę, bo zaczynało się robićdziwnie.

– Przyjechałaś tu prosto z Polski? – spytał, gdy mijaliśmy mójsamochód.

– To mój pierwszy wyjazd za granicę – odparłam nieśmiało, a potem dodałam: – Nigdy nawet nie opuściłam granic Szczecina, miasta, w którym się urodziłam iwychowałam.

Wtedy przyznałam się do mieszkania w domu dziecka i opowiedziałam pokrótce historię swojego – mniej niż przeciętnego – życia. Byłam pełna podziwu dla siebie, że się z tego komuśzwierzyłam.

– Dokąd idziemy? – zaciekawiłam się, gdy wyszliśmy na jakieś bezludzie, a świat zaczął się odbarwiać przez to, że było coraz mniej latarni, a niebopociemniało.

Zdawało się, że szarość ogarniałaświat.

– Na wieżę widokową w Parku Olimpijskim – odrzekł konkretnie i pospiesznie, jakby wywnioskował, że lepiej mnie niezaskakiwać.

– To brzmi… wysoko – wyraziłamobawę.

– Masz lękwysokości?

– Nie miałam okazji sprawdzić. Nie podróżowałam zbyt wiele. Prawdę mówiąc, wogóle.

Im częściej o tym wspominałam, tym mniejsze miało to dla mnie znaczenie. Przestałam się przejmować, że moje życie wiałonudą.

– To czym ty się tam zajmowałaś? – spytał zniedowierzaniem.

– Odkładaniempieniędzy.

– Wow! – krzyknął oszołomiony. – Jesteś idealną kandydatką nadziewczynę!

– Jakto?

– A tak… nigdzie nie byłaś, nic nie widziałaś, niewiele potrzeba, aby cię zaskoczyć i zrobić na tobie wrażenie. – Śmiałsię.

Zarzucił mi rękę na ramiona i palcem subtelnie pstryknął mnie w nos. Pomimo dość odważnego żartu, taka właśnie była prawda. Później niejednokrotnie przekonałam się o czarnym humorze Luki. Dzięki niemu nabrałam do siebie ogromnegodystansu.

– Mogę teraz ja o coś spytać? – zagaiłam niepewnie, gdy przemierzaliśmy rozległe połacie zielonychpagórków.

– No jasne, o co tylkochcesz.

– Jak dobrze znasz mojegowujka?

Namyślił się chwilę, a potemodparł:

– Wcale.

Zaskoczyła mnie taodpowiedź.

– Jak to wcale? Katarina powiedziała, że to właśnie mój wujek przyprowadził cię do niej – odparłamskonsternowana.

– Bo tak właśnie było – potwierdził, zabierając ze mnie swojąrękę.

Szliśmy na przełaj przez wzgórza gładkiej trawy. W oddali widziałam wysoką wieżę, wbitą w szare niebo, z obserwatorem, który wydawał się rozmazaną, jasną plamą. Szklany, okrągły taras widokowy jaśniał mnóstwemświateł.

– Widywałem go czasami w knajpie – zaczął wyjaśniać. – Przychodził na kawę i jajka z bekonem, ale był opryskliwy. Uważał się za pana świata. Zawsze coś mu nie pasowało. Kiedyś go nawet spytałem, po co tam przyłazi, skoro jest aż tak źle. Nie odpowiedział. Nie przepadałem za nim. Któregoś razu zagadnął, czy nie chciałbym dorobić. Wytłumaczył, że chodziło o drobne zakupy dla staruszki. Zgodziłbym się nawet, gdyby mi za to nie płaciła. Pewnego dnia przyszedł po mnie po robocie i zaprowadził do Katariny Hansmann. I tak już będzie z trzymiesiące.

– Wcześniej on się niąopiekował?

– Na to wychodzi, bo na drugi dzień ślad po nimzaginął.

– Trzy miesiące? – bąknęłam dosiebie.

Zbliżyliśmy się do wejścia. Już sięgałam po portfel przy kasie biletowej, kiedy Lucarzekł:

– Daj spokój. To ja cię tu zabrałem. Japłacę.

Podszedł do okienka po dwabilety.

Mimo wszystko wyjęłam z plecaka portfel, a z niego dziesięć euro. Złożyłam go na pół i trzymałam wdłoni.

– Jako kelner chyba nie zarabiasz kokosów… – Wyciągnęłam do niego rękę zkasą.

– Nie narzekam – odparł pewnie. – Schowaj to, obrażaszmnie.

Westchnęłam i