Czterdzieści. Czterdzieści brzmi bosko - Katarzyna Kostołowska - ebook

Czterdzieści. Czterdzieści brzmi bosko ebook

Katarzyna Kostołowska

4,6

Opis

Czterdzieste szóste urodziny? Jak to? Już?! A jednak!

W szaleństwie codzienności, nadmiarze niespodziewanych zdarzeń i kłopotów nie zauważa się upływu czasu. Tymczasem dzieci dorastają, a w stałych związkach coraz częściej zamiast gorącego seksu dostaje się kubek gorącej herbaty…

Czy Magda pogodzi się z faktem, że nagle zyskała ojca? Czy w świecie Karoli znajdzie się miejsce dla nieślubnego dziecka jej męża? Czy wspólny biznes Anity i Aśki okaże się wymarzonym sukcesem?

Życie mija szybciej, niżby się chciało. Ale czy to powód do smutku? Na pewno nie wtedy, kiedy ma się przy sobie najlepsze przyjaciółki i bliskich. Nawet jeśli ci bliscy niekoniecznie chcą usiąść przy jednym stole do niedzielnego obiadu.

Siódmy tom uwielbianej przez kobiety serii CZTERDZIEŚCI

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 275

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (77 ocen)
53
21
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
miki79

Dobrze spędzony czas

świetna każda z części czterdziestek
00
beatakrzewiniak

Nie oderwiesz się od lektury

Czekam na dalszą część 😁
00
Kucik

Nie oderwiesz się od lektury

Kiedy będzie następna mam nadzieje ze nie trzeba będzie długo czekać 😘😘👍
00
Dominique9411

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zwykle czyta się bosko
00
Magga59

Nie oderwiesz się od lektury

Super, szybko przeczytana.
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Pro­jekt se­rii i okładkiAGNIESZKA LE­NART – RERA DE­SIGN
Ilu­stra­cje na okładce© ma­ri­sa__/Adobe Stock
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuALEK­SAN­DRA CHY­TROŃ-KO­CHA­NIEC
Re­dak­cjaUR­SZULA ŚMIE­TANA
Ko­rektaIWONA HU­CHLA
SkładLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Po­lish edi­tion © Ka­ta­rzyna Ko­sto­łow­ska, Pu­bli­cat S.A. MMXXIII (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6443-8
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­znica@pu­bli­cat.pl

Osoby dra­matu:

Anita

Aśka

Ka­ro­lina

Magda

i inni (w ko­lej­no­ści al­fa­be­tycz­nej):

Adam – mąż Ka­roli

Aleks – były mąż Magdy

Bejbi i Gu­zik – psy Ka­roli i Adama

Fi­le­mon – kot Ka­roli i Adama

Ja­nusz – oj­ciec Anity

Julka – córka To­ma­sza

Kinga – córka Adama

Kon­rad – były mąż Aśki

Kor­dian – syn Anity

Kry­styna – matka Aleksa, part­nerka Ja­nu­sza

Ma­ciej – part­ner Aleksa

Mal­wina – matka Kingi

Mar­ce­lina – bar­manka

Ma­ry­sia – córka Pawła

Mi­ko­łaj – syn Magdy

Mi­łosz – syn Anity

Pa­weł – part­ner Magdy

Re­gina – matka To­ma­sza

Szy­mek ju­nior – syn Anity

Szy­mon se­nior – mąż Anity

Ta­de­usz – part­ner Zosi

To­masz – part­ner Aśki

Wal­de­mar Ka­nia – oj­ciec Magdy

Zo­sia – matka Magdy

oraz:

Baśka i Ka­zik – ptasz­niki ty­gry­sie

Je­sień 2021 roku

Wrze­sień

We Wro­cła­wiu już pach­niało koń­cem lata. Wil­got­nym dy­mem, ster­tami roz­kła­da­ją­cych się li­ści, her­batą z mio­dem i cy­tryną, a przede wszyst­kim tę­sk­notą za wa­ka­cjami ma­ją­cymi po­wró­cić do­piero za rok. Cie­płe pro­mie­nie co­raz ni­żej wi­szą­cego słońca od­bi­jały się od mu­rów do­mów, ale w cie­niu drzew czuło się na skó­rze je­sień. Wiatr niósł za­po­wiedź chło­dów, które przy­cho­dziły no­cami, a wkrótce miały opa­no­wać rów­nież dnie. Być może tak samo jak ko­ro­na­wi­rus – ten wciąż nie od­pusz­czał, mu­tu­jąc w ko­lejne wa­rianty, któ­rych nazw już ni­komu nie chciało się za­pa­mię­ty­wać. Po co, skoro za mie­siąc lub dwa trzeba było za­zna­ja­miać się z no­wym na­zew­nic­twem.

