Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 18.11.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Między sercem a rozsądkiem, między ambicją a lojalnością.
W eleganckim domu towarowym, gdzie codzienność pełna jest wyzwań i skrywanych tajemnic, młode kobiety dostają szansę na poprawę własnego życia. Eliza – ambitna i zdeterminowana – zdobywa uznanie i awansuje. Niestety, jej życie uczuciowe komplikuje się, gdy staje przed wyborem, który może kosztować ją więcej, niż sądziła. Malwina – doświadczona przez los i zdradzona przez narzeczonego, z trudem odbudowuje swoje życie. Czy nowa znajomość pozwoli jej uwierzyć, że jeszcze może być szczęśliwa?
Zaplecze domu towarowego także pełne jest ludzkich dramatów: kradzieże, oszustwa i… zemsta. Ambitny zastępca dyrektora wprowadza odważne reformy, ku niezadowoleniu Marcina Barańskiego. Dlaczego otwarty na zmiany i nowoczesny dyrektor stawia opór swojemu współpracownikowi? Który z mężczyzn wyjdzie zwycięsko z tej potyczki?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 329
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Małgorzata Kołakowska, 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Tomasz Dobrenko © GIFTKING
Redakcja: Katarzyna Wojtas
Korekta: Marta Akuszewska, Olga Smolec-Kmoch
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
PR & marketing: Andżelika Wojtkiewicz
ISBN: 978-83-8402-591-8
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Pracownice działu mody:
Eliza Kaczmarek – jest obiektem westchnień księgowego Janka oraz dyrektora Domu pod Akacjami – Marcina Barańskiego. Chociaż serce podpowiada jej, aby wybrać Janka, decyduje się na związek z Marcinem, licząc, że w przyszłości wraz z nim będzie zarządzać domem towarowym.
Malwina Lipska – zakochana w magazynierze Michale. Zaszła z nim w ciążę, a ukochany, przymuszony przez jej przyjaciółki, poprosił ją o rękę.
Jadźka Wojtala – pracuje w domu towarowym, by zdobyć pieniądze na rozpoczęcie nowego rozdziału w życiu. Marzy, by wrócić na wieś i poślubić ukochanego Włodzia.
Róża Wolska – nowo zatrudniona pracownica, córka właściciela apteki
Matylda Banasiak – przełożona, która czuwa nad działem mody damskiej i dziecięcej
Wiesława – zastępczyni przełożonej w dziale mody damskiej
Właściciele domu towarowego:
Henryk Wierzchowski – właściciel domu towarowego
Hanna Wierzchowska – żona Henryka
Karolina Wierzchowska – starsza córka Henryka i Hanny. Była narzeczoną Marcina, jednak zaręczyny zerwano za obopólną zgodą.
Kinga Wierzchowska – młodsza córka Henryka i Hanny
Inni pracownicy Domu pod Akacjami:
Marcin Barański – dyrektor domu towarowego. Dawny narzeczony Karoliny, obecnie spotyka się z Elizą.
Tadeusz Jankowski – zastępca dyrektora
pani Jadwiga – sekretarka pana Wierzchowskiego
Janek Konieczny – księgowy, niedoszły narzeczony Elizy
Michał Szafranek – pracownik magazynu, brygadzista, narzeczony Malwiny
Antoni – pracownik magazynu
Klienci domu towarowego:
hrabina Helena Wiśniewska – wdowa, najbogatsza kobieta w okolicy. Jej narzeczonym był Wincenty Leszczyński. Helena przyłapała go na próbie zgwałcenia Malwiny i natychmiast zerwała zaręczyny. Niedługo później na jej drodze pojawił się Stanisław Wrotnicki, z którym zaczęła snuć plany na wspólną przyszłość.
Anna Wiśniewska – młodsza córka Heleny Wiśniewskiej, zaręczona z Marcinem Podolskim
Janina Leśniewska – macocha Heleny Wiśniewskiej, od śmierci męża mieszka w willi swojej pasierbicy
Beatrice Rudzka – właścicielka niewielkiego majątku, w którym służy Felicja wraz z matką
Stefania Przybylska – średniozamożna mężatka
Leokadia Mirska – mężatka, ostatnimi czasy mająca problemy finansowe
Aldona Kamińska – wdowa, matka dwojga dorosłych dzieci, odwieczna rywalka Heleny Wiśniewskiej
Aleksander Kamiński – syn Aldony
Kazimierz Dawiec – brat Aldony Kamińskiej
Apolonia Dawiec – żona Kazimierza
Mieczysław Janus – dawny rywal Kazimierza o rękę Apolonii
Aniela Tomkowicz – żona właściciela największego w okolicy hotelu
baronowa Hryniewicka – bogata wdowa
Leopold Kraska – właściciel biura projektowego
Maria – tancerka
Inni:
Edward Kunc – prywatny detektyw
Felicja Witecka – była pracownica działu mody. Myślała, że Henryk Wierzchowski w przeszłości wyrządził krzywdę jej matce, pragnęła się na nim zemścić. Wraz z zastępcą dyrektora – Tomaszem Kolczyńskim – dokonała kradzieży i zniszczeń w domu towarowym. Gdy jej poczynania wyszły na jaw, straciła pracę.
Ksenia Witecka – matka Felicji, kucharka w majątku Rudzkich
Elwira Grabek – stara znajoma Kseni
Stanisław Wrotnicki – kuzyn zmarłego męża Heleny Wiśniewskiej
Wincenty Leszczyński – były narzeczony Heleny Wiśniewskiej
Michalina Komańska – starsza córka Heleny Wiśniewskiej, żona Alberta
Albert Komański – mąż Michaliny
Elżbieta – siostra Stefani Przybylskiej, zauroczona Stanisławem Wrotnickim
Wiosna 1900
Przednówek był najgorszym okresem w całym roku. Wiedzieli o tym wszyscy mieszkańcy wsi. Wiedział także i Wojtek Boruta, chociaż liczył sobie dopiero sześć wiosen. Zapasy żywności pieczołowicie gromadzone zeszłego lata w piwnicach, spiżarniach i ziemiankach powoli się kończyły, a do zbioru pierwszych plonów w tym roku trzeba było jeszcze poczekać.
Wracający do chaty Wojtek czuł uporczywe ssanie w żołądku. Zastanawiał się, czy dzisiaj na obiad po raz kolejny matka ugotuje zupę z pokrzyw, którą zjedzą z dodatkiem kaszy, skrzętnie podzielonej pomiędzy wszystkich domowników. Nienawidził tego dania. Nie tylko było niesmaczne, lecz także w żaden sposób nie zaspokajało okrutnego głodu, który towarzyszył mu w ciągu ostatnich kilkunastu dni. Gdy tylko przekroczył próg chałupy, ze smutkiem stwierdził, że miał rację. W garnku już bulgotała ohydna zielona breja. Co gorsza, nie zauważył drugiego naczynia, w którym znalazłaby się upragniona kasza.
– Gdzie matka? – W progu chałupy stanął ojciec.
– Nie wiem, dopiero przyszedłem – odparł chłopak.
– Zamiast chałupy pilnować, to znowu się gdzieś włóczy – stwierdził z naganą. – Zupę zostawiła i gdzieś polazła. Zresztą – machnął ręką – i tak się tym nie najemy.
Ciężko usiadł na ławie i westchnął. Jemu także głód dawał się we znaki. Wojtek zajął miejsce w drugim kącie izby. Siedzieli w milczeniu, spoglądając co chwilę przez okienko w oczekiwaniu na żonę i matkę.
– Gdzieś ty polazła? – warknął ojciec, gdy kobieta w końcu wróciła.
– Na wsi byłam. Obacz no, co dostałam. – Matka wysypała na stół kilka ziemniaków, które przyniosła w fartuchu.
Początkowa radość na widok brudnych, szarych bulw szybko została zmącona. Wojtek od razu zauważył, że większą część upragnionych warzyw pokrywa brzydki biały nalot. Nie wiedział dokładnie, co to jest, ale na pewno nie było to nic dobrego.
– Od Michasiowej dostałam – wyjaśniła matka. – Wykroi się i będzie. – Wskazała na spleśniałe ziemniaki.
Ojciec bez słowa pokiwał głową.
Wojtek zaś, mimo iż podejrzewał, że posiłek na pewno nie będzie należał do najlepszych, jakie miał okazję spożywać, wiedział, że jakoś przeżyją ten dzień. Ale co będzie jutro? I pojutrze? Jak długo jeszcze będzie czuł to okrutne ssanie w brzuchu, które uniemożliwiało mu normalne życie? Nie miał nawet siły na zabawę. Każdego wieczoru jego koledzy wesoło biegali po wsi, wymyślając najróżniejsze gry, tymczasem on był tak słaby, że najchętniej całymi dniami leżałby w łóżku. Często zastanawiał się, dlaczego Heniek, Kazik czy Michał, jego rówieśnicy, chodzili z pełnymi brzuchami przez cały okres przednówka. Dlaczego jadali ziemniaki oraz świeży chleb, a on i jemu podobni, jak mali Grzelakowie czy Mazurowie, musieli zadowolić się znienawidzoną zupą z pokrzyw. U Grzelaków była dziewiątka dzieciaków, u Mazurów dziesiątka, więc to zrozumiale, że trudno im było wyżywić tak liczną dziatwę. Jednak z rodzicami Wojtka było inaczej. Oni mieli zaledwie trójkę potomstwa, a do tego posiadali ładny kawałek pola. Kiedyś chłopak usłyszał od Kazika, że jego rodzice są leniwi.
– Moja matka to mówiła, że jakby twoja była gospodarna, a ojciec robotny, to też byś miał co do gęby włożyć – mądrzył się kolega. – Oni są leniwi i dlategoś biedny.
Wojtek nie wiedział jeszcze, co to oznacza słowo „leniwy”, ale zbił wtedy Kazika okrutnie. Jednak raz wypowiedzianych słów nie da się już cofnąć. Utkwiły one w głowie i sercu Wojtka. Chłopak coraz częściej zastanawiał się, czy przypadkiem w tym, co powiedział Kazik, nie ma odrobiny prawdy.
Początek lipca 1926
Eliza niespiesznie układała ostatnią suknię na wieszaku. Zwykle chętnie kończyła pracę i z radością udawała się na zasłużony odpoczynek. Dziś jednak towarzyszyły jej inne uczucia – nieokreślony smutek i strach przed tym, co miało nadejść. Wiedziała, że czeka ją trudna rozmowa, być może najtrudniejsza ze wszystkich, jakie dotychczas przeprowadziła. Rozmowa z Jankiem.
Jeszcze wczoraj o tej samej porze była pewna, że przyjmie jego oświadczyny. Mieli się spotkać, a ona z uśmiechem na twarzy zamierzała ogłosić radosne „Tak, Janku, wyjdę za ciebie”. Oczami wyobraźni widziała uśmiech, który rozjaśnia całą jego twarz, oraz słyszała euforyczny okrzyk: „Elizo, tak się cieszę! Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na całej ziemi!”. Jednak życie czasami bywa nieprzewidywalne. Wychodząc z pracy, spotkała Marcina Barańskiego i odbyła z nim rozmowę, która zupełnie odmieniła jej życie. Dyrektor domu towarowego wyznał jej miłość, a ona odwzajemniła się tym samym. Nie mogła przecież odrzucić szansy, jaką stawiał na jej drodze los. Musiała odtrącić Janka, nawet jeżeli na samą myśl o tym czuła bolesny skurcz w sercu.
Po raz ostatni przygładziła przepiękną, jasnobłękitną sukienkę, która ostatnio cieszyła się dużym zainteresowaniem wśród klientek.
„Jeszcze trochę, a nie będę wyłącznie podziwiać takich kreacji. Będę je sama nosić” – pomyślała, jakby chciała przekonać samą siebie, że podjęła dobrą decyzję.
Ta myśl dodała jej odwagi. Wolnym krokiem wyszła z magazynku, a następnie otworzyła drzwi na korytarz. Obecność Janka nie była dla niej żadnym zaskoczeniem. Domyślała się, że będzie na nią czekał. Chłopak przechadzał się powoli z jednego końca korytarza na drugi ze smętnie spuszczoną głową. Na jego widok Eliza poczuła w sercu jeszcze boleśniejsze ukłucie.
– Nie przyszłaś wczoraj – oświadczył i utkwił w niej wzrok. – Dlaczego? Co takiego się stało?
W jego sercu tliła się jeszcze nadzieja. Doskonale o tym wiedziała.
– Chodźmy do parku – zaproponowała. Nie chciała prowadzić tej rozmowy tutaj. Obawiała się, że ktoś ich usłyszy i doniesie o wszystkim Marcinowi.
W milczeniu zeszli schodami na parter, a następnie wyszli z domu towarowego na zatłoczoną ulicę. Minęli kawiarnię oraz okoliczne sklepiki. Bez słów skierowali swoje kroki do parku. To właśnie tam Janek wrócił do rozpoczętego wcześniej tematu.
– Nie przyszłaś wczoraj – powtórzył, tym razem z wyrzutem.
– Przepraszam… – wydusiła z siebie Eliza.
– Byłaś u mnie wczoraj po południu. Powiedziałaś, że podjęłaś już decyzję i chciałabyś ze mną porozmawiać. Czekałem, a twoje koleżanki nie miały pojęcia, co się z tobą stało. Podobno rozmawiałaś z panem Marcinem.
– Tak – odparła lakonicznie.
– Czyżby znowu jakieś problemy w pracy? A może szykujecie kolejny pokaz? – dopytywał.
