Dom nad jeziorem - Ella Carey - ebook + książka

Dom nad jeziorem ebook

Carey Ella

4,1

Opis

Po jaką cenną pamiątkę wysyła Annę dziadek? I co czeka na nią w dawnym rodowym majątku?

Anna jest zadowolona ze swojego poukładanego życia w San Francisco, ale jej świat staje na głowie, gdy ukochany dziadek Max odsłania przed nią zdumiewający sekret: otóż należy ona do arystokracji, która straciła wszystko na skutek drugiej wojny światowej. Co więcej, Max musiał przed siedemdziesięciu laty zostawić w rodowym majątku na terenie dawnych Prus pewien cenny drobiazg, a teraz gorąco pragnie go odzyskać i o pomoc prosi wnuczkę.
Bohaterka jedzie do Niemiec, w głowie kłębią się jej same niewiadome. Co to za pamiątka ma dla ukochanego dziadka tak wielką wartość? Dlaczego przez lata nie wspomniał o niej ani słowem? Szukając wyjaśnień, znajduje sympatię - do Wila, człowieka, który ma w rękach klucz do rozwiązania zagadki. Razem odkrywają, że rodzinne sekrety są powiązane z opuszczonym apartamentem w Paryżu, a cała historia ma drugie i trzecie dno.

W kreowaniu romantycznej atmosfery Ella Carey jest niedościgniona.
Rachel Edwards, autor "Review of Australian Fiction"

Ella Carey - amerykańska pisarka od dziecka zafascynowana wszystkim, co francuskie (z Paryżem na czele). Dyplomowana pianistka i historyczka, autorka sześciu powieści przetłumaczonych na kilkanaście języków. Książka "Po latach w Paryżu", podobnie jak kolejne części trylogii paryskiej (w przygotowaniu) stała się bestsellerem m.in. w kategorii "nieodkładalne" na Amazonie, co oznacza, że większość tych, którzy czytali ją w wersji elektronicznej, pochłonęła ją w mniej niż trzy dni. Powieści Elli Carey zostały dotąd przetłumaczone na 10 języków.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 274

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (73 oceny)
35
17
11
10
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
GumiBunia

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo mi się podobała i wciągnęła mnie od pierwszych stron :)
10
bozenasup

Całkiem niezła

"Dom nad jeziorem" to całkiem przyjemna obyczajówka. Czyta się dobrze,  a fabuła nie nuży. Może nie jest to pozycja odkrywcza, ale na relaks przy filiżance kawy się nada.
00
lubockamarylka

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka w suptelny sposób opisującą niełatwe relacje między ludzkie i związane z tym ich wybory życiowe.
00
UrszulaLila

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniale opisana historia.
00

Popularność




 

 

Ty­tuł oryginału

THE HOUSE BY THE LAKE

 

Copyright © 2016 by Ella Carey

All rights reserved

 

Projekt okładki

Joanna Wasilewska

 

Zdjęcia na okładce

© Ayal Ardon/Arcangel Images;

Svitozar Bilorusov/Arcangel Images;

Slatan/Shutterstock.com

 

Redaktor prowadząca

Milena Rachid Chehab

 

Re­dak­cja

Aneta Konabrodzka

 

Ko­rek­ta

Katarzyna Kusojć

Maciej Korbasiński

 

ISBN 978-83-8234-785-2

 

Warszawa 2021

 

Wy­daw­ca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Rozdział 1

San Francisco, 2010

 

Decyzja zapadła w Italian Café przy Chestnut Street. Później Anna zastanawiała się, czy cokolwiek miała wtedy do powiedzenia. Wszystko, co znajdowało się poza ustawionym pod oknem stolikiem, zlało jej się wówczas w niewyraźną smugę, a ona wiedziała jedno: nadchodziły zmiany. I to szybko.

W głowie huczało jej od pytań: Dlaczego dzisiaj? Dlaczego właśnie tego ranka?

Obudziła się o zwykłej porze, ubrała się jak zawsze – w czarny strój do pracy, do którego dodała jedną z ulubionych apaszek matki. Zanim wyszła, podlała konewką ogródek, usunęła uschnięte liście róż, zapłaciła kilka rachunków. Nie zdarzyło się nic szczególnego.

Tymczasem patrzyła teraz przez okno na idących ulicą przechodniów z koszami z wikliny. Ruch, jak w każdą sobotę, niemal zamarł, a jej odebrało mowę i tylko spoglądała na dziadka Maxa, staruszka, który ukończył dziewięćdziesiąt cztery lata. Nie miała pojęcia, co powiedzieć.