Mały, sie­dem­dzie­się­cio­pię­cio­me­trowy do­mek przy ulicy Pio­nier­skiej ze spa­dzi­stym da­chem i po­la­kie­ro­wa­nymi na zie­lono drzwiami, po­ro­śnięty z dnia na dzień co­raz bar­dziej czer­wie­nie­ją­cym wi­no­blusz­czem pię­cio­kla­po­wym ma­sku­ją­cym gdzie­nie­gdzie od­pa­da­jący tynk, sta­no­wił opty­mi­styczny wi­dok nie tylko je­sie­nią, ale o każ­dej po­rze roku. Przy­naj­mniej dla jego wła­ści­cielki. Dla Magdy.

Zbli­żała się wła­śnie do swo­jego uko­cha­nego miej­sca na ziemi od strony Od­kryw­ców, idąc sło­neczną stroną chod­nika jesz­cze po­ran­nie roz­czo­chrana, w do­mo­wym po­la­ro­wym dre­sie, trzy­ma­jąc przed sobą kar­ton z logo Rów­nej Babki. W zgię­ciu łok­cia dyn­dała siatka z mi­ni­ro­ga­li­kami, ja­kie co so­botę ku­po­wała w lo­kal­nej pie­karni. Ostroż­nie sta­wiała kroki na nie­rów­nym tro­tu­arze, bo wpa­try­wała się we wła­sne ku­chenne okno. Zza szyby wi­działa za­rys so­sno­wych pó­łek i po­usta­wiane na nich na­czy­nia w sławne bo­le­sła­wiec­kie wzory.

Ostat­nio Kry­styna, jej była te­ściowa, a także ak­tu­alna part­nerka ży­ciowa ojca Anity, ma­jętna pani pro­ku­ra­tor w sta­nie spo­czynku, zro­biła po­rządki na stry­chu swo­jej osza­ła­mia­ją­cej prze­py­chem willi przy Wio­sen­nej i przy­wio­zła Mag­dzie cały, nieco tylko przy­bru­dzony kom­plet obia­dowy ce­ra­miki z Bo­le­sławca. Wła­śnie tak po­wie­działa. „Zro­bi­łam po­rządki”. Magda po­my­ślała so­bie wtedy, że Kry­styna, choćby z ra­cji praw­ni­czego wy­kształ­ce­nia, po­winna wy­ra­żać się pre­cy­zyj­niej. Bo żad­nych po­rząd­ków nie zro­biła, tylko po­le­ciła zro­bić wy­na­ję­tej eki­pie, co oczy­wi­ste. Kry­stynę było na to stać, to po pierw­sze, a po dru­gie, nie spo­sób było so­bie wy­obra­zić, że ta ko­bieta – ele­gancka, luk­su­sowa, od rana do nocy z nie­ska­zi­telną fry­zurą, ma­ki­ja­żem oraz w szpil­kach – wdra­puje się po stro­mych scho­dach na strych, a po­tem prze­dziera się przez ku­rze i pa­ję­czyny. „Aleks nie chciał, ale wam z pew­no­ścią się przyda”, po­wie­działa jesz­cze Kry­styna. To „wam” za­brzmiało tak, jakby eks­te­ściowa miała pre­ten­sje, że w tym sło­wie nie mie­ści się jej syn.

Cóż, Aleks rze­czy­wi­ście się nie mie­ścił, jed­nak na wła­sne ży­cze­nie i zgod­nie z wła­snymi pre­fe­ren­cjami sek­su­al­nymi, które kie­dyś usi­ło­wał zdu­sić, wma­wia­jąc so­bie, że ko­cha ko­bietę, kon­kret­nie Magdę, i po­czy­na­jąc z nią dziecko. Może i na swój spo­sób ko­chał, jed­nak nie tak, jak Magda by so­bie tego win­szo­wała. Pra­gnęła mi­ło­ści he­te­ro­sek­su­al­nego samca. Chciała he­te­ro­sek­su­al­nego ojca dla swo­jego syna. Pierw­sze ma­rze­nie osta­tecz­nie udało się speł­nić, bo po roz­wo­dzie z Alek­sem po­znała Pawła, męż­czy­znę do tego stop­nia do­sko­na­łego, że gdyby mo­gła, cof­nę­łaby czas tylko po to, żeby od razu wy­brać wła­śnie jego na swego męża i ojca swego dziecka. Dru­gie już nie mo­gło się udać, bo Mi­ko­łaj miał jed­nego tatę i tym tatą był Aleks. Gej.

Pa­weł, cho­ciaż miesz­kał z nimi od lat, ni­gdy nie aspi­ro­wał do in­nej roli niż part­nera Magdy i opie­kuna Mi­ko­łaja. Oj­cem był dla swo­jej Ma­rysi. To mu wy­star­czało, nie parł do ni­czego wię­cej, a taki układ wszyst­kim od­po­wia­dał. Ściegi w pat­chworku bie­gły pro­sto, dzięki czemu skrawki two­rzyły udaną ca­łość. Nową ro­dzinę z po­zo­sta­ło­ści po ja­kichś in­nych.

Magda do­szła do gra­nic swo­jej po­se­sji. Pchnęła ko­la­nem furtkę. Ta za­pro­te­sto­wała z pi­skiem, ale po­słusz­nie wpu­ściła ją na bru­ko­waną ścieżkę, wzdłuż któ­rej wy­gi­nały się w ostat­nim tańcu, już zmę­czone, już w bez­ła­dzie, ostat­nie kwiaty lata. Magda nie znała nazw po­chy­la­ją­cych się nad bru­kiem, czę­ściowo już uschnię­tych krwaw­ni­ków, astrów i je­żó­wek, po­nie­waż od spraw ogrod­ni­czych miała umyślną, czyli Ka­ro­linę. Naj­lep­szą przy­ja­ciółkę, jedną z trzech naj­lep­szych, pro­jek­tantkę zie­leni i ar­tystkę, która po­śród roz­licz­nych zle­ceń za­wsze znaj­do­wała czas na ogar­nia­nie ogrodu Magdy. Dar­mowo – ni­gdy nie chciała żad­nej gra­ty­fi­ka­cji. Cho­ciaż ni­gdy nie zo­stała jej ona za­pro­po­no­wana, nie przy­ję­łaby ta­ko­wej, była to rzecz wia­doma. Oczy­wi­sta. Na­tu­ralna. Prace po­rząd­kowe przy ra­ba­tach Magdy na­zy­wała „czy­nem spo­łecz­nym”. „O który ten ogród aż się prosi!”, do­da­wała z uda­wa­nym obu­rze­niem, wkła­da­jąc ro­bo­cze rę­ka­wice w roz­mia­rze XS, gdyż od lat cała po­zo­sta­wała w tej dzie­cię­cej roz­mia­rówce. Fak­tycz­nie, nikt z miesz­kań­ców domku przy Pio­nier­skiej nie prze­ja­wiał za­pału do pie­lę­gno­wa­nia ro­ślin. A może po pro­stu Ka­rola wszyst­kich ich roz­pu­ściła.

Zie­lone drzwi wej­ściowe nie za­pisz­czały, za to za­ha­mo­wały w pół drogi, bo ostat­nio osia­dły. Tak w każ­dym ra­zie twier­dził Pa­weł, co­kol­wiek to zna­czyło. Na stwier­dze­niu tego faktu po­prze­stał, więc Magda znowu mu­siała użyć ko­lana.

Wresz­cie zna­la­zła się w środku. Par­ter domku przy Pio­nier­skiej był jedną otwartą prze­strze­nią. Skła­dał się z wnęki wej­ścio­wej, kuchni i sa­lonu. Je­dyne za­my­kane po­miesz­cze­nie sta­no­wiła mała to­a­leta. Wła­ściwa ła­zienka znaj­do­wała się na pię­trze, na które pro­wa­dziły drew­niane schody wi­jące się przy ostat­niej ku­chen­nej szafce. Także tam, od­dzie­lone mi­kro­sko­pij­nym ko­ry­ta­rzy­kiem, mie­ściły się dwa po­koje: sy­pial­nia Magdy i Pawła oraz po­kój Mi­kiego. Nie było więc tego wiele, ale dla Magdy to nie­wiele ozna­czało ab­so­lut­nie wszystko.

Mi­ko­łaj sie­dział przy stole sto­ją­cym na wprost wej­ścia, ki­wał nogą, którą nie się­gał z krze­sła do pod­łogi wy­ło­żo­nej so­sno­wymi de­skami, i prze­glą­dał ko­mórkę, co ostat­nio było jego ulu­bio­nym za­ję­ciem.

Magda już chciała po­słać w stronę syna ką­śliwą uwagę, ale po­nie­chała. Ko­men­to­wa­nie w kółko tego sa­mego w taki sam spo­sób ni­czego wszak nie wnosi, za to czę­sto daje re­zul­taty prze­ciwne do ocze­ki­wa­nych. Po­my­ślała, że po­winna po­sta­wić na coś in­nego. Na przy­kład na za­pew­nie­nie sy­nowi ja­kichś roz­wo­jo­wych roz­ry­wek. Tyle że to nie te­raz. Spie­szyła się nieco, a całą kre­atyw­ność wy­czer­pała przy la­dzie chłod­ni­czej z cia­stami w Rów­nej Babce. Do­bre dzie­sięć mi­nut za­sta­na­wiała się, co wy­brać.

– Gdzie Pa­weł? – za­py­tał Mi­ko­łaj, kiedy wresz­cie uznał za sto­sowne ode­rwać wzrok od ekranu smart­fona. – Sie­dzia­łem w ła­zience, a kiedy wy­sze­dłem, już go nie było.

– Po­je­chał po Ma­ry­się.

Od­po­wiedź zo­stała przy­jęta z do­sko­nałą obo­jęt­no­ścią, jako że chłopca drę­czyło już inne py­ta­nie.

– A co tam masz?

– Gdzie co mam? – Magda zzuła te­ni­sówki, nie uży­wa­jąc za­ję­tych rąk.

Po­tem z ulgą odło­żyła kar­ton z logo Rów­nej Babki na lo­dówkę, a ro­ga­liki na blat.

Miki prze­wró­cił oczami.

– Gdzie masz to, co masz w tym kar­to­nie.

– A nie wi­dzisz, skąd przy­nio­słam kar­ton?

– Z Rów­nej Babki.

– No wła­śnie. Więc co mogę w nim mieć? No, po­myśl...

Tym ra­zem Miki wes­tchnął w spo­sób, w jaki daje się znać, jak bar­dzo mę­czy in­do­len­cja roz­mówcy.

– Prze­cież wiem, że cia­sto, tylko nie wiem, ja­kie kon­kret­nie – tłu­ma­czył matce jak dziecku. – Ja­sno­wi­dzem nie je­stem. Ba­na­nowe czy ma­li­nowe? A może kin­der bu­eno? To te­raz lu­bię naj­bar­dziej.

Magdę ba­wiło to Mi­ko­ła­jowe wy­mą­drza­nie się, dla­tego uśmie­chała się, na­peł­nia­jąc czaj­nik wodą.

– Prze­ko­nasz się po śnia­da­niu. Zje­cie so­bie z Ma­ry­sią i chłop­cami cioci Anity.

Syn przy­jął in­for­ma­cję z wy­raźną apro­batą.

– Cio­cia z chło­pa­kami też wpadną? Faj­nie.

– Chłopcy po­będą tu tro­chę bez cioci. Bo cio­cia musi wyjść coś za­ła­twić. My z Paw­łem zresztą też. Ma­ry­sia was przy­pil­nuje, do­póki nie przy­je­dzie bab­cia. Mam na­dzieję, że nie zdą­żysz so­bie w tym cza­sie ni­czego zła­mać. – Magda wes­tchnęła. Znała ży­cie, znała też swoje dziecko, które miało skłon­ność do ule­ga­nia dziw­nym wy­pad­kom, ja­kich nie prze­wi­działby na­wet wróż­bita Ma­ciej.

Wyj­rzała przez okno na ulicę.

Pa­weł po­wi­nien już wró­cić, je­śli wszystko miało prze­biec zgod­nie z pla­nem.

– Która bab­cia? Bab­cia Kry­sia?

– Nie. Bab­cia Zo­sia.

Mi­ko­łaj nie­znacz­nie zmarsz­czył brwi. Cho­ciaż bar­dzo ko­chał bab­cię Zo­się.

– Mógłby kie­dyś po­pil­no­wać mnie dzia­dek?

Magda do­sko­nale wie­działa, że mowa o tym no­wym dziadku. Nie o Ta­de­uszu, nie o dziadku przy­szy­wa­nym (choć jak naj­bar­dziej praw­dzi­wym), part­ne­rze Zosi, ale tym bio­lo­gicz­nym. O Wal­de­ma­rze Kani, który ob­ja­wił się znie­nacka i na­tych­miast wkradł w ła­ski Mi­ko­łaja. Ku udręce Zosi, bo ta wciąż nie mo­gła tego prze­łknąć. Mi­ło­sną przy­godę z Wal­de­ma­rem Ka­nią przez całe lata usi­ło­wała wy­ru­go­wać ze swo­jego ży­cio­rysu. Zbyt bo­lało ją fa­talne za­koń­cze­nie ro­mansu, czemu Magda, cho­ciaż była owo­cem tam­tych unie­sień, wcale się nie dzi­wiła. Tylko że skoro Ka­nia stał się fak­tem, na do­da­tek fak­tem, za któ­rym sza­lał Miki, na­le­ża­łoby się wresz­cie z tym po­go­dzić, do cho­lery! Do­sto­so­wać się!

Magda wo­lała nie roz­trzą­sać tego te­matu aku­rat te­raz. Nie miała na to siły ani ochoty. Ani czasu.

– My­ślę, że kie­dyś mógłby – od­parła więc, po czym zmie­niła te­mat. – Ku­pi­łam w pie­karni twoje ulu­bione ro­ga­liki. Te małe. Ro­bimy ja­jecz­nicę?

Miki zgo­dził się ła­ska­wie.

– Po­pro­szę.

Po chwili jajka za­skwier­czały na pa­telni, a czaj­nik wy­dał prze­raź­liwy świst. Magda ope­ro­wała w kuchni, wy­ko­nu­jąc pre­cy­zyjne, do­sko­nale sko­or­dy­no­wane ru­chy, z któ­rych ża­den nie był bez­ce­lowy ani bez­sen­sowny. Ro­biła ta­kie śnia­da­nia mi­liony razy. Dla Mi­kiego i dla sie­bie. Póź­niej także dla Pawła. Mo­głaby je ro­bić z za­mknię­tymi oczami. Ale tylko tu­taj, tylko w tej ma­łej kuchni, tylko dla swo­jej dziw­nej ro­dziny, któ­rej wcze­śniej nie brała pod uwagę. Jako tra­dy­cjo­na­listka po­cho­dząca z ro­dziny zu­peł­nie nie­tra­dy­cyj­nej. Jako córka sa­mot­nej matki oraz ojca cu­dow­nie ob­ja­wio­nego za­le­d­wie przed mie­sią­cami. Zdu­mie­wa­ją­cego ją za każ­dym ra­zem Wal­de­mara Kani. Za­sad­ni­czego fa­ceta w skó­rza­nej kurtce, wy­glą­da­ją­cego dużo le­piej niż nie­je­den jej ró­wie­śnik, na wi­dok któ­rego – Magda szła o za­kład – wiele ko­biet moc­niej za­ci­skało uda, do któ­rego wciąż nie po­tra­fiła zwró­cić się per „tato” i nie prze­wi­dy­wała, aby kie­dy­kol­wiek mo­gło to na­stą­pić. Także z po­wodu matki. Na przy­kład dla­tego, żeby nie ro­bić jej przy­kro­ści. Z po­wodu zwy­kłej lo­jal­no­ści.

Za­le­wała her­batę, kro­iła ro­ga­liki, sma­ro­wała je ma­słem („czy aby nie jest zjeł­czałe?”), roz­kła­dała na stole sztućce i roz­my­ślała o tym, jak dziw­nie wszystko się układa. Jak bar­dzo wbrew za­ło­że­niom, na prze­kór pla­nom, w po­przek na­dzie­jom. Rów­nież o tym, że wszelki bunt jest po­zba­wiony sensu. Je­śli coś uło­żyło się tak, jak się uło­żyło, cho­dzi ra­czej o do­sto­so­wa­nie się. Wpa­so­wa­nie do ukła­danki kon­stru­owa­nej przez ży­cie, na które – tylko na­iw­niacy twier­dzą ina­czej – nie miewa się de­cy­du­ją­cego wpływu. Tak na­uczyła się są­dzić, co po­dobno przy­cho­dzi z wie­kiem.

– A gdzie idzie­cie tak w ogóle? – za­py­tał Miki, kiedy po­sta­wiła przed nim ta­lerz z ja­jecz­nicą i ro­ga­li­kami po­sma­ro­wa­nymi ma­słem, co do ja­ko­ści któ­rego po­zbyła się po­dej­rzeń z tej przy­czyny, że in­nego w domu nie było. Do­sto­so­wała się. Na tym wszak wszystko po­lega.

– Odłóż wresz­cie tę ko­mórkę, okej? – zi­ry­to­wała się na­gle.

Pew­nie dla­tego, że w skle­pie na­prze­ciwko pie­karni mieli wszystko, także duń­ski, kla­syczny, a przede wszyst­kim świeży lur­pak, który, wy­cho­dząc z domu, za­mie­rzała ku­pić. Uświa­do­miła so­bie przy­krą prawdę, że co­raz czę­ściej zda­rza jej się o czymś za­po­mnieć.

Na szczę­ście Mi­ko­łaj nie py­sko­wał. Mu­siał być głodny.

– Okej, okej... – mruk­nął.

Te­le­fon stuk­nął o drew­niany blat.

– Mam na­dzieję, że bez ce­buli – po­wie­dział, roz­gar­nia­jąc ścięte jajka.

– A co? Za­mie­rzasz się z kimś ca­ło­wać?

Magda nie do­cze­kała się ri­po­sty (wspa­niale się zło­żyło, gdyż z pew­no­ścią oka­za­łaby się bez­czelna), na­to­miast Miki nie do­wie­dział się, do­kąd matka wy­biera się z Paw­łem w so­bot­nie przed­po­łu­dnie. Bo w tym mo­men­cie otwo­rzyły się drzwi, i to tak spraw­nie, że nikt nie zgadłby, że kie­dy­kol­wiek osia­dły, a do domu wszedł Pa­weł z córką.

– Dzień do­bry, ko­chani!

Magda uśmiech­nęła się na wi­dok czło­wieka, który osta­tecz­nie ura­to­wał jej ma­rze­nie o do­brym ży­ciu. Który po­mógł jej się ja­koś do­sto­so­wać. Wła­ści­wie na­dal po­ma­gał, bo pro­ces nie zo­stał za­koń­czony.

– Cześć! Są świeże ro­ga­liki. Zje­cie?

Pa­weł pod­szedł do stołu za­in­try­go­wany, ale Ma­ry­sia po­krę­ciła głową, gła­dząc się po pła­skim jak de­ska kil­ku­na­sto­let­nim brzu­chu.

– Dzię­kuję. Zre­zy­gno­wa­łam z glu­tenu.

Pa­weł i Magda wy­mie­nili po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia, ja­kie zwy­kle wy­mie­niają w ta­kich sy­tu­acjach do­ro­śli, zwłasz­cza ci zma­ga­jący się z pewną nad­wagą.

– Ach tak... – Magda za­pre­zen­to­wała zmar­twioną minę. – Na póź­niej są de­sery. Nie wiem, czy bez­glu­te­nowe, ale na pewno we­gań­skie.

Ma­ry­sia za­cho­wała czuj­ność.

– Z Rów­nej Babki?

– Tak.

– Więc chyba się sku­szę.

„Cóż za ulga!”, Magda wy­zło­śli­wiła się w du­chu. Prze­łknęła ostatni kęs kosz­mar­nego glu­tenu, któ­rym ostat­nio za­częto stra­szyć na­wet dzieci, po czym po­de­rwała się z krze­sła.

– Za­raz je­dziemy, Pa­weł. Tylko się do­pro­wa­dzę do jako ta­kiego ładu.

Pa­weł prze­je­chał dło­nią po po­liczku.

– Po­wi­nie­nem się ogo­lić?

Magda zer­k­nęła na ze­gar z ku­kułką. Czas na­glił.

– Może i po­wi­nie­neś, ale nie zdą­żysz, bo ja zaj­muję ła­zienkę, a za kwa­drans mu­simy wy­cho­dzić – od­parła już ze scho­dów pro­wa­dzą­cych na pię­tro.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki