Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Szczęśliwi czasu nie liczą? Ależ skąd! Odliczanie po czterdziestce trwa!
Cztery przyjaciółki z Wrocławia nie zwalniają tempa, bo i czas biegnie nieubłaganie. Do tego dochodzą przeróżne zmiany… Wahania nastroju, nagłe uderzenia gorąca, kołatanie serca, bezsenność. Z burzą hormonów można sobie dość łatwo poradzić, dużo trudniej sprostać życiowym rewolucjom. Te nie ominą bohaterek serii Czterdzieści także i w tym tomie.
W pogoni za szczęściem i utraconą młodością dziewczyny zawsze znajdą czas dla siebie. Razem stawią czoła nie tylko zmarszczkom i złamanym sercom, ale i nowym wyzwaniom, które czają się tuż za rogiem. Anita, Magda, Karola i Aśka dobrze wiedzą, że opieranie się nurtowi wydarzeń nie ma sensu. Że akceptacja bywa lepsza niż bunt. Że czasem warto po prostu odpuścić, bo mimo wszystko życie jest piękne. Zwłaszcza to, które dopiero nadchodzi…
Dziewiąty tom serii dla kobiet w każdym wieku!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 284
Magdzie Bieleckiej i Olkowi Binsztokowi
z podziękowaniami za wsparcie i dach nad głową ❤😘
Osoby dramatu:
Anita, Aśka, Karolina, Magda
i inni (w kolejności alfabetycznej):
Adam – mąż Karoli
Aleks – były mąż Magdy
Bejbi i Guzik – psy Karoli i Adama
Filemon – kot Karoli i Adama
Janusz – ojciec Anity
Julka – córka Tomasza
Kinga – córka Adama
Konrad – były mąż Aśki
Kordian – syn Anity i Szymona
Krystyna – matka Aleksa, partnerka Janusza
Laura – matka Julki, była żona Tomasza
Malwina – matka Kingi
Marcelina – barmanka
Maria – gospodyni Waldemara Kani
Marysia – córka Pawła
Mikołaj – syn Magdy i Aleksa
Miłosz – syn Anity i Szymona
Paweł – partner Magdy
Regina – matka Tomasza
Szymek junior – syn Anity i Szymona
Szymon senior – mąż Anity
Tadeusz – partner Zosi
Tomasz – partner Aśki
Waldemar Kania – ojciec Magdy
Zosia – matka Magdy
oraz:
Baśka i Kazik – ptaszniki tygrysie
ROK 2022
Maj
W życiu człowieka zdarzają się dni, które zaczynają się marnie i tak samo się kończą.
Anita często odnosiła wrażenie, że jej życie składa się wyłącznie z takich dni. Bo miała troje dzieci, bo dzieci należały do wysoce niesubordynowanych i bezczelnych, bo co chwilę musiała gasić wzniecane przez nie pożary. Bo lubiła długo pospać, a nie mogła, gdyż zajęcia szkolne zaczynały się niemożliwie wcześnie, a bladymi świtami rozmaite części chłopięcej garderoby złośliwie znikały z pola widzenia. Podobnie jak szczoteczki do zębów lub pojemniki na drugie śniadania. Wieczorami natomiast padała z nóg, w przeciwieństwie do synów. Co gorsza, w lodówce nie było wina, a jeśli było, to i tak nie wypadało go pić, ponieważ nie powinno się pić alkoholu w obecności małoletnich. Nawet z kubka na herbatę, jako że akurat ci małoletni mieli doskonały węch, a wieczorami, podobnie jak rankami, Anita musiała asystować synom w podstawowych czynnościach. I sporo na nich krzyczeć z bliskiej odległości. Bo żaden nie chciał po sobie sprzątać. Ani myć zębów. Ani wyłączyć tabletu. Ani iść spać. Pokrzykiwanie na synów często przeradzało się w pokrzykiwanie na męża, który zupełnie nie współpracował, za to kiwał głową z niedowierzaniem. Lub co gorsza wykpiwał jej metody wychowawcze, których właściwie nie uznawał za żadną metodę, tylko za akt histerycznej desperacji. Wspaniale, doprawdy! Leżał na kanapie i z pozycji horyzontalnej wygłaszał pełne wyższości uwagi, że „to przecież jeszcze dzieci”, że „nie ma co przesadzać”, że „złość piękności szkodzi”. Lub nie wygłaszał żadnych uwag, ale patrzył w ten protekcjonalny sposób, który doprowadzał do jeszcze większego szału. Gdyby przynajmniej leżał z piwnym brzuchem wystającym spod przybrudzonego podkoszulka – wtedy może łatwiej byłoby to znieść, przynajmniej usprawiedliwiałoby to jakoś te małżeńskie awantury. Ale nie! Szymon przesadnie dbał o swoją garderobę, zawsze pięknie pachniał, a zamiast brzucha miał twardą skałę, co sprawiało, że Anita tak wariowała na punkcie męża. Więc wieczorem, po kolejnej ostrej wymianie zdań, szła do sypialni sama, powstrzymując się od zadania pytania, czy on też zamierza pójść. Układała się w pościeli, wyginała ciało w kuszącej pozie i udawała, że wcale nie czeka. Leżała coraz bardziej zniecierpliwiona, ale uparcie milcząca. Z nadzieją na namiętne pojednanie. Zwykle jednak bywała zbyt skonana, żeby doczekać. Zmęczenie dość szybko brało górę. Powieki ciążyły, zamykały się wbrew woli i pragnieniu. Zasypiała rozżalona. Znowu bez seksu, bez przytulenia czy choćby jednego dobrego słowa, za czym cholernie tęskniła.
Niestety... Wiele dni Anity zaczynało i kończyło się tak samo marnie.
Dlatego tym bardziej doceniała dni inne. Otwierające przed nią miłą perspektywę, dzięki której nie irytowały jej nawet te piekielne poranki wypełnione bezładną bieganiną po mieszkaniu, spoglądaniem na zegarek, poszukiwaniem czystych chłopięcych majtek, niepoplamionych czekoladą dżinsów lub pasty do zębów o smaku ananasowym. A potem nerwowym przemierzaniem ulic i uliczek Grabiszynka dzielących mieszkanie od placówek oświatowych, chowaniem niepomalowanej twarzy w cieniu kaptura mężowskiej bluzy pachnącej Diorem. Jeśli o czymś w tych chwilach myślała, to tylko o tym, żeby jak najszybciej dotrzeć do celu, żeby nie spotkać żadnego sąsiada, a następnie jak najszybciej wrócić do domu, aby wreszcie w spokoju napić się kawy i doprowadzić do ładu.
Ten majowy dzień miał być właśnie jednym z rzadko zdarzających się dobrych dni w życiu Anity. Z tego powodu nie denerwowała jej paplanina najmłodszego synka ani naburmuszona mina najstarszego, Szymka, któremu odmówiła przed wyjściem z domu dziesięciu złotych na zakupy w szkolnym sklepiku („w pojemniku masz przecież pyszne, zdrowe, zrobione przez mamusię drugie śniadanie”). Nie wyprowadził jej z równowagi nawet Miłek, średni syn, który tuż przed szkolną bramą oznajmił, że zapomnieli worka ze strojem na WF.
– Nie my zapomnieliśmy, tylko ty zapomniałeś, kochany. I to o stroju na wychowanie fizyczne! Fizyczne, powtarzam. W ojca to ty się nie wdałeś, co? – fuknęła Anita, ale bardziej w bezwarunkowym, wyćwiczonym przez trudne lata macierzyństwa odruchu niż w prawdziwej złości.
– Tata też wszystkiego zapomina – natychmiast odciął się Miłek, ponieważ był najbardziej bezczelnym z trzech synów Anity.
– Z pewnością nie stroju do ćwiczeń. Ponieważ jest kim? – Spojrzała na Miłka wyczekująco.
– Sportowcem?
– Właśnie! – Anita nie mogła się nie uśmiechnąć. Nie tylko dlatego, że z powodu posiadania wysportowanego męża odczuwała dumę. Także z tego powodu, że przeważnie uśmiechała się na samo wspomnienie Szymona. Kochała go jak wariatka. Zdawała sobie z tego sprawę i już dawno przestała zadręczać się pytaniem, czy to aby na pewno zdrowe. W końcu najbardziej powinno się kochać samego siebie, jako że jest się jedyną na świecie osobą, na którą naprawdę można liczyć. Tak w każdym razie twierdzili mądrzejsi od niej. Może... Może gdyby wyszła za mąż za kogoś innego, tak właśnie by było, ale skoro los postawił na jej życiowej drodze wspaniałego Szymona, nie potrafiła wielbić go choćby odrobinę mniej.
– Chociaż raczej zwykłym trenerem z siłowni – mruknął Miłek, przez co Anita została brutalnie sprowadzona na ziemię.
Uśmiech zgasł jak nagle zdmuchnięta świeczka.
– Że co?! – W głosie Anity zazgrzytała stal.
– Nic, nic... Podrzuć mi strój na WF, jak będziesz jechała do pracy – zakomenderował Miłosz, po czym na wszelki wypadek błyskawicznie rozpłynął się w tłumie uczniów Szkoły Podstawowej nr 109, zanim jego matka zdążyła wypowiedzieć się na temat gówniarzy, którzy nie będą jej dyktować, co ma robić. A już na pewno nie tonem rozkazującym.
Obróciła się na pięcie, biorąc jednocześnie głęboki oddech. Nie ma co psuć sobie humoru, skoro przygrzewa słońce, a ciepły wiatr owiewa gołe kostki. Może jeszcze nie nadeszło ukochane przez Anitę lato, ale już wybuchła wiosna, Wrocław obudził się do życia, wyspa na rondzie Jerzego Woźniaka zaczerwieniła się kielichami tulipanów, był piękny poranek, była jeszcze piękniejsza ekspektatywa, cudowne wprost widoki na przyszłość.
– Dzień dobry – usłyszała.
Sąsiadka z parteru, emerytka i wdowa po jakimś majorze Milicji Obywatelskiej, ale przede wszystkim plotkara zwisająca co dzień z parapetu, podobnie jak jej wypielęgnowane pelargonie, świdrowała Anitę zniesmaczonym spojrzeniem. I już było wiadomo, że inne sąsiadki dowiedzą się o wszystkim tym, co składało się na Anitę tego ranka. O skandalicznym braku makijażu, podpuchniętych powiekach, fryzurze w ewidentnym nieładzie oraz dresie marki Adidas w jeszcze gorszym stanie.
Tyle że Anicie tego ranka było wszystko jedno.
– Dzień dobry – odparła wesoło.
Niech sobie baba patrzy, niech komentuje w duchu, niech potem obgaduje. Kogo by to obchodziło? Na pewno nie Anitę. Na pewno nie dzisiaj. Nie tego pięknego dnia, o którym marzyła od miesięcy, wpatrując się przy każdej okazji w lustra i lusterka, ewentualnie szyby, a wobec ich braku na podorędziu także w obudowę ekspresu w Czekoladziarni. Podciągając palcami powieki, co natychmiast dawało efekt młodszej twarzy. Pasującej do twarzy męża młodszego od Anity o całą cholerną dekadę.
Raźnym krokiem ruszyła spod szkoły w stronę domu. Mijając rondo Woźniaka, nie zwróciła uwagi na tulipany. Bardziej zainteresował ją rzeczony Woźniak. Kim był? Pamiętała odsłonięcie niebieskiej tabliczki z nazwą ronda. Odbyło się to jakieś dziesięć lat temu, może wcześniej. Na uroczystość przyjechał wtedy sam prezydent Wrocławia – widziała Rafała Dutkiewicza na własne oczy, bo akurat przechodziła tamtędy w drodze do Lidla albo do Żabki. Okoliczności już nie potrafiłaby przywołać, ale czarny płaszcz prezydenta wciąż miała przed oczami, jakby to było wczoraj. Dziwne... Jednak jeszcze dziwniejsze i w zasadzie zawstydzające, że ani wtedy, ani teraz nie potrafiłaby odpowiedzieć na pytanie, kim był patron ronda. Jako wrocławianka bądź co bądź! Nie wzięła ze sobą telefonu, więc postanowiła to wygooglować po powrocie do domu[1].
Tyle że zanim tam doszła, zdążyła zapomnieć. Była zbyt podekscytowana perspektywą, którą otwierał przed nią ten piękny majowy dzień. Wzięła prysznic, wysuszyła włosy, popijając kawę, ubrała się jak człowiek. W czarnych chinosach, dzianinowej bluzce z dekoltem w serek i zamszowych mokasynach na stopach czuła się równie swobodnie, jak elegancko. Przejrzała się w lustrze z uznaniem. Do figury nie można się było przyczepić, doprawdy. A już zaraz, za momencik, nie będzie się można przyczepić absolutnie do niczego.
Przypisy