Gdyby ktoś ją spytał, czy dziadek byłby jej zdaniem zdolny spowodować taką konsternację, jaką właśnie wywołał, stwierdziłaby, że pytający ma nie po kolei w głowie. Przecież zawsze był najwspanialszą na świecie opoką i źródłem miłości. Miała go za człowieka całkowicie jej oddanego przez całe dwadzieścia dziewięć lat jej życia, a więc można by rzec – od zarania dziejów.

Nie sposób zliczyć, ile razy starała się go przekonać, by zdradził cokolwiek ze swojej przeszłości, a on zawsze, bez wyjątku, odmawiał. Był to temat zakazany. Anna w końcu nauczyła się nie zadawać pytań, w ogóle nie poruszać pewnych kwestii. I nie miała pojęcia, dlaczego pod żadnym pozorem nie chciał mówić o dawnych latach.

Któregoś razu, zajrzawszy do niego, zastała go na cięciu zdjęć. Powiedział, że to fotografie z dzieciństwa. Zamierzał je wszystkie spalić. Do tamtej pory nie wiedziała nawet, że miał jakiekolwiek stare zdjęcia.

Dziadek podniósł na nią wzrok i zwyczajnie spytał, jak jej minął dzień. Jak gdyby nigdy nic. Odwrócenie uwagi, byle się nim nie interesowano. A już stanowczo nie jego dzieciństwem ani młodością, gdy mieszkał w dawnych Niemczech Wschodnich. Wiedziała tylko, że jego rodzinę zmuszono do ucieczki w czasie sowieckiej inwazji. Max nigdy nie wrócił w rodzinne strony i za nic w świecie nie chciał o tym mówić. Jego przeszłość czaiła się w wyobraźni wnuczki jako wielka, intrygująca niewiadoma, a równocześnie przykra zagadka, budząca dezorientację. Niemniej przez wzgląd na szacunek i miłość do Maxa nigdy nie drążyła tematu.

Tego ranka, gdy tylko zobaczyła go, jak idzie ulicą, wyszła zza szklanego kontuaru biegnącego przez całą długość ściany. Minęła klientów czekających w kolejce po którąś z trzydziestu czterech rodzajów kanapek, szynkę parmeńską czy włoskie sery – parmigiano, rocca reggiano, locatelli pecorino – albo po kraftowe piwo Dry Jacks. Każdy z tych wyrobów przyczynił się do wzmocnienia jej marki w wymagającym środowisku Pacific Heights, a w zasadzie w całym San Francisco. Potem minęła drugą kolejkę stojącą po wypiekane domowym sposobem chleby i smakowite ciasta.

Miała też grono stale powracających wielbicieli mieszanki kawy, którą osobiście doprowadziła do perfekcji. Jej Italian Café spowijał wyjątkowy aromat czarnego naparu, a także wonie przypraw i czosnku, nozdrza leciutko łaskotał zapach czerwonego wina. Klienci często mawiali, że wystarczy zamknąć oczy, by poczuć się jak w Rzymie.

Godzinę przed spodziewanym przyjściem dziadka ustawiła na jego stoliku niedużą czarną tabliczkę z informacją o rezerwacji. Gdyby tego nie zrobiła, z pewnością miejsce zająłby ktoś, kto miałby ochotę poczytać sobotnią prasę, i nie ruszyłby się stamtąd przez długi czas.

Kiedy przytrzymywała dziadkowi drzwi, wszystkie inne stoliki były zajęte. Obsługa za ladą nieustannie się uwijała, a w całej kafejce rozbrzmiewał niezbyt głośny gwar. Anna poprowadziła dziadka między klientami, jedną ręką podtrzymując go za szczupłe przedramię. Gdy dotarli do stolika, upewniła się, czy krzesło stoi dokładnie tak, jak powinno, a następnie poszła zaparzyć kawę.

Cass, jej partnerka w biznesie, natychmiast pojawiła się przy niej.

– Mogę dziś z wami trochę posiedzieć? – spytała. – Potrzebuję dawki Maxa.

– Trzeba by się zastanowić – Anna uśmiechnęła się szeroko – czy ty aby przypadkiem nie potrzebujesz mężczyzny z lat trzydziestych. – Zdjęła czarny fartuch. – Wiesz co, mam niezły pomysł: cofnij się w czasie.

– Z miłą chęcią!

Kilka niesfornych loczków uciekło Cass z koka. Dzisiaj miała czerwone włosy. W przyszłym tygodniu mogą być fioletowe. Niezależnie od koloru ciągle miała nadzieję spotkać wreszcie właściwego partnera.

A Anna dziękowała opatrzności za każdy tydzień zwłoki.

Z wielkiego słoja wybrała miękkie ciastko z mąki migdałowej i ułożyła na talerzyku. Czuła, jak Cass się jej przygląda. W tej samej chwili do kawiarenki wszedł nieziemsko przystojny klient. Wyglądał, jakby pracował nad sobą na siłowni na pełny etat, krótkie rękawki białej koszulki odsłaniały najpiękniejsze bicepsy na świecie.

– Zapomnij – rzuciła Anna, pochwyciwszy spojrzenie przyjaciółki.

– To już zaczyna być niedorzeczne – szepnęła Cass. – Sześć lat! Dziewczyno, startuj!

– Jeszcze czego! – rzuciła Anna przez ramię i uśmiechnęła się do kobiety, która właśnie dotarła na początek kolejki.

Dziesięć minut później ucałowała dziadka w policzek, usiadła przy nim razem z Cass i wyciągnęła przed siebie zmęczone nogi. Przyjrzała się swoim czarnym sportowym butom. Błyszczały, wyglądały dobrze. Obciągnęła ołówkową spódnicę, zwykle zakrytą fartuchem. Poprawiła czarny top. Włosy, ciemne i długie, ściągnięte w opadający na plecy kucyk, podkreślały piwną barwę oczu w kształcie migdałów.

– Popatrz na ten artykuł – poprosił Max. Przesunął gazetę.

Cass też się ku niej nachyliła.

– „Paryski apartament z czasów belle époque opuszczony od siedemdziesięciu lat”. Proszę, proszę! Na pewno roi się tam od duchów!

Anna, wpatrzona w zdjęcia, ściągnęła brwi w zamyśleniu. Wyblakła pluszowa zabawka, Myszka Miki, oparta o wypchanego strusia z wzorzystą apaszką zarzuconą na biedny, sztywny grzbiet. I zdjęcie salonu z długim pasem obłażącej ze ściany tapety. Na innym – toaletka, a na niej buteleczki z rżniętego szkła. Podobno wciąż były w nich resztki perfum.

Od ostatniego zdjęcia nie mogła oderwać oczu. Przedstawiało portret kobiety. Ciemne włosy w nieładzie otaczały twarz lekko odwróconą w bok. Modelka była elegancka i piękna, a przy tym tchnęła erotyzmem. Suknię namalowano lekkimi niczym piórko muśnięciami pędzla, przez co kobieta wydawała się eteryczna, nie z tego świata.

– Ten apartament był kiedyś… – Max urwał na moment – nasycony pięknem.

Jego głos brzmiał hollywoodzko, z leciutkim europejskim akcentem. Niemal zawsze podkreślało to wagę wypowiadanej treści.

Tym razem, oczywiście, Max się przejęzyczył. Miał zamiar powiedzieć, że apartament zapewne był kiedyś nasycony pięknem. Anna przywołała na twarz łagodny uśmiech, który ostatnio coraz częściej zastępował komentarz. Serce jej się ściskało, gdy była świadkiem tak niepodważalnych dowodów zaawansowanego wieku dziadka.

– Właśnie dlatego chcę jechać do Paryża! – stwierdziła Cass. – Tutaj nic podobnego nie byłoby możliwe. A gdybym tak jeszcze zabrała ze sobą Annę, na pewno znalazłabym jej faceta. Tego jej trzeba, prawda?

– Wakacje mogą być piękne – odpowiedział Max. – Pod warunkiem, że moja wnuczka zdoła uwolnić się od przeszłości.

Anna omal nie zakrztusiła się kawą.

– Szanowni państwo zapomnieli, że ja tu siedzę? – spytała niby w oburzeniu, jednak ze śmiechem.

Dziadek nie odpowiedział, nad czymś rozmyślał. Pozostało jedynie czekać.

– Anno, kochanie – odezwał się wreszcie – już jakiś czas o nic cię nie prosiłem…

– Tak konkretnie to nigdy.

– Nie śpiesz się z odpowiedzią – poprosił niezwyczajnie miękkim głosem.

Łatwo było sobie w tej chwili wyobrazić, jaki był za młodych lat: czarujący, przystojny, ujmujący, z gęstą czupryną jasnych włosów zaczesanych do tyłu i odsłaniających błyszczące niebieskie oczy. Całkiem jak na ślubnym zdjęciu, które babcia Anny trzymała na komodzie. Wnuczka często brała je do rąk.

Cass uważnie przyjrzała się staruszkowi.

– A o co chodzi?

– Anno, nigdy nie byłaś w Berlinie.

– To prawda.

Poczuła ucisk w żołądku.

Dziadek pochylił się, z ustawionej przy nogach skórzanej torby wyjął jakiś papier. Nawet Cass zamilkła, gdy rozkładał na stoliku szkic, w którym na pierwszy rzut oka łatwo było rozpoznać stary plan. Starannie wygładził go sękatymi dłońmi. Anna zebrała puste filiżanki i talerzyki, odstawiła je na bok. Nawet nie zauważyła, kiedy ktoś z obsługi pojawił się niczym duch i zabrał naczynia.

Mieli przed oczami plany budynku, wyrysowane na pożółkłym papierze atramentem w kolorze sepii. Przyjrzała się rzędom pomieszczeń. Pod rzutem poszczególnych kondygnacji zaznaczono położenie budynku na mapie okolicy. Wzrok przyciągały eleganckie wieżyczki i wysokie okna balkonowe.

Przeniosła spojrzenie na dziadka.

– Schloss Siegel – powiedział Max, spoglądając jej w oczy.

– O ho, ho! – Cass pochyliła się nad starym rysunkiem, ostrożnie wygładziła pergamin czubkami palców. – Skąd się bierze coś takiego? Z antykwariatu?

– Niekoniecznie.

Anna milczała.

Max Albrecht przekrzywił głowę i przesunął rysunek bliżej wnuczki, zapraszając ją w ten sposób, by mu się uważniej przyjrzała. Na parterze znajdował się obszerny hol. Z niego podwójne drzwi prowadziły do pomieszczenia oznaczonego jako „salon muzyczny”, z którego z kolei wychodziło się na taras z widokiem na park i należące do posiadłości jezioro.

Inne pomieszczenia dostępne z holu zostały oznaczone tym samym pismem: palarnia, sala bilardowa, biblioteka, pokoje lokajskie. Był nawet kredens, odrębne pomieszczenie na zastawę stołową. Na piętrze znajdowało się kilka dużych sypialni, a korytarze prowadziły do mniejszych pokojów oznaczonych: „pokojówki”.

– Widzisz, kochanie, coś tam zostawiłem.

– Jak to? – szepnęła Anna.

– Ano tak, skarbeńku. To było… inne życie.

O tym, co się z nim działo w Stanach, Max zawsze mówił otwarcie. Jak w latach pięćdziesiątych dotarł do San Francisco, jak uzyskał dyplom z ekonomii, jak ciężko pracował, by stworzyć własną firmę inwestycyjną. Ożenił się z Amerykanką imieniem Jean i jakoś wytrwali w małżeństwie. Od śmierci żony Max nigdy o niej nie wspominał, ale Anna to i owo pamiętała i za nic w świecie nie chciałaby zaangażować się w taki związek.

– Posłuchaj, kwiatuszku. – Odezwał się niby łagodnie, jak zawsze, a jednak tym razem brzmiała w jego głosie niecodzienna stanowczość.

Poczuła, że musi wstać. Odepchnęła krzesło, lecz zaraz ponownie je przysunęła. Ostatnio tak jej się dobrze wszystko układało, a teraz miała coraz silniejsze przeczucie, że to się wkrótce skończy.

– Chodzi również o twoją rodzinę, kochanie – dodał Max.

Zaczerpnęła głęboko tchu i słuchała dalej.

– To dwie godziny na północny wschód od Berlina. Stara Brandenburgia-Prusy. Lasy, jeziora. – Zamilkł. – Piękna okolica. Mój dom rodzinny.

Wróciła spojrzeniem do rysunku, teraz patrzyła inaczej, szybko rejestrowała detale: dwadzieścia sześć pokojów na pierwszym piętrze, dwadzieścia cztery na drugim, schody na kolejną kondygnację, strzałka wskazująca kuchnię i zmywalnię. Brak piwnicy, za to kilka pomieszczeń na poddaszu. Innymi słowy, cztery poziomy. Zawsze gdy czuła się przytłoczona, miała w głowie cyfry. Logika nigdy jej nie zawiodła, można było na niej polegać.

– Chcę, żebyś tam pojechała. Chcę, żebyś znalazła to, co tam zostawiłem.

Miała tam jechać? Do tego domu nad jeziorem, tego… Schloss?

– O ho, ho! – Cass odchyliła się na oparcie i gwizdnęła z cicha. – Mówiłam, że potrzebna mi dawka Maxa. I proszę bardzo. Czysty, żywy romantyzm. – Nachyliła się ku staruszkowi. – To co ona dokładnie ma tam zrobić? Bo bardzo jej potrzebna taka wycieczka. Nie da się zaprzeczyć.

– Wybacz, dziadku – Anna pokręciła głową – nie nadążam. Mam jechać do Niemiec? I zabrać stamtąd coś, co zostawiłeś? Kiedy to zostawiłeś?

– W tysiąc dziewięćset czterdziestym. W czerwcu. Musiałem się śpieszyć.

Wciąż nie pojmowała.

– Czasem ważne życiowe decyzje na pierwszy rzut oka wydają się szalone – ciągnął dziadek. – Teraz jeszcze tego nie rozumiesz, ale z czasem pojmiesz. Na tym właśnie polega urok życia, jego czar. I tego ci brakuje.

– Jak to? – powtórzyła Anna.

Czuła się zbita z pantałyku. Dziadek nigdy nie mówił w ten sposób. I nigdy nie słyszała w jego głosie takiej natarczywości.

– Co prawda, to prawda! – Cass szurnęła pięścią po stole. – Brawo, panie dziadku!

– Zaraz, chwileczkę. – Anna musiała stanąć na pewniejszym gruncie. – Mówisz mi, że dorastałeś w pałacu na wschodzie Niemiec. I chcesz, żebym tam pojechała. Sama. Szukać czegoś, co zostawiłeś siedemdziesiąt lat temu? Tak? Dobrze usłyszałam?

Staruszek wytrzymał jej spojrzenie.

Innego potwierdzenia nie potrzebowała.

– Tylko że tam na pewno przewinęły się tłumy ludzi. Sowieci pewnie urządzili jakąś kwaterę wojskową albo szpital. A teraz chyba ktoś mieszka? Dziadku, przecież nie ma szans, żeby to coś nadal tam było. Nie chcę, żebyś przeżył rozczarowanie. Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. – Ponownie wbiła wzrok w mapę.

Zapadła cisza.

– Istnieje duża szansa, że to coś wciąż tam jest – rzekł w końcu Max.

– Kochana! – Cass wstała zniecierpliwiona. – Nie masz wyjścia.

– Nie mogę tak z marszu jechać do Berlina. – Anna zwróciła się do dziadka. – I nie chcę zostawiać cię samego. Skąd… Skąd w ogóle taki szalony pomysł? Przez ten apartament w Paryżu? Niesłychana sytuacja. Przecież nie spodziewasz się, że to twoje coś tkwi tam nietknięte po tylu latach?

Max w odpowiedzi wsparł przedramiona na blacie.

Westchnęła.

– Mam wobec tego parę pytań. A właściwie jest ich całe mnóstwo. Przede wszystkim: co miałabym ci przywieźć? Po drugie, może byśmy raczej napisali do aktualnych właścicieli i poprosili o przysłanie tego, co chcesz odzyskać? Tak czy inaczej, na pewno jest jakiś łatwiejszy sposób niż podróż do Niemiec. Po trzecie, naprawdę musimy o tym spokojnie porozmawiać. Bardzo cię o to proszę.

– Możesz zniknąć nawet na parę miesięcy, biznes będzie się kręcił bez problemu – stwierdziła Cass. – Dam radę. Ustawiłaś firmę perfekcyjnie, wszystko chodzi jak w szwajcarskim zegarku.

– Zmówiliście się.

– Wcale nie – zaprotestowali oboje równocześnie.

Anna miała ochotę wodzić opuszkami palców po detalach rysunku, zwiedzić dłonią każdy pokój. Jej umysł domagał się stworzenia pełnego obrazu nieruchomości. To pałac? Kto tam teraz mieszka? Jak wyglądały młode lata dziadka w tym domu? Zawsze chciała dowiedzieć się czegoś o jego dzieciństwie i młodości, ale nie w ten sposób! Nie w formie skąpych wskazówek. Co to za nagła prośba, żeby pojechała coś przywieźć? Co to miało znaczyć? Dlaczego teraz?

– Musimy koniecznie o tym porozmawiać – oznajmiła, ale bez przekonania. Najzwyczajniej w świecie musiała wracać do pracy. Trochę ją to irytowało, bo bardzo chciała poznać szczegóły.

– Wiem, że chętnie pojedziesz – stwierdził Max mocnym głosem. – Jeśli czegoś mnie życie nauczyło, to tego, że trzeba ufać intuicji. Uwierz, kochanie, ta prawda nie spadła mi jak manna z nieba. I przyjmij dobrą radę: nie wolno rezygnować z okazji. Zwłaszcza wtedy, gdy cała aż się rwiesz, by ją wykorzystać. Nie pozwól, by strach pozbawiał cię szansy na szczęście.

Anna znowu w milczeniu utkwiła w nim spojrzenie. Co się, u licha, działo z tym człowiekiem? Nie poznawała go! Zabrakło jej słów, więc tylko pokręciła głową.

Od strony lady dobiegły ją podniesione głosy – niezadowolony klient miał pretensje do obsługi. Wstała.

– Wrócimy do tego – obiecała staruszkowi. Pochyliła się i ucałowała go w policzek.

* * *

Wieczorem, gdy przyszła do dziadka, zastała go w ulubionym fotelu. Przez całe popołudnie z trudem skupiała się na pracy, bo myśli stale kłębiły jej się w głowie.

Chciała poznać przeszłość dziadka. Pragnęła tego od lat. Tylko jak miała sprostać wymaganiom, jakie pociągała za sobą jego prośba? Znaleźć coś ukrytego w domu jego dzieciństwa? Co za pomysł!

W wolnych chwilach w pracy zaglądała do internetu. Zaledwie parę sekund zajęło jej odszukanie zdjęć pałacyku z czasów, gdy majątek należał do rodziny Albrechtów. Niełatwo było oderwać się od pięknych ujęć, lecz musiała wracać do pracy. Czarno-białe fotografie zostały jej przed oczami na długo po wyłączeniu komputera.

Stare zdjęcia były sugestywne, pobudzały wyobraźnię. Wciągnęły ją w świat dzieciństwa i młodości dziadka. Budynek, mimo bogatych szczegółów architektonicznych, lukarn i wieżyczek, bardziej kojarzył się z domem niż z pałacem.

Znalazła w sieci tylko jedną informację: Schloss Siegel należał do rodziny Albrechtów aż do czasów okupacji sowieckiej. Nic więcej. Nawet najmniejszej wzmianki. Czy ktoś tam teraz mieszka? Szukała wśród hoteli. Nic. A może w budynku mieści się muzeum? Też nie.

Ucałowała dziadka w czubek głowy, idąc przez salonik, otworzyła papierową torbę, w której tkwiła pieczołowicie spakowana kolacja. W nowocześnie urządzonej kuchni wyjęła z niej lasagne, sałatkę i kawałek szarlotki z karmelem, która zostanie podgrzana na deser. Szykując posiłek, zerkała na dziadka. Siedział przy stoliku do kawy, na szklanym blacie rozłożył artykuł o paryskim apartamencie i mapę pałacu.

– Duży ruch był dzisiaj – odezwała się, wyczuwając, że nie jest to dobra chwila na zadawanie kluczowych pytań.

Nałożyła włoską potrawę i sałatkę na jeden z nowych białych talerzy i zaniosła dziadkowi. Siadła naprzeciwko, na sofie, którą kupił przed kilku laty, gdy przeprowadził się do niedużego, szykownego mieszkanka. Dbał o swoje otoczenie, zawsze korzystał z przedmiotów nowych, w doskonałym stanie. Jeśli cokolwiek zaczynało trącić myszką, natychmiast przestawało mieć rację bytu. Dotyczyło to wszystkiego: mebli, ubrań, książek… Dziadek sprzedawał nawet starsze obrazy, ponieważ, jak mawiał, Anna nie powinna mieć kłopotów z gratami po jego odejściu. Właśnie dlatego tak zaniepokoił ją widok staruszka nad fotografiami z dzieciństwa.

– Najlepszy sposób na życie – powiedział, zabierając się do jedzenia – to być stale zajętym.

Dopiero gdy skończył i wytarł serwetką dłonie – wciąż eleganckie, arystokratyczne, jak nagle zauważyła wnuczka – zwrócił do niej twarz, gotów na poważną rozmowę.

– Anno, czy jesteś szczęśliwa?

Co za pytanie…

– Nie planuję nic zmieniać – odparła.

– Nie chciałbym, żebyś rezygnowała z miłości.

– Dziadku, daj spokój.

Sięgnęła po pusty talerz, lecz staruszek pociągnął ją za rękaw.

– Usiądź, kochanie, chcę z tobą porozmawiać.

Chciał porozmawiać? Dziadek Max, ten, którego znała od zawsze, nigdy dotąd nie robił takich wstępów.

– O co chodzi? – spytała cicho.

Namyślał się przez chwilę.

– Noszę w sercu smutek. – Zacisnął wargi. – Związany poniekąd z tym apartamentem w Paryżu.

Apartament w Paryżu.

– Widzisz, kochanie, te fotografie – wskazał zdjęcia w gazecie – po tylu latach… Na ich widok wróciły wspomnienia. Mam wrażenie, jakby to wszystko działo się miesiąc temu. Wciąż mam te obrazy przed oczami. Czy ja wiem? Taki żal to chyba najsmutniejsze uczucie w życiu. Największy ból sprawia tęsknota za tym, czego się nie zrobiło, bo człowiek nigdy nie będzie wiedział, co mogłoby się wydarzyć, gdyby podjął inną decyzję. Nie dowiemy się, jeśli nic nie zrobimy, jeśli pozostaniemy bezczynni.

– Aż tak bardzo tego żałujesz?

Drżącą dłonią przyciągnął do siebie plan Schloss Siegel. Wnuczka pomogła mu rozłożyć kruchy papier.

– Tutaj, zobacz. – Dłoń, błękitna od żyłek dobrze widocznych pod cienką skórą, przesunęła się nad planem pierwszego piętra budynku. – O tutaj była moja sypialnia.

Palce spoczęły na obrysie jednego z dwóch pokojów leżących niemal dokładnie nad salonem muzycznym. Choć nieco mniejszy niż dwa pomieszczenia usytuowane centralnie, to jednak był znacznie większy niż sypialnie dla służby. Pokój sąsiadujący oznaczono słowem „niania”, a następny „guwernantka”. Oba wyrazy wykaligrafowano staranną kursywą.

– Trzeba szukać w mojej dawnej sypialni, pod podłogą – rzekł Max lekkim tonem, jakby rozmawiali o przyniesieniu gazety z sąsiedniego pokoju.

– Pod podłogą?

– Właśnie – potwierdził z całkowitą powagą.

Wnuczka przyjrzała mu się uważnie. Czy aby nic mu nie dolega? Na jego bladych policzkach wykwitły jaskrawe rumieńce, zdawał się wyjątkowo podekscytowany.

– Dziadku, musisz mi powiedzieć coś więcej. Bardzo cię o to proszę.

Staruszek pochylił się ku niej, nakrył ręką jej dłoń.

– Skarbeńku mój…

Czekała w milczeniu.

– Zrób to dla mnie – wyszeptał miękko.

Wiele by dała, żeby się dowiedzieć, co prośba dziadka ma wspólnego z paryskim apartamentem. A także co tkwiło pod podłogą sypialni. A przede wszystkim – czego staruszek spodziewał się żałować do końca swych dni.

On tymczasem zdawał się nieskory do rozmowy. Spojrzenie miał nieobecne, duchem wyraźnie przebywał gdzie indziej. Nie tu, nie z wnuczką, nie w czasie teraźniejszym. Gdy Anna tak na niego patrzyła, jedno stało się dla niej całkowicie jasne: dziadek nie mówił o swojej przeszłości, lecz to nie znaczyło, że czas miniony przestał być dla niego ważny.

* * *

Paryż, 1934

Po powrocie do mieszkania przy rue Blanche Isabelle de Florian zastała babkę w jej ulubionym miejscu, w buduarze przy wysokim oknie balkonowym. Marthe de Florian kazała ustawić tam swój ukochany, niesławny szezlong i z tego mebla, który niejedno widział, obserwowała ulicę. Chociaż dziewiąta dzielnica nie była już taka jak niegdyś, zdarzenia rozgrywające się przed położonym naprzeciwko domu teatrem dostarczały starszej pani stałej rozrywki. Tego dnia dawna kurtyzana, która już jakiś czas temu przekroczyła próg lat siedemdziesięciu, była złakniona towarzystwa.

– Babciu, nie mam nastroju na pogaduszki.

Ustawiła przy nogach babki dwie torebeczki z domu towarowego Printemps.

– Okropne tu nudy – westchnęła starsza pani. – Co ładnego kupiłaś?

– Och, tylko dwie apaszki.

Zapadła cisza. Isabelle doskonale zdawała sobie sprawę, że babka uważnie się jej przygląda, usiłując odgadnąć, co też zaszło tego popołudnia. Wciąż jednak była zbyt rozstrojona, żeby poruszyć drażliwy temat. Podeszła do fortepianu, nieuważnie zagrała kilka akordów, a po chwili, jak zwykle, zatraciła się w muzyce i zapomniała o bożym świecie. Satie zawsze miał na nią kojący wpływ. Jego dzieła przenosiły ją do innego świata, odległego od Paryża. Miała dziewiętnaście lat. Powinna cieszyć się życiem.

Skończyła utwór, jej dłonie na moment zawisły nad klawiszami, po czym obróciła się na stołku twarzą do babki, do rzeczywistości.

– Jak się domyślam, spotkanie nie było sukcesem – rzekła Marthe, przypatrując się wnuczce. – W każdym razie nie przebiegło tak, jak oczekiwałaś, co oznacza niemal to samo.

Isabelle wstała. Śliczna popołudniowa sukienka w drobne kwiatki, wdzięcznie zebrana tuż pod biustem, włożona z wielką nadzieją zaledwie kilka godzin wcześniej, teraz wydawała się całkiem pospolita.

– Przebiegło całkiem dobrze. – Łatwiej było skłamać.

Nikt nie ponosił żadnej winy. Ewentualnie – społeczeństwo. Tyle że to nie było sprawiedliwe, wcale a wcale.

Madame Fatouche, matka najnowszego adoratora Isabelle, wybrała na spotkanie młodych herbaciarnię w domu towarowym Printemps, co należało uznać za dobrą wróżbę. Lokal urządzony w stylu modernistycznym przyciągał aurą nowoczesności, meblami z rurek i dywanami w geometryczne wzory.

Uzasadniona wydawała się nadzieja, że madame Fatouche, skoro wybrała takie miejsce spotkania, okaże się osobą idącą z duchem czasu i zdolną do zaakceptowania dziewczyny, która przecież nie z własnego wyboru była wnuczką dawnej kurtyzany, niesławnej Marthe de Florian.

Na litość boską, przecież nadeszły już lata trzydzieste, świat miał za sobą wielką wojnę, a rewolucje w Rosji rozniosły w pył kwestie praw związanych ze statusem społecznym.

Madame Fatouche wybrała stolik naprzeciwko wejścia, skąd od razu dostrzegła wchodzącą Isabelle, odrobinę spóźnioną, gdyż chwilkę poświęciła prześlicznym wstążeczkom.

Pierre wydawał się zadowolony, nieskrępowany, choć może słowa powitania wypowiedział odrobinę zbyt szybko. Isabelle odsunęła od siebie myśl, że jest to u amanta oznaka zdenerwowania. Przecież nie miał ku temu żadnego powodu.

– O, a oto i ona! – Poderwał się na jej widok i pocałował ją w policzek.

Zaraz usiadł i zapalając papierosa, omiótł cieniutką sukienkę pełnym aprobaty spojrzeniem bladych oczu. Czyżby tkanina była przejrzysta? Nie nadawała się na tę okazję? Niepotrzebne obawy. Sukienka była modna i najwłaściwsza na spotkanie w Printemps. Co więcej, madame Fatouche miała na sobie strój w bardzo podobnym stylu, a na brzegu stolika leżała nowiuteńka torebka ze skóry węża. Isabelle zazdrościła kobiecie spokojnej pewności siebie, którą wspierali utytułowani przodkowie.

Matka młodego człowieka wyciągnęła rękę do przybyłej. Błysnęła śnieżnobiałymi zębami, po czym zakryła je wargami starannie pokrytymi szminką, a rękę znów oparła na blacie.

– Mamo… – odezwał się Pierre.

Pani Fatouche zignorowała syna.

– W latach dziewięćdziesiątych moja matka widziała twoją babkę na scenie – odezwała się do Isabelle wolno, z namysłem. – W dzielnicy Pigalle. Twoja krewna nazywała się wtedy Marthe de Florian, prawda? W teatrze oraz… w innych okolicznościach.

Isabelle trwała z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Popołudnie dobiegło końca, zanim się zaczęło.

Opowiedziała tę scenę babci, a Marthe wysłuchała jej ze spokojem.

– Tak właśnie przypuszczałam – odezwała się na koniec.

– Nic się na to nie poradzi – westchnęła Isabelle. – Nie ma tu niczyjej winy.

– Na pewno chcesz zadawać się z tym mężczyzną, wnusiu? Bo według mnie on się dla ciebie nie nadaje.

Isabelle jakiś czas milczała.

– Czy jest coś złego w tym, że chciałabym kochać? Widzisz, babciu, nigdy cię nie rozumiałam. – Zamilkła.

Przecież babka nie miała wyboru.

Marthe dźwignęła się z szezlonga, Isabelle podała jej ramię. Podziwiała babcię, jej postawę, szczupłą figurę, powłóczyste spojrzenie ciemnych oczu, które zniewoliło wielu potężnych mężczyzn. Dawna kurtyzana dysponowała kolekcją biżuterii godną niejednej księżnej i mieszkała w apartamencie pełnym egzotycznych podarunków, bajecznych mebli i wyszukanych dzieł sztuki, które budziły zazdrość u każdego, kto dostąpił zaszczytu wejścia na salony. Swego czasu była jedną z najważniejszych paryżanek. To ona przewodziła, nadawała ton. Nie mogła jedynie, podobnie jak kilka innych kurtyzan, którym udało się zrobić karierę towarzyską, zabłysnąć w świetle dnia. I nie w każdych kręgach społecznych. Nie w szanowanym towarzystwie.

Jaki miało to wpływ na losy wnuczki?

Isabelle westchnęła z głębi serca. Na pewno nie zaszkodzi wysłuchać, co babcia ma do powiedzenia.

– Już sama nie wiem, co robić – przyznała.

– Moim zdaniem cały kłopot w tym, że mieszkamy w Paryżu – oznajmiła starsza pani.

Podeszła do zgrabnego biureczka z drewna orzechowego, otrzymanego w prezencie przed trzydziestu laty od któregoś z dobroczyńców, jak zwykła nazywać odwiedzających ją mężczyzn. Przełożyła jakieś arkusze i podała wnuczce broszurę.

– Jezioro Genewskie?

– Na całe lato.

– Tylko we dwie?

– Tylko we dwie.

Isabelle przyjrzała się fotografiom uważniej. Hotel jakby żywcem wyjęty z bajki, usytuowany nad nieprawdopodobnie błękitnym jeziorem. Szeroki taras ozdobiony bugenwillami i różami. Na stolikach świeczniki o barwnych ściankach. Eleganckie pary wirujące w tańcu.

Czy naprawdę musi przejmować się panią Fatouche i jej humorami?

– Jedźmy – zdecydowała impulsywnie.

Marthe de Florian serdecznie uścisnęła wnuczkę.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI