Długie cienie umarłych - Stanisław Sałapa - ebook

Długie cienie umarłych ebook

Stanisław Sałapa

0,0

Opis

Są takie przyjaźnie, które zmieniają nasze życie na zawsze…

W czasie nauki w liceum Piotr poznaje dwóch braci oraz ich ojca i dziadka, z którymi szybko nawiązuje silną nić porozumienia. Chłopak nie podejrzewa jednak, że ta interesującą znajomość zostanie wkrótce przerwana. W 1968 roku cała czwórka podejmuje decyzję o emigracji do Anglii. Dla Piotra wiadomość o żydowskich korzeniach jego rówieśników okazuje się szokiem, ale dwadzieścia lat później, podczas ostatniego rejsu wycieczkowca TSS Stefan Batory, czeka go jeszcze większe zaskoczenie. Okazuje się, że wszyscy mają wspólnego przodka i są dalekimi kuzynami. To odkrycie pozwoli Piotrowi zrozumieć losy jego dawno zmarłego ojca i zamordowanej przez Gestapo siostry. Ale odcięcie się od przeszłości okaże się trudniejsze, niż kiedykolwiek sądził. Mimo upływu lat upiory przeszłości pozostają żywe, a pamięć o zmarłych nieustannie kładzie się cieniem na życiu nowego pokolenia...

Pytałam, co to takiego ten długi czarny cień. To niedobry cień, Kasiu, tłumaczyła babcia. To cień, którego nikt z żyjących nie potrafi zmienić, to cień złych wspomnień, a w zasadzie braku dobrych wspomnień o tych, którzy odeszli i nie potrafili za życia kochać innych i sami także nie byli kochani. To cień, który kładzie się na pamięci o ludziach, którzy odeszli, nie pozostawiając wśród żywych powodów do dobrych wspomnień i więzi silniejszych niż śmierć, która ich zabrała. Trudno kogoś pokochać po śmierci, jeśli nie kochało się go za życia, a on sam nie obdarzył nikogo głębokim uczuciem. Bywa, że cienie potrafią żyjącym uczynić wiele niedobrego i długo zatruwać życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 378

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1.

Rezultat poszukiwań zależy nie tylko od wiedzy

o tym, czego szukamy i gdzie szukamy,

ale także od tego, jak bardzo chcemy znaleźć.

Autor

 

Oczekiwania wobec zwyczajnej podróży w połowie lat dziewięćdziesiątych nie odbiegały na ogół od ofert składanych przez liczne biura podróży. Odnosiło się to także do propozycji wyjazdów do coraz bardziej popularnego Egiptu. To w dalszym ciągu początki odkrywania znaczenia, tam na miejscu, otoczonych niejasnością zapisów z kart podręczników do starożytnej historii. Odsłaniały się przed wszystkimi obrazy, które wcześniej mogły przemawiać tylko z książek szarymi na ogół odbitkami zdjęć i mało zajmującymi tekstami; takimi miały dla wielu pozostać na zawsze.

Niemal wszystko, co oferował niepowtarzalny krajobraz z piramidami, piaskami pustyni i niezwykłą życiodajną rzeką, stawało się z każdym rokiem mniej obce. To czasy, kiedy poszukiwania miejsca urlopowej eskapady nie absorbowały zbytnio wyjeżdżających; straconych lat i tak już nikt nie mógł dogonić, a godnych odkrycia miejsc miało pozostać ciągle zbyt wiele. Zimowa pora w Europie, poza bogatą ofertą spędzenia czasu w górach, nie mogła konkurować z atrakcjami Kairu, Gizy i wielu innych miejsc nad Nilem. To kraina, wobec której nikt nie był w stanie przejść obojętnie, niezmiennie fascynowała i ciągle zadziwiała odkryciami.

Chyba nie zawsze i być może nie w pełni uświadamiamy sobie, że pojęcie antyku odnosi się do naszego europejskiego dziedzictwa po starożytnym świecie greckim i rzymskim. Dzieje i dorobek starożytnego Egiptu, z racji swojej odmienności, zaowocowały wręcz powstaniem odrębnej nauki, jaką jest egiptologia, której źródłem były odkrycia na terenie Egiptu na początku dziewiętnastego wieku. Wszystko to pobudzało wyobraźnię i inspirowało do wychodzenia poza znane obszary starożytnego świata i chociaż poznane w niewielkim przecież stopniu, to nawet skromna wiedza o odkryciach przerastała wiedzę o państwie nad dolnym Nilem.

Wybrane miejsce miało dla dwójki podróżników odegrać rolę swego rodzaju remedium na ich nadwyrężony system nerwowy, rozchwiane emocje i stan ducha oczekujący wrażeń, zgoła jednak odmiennych od zaznanych w ostatnich tygodniach minionego na szczęście roku. Koszmaru zbrodni i okoliczności jej popełnienia z pewnością nie da się zapomnieć, ale na uspokojenie myśli i nabranie do wszystkiego dystansu miejsce wydawało się optymalne.

Oboje unikali jakiegokolwiek uzewnętrzniania swoich myśli w postaci gestu, wypowiedzi czy też wyszukanej aluzji na temat tego, co ich intrygowało, nie dawało o sobie zapomnieć i odsuwało wręcz na peryferie wszelkie rozmyślania, poza tymi, które dotyczyły ich samych i tego, co przyniesie nadchodzący czas – czy będzie to ich czas? Ryszard miał świadomość znaczenia aprobaty wyjazdu we dwoje, wyrażonej przecież przez Katarzynę na jego osobistą propozycję. Jej zgoda na wspólny wypad musiała zawierać w sobie akceptację jego osoby, to oczywiste, ale jednak nie potrafił i nie chciał z tego faktu wywodzić zbyt wiele; powściągliwość, jaka go cechowała, kazała wykazywać dużo taktu i brak zbędnego pośpiechu w budowaniu relacji opartych na zaufaniu. Nie zaprzątały go pytania w rodzaju: a cóż ona może o mnie myśleć?

Minęło ponad dziesięć lat od ukończenia studiów prawniczych na jednym roku. Poza relacjami koleżeńskimi nic ich nie łączyło, ba, nie widzieli się przez wiele lat, a dość przypadkowe spotkanie wynikało po prostu z zajęć czysto zawodowych. Niezwykłe okoliczności związane ze śmiercią ich kolegi i podjęte zdecydowane kroki zmierzające do ujęcia sprawcy z pewnością wykroczyły daleko poza zwyczajne kontakty towarzyskie. Nie mieli wątpliwości – to dla nich obojga znaczyło bardzo dużo. Z pewnością zostały zbudowane więzi szczególne i niepowtarzalne; oboje zadawali sobie pytanie: czy na tym się skończy? Już to zdawało się sugerować chęć niepoprzestania na tym, co tak mocno ich doświadczyło i połączyło. Wspólna podróż miała pomóc w odpowiedzi? Skoro podjęli takie kroki, zapewne jej oczekiwali, z całą pewnością od siebie samych.

Czas bodaj piątego dnia pobytu przeznaczony został na całkowity relaks w obiektach przeznaczonych na plażowanie i morską kąpiel. Wszyscy tego dnia pozostali w hotelu. Poranna kawa na hotelowym tarasie z widokiem na morze i pełne egzotyki otoczenie miały w sobie coś niemal nierealnego. Milczenie przesycone upajającym klimatem i atmosferą niezwykłości skłoniło Katarzynę do postawienia pytania, a może bardziej do jego wygłoszenia, bez oczekiwania na odpowiedź. Jakiej mogła oczekiwać reakcji Ryszarda na jej wypowiedziane celowo prowokacyjnie i nieco zalotnie:

– Ryśku, czy to się dzieje naprawdę?

– Jeśli pozwolisz, mogę cię uszczypnąć albo… jeśli wolisz, nawet ugryźć…

– Może lepiej zadziałałby pocałunek, ale tylko w policzek… Jesteśmy na tarasie… w publicznym miejscu, chyba nie będziemy ryzykować…

– Nie, takiego ryzyka nie podejmę, nawet nie próbuję wyobrażać sobie konsekwencji – zażartował, muskając ustami delikatnie i celowo przeciągle policzek uśmiechniętej Katarzyny.

– Jednak to się dzieje i… jesteśmy tutaj. Ryśku, obejmij mnie, niech to trwa wiecznie.

Objął ją ramieniem. Nie rozmawiali jednak. Ich wzrok zawisł gdzieś daleko w bezmiarze krajobrazu. W myślach Ryszard cały czas próbował szukać oznak akceptacji przez Katarzynę. Tych kilka dni przebywania razem wytworzyło między nimi atmosferę pełnej bliskości. Ryszard nie mógłby inaczej tego ocenić, nie miał ku temu żadnych powodów. Zachowania Katarzyny nie mógł odebrać inaczej niż jako pełnię oddania. Może niepewność, a może tylko niejasny cień czegoś bliżej nieokreślonego wywoływał poczucie nostalgii i niespełnienia.

Powracały co jakiś czas, tak jak teraz, blaknące już w swej wymowie i coraz bardziej dalekie obrazy sprzed niemal sześciu już lat. Powracał widok gasnących oczu jego Anny po tragicznym wypadku. Nie potrafił sobie wybaczyć, że to się stało właśnie na jego oczach i na jego rękach. Może wykrycie sprawcy uwolniłoby go od brzemienia poczucia odpowiedzialności?

Poczuł po raz pierwszy od długiego czasu dziwny i irytujący niepokój. Nic potrafił znaleźć jego źródła, nie działo się nic, co mogłoby nieść bliżej nieokreślone obawy. Czy powracający widok miałby go dalej prześladować, a jego nieżyjąca żona miałaby pozostać miarą i wzorcem dla każdej kobiety, którą pozna? To niepodobieństwo, sam tworzę dla siebie udrękę, karcił się w myślach. Któż i z jakiego powodu miałby ode mnie czegoś takiego oczekiwać? Czy pamięć o żonie tego wymaga? Tworzę sam jakieś imaginacje. Co za bzdura! – roztrząsał w myślach tworzone przez siebie niedorzeczności.

Może wyraz jego twarzy powiedział zbyt wiele zarysowanym grymasem, a może jakiś inny powód nakazał Katarzynie przyciszonym głosem zaproponować jakby nieśmiało:

– Ryśku, nie sądzisz, że nadszedł czas na schłodzone, prowokujące swą bursztynową barwą piwo?

– Kasiu, błogosławię cię nie tylko za pomysł, ale także za to, że wybudziłaś mnie z nieznośnego letargu czy też snu… Co za koszmar!

– Śniło ci się coś? Ryśku!

– Tak, ale już nie wiem co… Jesteś kochana!

– Jak to dobrze, że cię przywróciłam do życia… tu i teraz.

– Oj, Kasiu! Nawet nie wiesz, jak to dobrze!

– No i usłyszeć „kochana”…

– Bo jesteś kochana i nie mów już nic, pij swoje piwo, zobacz, jakie jest zachęcające.

– Powiedz jeszcze raz „kochana”, obejmij mnie i zamień się w ciszę, ja zapadnę się w marzenia i będę je chłonąć… Może usłyszysz, jak to robię.

– Zamieniam się w słuch, tylko mnie nie zawiedź.

Powędrowali znowu daleko, zapatrzeni w ten sam bezmiar krajobrazu bez horyzontu. Dale nieba i morza nie potrafiły wyznaczyć granicy, gdzie mogły się spotkać i zaznaczyć swoje panowanie w przestworzach, a może nawet jej nie szukały i wcale nie chciały jej znaleźć. Myśli Ryszarda po dłuższej chwili zdawały się uwolnić od krótkiej scenki i takiej samej rozmowy z Katarzyną, powróciły do zabytków zwiedzanych poprzedniego dnia. Szybko skojarzył wszystko, co oglądali, ze starszym bratem – pasjonatem Egiptu.

– Nie miałem okazji ci powiedzieć, że Piotr bardzo interesuje się antyczną Grecją i Rzymem, ale ostatnio przekonywał mnie usilnie, abym, jak to określił, zwrócił uwagę na starożytny Egipt. On sam zresztą przez ostatnie dwa lata przyjeżdżał tutaj aż trzykrotnie. Stwierdził ni mniej, ni więcej, iż traktujemy Egipt po macoszemu. Chyba jednak mówił to o sobie…

– Przepraszam, Ryśku, ale ja nie wiem, kim jest Piotr. Mówisz tak, jakby znajomość osoby o takim imieniu miała być dla mnie oczywistością. Nie przypominam sobie nikogo takiego z czasów naszych studiów… Kto to taki?

– To mój brat… Starszy brat – oznajmił wyraźnie zmieszany.

– Nigdy nie mówiłeś, że masz drugiego brata, poznałam tylko Tomka… O nikim innym nawet nie wspomniałeś.

– Przepraszam, Kasiu… Skoro tak mówisz, pewnie nic ci nie mówiłem o Piotrze, jest mi bardzo niezręcznie…

– I powinno ci być nie tylko niezręcznie, ale i bardzo głupio…

– Kasiu, masz rację, zważ jednak, w jakich to okolicznościach poznałaś Tomka. Gdyby nie śmierć Jerzego, bliskiego kolegi Tomka, i cały splot związanych z tym wydarzeń, chyba nigdy nie tylko nie poznałabyś jego, ale nasza znajomość, nas dwojga, pozostałaby raczej na poziomie kontaktów biznesowych. Kasia, to wszystko działo się niecałe trzy miesiące temu!

– Przepraszam, Ryśku, bardzo cię przepraszam, zachowałam się tak, jakbym miała do ciebie pretensje albo robiła ci wyrzuty… Poczułam się po prostu zawiedziona, że masz rodzeństwo oprócz Tomka, a ja nic o tym nie wiem. Masz jednak rację, tak naprawdę poznajemy się od bardzo niedawna… Bardzo…

– Tomek jest dla mnie bratem zupełnie innym niż Piotrek, mam z nim bliskie kontakty, jest tylko o rok starszy ode mnie. Natomiast Piotrek jest starszy ode mnie o ponad jedenaście lat i nawet nie o samą różnicę wieku chodzi. Ma innego ojca i wszystko jest o wiele trudniejsze… nie takie proste do przekazania…

– Chcesz pewnie powiedzieć, że nie pojawiła się okazja do powiedzenia czegoś o twoim starszym bracie. Masz rację, trudno przed kimś od bardzo niedawna bliskim wykładać życiorys swój i całej rodziny, ot tak po prostu i bez powodu… prawie z marszu. Jest fajnie, jeśli pojawia się ku temu okazja…

– O to pewnie chodzi. Może wydało mi się przez chwilę, że to akurat dobra chwila. Wyszło niefortunnie, nie analizowałem tego, nie roztrząsałem, czy to akurat taki moment… Miejmy to za sobą, okej?!

– Pewnie, że okej. Powiedz jednak coś o nim, ale tylko to, co uznasz za właściwe, wystarczające… Wiesz sam, o co chodzi, nie znoszę wścibstwa. Podejdź do tego w ten właśnie sposób.

– Spróbuj wyobrazić sobie, czym jest różnica jedenastu lat pomiędzy rodzeństwem. Jedenaście to tylko liczba. Jeśli przeniesiesz ją na nasze zwyczajne życiorysy, oznacza ona rozpoczęcie przez starszego brata studiów i wyjazd z domu, a przeze mnie… rozpoczęcie nauki w szkole podstawowej. Działa na wyobraźnię?

– Aż nadto.

– Dodaj do tego sączące się przez lata nowe informacje o swoim bracie, który ma innego ojca, a ojciec ten nie żyje. Ta śmierć jawi się jakaś niejasna… dziwna… Coś jest jakby niedopowiedziane, a z czasem mroczne. Ma jakieś partyzanckie korzenie i powojenne powikłania z tym związane. Wszystko to trzeba trawić powoli i raczej samotnie, bez pytań, bo kogo tu zapytać i o co? Może brata, ale ten jest daleko i wcale nie mam pewności, czy potrafiłbym zadać mu pytanie.

– Ryszard, jeśli to jest dla ciebie trudne… zostawmy to.

– A później, Kasiu, stanie się łatwiejsze? Nie odpowiadaj, bo tak naprawdę pytam samego siebie.

– Gdzie wtedy mieszkaliście? Chyba nie tutaj?

– Mieszkaliśmy w Osowcu. Wyprowadziliśmy się do Krańska po mojej maturze, przed rozpoczęciem studiów. U nas rozpoczynał wtedy swoją działalność uniwersytet. Piotr skończył prawo w Warszawie. Ja skończyłem prawo, no właśnie chyba z tobą… Przypominasz sobie takiego faceta?

– Trudno w takich warunkach o budowanie więzi…

– Zdecydowanie trudno, dlatego bliski jest mi bardzo Tomek. Z Piotrkiem wszystko działo się inaczej. Nie mieliśmy wspólnego dzieciństwa. Więzi z Piotrem wyrastają z potrzeb ludzi dorosłych, ale sobie bliskich, ta bliskość jest jednak inna niż w przypadku Tomka. To trochę tak, jakbyśmy poznali się już jako ludzie dorośli, prawie nie mamy wspomnień z lat dzieciństwa, przeżywaliśmy je oddzielnie, każdy swoje, w innym zupełnie czasie. On na przykład pamięta dziadka i babcię, rodziców mamy, ale ja oczywiście nie pamiętam, bo umarli przed moim narodzeniem, ale także przed narodzinami Tomka. Piotr nie pamięta swojego ojca, bo zmarł, kiedy Piotr nie miał nawet czterech lat. Z kolei ojciec Piotra nie pamiętał swoich rodziców, zmarli oboje na tyfus albo podobną chorobę, panowała wtedy epidemia. Wyobraź sobie, że wychowali ich zupełnie obcy ludzie, „ze dworu”, jak wtedy określano siedzibę właściciela dużego majątku ziemskiego. Powiedziałem „wychowali ich”, bo ojciec Piotra miał siostrę młodszą od niego o dwa lata. Poza tą siostrą nie miał zupełnie nikogo bliskiego.

– To wszystko wiesz pewnie od mamy?

– Oczywiście, nikt poza nią nie mógłby nam tego powiedzieć. Mama nie żyje od prawie dziesięciu lat, mój ojciec zmarł jeszcze wcześniej na zawał serca, niecałe trzy lata przed mamą.

– Przepraszam, że tak cię wypytuję, rodzice pochowani są w Kryni?

– Nie, w Krańsku. Nie ma niczego niestosownego w twoich pytaniach, Kasiu. Pytasz o sprawy bardzo zwyczajne.

– Wspomniałeś, że Piotr skończył prawo. Wykonuje jakiś prawniczy zawód?

– Tak, jest radcą prawnym. Nie wiem, jak to wygląda w tej chwili, ale dość niedawno pracował w zespole obsługi prawnej w porcie, miał jeszcze coś poza tym… No wiesz… jak to w tym zawodzie…

– No tak, wiem. Ryśku, jeśli dobrze kojarzę pana z tego zespołu w… porcie… On nie nazywa się tak jak ty. Mam tam kolegę, Alka Studnickiego, chyba nie ma tam więcej facetów…

– Tak, Kasiu, wszystko się zgadza. Piotr nosi nazwisko swojego ojca, to po prostu Piotr Szumilas. Zgadza się?

– Boże, to on?!

– Na to wygląda.

– Trudno powiedzieć, że go znam, ale nie jest mi tak znowu obcy, w końcu pracuje z moim kolegą, przecież nawet go widziałam. To takie niezwykłe.

– Nie ma chyba w tym niczego nadzwyczajnego, to tylko nasz mały ludzki grajdoł.

– Nie wiem dlaczego, ale tak się cieszę… Jakbym znalazła coś cennego albo raczej kogoś bliskiego… Przepraszam cię, Ryśku, to trochę infantylne.

– No to znasz obu moich braci, a przynajmniej wiesz, kim są… Poza nimi nie mam nikogo. Są dla mnie więcej niż wszystkim. Nie dopatruję się niczego infantylnego w tym, co mówisz, jesteś tak samo zaskoczona jak ja. I prawie znasz Piotra! Może przekonasz się sama, że Piotr i ja to życiorysy mało ze sobą powiązane. Żyliśmy jakby obok siebie.

– Wybacz, Ryśku, zachowuję się jak… Nie panuję nad emocjami, chyba się wzruszyłam.

– Jeśli ja jestem tego powodem albo to, co ci opowiedziałem, rozumiem. Mogę cię mocno przytulić?

– Bardzo. I nie odchodź, aż przyjdzie spokój, taki całkowity.

Czas w najmniejszym stopniu nie był ograniczeniem w odzyskiwaniu przez Katarzynę uspokojenia. Znała doskonale przyczynę emocji, których nie potrafiła opanować, nie okazywała ich zresztą w nadmiarze. Silne wrażenie wywarło na niej wyznanie Ryszarda, że bracia są dla niego więcej niż wszystkim. To krótkie zdanie wybrzmiało jak uderzenie dzwonu i właśnie ono pokazało bezlitośnie stan jej samotności. Nie miała rodzeństwa, matkę straciła w wieku sześciu lat. Matka nie miała rodzeństwa, rodzeństwa nie miał także jej ojciec. Nie było nikogo, do kogo mogłaby się zwracać „ciociu”, „wujku”, nie mówiąc o tym, że zapomniała niemal czasy, kiedy miała babkę i dziadka. Nie chciała tego okazywać, a tym bardziej mówić o tym Ryszardowi. Może przyjdzie na to odpowiedni czas. Obawiała się, że jej wyznanie może zostać odebrane jako słabość charakteru i budzić jego współczucie, tego chciałaby uniknąć.

Została ze swoimi myślami w całkowitym spokoju i w samotności, Ryszard poszedł popływać w basenie usytuowanym poniżej tarasu, widziała go przez cały czas. Cieszył ją jego widok i świadomość, że może staje się jej tak bardzo bliskim i… jakimś silnym siłą całej ich męskiej trójki. Wyobraźnia malowała młodych, przystojnych mężczyzn w obrazach, jakie mogła kojarzyć z braterską bliskością, niczym nieskrępowaną, niewymagającą akceptacji i gry pozorów. Siedzieli przy stoliku, delektując się kawą i samą obecnością tylko ich trzech; to znowu zanurzeni w nieważną zupełnie rozmowę, śmiali się bezgłośnym śmiechem, pijąc piwo z dużych kufli, tak jak robią to mężczyźni silni i pewni siebie. Dobrze, że Ryszard należał właśnie do ich trójkowej grupy, tak właśnie miało się dziać, bo tak sobie to wyobrażała. Ośmielona oglądanymi obrazami poczuła nagle niepewność, a może nawet zuchwałość wymagającą z jej strony powściągliwości. Była przecież tylko obok, nie przynależała do ich świata, ba, niemal ich nie znała.

Piotr wiedział o zimowej eskapadzie Ryszarda do Egiptu, wiedział także, że nie pojechał tam sam. Ryszard zachował całkowitą dyskrecję w tej sprawie, informując tylko brata, że będzie w towarzystwie interesującej kobiety. Piotr nie mógł liczyć na nic więcej, ale nie widział także powodów do zadawania pytań na tematy źle znoszące zainteresowanie. Wiedział dobrze, że Ryszard podejmie rozmowę w takich sprawach, jeśli uzna, że są uzasadnione powody, by kobietę tę lub inną przedstawić bratu. Piotr wiedział wszystko o tragedii Ryszarda, a także o ciągnącym się już latami jego nie najlepszym samopoczuciu i dręczących go wyrzutach. Może miał nadzieję, że jego przyrodni brat odnajdzie odpowiednią partnerkę, swój czas i miejsce. Może to się właśnie dzieje? Liczył na rychły telefon, ale Ryszard jakby celowo nie kwapił się z wykonaniem takiego ruchu. Piotr nie widział powodów, aby zrobić cokolwiek jako pierwszy, tkwili więc w pacie z figurami stojącymi w tych samych miejscach, znużonymi nieco oczekiwaniem, którego nikt nie miał ochoty przerwać.

W końcu jako pierwszy odezwał się Ryszard, ale powód kontaktu z bratem miał charakter zgoła inny niż związany z urlopem, od którego minął już czas liczony w miesiącach. Zamierzał spotkać się z bratem gdzieś poza domem, może w jakimś restauracyjnym barze albo podobnym miejscu.

– Ryśku, wpadnij raczej do mnie, co prawda Zuzanna wyjechała na kilka dni odbywać jakieś tam kursy, ale na miejscu są Bartek i Ola. No i jest okazja, abyś nie przyjeżdżał sam, jeśli, ma się rozumieć, nic nie zmieniło się od egipskich czasów. Czasy nazywam egipskimi tak z powodu miejsca waszego pobytu, jak i właśnie upływu czasu… Nie wyrzucam ci tego, ale sam rozumiesz.

– Rozumiem, rozumiem, nie wiem tylko, jak widzieć to będzie Kasia… Ja mam ją zapraszać do ciebie?

– W porządku, wykonam do niej telefon, niemal się znamy, co prawda bardziej ze słyszenia, ale to już coś.

– Piotr, ja uprzedzę Kasię, okej?

– No jasne, nawet tak właśnie trzeba, nie można zaskakiwać nikogo takimi propozycjami. Swoją drogą, rozbudziłeś niebywale moją ciekawość, tak co do osoby, jak i sprawy, która aż tak cię zmotywowała.

– Nie ma żadnych powodów do obaw, temat nie ma najmniejszego posmaku sensacji, proza życia, Piotrze. Nie próbuj budować zbyt wielkich oczekiwań, możesz się raczej rozczarować moją propozycją, a może tylko wywołanym mało porywającym tematem.

Ryszarda zaskoczyło niezwykle ciepłe przyjęcie przez Piotra, który raczej zachowywał dystans wobec osób, których nie znał. Trudno też było oczekiwać od niego nadmiernej wylewności nawet w relacjach z osobami bliskimi. Piotr nie miał cech popychających go do roli duszy towarzystwa, zdecydowanie preferował spotkania kameralne i z całą pewnością żaden był z niego bon vivant1, chociaż pijał zwykle dobre trunki, a w chwilach słabości otulał go aromatyczny dym z fajki.

Całą pierwszą część spotkania spędzili na pogawędce o pobycie Ryszarda i Katarzyny w Egipcie oraz pracy zawodowej, głównie Piotra i Katarzyny. Piotr nie zamierzał poruszać preferencji zawodowych Ryszarda. Rozmawiał z nim kilka razy przy różnego rodzaju nadarzających się okazjach, ale w obecności Katarzyny nie miał zamiaru podnosić tej drażliwej trochę dla Ryszarda kwestii. Jeśli dotknęli niechcianego wątku zawodowych peregrynacji mężczyzny, to wyszło to niechcący i wyłącznie za przyczyną jego samego. On bowiem zagadnął Piotra w sprawie, która przekształciła się w dyskusję o tym, z czym się trzeba zmagać, wykonując takie, a nie inne zawody po studiach prawniczych.

Nurtująca Ryszarda sprawa stała za przyczyną telefonu do brata, należało ją wreszcie wyłuszczyć.

– Namierzyliśmy atrakcyjną nieruchomość w Daryginie należącą do firmy Profit. To całkowicie prywatna spółka, powstała na bazie byłego składu materiałów budowlanych należącego do jakiegoś zlikwidowanego już przedsiębiorstwa państwowego. Nabyliśmy dwa prawomocne wyroki sądowe, a w zasadzie wierzytelności określone w tych wyrokach. Zgodnie z ich treścią Profit miał do zapłacenia dość znaczne sumy na rzecz firmy, od której nabyliśmy wierzytelności, określone jako trzydzieści pięć procent wartości należności głównej. Nie nabyliśmy tego w ciemno, licząc na łatwy zakup nie wiadomo czego, niemal wszystko zostało uzgodnione z ludźmi z Profitu.

– Niech zgadnę – wtrącił Piotr. – To chyba po drugiej stronie jeziora Szarotka.

– No tak, zgadza się. Znasz ten teren? – zapytał zupełnie zaskoczony Ryszard.

– Znam na tyle, aby stwierdzić, że wyboru dokonaliście świetnego.

– Wszystko przeszło nam koło nosa, niestety. Pojawiła się, nazwijmy to, konkurencja, z którą nie chcemy po prostu rywalizować, rozumiesz?

– Niewiele tutaj do rozumienia, Ryśku.

– My możemy czuć się wyportkowani z interesu, to jasne. Tam są jakieś stare układy i ludzie z Profitu są chyba pod ścianą, nie pozostawiono im prawdopodobnie wyboru. Nie chcemy z nikim konfliktu, oni to rozumieją, chcą z nami to jakoś załatwić. Wiedzą, że nabyliśmy wierzytelności wyłącznie dlatego, że liczyliśmy na tę właśnie nieruchomość, no i graliśmy z nimi w otwarte karty, rozmawialiśmy i tak dalej.

– Coś wam proponują w zamian?

– Otóż to, właśnie z tym przychodzę. Możemy od nich nabyć za całą należność określoną wyrokami na pewno nie szlifiernię diamentów, jeśli spodziewałeś się sam Bóg wie czego, ale po prostu zwyczajne materiały na stan surowy domu, ale do wyboru według potrzeb. Dodam od razu, że są one wysokiej jakości, z podkreśleniem znakomitych walorów termoizolacyjnych materiałów ściennych. Cenę zakupu określa kwota, za jaką firma nabyła wierzytelność opisaną w wyroku. W praktyce oznacza to zapłatę w wysokości około trzydziestu pięciu procent ceny detalicznej. Problem w tym, że to naprawdę duża ilość, bodaj na kilkanaście domów jednorodzinnych.

– No tak, u mnie, jak wiesz, może zmieścić się na ogródku, powiedzmy, trzy albo cztery tysiące sztuk na przykład pustaków ceramicznych.

– Piotr, nie żartuj, wiesz, o co chodzi. Nie odpowiadaj teraz, bo nie w tym rzecz, abyśmy wyszli stąd z gotową propozycją czy też natchnionym rozwiązaniem.

– Wiem o tym, Ryśku. Nie obiecuję, że będzie mi to zaprzątało nadmiernie głowę, ale zakoduję to, gdzie trzeba. Temat nie jest specjalnie prawniczy. Domyślasz się, braciszku, co mam na myśli?

– Z trudem, ale łapię, braciszku – starał się równie dowcipnie zareagować Ryszard, dostrzegając braterską uszczypliwość, ale nie miał mu tego za złe.

Piotr nieczęsto, ale nie omieszkał wykorzystywać nadarzających się okazji i napominać delikatnie brata, aby zdecydował się na wykonywanie zawodu prawniczego. Po tragicznej śmierci żony niemal tego zaniechał, uznając, że Ryszard ma dość trosk i pokieruje swoim życiem tak, jak zechce. Może w tym, co robi, lepiej się odnajduje i w wystarczającym stopniu zaspokaja swoje potrzeby, rozważał Piotr. Odczuł teraz pewien dyskomfort, zbyt lekko traktując wypowiedź brata, który oczekiwał chyba czegoś więcej niż tylko odrobiny uszczypliwości. Chciał to jakoś naprawić, a przynajmniej sprawić wrażenie, że sprawa, z jaką przyszedł Ryszard, nie jest mu obojętna.

– À propos, szlifiernie diamentów są dla ludzi całkowitą niemal abstrakcją, zajmują bardzo nielicznych, no i oczywiście nie u nas, za to materiały budowlane… owszem, interesują wielu, a cena, za jaką można je nabyć, to czysty interes. Warto dostrzec okazję, ale oceń to sam, Ryśku.

Katarzyna, chcąc nie chcąc, słyszała rozmowę braci, zajęła ją jednak ożywiona dyskusja z dwójką dorastających, a w zasadzie dorosłych już dzieci Piotra – Bartkiem i Olą. Bartek studiował na drugim roku politechniki, Ola zaś sposobiła się do matury z nadzieją na studia medyczne. Później Katarzyna wyrażała się do Ryszarda niezwykle pochlebnie o dwójce rodzeństwa.

W drodze powrotnej do domu powróciła w myślach do zaskakującego tematu poruszonego przez obu braci. Skojarzenie z Kamieńczykiem nasunęło się jej samo. Teren w dalszym ciągu pozostawał niezagospodarowany, a po samobójczej śmierci Jarosława jego siostry – Zofia i Irena, stały się jedynymi współwłaścicielkami całego w końcu dużego obszaru, którego walory nie pozostawiały żadnej wątpliwości. Nowy plan zagospodarowania terenu przewidywał jego zabudowę mieszkaniową, a wiele osób wykazywało zainteresowanie tym rejonem miasta.

Podział majątku, jaki pozostawił samobójca, nie nastręczał problemów co do jego zgodnego rozdzielenia pomiędzy obie siostry i wdowę, która nie była zupełnie zainteresowana nieruchomością kojarzoną zresztą z trójką rodzeństwa. Trzy panie szybko uzgodniły podział składników majątku stanowiących spadek. Można było wręcz odnieść wrażenie, że wszyscy chcieli jak najszybciej zapomnieć o tragedii, jaka dotknęła Eleonorę – żonę samobójcy, który zamordował jej jedynego syna, Jerzego.

Eleonora z trudem dochodziła do siebie. Zofia oraz Irena, z dużym zaangażowaniem Katarzyny, starały się wspierać ją w każdy możliwy sposób. Obawiały się całkowitego załamania Eleonory wydarzeniami, które miały prawo zniszczyć życie każdemu. Przyjmowała ich pomoc, nie żywiąc urazy, o którą nie było trudno, wszak to siostry mordercy jej syna. W trudnych chwilach wszyscy wykazali się taktem i daleko idącą empatią.

Katarzyna, aktywnie uczestnicząc w postępowaniu spadkowym, miała pełną świadomość nowej sytuacji. Zmarły brat Zofii i Ireny przejawiał pewną aktywność w budowaniu zamierzeń odnoszących się do terenu Kamieńczyka. Zofia, przynajmniej do tej pory, nie wykazywała zainteresowania tego rodzaju sprawami. Zainteresowanie Ireny mogło wynikać raczej z potrzeb jej dwójki dorosłych już dzieci. Niewykluczone, że sprawy terenu staną się przedmiotem zupełnie nowego podejścia.

Katarzyna starała się pozostawać obserwatorem wydarzeń wokół tego interesującego miejsca niż wykazywać skłonności do składania jakichkolwiek propozycji jego zagospodarowania. Należąca do jej ojca i jego żony, Zofii, nieruchomość, wydzielona z całego obszaru, nie rodziła, właśnie z racji położenia, potrzeb szczególnej troski i zapobiegliwości o jej dalszy pewny byt. To była niewielka działka o powierzchni nieco ponad trzech tysięcy metrów kwadratowych, zabudowana domem, w którym zamieszkiwali, i drugim, zdecydowanie starszym. O wiele bardziej zajmujący moment związany został z faktem objęcia przez Zofię połowy udziału we współwłasności całej nieruchomości o dużym obszarze, bądź co bądź, żonę jej ojca.

Myśli Katarzyny wiążące tak ogromną ilość materiałów budowlanych, o jakich wspomniał Ryszard, z terenem Kamieńczyka miały związek przypadkowy. Nasunęły się same, bez jakiegokolwiek powodu, chyba że samo pojęcie – materiały budowlane – szukało niejako poprzez luźne skojarzenia związku z pojęciem terenów przeznaczonych pod budownictwo.

*

Upływający, liczony już w miesiącach, czas po niezwykle udanym urlopie w Egipcie rodził w Katarzynie coraz większe przekonanie o potrzebie utrzymywania bliskich więzi z Ryszardem; już zresztą wcale tego nie ukrywała. Oboje w pełni siebie akceptowali. Wizyta u przyrodniego brata Ryszarda utwierdziła ją w przeświadczeniu, że istnieją co najmniej dobre związki pomiędzy braćmi. Wszystko to, zupełnie niespodziewanie, stawało się dla niej ważne, a oni sami, ku jej zaskoczeniu, coraz bliżsi. Świadoma swoich potrzeb dobrych i budujących relacji próbowała utrzymywać niejako stan powściągliwości w swoich oczekiwaniach, aby nie doznać dotkliwego rozczarowania. Nie mogła także okazywać nienaturalnej w takiej sytuacji obojętności. Tak łatwo przecież zrazić do siebie innego człowieka, zwłaszcza jeśli jest to ktoś już bliski lub aspirujący do kręgu osób bliskich. Rozważania starała się prowadzić z zachowaniem dystansu do swoich oczekiwań i poddając je samodyscyplinie.

Zupełnie niespodziewanie została zaproszona wraz z Ryszardem na kwietniowe urodziny Zuzanny, żony Piotra. Ryszarda także mocno zaskoczyło zaproszenie. Jeśli bywał u Szumilasów na imieninach, to raczej z okazji imienin Piotra, zdecydowanie rzadziej pojawiał się na urodzinach czy też imieninach Zuzanny. Gwoli prawdy, zdarzało się, że nie organizowali żadnego przyjęcia, bez względu na to, czyje imieniny mogłyby stwarzać ku temu sposobność. W zaproszeniu nie doszukiwała się sam Bóg wie czego, najwidoczniej Zuzanna chciała ją poznać, a siłą sprawczą stał się zapewne Piotr. Jeśli tak było, to tak właśnie miało być. W głębi duszy Katarzyna ucieszyła się, bo najwyraźniej sprawy zmierzały w dobrym kierunku.

Poza gospodarzami spotkania pojawił się Tomek, drugi przyrodni brat Piotra, oraz przyjaciółka Zuzanny z mężem. Wszyscy obecni znali się od wielu lat, co naturalnie odnieść należało do przyjaciółki solenizantki i jej męża. Katarzyna nawet przez moment nie czuła się obco, o co mocno zadbali gospodarze. Wyznała później Ryszardowi, że nigdy nie czuła się tak dobrze wśród ludzi, których nie znała, a którzy obdarzyli ją niezwykłym ciepłem. Ryszard wiedział, że niezależnie od atmosfery, jaką stworzyli Zuzanna z Piotrem, swój wkład w budowę wizerunku Katarzyny wniósł Tomek. Opowiedział już wcześniej Piotrowi i Zuzannie wszystko, co tylko mógł, na temat tragicznej śmierci jego przyjaciela Jerzego i zasług Katarzyny i Ryszarda w osaczeniu sprawcy. Na spotkaniu nie prowadzili jednak jakichkolwiek rozmów na ten temat. Wszyscy unikali jego poruszania, być może w nadziei na stopniowe zapomnienie okoliczności popełnienia odrażającego czynu.

Katarzyna wyniosła z urodzinowej imprezy wrażenie akceptacji jej osoby, tak przez Piotra z żoną, jak i ich przyjaciół. Czuła, jak staje się cząstką nowego dla niej środowiska i otoczenia ludzi przyjaznych. Odczuwała to zdecydowanie, mając jednocześnie świadomość, że to dla niej całkiem nowe doznania. Nie chciała jednak sprowadzać wszystkiego do akceptacji jej osoby w całkowicie nowym dla niej gronie. Rodziło się w niej przekonanie, że wszystko, z czym się zetknęła, to coś znacznie istotniejszego. Oczekiwała akceptacji i tak się chyba stało.

Powoli zaczynała postrzegać wszystko z zupełnie innej perspektywy. To ona sama nie tylko zaakceptowała niewielkie grono nowych znajomych, ale zetknęła się z normalnie funkcjonującą rodziną Szumilasów. Przeniosła swoje rozważania na całkiem nowy obszar. Myśli poszybowały w innym kierunku. W jej otoczeniu, w kręgu osób znanych jej od lat, nie potrafiłaby wskazać zwyczajnie funkcjonującej rodziny, gdzie obok obojga rodziców dorastają dzieci, a wszystko pozostaje w harmonii. Zetknięcie z rodziną brata Ryszarda nabierało innego zupełnie znaczenia. Oczekując akceptacji i skupiając się na sobie, doświadczyła czegoś prawie jej nieznanego, a jednak tkwiącego w niej głęboko, ukrytego i być może oczekującego na sposobność odkrycia czy też ujawnienia. Nie miała nikogo na tyle bliskiego, aby móc podzielić się swoim nowym zgoła doświadczeniem, a w istocie uświadomioną potrzebą zmiany swojego życia.

Czy posiadanie własnej rodziny jest oczekiwaniem nadmiernym? Potrzeba odpowiedzi na takie pytanie mocno zakorzeniona została w wizycie w domu Szumilasów. Może pustka otaczająca ją od wielu lat jeszcze mocniej dawała znać o sobie?

*

Już późną wiosną dopełnione zostały formalności związane z zakończeniem postępowania spadkowego po bracie Zofii i Ireny i wszystko zmierzało do swego finału, a obie siostry zostały wpisane do księgi wieczystej jako współwłaścicielki całego terenu Kamieńczyka. Starano się zacierać ślady po osobie nikczemnej i niegodnej pamięci. Podejmowano wiele czynności, które miały przyczynić się także do nowego ładu w sprawach majątkowych. Taki stan rzeczy zainspirował Katarzynę do powrotu do sprawy sprzed kilku miesięcy, kiedy to Ryszard próbował zainteresować Piotra nabyciem znacznych ilości materiałów budowlanych. Nie rozmawiała z Ryszardem na ten temat, nie mając ku temu żadnych powodów, sama zaś sprawa wydawała się pojawić tylko incydentalnie. Niewykluczone, rozważała, że chodziło tylko o możliwość składowania większej ilości takich materiałów, może dobrym rozwiązaniem byłby teren Kamieńczyka właśnie.

Zaskoczyła Ryszarda pytaniem na ten temat, nie sądził bowiem, że Katarzyna zanotowała w pamięci przypadkowo zasłyszaną rozmowę, a teraz nawet do niej powróciła.

– Bardzo mnie zaskoczyłaś tą sprawą, Kasiu. Sądzę, że może dalej pozostawać aktualna. Prawda, że miejsce na składowanie takiej ilości materiałów ma istotne znaczenie. Chodzi tak o ilość, jak i o dobry dojazd. To jakby stan przejściowy, materiały przy nadarzającej się okazji spieniężenia i tak zmieniłyby miejsce swojego przeznaczenia. Rzecz upraszczając, to składowanie pieniędzy, które zmieniły swoją postać. Dlaczego pytasz?

– To chyba niezły interes. Nabyć łatwo zbywalny towar za trzydzieści pięć procent jego wartości… I to towar, który łatwo przechować… niepsujący się…

– Teraz to mnie naprawdę zaskoczyłaś.

– Ryśku, to tylko rozważania, wiem, że należałoby jednak wyłożyć wcale niezłą sumkę, ale… nie takie rzeczy…

– Oj, Kasiu, nie kończ! Coś takiego! Też miałaś co zapamiętać!

– Ryśku, jeśli należałoby wyłożyć jakieś pieniądze, to na pewien drobny wkład może nawet byłoby mnie stać… Może razem?

Ryszard poczuł dławiący uścisk w krtani, na chwilę stracił zdolność do powiedzenia czegokolwiek, nie potrafiąc wydusić z siebie najprostszego zdania, a może bardziej obawiał się o to, czy opanuje swoje emocje. Z trudem wypowiedział banalne:

– Obiecuję, że sprawdzę to jutro, w porządku?

– Pewnie, ale nie przywiązuj do tego zbyt dużej wagi, to tylko takie myśli nieuczesane.

– No jasne – odparł szybko.

Od Katarzyny dzieliły go nie więcej niż trzy metry. Przysiadł nieco z tyłu i starał się zebrać przypadkowo rozsypane zdjęcia z albumu. „Może razem?” dzwoniło w uszach, rozpalało głowę i wypełniało go całego. Nie widział swojego wyrazu twarzy, z pewnością nie potrafił na ten moment opanować jakiegoś grymasu czytelnego zapewne dla Katarzyny, ale po chwili nie miał już takiego przekonania, czy jego poruszenie jest aż tak bardzo widoczne. „Może razem?” wypełniało cały pokój wielkimi literami wymazanymi na ścianach, wyzierało z okiennych szyb podświetlonych bladym słońcem.

Zwrócił wzrok w kierunku Katarzyny z obawą, że ona skieruje spojrzenie na niego. Szybko odwrócił twarz w lęku przed swoją niewiadomą reakcją. Widział jej sylwetkę pochyloną lekko nad jakimiś pismami, coś przeglądała, coś odkładała na bok, zamyślona i trochę nieobecna. „Może razem?” zawstydziło go i zabolało. Pytania, które wcale nie wybrzmiały i nie zostały przez nikogo postawione – Krasiński, na co ty czekasz, czy ta dziewczyna musiała wypowiedzieć te słowa, aby ci przypomniały, po co żyjesz? Czy ona zabroni ci pamięci o Annie? Czy aby nie zanadto użalasz się nad sobą? – oczekiwały jednak na odpowiedź i on sam musiał dojrzeć, aby się z nimi uporać.

Trudna cisza wypełniła pokój, Ryszard niemal przestraszył się brakiem jakiegokolwiek dźwięku potwierdzającego obecność życia na niewielkim kawałku przestrzeni, jakby obawiał się odezwać i wydać z siebie jakiś dźwięk świadczący o obecności. Wiedział nawet, co ma powiedzieć, aby nadać wszystkiemu sens i powrócić z dalekiej drogi, po której błądził, nie znając celu, jaki miał osiągnąć.

– Kasiu, byłbym rad, gdybyś jutro znalazła czas dla mnie… powiedzmy w Posejdonie.

– Dobrze, Ryśku, mówisz jakoś tak tajemniczo, a może raczej z obawą. Ma ktoś być poza nami?

– Nie, Kasiu, tylko my oboje. Czy…?

Katarzyna nie dała mu jednak dokończyć. Chyba nie chciała słuchać niepewności przebijającej z głosu Ryszarda, więc nie pozwoliła mu dokończyć myśli, która wydała się jej zupełnie zbędna.

– Wybrałeś już godzinę?

– Może być dziewiętnasta? – zaproponował nieśmiało.

– No jasne – zabrzmiało zdecydowanie.

Ryszard zadbał o stolik położony dyskretnie i tylko dla dwojga. Nie odwlekał niczego nawet przez chwilę. Chciał mieć to za sobą? A może uznał, że i tak stracił dużo czasu? Niewinne „może razem?” sprowadziło go do rzeczywistości i podziałało zadziwiająco skutecznie. Zabrzmiało jak oskarżenie? Wcale tak nie myślał, ale taki odniosło skutek. Gdy tylko zajęli miejsca naprzeciw siebie, zupełnie zaskoczona Katarzyna usłyszała wypowiedziane wolno i dobitnie:

– Szukałem cię tak długo, nie potrafiłbym już bez ciebie żyć… Czy zostaniesz moją żoną? Czy wyjdziesz za mnie, Kasiu? Czy przyjmiesz ode mnie ten pierścionek?

– Tak, Ryśku, chcę być z tobą i zostać twoją żoną.

– Nie umiem, Kasiu, nie potrafię teraz powiedzieć niczego więcej ponad to, że cię kocham.

Przez chwilę nie wypowiedzieli ani jednego słowa. Ryszard włożył na palec Katarzyny pierścionek, który ku zaskoczeniu obojga pasował idealnie.

– Dziękuję, jest piękny.

– Ciszę się, że trafiłem z rozmiarem.

– Bardzo mnie zaskoczyłeś, nawet przez myśl mi nie przeszło, że zrobisz to dzisiaj. Wybacz, że to powiem, ale nie sądziłam, że chcesz zmienić swój stan cywilny tak w ogóle.

– Kasiu, ja dopiero przy tobie wróciłem do życia, ale nie chcę o tym mówić. Nie myślałem, że mogę kogoś pokochać.

– Kto mógłby pomyśleć, że zbliży nas śmierć Jurka, a raczej jej okoliczności.

– To prawda, życie potrafi reżyserować nasze losy.

– Tylko krótka chwila przy oknach i widok z nich trwający ledwie sekundy zmieniły nasze życiorysy.

– To takie niesamowite, tak niewiarygodne.

– Znamy się tyle lat.

–Widocznie tyle czasu potrzebowaliśmy, Kasiu, aby się odnaleźć.

Napełnione przez kelnera kieliszki oczekiwały na spełnienie toastu. Oboje utkwili na moment oczy w ożywionym bąbelkami winie, jakby w poszukiwaniu najlepszych słów. Kasia znalazła je szybko.

– Twoje i nasze zdrowie, mężczyzno mojego życia!

Była wreszcie uśmiechnięta i swobodna.

– Nie sądziłem, że mogę jeszcze usłyszeć takie słowa. Nawet nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy, że to się stało! Trochę się obawiałem, czy to możliwe… naprawdę.

– Ponad to, że cię kocham, Ryśku, muszę ci wyznać, że od jakiegoś czasu traktowałam cię jak moje przeznaczenie. Trochę czekałam na taką chwilę, ale to nie wyrzut.

– Chyba dobrze jest przebyć długą drogę, nie sądzisz?

– Ostatni etap szliśmy blisko siebie?

– Bardzo blisko, Kasiu.

Cały wieczór wypełniły im wspomnienia, ale jeszcze bardziej plany na przyszłość.

*

Propozycja Profitu w dalszym ciągu pozostawała aktualna. Spółka Hanza, która dysponowała wierzytelnością wobec tej firmy, pozbyła się jej z taką samą łatwością, jak łatwo nabyła ją wcześniej. Cena sprzedaży nie różniła się od wcześniejszej ceny zakupu i dalej stanowiła trzydzieści pięć procent wartości nominalnej należności głównej określonej prawomocnymi wyrokami sądowymi. Pozostałych wspólników z Hanzy Ryszard zaskoczył złożoną ofertą zakupu wierzytelności, ale jeszcze bardziej tym, że transakcji dokonał wspólnie z Katarzyną. Z pewnymi trudnościami Ryszard i Katarzyna zebrali żądaną kwotę należności, i to bez konieczności zaciągania pożyczek czy kredytów.

Zofia i Irena jako współwłaścicielki niemal całego terenu Kamieńczyka wyraziły zgodę na złożenie pozyskanych w zaskakujący sposób materiałów w tym właśnie miejscu. Obie nie ukrywały zaskoczenia działaniami Ryszarda i Katarzyny, ci jednak nie wtajemniczali obu pań w kulisy niespodziewanego dla wszystkich posunięcia. Spośród najbliższych osób wiedzę na ten temat posiadł tylko Piotr, także zaskoczony, ale wyraził podziw dla odwagi obojga.

– Bez względu na to, czym się kierowałeś, a raczej kierowaliście, to chyba ruch, który pozwolę sobie dobrze ocenić. Nie wnikam w motywy, bo coś może się za tym ukrywać, o nic jednak nie pytam.

– Może nawet twoje myśli wcale nie są błędne, na dzisiaj poprzestańmy na tym.

– No to wiem prawie wszystko, Rysiu. Zostawiam to tylko dla siebie, nie wiem wiele, ale to dobra wiadomość – roześmiał się Piotr.

– Skoro to dobra wiadomość… Miło słyszeć, że tak to oceniasz.

Ojciec Katarzyny wracał z morza we wrześniu, datę ślubu ustalili więc na trzecią dekadę tegoż miesiąca. Uroczystość przygotowali skromną z udziałem najbliższych członków rodziny i kilkorga przyjaciół. Kolację w Posejdonie w gronie kilkunastu osób uznali za całkowicie wystarczającą; wszelką celebrę traktowali jako zbędną, cenili kameralność i umiar. Z zaproszonych gości nie pojawiła się tylko Eleonora, która po okresie względnie lepszego samopoczucia poczuła się znacznie gorzej.

Katarzyna i Ryszard zamieszkali w domu, który stanowił własność ojca Katarzyny i jego żony Zofii, oni też zajmowali cały parter, a dwoma pokojami na piętrze dysponowała córka. Bardzo szybko przygotowali na kuchnię niezagospodarowane do tej pory pomieszczenie przylegające do tych pokoi i małżeństwo Krasińskich mogło cieszyć się niezależnością od samego początku, dysponując co najmniej dobrymi warunkami mieszkaniowymi.

Ryszard nie przejawiał entuzjazmu do takiego rozwiązania, ale przekonała go wcale nie sama Katarzyna. Prosił o to jej ojciec, a Zofia wręcz nalegała, podnosząc ogromną potrzebę stałej obecności mężczyzny w ich domu, położonym jednak w miejscu dość odosobnionym. Ryszard przyznawał im w duchu rację, aż nadto dobrze poznał to miejsce. Zofia nie ukrywała, szczerego z pewnością, zadowolenia z takiego obrotu sprawy.

Przy Łanowej dwa w Kryni trochę jakby pojaśniało ożywioną zdecydowanie atmosferą. Przybyła tylko jedna osoba, wszystko jednak tchnęło nową nadzieją, ta zaś wydawała się wypełniać nadmiar miejsca i rodzić oczekiwanie. Nadchodził czas spełnienia? Jeśli ktoś z mieszkańców domu miałby zająć miejsce ze wskazaniem największych nadziei na pełnię życia, to miejsce to przynależne było przede wszystkim Katarzynie.

Z całą pewnością wiele lat upłynęło od czasu, kiedy wieczór sylwestrowy spędziło w tym miejscu aż dziesięć osób. Piotr miał ponownie okazję do długich rozmów z bratem. Zaskoczył jednak Ryszarda tematem, który musiał w głowie Piotra, nie bez przyczyny, znaleźć dla siebie miejsce, a teraz okazywał chęć do ujścia, bo i miejsce odegrało w pewien sposób rolę jakby inspirującą.

– Ryśku, chciałbym podzielić się z tobą moimi rozważaniami, ale powiem o tym tylko tobie i niech to zostanie pomiędzy nami. Z góry zastrzegam, że to żadna sensacja. Może zechcesz to przetrawić, lub też nie, i puścić w niepamięć. Sprawa jest subtelna, bo dotyczy innych osób, a w zasadzie ich mienia, o niezręczność w takich przypadkach bardzo łatwo.

– A można jaśniej, Piotrze?

– Zaintrygowałeś mnie zakupem dużej ilości tych różnych materiałów, chyba ich wystarczy na kilkanaście domów. Jakoś moje myśli powędrowały tym tropem i jeszcze bardziej mnie pobudziły przy widoku całego, i to całkiem sporego, obszaru tego tutaj Kamieńczyka… Dobrze zapamiętałem nazwę?

– Tak, dobrze zapamiętałeś.

– Bardzo ładne położenie i prawie zamknięte… Ciekawy teren… Obrzeża miasta, raczej inna zabudowa nie powinna wchodzić w rachubę.

– Z planem zagospodarowania i przeznaczeniem pod niską zabudowę jednorodzinną. Chyba, Piotrze, wiem, co masz na myśli.

– To dobrze, wiem także, bo sam mi o tym mówiłeś, kto jest właścicielem gruntów. Moje rozważania zmierzają do prostej konstatacji: jest plan zagospodarowania, są właścicielki, ale czy miałby się kto tym zająć? Jest na to jakiś pomysł?

– O pomysł nie byłoby tak trudno, zgodzę się jednak z tobą, że sprawa jest delikatna i należy raczej szukać sposobności… jakiejś okazji do rozmowy… czyjejś sugestii. Trzeba temat prowadzić rozważnie i raczej niczego nie uprzedzać, a proponować cokolwiek tylko w reakcji na wypowiedzi czy też pytania ze strony osób mających coś do powiedzenia z racji tytułu do gruntu lub bliskich tychże osób.

– Jak widzę, myśli wokół tego terenu trochę krążą, to dobrze, Ryśku. Poznałeś u mnie, chyba jeszcze na urodzinach Zuzy, Krzyśka Rajskiego, on jest architektem.

– Nie wiedziałem… Pamiętam go.

– To fachman, potrafiłby coś zaprojektować, podpowiedzieć. Rozmawiamy oczywiście o tym tylko my we dwóch, warto zbierać informacje i się przyglądać.

– Bądźmy dobrej myśli. Katarzyna ma na sprawę także baczenie. Zabrzmi to źle, ale ubył poważny konkurent, wiesz kto, ten Kurka… Miał tutaj swój duży udział. Wszyscy chcą o nim zapomnieć, jego siostry są w porządku. Zofia żyje pośród swoich kwiatów i kwiaciarni, niewiele ją ponad to interesuje. Mamy z nią bardzo dobre relacje. Jej siostra, Irena, jest odrobinę z innej półki, porusza się w innym środowisku, jest radną drugą kadencję, to kumata babka.

– To dobrze, Ryśku, że interesujesz się tym terenem, może coś uda ci się wykroić, jakiś biznes! Zresztą masz nawet w swoim życiorysie zawodowym znaczący epizod w spółdzielni budowy domów jednorodzinnych, to chyba dobre doświadczenie, i to po stronie inwestora, a wiadomo, jakie to utrapienie. Doświadczenia w tej branży nic nie zastąpi, wiem coś o tym.

– Na razie, Piotrze, odpukajmy, tutaj należy odczekać i nie zapeszać.

– Masz rację, takie sprawy wymagają dobrego klimatu, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z rodziną. Zresztą zaufanie, bo to mam na myśli, musi towarzyszyć każdemu przedsięwzięciu. Jeśli chodzi o rodzinę, wszystko nabiera jeszcze większego znaczenia.

Pod koniec zimy odeszła Eleonora, niespełna półtora roku po tragicznej śmierci jedynego syna. Katarzyna i zwłaszcza Zofia widziały, jak gaśnie jej życie. Niedługo przed śmiercią wyznała, że nie ma dla kogo żyć. Wszystko stało się dla niej obojętne. Z pełną świadomością uczyniła spadkobierczynią jedyną przyjaciółkę – Zofię. Ich przyjacielskie stosunki wytrzymały ciężką próbę, jaką było z pewnością, co prawda przypadkowe, ale jednak zabójstwo syna dokonane przez jej męża, a przecież brata Zofii. Eleonora w najmniejszym stopniu nie okazała swoim zachowaniem niechęci do niej, raczej współczucie.

Spadek po Eleonorze nie przysporzył Zofii satysfakcji, przyprawił ją raczej o zakłopotanie, tym bardziej że okazał się całkiem sporej wartości. Troski tego rodzaju mogły poczekać, nic nie stanowiło o pilności ich podejmowania i konieczności rozwiązań. Jedyną sprawą, którą Zofia miała zająć się bezzwłocznie, był pomnik na wspólnej mogile Eleonory i jej syna. Tam chciała zostać pochowana.

Ryszard nie miałby zapewne powodu do zapamiętania pogrzebu Eleonory jako celebry szczególnie wyróżniającej się spośród podobnych. Wydarzenie wywarło na nim wrażenie, które przerosło wszystko, co mogło wiązać się z dniem pogrzebu zawsze tworzącym klimat nostalgii i nastrój do refleksji.

W powrotnej drodze z miejsca pochówku do bramy cmentarnej zwróciła się do niego Katarzyna z prośbą, aby podeszli do grobu Anny, która spoczywała na tym właśnie cmentarzu. Kiedy zostali zupełnie sami, poprosiła Ryszarda, aby tutaj, przy grobie jego żony, zwrócił się do niej całymi swoimi myślami i powiedział, że znalazł swoją życiową przystań i kochającą żonę, ale nigdy fakty te nie zmienią jego pamięci o niej, pamięci dla niego bardzo drogiej.

– Ryśku, zostawię cię tutaj na chwilę samego, bo tak będzie najlepiej, na ten moment zostań tylko z Anną.

– Dziękuję, Kasiu, wybacz, nie potrafię niczego więcej powiedzieć. – Ryszard z trudem wypowiedział to krótkie zdanie do końca.

Czekała przy cmentarnej bramie kilkanaście minut. Wracali do domu w całkowitym milczeniu, tylko dwoje. Już blisko domu Ryszard zdecydował się zapytać Katarzynę, co nią powodowało, aby teraz, w tych okolicznościach, skierować jego myśli ku Annie w taki właśnie sposób.

– Pomyślałam o Eleonorze i jej samotności – rozpoczęła bardzo powoli Katarzyna. – Kiedy zmarła moja mama i zajmowała się mną babcia, bardzo rozpaczałam i tęskniłam, miałam niecałe siedem lat. To wtedy babcia tłumaczyła mi, jak ważne są myśli kierowane do zmarłych, których kochaliśmy. Zmarłym, mówiła, potrzebne są dobre wspomnienia o nich. Powinniśmy łączyć się z nimi takimi właśnie myślami, które potrafią wywołać duchową bliskość, a zmarli nie tworzą wówczas długiego czarnego cienia. Pytałam, co to takiego ten długi czarny cień. To niedobry cień, Kasiu, tłumaczyła babcia. To cień, którego nikt z żyjących nie potrafi zmienić, to cień złych wspomnień, a w zasadzie braku dobrych wspomnień o tych, którzy odeszli i nie potrafili za życia kochać innych i sami także nie byli kochani. To cień, który kładzie się na pamięci o ludziach, którzy odeszli, nie pozostawiając wśród żywych powodów do dobrych wspomnień i więzi silniejszych niż śmierć, która ich zabrała. Trudno kogoś pokochać po śmierci, jeśli nie kochało się go za życia, a on sam nie obdarzył nikogo głębokim uczuciem. Bywa, że cienie potrafią żyjącym uczynić wiele niedobrego i długo zatruwać życie.

– Takie cienie budujemy już chyba za życia, Kasiu, nie sądzisz?

– Za życia jednak wiele możemy zmienić, nawet wtedy, gdy wydaje się nam, że jest zbyt późno. Braku silnych więzi nie powinniśmy tłumaczyć na przykład brakiem czasu. Nie potrafimy także przebaczać, ale też prosić o przebaczenie i przełamywać niechęci, uprzedzeń.

– To wiele już lat… Czy opowiadanie babci zmieniło coś w twoim zachowaniu, mam tu na myśli twoją pamięć o mamie i sposób, w jaki ją pamiętałaś potem?

– To niemal nie do uwierzenia, Ryśku, ja później nigdy już nie płakałam. Zanosiłam kwiaty na grób mamy, zapalałam świeczkę i… rozmawiałam z nią, mówiłam, że przyjdę jutro albo za dwa lub trzy dni. Mówiłam jej o wielu sprawach, tak jakby słuchała. Zawsze, kiedy wracałam z cmentarza, czułam taką lekkość. Żal nigdy nie znikł, ale był już jakiś inny. Tak było aż do przeprowadzki tutaj. Babcia bardzo mnie zaskakiwała swoimi wywodami. Mówiła na przykład, że płacz po zmarłych ma w sobie coś z pretensji do nich, że odeszli. Żal powinien być wyrażany z godnością, a nie użalaniem się nad sobą samym – wyjaśniała.

– To chyba niezwykła kobieta.

– Żebyś wiedział, Ryśku, taka była.

– Rozumiem teraz, dlaczego podpowiedziałaś mi, co powinienem powiedzieć Annie. To wiele dla mnie znaczy, nawet może nie wiesz jak wiele.

– Cieszę się, że dobrze mnie zrozumiałeś, dla mnie to także ważne. Moje myśli i to, co powiedziałam, sprowokował pogrzeb Eleonory, a bardziej jej samotność. Samotność jest straszna za życia, ale chyba także po śmierci. Pamięć w zniczach i kwiatach to trochę mało, jeśli nikt nie pragnie wywołać duchowej łączności z tymi, którzy odeszli, i nie nosi w sobie takiej potrzeby.

– Jest blisko Jerzego, są razem.

– Chociaż my powinniśmy o nich pamiętać, zwłaszcza my, Ryśku.

– Myślę, że Zofia nie tylko zrealizuje zapowiedź budowy pomnika, ale zadba o dobrą pamięć o zmarłej. Po prostu będziemy to robić z Zofią.

– Masz rację, Ryśku, będziemy to robić z Zofią.

1Bon vivant (fr.) – człowiek umiejący i lubiący się bawić (przyp. red.).

Długie cienie umarłych

Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8219-253-7

 

© Stanisław Sałapa i Wydawnictwo Novae Res 2021

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

 

REDAKCJA: Sylwia Pietrzak

KOREKTA: Kinga Dolczewska

OKŁADKA: Michał Duława

FOTO: Domena publiczna

tomertu | Shutterstock.com

restyler | Shutterstock.com

defotoberg | Shutterstock.com

KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl

 

WYDAWNICTWO NOVAE RES

ul. Świętojańska 9 /4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

 

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.