– Nie wyjdę za ciebie. Przepraszam – oznajmiła prędko Eliza, nie chcąc dłużej przeciągać tej rozmowy.
Janek w jednej chwili przystanął.
– Nie wyjdziesz?
– Nie mogę… Przepraszam… Nie kocham cię – wydukała, unikając jego wzroku.
– Elizo, spójrz na mnie – poprosił cicho.
Dziewczyna niechętnie podniosła głowę i popatrzyła prosto w jego oczy. Ujrzała w nich bezbrzeżny smutek i w jednej chwili poczuła, jak coś ściska ją w gardle, a do oczu napływają łzy. Próbowała się opanować. Przywołała na myśl wczorajszą rozmowę z Marcinem, jego zakochane spojrzenie oraz słowa, które wypowiedział. Mimo wszystko ogromny ból przeszywający jej serce nie chciał ustąpić.
– Jeszcze wczoraj przyszłaś do mnie uśmiechnięta… – Janek świdrował ją wzrokiem. – Byłem pewien, że się zgodzisz.
– Przepraszam. – Tylko tyle była w stanie wydusić.
– Wczoraj po południu byłaś gotowa za mnie wyjść. Czułem to. – Janek nie odpuszczał. – Co się zmieniło? Czyżby Pan Marcin zaproponował ci awans i stwierdziłaś, że nie poślubisz zwykłego księgowego?
– Nie. – Szybko zaprzeczyła, nie chcąc rozmawiać o Marcinie. Nie mogła wyznać Jankowi prawdy. Marcin wyraźnie prosił ją o dyskrecję, dopóki nie ucichnie skandal związany z jego zerwanymi zaręczynami. – Janku, ja nie jestem odpowiednią dziewczyną dla ciebie. Zasługujesz na prawdziwe szczęście, a ja nie jestem w stanie ci go dać.
– Nie mów tak – powiedział ze smutkiem.
– Ale tak jest. Wierzę, że kiedyś znajdziesz dziewczynę, która pokocha cię równie mocno, jak ty ją. Ja… Ja naprawdę nie mogę… – Tym razem łez nie udało się zahamować. Popłynęły one z oczu Elizy mimo usilnych starań, aby je zatrzymać.
– Pragnę ciebie i tylko ciebie! – zapewnił żarliwie chłopak.
– Ja nie będę dobrą żoną. Chcę pracować…
– Elizo! – Usiłował ująć jej dłoń, jednak ona natychmiast ją cofnęła. – Przecież ci obiecałem, że po ślubie będziesz mogła nadal pracować.
Eliza westchnęła ciężko. Wiedziała, że żadne zapewnienia ani deklaracje z jego strony nie spowodują zmiany decyzji, którą już podjęła. Wyznała miłość Marcinowi i mimo ogromnego żalu, który odczuwała, nie mogła wyjść za Janka. Chciała jak najszybciej zakończyć tę rozmowę, zapomnieć o nim i skupić się na nowej roli, która za pewien czas miała przypaść jej w udziale – żony dyrektora domu towarowego.
– Janku… Nie wyjdę za ciebie… Przepraszam. To jedyne, co mogę ci powiedzieć.
– Wiem, że wczoraj coś się stało… – Chłopak nadal drążył temat.
– To nieprawda – zapewniła.
– Kłamiesz – rzucił oskarżycielsko.
Eliza spuściła głowę, ponieważ wiedziała, że Janek miał rację.
– Przepraszam… – powiedziała po raz kolejny tego dnia. – Naprawdę cię przepraszam… Muszę już iść.
Nie była w stanie dłużej ciągnąć tej rozmowy – zbyt wiele ją to kosztowało. Odwróciła się i skierowała kroki w stronę domu towarowego. W pierwszej chwili miała zamiar wrócić do pokoju, jednak szybko porzuciła ten pomysł. Musiała się uspokoić, odetchnąć. Przez najbliższe dwie godziny zupełnie bez celu krążyła po mieście, usiłując uporządkować myśli.
Dlaczego rozmowa z Jankiem była dla niej taka trudna? Na samo wspomnienie jego smutnego spojrzenia w jej oczach znowu zalśniły łzy. Czyżby się w nim zadurzyła? Nawet jeżeli tak się stało, musiała przezwyciężyć to uczucie. Wkrótce miała zostać żoną Marcina, rozpocząć nowe, lepsze życie. Co prawda minęła się z prawdą, wyznając Barańskiemu szczerą miłość, jednak naprawdę go lubiła i była pewna, że z czasem zwykła sympatia przekształci się w prawdziwe uczucie.
#
– Jak to nie wyjdziesz za Marcina? – Hanna Wierzchowska w osłupieniu patrzyła na swoją starszą córkę.
– Nie wyjdę – odparła stanowczo Karolina – i ani mateczka, ani ojczulek nie przekonają mnie do zmiany zdania.
– Słucham? – zapytał zupełnie oszołomiony Henryk Wierzchowski. – Wasz ślub ma się odbyć już za dwa miesiące. Wszystko zostało zorganizowane!
– Nasz ślub się nie odbędzie – przerwała mu córka.
– Ależ dziecko… Zaplanowałam już menu z kucharką… Zaprosiliśmy gości… – wtrąciła cicho Hanna.
– Niech się mateczka nie martwi, sama zawiadomię listownie wszystkich zaproszonych o zaistniałej sytuacji.
– To wykluczone! – Henryk uderzył pięścią w stół. – Nie będę robił z siebie pośmiewiska.
– Nie ojczulek, tylko ja – sprostowała dziewczyna.
– Wyjdziesz za Marcina, choćbym cię miał osobiście zaciągnąć do ołtarza! – ryknął Henryk, rozwścieczony jej zuchwałą odpowiedzią.
– Najdroższy. – Hanna podeszła do męża i delikatnie pogładziła go po ramieniu. – Uspokój się. Pamiętaj o swoim chorym sercu. Pozwólmy jej wyjaśnić, co się stało.
– Cóż się mogło stać? Dziewczęce fanaberie!
– Najdroższy… – powtórzyła, po czym złapała go za ramię i lekko pociągnęła w kierunku jego ulubionego fotela. – Usiądź – poprosiła.
Mężczyzna posłusznie zajął miejsce, a żona spojrzała mu prosto w oczy.
– Zawsze mawiałeś, że twoje córki będą mogły poślubić, kogo tylko zechcą. Nie dbałeś ani o majątek, ani o tytuł.
– Wszak Karolina sama podjęła decyzję o małżeństwie z Marcinem.
– Więc teraz, gdy ją zmieniła, pozwólmy jej spokojnie wyjaśnić, jaka była ku temu przyczyna. Może o czymś nie wiemy?
Mężczyzna zamyślił się. Żona miała rację. Zamiast unosić się gniewem, powinien spokojnie porozmawiać z córką i dowiedzieć się całej prawdy.
– Czyżby Marcin ci w czymś uchybił? – zapytał.
– Nie – zaprzeczyła dziewczyna.
– Dowiedziałaś się o jakichś niecnych sprawkach, których się dopuścił?
– Nie. Tu zupełnie nie chodzi o Marcina. – Panna Wierzchowska pokręciła głową.
– Więc o kogo?
– O mnie. Nie kocham go.
– Miłość! Mówiłem! Dziewczęce fanaberie! – prychnął Henryk, rzucając żonie triumfujące spojrzenie.
– Miłość przyjdzie z czasem… – Hanna próbowała ratować sytuację.
– A jeżeli nie przyjdzie? – zapytała butnie Karolina.
– Moje małżeństwo z twoim ojcem zostało zaaranżowane przez naszych rodziców. Nie kochałam go, ba, ja go praktycznie nie znałam. Miałam niewielki posag, a on był właścicielem kilku sklepików. To był układ. Jednak z czasem między nami pojawiło się uczucie. Sama zresztą widzisz.
– Naczytałaś się głupich książek o miłości i wierzysz w bzdury! – wtrącił ze złością Henryk.
Karolina milczała. Doskonale wiedziała, że miłość nie była żadną bzdurą ani wymysłem. Ona istniała naprawdę. Nie pojawiała się z czasem, jak zapewniała matka, ale wybuchła nagle, nie pytając nikogo o zgodę. Uczucie łączące matkę i ojca Karolina nazwałaby raczej przywiązaniem. Ot, dwa konie, które zmuszono do tego, aby razem ciągnęły dorożkę. Nie mają innego wyjścia, więc z czasem zaczynają godzić się ze swoim losem.
Od zawsze ojciec zapewniał ją, że nie dba o tytuły ani aprobatę towarzystwa. Karolina widziała, że w odróżnieniu od niektórych panien, nie zostanie zmuszona do ślubu ze starcem, niegodziwcem lub awanturnikiem. Jednak w całej swojej dobroci Henryk Wierzchowski nie dawał jej zupełnej swobody. Marcin Barański był dla niego idealnym kandydatem na zięcia: młody, sympatyczny i przede wszystkim niezwykle inteligentny. Wydając za niego Karolinę, nie musiałby zamartwiać się nad tym, jaki los spotka jego ukochany dom towarowy. Planował nawet, że po ślubie uczyni Marcina właścicielem Domu pod Akacjami, a sam zaszyje się z Hanną na wsi, aby oddać się pasjom, na które dotąd nie miał czasu.
Karolina była pogodzona z myślą, że kiedyś zostanie panią Barańską. Nie obawiała się ślubu. Lubiła Marcina i wiedziała, że z czasem stworzą małżeństwo oparte na wzajemnym szacunku i przyjaźni. Urzeczywistniłaby marzenia ojca, gdyby nie pewien deszczowy wieczór. Wracała wtedy od przyjaciółki.
Gdy opuszczała jej mieszkanie, niebo co prawda było zasnute chmurami, jednak nic nie wskazywało na to, że za kilkanaście minut spadnie ulewny deszcz. Karolina nie zwróciła uwagi na pierwsze krople, które delikatnie muskały jej twarz. Szła powoli, przyglądając się opustoszałym o tej porze sklepikom. Od ulicy Zamkowej, na której znajdował się postój dorożek, dzieliło ją zaledwie dziesięć minut drogi. Niestety deszcz wzmagał się z każdą kolejną minutą.
W pewnym momencie dziewczyna niespokojnie spojrzała w górę. Tym razem na niebie, zamiast delikatnych jasnoniebieskich obłoczków, zauważyła szare, kłębiaste chmury. Wiedziała, że jeżeli się pospieszy, zdąży złapać dorożkę, zanim rozpęta się burza. Tak szybko, jak pozwalała jej na to długa, niewygodna suknia, dobiegła do końca ulicy i skręciła w stronę upragnionego postoju dorożek. Nie zauważyła, że dokładnie w tym samym momencie zza rogu wyłonił się młody mężczyzna. Karolina w ostatniej chwili spróbowała odskoczyć na bok, jednak było już za późno. Wpadła wprost w jego ramiona.
– Przepraszam! Przepraszam, nie zauważyłem pani. – Usłyszała nieznany sobie głos.
– To ja przepraszam – wykrztusiła, robiąc kilka kroków w tył. – Biegłam do dorożki…
Zamierzała jak najszybciej ominąć nieznajomego i wsiąść do pojazdu. Niestety, kątem oka zauważyła, że dwie ostatnie dorożki właśnie opuszczały postój, zabrawszy zmoczonych przechodniów. Niezadowolona, spojrzała na mężczyznę. Miał krótko przystrzyżone ciemne włosy, przystojną twarz i szaroniebieskie oczy. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego nagle, pod wpływem jego spojrzenia poczuła szybsze bicie serca.
– Chciała pani złapać dorożkę… – Mężczyzna odwrócił się i rzucił okiem na opustoszały postój.
– Tak – westchnęła.
– Obawiam się, że będzie musiała pani poczekać – stwierdził łagodnym tonem. – Czy ma pani parasolkę?
– Niestety nie.
– Proszę wziąć moją. – Nieznajomy podał jej parasolkę, która dotychczas chroniła go przed deszczem.
– A pan? – zawahała się Karolina. – Pan zmoknie…
– Niech się pani o mnie nie martwi. – Uśmiechnął się czarująco.
Dziewczyna z delikatnym wahaniem przyjęła ofiarowany przedmiot. Mężczyzna uchylił kapelusza, jeszcze raz omiótł ją przeszywającym wzrokiem szaroniebieskich oczu i wyminąwszy Karolinę, ruszył w kierunku ulicy Lipowej.
– Jak mogę ją panu oddać?! – krzyknęła za nim.
– Czy wierzy pani w przeznaczenie? – Nieznajomy natychmiast odwrócił się. Na jego twarzy zauważyła zawadiacki uśmiech.
– Nie, nie wierzę – zaprzeczyła.
– A ja tak… – oznajmił, intensywnie wpatrując się w jej oczy. – Zobaczy pani, to nie jest nasze ostatnie spotkanie.
Odwrócił się i zniknął za zakrętem. Karolina jeszcze kilka minut stała bezczynnie, ściskając w ręku parasolkę i wsłuchując się w bicie własnego serca. Wtedy nie wiedziała, że tamto spotkanie całkowicie zmieni jej ułożone i zaplanowane życie. Nie sądziła, że ten mężczyzna sprawi, iż zacznie rozważać zerwanie zaręczyn z Marcinem.
Długo nie mogła zdecydować się na ten krok. Analizowała wszystkie za i przeciw, nie umiejąc znaleźć dobrego rozwiązania. Jej przyszłość została zapieczętowana dopiero wczoraj. Marcin wyznał jej, że zakochał się w Elizie, jednej z pracownic działu mody. Karolina domyślała się tego już w momencie, gdy narzeczony odwiedził ją w nadmorskim kurorcie. Rozprawiał wtedy o niebywałym talencie nowo zatrudnionej pracownicy, która była pomysłodawczynią pokazu mody. W jego oczach widziała dokładnie ten sam ogień, który pałał także w jej sercu. Podczas wczorajszej rozmowy z Barańskim oboje zgodnie stwierdzili, że nie chcą przysięgać sobie przed Bogiem i ludźmi dozgonnej miłości. Bez względu na to, co mieli do powiedzenia rodzice Karoliny, ona wiedziała, że nie ma już odwrotu.
– Karolino Wierzchowska! – krzyknął ojciec. – Czy ty w ogóle nas słuchasz?
– Tak – skłamała.
– Czytasz te głupie powieści – perorował ojciec, wymachując rękami – i wierzysz, że to, co tam opisują, jest prawdą! Jeżeli myślisz, że pewnego dnia na twojej drodze stanie ideał, to muszę cię rozczarować. To są zwykłe dyrdymały! Marcin to porządny, miły mężczyzna, który jest w stanie zadbać o ciebie i o nasz dom towarowy.
– Dom towarowy – prychnęła Karolina. – Ojciec nie myśli o moim szczęściu, tylko o domu towarowym! To ojczulek zmusił mnie do tych zaręczyn.
– Jak możesz tak mówić? – Hanna stanęła w obronie męża. – Sama przyjęłaś oświadczyny!
– Przyjęłam, bo ojczulek na mnie naciskał – wybuchnęła dziewczyna. – Nie zliczę, ile razy słyszałam od ojczulka i od ciebie, mateczko, że Marcin jest dla mnie idealnym kandydatem na męża. Cały czas przekonywaliście, że nasze małżeństwo jest rozwiązaniem wszelakich problemów. Ojczulek żalił się, że nie starcza mu sił na zarządzanie domem towarowym i chętnie przekaże go mojemu mężowi. Zgodziłam się, bo nie chciałam robić przykrości wam ani Marcinowi. Jednak dłużej nie mogę ciągnąć tej farsy! Nie wyjdę za niego.
Z oczu Karoliny popłynęły łzy. Hanna spojrzała na córkę współczująco. Nawet groźne dotychczas spojrzenie ojca nieznacznie złagodniało.
– Niech mi ojczulek i mateczka wybaczą, ale nie mogę! – wydusiła przez łzy Karolina, zerwała się z sofy i wybiegła z salonu, pozostawiwszy w nim osłupiałych rodziców.
#
Znudzona Malwina siedziała w gabinecie Michała, przyglądając się, jak chłopak notuje jakieś cyfry w swoim kajecie. Przyszła do niego około pół godziny temu, aby porozmawiać, jednak on nie miał dla niej czasu. Nagle poderwał się zza biurka.
– Nie zgadza mi się stan wczorajszej dostawy… Muszę jeszcze coś sprawdzić na magazynie. Zaraz wrócę.
Dziewczyna tylko skinęła głową na znak, że będzie czekać. Upiła łyk herbaty, którą narzeczony dla niej przygotował, i wstała z krzesła, aby rozprostować nogi. Rzuciła okiem na biurko. Leżały tam różne dokumenty, których treści zupełnie nie rozumiała. Podeszła do szafki, gdzie obok licznych teczek i ksiąg znajdowało się małe zdjęcie przedstawiające Michała z matką. Malwina delikatnie pogładziła niewyraźną fotografię.
Wiedziała, że musi poczekać jeszcze miesiąc, najwyżej dwa, i zostanie jego żoną. Cieszyła się na samą myśl o ślubie, odrzucając pojawiające się z tyłu głowy wątpliwości. Chciała wierzyć, że Michał ją kocha. Co prawda miał chwilę zawahania, gdy dowiedział się o dziecku, jednak ostatecznie poprosił ją o rękę. Być może tego dnia, gdy powiedziała mu o swoim odmiennym stanie, miał jakiś problem w pracy? Albo jego matka po raz kolejny zaniemogła? A może ktoś złośliwy wymyślił nieprzychylną plotkę na jej temat? Wmawiała sobie, że na pewno istniał racjonalny powód, dla którego ukochany tak brutalnie ją potraktował. Nigdy nie poruszyła z nim tego tematu. Być może dlatego, że w głębi serca bała się prawdy.
– Już jestem. – W drzwiach stanął Michał. – Przepraszam, że musiałaś tak długo na mnie czekać.
– Nic się nie stało – uspokoiła go. – Czy udało ci się sprawdzić całą dostawę?
– Tak – odpowiedział zdawkowo i od razu przeszedł do sedna. – O czym chciałaś porozmawiać?
– O… o ślubie… – bąknęła, czerwieniąc się na twarzy.
– O ślubie… – powtórzył. – Wiem… Mieliśmy ustalić datę…
– Ja… ja chciałabym, żeby nasz ślub odbył się, zanim… zanim to będzie widoczne… – tłumaczyła się niezdarnie. – Pani Matylda na pewno wyrzuci mnie wtedy z pracy…
– Oczywiście! – Michał uśmiechnął się do niej krzepiąco. – Jeśli zaś chodzi o twoją pracę, nie musisz się o to martwić. Przecież po ślubie i tak nie będziesz pracowała.
– Ale to wstyd… jak wszyscy się dowiedzą, że ja… – bąknęła.
– Nie dowiedzą się – zapewnił chłopak. – Obiecuję, że w najbliższym tygodniu dam na zapowiedzi. Najwyżej za dwa miesiące będziesz już moją żoną.
– Dobrze, dziękuję – odparła podniesiona na duchu. – Chciałabym, aby ten dzień już nadszedł.
– Ja również – rzucił zdawkowo, a następnie szybko spojrzał na zegarek. – Przepraszam cię, ale nie sądziłem, że sprawdzenie tej dostawy zajmie mi tak dużo czasu. Mateczka już na mnie czeka.
– Rozumiem, musisz wracać.
Starała się ukryć rozczarowanie. Czekała na niego prawie godzinę tylko po to, aby dowiedzieć się, że on musi wracać do mateczki.
Michał musiał zauważyć jej grymas niezadowolenia, ponieważ podszedł bliżej i pocałował ją w czoło.
– Nie smuć się. Zanim się obejrzysz, zostaniesz moją żoną i będziesz mnie codziennie widywała.
Nieco pokrzepiona tymi słowami uśmiechnęła się delikatnie.
„Będzie dobrze – uspokajała w myślach samą siebie. – Na pewno wszystko będzie dobrze. Michał ma teraz dużo pracy, ale jak zostanę już panią Szafranek, wszystko się zmieni. Będę mieszkała z jego matką i to do nas obu będzie wracał każdego dnia”.
Wiosna 1904
Wojtek niechętnie wracał do chałupy. Po raz kolejny nadszedł znienawidzony przez wszystkich we wsi, a zwłaszcza przez tych najuboższych, okres – przednówek. Chłopak wiedział, że dzisiaj na piecu nie zastanie ani ziemniaków z cebulą, ani fasoli, ani tym bardziej odrobiny mięsa. Po raz kolejny pójdzie spać z pustym brzuchem.
W oddali ujrzał wesoło bawiące się dzieci Gawronów. Poczuł w sercu ukłucie zazdrości. One nie musiały się niczym martwić. Ich ojciec posiadał duży kawał pola i potrafił nim dobrze zarządzać. Z młodym Borutą było zupełnie inaczej. Miał już dziewięć lat i doskonale wiedział, że słowa wypowiedziane niegdyś przez Kazika były szczerą prawdą. Jego rodzina biedowała, bo rodzice byli leniwi i niezaradni. Matka Wojtka wstawała rano, karmiła nieliczne zwierzęta, jakie posiadali, po czym wracała do łóżka. Leżała w pieleszach czasami nawet do dziesiątej, podczas gdy jej sąsiadki od bladego świtu krzątały się po obejściu. Natomiast popołudniami spędzała czas na plotkach, zamiast na uprawie przydomowego ogródka czy przygotowywaniu przetworów na zimę. Z kolei ojciec co prawda obrabiał pole, jednak zimą, w odróżnieniu od innych chłopów, którzy najmowali się do jakichś prac we dworze, leżał w chałupie i bawił dwie młodsze córki. Rodzinie Wojtka udawało się przeżyć zimę i wczesną wiosnę tylko dzięki pomocy dobrych ludzi. A to jedna z sąsiadek, którą bolało serce na widok głodujących dzieci, wspomogła ich kilkoma ziemniakami, a to jakiś sąsiad przyniósł trochę siana dla krowy. Co prawda jedzenie, które otrzymywali, często było nadpsute i nieświeże, jednak liczyło się tylko to, że pozwalało im na krótki czas pozbyć się uporczywego uczucia głodu. Żyli tak z roku na rok, ciesząc się chwilą i nie wyciągając wniosków ze swojego postępowania. Wszyscy mieszkańcy wsi z czasem przywykli, że „Boruty to już takie są – niezaradne”.
Nagle do nozdrzy Wojtka doleciał zapach świeżo upieczonego chleba. Chłopak poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku, przypominający mu, że od rana praktycznie nic nie miał w ustach. Dość szybko zlokalizował, skąd pochodzi miła woń – z chałupy młodego małżeństwa Maryny i Michała Wojdów. Podszedł bliżej. Okno było nieznacznie uchylone. Zajrzał przez szparkę do środka. Zobaczył, jak Maryna kroi świeżo upieczony chleb na grube pajdy, a następnie smaruje je smalcem. Pewnie przygotowywała posiłek dla pracującego w polu męża. Chłopak z zazdrością spoglądał, jak kobieta wkłada sobie do ust jedną z kromek i zjada ją ze smakiem.
Maryna była córką jednego z najbogatszych chłopów w okolicy. Mimo iż niezbyt urodziwa, nie mogła odgonić się od wielbicieli. Jej ojciec nie raz w karczmie chwalił, że „grosza to mu nie brakuje i obie córki dobrze wyposaży”. Te przechwałki spowodowały, że do Maryny zalecali się prawie wszyscy: ci bogaci, którzy chcieli pomnożyć majątek, i ci biedni, zainteresowani poprawą swojego losu. Po kilku latach dziewczyna dokonała ostatecznego wyboru. Poślubiła Michała Wojdę, przystojnego, ale niebogatego kawalera. Na ich weselu bawiła się cała wieś, łącznie z Wojtkiem. Jadła i napoju było aż nadto.
Wojtek pamiętał, jak wtedy patrzył na brzydką twarz panny młodej. Postanowił, że kiedyś, jak dorośnie, sam ożeni się z bogatą panną, nawet z taką, która będzie szpetna jak noc. Jej ojciec, podobnie jak ojciec Maryny, wystawi im trzyizbową chałupę i przepisze kawał pola. Wtedy już niczego mu nie zabraknie.
Nagle z drugiego końca chałupy Wojdów dobiegło głośne kwilenie dziecka. Maryna natychmiast zostawiła chleb ze smalcem, wytarła dłonie w fartuch i pobiegła, aby zająć się dzieckiem. Właśnie wtedy w głowie Wojtka zakiełkowała pewna myśl. Błyskawicznie podciągnął się na rękach, przerzucił najpierw jedną, a później drugą nogę przez parapet i bezszelestnie stanął na środku izby. W pośpiechu chwycił dwie grube pajdy chleba, a następnie podbiegł do otwartego okna i sprawnie zeskoczył na ziemię. Niepewnie rozejrzał się dookoła. Na szczęście chata Wojdów stała na uboczu i nikogo nie było w pobliżu.
Szybko odgonił wyrzuty sumienia mówiące mu, że kradzież jest grzechem. Usprawiedliwił się, że Wojdom nic nie ubędzie od dwóch kromek. Mają przecież jadła pod dostatkiem. Być może nawet Maryna w ogóle się nie zorientuje, że coś zniknęło. Ściskając przy piersi drogocenny pokarm, ruszył pędem przed siebie. Kwilenie dziecka ucichło, więc kobieta powinna za chwilę wrócić do przerwanego zajęcia. Jeżeli zauważy kradzież, na pewno spojrzy, czy nikt nie plącze się pod oknem.
Biegł, ile miał sił w nogach. Zatrzymał się dopiero przy gęstych krzakach rosnących nad rzeką. Upewniwszy się, że nikt go nie widzi, wyciągnął swoją zdobycz. Jeszcze raz zaciągnął się zapachem świeżutkiego pieczywa, a następnie ułamał kawałek i włożył go sobie do ust. Jadł powoli, delektując się każdym kęsem i uważając, aby żaden okruszek nie wylądował w trawie. Gdy skończył, otarł usta, uśmiechając się do siebie. Zamiast wyrzutów sumienia czuł dumę. Kradzież była dziecinnie prosta, a dzięki niej w końcu mógł najeść się do syta.
Połowa lipca 1926
„Licytacja ruchomości” – głosił napis na obwieszczeniu. Pod spodem widniały informacje o dniu, godzinie oraz miejscu, w którym owa licytacja miała się odbyć. Ot, pewnie kolejny nieszczęśnik zadłużył się do tego stopnia, że nie był w stanie spłacić swoich wierzycieli. Znudzona Eliza przewróciła gazetę na kolejną stronę, jednak po chwili w jej głowie zaświtała pewna myśl. Szybko wróciła do fragmentu o licytacji i dokładnie go przeczytała.
– Licytacja? – Usłyszała za sobą męski głos.
Odwróciła się. Za nią stał Marcin.
– Tak – potwierdziła. – Mam pewien plan.
– Plan? A czego on dotyczy? – zapytał, sadowiąc się obok niej na ławeczce.
Odkąd Marcin wyznał jej miłość, regularnie spotykali się parku. Mężczyzna za pomocą zaufanego pracownika przesyłał ukochanej niewielkie karteczki, na których zapisana była data i godzina. Eliza musiała tylko skinąć głową na znak, że wybrany termin jej pasuje. Pracownik wracał wtenczas do Marcina z informacją, że dziewczyna się zgadza. Zawsze widywali się w tym samym miejscu. Na obrzeżach parku, nad rzeką, w najmniej uczęszczanej alejce. Nikt nie mógł dowiedzieć się o łączącym ich uczuciu, a zwłaszcza państwo Wierzchowscy. Wybuchowy pan Henryk mógłby wtedy oskarżyć Marcina o zdradę i umyślne zerwanie zaręczyn z Karoliną. Kto wie, czy nie wyrzuciłby ich obojga z pracy?
– Plan dotyczący naszego Domu pod Akacjami i naszej pracy – odpowiedziała Marcinowi.
– Pracy? – zaśmiał się. – Czy ty czasami możesz pomyśleć o czymś przyjemniejszym niż praca?
– Dla mnie praca jest bardzo przyjemna – odparła zgodnie z prawdą.
– Jesteś tak bardzo do mnie podobna. – Uśmiechnął się i obdarzył ją pełnym miłości spojrzeniem. – No dobrze, zatem opowiadaj. Domyślam się, że dotyczy to opisanej tutaj – wskazał na gazetę – licytacji.
– Dokładnie tak. Co byś powiedział na licytację w Domu pod Akacjami?
– Licytację? Chcesz licytować stare meble pozostawione przez jakiegoś bankruta? Cóż to ma wspólnego z domem towarowym?
– Otóż nic, chodzi o… – zaczęła.
– Wiem! Zrobimy licytację znanych dzieł sztuki! – przerwał jej Marcin.
– To byłby dobry pomysł, ale nie o tym pomyślałam.
– Więc o czym?
– Licytacja sukni – odpowiedziała, uważnie obserwując jego reakcję.
– Licytacja sukni? Jak miałaby ona wyglądać?
– Otóż, w naszym dziale mody klientki wybierają kreacje spośród kilkudziesięciu dostępnych modeli. Mogą przymierzyć i kupić jedną z już uszytych sukni lub wybrać coś z katalogu – tłumaczyła Eliza. – Jeżeli hrabina Wiśniewska zamówi jasnoróżową toaletę i owa toaleta spodoba się pani Przybylskiej, uszyjemy ją dla niej. Nie posiadamy sukni wyjątkowych, rzadkich. Myślałam, aby uszyć kilka takich kreacji i przeprowadzić ich licytację. Każda z pań chce być najmodniejsza i zarazem niepowtarzalna.
– Wówczas może zamówić kreację w zakładzie krawieckim, których w okolicy jest pod dostatkiem – wtrącił Marcin.
– A gdyby nasze kreacje stworzył znany projektant? – zapytała Eliza.
– Wtedy rzeczywiście taka licytacja mogłaby się udać – skwitował. – Każda z pań chciałaby w swojej szafie jedyną i niepowtarzalną suknię, zaprojektowaną przez wybitnego człowieka. Tymczasem panowie bez wahania zapłaciliby duże pieniądze, aby spełnić marzenie swoich dam oraz pochwalić się przed innymi zamożnością.
Marcin uśmiechnął się do Elizy i upewniwszy się, że w pobliżu nie ma nikogo, ucałował jej dłoń.
– Wiesz, że jesteś nie tylko bardzo piękna, lecz także niezwykle mądra? – zapytał, a ona delikatnie się zarumieniła. – Masz prawdziwy talent, może nawet większy niż ja. Wierzę, że razem wiele osiągniemy. Jednak jest pewien problem – zasępił się.
– Jaki?
– Ten plan musi poczekać.
– Chodzi o twoje zerwane zaręczyny? – domyśliła się.
– Tak – westchnął. – Karolina postąpiła zgodnie z daną mi obietnicą. Oświadczyła rodzicom, że to ona podjęła decyzję o zerwaniu. Od tego momentu pan Henryk chodzi wściekły, ale to jego córka… Wiem, że minie trochę czasu i wszystko jej wybaczy, tymczasem gdybym to ja okazał się winny…
– Musiałbyś odejść z pracy… – dokończyła.
– Zapewne tak… Przed wszystkimi muszę udawać, że jestem nieszczęśliwy, tymczasem ja mam ochotę krzyczeć z radości i dzielić się swoim szczęściem z całym światem! Och, Elizo, nawet nie wiesz, jakie to jest trudne. Nie mogę się zdradzić, że myślę o licytacji. Muszę udawać, że moje myśli zaprząta wyłącznie Karolina. Chyba rozumiesz?
– Rozumiem. – Skinęła głową – A gdyby tak panna Karolina wyszła za mąż?
– Wówczas byłbym całkowicie wolny. Niestety podejrzewam, że to szybko nie nastąpi.
– Przecież opowiadałeś, że panna Karolina kogoś kocha i z kimś się spotyka… – zauważyła.
– To prawda, jednak powiedziała mi, że ojciec nigdy nie zaakceptuje jej wybranka.
– Dlaczego?
– Nie wiem. – Marcin bezradnie rozłożył ręce.
– Może panna Karolina spotyka się z Tomaszem Kolczyńskim? – wypaliła Eliza.
– Nie… Zbyt wiele złego wyrządził panu Henrykowi. Karolina nie byłaby w stanie mu zaufać.
– A może z kimś, kogo pan Henryk szczerze nienawidzi? Z kimś, kto wyrządził krzywdę jemu lub jego rodzinie?
– Nigdy nie słyszałem, aby pan Henryk miał wrogów – zaprzeczył Marcin.
– Nie wiesz, jak wyglądało jego życie, zanim go poznałeś – zauważyła.
– To prawda, ale ja podejrzewam, że jej ukochany jest biedny. Może to być nawet jeden z naszych pracowników. Pan Henryk nie miał nic przeciwko temu, abym to ja został jej mężem, ale nie zaakceptowałby zwykłego magazyniera czy sprzedawcy. Przynajmniej nie od razu…
– I cóż my teraz zrobimy? – zapytała Eliza smutno.
– Będziemy czekać i cieszyć się, że mamy siebie nawzajem – odpowiedział i obdarzył ją promiennym uśmiechem.
Eliza nie chciała czekać. Miała nadzieję, że mimo wszystkich przeciwności panna Karolina wkrótce stanie na ślubnym kobiercu, a pan Henryk pobłogosławi jej małżeństwo. Wówczas Marcin stałby się całkowicie wolny i mógłby oficjalnie poprosić ją o rękę. Zostałaby jego żoną i pomagałaby mu w zarządzaniu domem towarowym. Miała tyle zapału do pracy i tak wiele pomysłów. Licytacja była zaledwie jednym z nich.
Wracając do Domu pod Akacjami, intensywnie rozmyślała nad tym, w jaki sposób pomóc swojemu szczęściu. A gdyby tak śledzić pannę Wierzchowską? Może wówczas dowiedziałaby się, kim jest jej wybranek. Jednak czy ta wiedza byłaby w jakikolwiek sposób przydatna? Szczerze w to wątpiła. Z niechęcią stwierdziła, że Marcin miał rację, jedyne, co pozostawało, to oczekiwanie.
– Wszystko już wiem. – Nagle usłyszała obok siebie męski głos.
Przestraszona, podniosła głowę i stanęła oko w oko z Jankiem. Poczuła, jak coś ścisnęło ją w gardle.
– Janek! Co ty tutaj robisz? – zapytała, próbując zebrać myśli.
– Śledziłem cię – odparł bez ogródek. – To z nim się spotykasz.
– Z kim? – zapytała drżącym głosem, mimo iż tak naprawdę znała odpowiedź.
– Z panem Marcinem – odparł nad wyraz spokojnie. – Widziałem was.
– To była tylko zwyczajna rozmowa o pracy – próbowała jeszcze się bronić.
– Nie kłam, nie jestem głupcem – zakomunikował twardo. – Wiem, co widziałem. Podejrzewam, że spotykałaś się z nim dużo wcześniej, za moimi plecami.
– Nie, to nieprawda! – zaprzeczyła gwałtownie.
– Pozwalałaś mi żyć nadzieją, a w głębi serca czekałaś, aż on zerwie zaręczyny z panną Wierzchowską. Już wiem, co się stało tamtego dnia… Czekałem na ciebie jak ostatni głupiec, a ty byłaś z nim… Cieszyłem się… Myślałem, że będziesz moja… Kochałem cię… – Głos mu się załamał.
– Janku, przepraszam – wykrztusiła Eliza, której zebrało się na płacz. Nie miała odwagi, aby spojrzeć mu w oczy. Na sam dźwięk jego smutnego głosu czuła okrutny ból w sercu.
– Wybrałaś jego, bo jest bogaty – stwierdził.
– To nie tak… Ja… ja… – dukała.
Cóż miała mu powiedzieć? Że całe życie była biedna i nagle pojawiła się przed nią szansa na lepszą przyszłość, której nie mogła odrzucić? Matka kiedyś wyrzekła słowa, które zapadły jej w pamięci: „Miłością dzieci nie nakarmisz”. A ona chciała dla siebie i swoich dzieci lepszej przyszłości, niż sama miała.
– Nie musisz nic mówić – powiedział cicho Janek.
– Czy ty… Czy powiesz… – bąknęła.
– Boisz się, że cię wydam? – prychnął.
Eliza skuliła się w sobie. Poczuła jeszcze większe wyrzuty sumienia. Skrzywdziła człowieka, który zawsze był dla niej taki dobry. Człowieka, do którego zaczęła żywić głębsze uczucia.
– Nikomu nic nie powiem – odparł Janek, nie czekając na jej odpowiedź. – Kochałem cię, nadal kocham… Miłość polega na tym, że chcesz dla tej ukochanej osoby tego, co najlepsze, nawet jeżeli ona wbije ci nóż w serce. Nigdy nie zrobię niczego, co mogłoby ci zaszkodzić – wyszeptał, a ona skuliła się ze wstydu.
– Dziękuję – wydukała.
Przez chwilę stali naprzeciwko siebie w zupełnym milczeniu. Eliza wpatrywała się w czubki swoich butów. Wiedziała, że żadne słowa nie ukoją jego bólu.
– Być może widzimy się po raz ostatni. – Janek przerwał ciszę.
Zaskoczona Eliza mimowolnie uniosła głowę i spojrzała prosto w jego oczy. Tym razem oprócz bezbrzeżnego smutku ujrzała w nich zupełny brak nadziei.
– Dlaczego? – zapytała cicho.
– Zaciągnąłem się na statek. Za dwa tygodnie wypływamy.
Eliza ponownie spuściła głowę. Nie była w stanie wytrzymać jego spojrzenia.
– Czy… Czy mogę cię jakoś przekonać do zmiany zdania? – zapytała.
– Nie – odparł stanowczo.
– Więc będę się modlić, abyś kiedyś bezpiecznie wrócił do domu.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek wrócę. Żegnaj, Elizo. Bądź szczęśliwa.
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Janek odwrócił się i odszedł. Dopiero teraz z jej oczu popłynęły długo wstrzymywane łzy. Czuła, że bezpowrotnie straciła człowieka, który był dla niej ważny. Wiedziała, że będzie jej brakowało wspólnych spotkań, rozmów, jego uśmiechu oraz zakochanego spojrzenia.
– Co się stało, dziecinko? – Nagle obok Elizy zatrzymała się nieznajoma staruszka.
– Nic, nic… – odpowiedziała, siląc się na uśmiech.
– Mężczyzna? – zapytała kobieta, spoglądając na nią przenikliwym wzrokiem.
– Tak – odparła krótko.
– Płacz, dziecinko. Łzy oczyszczają chorą duszę. – Staruszka delikatnie pogładziła ją po ramieniu.
Gdy tylko nieznajoma odeszła, Eliza wyciągnęła chusteczkę i otarła oczy. Może i to, co powiedziała kobieta, było prawdą, ale ona nie chciała płakać. Chciała być szczęśliwa, bo przecież miała ku temu wiele powodów. Matka zawsze powtarzała, że nie można posiadać wszystkiego i zawsze z czegoś trzeba zrezygnować. Ona zrezygnowała z Janka, ale za to zyskała znacznie więcej: Marcina i perspektywę dostatniego życia.
#
Karolina Wierzchowska stała przy kontuarze działu galanteryjnego. Przyglądała się dwóm torebkom, które zestresowana młoda pracownica przed chwilą wyciągnęła zza lady. Beżowa czy czarna? Czarna bardziej jej się podobała, jednak beżowa pasowała do nowej sukienki. Chciała ją założyć na najbliższe spotkanie z ukochanym, o ile – rzecz jasna – dojdzie ono do skutku. Od czasu zerwania zaręczyn z Marcinem rodzice bacznie ją obserwowali. Nie mogła swobodnie wychodzić z kamienicy, zwłaszcza wieczorami, i spotykać się, z kim chciała. Jedynym wybawieniem była Kinga, którą zamierzała po raz kolejny poprosić o pomoc. Siostra pewnie znowu będzie wzdychać, przewracać oczyma i narzekać, jednak w końcu się zgodzi. Dobra, poczciwa Kinga, na którą zawsze mogła liczyć. Karolina jeszcze raz spojrzała na torebki i podjęła decyzję:
– Wezmę obie.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
POSTACIE
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
EPILOG
Okładka
Strona tytułowa
Prawa autorskie
Spis treści
Meritum publikacji
